Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000)
2 posters
Bezimienny
Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:04
Tej nocy księżycowa bladość zabiela płaszcz nieboskłonu lekką tylko, świetlistą smugą. Rozpościera swe ramiona w nieśmiałym wyziewie, jakby chciała tu zagościć tylko na chwilę. Cienie sylwetek, skąpane w półmroku, poruszają się gdzieniegdzie tylko wzdłuż wąskich uliczek i nikną za rogiem jeszcze niepoznane. Ostatecznie jednak, jak za magicznym dotknięciem, jedna z nich, cienka wstążka ulicy, rozbiegana w dwóch przeciwnych sobie kierunkach, na jednym jej końcu rozszerza się i zbiega w kamienistym kielichu chodnika. Tworzy obły skwer z pojedynczymi kawiarenkami odznaczającymi się kolorem na tle neutralnego, mieszkalnego beżu.
Stąpając po jeszcze wilgotnych od minionych opadów, ciężkich kwadratach drożyny, niemal czuje na sobie skroplone poszycie miasta. Paryż opowiada sobą piękną historię, obleczoną miłosnymi uniesieniami i romantyzmem. Utkany w zieleń bluszczu, rozpostartego na ramionach budynków, ukazuje przed turystami swoje piękne oblicze i brzemienny w emocje, pozostawia ciepło na sercu. Takim przynajmniej chce go widzieć, gdy przeciwnie do ów przyjemnego wyobrażenia o mieście, pozwala, by szpile chłodu przebiły jego sylwetkę na wylot.
Z dłonią, zimną od stresu i braku rękawic, pokonuje ostatnią prostą i pociąga za wejście do pięknie ozdobionej marmurem kamienicy. Ręce, obciążone jedynie poczuciem winy lub wstydem, unoszą się na moment w stronę ust. Tworzą maleńki koszyczek i ołtarzyk ciepła, gdy wypuszczając gorące powietrze do jego wnętrza, zagrzewa dłonie własnym oddechem.
Wzdryga mimochodem, czując rosnący kontrast między temperaturą na dłoniach, a dreszczem zimna, jaki przebiega wzdłuż kręgosłupa w dół. Zamiera zaraz potem. To tylko chwila. Moment lekkiej zadumy, gdy wpatrzony w wypiętrzające się stopnie korytarza, zastanawia się, czy dobrze postąpił. Czy w tej wizycie kryje się odwaga, czy głupota?
Rusza po schodach ku najwyższej z kondygnacji, zatrzymując się dopiero przed wejściem do, jak mniema po adresie, jej loftu. Zaciśnięta w pięść dłoń uderza w płaszczyznę drzwi, gdy w oczekiwaniu na obecność Lotte, układa w głowie słowa wyjaśnień. (…)
— Dziękuję, że zgodziłaś się spotkać — wypowiada słowa oszczędnie, już w środku mieszkania, zawieszając świeżo ściągnięty płaszcz na oparcie kanapy. Sam jednak na ten moment pozostaje w pozycji stojącej, tuż za meblem, z ręką wsuniętą do kieszeni spodni.
Oczy tymczasem lojalnie od początku, ukierunkowuje na niej. Pozwala, by jej piękne odbicie wypełniło tęczówki kobiecym urokiem i surowością.
— Myślę, że zasługujesz na więcej, niż słowa przeprosin spisane sztywno na kartce — dodaje, od samego początku nie ukrywając motywu swojej wizytacji.
— Mogę…?
Ręka wysnuwa się z płytkości kieszeni, gdy lekkim, subtelnym ruchem wskazuje na sofę.
Nim pada odpowiedź, siada na niej, nachylając się lekko do przodu z rękami opartymi o kolana i skrzyżowanymi u podstawy palców.
Długie na dwa oddechy milczenie zapada między nimi, jak gęsta, zawiesista maź, nim decyduje się na wyjaśnienie:
— Pierwsze pytanie... „czy jesteśmy równi”? Tak...
Stąpając po jeszcze wilgotnych od minionych opadów, ciężkich kwadratach drożyny, niemal czuje na sobie skroplone poszycie miasta. Paryż opowiada sobą piękną historię, obleczoną miłosnymi uniesieniami i romantyzmem. Utkany w zieleń bluszczu, rozpostartego na ramionach budynków, ukazuje przed turystami swoje piękne oblicze i brzemienny w emocje, pozostawia ciepło na sercu. Takim przynajmniej chce go widzieć, gdy przeciwnie do ów przyjemnego wyobrażenia o mieście, pozwala, by szpile chłodu przebiły jego sylwetkę na wylot.
Z dłonią, zimną od stresu i braku rękawic, pokonuje ostatnią prostą i pociąga za wejście do pięknie ozdobionej marmurem kamienicy. Ręce, obciążone jedynie poczuciem winy lub wstydem, unoszą się na moment w stronę ust. Tworzą maleńki koszyczek i ołtarzyk ciepła, gdy wypuszczając gorące powietrze do jego wnętrza, zagrzewa dłonie własnym oddechem.
Wzdryga mimochodem, czując rosnący kontrast między temperaturą na dłoniach, a dreszczem zimna, jaki przebiega wzdłuż kręgosłupa w dół. Zamiera zaraz potem. To tylko chwila. Moment lekkiej zadumy, gdy wpatrzony w wypiętrzające się stopnie korytarza, zastanawia się, czy dobrze postąpił. Czy w tej wizycie kryje się odwaga, czy głupota?
Rusza po schodach ku najwyższej z kondygnacji, zatrzymując się dopiero przed wejściem do, jak mniema po adresie, jej loftu. Zaciśnięta w pięść dłoń uderza w płaszczyznę drzwi, gdy w oczekiwaniu na obecność Lotte, układa w głowie słowa wyjaśnień. (…)
— Dziękuję, że zgodziłaś się spotkać — wypowiada słowa oszczędnie, już w środku mieszkania, zawieszając świeżo ściągnięty płaszcz na oparcie kanapy. Sam jednak na ten moment pozostaje w pozycji stojącej, tuż za meblem, z ręką wsuniętą do kieszeni spodni.
Oczy tymczasem lojalnie od początku, ukierunkowuje na niej. Pozwala, by jej piękne odbicie wypełniło tęczówki kobiecym urokiem i surowością.
— Myślę, że zasługujesz na więcej, niż słowa przeprosin spisane sztywno na kartce — dodaje, od samego początku nie ukrywając motywu swojej wizytacji.
— Mogę…?
Ręka wysnuwa się z płytkości kieszeni, gdy lekkim, subtelnym ruchem wskazuje na sofę.
Nim pada odpowiedź, siada na niej, nachylając się lekko do przodu z rękami opartymi o kolana i skrzyżowanymi u podstawy palców.
Długie na dwa oddechy milczenie zapada między nimi, jak gęsta, zawiesista maź, nim decyduje się na wyjaśnienie:
— Pierwsze pytanie... „czy jesteśmy równi”? Tak...
Nieznajomy
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:04
Paryski nieboskłon był bardziej przyjazny od skandynawskiego chłodu.
Tęskniła za obrazami, które rozpościerały się poza okiennicami wielkiego loftu, gdzie to zmyślne kamieniczki i pędzący ludzie - budowali pejzaż, o którym śniła długimi tygodniami. Nie p a m i ę t a ł a już o porażce, która na moment przyćmiła kobiecy umysł; dopiero myśl o ojcu przyprawiała ją o drżenie i ból wypełniający klatkę piersiową. Serce uderzało gwałtownie, zahaczając niemalże o łuki żebrowe, aż wreszcie nadchodził sen.
Zapadała w niego po jednej lampce wytrawnego wina, czasem po dwóch, a czerwona kropla karminowego trunku pozostawała na spierzchniętych wargach artystki.
Nie spodziewała się jednakże listu, który nadszedł pewnego dnia.
Wierzyła, że ich drogi rozeszły się, zaś samotność, na którą skazał ich jarl była odpowiednią ścieżką dla Viljama.
Odnajdywała w nim bowiem cechy pełne hipokryzji, o które nie chciała podejrzewać nikogo, lecz wiara w dobroduszność umarła razem z rodzicielem. Ludzkość wydawała się więc pochłonięta przez zgniliznę, od której ona sukcesywnie uciekała. Raz za razem pozwalała pochłonąć się kolejnym tworom, które wychodziły spod jej smukłych palców. Nic nie zadowalało ciemnowłosej, jakby utraciła całą pasję i serce, które wkładała w pozorność własnych prac.
Pojawienie się na nowo Hallstorma - miało być dla niej swoistego rodzaju katharsis.
Czarny, satynowy szlafrok otulał aksamitną skórę, która pachniała lawendą. Nie spieszyła się ani nie dopuszczała do siebie nikogo, toteż pozornie niewinny, ale i nader kobiecy strój podkreślał groteskowy dramat panienki Levittoux.
Poderwała się na dźwięk gwałtownego pukania. Goście byli odległą mrzonką, a o spotkaniu z niedawnym partnerem zdołała zapomnieć.
- Niegrzecznym byłaby odmowa, prawda? - spytała przekornie, zapraszając go do środka. Poprawiła materiał wierzchniego odzienia, po czym ruszyła za nim, jakby chcąc wyplewić z siebie sentyment, którym go darzyła. Niewiele szans od siebie otrzymali, ale pewnym była, że bez trudu mogłaby odnaleźć w jego obecności ukojenie.
- Dlaczego aż tak zależało ci na powiedzeniu tych kilku słów? Nie musiałeś się trudzić i tutaj przyjeżdżać, choć ufam iż zrobiłeś to z dobroci serca, aniżeli litości - na pytanie skinęła głową. Kroki skierowała jednak do kuchni, przygotowując dla nich herbatę. Napar podała w pięknie zdobionej filiżance o złotym wykończeniu brzegów, a następnie usiadła w fotelu, na wprost Viljama Hallstorma.
- Doprawdy... Jesteśmy równi? Nie, mój drogi. Wy, ludzie Skandynawii, czujecie się lepsi od innych, wszak sam wyręczyłeś się jarlem... Co zatem zmienia nasze spotkanie? - spytała z przekornym uśmiechem.
Wiedziała, że duma zmusi go do podważenia każdej możliwej teorii, którą tkał jej kobiecy umysł.
Tęskniła za obrazami, które rozpościerały się poza okiennicami wielkiego loftu, gdzie to zmyślne kamieniczki i pędzący ludzie - budowali pejzaż, o którym śniła długimi tygodniami. Nie p a m i ę t a ł a już o porażce, która na moment przyćmiła kobiecy umysł; dopiero myśl o ojcu przyprawiała ją o drżenie i ból wypełniający klatkę piersiową. Serce uderzało gwałtownie, zahaczając niemalże o łuki żebrowe, aż wreszcie nadchodził sen.
Zapadała w niego po jednej lampce wytrawnego wina, czasem po dwóch, a czerwona kropla karminowego trunku pozostawała na spierzchniętych wargach artystki.
Nie spodziewała się jednakże listu, który nadszedł pewnego dnia.
Wierzyła, że ich drogi rozeszły się, zaś samotność, na którą skazał ich jarl była odpowiednią ścieżką dla Viljama.
Odnajdywała w nim bowiem cechy pełne hipokryzji, o które nie chciała podejrzewać nikogo, lecz wiara w dobroduszność umarła razem z rodzicielem. Ludzkość wydawała się więc pochłonięta przez zgniliznę, od której ona sukcesywnie uciekała. Raz za razem pozwalała pochłonąć się kolejnym tworom, które wychodziły spod jej smukłych palców. Nic nie zadowalało ciemnowłosej, jakby utraciła całą pasję i serce, które wkładała w pozorność własnych prac.
Pojawienie się na nowo Hallstorma - miało być dla niej swoistego rodzaju katharsis.
Czarny, satynowy szlafrok otulał aksamitną skórę, która pachniała lawendą. Nie spieszyła się ani nie dopuszczała do siebie nikogo, toteż pozornie niewinny, ale i nader kobiecy strój podkreślał groteskowy dramat panienki Levittoux.
Poderwała się na dźwięk gwałtownego pukania. Goście byli odległą mrzonką, a o spotkaniu z niedawnym partnerem zdołała zapomnieć.
