Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Follow me follow you (H. Tveter & S. Moen, wrzesień 2000)

    2 posters
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Wciąż nie mógł przywyknąć do tego, jak bardzo nie smakowało mu takie życie.
    Ręce trzęsły się jak głupie, kiedy próbował chwycić cienkie szkło kieliszka, podawanego mu przez Liv Tveter – jego młodszą, krnąbrną siostrę. Gdy ta na srebrnej tacce sama podawała każdemu z gości jej wystawy te zbyt drogie wręcz, bąbelkowe alkohole, Hans tylko wzrokiem uciekał ku czemuś, co mogłoby rozproszyć jego i tak poruszoną zbliżającą się pełnią uwagę. Chociaż na chwilę.
    Spojrzenie ciemnych oczu przedzierało się między ustawionymi na sztalugach obrazami. Obce twarze, te należące zwykle do równie obcych kobiet, które jego siostra malowała, wyobrażając sobie to jako sposób na sławę i samodzielne funkcjonowanie. Wszystkie te twarze zlewały się w jedną, a on sam w swoim wilczym amoku Hans zaczynał mylić słowa. Nie odpowiedział na żadne z zadanych mu przez starszego brata pytań, kiedy ten próbował dowiedzieć się czemu z kieliszka nie ubywało mu szampana. Uśmiechał się tylko pod nosem, nie tyle co licząc, że zachowanie to wystarczy do uspokojenia jakichkolwiek pytań, ale prędzej zasugeruje, że nie jest w najlepszym nastroju, a już na pewno nie w nastroju na takie dajmy na to… Pogaduszki.
    Gdyby nie to, że mieszkał w tym wielkim domu i gdyby mógł znaleźć jakąś wymówkę na ostatnią chwilę – zrobiłby to. Wyszedłby i nie wrócił jeszcze długo, dopóki echo zdarzenia nie ucichnie. Byłby nawet gotowy przekoczować ten cyrk w szpitalu, co chwilę biorąc w czułe objęcia porcelanowe klozety, kiedy to hormony zatańczą w jego żyłach nieco zbyt żywiołowy taniec.
    Tak, to prawda, byłby gotowy zrezygnować z wygody w tym trudnym dla niego czasie, byle nie musieć znosić widoku swojej głupiej siostry, mizdrzącej się przed pseudointeligenckim towarzystwem artystycznym.
    Kiedy wzniesiono toast, Hans poczuł, jak kwas wznosi mu się do gardła, które momentalnie zacisnął. Nie sięgnie po alkohol, by się uspokoić. Nie teraz, nie po tym co się stało.
    Mijał już szósty miesiąc od kiedy dał wargowi zatopić szczęki w jego miękkim mięsie. Zaraz czy raczej za te kilka niezwykle długich dni, miał przeżyć kolejną w swoim życiu pełnię, jednak nigdy, ale to nigdy nie byłby w stanie przypuścić, że wszystkie te zmiany i przyzwyczajenie się do nich sprawi mu tyle problemów.
    Spróbował odejść kilka kroków dalej, by oprzeć się wilgotną dłonią o blat dębowej komody ustawionej pod ścianą. Ze zgrozą patrzył na swoje pokryte zimnym potem dłonie, które niekontrolowanie zaczynały drżeć mu niczym zziębnięte dzieci z lokalnego sierocińca. By nie musieć ich obserwować, zaplótł je z tyłu ciała i oddychając głęboko, przymknął oczy tylko na chwilę. Zatapiając się w półmroku próbował na chwilę odciąć się od gwaru.
    Nie sądził, że potrafił w takim momencie prosić o pomoc. W końcu on, medyk który tyle raczy już kazał ludziom w podobnej niedoli „nie przesadzać”? Powinien zażyć lekarstwa. Nie, nie musi tego robić – robiąc to w końcu nigdy nie przyzwyczai swojego organizmu.
    Nie. Powinien to zrobić, inaczej zaraz wyrwie sobie z głowy wszystkie włosy, próbując pohamować chęć wycia. Nie do księżyca, a z rozdrażnienia i słabości. Teraz widział jednak przed oczami upiorne wizję pękających flakoników, które w amoku ściska w palcach, a których szkło wbija mu się w skórę nigdy nie skalanych fizyczną pracą dłoni.
    Do pewnego momentu nie zauważył nawet, że wszystkie jego dziwne gesty, bladnięcie i próby uspokojenia oddechu są obserwowane. Znał ją, nie powinien dziwić się w końcu, że ktoś pracujący w Galerii zdecyduje się popatrzeć na bohomazy jego młodszej kopii. Ktoś z kim tu przyszła pewnie już zabawiał swoim towarzystwem kogoś innego, w końcu jak inaczej można było wytłumaczyć pozostawienie w samotności tak delikatnego kwiatu? W tym wydaniu nie wyglądała aż tak krucho, w końcu w ubraniu nie mógł policzyć już jej żeber niczym sztabek w ksylofonie.
    Potarł brodę w momencie gdy ich spojrzenia się zetknęły. I chociaż Sagi zacierała się niczym akwarele na obrazie Liv, Hans rozpoznał jej młodą buźkę. Widocznie coś w jego postawie zachęciło ją do podejścia, bo po chwili mogli patrzeć na siebie twarzą w twarz.
    - Z kim tu jesteś? – zapytał, próbując silić się na swój typowy, gorzki do bólu ton. Nie wyglądał jednak niczym okaz zdrowia, co dało się ujrzeć gołym okiem. – Zauważy że znikniesz na chwilę? Jesteś mi… Potrzebna.
    Nawet gdyby chciał powstrzymywać swoje spojrzenie zbitego kundla, wszystko to jak zwykle było na nic – brwi opuściły się w końcu w ten typowo smutny sposób, a błagalny ton przebijał przez tą całą sztuczną tarczę uporu. W końcu obecnie jedyny jego upór skupiał się na tym, by albo nie zwymiotować przed nimi wszystkimi, albo nie omdleć i nie rozbić sobie nosa.
    Wskazał kobiecie drzwi do gabinetu.
    - Zrozumie przecież, że pomagasz człowiekowi w potrzebie – oczywiście, że nawet w to nie wierzył. Wiedział jednak, że osoby takie jak ona potrafią dochować tajemnicy i w razie potrzeby wcisnąć ludziom każdy kit.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Kiedyś uwielbiała książki z obrazkami. Jeden egzemplarz, stary, podniszczony, o miejscami podartych albo odpadających stronach lejących się przez dłonie jak woda skapująca na czoło torturowanego; dziecko nie domagało się więcej do szczęścia, bo nie wiedziało czym właściwie była potrzeba posiadania. Kolekcjonowania. Poznawania coraz to nowszych historii, by zaspokoić rzeźbiącą się pod puklem złotych włosów kreatywność i inspirację tak potrzebną w nadchodzących latach, kiedy niewinność zamieniła na mus przeżycia. Teraz, przechadzająca się czasem korytarzami Galerii, w której na pęczki było obrazów - te wzbudzały w niej obrzydzenie. Na płótnie nierzadko czaił się horror, a myśli, choć niechętnie, musiały pogodzić się z duszącym faktem własnego wcielenia się w rolę przedstawianej przez pociągnięcia pędzla kobiety. Zatrudniani na potrzeby Obsesji artyści przechodzili samych siebie; czy zdawali sobie sprawę z tego, że przelewana między ramy potworność była czyjąś codziennością? Czy może tkwili w błogiej niewiedzy, z wyboru - albo z przymusu? To Fjaril była aktorką na deskach teatru tkanego ich sztuką; marionetką niesioną w takt koszmarnego scenariusza, byle tylko zaspokoić męskie żądze, a te były nieskończone. Tłamsiły, parzyły, rozrywały na strzępy, ale ona była zbyt krnąbrna, by ukorzyć się przed ich niszczącą uciechą: jako jedna z nielicznych tak wprawnie sprostała postawionym przed nią zadaniom, uznana tak przez klienta, jak i pracodawcę, który dzięki odważnej, oddanej kurestwu Sadze zarabiał kolejne runiczne talary.
