Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    03.01.2001 – Nieczynna biblioteka – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: J. E. Nystrom

    2 posters
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    03.01.2001

    O istnieniu nieczynnej biblioteki na przedmieściach Midgardu dowiedziała się już lata temu,  nigdy przedtem nie mając potrzeby, by ją odwiedzić. Miejsce to skąpane jest w tajemnicy, ale i brudzie, skutecznie zniechęcając do wizyt. Kto zresztą chciałby tu zaglądać, mając na uwadze, że nie pełni ona już swej dawnej funkcji? Na bibliotecznych regałach nie stoją już żadne woluminy, nie zawierają ciekawej wiedzy, jaką można byłoby przekazać kolejnym pokoleniom. Zdecydowana większość zbiorów została uratowana przed zapomnieniem, przeniesiona w dostępne miejsca, lecz nie można było mieć pewności, że podczas przenosin pewne księgi się nie zawieruszyły. Jakie tajemnice skrywają, gdzie obecnie są i czy istnieje sposób, by się do nich dostać?
    Stoi przed wejściem, nie wchodzi do środka. Spod przymrużonych oczu spogląda na świecące smętną pustką okna gmachu. Rozwiane na wietrze włosy przyjmują wilgoć pojedynczych płatków śniegu. Spod rozpiętych połów płaszcza można dostrzec dżinsowe spodnie o nogawkach wsuniętych w sięgające za kostkę buty. Szeroki, dziergany na grubych drutach sweter w barwie zszarzałego karmelu wydaje się być miękki i ciepły. Abigel wygrzebała go przed laty z maminej szafy, kiedy to stary Fenris pozbywał się wszelkich pamiątek po małżonce.
    Rzadko kiedy nosi ze sobą torbę. To kieszenie wypycha najpotrzebniejszymi przedmiotami, bagaż jest zbędnym, uciążliwym balastem. Tym razem jednak zmienia swój zwyczaj, granatowa torba o krótkim pasku wypełniona jest książkami i notatkami. Próżno szukać w niej czegoś cennego, a raczej czegoś, co przejawiałoby wartość inną, niż naukowa. Dla wyroczni stanowią one niezbędne informacje, przybliżające do rozwikłania zagadki związanej z seidr. Zebrane wcześniej w uniwersyteckiej bibliotece dane pozostawiają niedosyt. Stawiają więcej pytań, niż podsuwają odpowiedzi i nie powinno być w tym nic dziwnego, wszak gdyby rozwiązanie miało być podane na tacy, już dawno ktoś by po nie sięgnął. Tymczasem piętrzące się niewiadome nie studzą zapału Abigel, a wręcz przeciwnie - motywują do dalszego poszukiwania i zagrzebywania się w miejscach oraz lekturach pozornie z tematem niezwiązanych.
    Doktor Fenrisdóttir rusza wreszcie z miejsca, torbę przekłada właśnie z jednego ramienia na drugie. Pomimo grubego materiału płaszcza pasek wpija się w skórę, wywołując mrowienie. Swoje kroki kieruje ku bocznej uliczce, przelotnym, niezainteresowanym spojrzeniem przesuwa najbliższej okolicy.
    Stojący pod niewyremontowaną kamienicą mężczyzna nie wygląda na przestępcę. Owinięty starymi szmatami sprawia wrażenie bezdomnego, lecz z pewnością nie niebezpiecznego. Nie budzi wątpliwości Abigel, tym większy wywołuje w niej szok, gdy nagle rzuca się doń z łapami.
    - Ależ co pan wyprawia?! - pyta kobieta uniesionym głosem. Aż dziw bierze, że w takiej chwili pamięta o uprzejmościach i nie sięga po język rynsztoka. Zaskoczona zatrzymuje się gwałtownie, siłując przez krótką chwilę. W jednej chwili serce zaczyna kotłować się w piersi, a w ramach wysiłku ciało ogarnia gwałtowne ciepło.