- Niegrzecznym byłaby odmowa, prawda? - spytała przekornie, zapraszając go do środka. Poprawiła materiał wierzchniego odzienia, po czym ruszyła za nim, jakby chcąc wyplewić z siebie sentyment, którym go darzyła. Niewiele szans od siebie otrzymali, ale pewnym była, że bez trudu mogłaby odnaleźć w jego obecności ukojenie.
- Dlaczego aż tak zależało ci na powiedzeniu tych kilku słów? Nie musiałeś się trudzić i tutaj przyjeżdżać, choć ufam iż zrobiłeś to z dobroci serca, aniżeli litości - na pytanie skinęła głową. Kroki skierowała jednak do kuchni, przygotowując dla nich herbatę. Napar podała w pięknie zdobionej filiżance o złotym wykończeniu brzegów, a następnie usiadła w fotelu, na wprost Viljama Hallstorma.
- Doprawdy... Jesteśmy równi? Nie, mój drogi. Wy, ludzie Skandynawii, czujecie się lepsi od innych, wszak sam wyręczyłeś się jarlem... Co zatem zmienia nasze spotkanie? - spytała z przekornym uśmiechem.
Wiedziała, że duma zmusi go do podważenia każdej możliwej teorii, którą tkał jej kobiecy umysł.
Bezimienny
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:04
Widzi ją, jak z filiżanką parującej herbaty wraca z kuchni. Porcelana, malowana złotem przy krawędziach, odbija ciepłe światło salonowych lamp i odznacza się cienką linią brzegu na tle młodej sylwetki. Czerń szlafroka opływa gładko ciało, a elegancka satyna chłonie przestrzeń. W ruchu przywodzi na myśl ciemną, burzową toń, w której nie trudno zatonąć.
Niebieskie tęczówki śledzą ją.
Jak podczas sztormu, pchnięty w samo jego centrum, Viljam zanurza się w odmętach piany. Wody teraźniejszości, wzburzone przez kobiecy magnetyzm, chwytają go w kleszcze pułapki, a on, w dotyku męskiej świadomości i dumy, przypomina sobie o wypomnianej mu w liście „fizyczności” – domniemanej, jedynej ich łączącej wartości.
Z przekorą odwraca wzrok.
Chwilę temu spragniony jej widoku, nie odpowiada na pytanie, czy tęskno mu tylko za walorami ciała, czy za czymś ponad to. Ten sekret zostaje z nim, gdy odrywa uwagę od jej skąpego odzienia.
Zajmuje dłonie przejętą ze stołu filiżanką, podtrzymując ją ostrożnie nie tylko przy uchu, ale i przy gorącym od świeżo zaparzonej herbaty dnie. Obserwując jednak parę, ulatniającą się ponad powierzchnią naparu, ostatecznie odkłada filiżankę na pięknie zdobiony spodeczek, nie upijając zawartości.
— Jak pisałem, nie chcę zostawiać naszego rozstania bez słowa. Nie jestem zwolennikiem rozwiązywania problemów listownie, więc też nie uciekam przed spotkaniem.
Linia obrony zarysowuje się szybko w rozmowie, być może rzucając się cieniem na reputację Viljama i tylko potwierdzając założenie o tym, jakoby trzymał się uparcie swojej dumy. Trudno jednak znaleźć odpowiednie słowa, które nie wzbudziłyby teraz jej sceptycyzmu. Kładzie więc na szwank własny wizerunek tylko po to, by móc zapewnić ją o tym, że rozmowę uznaje za otwartą, wręcz oczekiwaną.
Mało w nim tchórzostwa, jeśli idzie o względy honoru, a wyjaśnienie spraw twarzą w twarz uznaje za konieczność.
— Nie jestem zadowolony z tego, że o rozstaniu dowiedziałaś się od Jarla. Ale sam do tego doprowadziłem, zaniedbując komunikację między nami. Dlatego próbuję naprawić szkody i przeprowadzić rozmowę, która powinna mieć miejsce już dawno.
Niełatwo wyjaśnić powód ich rozstania i nadać ramy ich wzajemnej relacji. Ledwie zasiane ziarno znajomości, nie zdążyło przecież wykiełkować, zdeptane przez brutalną rzeczywistość, przez klanową niechęć wobec jej rodziny i przez pasywność Viljama. Ma świadomość popełnionych błędów – wie dokładnie, w którym momencie stracił ją z oczu i naraził na niewygodną rozmowę z Jarlem. Dokładnie z chwilą, gdy głowę zajęła skomplikowana sprawa sądowa, a czas nie pozwolił mu na spotkanie się z nią na neutralnym gruncie, by wszystko jej wyjaśnić. To wtedy właśnie kontrolę przejął Jarl.
Brak reakcji, rodzi zgodę. A on milczał za długo, Zwyczajem pracoholika, dał się wciągnąć w wir pracy, nie zauważając momentu, w którym go „wyręczono”.
— Nie czuję się lepszy od Ciebie. Co więcej, uważam, że gdyby Norny związały nas w innym czasie i w innych okolicznościach, oboje moglibyśmy być dla siebie dobrym uzupełnieniem. Dawno nie poznałem tak fascynującej osoby...
Krew, zagrzana szczerością, wędrującym nurtem emocji spływa wzdłuż cienkiej siatki naczyń. Łapie go w gorącym buchu niedoświadczenia, gdy zakorzeniony w rozsądku, przeciwnie do tego, co praktykuje na co dzień, daje rzucić się na peryferia uczuć. Wrażliwość, głęboko w nim zakorzeniona, ale równie często skryta, dziś wychyla się ponad powierzchnię fasady, przecina pnączem prawdy maskę spokoju, dając dziewczynie wyczuć rosnący w nim niepokój.
Ręka wsunięta w kosmyki włosów, w napięciu zamarła między miękką taflą pasm.
Drobna kropla potu, niknąca niepostrzeżenie za równo sprasowanym kołnierzem.
Wyprostowana sylwetka, sztywniejąca w pasywności.
Ślady skrępowania nie od razu są widoczne, choć mimo swej niedostrzegalności mocno uderzają w Viljama. Niewygodne i głęboko zakopane w sercu, uczucia zbierają się tłumnie w bijącym w przyspieszeniu organie i gniotą go, jakby latami ściśnięte w małym pudełku, dziś nie znalazły przestrzeni na kolejnych gości.
Ciasno w Nim od niewypowiedzianych myśli, przemilczanych słów, niepotrzebnie zaniechanych działań, mogących uwolnić związane powściągliwością emocje.
— Dawno też zapomniałem, jak się z tym uczuciem fascynacji obchodzić. Budzisz we mnie emocje, które dawno już w sobie zakopałem. Przypominasz o rzeczach i pragnieniach, które są już za mną. Więc nie... nie jesteś i nie byłaś mi obojętna. Jednocześnie nie wiem, co chcę z tym zrobić.
Urywa na moment. Milczenie, kreowane przez próbę uściślenia tematu, zaciska go w kleszczach rozmyślań. Nie chce mówić wszystkiego, ale nie wie też, jak dokładnie wyrazić to, co czuje, nie odkrywając się przy tym za bardzo.
— To w zasadzie teraz bez znaczenia, niczego nie tłumaczy. Rzecz w tym, że nasze zaręczyny od początku tkane były cienką nicią – żadne z nas nie miało wobec nich wielkich oczekiwań. A ja pozwoliłem tej nici się zerwać, bo...
Właśnie, dlaczego?
— ...nie wiem, czemu to zrobiłem, Lotte. Rzadko zdarza mi się być tak niezdecydowanym. Więc pozwoliłem, by zdecydowano za mnie.
Niebieskie tęczówki śledzą ją.
Jak podczas sztormu, pchnięty w samo jego centrum, Viljam zanurza się w odmętach piany. Wody teraźniejszości, wzburzone przez kobiecy magnetyzm, chwytają go w kleszcze pułapki, a on, w dotyku męskiej świadomości i dumy, przypomina sobie o wypomnianej mu w liście „fizyczności” – domniemanej, jedynej ich łączącej wartości.
Z przekorą odwraca wzrok.
Chwilę temu spragniony jej widoku, nie odpowiada na pytanie, czy tęskno mu tylko za walorami ciała, czy za czymś ponad to. Ten sekret zostaje z nim, gdy odrywa uwagę od jej skąpego odzienia.
Zajmuje dłonie przejętą ze stołu filiżanką, podtrzymując ją ostrożnie nie tylko przy uchu, ale i przy gorącym od świeżo zaparzonej herbaty dnie. Obserwując jednak parę, ulatniającą się ponad powierzchnią naparu, ostatecznie odkłada filiżankę na pięknie zdobiony spodeczek, nie upijając zawartości.
— Jak pisałem, nie chcę zostawiać naszego rozstania bez słowa. Nie jestem zwolennikiem rozwiązywania problemów listownie, więc też nie uciekam przed spotkaniem.
Linia obrony zarysowuje się szybko w rozmowie, być może rzucając się cieniem na reputację Viljama i tylko potwierdzając założenie o tym, jakoby trzymał się uparcie swojej dumy. Trudno jednak znaleźć odpowiednie słowa, które nie wzbudziłyby teraz jej sceptycyzmu. Kładzie więc na szwank własny wizerunek tylko po to, by móc zapewnić ją o tym, że rozmowę uznaje za otwartą, wręcz oczekiwaną.
Mało w nim tchórzostwa, jeśli idzie o względy honoru, a wyjaśnienie spraw twarzą w twarz uznaje za konieczność.
— Nie jestem zadowolony z tego, że o rozstaniu dowiedziałaś się od Jarla. Ale sam do tego doprowadziłem, zaniedbując komunikację między nami. Dlatego próbuję naprawić szkody i przeprowadzić rozmowę, która powinna mieć miejsce już dawno.
Niełatwo wyjaśnić powód ich rozstania i nadać ramy ich wzajemnej relacji. Ledwie zasiane ziarno znajomości, nie zdążyło przecież wykiełkować, zdeptane przez brutalną rzeczywistość, przez klanową niechęć wobec jej rodziny i przez pasywność Viljama. Ma świadomość popełnionych błędów – wie dokładnie, w którym momencie stracił ją z oczu i naraził na niewygodną rozmowę z Jarlem. Dokładnie z chwilą, gdy głowę zajęła skomplikowana sprawa sądowa, a czas nie pozwolił mu na spotkanie się z nią na neutralnym gruncie, by wszystko jej wyjaśnić. To wtedy właśnie kontrolę przejął Jarl.
Brak reakcji, rodzi zgodę. A on milczał za długo, Zwyczajem pracoholika, dał się wciągnąć w wir pracy, nie zauważając momentu, w którym go „wyręczono”.
— Nie czuję się lepszy od Ciebie. Co więcej, uważam, że gdyby Norny związały nas w innym czasie i w innych okolicznościach, oboje moglibyśmy być dla siebie dobrym uzupełnieniem. Dawno nie poznałem tak fascynującej osoby...
Krew, zagrzana szczerością, wędrującym nurtem emocji spływa wzdłuż cienkiej siatki naczyń. Łapie go w gorącym buchu niedoświadczenia, gdy zakorzeniony w rozsądku, przeciwnie do tego, co praktykuje na co dzień, daje rzucić się na peryferia uczuć. Wrażliwość, głęboko w nim zakorzeniona, ale równie często skryta, dziś wychyla się ponad powierzchnię fasady, przecina pnączem prawdy maskę spokoju, dając dziewczynie wyczuć rosnący w nim niepokój.
Ręka wsunięta w kosmyki włosów, w napięciu zamarła między miękką taflą pasm.
Drobna kropla potu, niknąca niepostrzeżenie za równo sprasowanym kołnierzem.
Wyprostowana sylwetka, sztywniejąca w pasywności.
Ślady skrępowania nie od razu są widoczne, choć mimo swej niedostrzegalności mocno uderzają w Viljama. Niewygodne i głęboko zakopane w sercu, uczucia zbierają się tłumnie w bijącym w przyspieszeniu organie i gniotą go, jakby latami ściśnięte w małym pudełku, dziś nie znalazły przestrzeni na kolejnych gości.
Ciasno w Nim od niewypowiedzianych myśli, przemilczanych słów, niepotrzebnie zaniechanych działań, mogących uwolnić związane powściągliwością emocje.