    Wiedziała, że tu będzie; on, jeden z jej patronów, ten, który czasem potrzebował więcej niż pozostali - więcej uwagi, więcej ciała, więcej jej; autorka wystawy nosiła przecież to samo nazwisko, a Hans, u którego próżno było szukać podziwu, migał czasem pomiędzy sproszonymi gośćmi, oderwany od rzeczywistości, krążący gdzieś w odmętach własnego świata. Patrzyła na niego, ale częściej na obrazy, które mijała najpierw w towarzystwie dzisiejszego nabywcy, później samotnie; patrzyła i zastanawiała się jakim uczuciem byłoby wziąć udział w ich inscenizacji ku czyjejś perwersyjnej uciesze - nawet jeśli prezentowane tu dzieła nie były choć w połowie tak okropne jak wystawy w Galerii. Przynajmniej od tego mogła odetchnąć.
    Ale nie od niego.
    Coś rozlewało się w jego wnętrzu jak choroba, coś dławiło, kropiło czoło potem, zmuszało krew do odpłynięcia z twarzy, pozostawiając jej powierzchnię białą jak niezapisana atramentem kartka papieru; może nie powinna czuć ukłucia zdenerwowania, jednak ciało nie słuchało, a kroki wręcz samoistnie pomknęły w jego kierunku, miarowym stukotem obcasów informując mężczyznę o tym, że wkroczyła do miejsca, w którym, chyba, pragnął znaleźć się jak najdalej od reszty wernisażowych obserwatorów. Jesteś mi potrzebna.
    - Z kimś, kto zapłacił za mnie stanowczo za dużo, żeby teraz zajmować się uwodzeniem mecenas sztuki z Finlandii - odpowiedziała cicho, z dyskretnym uśmiechem, nie musząc właściwie dodawać nic więcej. Jej dzisiejszy kochanek odnalazł pośród gości nowy, trudniejszy do upolowania cel - a ona nie miała prawa do zazdrości. Żadna kurwa nie mogła sobie na to pozwolić. Ruszyła więc przodem, by otworzyć drzwi do wskazanego gabinetu, do miejsca, gdzie zostać mogli zupełnie sami, z dala od zgiełku kakofonii jednakowych rozmów i przesycających powietrze zapachów szampana; jesteś mi potrzebna, te słowa dźwięczały w jej uszach jak najsłodsze błaganie. - Usiądź - poprosiła, naiwnie - być może - nie pytając o pozwolenie, kiedy sięgnęła do jego dłoni, zamykając ją w lekkim uścisku obydwu swoich, mniejszych, smuklejszych, łagodnych od pieszczot tysiąca markowych kremów; mimo to nie zamierzała prowadzić go do fotela jak małego chłopca, jeszcze nie. Hans miał swoją dumę. Miał godność - a ona nauczyła się szybko, by nie nadszarpywać jej żadnym słowem czy gestem, jeśli nie zamierzała nastąpić mu na odcisk. - Co się dzieje? Co tak cię męczy? - oczy zmrużyły się, wpatrzone w niego nienachalnie - ale z sympatią, z troską, która, jeśli była tylko kłamstwem, odwzorowywała rzeczywistość ze słodką precyzją; wtedy cofnęła jedną rękę i powiodła nią do twarzy mężczyzny, palcem wskazującym o zaokrąglonym paznokciu dotknąwszy jego łuku brwiowego - lekko, delikatnie, gestem przypominającym muśnięcie skrzydeł ćmy nęconej przez płomień. - Powiedz mi jak mogę ci pomóc - wymruczała miękko, kojąco, wciąż cicho. Teraz jestem tu z tobą.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Przydomowy gabinecik lekarski. W końcu niekiedy trzeba było przyjąć kogoś z dala od chciwych wiedzy oczu. Nie każdy w końcu pozostawał wiecznie pogodzony ze swoją słabością, często postępującą nawet do powolnego szaleństwa. Hans znał choroby bardziej i mniej popularne, potrafił doradzić, a teraz, ze swoją przykrą przypadłością, również niekiedy… Zrozumieć. W końcu w tej chwili nikomu chyba nie dąłby radę wcisnąć kitu, jakoby to nie chciał ukryć się przed wzrokiem, a jedynie wybrał sobie ulubione miejsce do stania i kontemplowania tyłów sztalug.
    Lubił sztukę, zwykle chętnie słuchał muzyki, wpatrywał się w obrazy i pozwalał sobie na przemykanie palcami po krzywiznach rzeźb. Nie lubił za to sztuki swojej siostry, ba – w pewien sposób nie lubił po prostu jej samej. Rodzeństwa jednak nie dało się wybrać. Myśl ta przyprawiała Hansa o metafizyczne swędzenie umysłu, a jego rodzeństwo – o równie wielkie utrapienie. Wszyscy z nich mieli coś do siebie. Irene Jensen, żona polityka, a siostra Hansa nie była zbyt zadowolona z wpływu przemiany brata na karierę męża. Frank nie znosił za to zarówno Irene jak i jej dzianego męża, w końcu to w jak podły sposób się od niego odcięli przyczynił się do upadku jego politycznej kariery, która do pewnego momentu była podpięta do respiratora dostarczanych przez nich plotek. Liv nigdy nie lubiła Franka, w końcu jak ten mógł wyczyścić pamięć jej ulubionemu, śniącemu artyście? Pewnie gdyby tego nie zrobił, nigdy nie zostałaby starą panną.
    Jedyną ostoją sympatii pozostawał pierworodny, Osvald. Wzorowy syn, wzorowy ojciec, niedługo wzorowy dziadek. Wysłannik w Kruczej Straży, w końcu był najlepszy. Próbował łączyć ich wszystkich, najbardziej świadomy, że skoro nie mógł wybrać sobie rodzeństwa, to nauczy się żyć z nimi jak najlepiej.
    Niezbyt skutecznie. W końcu inni, tak jak i Hans, woleli nie tracić czasu na ratowanie tonących statków. Rodzeństwa nie musiał kochać, a towarzystwo mógł sobie wybrać. Tak jak teraz, kiedy poprosił o pomoc pozornie zupełnie losową dla jego rodziny dziewczynę. I chociaż wzrok troskliwego Osvalda odprowadził ich do drzwi, ten jeszcze nie wszedł do pomieszczenia zaraz za nimi. Jeszcze. Bo w końcu kto wie, kiedy obudzi się w nim czujne serce idealnego brata. Nie zajrzy do nich z ciekawości, nigdy. Po prostu z troski.
    Pojmany za rękę Hans nie oburzał się jeszcze, cieszył się właściwie, że po chwili mógł usiąść w spokoju i nie koncentrować się na utrzymaniu równowagi i prostej pozycji. To jednak, że usiadł na fotelu pacjenta… Było ironiczne. Spojrzał w górę na miłą mu twarz Fjaril, próbował uśmiechnąć się do niej i nawet powiedzieć coś miłego czy żartobliwego, bo pewnie tak należało, jednak gdy jej pachnąca młodością skóra dotknęła jego czoła, w nagłym przypływie adrenaliny skrzywił się tylko brzydko i próbując podnieść się do pozycji stojącej, warknął:
    - Nie pozwoliłem ci mnie dotknąć – próbował okazać dominację, sięgając ku jej dłoni i zaciskając palce na wąskim nadgarstku. Co z tego jednak, skoro po bólu na jego twarzy i bladych policzkach jak na dłoni widać było, że robi to jedynie z wyuczenia. Że jedyne co w tym momencie próbuje w nim walczyć, to męska, dziwnie spaczona godność, każąca postrzegać kobiety jako nieco gorszy gatunek. Nieco, w końcu zdaniem spaczonych szowinistów ktoś taki jak Saga wybrał jedyną, słuszną dla jej gatunku zawodową drogę.
    Potem zacisk zelżał, a on sam opadł na siedzisko z impetem. Nie miał nawet siły udawać, że czuje się dobrze, szczególnie teraz kiedy jego trupio zimne dłonie już dotknęły jej przedramienia. Spuścił nos i po nabraniu głębokiego, uspokajającego żołądek oddechu mógł znowu zwrócić się do Fjaril.
