:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
17.12.2000 – Warsztat – F. Bergman
Isak Bergman
17.12.2000 – Warsztat – F. Bergman Sro 6 Kwi - 12:05
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
17.12.2000
Praca nigdy nie była dla niego przykrym obowiązkiem, choć nim w pełni opanował fach, jego droga ścieliła się licznymi potknięciami i brakiem doskonałości. Miał jednak od dziecka iskrę samozaparcia i wyraźnej potrzeby, by pomimo przeciwności przeć dalej, przed siebie, przez nieociosane kawały drewna, przez połcie czerpanego papieru i równo przyciętego grafitu, który w dłoniach zamieniał się w narzędzie uzewnętrzniania zakorzenionego głęboko w duszy zamysłu. Czuł się niczym stwórca, kształtujący swym kaprysem bezład pustkowia, czuł się jak wybraniec wycinający na granatowym firmamencie nieba bryły gwiazd i planet. Choć rozmach jego czynów być może niknął wobec wspaniałości natury, to jednak potrafił ten mały skrawek, podatny na kształtowanie, porządkować, by zmieniał się we wrzeciono łodzi sunącej przez spienione morze, ocean, gdziekolwiek tylko zawiedzie je wiatr zebrany w nabrzmiałość śnieżnobiałych żagli pyszniących się ponad cielskiem zwieńczonym smokiem.
Nie powinien o tej porze siadać do pracy; zimowe popołudnie powoli przechodziło w noc, choć przecież niebo ciągle pozostawało tak samo przesycone granatem, tonęło w atramencie polarnego zmierzchu, zacierając zwyczajowy rytm doby. Po całym tygodniu mozolnego wykonywania obowiązków należało mu się wytchnienie, lecz jedna myśl spędzała mu sen z powiek. Nieubłaganie zbliżało się Jul, które tego roku miało mieć wymiar wyjątkowy, zwłaszcza, gdy w jego głowie zaczął wzrastać niecodzienny pomysł, w którym miał podjąć się przedsięwzięcia niezwykłego, absorbującego ogrom czasu i wysiłku. Nieodzownym elementem w tym procesie była Freja, gdyż to właśnie ona zaszepiła w nim uczucia będące zalążkiem do podjętej decyzji. Nic nie uczyniłby przecież bez niej. Wchodząc do warsztatu uświadomił sobie, że dawno nie wykonywał rzeczy li tylko z potrzeby własnego serca, czy kaprysu nie będącego twardym zleceniem, za którym szły konkretne pieniądze. Było to uczucie w pewnym sensie odświeżające, gdyż mógł rozwinąć pełnię wyobraźni, tworząc łódź w zupełności będącą jego własną wizją.
Usiadłszy przy drewnianym stole, rozciągnął najpierw na jego powierzchni arkusz papieru, doświetlając uprzednio pomieszczenie skąpane w półmroku dwiema mocnymi jarzeniówkami. Opadł na krzesło, podpierając się o brzeg blatu dłońmi. Zamyślił się, wyraźnie kontemplując ciszę przylegającą do sękatych desek ułożonych w nienagannym porządku przy ścianach pomieszczenia. Zima była głucha, pozbawiona ptasich treli i wieczornych odgłosów zwierzyny. W takich momentach przypominał sobie lata spędzone na wyspie, w zupełnym odcięciu od ludzi. Czuł się wtedy niezwykle dobrze, jak mu się zdawało, lecz teraz prawdopodobnie nie potrafiłby zanurzyć się w zupełne odosobnienie. Przymykając lekko oczy, w wyobraźni budował szkielet statku, dokładnie odmierzał kąty pomiędzy deskami, wodził po wybrzuszeniach burt, osadzając wpierw w samym sercu budowli rdzeń – solidny kil i żebra wręg. I na to miał przyjść czas, póki jednak na papierze nie pojawił się plan, nawet najdokładniejsze i najbardziej realistyczne marzenia nie mogły się ziścić. Chciał zbudować największy i najbardziej reprezentatywny ze statków, pysznie ozdobiony i będący dziełem, które należało podziwiać. Chciał wzbudzić nim zachwyt gladrów, lecz przede wszystkim chciał, by Freja zrozumiała do jakich czynów jest zdolny, gdyż czynił to wszystko właśnie dla niej; poświęcając cały swój czas i zaangażowanie.
Sięgnął po zaostrzony ołówek oraz po narzędzia miernicze, wykonując wpierw wstępny rysunek będący zarysem odręcznym, formującym dopiero zaczątki łodzi. Zbyt przywiązany do tradycji, nie chciał z miejsca uciekać się do zaklęć wspomagających proces, lecz czerpał przyjemność z mozolnego kreślenia linii na papierze, ze szkicowania planu dziobnicy zakończonej budzącym grozę łbem smoka. Jedynie precyzja chirurga mogła zagwarantować, że w trakcie budowy nic się nie zepsuje, a dzieło faktycznie okaże się wiernym odwzorowaniem jego myśli. Zadowolony z postępów, naciągnął na blat kolejny arkusz, czysty, rozprostowany dokładnie kciukami tak, by nie powstało na nim żadne zagięcie. Intuicyjnie powiódł wzrokiem po całym pomieszczeniu, choć przecież zawsze dbał o to, by żadne niepowołane oczy nie mogły zajrzeć do wnętrza pracowni. Uśmiechając się do siebie, rozwarł lekko usta, by wyszeptać zaklęcie.
— Skrifa — Żyły nabrzmiały od czerni, wijąc się niczym arabeska po bladej skórze szkutnika. Sięgnęły do dłoni zawieszonych nad arkuszem, musnęły twarz skąpaną w ciepłym świetle żarówek. Mleko rozlało się po tęczówkach i wypełniło czarne źrenice. Spoglądał spokojnie jak milimetr po milimetrze plan łodzi rozkwitał łukiem stewy i strzelistością masztu. Drobne cyferki oddały konieczne pomiary, wyznaczając przyszły tok pracy. Nim biel w oczach przygasła, a smolistość rozpłynęła się w strukturze ciała, dzieło było niemalże gotowe. Wciąż myślał jeszcze o drewnie. Chyba widział na obrzeżach jeziora kilka obiecujących dębów. Wiedział, że musi znaleźć takie z naturalną, odpowiednią krzywizną. Wszystko wykonywał zawsze przy pomocy siekiery o długim, płaskim ostrzu. Narzędzia nie stanowiły problemu, gdyż co potrzebne miał w zasięgu wzroku w swej pracowni. Wstał jednak dla pewności i sprawdził, czy oprócz tego nie musi zadbać jeszcze o jakieś niezbędne elementy. Zdawało się jednak, że był bardzo dobrze przygotowany. Kontemplował rysunek przez kilka kolejnych minut, wyraźnie z siebie zadowolony. Następnie zwinął go w rulon, przewiązując czerwoną tasiemką i z namaszczeniem zabrał do wnętrza domu, gasząc pulsujące światło jarzeniówek.
zt
Tworzenie planu langskipu: 93 + 20 + 5 = 118
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me