— Dawno też zapomniałem, jak się z tym uczuciem fascynacji obchodzić. Budzisz we mnie emocje, które dawno już w sobie zakopałem. Przypominasz o rzeczach i pragnieniach, które są już za mną. Więc nie... nie jesteś i nie byłaś mi obojętna. Jednocześnie nie wiem, co chcę z tym zrobić.
Urywa na moment. Milczenie, kreowane przez próbę uściślenia tematu, zaciska go w kleszczach rozmyślań. Nie chce mówić wszystkiego, ale nie wie też, jak dokładnie wyrazić to, co czuje, nie odkrywając się przy tym za bardzo.
— To w zasadzie teraz bez znaczenia, niczego nie tłumaczy. Rzecz w tym, że nasze zaręczyny od początku tkane były cienką nicią – żadne z nas nie miało wobec nich wielkich oczekiwań. A ja pozwoliłem tej nici się zerwać, bo...
Właśnie, dlaczego?
— ...nie wiem, czemu to zrobiłem, Lotte. Rzadko zdarza mi się być tak niezdecydowanym. Więc pozwoliłem, by zdecydowano za mnie.
Nieznajomy
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:04
Emocje rozniecały w niej sprzeczność, której nie potrafiła zrozumieć. Poukładany umysł stał się chaosem, w którym intensywnie mieszały się wszelkie uczucia, z którymi nie próbowała walczyć, a jedynie zaprzestać ich eskalowania.
On wywoływał w niej dualność, nad która nie panowała, pozostając niezmiennie obojętną, choć i to wychodziło jej miernie, gdy spoglądała na Viljama. Rozniecił w niej przed wieloma tygodniami absurdalną potrzebę zaskarbiania sobie jego troski, teraz zabierając jej prawo do roszczenia sobie pozornej atencji.
Upiła kolejny łyk kawy, a następnie spojrzała na mężczyznę. Taksowała go ciemniejącym spojrzeniem, by rozszyfrować wszelkie powody, dla których zjawił się w Paryżu. Oddech znacznie spłycił się, gdy milczenie zawisło nad ich głowami, zaś dawny narzeczony nie raczył jej szczerością.
- A jednak wcześniej postąpiłeś w ten sposób – odparła pospiesznie, a następnie zastygła w bezruchu.
Satyna wciąż otulała wątłe ciało, a serce trzepotało piersi napędzaną irracjonalną chęcią zrozumienia męskich pobudek. Był zagadką, której nie podejmowała się rozwiązania, by nie rozkoszować się rozczarowaniem. Wolała zatopić się w bezkresie niedopowiedzeń, które towarzyszyły im od dawna. Tłumaczenia więc były zbędne, a mimo to słuchała słów, które ulatywały spomiędzy jego warg. Patrzyła na nie, uśmiechając się nieustannie, jak gdyby przyjęcie tej maski było łatwiejsze od chłodu, którym nigdy nie zdołała się karmić.
- Widocznie nie zasłużyłam na szacunek… Czy jest inaczej? – spytała nagle, a wzruszenie ramion było naturalne. Zrobiła to bezwiednie, kiedy feeria emocjonalnej brei zaczęła ją przytłaczać.
Rozkochała się w spokoju ducha, który niewątpliwie powinien zacząć królować nad jej barwną egzystencją. - Wydawało mi się, że nie uczyniłam ci nic złego, żebyś postąpił w tak irracjonalny sposób. Ufam, że nie zaprzeczysz… – sentencja nagle opuściła spierzchnięte wargi Charlotte, która bezsprzecznie i nieustępliwie próbowała odnaleźć tęczówkami jego spojrzenie. Pragnęła zmusić go do skrzyżowania z nią wzroku, lecz im dalej brnęli w tej dyspucie w prawdziwość samych siebie, tym bardziej powątpiewała we wszystko.
Gorycz porażki na nowo zaczynała w niej się tlić, dlatego z trudem przebywała w towarzystwie Viljama. Odsunęła się od niego jeszcze bardziej, podchodząc do okna i obserwując ludzi pędzących kwiecistymi uliczkami. Nie pojmowała wyznań, które nagle połączyły ich w enigmie spotkania, dlatego z taką ciekawością odwróciła się ku niemu, a poły jedwabistego szlafroka rozchyliły się znacznie.
Była w tym bezczelna, jednocześnie pozostając otulona tajemnicą, który już do niego nie należał.
- Skoro cię fascynowałam, to dlaczego pozwoliłeś mi odejść? Nie powinieneś być egoistką, skoro Norny splotły nasze drogi wtedy – powiedziała, starając się użyć pełni skupienia siląc się jednocześnie na spokój.
Z trudem analizowała tę rozmowę, nie pojmując emocji, którymi nagle zaczął ją karmić. W ferworze gwałtownych zdań pozostali wciąż odarci z tego, co doprawdy powinno się wydarzyć. Dzisiaj lawirowali jedynie nad przepaścią skrojonych zdarzeń z przeszłości.
- A powinieneś wiedzieć, Viljamie, bowiem nie można igrać z uczuciami drugiej osoby, kiedy nie potrafisz zapewnić jej tego o co prosi – zaczęła mówić, zaraz potem siadając obok niego. - Ja prosiłam wyłącznie o lojalność.
Zamilkła nagle. Ofiarowała mu to, co on dał jej przez ogrom czasu. Trwała w tym momencie w bezkresie niepewności, niewiedzy i niezdecydowania, które kierowało jego sercem w ostatnich tygodniach. Zaciskała smukłe palce w piąstki, chwilę potem stając się zobojętniałą na jego słowa.
- Zatem skoro inni podjęli tę decyzję, ty powinieneś ją zaakceptować i nigdy się tutaj nie pojawiać.
On wywoływał w niej dualność, nad która nie panowała, pozostając niezmiennie obojętną, choć i to wychodziło jej miernie, gdy spoglądała na Viljama. Rozniecił w niej przed wieloma tygodniami absurdalną potrzebę zaskarbiania sobie jego troski, teraz zabierając jej prawo do roszczenia sobie pozornej atencji.
Upiła kolejny łyk kawy, a następnie spojrzała na mężczyznę. Taksowała go ciemniejącym spojrzeniem, by rozszyfrować wszelkie powody, dla których zjawił się w Paryżu. Oddech znacznie spłycił się, gdy milczenie zawisło nad ich głowami, zaś dawny narzeczony nie raczył jej szczerością.
- A jednak wcześniej postąpiłeś w ten sposób – odparła pospiesznie, a następnie zastygła w bezruchu.
Satyna wciąż otulała wątłe ciało, a serce trzepotało piersi napędzaną irracjonalną chęcią zrozumienia męskich pobudek. Był zagadką, której nie podejmowała się rozwiązania, by nie rozkoszować się rozczarowaniem. Wolała zatopić się w bezkresie niedopowiedzeń, które towarzyszyły im od dawna. Tłumaczenia więc były zbędne, a mimo to słuchała słów, które ulatywały spomiędzy jego warg. Patrzyła na nie, uśmiechając się nieustannie, jak gdyby przyjęcie tej maski było łatwiejsze od chłodu, którym nigdy nie zdołała się karmić.
- Widocznie nie zasłużyłam na szacunek… Czy jest inaczej? – spytała nagle, a wzruszenie ramion było naturalne. Zrobiła to bezwiednie, kiedy feeria emocjonalnej brei zaczęła ją przytłaczać.
Rozkochała się w spokoju ducha, który niewątpliwie powinien zacząć królować nad jej barwną egzystencją. - Wydawało mi się, że nie uczyniłam ci nic złego, żebyś postąpił w tak irracjonalny sposób. Ufam, że nie zaprzeczysz… – sentencja nagle opuściła spierzchnięte wargi Charlotte, która bezsprzecznie i nieustępliwie próbowała odnaleźć tęczówkami jego spojrzenie. Pragnęła zmusić go do skrzyżowania z nią wzroku, lecz im dalej brnęli w tej dyspucie w prawdziwość samych siebie, tym bardziej powątpiewała we wszystko.
Gorycz porażki na nowo zaczynała w niej się tlić, dlatego z trudem przebywała w towarzystwie Viljama. Odsunęła się od niego jeszcze bardziej, podchodząc do okna i obserwując ludzi pędzących kwiecistymi uliczkami. Nie pojmowała wyznań, które nagle połączyły ich w enigmie spotkania, dlatego z taką ciekawością odwróciła się ku niemu, a poły jedwabistego szlafroka rozchyliły się znacznie.
Była w tym bezczelna, jednocześnie pozostając otulona tajemnicą, który już do niego nie należał.
- Skoro cię fascynowałam, to dlaczego pozwoliłeś mi odejść? Nie powinieneś być egoistką, skoro Norny splotły nasze drogi wtedy – powiedziała, starając się użyć pełni skupienia siląc się jednocześnie na spokój.
Z trudem analizowała tę rozmowę, nie pojmując emocji, którymi nagle zaczął ją karmić. W ferworze gwałtownych zdań pozostali wciąż odarci z tego, co doprawdy powinno się wydarzyć. Dzisiaj lawirowali jedynie nad przepaścią skrojonych zdarzeń z przeszłości.
- A powinieneś wiedzieć, Viljamie, bowiem nie można igrać z uczuciami drugiej osoby, kiedy nie potrafisz zapewnić jej tego o co prosi – zaczęła mówić, zaraz potem siadając obok niego. - Ja prosiłam wyłącznie o lojalność.
Zamilkła nagle. Ofiarowała mu to, co on dał jej przez ogrom czasu. Trwała w tym momencie w bezkresie niepewności, niewiedzy i niezdecydowania, które kierowało jego sercem w ostatnich tygodniach. Zaciskała smukłe palce w piąstki, chwilę potem stając się zobojętniałą na jego słowa.
- Zatem skoro inni podjęli tę decyzję, ty powinieneś ją zaakceptować i nigdy się tutaj nie pojawiać.
Bezimienny
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:04
Nastrój, ściągnięty szalą winy w dół, opada w ciężkości jej oceny i srogiego, pełnego rozczarowania spojrzenia. Zasztyletowany ostrzem kobiecego wzroku, jączy z siebie resztki emocji, w tym pokorę, skruchę i zrozumienie dla jej złości. Ale również, co mniej pochlebne i wzniosłe, uparcie podtrzymuje dumę.
W imię tej postawy, wbrew wszelkim oczekiwaniom wobec niego, nie spuszcza wstydliwie wzroku. Talerze niebieskich oczu, wypełnione skupieniem, obserwują bacznie przesuwającą się wzdłuż mebli sylwetkę. Śledzą z siłą wprawnego ingwiligatorskiego oka jak poruszana przez emocje, klatka piersiowa kobiety wznosi się i opada w przyspieszonym rytmie. Niesiona drżącym niepokojem, wypełniająca tkankę płuc kłującym zawodem.
Choć rozumie świat emocji i ludzkiej intuicji w nikłym stopniu, znacznie mniej wprawnie poruszając się po meandrach uczuć, niżeli po neuronach świadomości i logiki, jest w stanie dostrzec w jej zachowaniu pewien schemat i sens. Model kobiety, niezadowolonej rozwojem ich relacji, która zaprowadzona na poła jednoznacznie romantycznej znajomości i wyrwana z niego w nagłym gwałcie męskiej ucieczki, czuje się zwiedziona, może nieco nawet skrzywdzona.
Nie wini jej za fearię negatywnych emocji, jakimi go raczy. Nie szuka w królującym zawodzie kobiety personalnego ataku na niego. Wie, że źródłem zerwanej nici sympatii jest głównie on sam i jej błędnie kreowane domysły, które pęcznieją wprost proporcjonalnie do rosnącej w niej niewiedzy. Luki w kobiecej nieświadomości stara się łatać słowami:
— Wyjaśnię Ci, daj mi tylko szansę.
W pewnym nikłym uderzeniu obronnego instynktu, wolałby zamknąć oczy i zignorować obraz naniesionych przez własne czyny konsekwencji – w naturalnej potrzebie spokoju ma ochotę wycofać się z rozmowy. Zamiast tego na grzbiety kontaktu wynosi odpowiedzialność i rozsądek. Odpowiedzialność za siebie i swoje czyny.
Rozsądek, który nakazuje mu ratować gasnącą znajomość.
Czuje, jakby Norny w szaleństwie rysującej się ledwie znajomości między nim, a Lotte pozwoliły im na wybuch silnie eskalowanej w ogień fascynacji, a teraz w swej kapryśności tłumiły język ich kontaktu, stawiając na drodze same pułapki.