    - Fjaril, nie odchodź… – nie przeprosił, bo to w jego stylu, zamiast tego spróbował zatrzymać ją przy sobie szczenięcym spojrzeniem. Położył dłoń na biurku, za którym znajdował się wygodniejszy, przeznaczony dla medyka fotel. – Ostatnia szuflada po prawej… Fiolka opisana 10 IX. Dziesięć, wielkie i, wielki iks. – wytłumaczył tak, by nawet jego brat Osvald był w stanie załapać sens. Gdy dziewczyna zdecydowałaby się nad nią pochylić, ujrzałaby tam też wiele innych specyfików, w znacznej mierze substancje odurzające lub uspokajające, sugerujące może, że sam Hans lubił eksperymentować niekiedy na samym sobie, próbując na nowe sposoby łagodzić skutki zbliżającej się pełni. Czasami mniej, czasami bardziej skutecznie. Póki co Księżycowy Wywar nie miał sobie równych.
    - Otwórz i przystaw mi do ust. Zapłacę ci, jeżeli trzeba – nie prosił, a „oferował”. Ogółem można było odnieść wrażenie, że Hans rzadko sięga po te magiczne słowa, które matki wciskają dzieciom do głów. Skoro jednak nie był już dzieckiem…
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Warkliwe upomnienie skonfrontowało naiwność w brutalnym przywołaniu jej na swoje miejsce, ale serce nie drgnęło w porywie lęku przed owładniętym cierpieniem Hansem; męskie ega z natury były wrażliwe, kruche jak cieniutkie szkło, nieprzyzwyczajone do konieczności obnażania słabości przed inną istotą, a czym było to, co robił - jeśli nie podkreśleniem, jak bardzo nie dawał sobie teraz rady? Posłusznie pochyliła przed nim głowę. Wszelką cząsteczką postawy, każdym jej atomem oferowała uległość, której potrzebował do odzyskania gruntu pod nogami; nie zapłacił za nią, właściwie mogłaby postąpić jak tylko chciała, lecz świat z okrutną upartością weryfikował scenariusze i to nie przyzwyczajenie do jednego ze swoich stałych klientów, a rzeczywista sympatia sprawiła, że odpowiedziała mu pokorą.
    - Przepraszam - wymruczała aksamitnie, bez karykatury przymilności czy szczenięcego bólu znaczącego po chwili jego własne spojrzenie; na ich miejscu kwitła jedynie słodycz zdolna zjednać sobie najsurowszych bogów i przedzierać się przez ich wykute z wiecznej zmarzliny pancerze chroniące przed toksyną przywiązania. To chyba mieli już za sobą, paradoksalnie uwikłani w sytuację, jaka nie powinna mieć miejsca: on, proszący o pomoc byle kurtyzanę sprowadzoną pod rodzinny dach zrządzeniem losu, oraz ona, porzucająca dla niego klienta, który słono zapłacił za jej dzisiejszą obecność u swojego boku, nawet jeśli w istocie wcale jej tam nie potrzebował. - Nie gniewaj się, to z tęsknoty - cofnęłaby dłoń, uciekła nią gdzieś daleko, lecz wtedy silne palce zacisnęły się wokół nadgarstka, wyrwawszy z pełnych, rozwartych warg bezwolne syknięcie. Powinna być do tego przyzwyczajona. Do zbyt raptownych gestów, do skóry trącej o skórę, do ukłuć dyskomfortu przypominających o tym, że pod maskaradą jadowitego dekadentyzmu wciąż była żywa... Ale czym innym było spodziewanie się niespodziewanego ze strony klienta wkraczającego do jej alkowy w Galerii, a czym innym otrzymanie jego namacalności tutaj i teraz.
    Twarz na moment, na kilka uderzeń serca nawiedził grymas krótkotrwałego bólu - mimo którego nie cofnęła się od Tvetera, nie zdezerterowała w tej nierównej walce, po prostu przymknąwszy powieki. Wiedziała, że prędzej czy później dojdzie do siebie. Że nie zrobi jej krzywdy, bo w gruncie rzeczy nie ta intencja wiodła jego rękę, tylko potrzeba zapewnienia samego siebie, że wciąż nad czymś panował w czterech ścianach medycznego gabinetu.
    Spojrzała na niego ponownie kiedy opadł na fotel; złudna dotychczas wyższość rozmyła się przez przesączone błaganiem ściągnięcie brwi i jakby jeszcze bledsze policzki. - Przecież wiesz, że nigdzie nie odejdę, nawet jeśli spieszyłoby mi się do obrazów. A nie spieszy  - kąciki ust uniosły się delikatnie ku górze w cieniu uśmiechu; jak mogłaby zostawić go samego? Słabł, dygotał jakby w delirium gorączki, smagany czymś, czego nie pojmowała do końca, ewidentnie na skraju wytrzymałości, o jaką śmiertelnik nie zwykł posądzać figur ze stali. Przecież tym właśnie był. Stalą, gorącą w upłynnieniu, absolutnie niewzruszoną w stałości.
    Bez słowa obeszła biurko, by nie podrażniać rozognionych zmysłów nawet obcasami usiłując stukać jak najciszej, sięgnęła do szuflady i po chwili poszukiwań odnalazła opisaną przez mężczyznę buteleczkę. Dziesięć, wielkie i, wielki iks. Dziesiąty września. Był na to przygotowany, czemu więc zwlekał tak długo? Usiłował udowodnić sobie władanie nad autonomią reakcji organizmu? Dwukrotnie sprawdziła etykietkę, zanim ze specyfikiem powróciła do Hansa, nad którym pochyliła się nieznacznie, odkręciwszy zakrętkę. Przedziwny zapach siłą wdarł się do nozdrzy. Mamiąca ją przez ułamek sekundy nuta - czego? Oczy Sagi zmrużyły się lekko, ale nie zadała pytania, nie poddała jego instrukcji w wątpliwość, zamiast tego uważnie przystawiając fragment zwieńczenia flakonu do jego dolnej wargi. - Nie musisz. Na szczęście nikt nie umieścił takiej usługi w cenniku i nie wspomnę o tym Wahlbergowi, żeby przypadkiem nikt tego w przyszłości nie zrobił - westchnęła cicho, melodyjnie; to było łatwiejsze, niż przyznanie, że dziś wcale nie wzięłaby od niego pieniędzy. Dziwka odmawiająca premii. Przez śmiech zapłakałyby Norny, przeklinając jej nawarstwiającą się głupotę, dziewczęcą naiwność, która w potrzebie dopatrywała się zaufania. Miał żonę - jak oni wszyscy, nikogo nie powstrzymało to dotychczas przed lubieżnym sięgnięciem po urok Fjaril, a choć nieszczęśliwy w tym związku, pragnący go zakończyć, wciąż powracał do niej od miesięcy, spośród pięknych panien Besettelse wybierając tylko ją; może właśnie dlatego, wabiona uznaniem zażyłej wierności, odsunęła się zaledwie na krok, a potem powoli, z wdziękiem niksy osunęła się przed nim na kolana, klęknąwszy na podłodze tuż obok nóg Hansa. Przyzwyczajona, ale i absurdalnie w tym położeniu bezpieczna, nawet jeśli w każdej chwili drzwi do gabinetu mogły zostać otwarte przez nieproszoną osobę, czy to zafrasowanego krewnego, czy zagubionego w meandrach korytarzy gościa. - Mogę? - spytała, miękkim ruchem dłoni wskazując na jego kolano - a jeśli jej pozwolił, oparła o nie bok głowy, jedynie kaskadą miodowych kosmyków i materiałem nogawki odgradzając się od kości uwypuklonej pod skórą. Nie powinna stać nad nim, patrzeć z góry - nie teraz, kiedy newralgiczna godność potrzebowała zapewnienia o swojej krzepkości, a ciało musiało przetrawić przyjęty lek, czymkolwiek był. - To przejdzie dzięki 10 IX? Poczujesz się lepiej? - spojrzała więc na niego spod ciężkich rzęs, licząca w duchu, że nie skarci jej za dociekliwość. Za troskę, nieistotne, że ta umyślnie nie barwiła głosu zbyt wyczuwalną tintą. - Może powinieneś się położyć? Wernisaż chyba niedługo dobiegnie końca, dom ucichnie - zasugerowała; teraz zewsząd dobiegały głosy pogrążone w dyskusjach, a nie sądziła, że garstka rodzeństwa mężczyzny będzie zdolna narobić podobnego rabanu po wyjściu pasjonatów sztuki. - A z ciszą przyjdzie odprężenie - obiecała prawie niedosłyszalnie, choć przecież nie była w stanie składać takich obietnic. Nie wiedziała, co się stanie - tutaj, z nim, kiedy drugi z patronów, ten, który za nią zapłacił, zdecyduje, że czas kierować się do wyjścia, głuchy na bunt kołatający się w jej wnętrzu.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Dostawiona do ust fiolka opróżniła się, kiedy złapał ją wargami i delikatnie przechylił głowę do tyłu. Ciecz nie była smaczna, a potrzymana na języku chwilę dłużej przywoływała na myśl palący alkohol o konsystencji oliwki. Oblepiającej zakamarki jamy ustnej smak wdzierał się do kubków smakowych i nakazywał momentalnie popić substancję.
    Hans nie chciał popijać, w końcu był twardy. Wiedział też że przesadne jej rozwodnienie mogłoby osłabić działanie. Skoro już zdecydował się na zażycie substancji, miał zamiar skorzystać z niej jak najlepiej. W końcu specyfik ten nie był tani, a on sam miał do niego tak prosty dostęp głównie dzięki swojemu zawodowi jak i długiemu stażowi w konkretnym szpitalu. Nie zdziwiłby się gdyby Saga nigdy nie widziała podobnego składu, w końcu samo przyznawanie się do tożsamości warga w niektórych towarzystwach uchodziło za bardzo nietaktowne, a nawet niebezpieczne. W świecie nie brakowało radykałów, czego nauczyła go już żona i jej ojciec z licencją na zbijanie własnych synów.
    - Tak, proszę… – odpowiedział automatycznie, ogłupiony nieco wpływem substancji na jego umysł i ciało. Pozwolił tym samym, by Saga łagodnie opadła policzkiem na jego kolano. Nie spojrzał na nią, przez krótki moment skupiając się na tym by wciąż osłabionymi dłońmi zamknąć flakonik i wepchnąć sobie na szybko do wewnętrznej kieszonki marynarki. Odetchnął głęboko i oparł się plecami o miękkie oparcie fotela. Krew w żyłach płynęła już jakby starymi torami, bo twarz Hansa powoli, ale bardzo powoli zaczynała wracać do normalnego kolorytu.  
    By odpędzić z głowy fatalny smak Księżycowego Wywaru, zwykle wyobrażał sobie rozrywanie teścia pazurami podczas przemiany. Krwawe wizje bardzo dobrze grały z wilczymi zmysłami, których nie był w stanie uśpić nawet najskuteczniejszym narkotykiem. Teraz nie musiał jednak rozważać rodzinnych dramatów, miał w końcu kogoś, kto pozostawał przecież tak słodko nieświadomy, że patrząc do góry, prosto w oczy Tvetera, patrzy w oczy niewprawionej jeszcze, a więc niezwykle niebezpiecznej bestii.
    Lodowata dłoń medyka pomknęła ku miękkim, ułożonym na specjalną okazję włosom Fjaril. Pogłaskał ją po głowie jakby czule, jednak jej słowa dopiero przebijały się do ocuconego, ale wciąż wymęczonego niedawną walką umysłu. Przestawszy pieścić jej włosy, lekko odchylił jej głowę od kolana i gestem jakby nakazał jej wstać. Kiedy dziewczyna zrobiłaby to, pociągnąłby ją do siebie i usadził na kolanie, o które to przed chwilą się podpierała.
    Znali się już trochę, ona jego zdecydowanie lepiej. Rzadko miał dobry humor, teraz widocznie był jednak na tyle zmęczony, by nawet negatywne, tak typowe dla siebie emocje odczuwać słabiej. Mniej chętnie. Teraz był gotowy przytulić te drobne ciało do siebie, byle tylko nie pozwolić mu umknąć. Nawet czując się lepiej gotów był zwyczajnie grać na zwłokę – udawać uwięzionego w swojej niedoli, byle tylko przytrzymać ją najbliżej.
    Albo jak najdalej od innych mężczyzn. Tak samo w końcu jak rozumiał jej zawód i rozumiał swój brak zasadności w kiełkującej zazdrości, tak też brzydził się wyobrażenia, że losowi entuzjaści sztuki mogliby mieć ją tak samo jak on sam. Było to bardziej samolubne niż romantyczne, ale na dłuższą metę nieważne. Nieważne, bo myśl sugerująca jego słabość pozostała powszechnie nieobnażona.
    - Już mi lepiej. Nie chcę iść spać, zaraz mi minie. A po wernisażu kilkoro najważniejszych gości zostanie tu jeszcze, byle zabawiać moją siostrę na pokaz – powiedział, opierając bok swojej twarzy o jej ramię. Usiadł na krześle już bardziej wygodnie, wręcz rozwalił się na nim niczym pan na włościach. Teraz był też w stanie zamknąć drzwi do gabinetu krótkim zaklęciem, byle nie prowokować żadnego z gości do wtargnięcia do ich chwilowej skorupy. – Jeżeli nakłonię twojego patrona do pozostania, zostaniesz z nim?
    Irracjonalne pytanie, jeżeli wziąć pod uwagę ich obecną sytuację i fakt, że to sam Hans miałby go od tego przekonywać. Popatrzył tylko na otoczenie, a kolejne, krótkie i rzucone jak od niechcenia zaklęcie sprawiło, że wszystkie świece w pomieszczeniu rozświetliły je płomiennym blaskiem. Widocznie doszło do niego, jak idiotyczne pytanie zadał i na ostatnia chwilę, już po fakcie, spróbował wymazać w głowie te drażniące wspomnienie. Dodatkowo przestał już obejmować dziewczynę w pasie, odchylił się od niej i nakazał wstać.
    - Zapomnij, że o czymkolwiek mówiłem – dodał sucho, bo zresztą jak zwykle – z ust Hansa ciężko uciekały zwyczajne prośby. Teraz już poruszając się pewniejszym krokiem sam dostał się do szuflady i na powrót wsadził tam odpowiednią fiolkę, upewniając się, że Saga nie zabrała również tych przeznaczonych na kolejne doby. – Czasami zapominam, że nie robisz tego z sympatii…
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Patrzyła jak kilkoma haustami opróżnia fiolkę, na to, jak skóra gardła porusza się miarowo przy kolejnych łykach, nieświadoma, że w buteleczce kryła się esencja księżyca. To, co mogło sprawić, że nadchodząca pełnia okazałaby się o wiele znośniejsza dla zmuszonego do stawiania pierwszych, dzikich kroków warga; wiedziała jedynie, że z sekundy na sekundę kolor zdawał się powracać do zmęczonej skóry, zastępując biel naturalnym kolorytem. Oparła się o jego kolano, przylgnęła do niego, jakby własnym ciepłem próbując dodatkowo ukoić wirujące w przekleństwie zmysły, jedną ręką oplatając także łydkę mężczyzny, który w ostatnim czasie stał się jej tak kuriozalnie bliski. Czasem życzyła swoim klientom rychłej śmierci. Nieszczęśliwego wypadku, wyroku bezlitosnych Norn odbierających ostatnie tchnienie, tylko dlatego, że w przypływie namiętnych uniesień - często nieświadomie - krzywdzili ją zbyt dotkliwie; w niektórych twarzach widziała wtedy oczy ojczyma błyszczące podłą iskierką, a potem płakała w poduszkę, samotna, zamknięta w czterech ścianach cichego mieszkania, przepraszająca los za to, że śmiała komukolwiek życzyć źle. Hans jednak, z niezrozumiałego powodu, od pierwszego pojawienia się w czerwonym pokoju Besettelse był od jej nocnych zaklinań bezpieczny. I nic się nie zmieniło.