Bezwzględne boginie nie znają przy tym litości. Zalewają ognisko znajomości srogą porcją wody i czekają na wygaszenie. Nie pozwala im na to.
Widzi, jak przylepiony do płótna skóry Lotte pobłażliwy uśmiech nabiera kształtów fikcji. W ciemniejącym spojrzeniu nie potrafi znaleźć kszty zrozumienia dla niego. Mimo tego w wątłych dołeczkach wokół ust szuka znajomej ciekawości świata i łagodności.
— Możemy przez chwilę odrzucić Twoje założenia? Trudno mi przebić się przez mur oskarżeń, który właśnie budujesz. Ale jeśli zadasz pytanie, o cokolwiek, co Cię drażni, czy czego nie rozumiesz, odpowiem Ci.
Krtań napięta przez emocje, choć niemal niezauważalnie, drży pod tkanką skóry. Głos, zroszony niecierpliwością, ciemnieje nieznacznie w tonie. Płatki warg w pozornie spokojnym rozchyleniu dobywają z siebie głos ostrożności.
W prężących się strunach dźwięku chowa rozdrażnienie sytuacją i koniecznością mówienia o emocjach (czego nie znosi).
— Nie wiem, jak inaczej mógłbym udowodnić swój szacunek do Ciebie, niż przez szczerość — dodaje, oddychając głębiej. Palce ręki, dotąd krzyżujące się ze sobą, poruszają się, wzniesione w napięciu na wysokość kołnierza. Prostuje się na sofie, rozplatając w milczeniu węzeł wiążącego go krawata. Obręcz materiału rozluźnia się, choć poczucie skrępowania pozostaje.
— Pozwoliłem Ci odejść, bo jeśli chodzi o wybory serca, zwykle dokonuję złych wyborów. Wyżej cenię reputację, niż własne potrzeby. To nie ma żadnego związku z Tobą, czy szacunkiem do Ciebie. Pod tym względem, pod względem podążania za sercem, jestem zepsuty.
Uderzenie pierwszych, bezpośrednio wypowiedzianych słów sieka ostrzem autentyczności chyba nawet głębiej jego, niż samą Lotte. W szczególności dlatego, że jest pierwszą osobą, z którą dzieli się swoją ułomnością, ryzykując ośmieszenie. W końcu prowadzi tę rozmowę w niegasnącym przekonaniu, że być może wcale nie będzie przez nią zrozumiany.
— Właśnie stawiam emocje nad reputację. Tak, przyjście tu jest irracjonalne, głupie i niewiele wnoszące... nikt nie wie tego lepiej ode mnie. Ale w ten chory sposób zależy mi na Tobie na tyle, by to zignorować. Chcesz, żebym wyszedł? W porządku. Tylko upewnij się, że uzyskałaś odpowiedzi, których szukasz. Bo po to tu jestem. Żeby Ci je dać.
Smętna czara czarnej melancholii wzbiera na sile, wypełnia naczynie chmurnym niezrozumieniem, gdy zgubiony w zawiłościach znajomości, przestaje odczytywać sygnały kobiecych oczekiwań.
Ma wyjść, zostać? Dotknąć jej, czy nie piętnować kontaktem wcale?
— Tylko może zanim zacznę mówić, ubierz się w coś mniej skąpego. Trudno się skupić.
Porywa się na ryzykowny żart, okraszony charakterystyczną nutą flirtu, jaka w pierwszej kolejności ich połączyła. W zerwanych wiciach zainteresowania szuka sposobu na powiązanie ich na nowo węzłem swobody, nie skrępowania, które oboje dziś czują.
(…) ukryte w pąkach wyjaśnień, emocje rozkwitają, dając nowy dzień. Nową okazję do kontaktu, z której korzystają. Nowy powód do tego, by zostać.
Nic, nawet błysk nadziei, nie wskazuje na to, by koła przypadku zawiodły go w stronę spełnionego uczucia. Trawiony przez wspomnienie wieczoru i nachylony nad własną winą za zerwanie zaręczyn z Lotte, ma wrażenie, że obecnością w Paryżu, obecnością w jej mieszkaniu, jedynie dobija nowy gwoźdź do własnej, towarzyskiej trumny. Wbita głęboko w ogniwo uczuć, szpila ich wczorajszej rozmowy jątrzy świeżą ranę, wyciska z niego gorzkie soki niewystarczalności.
Im bliżej niej pozostaje, tym bardziej jej pragnie. Tym znaczniej odczuwa kobiecy brak.
Gdyby tylko zawalczył o nią wcześniej.
Świt dnia wstaje wcześnie, a wraz z nimi podnoszą się zmęczone niedospaniem powieki. Dręczony przez ołtarz własnych demonów, uwikłany w powtarzającą się wciąż historię miłosnego upadku, może tylko patrzyć, jak przewracają się mury kiełkującego uczucia – grzęzną pod trzęsawiskiem obowiązku, pracy, czy naturalnej mu obojętności, do której posuwa się zby często. Przez którą wszystko traci.
Gdyby tylko potrafił zrezygnować z funkcji, jakie pełni – z maski, jaką zakłada.
Poranny prysznic przynosi względną ulgę. Naprężone w pozie surowego sędziego, palce prawej ręki opierają się płasko na wilgotnych kaflach. Głowa, ciężarem myśli spuszczona do dołu, znosi grzechoczący pod kopułą czaszki chrzęst winy, dławiące go poczucie frustracji i utraconej szansy.
Wreszcie, po kilkuminutowej kąpieli, zmywa z siebie brudne od winy emocje. Zapomnij. Prostuje kark i plecy, przymyka na moment oczy i pociągnięciem dłoni ściąga mokre kosmyki włosów do tyłu. Następnie zakręca kurek – pozostając w obłoczku ciepłej pary, z ręką wciąż na panelu prysznica, oddycha cicho. Minutę, dwie... może trzy? Kontempluje ciszę.
Ta, przerwana przez niespodziewane kliknięcie klamki, szarpnięciem dźwięku wyrywa z niego szybsze bicie serca. Drga przy tym lekko, nie rusza się jednak z miejsca. Nie widzi celu. Nie działa w popłochu (i tak nie zdążyłby pochwycić ręcznika). Prostuje się jedynie, z przyzwoitości przysłaniając dłonią nagie, wilgotne od kąpieli przyrodzenie.
Tylko zroszoną kroplami wody przezroczysta ściana wydziela granicę między nim, a Lotte. Tylko kilka sekund dzieli go od jej spojrzenia.
— Zaraz wychodzę — wyjaśnia krótkim, z pozoru spokojnym zdaniem, nie kryjąc przed nią własnej obecności. Nie licząc nawet na to, że go nie zauważy.
Gdyby tylko na niego spojrzała.
Wiedziałby, że wciąż siedzi jej w myślach.
W imię tej postawy, wbrew wszelkim oczekiwaniom wobec niego, nie spuszcza wstydliwie wzroku. Talerze niebieskich oczu, wypełnione skupieniem, obserwują bacznie przesuwającą się wzdłuż mebli sylwetkę. Śledzą z siłą wprawnego ingwiligatorskiego oka jak poruszana przez emocje, klatka piersiowa kobiety wznosi się i opada w przyspieszonym rytmie. Niesiona drżącym niepokojem, wypełniająca tkankę płuc kłującym zawodem.
Choć rozumie świat emocji i ludzkiej intuicji w nikłym stopniu, znacznie mniej wprawnie poruszając się po meandrach uczuć, niżeli po neuronach świadomości i logiki, jest w stanie dostrzec w jej zachowaniu pewien schemat i sens. Model kobiety, niezadowolonej rozwojem ich relacji, która zaprowadzona na poła jednoznacznie romantycznej znajomości i wyrwana z niego w nagłym gwałcie męskiej ucieczki, czuje się zwiedziona, może nieco nawet skrzywdzona.
Nie wini jej za fearię negatywnych emocji, jakimi go raczy. Nie szuka w królującym zawodzie kobiety personalnego ataku na niego. Wie, że źródłem zerwanej nici sympatii jest głównie on sam i jej błędnie kreowane domysły, które pęcznieją wprost proporcjonalnie do rosnącej w niej niewiedzy. Luki w kobiecej nieświadomości stara się łatać słowami:
— Wyjaśnię Ci, daj mi tylko szansę.
W pewnym nikłym uderzeniu obronnego instynktu, wolałby zamknąć oczy i zignorować obraz naniesionych przez własne czyny konsekwencji – w naturalnej potrzebie spokoju ma ochotę wycofać się z rozmowy. Zamiast tego na grzbiety kontaktu wynosi odpowiedzialność i rozsądek. Odpowiedzialność za siebie i swoje czyny.
Rozsądek, który nakazuje mu ratować gasnącą znajomość.
Czuje, jakby Norny w szaleństwie rysującej się ledwie znajomości między nim, a Lotte pozwoliły im na wybuch silnie eskalowanej w ogień fascynacji, a teraz w swej kapryśności tłumiły język ich kontaktu, stawiając na drodze same pułapki.
Bezwzględne boginie nie znają przy tym litości. Zalewają ognisko znajomości srogą porcją wody i czekają na wygaszenie. Nie pozwala im na to.
Widzi, jak przylepiony do płótna skóry Lotte pobłażliwy uśmiech nabiera kształtów fikcji. W ciemniejącym spojrzeniu nie potrafi znaleźć kszty zrozumienia dla niego. Mimo tego w wątłych dołeczkach wokół ust szuka znajomej ciekawości świata i łagodności.
— Możemy przez chwilę odrzucić Twoje założenia? Trudno mi przebić się przez mur oskarżeń, który właśnie budujesz. Ale jeśli zadasz pytanie, o cokolwiek, co Cię drażni, czy czego nie rozumiesz, odpowiem Ci.
Krtań napięta przez emocje, choć niemal niezauważalnie, drży pod tkanką skóry. Głos, zroszony niecierpliwością, ciemnieje nieznacznie w tonie. Płatki warg w pozornie spokojnym rozchyleniu dobywają z siebie głos ostrożności.
W prężących się strunach dźwięku chowa rozdrażnienie sytuacją i koniecznością mówienia o emocjach (czego nie znosi).
— Nie wiem, jak inaczej mógłbym udowodnić swój szacunek do Ciebie, niż przez szczerość — dodaje, oddychając głębiej. Palce ręki, dotąd krzyżujące się ze sobą, poruszają się, wzniesione w napięciu na wysokość kołnierza. Prostuje się na sofie, rozplatając w milczeniu węzeł wiążącego go krawata. Obręcz materiału rozluźnia się, choć poczucie skrępowania pozostaje.
— Pozwoliłem Ci odejść, bo jeśli chodzi o wybory serca, zwykle dokonuję złych wyborów. Wyżej cenię reputację, niż własne potrzeby. To nie ma żadnego związku z Tobą, czy szacunkiem do Ciebie. Pod tym względem, pod względem podążania za sercem, jestem zepsuty.
Uderzenie pierwszych, bezpośrednio wypowiedzianych słów sieka ostrzem autentyczności chyba nawet głębiej jego, niż samą Lotte. W szczególności dlatego, że jest pierwszą osobą, z którą dzieli się swoją ułomnością, ryzykując ośmieszenie. W końcu prowadzi tę rozmowę w niegasnącym przekonaniu, że być może wcale nie będzie przez nią zrozumiany.
— Właśnie stawiam emocje nad reputację. Tak, przyjście tu jest irracjonalne, głupie i niewiele wnoszące... nikt nie wie tego lepiej ode mnie. Ale w ten chory sposób zależy mi na Tobie na tyle, by to zignorować. Chcesz, żebym wyszedł? W porządku. Tylko upewnij się, że uzyskałaś odpowiedzi, których szukasz. Bo po to tu jestem. Żeby Ci je dać.
Smętna czara czarnej melancholii wzbiera na sile, wypełnia naczynie chmurnym niezrozumieniem, gdy zgubiony w zawiłościach znajomości, przestaje odczytywać sygnały kobiecych oczekiwań.
Ma wyjść, zostać? Dotknąć jej, czy nie piętnować kontaktem wcale?
— Tylko może zanim zacznę mówić, ubierz się w coś mniej skąpego. Trudno się skupić.