    Zimna dłoń sięgająca jej włosów zachęciła cichy pomruk zadowolenia do prześlizgnięcia się między karminowe wargi, przymknęła przy tym powieki nagle tak ciężkie od odczuwanej przyjemności. Tęskniła - oczywiście, że tęskniła. Za nim, za jego dotykiem, za mącącym myśli zapachem papierosów, którym przesiąknął w nałogu, za ciałem, które prędko nauczyła się gloryfikować - i nawet za surowym słowem, jakim czasem karcił ją, gdy przekraczała granice. Dopiero bliskość znajomego ciepła uświadamiała, jak narkotycznie zgubnym uczuciem było przywiązanie; kiedy widzieli się po raz ostatni? Sam na sam, w galeryjnym splendorze złotych kandelabrów i miękkich atłasów ścielących łoże przed przybyciem następnego kochanka, gdzie zwykle oczekiwała go rozpalona, pobudzona jak upojona nadciągającym światłem ćma, dzięki której zawdzięczała swój pseudonim. Ach, nieważne. Bez wahania podniosła się z klęczek i pozwoliła mężczyźnie wciągnąć się na jego kolana, niemal machinalnie sięgająca rękoma wokół jego szyi, głowę pochyliwszy za to lekko do przodu. Smukłe palce wplotły się w jego włosy, subtelnie mierzwiły ułożoną fakturę, jakby zamieniając się z nim rolą - przecież powtarzała gest, którym obdarzył ją zaledwie moment wcześniej, uśmiechnięta przy tym sennie, jak układająca się na posłaniu kotka.
    - Albo żeby dalej pić za darmo - parsknęła niemal bezdźwięcznie; dzisiejszy klient wychylił już całą plejadę kieliszków i być może właśnie dlatego lgnął do celu trudniejszego do zdobycia, niż oczekująca jego atencji kurtyzana. Wybrał mecenas sztuki, starszą, prześliczną kobietę w sukience nie bez powodu opiętej na biuście, dzięki temu pozwoliwszy Sadze - Fjaril - skupić się jedynie na Tveterze. Chciała tego. I on tego chciał - zamknąwszy drzwi prowadzące do gabinetu, rozpaliwszy świece byle machnięciem dłoni, a finalnie także proponując, by nie odchodziła zbyt szybko. Już otwierała usta, by odpowiedzieć, by zapewnić, że zrobi to z największą przyjemnością, kiedy nagle… Świat pozbawił ją odzyskanego po czasie ciepła, a męski gest zmusił do wstania na równe nogi. Zapomnij. Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego w niezrozumieniu, w cichym poczuciu niesprawiedliwości - czasami zapominam, że nie robisz tego z sympatii, oskarżenie wybrzmiało jak świeżo wymierzony policzek -, przez co oddech przyspieszył, a brwi zmarszczyły się delikatnie; była kurwą, ale była też kobietą, dlaczego to wypierał?
    Hans wyminął ją, by dostać się do tej samej szuflady, jakby pragnął się upewnić, że go nie okradła, pchając w jej żyły ogień bezwolnej złości. Rzadko kiedy denerwowała się na klientów, właściwie nie robiła tego prawie wcale - ale dziś nie on był jej klientem. Nie wiedziała nawet kiedy dudnienie obcasów zaczęło zwiastować pospiesznie poczynione w jego kierunku kroki, nie wiedziała, kiedy dłoń zacisnęła się na eleganckim krawacie i pociągnęła go do przodu, w swoim kierunku, zmuszając do tego, by się wyprostował, a potem usta sięgnęły ust, pozbawione zwyczajowej delikatności pierwszego pocałunku; smakowała na jego języku cierpkich śladów moment wcześniej zażytego leku, instynktownie sięgając po jedną z jego dłoni, by nakazać jej powrócić na swoją talię. - Nie wiesz, dlaczego to robię - zarzuciła mu szeptem zagubionym w jego wargach, gdy cofnęła się nieznacznie, by zaczerpnąć powietrza. - Nie zostanę - niższa nawet w obcasach nie musiała schylać się, by sięgnąć do jego szyi, po której przesunęła gorącymi ustami, zostawiając za nimi ślad czerwieni szminki. - Nie z nim - bo nie tamtego mężczyzny pragnęła. Nie za nim tęskniła. - Nakłoń go, żeby wyszedł z finką. Wyszedł albo został, obojętne mi to. Niech ze mnie zrezygnuje - uścisk na krawacie w końcu zelżał, a dotychczas dusząca tkaninę dłoń zatrzymała się na piersi medyka, we wręcz harlekinowskiej manierze na miejscu, gdzie mogła poczuć bicie jego serca. - Zostanę z tobą. Bez pieniędzy, bez Wahlberga, bez Besettelse. To dla ciebie za mało? To nie sympatia? - dopiero wtedy złość rozmyła się w powracającej na swoje miejsce łagodności; pocałunki na męskiej szyi przestały razić jak pioruny ciskane przez Thora, na powrót słodkie, miękkie.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Pociągnięty za krawat nie stawił oporu – być może nie pozwolił mu na to refleks. Po chwili jednak miał w tym wszystkim skończyć nie tylko ze zmierzwionymi włosami, a również z umorusaną szminką szyją i ustami.
    Dziwki nie całowały w usta. Tak przekonany był przez lwią część swojego życia, a przynajmniej tą część, kiedy zdecydował się korzystać z ich usług. Jej usług, jeżeli być bardziej szczegółowym. W końcu zanim trafił w odpowiednie miejsce, pokazujące mu swoiste korzyści z płatnej miłości, nie narzekał na problemy w uzupełnianiu sobie uwagi. Wszystkie inne jednak miały swoje humory, nie zgadzały się na wiele i w późniejszym czasie stawiały wymagania. Teraz, kiedy przez grad namiętnych pocałunków do jego otumanionego lekko ciała docierały też jej wyszeptane słowa, wiedział, że poza zawodowym życiem, Saga była zupełnie taka sama jak każda inna.
    A mimo wszystko coś w sercu sugerowało, że nadal jej chciał. Że w głębi duszy nawet nie liczył na podobny scenariusz, bo ten wydawał mu się zbyt utopijny. Dał się porwać chwilowej bezmyślności, absolutnie nie dopuszczając do głosu zdrowego rozsądku i uległ. Uległ bezkreśnie, bo nim ta zdążyła zaprowadzić jego dłoń na własną talię, ten już dawno pociągnął ją do siebie i zacisnął dłoń na jej pośladku, pewnie i przyczyniając się do powstania nań nieprzyjemnych dla oka śladów. A może i siniaków, Odyn wie. Albo lepiej, żeby nie wiedział.
    Zaśmiał się cicho i gardłowo, połaskotany po szyi słodyczą jej warg. Zaciągnął się raz jeszcze jej słodkim zapachem. I chociaż w głowie poukładał sobie już dokładnie jakie kolejne kroki powinien poczynić, byle za chwilę skończyć z kobietą na górze, odchodzące w niepamięć odurzenie spowodowane świeżym zażyciem substancji… Postanowił zwolnić chwilę. Dowiedzieć się czegoś. Nie zaoferować wszystkiego od razu.
    Wolną dłonią odsunął jej głowę od szyi i nachylając się ku niej postanowił jeden raz cmoknąć ją prosto w usta. Cmoknąć. Tylko. Niczym dzieci w akademii, które boją się jeszcze wsadzać język między migdałki. Jeszcze, w końcu za kilka lat będą to robić z prawie każdym.
    - Fjaril, co ci jest? – zapytał tym dziwnym, ironicznym głosem, kiedy przechylił jej główkę ku górze, byle tylko patrzyła w jego oczy, kiedy do niej mówił. – Co powiedziałby twój przemiły przełożony, gdyby dowiedział się, że tak partaczysz zlecenie, wpychając język w gardło jakiemuś innemu partaczowi? – droczył się z nią, bo jak inaczej można było nazwać proces, w którym wsuwa jedną z dłoni między kosmyki jej włosów, by drugą za chwilę zacząć rozpinać zapięcie jej sukienki. – A jeżeli ten szuka cię teraz i zapuka do wszystkich drzwi póki cię nie znajdzie? I co jeżeli otworzę i pozwolę mu wejść?
    Jeżeli chciałaby się wyrwać bądź odsunąć, nie pozwoliłby jej. Zresztą, jak i wcześniej, poszukując w tym nędznym życiu chociaż odrobiny kontroli. Nie wiedział czy spodziewał się strachu, płaczu, pisku czy satysfakcji. Miał jednak nadzieję, że tego ostatniego, w końcu nie wyobrażał sobie by w innym przypadku wciąż chciała tu z nim być.
    - Powiedz to Lubisz mnie mocniej niż innych? Czy masz w tym jakiś niecny cel?
    Czy kalendarz wyznaczył jej dni płodne, by ta chciała następnie złapać go na dziecko? Zażyła coś, co sprawiło, że nie potrafiła odmówić sobie lodowej namiętności? Może została najęta przez kogoś z rodziny jego żony, byle tylko mieć cokolwiek do powiedzenia w trakcie rozprawy rozwodowej? A może to aura zakazu i chwilowa jego słabość i brak zdecydowania tak nakręcały ją do działania?
    W połowie rozpinania fikuśnego zapięcia umieszczonego na jej plecach zatrzymał się. Coś przerwało jego władczą gadkę, a tym czymś, stawiającym na szali jego pewność siebie, było uporczywe, ale dość ostrożne pukanie do drzwi gabinetu. Frank czy Osvald? Fran czy Osvald? Frank czy Osvald?
    - Bądź cicho – szepnął do Sagi, odpuszczając lekko jej misternie ułożonym włosom. Uścisk na jej ciele zelżał nieznacznie, kiedy to ktoś próbując złapać za klamkę i spotykając się z oporem, zrezygnował z wchodzenia do pomieszczenia. To wszystko wystarczyło jednak, by ocucić Tvetera do reszty. Puścił dziewczynę i decydując się na kolejny pewny gest, obrócił ją do siebie tyłem, byle tylko sprawniej zapiąć jej ubranie. Gdy sam poprawiał swój krawat, warknął tylko. – Zmyj mi szminkę, nie chcę wyglądać jak żigolak. I powiedz jak ma na nazwisko ten pierdolony sponsor. Wyjdzie stąd bez ciebie, choćby nawet na noszach.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie odtrącił jej. Nie kazał zapomnieć, nie zarzucił, że zamknęła jego wargi w pocałunku wyłącznie dlatego, by przestał ciskać pod jej adresem kolejnymi podejrzliwościami. Nie odrzucił, choć mógł i być może wręcz powinien to zrobić, żeby im obojgu oszczędzić potencjalnie tragicznych w skutkach decyzji, przedarcia się przez ostatnią z bezpiecznych granic - ale teraz na opory było za późno, kiedy usta po raz pierwszy posmakowały ust.
    W pamięci zatraciło się wspomnienie dnia, gdy po raz ostatni czuła podobny magnetyzm. Opłaconą przyjemność odczuwała inaczej, ze znakomitą większością klienteli wyzuta z prawdziwie dojmujących doznań, ale tutaj, teraz, z nim... Zaciskająca się na pośladu dłoń wyrwała niekontrolowany jęk stłumiony pocałunkiem, podczas gdy nogi drżały lekko, jak u byle dziewicy rozognionej najdelikatniejszym dotykiem - z tą różnicą, że Tveter pozbawiony był delikatności, a ona nawet jej nie oczekiwała. Zupełnie jakby zderzyli się w namiętności po raz pierwszy. Szczerej, niezmąconej kontraktem nadzorowanym przez eleganckiego sutenera w jeszcze elegantszym gabinecie, liczącego sobie za jej usługi kosmiczne sumy; poza ramami obrazu selekcjonowanego ze ścian galerii. Kiedy odchyliła głowę posłusznie, wiedziona palcami zaplątanymi w miodowe kosmyki, nie patrzyła nawet na ślady szminki, które w karykaturalnym dowodzie ich grzechu plamiły tak jego, jak i jej własne usta, rozmazując się wokół nich w nimbie niekontrolowanej barwy. Dookoła otaczał ich za to miękki blask świec; chyba właśnie tak wyobrażała sobie ten moment w zbyt śmiałych fantazjach, dziwka o niewyplenionym jeszcze ziarnie romantyzmu, myślałby kto.
    - Wyobrażasz sobie Wahlberga, kiedy cię całuję? Odynie, jak bardzo zawiodłam - brwi ściągnęły się we wręcz teatralnym wzburzeniu, parsknięcie wydobyło spomiędzy nieco napęczniałych warg, a potem odrobinę mocniej odchyliła głowę, sunąc palcami w dół, do skórzanego paska spodni i polerowanej klamry. - Powiedziałby, że zmarnowałam najlepsze lata jego życia i mam więcej nie pokazywać się w Besettelse, bo strasznie mu za mnie wstyd. I nie odpowiedziałby więcej na moje dzień dobry - przygryzła lekko dolną wargę, by potem uśmiechnąć się ze znajomą sobie rozkoszą; meandry przedziwnych zapięć na tyłach drogiej sukienki powoli poddawały się naciskom mężczyzny, ale ona z uporem nie zajęła się sprzączką jego paska, oddychająca głęboko, zbyt głęboko, rozżarzona od środka dawno zapomnianą emocją. Uśpioną, jak przed Ragnarokiem uśpione były demony. - Mógłby nawet patrzeć, gdyby to sprawiło ci przyjemność - klient, Olaf, jego uradowana wernisażem siostra czy kilkunastoletnie dzieci, każdemu z nich przygotowałaby krzesło w pierwszym rzędzie, byle tylko dłużej zatrzymać przy sobie Tvetera; Fjaril, wciąż nazywał ją galeryjnym pseudonimem, ale czy zdobyłaby się na odwagę, by wyjawić mu swoje imię? Nie wiedziała. Jeszcze nie wiedziała.
    Zdradzony przez więcej niż jedną kobietę w swoich dotychczasowych podbojach naturalnie i z jej strony dopatrywał się intrygi, w miejscu, gdzie przecież takiej nie było. - Lubię - wyszeptała na powrót skoncentrowana na jego szyi, wprawnym ruchem palców luzując krawat i rozpinając kilka pierwszych guzików męskiej koszuli; pozwoliła sobie nawet przygryźć skórę, zbawiennie cieplejszą niż przed zażyciem leku, o którym niemal całkowicie zdążyła już zapomnieć. - Lubię - powtórzyła, by nie miał więcej wątpliwości. I wtedy… Czar prysł. Stukanie do drzwi, miarowe, nienachalne, ale boleśnie zmuszające do powrotu na ziemię. Naciskana niemądrą ręką klamka napotykająca opór. Saga drgnęła, spłoszona jak sarna, wzrokiem sięgnąwszy do przejścia odgradzającego gabinet od reszty domu. Dlaczego? Dlaczego właśnie teraz Norny zdecydowały się im przeszkodzić? Obrócona do tyłu, na powrót ubrana, z niewymuszoną prowokacją pochyliła się do przodu i sięgnęła po kilka chusteczek spoczywających na biurku, po czym cichym, naturalnym zaklęciem zrosiła je wodą. - Palmgren. Lars Palmgren. Pamiętasz jak wygląda? Ma błękitną poszetkę i dłuższe włosy spięte z tyłu. Ciemne - mówiła, jednocześnie doprowadzając Hansa do ładu. Szminka na szczęście odpuściła bez specjalnych specyfików, guziki koszuli zostały zapięte, krawat poprawiony.
    Nieistotne, ile zajęło mu powrócenie do gabinetu - nie uciekła. Czekała wiernie, ze szminką zmytą także z własnych warg i twarzy, bosa; obcasy porzuciła przy biurku, a klamrę dotychczas podtrzymującą złote pukle - na jego blacie, kojąc zamrożone oczekiwanie bezdźwięczną wędrówką wzdłuż regałów wypełnionych książkami; wodziła wzrokiem po tytułach, choć te wydawały się czasem zbyt skomplikowane, w obcym języku, by cokolwiek z nich zrozumiała. A co jeśli nie wróci? Nie, nie dopuszczała do siebie tej myśli, zagłuszała ją widokiem dziwacznej łaciny. Co jeśli się rozmyślił? Strach. Dławił ją strach.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Czasami dobrze było nie umieć czytać sobie w myślach i nie pozwolić na to, by ktoś inny wdzierał się tobie do umysłu.  Dobrze było po prostu pozostawić tylko dla siebie jakieś obnażające słabości szczegóły, które nawet w przypadku osób uznawanych za bezkreśnie dobre mogłyby skreślić opinię o nich raz na zawsze. Hans, nim jeszcze poczuł na twarzy chłodny dotyk chusteczki, w głowie rozważał nawet możliwość dosypania czegoś do drinka klienta Fjaril. Była to krótka, zawstydzająca nawet samego delikwenta myśl, która gdy się pojawiła, obudziła w nim wszystkim cień zdrowego rozsądku.