Porywa się na ryzykowny żart, okraszony charakterystyczną nutą flirtu, jaka w pierwszej kolejności ich połączyła. W zerwanych wiciach zainteresowania szuka sposobu na powiązanie ich na nowo węzłem swobody, nie skrępowania, które oboje dziś czują.
(…) ukryte w pąkach wyjaśnień, emocje rozkwitają, dając nowy dzień. Nową okazję do kontaktu, z której korzystają. Nowy powód do tego, by zostać.
Nic, nawet błysk nadziei, nie wskazuje na to, by koła przypadku zawiodły go w stronę spełnionego uczucia. Trawiony przez wspomnienie wieczoru i nachylony nad własną winą za zerwanie zaręczyn z Lotte, ma wrażenie, że obecnością w Paryżu, obecnością w jej mieszkaniu, jedynie dobija nowy gwoźdź do własnej, towarzyskiej trumny. Wbita głęboko w ogniwo uczuć, szpila ich wczorajszej rozmowy jątrzy świeżą ranę, wyciska z niego gorzkie soki niewystarczalności.
Im bliżej niej pozostaje, tym bardziej jej pragnie. Tym znaczniej odczuwa kobiecy brak.
Gdyby tylko zawalczył o nią wcześniej.
Świt dnia wstaje wcześnie, a wraz z nimi podnoszą się zmęczone niedospaniem powieki. Dręczony przez ołtarz własnych demonów, uwikłany w powtarzającą się wciąż historię miłosnego upadku, może tylko patrzyć, jak przewracają się mury kiełkującego uczucia – grzęzną pod trzęsawiskiem obowiązku, pracy, czy naturalnej mu obojętności, do której posuwa się zby często. Przez którą wszystko traci.
Gdyby tylko potrafił zrezygnować z funkcji, jakie pełni – z maski, jaką zakłada.
Poranny prysznic przynosi względną ulgę. Naprężone w pozie surowego sędziego, palce prawej ręki opierają się płasko na wilgotnych kaflach. Głowa, ciężarem myśli spuszczona do dołu, znosi grzechoczący pod kopułą czaszki chrzęst winy, dławiące go poczucie frustracji i utraconej szansy.
Wreszcie, po kilkuminutowej kąpieli, zmywa z siebie brudne od winy emocje. Zapomnij. Prostuje kark i plecy, przymyka na moment oczy i pociągnięciem dłoni ściąga mokre kosmyki włosów do tyłu. Następnie zakręca kurek – pozostając w obłoczku ciepłej pary, z ręką wciąż na panelu prysznica, oddycha cicho. Minutę, dwie... może trzy? Kontempluje ciszę.
Ta, przerwana przez niespodziewane kliknięcie klamki, szarpnięciem dźwięku wyrywa z niego szybsze bicie serca. Drga przy tym lekko, nie rusza się jednak z miejsca. Nie widzi celu. Nie działa w popłochu (i tak nie zdążyłby pochwycić ręcznika). Prostuje się jedynie, z przyzwoitości przysłaniając dłonią nagie, wilgotne od kąpieli przyrodzenie.
Tylko zroszoną kroplami wody przezroczysta ściana wydziela granicę między nim, a Lotte. Tylko kilka sekund dzieli go od jej spojrzenia.
— Zaraz wychodzę — wyjaśnia krótkim, z pozoru spokojnym zdaniem, nie kryjąc przed nią własnej obecności. Nie licząc nawet na to, że go nie zauważy.
Gdyby tylko na niego spojrzała.
Wiedziałby, że wciąż siedzi jej w myślach.
Nieznajomy
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:05
Przeszłość zdaje się trapić kobiece serce, kiedy raz po raz spogląda na mężczyznę, odnajdując w nim prozaiczne spełnienie (nie)własnych pragnień. Wiedziała, że musi spełnić powinność złożoną ojcu, jednocześnie stając się w pełni zaspokojoną damą o randze wysoko urodzonych, lecz… Zwyczaje panujące w Midgardzie i w jarlowym otoczeniu stały się kuriozalną rzeczywistością.
Zerwanie dotknęło Francuzkę do żywego, rozdzierając jej duszę na wiele fragmentów, których nie miał poskładać Viljam, bowiem ten już n i g d y nie miał pojawić się w życiu ciemnowłosej istoty.
W swej zawziętości postąpił jednak inaczej, co przyjęło zaskakujący obrót, wszak tkwił obok niej od niemal dwóch dni, a ona wcale nie chciała wyrzucać go za drzwi bezpiecznej przystani, jaką stanowiło paryskie mieszkanie.
Późnym wieczorem, kiedy siedziała przy książce, zapadając się w sofie o miętowym odcieniu, a życie poza okiennicami zaczynało powoli układać się do snu, uśmiechnęła się na myśl pierwszego poranka. Mogła obserwować zwyczaje i nawyki, do których nie zdążyła się przyzwyczaić i być może nigdy nie zasmakuje ponownie tego prozaicznego uczucia bliskości.
Nie dopuściła go jednak do siebie.
Przygotowała mu gościnną sypialnie, w której nie brakowało niczego, poza jej wątłym ciałem i śmiechem, który towarzyszył im za każdym razem. Czuła się przy nim wolna, lecz t e r a z stanowili ledwie przeszłość, która nigdy nie miała stać się na nowo teraźniejszością.
Na pewno? – zadawała sobie to pytanie w ciągu kilku ostatnich godzin, nim poranek obudził ją promieniami słońca, a skóra pokryła się gwałtowną reakcją na nagły chłód, którego doświadczyła.
Krzątała się po kuchni, przygotowując herbatę i chcąc zaparzyć dla niego kawę, jak gdyby przypuszczając, że to jeden z elementów rozpoczęcia dnia. Otaczała się ludźmi rozkochanymi w sztuce, a ci w swej enigmatyczności powielali schematy własnych zachowań, nie zawsze różniąc się od siebie i swoich rytuałów.
Wolnym krokiem zbliżyła się do łazienki, kiedy strumień wody wydawał się płynąć dłużej niż początkowo zakładała, dlatego też ciekawość połechtała kobiecy umysł. Charlotte w bujnym konstrukcie podświadomości, zaczęła wyobrażać sobie perspektywę, w której to dziedzic jarla ginie, a ona zmaga się z poświatą nieprawdziwych oskarżeń.
- Mon cher, nie chcę być bezczelna, ale to czas na śniadanie, które zaraz wystygnie – stwierdziła bez zastanowienia. Głos wybrzmiewał przyjemną delikatną nutą, zaś palce nacisnęły wreszcie na klamkę. Nie czuła wstydu ani prywatności;
nie po doświadczeniach, które pozostawili za sobą, zamykając je w gmachu wielkiego teatru.
Taksowała go wzrokiem. Ciemne tęczówki przesuwały się po męskim ciele, zaś jej serce gwałtownie uderzyło w piersi, sprawiając pannicy Levittoux niemały ból. Rumieńce okraszały poliki, a nagły zryw emocji wykrzywił pełne wargi. Zuchwałość nakazała zrobić krok w przód, nie odrywając od zeń spojrzenia, jakoby nic poniżej pięknych oczu Viljama jej nie ciekawiło.
Przeciwnie.
Doskonale wiedziała, co próbował ukryć, dlatego z taką bezczelnością sięgnęła po biały, puszysty ręcznik, który podała mu w swej wspaniałomyślności, nie dając im szansy na przekroczenie pozornej granicy.
- Wystarczyło powiedzieć, że potrzebujesz samotności – stwierdziła bez zastanowienia, po chwili odwracając się na pięcie. - Dostałbyś go na tyle, by bez trudu siąść do tostów, które na ciebie czekają… Kawy? – spytała jeszcze przez ramię, uśmiechając się przekornie.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, jakby ów widok nie wywołał w niej enigmy dreszczy.
Zerwanie dotknęło Francuzkę do żywego, rozdzierając jej duszę na wiele fragmentów, których nie miał poskładać Viljam, bowiem ten już n i g d y nie miał pojawić się w życiu ciemnowłosej istoty.
W swej zawziętości postąpił jednak inaczej, co przyjęło zaskakujący obrót, wszak tkwił obok niej od niemal dwóch dni, a ona wcale nie chciała wyrzucać go za drzwi bezpiecznej przystani, jaką stanowiło paryskie mieszkanie.
Późnym wieczorem, kiedy siedziała przy książce, zapadając się w sofie o miętowym odcieniu, a życie poza okiennicami zaczynało powoli układać się do snu, uśmiechnęła się na myśl pierwszego poranka. Mogła obserwować zwyczaje i nawyki, do których nie zdążyła się przyzwyczaić i być może nigdy nie zasmakuje ponownie tego prozaicznego uczucia bliskości.
Nie dopuściła go jednak do siebie.
Przygotowała mu gościnną sypialnie, w której nie brakowało niczego, poza jej wątłym ciałem i śmiechem, który towarzyszył im za każdym razem. Czuła się przy nim wolna, lecz t e r a z stanowili ledwie przeszłość, która nigdy nie miała stać się na nowo teraźniejszością.
Na pewno? – zadawała sobie to pytanie w ciągu kilku ostatnich godzin, nim poranek obudził ją promieniami słońca, a skóra pokryła się gwałtowną reakcją na nagły chłód, którego doświadczyła.
Krzątała się po kuchni, przygotowując herbatę i chcąc zaparzyć dla niego kawę, jak gdyby przypuszczając, że to jeden z elementów rozpoczęcia dnia. Otaczała się ludźmi rozkochanymi w sztuce, a ci w swej enigmatyczności powielali schematy własnych zachowań, nie zawsze różniąc się od siebie i swoich rytuałów.
Wolnym krokiem zbliżyła się do łazienki, kiedy strumień wody wydawał się płynąć dłużej niż początkowo zakładała, dlatego też ciekawość połechtała kobiecy umysł. Charlotte w bujnym konstrukcie podświadomości, zaczęła wyobrażać sobie perspektywę, w której to dziedzic jarla ginie, a ona zmaga się z poświatą nieprawdziwych oskarżeń.
- Mon cher, nie chcę być bezczelna, ale to czas na śniadanie, które zaraz wystygnie – stwierdziła bez zastanowienia. Głos wybrzmiewał przyjemną delikatną nutą, zaś palce nacisnęły wreszcie na klamkę. Nie czuła wstydu ani prywatności;
nie po doświadczeniach, które pozostawili za sobą, zamykając je w gmachu wielkiego teatru.
Taksowała go wzrokiem. Ciemne tęczówki przesuwały się po męskim ciele, zaś jej serce gwałtownie uderzyło w piersi, sprawiając pannicy Levittoux niemały ból. Rumieńce okraszały poliki, a nagły zryw emocji wykrzywił pełne wargi. Zuchwałość nakazała zrobić krok w przód, nie odrywając od zeń spojrzenia, jakoby nic poniżej pięknych oczu Viljama jej nie ciekawiło.
Przeciwnie.
Doskonale wiedziała, co próbował ukryć, dlatego z taką bezczelnością sięgnęła po biały, puszysty ręcznik, który podała mu w swej wspaniałomyślności, nie dając im szansy na przekroczenie pozornej granicy.
- Wystarczyło powiedzieć, że potrzebujesz samotności – stwierdziła bez zastanowienia, po chwili odwracając się na pięcie. - Dostałbyś go na tyle, by bez trudu siąść do tostów, które na ciebie czekają… Kawy? – spytała jeszcze przez ramię, uśmiechając się przekornie.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, jakby ów widok nie wywołał w niej enigmy dreszczy.
Bezimienny
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:05
Kobiecy głos, przygłuszony barierą drzwi, jak leniwe kocię, rozpłaszcza się w kwadratach przestrzeni. Dźwięk łagodności, wślizgnięty sprytnie między szczelinę drzwi na podobieństwo gładkiego pomruku, wplata się między nici teraźniejszości, łapami napięcia odbija ślady na kaflach łazienki; wreszcie, co przyjmuje z dziwnie brzmiącą w głowie ulgą i pewnego rodzaju rozkołysaniem cicho szepczących w nim emocji, dociera przyjemnym tembrem do spragnionych jej głosu uszu.
Obecność Charlotte ma znaczenie. Rozbija łupinę czaszki nową refleksją, nowym, dającym nadzieję uczuciem, zasadzonym na niedawno wyjałowionym gruncie. Dotąd ściernisko ich kontaktu pozostawia po sobie jedynie kłujące łodygi rozczarowania, ciernie żalu i odłóg trawionych przez odrzucenie emocji. Teraz jest inaczej – pełniej, żywiej. Jakby ułamki przeszłości wciąż tliły się w ich obecności, jakby na pasie ich spotkania wyrastały drobne pnącza lepszych perspektyw.
Kliknięcie klamki wyszarpuje pierwsze, gwałtowne uderzenie serca, ale wyszarpuje również coś innego – słowa ich obu, które wyciągnięte z gardeł, splatają ich w na nowo zawiązującym się kontakcie. Wprawdzie plecione wątłymi włosiami sceptycyzmu i ostrożności, ledwie dają się zawiązać w supeł rozmowy. Ledwie są widoczne. Rozwijane w leniwym trybie, pełne dystansu i dławionych emocji, przypominają raczej mglistą łunę spotkania – fatamorganę gotową zaraz runąć – niż solidny szkielet dialogu. Wciąż jednak trwają. Wciąż budzą płomień nadziei na coś więcej, coś głębiej.
Łaskotany przez spojrzenie Lotte, oddaje się chwili; oddaje się kaprysom jej przewrotnej, łasej na prowokację natury. Zastygły w jednej pozie daje jej się wypowiedzieć; daje jej czas na to, by na fali obserwacji jej policzki, rozpłomienione przez męską nagość, spłonęły w dotknięciu przyjemności. A może tylko zwykłej przyzwoitości, która znosi na nią wstyd? Sam nie wie, czemu Lotte płonie. Ale on również, rozświetlony w promieniach jej wzroku, spala się natychmiast. W chęci przedłużenia ich nietypowego spotkania i w płomieniach innych, niewypowiedzianych pragnień. W przezroczu myśli, znoszących go na peryferia, o których nie śmiałby dziś mówić.
Wystarczyło powiedzieć, że potrzebujesz samotności, czy potrzebuje na pewno?
Krople wody, osadzone kusząco na membranie skóry, błyskają nieznacznie w oświetleniu łazienkowych lamp. Dłoń, zakrywająca męski owoc, pozostaje niewzruszona. Tylko oczy, przyciemnione niedopowiedzeniem, mrużą się delikatnie, śledzą jej ruchy. Gdy Lotte porusza się w jego kierunku, wciąż mokre od wody ciało mężczyzny drga w uderzeniu prądu powietrza, drga również w malejącym dystansie, choć twarz i talerze jasnych tęczówek oczu pozostają spokojne. Jakby burza roznieconych w nim uczuć dławiła się jedynie w klatce piersi, w przyspieszeniu oddechu i w mocnym biciu serca. Nie w ruchach, nie w mimice.
W wyważonym i stabilnym ruchu sięga po podany mu przez Lotte ręcznik, nie pozwala mu zawiesić się w przestrzeni dłużej, niż to konieczne. We wprawnym owinięciu ciała zasłania kości bioder, wklęsłość pachwin i całość przyrodzenia. Na odstrzale jej wzroku pozostaje tylko klatka piersiowa, poruszana mnogością emocji, nosząca na sobie wilgoć wody i ciężar zniesionych w jej kierunku refleksji.
— Nie potrzebuję jej, Lotte. Samotności.
Cichość głosek przeciera szlak przez meandry ich spojrzeń, przez napięcie zamkniętych w oczekiwaniu na odpowiedź mięśni i dreszcz emocji, który zdaje się, czują oboje. Głos Viljama uchodzi w lotnej prowokacji lub w zwykłym wyjaśnieniu, lepkim prawie szeptem osadzając się na ramionach towarzyszki. Nie potrzebuje samotności, przeciwnie, pragnie dotyku, bliskości. Lub choćby samej tylko uwagi.
Wychodzi zza bariery prysznica, stając za jej plecami, za płaszczem kobiecej przekory i jej kuszącym uśmiechem. Pojedyncza kropla wody, ściągnięta z końcówki włosów, z pasma chylącego się czoła, opada na jej ramię, wchłania się szybko w materiał cienkiej bluzki:
— Nie pożegnaliśmy się jak należy... — powraca do dyskusji z wczoraj, wpatrzony w gładkość jawiącej się przed nim skóry, w cielesność jej obecności. Tym razem bez echa żalu czy winy, za to z podszeptem czułości. Opuszkami palców sięga jej opuszczonej wzdłuż ciała dłoni. Drażni ją pierwszym muśnięciem, przewrotną bliskością i ciepłem grzesznej obietnicy, zroszonej w rosie prostego pragnienia.
— Jeszcze możemy to zmienić — szepcze nad jej uchem.
Splata męskie, wilgotne nieco palce ze smukłością jej dłoni, gładzi je w subtelnej pieszczocie. Nie porywa jej jednak gwałtem w taniec bliskości, daje jedynie poczuć swoją obecność. W gorącym oddechu na drobnym ramieniu, w spleceniu palców, w głosie, dźwięczącym przy jej uchu:
— Zależy mi, żebyś zapamiętała mnie lepiej.
Obecność Charlotte ma znaczenie. Rozbija łupinę czaszki nową refleksją, nowym, dającym nadzieję uczuciem, zasadzonym na niedawno wyjałowionym gruncie. Dotąd ściernisko ich kontaktu pozostawia po sobie jedynie kłujące łodygi rozczarowania, ciernie żalu i odłóg trawionych przez odrzucenie emocji. Teraz jest inaczej – pełniej, żywiej. Jakby ułamki przeszłości wciąż tliły się w ich obecności, jakby na pasie ich spotkania wyrastały drobne pnącza lepszych perspektyw.
Kliknięcie klamki wyszarpuje pierwsze, gwałtowne uderzenie serca, ale wyszarpuje również coś innego – słowa ich obu, które wyciągnięte z gardeł, splatają ich w na nowo zawiązującym się kontakcie. Wprawdzie plecione wątłymi włosiami sceptycyzmu i ostrożności, ledwie dają się zawiązać w supeł rozmowy. Ledwie są widoczne. Rozwijane w leniwym trybie, pełne dystansu i dławionych emocji, przypominają raczej mglistą łunę spotkania – fatamorganę gotową zaraz runąć – niż solidny szkielet dialogu. Wciąż jednak trwają. Wciąż budzą płomień nadziei na coś więcej, coś głębiej.
Łaskotany przez spojrzenie Lotte, oddaje się chwili; oddaje się kaprysom jej przewrotnej, łasej na prowokację natury. Zastygły w jednej pozie daje jej się wypowiedzieć; daje jej czas na to, by na fali obserwacji jej policzki, rozpłomienione przez męską nagość, spłonęły w dotknięciu przyjemności. A może tylko zwykłej przyzwoitości, która znosi na nią wstyd? Sam nie wie, czemu Lotte płonie. Ale on również, rozświetlony w promieniach jej wzroku, spala się natychmiast. W chęci przedłużenia ich nietypowego spotkania i w płomieniach innych, niewypowiedzianych pragnień. W przezroczu myśli, znoszących go na peryferia, o których nie śmiałby dziś mówić.
Wystarczyło powiedzieć, że potrzebujesz samotności, czy potrzebuje na pewno?
Krople wody, osadzone kusząco na membranie skóry, błyskają nieznacznie w oświetleniu łazienkowych lamp. Dłoń, zakrywająca męski owoc, pozostaje niewzruszona. Tylko oczy, przyciemnione niedopowiedzeniem, mrużą się delikatnie, śledzą jej ruchy. Gdy Lotte porusza się w jego kierunku, wciąż mokre od wody ciało mężczyzny drga w uderzeniu prądu powietrza, drga również w malejącym dystansie, choć twarz i talerze jasnych tęczówek oczu pozostają spokojne. Jakby burza roznieconych w nim uczuć dławiła się jedynie w klatce piersi, w przyspieszeniu oddechu i w mocnym biciu serca. Nie w ruchach, nie w mimice.
W wyważonym i stabilnym ruchu sięga po podany mu przez Lotte ręcznik, nie pozwala mu zawiesić się w przestrzeni dłużej, niż to konieczne. We wprawnym owinięciu ciała zasłania kości bioder, wklęsłość pachwin i całość przyrodzenia. Na odstrzale jej wzroku pozostaje tylko klatka piersiowa, poruszana mnogością emocji, nosząca na sobie wilgoć wody i ciężar zniesionych w jej kierunku refleksji.
— Nie potrzebuję jej, Lotte. Samotności.
Cichość głosek przeciera szlak przez meandry ich spojrzeń, przez napięcie zamkniętych w oczekiwaniu na odpowiedź mięśni i dreszcz emocji, który zdaje się, czują oboje. Głos Viljama uchodzi w lotnej prowokacji lub w zwykłym wyjaśnieniu, lepkim prawie szeptem osadzając się na ramionach towarzyszki. Nie potrzebuje samotności, przeciwnie, pragnie dotyku, bliskości. Lub choćby samej tylko uwagi.
Wychodzi zza bariery prysznica, stając za jej plecami, za płaszczem kobiecej przekory i jej kuszącym uśmiechem. Pojedyncza kropla wody, ściągnięta z końcówki włosów, z pasma chylącego się czoła, opada na jej ramię, wchłania się szybko w materiał cienkiej bluzki:
— Nie pożegnaliśmy się jak należy... — powraca do dyskusji z wczoraj, wpatrzony w gładkość jawiącej się przed nim skóry, w cielesność jej obecności. Tym razem bez echa żalu czy winy, za to z podszeptem czułości. Opuszkami palców sięga jej opuszczonej wzdłuż ciała dłoni. Drażni ją pierwszym muśnięciem, przewrotną bliskością i ciepłem grzesznej obietnicy, zroszonej w rosie prostego pragnienia.
— Jeszcze możemy to zmienić — szepcze nad jej uchem.
Splata męskie, wilgotne nieco palce ze smukłością jej dłoni, gładzi je w subtelnej pieszczocie. Nie porywa jej jednak gwałtem w taniec bliskości, daje jedynie poczuć swoją obecność. W gorącym oddechu na drobnym ramieniu, w spleceniu palców, w głosie, dźwięczącym przy jej uchu:
— Zależy mi, żebyś zapamiętała mnie lepiej.
Nieznajomy
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:05
Obecność Viljama była dla Charlotte swoistego rodzaju odskocznią od rzeczywistości, w której królowała satyna czy jedwab. Był on mężczyzną bezpruderyjnym i nieco bezczelnym co sprawiało, że ciemnowłosa kobieta odczuwała pokraczną radość z możliwości prowadzenia z nim rozmów i wszelkich prowokacji.
Dzisiejszego poranka miała jednak inne plany, dlatego zuchwałość jaką się kierował była zaskakująca. Zmusiła Francuzkę do nikłego uśmiechu, który rozciągnął pełne wargi. Obserwowała go przez dłuższy czas, jakby chcąc odkryć wszelkie sekrety kotłujące się w ścianach jego czaszki, aż wreszcie pokręciła głową z nutą przekory.
Igrała z nim z premedytacją, bawiąc się intymną chwilą, niczym zabawkami. Dotykała z lekkością enigmatycznej bliskości, która wciąż nie zaistniała między nimi. Pamiętała smak ust Hallströma, tak jak i stanowczość jego dłoni, ale nie byli już parą. Jarl zerwał zaręczyny, które miały nosić znamiona pewnego rodzaju paktu. Cudacznej ugody między dwoma – tak różnymi państwami, a jednak… Nie doszło do jej finalizacji.
Charlotte Levittoux nie jawiła się w kategoriach uległości, bo charakter i temperament nie pozwalały, by stać się poddaną męskiej woli.
- Nie? – powtórzyła po nim, pozwalając kącikom ust unieść się ponownie ku górze. Przygryzła z lekkością dolną wargę, rozcinając nieznacznie cienką tkankę, zaś metaliczny posmak pozostał na języku. Patrzyła na niego w niemałym szoku, wszak nie oczekiwała przekroczenia granic. Sądziła, że to wszystko wydarzy się w przyszłości, jednak ten postanowił testować jej stanowczość i dystans. - Samotność pozwoliłaby ci na zaspokojenie własnych… Potrzeb – ton głosu był spokojny, a nuta bezczelności zawibrowała w wypowiadanym stwierdzeniu.
Sądziła, że to wystarczy.