    Czy na pewno powinien robić to wszystko dla byle dziwki? Ta zapierała się, że robi to z sympatii, że robi to dla pieniędzy. Schlebiało mu to, ale i przy każdym z jej kolejnych, słodkich słów podejrzliwość zamiast maleć, jedynie rosła. Kiedy będzie za stary na oddawanie się porywczo miłostkom?  Jaka jest przewidziana dla niego data ważności? Czy Saga piękna niczym fiołkowe pole mogła być ostatnią tak młodą dziewczyną która w ogóle zainteresuje się mężczyzną u bram średniego wieku?
    Zemdliło go znowu, nie wiedział czy to znowu ze względu na Wywar, czy może na namnażające się w głowie drobnostki, małe słabości, zbierające się w burzową chmurę galopującego niezadowolenia, napędzającego swoim impetem frustrację.  Wiedział jednak kogo szukać, nawet jeżeli nie wiedział co dalej z tą informacją zrobić.
    Wychodząc z pomieszczenia złapał się framugi, zmuszony do tego zawrotami głowy. Prześmiewczym było to, jak szybko zapominał o swoim utrapieniu kiedy cokolwiek radosnego postanowiło zaprzątnąć mu myśl. Obejrzawszy się za Sagą, wyraźnie wciąż niepewną co do swojego dalszego losu, przy okazji przemknął też spojrzeniem po paskudnie bruzdowatej strukturze lakierowanego drewna. Wspomnieniami wrócił do dnia w którym krew Julie ściekała po jego powierzchni. Kiedy pomieszczenie wypełniał płacz, a on sam wyplątywał spomiędzy palców pojedyncze włosy w kolorze platynowego blondu. Cały ten dom był nawiedzony przez duchy przykrych wspomnień, a skłonny do gloryfikowania w powiewie szaleństwa Hans twierdził, że pozornie dobra i szczera aura Fjaril może uzdrowić te miejsce od negatywnych ewokacji.
    Nie zamykał jej w pomieszczeniu, pozwalając wyjść jeżeli ta tylko miałaby na to ochotę. Wbrew temu co ta przed chwilą mówiła i do czego była gotowa – Hans zawsze wolał myśleć, że wie lepiej co dobre dla każdej kobiety w tym cholernym świecie. W końcu co zrobiłaby gdyby straciła pracę? Co więcej potrafiła, poza spełnianiem czyichś zachcianek? Czy będąc powodem jej zuchwałości powinien wtedy wziąć ją pod swoje skrzydła? Co za bujda, nikt nie mógł zmusić go do takiej odpowiedzialności…
    - Liv – powiedział, kiedy wpadł na siostrę.
    - Hans, wyglądasz jakby potrącił cię magibus – zadrwiła, przy okazji odrywając się od rozmowy z mężem jednej z pijanych już do granic możliwości artystek. Zupełnie rozumiał jego zachowanie – też w końcu czasami wychodząc gdzieś z siostrą, wolałby upić ją i nawet dać się zarzygać, byle tylko nie musieć znosić jej czczego pierdolenia.
    - Zobaczymy jak ty będziesz wyglądać, kiedy cię pod jakiś wepchnę – zażartował, chociaż właściwie byłby do tego zdolny. – Gdzie jest Palmgren? – udawał, że wie o kim mówi, rzeczywiście kojarząc tylko i wyłącznie cień jego sylwetki, nazwisko oraz oklepane do granic możliwości imię.
    - W łazience. – To, że znała tak dokładne położenie klienta Fjaril mogło budzić dziwne domysły, jednak sam Hans nie musiał nawet pytać Liv o powody swojego doinformowania. Ta przeprosiła na moment swojego chwilowego przyjaciela i oddaliła się z Tveterem kilka kroków dalej, zaraz w kierunku okupowanej przez delikwenta toalety. – Dosypałam mu coś. Wzięłam wcześniej z gabinetu…
    Był chyba zbyt zszokowany by się na nią gniewać, zresztą – na to jeszcze przyjdzie czas. Na ten moment Liv załatwiła za niego w końcu całą, czarną robotę. Wpatrująca się w niego siostra jakby oczekiwała reakcji. Zrobiła to na złość? Może. Tylko komu? Jemu samemu, kradnąc jego mikstury? A może Palmgrenowi, czego podwalin nie mógł jeszcze zrozumieć?
    - Po co? – wydawał się nietypowo spokojny. W innych warunkach pewnie wydarłby się na nią i kazał uzupełnić zapasy. Teraz albo nie chciał robić sceny, albo zwyczajnie obnażył fakt, ze sytuacja ta była mu na rękę.
    - Zaszedł za skórę mojej znajomej zza granicy. Oferował jej za dużo uwagi, plotki mówiły, że ma „dziwne nawyki”. Dostałam sugestię by odwrócić jego uwagę… – mówiła powoli i cicho, a patrząc w jej oczy Hans zauważył, że ta nie była trzeźwa. Nie była jednak również pod wpływem alkoholu.
    - Jesteś podła. Co mu dałaś? – skarcił ją. Otrzymał od niej fiolkę, a wyczerpujący, zapisany jego własnym, typowo lekarskim pismem sugerował, że maja do czynienia z lekiem wywołującym wymioty. Substancja niekiedy przydatna, pomagająca w zatruciach. – Masz szczęście, że nic groźnego.
    Aż dziw, że była w stanie przeczytać etykietę. W końcu sam ledwo łapał się w tych swoich kulfonach. Schował substancję do kieszonki i oddalił się od siostry-artystki, by zaraz zapukać do drzwi toalety. Względem siostry wyglądał w końcu jak dobry, czujny medyk, gdy sam przed sobą planował już w jaki sposób przekonać go do samotnego powrotu do domu. Albo chociaż ułożenia się grzecznie gdzieś z boku, gdzie zaśnie i nie będzie przeszkadzał już dłużej nikomu.
    Drzwi do ubikacji nie były zamknięte, a sam delikwent zasnął już, dłużej nie znajdując się pod wpływem substancji. Opierał się główką o muszlę klozetową, a zapach niestrawionego alkoholu sprawiał, że Hans momentalnie miał ochotę wyjść z pomieszczenia. Teraz w końcu, z tak długim stażem, nie musiał już użerać się ze śmierdzącymi pacjentami. Odwykł, zwyczajnie odwykł.
    Te miejsce przywoływało jednak kolejne, drażniące umysł wspomnienia. Jeszcze niecałe trzy lata temu, kiedy Annika przytulała się do zimnej bieli sedesu i zarzekała się, że na pewno jest w ciąży. Wtedy nie chciał w to wierzyć, ale osiem miesięcy potem przesypiał nocą ledwo kilka marnych i wyszarpanych siłą godzin.
    - Zamówiliśmy magiczną taksówkę tak jak chciałeś… – powiedział Hans, udając w tym wszystkim dobrego znajomego. Lars otrzeźwiał, obudził się i z głową ciężką niczym ciało olbrzyma, spróbował podnieść się do prostej pozycji. Przez chwilę wahał się nad swoim samopoczuciem. Może i czuł się lepiej, ale wypalone gardło… Zadecydował, że faktycznie dziś starczy mu już zabawy. Czy zapytał o partnerkę? Oczywiście. Hans bez mrugnięcia okiem skłamał, jakoby ten odesłał ją jeszcze chwilę temu uroczym „wypierdalaj”. Tveter zasugerował przejmie, że chyba się obraziła.
    Ten powiedział, że ma to gdzieś, w sumie to tylko dziwka. W sumie… Miał rację.
    Po dwudziestu minutach Lars odlatywał już magiczną taksówką.
    A drzwi gabinetu otwarły się ponownie.
    - Jesteś wolna – poinformował, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby wciąż paranoicznie badając czy dziewczyna na pewno nie schowała za plecami nic dla siebie. Od biedy mógłby przecież rozebrać ją i przejrzeć wszystkie jej elementy ubioru, byle ukoić swój niespokojny umysł. Teraz jednak nawet nie wiedział czy tego chciał. Zamknął za sobą drzwi i opierając się o nie swoiście zablokował przejście.
    No tak, wolna tylko nie do końca.
    - Nie tylko ty chciałaś jego zguby – zdradził, widocznie czując się nieco swobodniej wobec dziewczyny, gotowy podzielić się z nią sekretami zza zamkniętych drzwi ich rodzinnego świata. – Wmówiłem mu, że pod wpływem kazał ci wypierdalać. Nie chciałaś, powiedziałaś, że z nim zostaniesz. Że zrobił aferę. Że tobie było przykro, popłakałaś się i poszłaś. Idiota uwierzył, a mecenas którą się zajmował sama zapłaciła za taksówkę, byle stąd spierdolił.
    Wciąż mu się podobała, w patrząc na nią w miej wystawnym wydaniu wciąż jej chciał, czuł jednak, że skoro okazała mu chociaż garstkę sympatii… Mógł bardziej to sobie miarkować. Żywił się głupim przekonaniem, że to wszystko nie była tylko jednokrotna, głupia namiętność i że ta pozwoli mu jeszcze do siebie wrócić.
    Pewnie kiedy prześpi się z tym wszystkim, odetnie się od niej i już nigdy nie odwiedzi w burdelu. Trudno. Pewnie uzna, że to dobra decyzja, lepsza dla ich obojga, lepsza dla jego reputacji i kariery.
    Trudno.
    - Możesz tak stać do rana, a ja będę gapił się na ciebie jak w obrazek. Albo możesz założyć te pieprzone buty i po prostu posiedzieć z nami na sali – czy chciał wrócić do towarzystwa? Nie, raczej nie, przyzwyczaił się jednak do wodzenia za nos i bezczelnego przekraczania granic. Na pewno więc nie chciał wrócić tam sam.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Jesteś wolna. Czasem marzyła o tych słowach wypowiadanych przez Norny, samotna, stojąca na stromej granicy urwiska, pod którym majaczyły fale uderzające o surowy, zimny kamień; w niemal bezkresnej oddali upadku oczekiwały wystające skały o ostrawych szpicach, morska piana i absolutny brak czucia. Włosy niósł w tańcu wiatr, spódnica szczelnie otulała odrobinę zbyt chude nogi, a nieistnienie wołało otępiającą melodią, byle tylko pożreć kolejną ofiarę. Mogłaby skoczyć - właściwie dlaczego nie? Co miała do stracenia? A mimo to wracała na ten klif nie raz i nie dwa, wiecznie zbyt tchórzliwa, upojona swoim bólem; czyli nie jest mi tak źle, może tylko udaję? Huczące w głowie pytania piętrzyły się na dygoczącym poczuciu własnej wartości i zamiast odebrać sobie resztkę czucia, stopy niosły ją z powrotem do mieszkania, w którego ścianach mogła przeklinać brak decyzyjności. Jesteś wolna. Od czego? Od kogo? Dokąd by poszła, gdyby faktycznie zwrócono jej wolność, gdyby kontrakt nagle wygasł?
    Skrzypnięcie drzwi, metaliczny dźwięk ich zamknięcia, potem tylko słowa, które rozpaliły zbyt spragnioną wyobraźnię; na szczęście stała do niego tyłem, nie widział mimowolnie rozszerzających się źrenic i nadziei momentalnie błyszczącej w bladoniebieskiej tęczówce, a w ciele nie drgnął żaden mięsień. Potrafiła już kontrolować jego reakcje, kłamać, byle tylko ochronić naiwną wrażliwość zaklętą pod kremem, pachnidłem i uwodzącym krokiem; jesteś wolna.
    W stronę Hansa obróciła się powoli, zupełnie niespiesznie, oparta biodrami o masywny, przewyższający ją regał wypełniony medyczną literaturą. Jeśli sądził, że od razu rzuci mu się w ramiona - tak się nie stało, zamiast tego splotła ze sobą dłonie w posągowej, miękkiej manierze, patrząca na niego spod półprzymkniętych powiek, gdy opowiadał co stało się z nieszczęsnym Palgremem.
    - Popłakałam się? - powtórzyła z pewnym rozbawieniem, cicho, na tyle, że słowa prawie rozmyły się w bezdźwięcznej nicości wypełniającej gabinet. Mogła płakać po wielu klientach, po tym, jak traktowali ją w galerii, gdzie właściciel zachęcał do porzucenia skrupułów za drzwiami wejściowymi, ale nie było to powodowane porzuceniem. Lars nie miał ani przyjemnej dłoni, ani miłego głosu, ani nawet szacunku do kobiecego ciała. Najpierw nadeszło ciche parsknięcie - a później delikatnym echem poniósł się śmiech, szczery, tragiczny, komediowy, cierpki i słodki; pamiętała jak niecały miesiąc temu urocza Ingelin płakała po klience, któremu, głupiutka, pozwoliła skraść nie tylko tajemnice swojego ciała, ale i przede wszystkim serce spętane tęsknotą, bo ten postanowił wreszcie się oświadczyć. Nie jej. Kobiecie wybranej przez swoich rodziców. Pocieszała biedaczkę - a jeśli historia zatoczy koło, kto będzie pocieszał ją?
    - Wyrzuciłeś stąd Palgrema, żebyśmy posiedzieli w sali i pokontemplowali sztukę? Zaskakujesz mnie - snuła na powrót aksamitnym głosem, wreszcie stawiając ku niemu pierwszy krok. A potem następny i następny. Bose stopy sunęły zwinnie po podłodze, błękit tonął w brązie ciemnym jak noc, ale nie sięgnęła do niego rękoma, nie pocałowała raz jeszcze, zamrożona w bezruchu zaledwie kilka centymetrów przed nim, wspinając się na palce, by choć odrobinę zrównać się z medykiem. Nieudolnie. Bez obcasów wcale nie było to takie łatwe. - Nie - dłoń sięgnęła za niego, przesunęła się obok biodra, by dostać się do zamka drzwi, który przekręciła z głuchym, blaszanym zgrzytnięciem. - Weź mnie tutaj, proszę - szepnęła wyzywająco, wciąż nie dotykając Tvetera; wygrał ją, zdobył, pozbył się rywala, a wcześniej rozpalił coś, czego istnienia nawet nie była świadoma. Bez pieniędzy, bez Wahlberga, bez Besettelse.
    Kiedy ostatnio była z mężczyzną dla własnej przyjemności? Kiedy zdobyła się na tyle zaufania, by kogokolwiek do siebie dopuścić, wyzbywszy się jednocześnie z pamięci okrutnego ojczyma?
    Nie pamiętała. Wspomnienia zacierały się za protekcyjną mgłą oszczędzającą jej codziennych bolączek; a może nigdy tego nie zrobiła? Wiedziona do ostatniego kręgu piekielnego za rękę zaznajomionego z Przesmykiem Lokiego awanturnika, wrzucona w płomienie w akompaniamencie butnego uśmiechu pierwszego sutenera, spalająca się jak ćma w ognisku za sprawą drugiego.
    - A potem pokaż mi swoją sypialnię - poprosiła; przekroczmy granicę bezpiecznej prywatności i żałujmy tego wraz z wzejściem słońca, czemu nie? - I gap się we mnie jak w obrazek, do rana.
    Potem było już tylko ciepło. Nieznane drżenie przecinające ciało, wzajemnie oferowana przyjemność złudnego, chwilowego romansu skazanego na smutny epilog; dłonie przytrzymujące dłonie, zrzucane na podłogę materiały, ciało gubiące się w ciele. Czerwień, jednak tak inna niż to, co oferowało Besettelse. Szept, drżący, smagany przyjemnością; Saga. Nie Fjaril. I był też smutek - bo wiedziała, że to nie mogło trwać wiecznie.

    Hans i Saga z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.