Wierzyła, że nie popełnią po raz kolejny żadnej głupoty, która mogłaby zawisnąć nad nimi niczym cień.
Czekała przez moment, stojąc przed nim, by mógł taksować linię jej wątłego ciała. Opuszki palców mięły materiał satynowej koszuli, zaś tętniący życiem mięsień uderzał gwałtownie o ściany żeber. Próbowała analizować całe to nagłe, dość nietypowe spotkanie, jednocześnie dając się ponieść emocjom, które smagały zaróżowione policzki.
Kątem oka spojrzała na niego, kiedy wreszcie przełamał tę pozorną barierę. Oddychała ciężko, a klatka piersiowa unosiła się w przyspieszonych ruchach. Bała się tego, jakby kuriozum potencjalnych scenariuszy okazać się miał największym ich błędem.
- Nie zdążyliśmy, ale to nie jest naszą przewiną… My dźwigamy na barkach ledwie jej konsekwencje – wyszeptała z przekonaniem godnym wszelkich polityków. Dyskutowała, uprawiając wszelkie dyskursy, co tylko skutkowało nagłym napięciem mięśni i niepewnością, co należy uczynić, by wyrzuty sumienia nie targały szponami materiału duszy.
Tęczówki osiadły wreszcie na jasnych drzwiach łazienki, by chwilę później oprzeć się drobną sylwetką o tors Viljama. Obrazy kreowane w umyśle płatały figle, tak jak przed wieloma miesiącami, gdy byli sobie przeznaczeni.
- Zatem znowu chcesz zniknąć i mnie porzucić – rozbawienie na moment zawisło nad ich głowami, mimo iż to obawy okraszały jej głowę w całej swej rozciągłości.
Nie była tak szalona i wyzwoloną, bojąc się własnych uczuć, które z każdym kolejnym dniem stawały się bardziej namacalne, aniżeli kiedykolwiek wcześniej.
Dzisiejszego poranka miała jednak inne plany, dlatego zuchwałość jaką się kierował była zaskakująca. Zmusiła Francuzkę do nikłego uśmiechu, który rozciągnął pełne wargi. Obserwowała go przez dłuższy czas, jakby chcąc odkryć wszelkie sekrety kotłujące się w ścianach jego czaszki, aż wreszcie pokręciła głową z nutą przekory.
Igrała z nim z premedytacją, bawiąc się intymną chwilą, niczym zabawkami. Dotykała z lekkością enigmatycznej bliskości, która wciąż nie zaistniała między nimi. Pamiętała smak ust Hallströma, tak jak i stanowczość jego dłoni, ale nie byli już parą. Jarl zerwał zaręczyny, które miały nosić znamiona pewnego rodzaju paktu. Cudacznej ugody między dwoma – tak różnymi państwami, a jednak… Nie doszło do jej finalizacji.
Charlotte Levittoux nie jawiła się w kategoriach uległości, bo charakter i temperament nie pozwalały, by stać się poddaną męskiej woli.
- Nie? – powtórzyła po nim, pozwalając kącikom ust unieść się ponownie ku górze. Przygryzła z lekkością dolną wargę, rozcinając nieznacznie cienką tkankę, zaś metaliczny posmak pozostał na języku. Patrzyła na niego w niemałym szoku, wszak nie oczekiwała przekroczenia granic. Sądziła, że to wszystko wydarzy się w przyszłości, jednak ten postanowił testować jej stanowczość i dystans. - Samotność pozwoliłaby ci na zaspokojenie własnych… Potrzeb – ton głosu był spokojny, a nuta bezczelności zawibrowała w wypowiadanym stwierdzeniu.
Sądziła, że to wystarczy.
Wierzyła, że nie popełnią po raz kolejny żadnej głupoty, która mogłaby zawisnąć nad nimi niczym cień.
Czekała przez moment, stojąc przed nim, by mógł taksować linię jej wątłego ciała. Opuszki palców mięły materiał satynowej koszuli, zaś tętniący życiem mięsień uderzał gwałtownie o ściany żeber. Próbowała analizować całe to nagłe, dość nietypowe spotkanie, jednocześnie dając się ponieść emocjom, które smagały zaróżowione policzki.
Kątem oka spojrzała na niego, kiedy wreszcie przełamał tę pozorną barierę. Oddychała ciężko, a klatka piersiowa unosiła się w przyspieszonych ruchach. Bała się tego, jakby kuriozum potencjalnych scenariuszy okazać się miał największym ich błędem.
- Nie zdążyliśmy, ale to nie jest naszą przewiną… My dźwigamy na barkach ledwie jej konsekwencje – wyszeptała z przekonaniem godnym wszelkich polityków. Dyskutowała, uprawiając wszelkie dyskursy, co tylko skutkowało nagłym napięciem mięśni i niepewnością, co należy uczynić, by wyrzuty sumienia nie targały szponami materiału duszy.
Tęczówki osiadły wreszcie na jasnych drzwiach łazienki, by chwilę później oprzeć się drobną sylwetką o tors Viljama. Obrazy kreowane w umyśle płatały figle, tak jak przed wieloma miesiącami, gdy byli sobie przeznaczeni.
- Zatem znowu chcesz zniknąć i mnie porzucić – rozbawienie na moment zawisło nad ich głowami, mimo iż to obawy okraszały jej głowę w całej swej rozciągłości.
Nie była tak szalona i wyzwoloną, bojąc się własnych uczuć, które z każdym kolejnym dniem stawały się bardziej namacalne, aniżeli kiedykolwiek wcześniej.
Bezimienny
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:05
Słowa Charlotte, wynurzone spod tafli dystansu, uprzednio plamione cichą reprymendą dla jego poufałości, w zręcznym uniku omijają jakiegokolwiek, bliższego kontaktu. Jak wyrwany do lotu ptak w dominującej potrzebie wolności opuszczają przestrzeń pełnych ust i poruszając skrzydłami nieufności, omiatają go chłodem wypowiedzi. Schowane za barierą wibrującej bezczelności, wyciosane w liniach powściągliwości, nie pozwalają jej opuścić gardy.
Nie wie, czy gorzej znosi krawędzie kobiecych ust, wyostrzone parabolą pobłażliwego uśmiechu, czy znajomą chyżość słów, czasem imponującą nawet jemu – napiętą przez prowokację i widoczną w strunach kobiecego głosu.
Mimo, że jako sędzia spotkał się z setką, jak nie tysiącem uzdolnionych krasomówców, Lotte wciąż wyjaskrawia się na ich tle, pozostaje w głowie bez względu na to, czy mówi tylko o pogodzie, czy o sztuce, czy o kwintesencji życia.
W tej formie, w tym kształcie obecności, trudno o niej zapomnieć. Trudno ją zignorować.
Charlotte nie jest dla niego odskocznią od rzeczywistości. Przeciwnie, pozostaje dla Viljama wszystkim. Nie tylko uwewnętrznioną potrzebą kontaktu, nadpisaną zmysłowością i sensem skrytych w nim pragnień. Nie tylko płótnem rozciągającego się rozkosznie przed nim, pięknego widoku i podszeptem kobiecej elegancji. Jest dokładnie tym, na czym chciałby skupić wzrok, myśli i uwagę, gdyby tylko nie pochłaniał tego jego pracoholizm. Wszystkim, na czym zdaje się, że w dużym stopniu mu zależy, gdy spowity w woal emocji – rozogniony w płomieniach zmysłowej podniety i nagle obudzonej w nim pamięci o niej – zatapia się w gorących wodach temperamentu. Połyka burzliwość sprzecznych dziś doznań i w gwałtownym uniesieniu ducha, daje się wyrzucić na piaski kłującej tęsknoty.
Wyściela pod sobą jednocześnie miękkie łoże uczucia, powite cienką powłoką sentymentu i chęcią dalszego jej poznania. W obliczu jej drobnych przewinień i drobnych uszczypliwości, wybacza, zagryzając pod zębem dumę i chęć kapitulacji z miejsca, w którym najwyraźniej od dawna zrobiło się zbyt ciasno dla nich dwóch.
— Mam potrzebę rozmawiać i być z Tobą… po prostu.
Część jego chce zakryć ją pościelą tego samego, ciepłego wspomnienia, przypomnieć jej o budującej się, rajskiej wizji narzeczeństwa, a część wciąż racjonalizuje i przetwarza, spisuje na straty, dodając do absurdalnie sprzecznej formuły spotkania czynnik logiki.
— My...? — zawiesza na moment wypowiedź, w kościach duszy zaszczepiając niepewność, ukrytą pretensję, niezrozumienie.
— Jeszcze wczoraj wszystko było moją przewiną. Dziś jest konsekwencją?
Mimo dziwnie ostro brzmiących słów, wypowiada się spokojnie, nieco tylko uwalniając spod cugów kontroli chęć dookreślenia tego, co wciąż niedopisane między nimi.
Więc pozostaję agresorem, czy ofiarą?.
Tchnienie nagle danej mu bliskości nie prowadzi go do odpowiedzi, nie pozwala nawet na wypowiedzenie pytania na głos, gdy utkwione w głowie, zastyga pod skorupą czaszki. Ciepło kobiecego ciała dekoncentruje, rozprasza. Osiada na tkankach skóry i gładzi poszycie męskiej klatki zwiewnością materiału.
Nie może przy niej długo stawiać na samą tylko logikę. Może nigdy jej przy niej nie było.
Poruszony przez namacalną obecność Charlotte i daną mu niezobowiązująco czułość, chwyta okazję. Niezależnie od jej źródła, chłonie. Przymyka na moment oczy, pochylając się nad nią w chwilowym letargu.
— Nieważne, mogę być i jednym, i drugim — łagodność przebija się przez kontusz zniesionej chwilę temu kontroli. Jednocześnie sam nie uświadamia sobie tego, jaką lukę informacyjną za sobą pozostawia. Pogrążony w sennym odurzeniu, zapomina o tym, czego nie powiedział, a skupia się na tym, czego doświadcza. Z rekwizytem uniesionej ku niej ręki, oplata drobne kobiece kości, zachodzi na mostek i pokrywa go dekoracją przedramienia. Luźno, łagodnie, w pierzynach bliskości. Wycisza w sobie chęć dyskusji i potrzebę doprecyzowania kontekstów dialogu, pozostając z dłonią wplecioną w koszyczek jej palców.
— Nie wiem... jeszcze — wypowiada szczerze, w przecinku milczenia gładząc jej ramię uspokajająco, nigdzie się nie wybiera, przynajmniej nie teraz — Idę za echem tego, co sama mówisz. A mówisz sprzecznie.
Głos, mimo dosadności przekazu ma ciepły, przenika przez nawy sekund w błogim uspokojeniu. Zniżony niemal do szeptu, nieco rozleniwiony przez powtarzającą się sekwencję oskarżeń, które nijak mają się do rzeczywistości, skoro od początku, gdy jest w Paryżu, wyziewa raczej potrzebą kontaktu, niżeli chęcią porzucenia.
Tym razem znosi słowa Francuzki z absolutną pokorą.
— Jest coś, czego mogłabyś jeszcze ode mnie chcieć, Charlotte? Coś, co moglibyśmy wspólnie ratować?
Prostuje się nieco, otwierając wreszcie oczy, zerka na jej profil zza kobiecych pleców.
(Pyta. Czeka. Milknie).
Nie wie, czy gorzej znosi krawędzie kobiecych ust, wyostrzone parabolą pobłażliwego uśmiechu, czy znajomą chyżość słów, czasem imponującą nawet jemu – napiętą przez prowokację i widoczną w strunach kobiecego głosu.
Mimo, że jako sędzia spotkał się z setką, jak nie tysiącem uzdolnionych krasomówców, Lotte wciąż wyjaskrawia się na ich tle, pozostaje w głowie bez względu na to, czy mówi tylko o pogodzie, czy o sztuce, czy o kwintesencji życia.
W tej formie, w tym kształcie obecności, trudno o niej zapomnieć. Trudno ją zignorować.
Charlotte nie jest dla niego odskocznią od rzeczywistości. Przeciwnie, pozostaje dla Viljama wszystkim. Nie tylko uwewnętrznioną potrzebą kontaktu, nadpisaną zmysłowością i sensem skrytych w nim pragnień. Nie tylko płótnem rozciągającego się rozkosznie przed nim, pięknego widoku i podszeptem kobiecej elegancji. Jest dokładnie tym, na czym chciałby skupić wzrok, myśli i uwagę, gdyby tylko nie pochłaniał tego jego pracoholizm. Wszystkim, na czym zdaje się, że w dużym stopniu mu zależy, gdy spowity w woal emocji – rozogniony w płomieniach zmysłowej podniety i nagle obudzonej w nim pamięci o niej – zatapia się w gorących wodach temperamentu. Połyka burzliwość sprzecznych dziś doznań i w gwałtownym uniesieniu ducha, daje się wyrzucić na piaski kłującej tęsknoty.
Wyściela pod sobą jednocześnie miękkie łoże uczucia, powite cienką powłoką sentymentu i chęcią dalszego jej poznania. W obliczu jej drobnych przewinień i drobnych uszczypliwości, wybacza, zagryzając pod zębem dumę i chęć kapitulacji z miejsca, w którym najwyraźniej od dawna zrobiło się zbyt ciasno dla nich dwóch.
— Mam potrzebę rozmawiać i być z Tobą… po prostu.
Część jego chce zakryć ją pościelą tego samego, ciepłego wspomnienia, przypomnieć jej o budującej się, rajskiej wizji narzeczeństwa, a część wciąż racjonalizuje i przetwarza, spisuje na straty, dodając do absurdalnie sprzecznej formuły spotkania czynnik logiki.
— My...? — zawiesza na moment wypowiedź, w kościach duszy zaszczepiając niepewność, ukrytą pretensję, niezrozumienie.
— Jeszcze wczoraj wszystko było moją przewiną. Dziś jest konsekwencją?
Mimo dziwnie ostro brzmiących słów, wypowiada się spokojnie, nieco tylko uwalniając spod cugów kontroli chęć dookreślenia tego, co wciąż niedopisane między nimi.
Więc pozostaję agresorem, czy ofiarą?.
Tchnienie nagle danej mu bliskości nie prowadzi go do odpowiedzi, nie pozwala nawet na wypowiedzenie pytania na głos, gdy utkwione w głowie, zastyga pod skorupą czaszki. Ciepło kobiecego ciała dekoncentruje, rozprasza. Osiada na tkankach skóry i gładzi poszycie męskiej klatki zwiewnością materiału.
Nie może przy niej długo stawiać na samą tylko logikę. Może nigdy jej przy niej nie było.
Poruszony przez namacalną obecność Charlotte i daną mu niezobowiązująco czułość, chwyta okazję. Niezależnie od jej źródła, chłonie. Przymyka na moment oczy, pochylając się nad nią w chwilowym letargu.
— Nieważne, mogę być i jednym, i drugim — łagodność przebija się przez kontusz zniesionej chwilę temu kontroli. Jednocześnie sam nie uświadamia sobie tego, jaką lukę informacyjną za sobą pozostawia. Pogrążony w sennym odurzeniu, zapomina o tym, czego nie powiedział, a skupia się na tym, czego doświadcza. Z rekwizytem uniesionej ku niej ręki, oplata drobne kobiece kości, zachodzi na mostek i pokrywa go dekoracją przedramienia. Luźno, łagodnie, w pierzynach bliskości. Wycisza w sobie chęć dyskusji i potrzebę doprecyzowania kontekstów dialogu, pozostając z dłonią wplecioną w koszyczek jej palców.
— Nie wiem... jeszcze — wypowiada szczerze, w przecinku milczenia gładząc jej ramię uspokajająco, nigdzie się nie wybiera, przynajmniej nie teraz — Idę za echem tego, co sama mówisz. A mówisz sprzecznie.
Głos, mimo dosadności przekazu ma ciepły, przenika przez nawy sekund w błogim uspokojeniu. Zniżony niemal do szeptu, nieco rozleniwiony przez powtarzającą się sekwencję oskarżeń, które nijak mają się do rzeczywistości, skoro od początku, gdy jest w Paryżu, wyziewa raczej potrzebą kontaktu, niżeli chęcią porzucenia.
Tym razem znosi słowa Francuzki z absolutną pokorą.
— Jest coś, czego mogłabyś jeszcze ode mnie chcieć, Charlotte? Coś, co moglibyśmy wspólnie ratować?
Prostuje się nieco, otwierając wreszcie oczy, zerka na jej profil zza kobiecych pleców.
(Pyta. Czeka. Milknie).
Nieznajomy
Re: Za rogiem Paryża (C. Levittoux & V. Hallström, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:05
Był mężczyzną dla niej i doskonale wiedziała, że jest w stanie skraść nie tylko jej myśli, ale także serce, które biło intensywnie i gwałtownie, kiedy znajdował się obok, lecz…
Charlotte nie była tak próżna w swych pragnieniach, by uginać się pod ich ciężarem, niczym bielmem. Igrała ze wszystkim, co zdołało się wydarzyć w ich dotychczasowej relacji. To z tego powodu uśmiech pojawiał się na kobiecej twarzy, kiedy dostrzegała w pięknym spojrzeniu mężczyzny bezczelną zuchwałość.
Igrała więc z nim, a pobudki były oczywiste. Przyciągali się, jednocześnie sprawiając wrażenie, że już nic nie zdoła się wydarzyć. Oczekiwała pewnych zachowań, tych właściwych i odpowiednich dla mężczyzny, który miał ją posiąść. Viljam Hallström nie był wszak człowiekiem, z którym łączyć ją miała chwilowa relacja, skropiona ledwie cudacznością zachcianka.
Nigdy więc nie mogła przyznać, że jest jej obojętny.
Był istotny, tak samo jak znienawidzony tuż po odtrąceniu. Wiedziała, że to nie jego wina, a jednak przeszłość stała się bolączką dla ciemnowłosej kobiety, która nie potrafiła wykrzesać emocji, które pchałyby ją bez wyrzutów sumienia w ramiona dawnego narzeczonego.
- Czy ów potrzeba podyktowana jest chęcią tworzenia nowego rozdziału czy skosztowania tego, co zostało ci brutalnie odebrane? – pytanie uleciało w eter, a Francuzka uśmiechnęła się pod nosem, mimo iż wcale nie było jej do śmiechu. Obawiała się, że ten jeden raz ulegnie wszystkiemu, co niegdyś zdołali stworzyć.
Strach sparaliżował jej wątłe ciało, tak samo jak umysł, kiedy bliskość stała się niemal oczywistością. Musiała więc w desperackiej próbie wycofać się, jak gdyby przerażało ją to co mogła przynieść przyszłość. W teraźniejszości pozostawali dla siebie wciąż obcy, co tylko powodowało niepewność mącącą spokój kobiecej podświadomości.
- Konsekwencją decyzji jarla… Zaprzeczysz? Sądziłam, że sam wybrałeś tę ścieżkę i porzuciłeś mnie po tym, co miało miejsce w teatrze – przyznała zgodnie z prawdą, pamiętając tamten wieczór, kiedy zostali sami. Pustota bijąca od miejsca, gdzie pozostali sami była niemalże namacalna, tak jak przekroczenie intymnej strefy komfortu.
Tym razem pamięć nie była zwodnicza.
Rozmycie w perspektywie nagłego ciepła, którego doświadczyły ich sylwetki było intrygujące. Viljam miał szansę poczuć aksamitne połacie skóry, po których wodził dłońmi. Było to niebotycznie przyjemne, przez co Charlotte na moment zatraciła się w bliskości, tak nagłej i jednocześnie pociągającej, jednakże…
Zakończyła to pospiesznie, dając sobie czas na przemyślenie każdego aspektu ich znajomości i dając mu ciche błaganie o to, by traktował ją jak kobietę z perspektywą na powrót do tego, co utracili. Nie z własnej winy.
- Nie chcę być ponownie zraniona – wyjawiła bez zastanowienia, kiedy opuszki męskich palców subtelnie przesuwały się raz za razem po ramieniu Levittoux. Była przepełniona dziwnego rodzaju nadzieją, że to nie jest fikcja, a oni mieli jeszcze szansę, by znów stać się dla siebie kimś bliskim.
Pytanie, które nagle zawisło nad kobiecą głową było tym, którego się nie spodziewała. Było wszak mnóstwo rzeczy, które mógł dla niej uczynić, a mimo to nie odważyła się mówić o tym na głos.
- Jaka jest szansa, że znowu nie odejdziesz?
Nadzieja tliła się w wielkich, orzechowych oczach szatynki. Była zaskoczona, jednocześnie niepewna tego, co miało wydarzyć się w perspektywie kolejnych minut.
Charlotte i Vilijam z tematu
Charlotte nie była tak próżna w swych pragnieniach, by uginać się pod ich ciężarem, niczym bielmem. Igrała ze wszystkim, co zdołało się wydarzyć w ich dotychczasowej relacji. To z tego powodu uśmiech pojawiał się na kobiecej twarzy, kiedy dostrzegała w pięknym spojrzeniu mężczyzny bezczelną zuchwałość.
Igrała więc z nim, a pobudki były oczywiste. Przyciągali się, jednocześnie sprawiając wrażenie, że już nic nie zdoła się wydarzyć. Oczekiwała pewnych zachowań, tych właściwych i odpowiednich dla mężczyzny, który miał ją posiąść. Viljam Hallström nie był wszak człowiekiem, z którym łączyć ją miała chwilowa relacja, skropiona ledwie cudacznością zachcianka.
Nigdy więc nie mogła przyznać, że jest jej obojętny.
Był istotny, tak samo jak znienawidzony tuż po odtrąceniu. Wiedziała, że to nie jego wina, a jednak przeszłość stała się bolączką dla ciemnowłosej kobiety, która nie potrafiła wykrzesać emocji, które pchałyby ją bez wyrzutów sumienia w ramiona dawnego narzeczonego.
- Czy ów potrzeba podyktowana jest chęcią tworzenia nowego rozdziału czy skosztowania tego, co zostało ci brutalnie odebrane? – pytanie uleciało w eter, a Francuzka uśmiechnęła się pod nosem, mimo iż wcale nie było jej do śmiechu. Obawiała się, że ten jeden raz ulegnie wszystkiemu, co niegdyś zdołali stworzyć.
Strach sparaliżował jej wątłe ciało, tak samo jak umysł, kiedy bliskość stała się niemal oczywistością. Musiała więc w desperackiej próbie wycofać się, jak gdyby przerażało ją to co mogła przynieść przyszłość. W teraźniejszości pozostawali dla siebie wciąż obcy, co tylko powodowało niepewność mącącą spokój kobiecej podświadomości.
- Konsekwencją decyzji jarla… Zaprzeczysz? Sądziłam, że sam wybrałeś tę ścieżkę i porzuciłeś mnie po tym, co miało miejsce w teatrze – przyznała zgodnie z prawdą, pamiętając tamten wieczór, kiedy zostali sami. Pustota bijąca od miejsca, gdzie pozostali sami była niemalże namacalna, tak jak przekroczenie intymnej strefy komfortu.
Tym razem pamięć nie była zwodnicza.
Rozmycie w perspektywie nagłego ciepła, którego doświadczyły ich sylwetki było intrygujące. Viljam miał szansę poczuć aksamitne połacie skóry, po których wodził dłońmi. Było to niebotycznie przyjemne, przez co Charlotte na moment zatraciła się w bliskości, tak nagłej i jednocześnie pociągającej, jednakże…
Zakończyła to pospiesznie, dając sobie czas na przemyślenie każdego aspektu ich znajomości i dając mu ciche błaganie o to, by traktował ją jak kobietę z perspektywą na powrót do tego, co utracili. Nie z własnej winy.
- Nie chcę być ponownie zraniona – wyjawiła bez zastanowienia, kiedy opuszki męskich palców subtelnie przesuwały się raz za razem po ramieniu Levittoux. Była przepełniona dziwnego rodzaju nadzieją, że to nie jest fikcja, a oni mieli jeszcze szansę, by znów stać się dla siebie kimś bliskim.
Pytanie, które nagle zawisło nad kobiecą głową było tym, którego się nie spodziewała. Było wszak mnóstwo rzeczy, które mógł dla niej uczynić, a mimo to nie odważyła się mówić o tym na głos.
- Jaka jest szansa, że znowu nie odejdziesz?
Nadzieja tliła się w wielkich, orzechowych oczach szatynki. Była zaskoczona, jednocześnie niepewna tego, co miało wydarzyć się w perspektywie kolejnych minut.
Charlotte i Vilijam z tematu