    - Dawaj to, ale już! - burczy pod nosem mężczyzna, kiedy zgarnia jej torbę i kurczowo przyciska ją do siebie. Ledwie zwraca uwagę na kobietę, która w wyniku szamotaniny traci równowagę. Zerwany pasek wysuwa się spomiędzy jej palców, siła jaką wkłada w walkę o swoją własność obraca się przeciwko niej i na śliskiej nawierzchni pada na ziemię. Szorstkość lodu rani skórę dłoni, a niefortunny upadek przynosi promieniujący w stopie ból.
    - Fjandinn! - klnie w rodzimym języku. Ból okazuje się być zbyt silny, by zacisnąć zęby i podtrzymać zwroty grzecznościowe. Zaciska dłonie w pięści, wciąż zbyt zszokowana zajściem, by przetrzeźwieć umysł i sięgnąć po magię, by zatrzymać delikwenta.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Cień pozornego słońca razi zamknięte pod powiekami oczy, przebijając się przez prane, choć po latach pożółkłe od tytoniowego obłoku firany. W szklanej popielniczce w niewielkiej odległości od łóżka śmierdzą powciskane tam kiepy. Zwykle nie pali we własnej sypialni, jedynie od okazji. Ta nadchodzi wczoraj wieczorem, gdy to pośród nic niesymbolizujących tytułów w gazecie znajduje wzmiankę o lokum na sprzedaż daleko od Norwegii, w ojczystej Szwecji. Nie jest sentymentalny czy ckliwy, lecz wspomnienia piorunem wracają do starej głowy, i tak napełnionej nimi po brzegi. Wkrótce sięga po trzymaną w barku wódkę, wypijając z niej zaledwie kieliszek. Teraz ta stoi pusta na posadzce obok łóżka, a cichym chrapnięciem Jan-Erik budzi się z pękającym łbem, jakby wczoraj wyrżnął nim w ścianę. Język schnie mu na wiór, w ustach ma piach, a wokół żadnej pomocy. Percepcja zburzona własną przypadłością zaburza każdą ideę, a stojący nieopodal metalowy budzik zaczyna łomotać, poskramiając całe dobrodziejstwo tego globu. Uparcie dziś Bogowie nie pozwolą mu ani być pogrążonym we śnie, ani żywić się jedynym medykamentem na nerwy, jakie zna. Choć nie planuje dziś gnać do biura, odbierając jeszcze świąteczne wolne, tak zapomina wczoraj przełączyć prztyczka w tym drańskim narzędziu Lokiego, definitywnie dziś wstając z łóżka lewą nogą. Wydaje pomruki niezadowolenia w nienawiści do ogółu, przewracając się na drugi bok, w czaszce mu wiruje, sięga więc ręką na nocny stolik i dłonią maca paczkę z lichym tytoniem. Pusta.
    No kurwa mać.
    Pobudkę tę wolno więc zaszeregować do godnych pogardy, lecz przynajmniej wstaje, wściekły, że w gębie nie pojawia się w tej chwili pet, a on, ledwo zwlekając się z wyra, jest w domu osamotniony. Krzątaniny córki nie da się słyszeć, to też widocznie jest już w pracy, a przynajmniej tego się spodziewa, zmierzając ociężałym krokiem do łazienki, żeby popatrzeć na oszpeconą sporadycznymi szramami mordę. Wzdycha ciężko, cienie pod oczami prześladują go od lat, tak samo, jak koszmary.

    Ubrany w rozpiętą kurtkę i pierwszy lepszy brunatny sweter, wkłada jeszcze toporne kamasze wybywając z chałupy w dalszej części dzielnicy Forsteder, drepcząc w stronę któregoś z sąsiednich sklepików, żeby jak naprędce uchować się przed nikotynowym niedożywieniem. Z bólem głowy próbuje walczyć nikłą resztką sił, brzęk w uszach nie dopomaga, a spowolniona czujność cuci go w końcu, słysząc damski krzyk dobiegający gdzieś zza rogu. Przyspiesza więc kroku, ściskając trwalej pięści, aż bieleją mu kostki rąk, gdy spostrzega znaną sobie postać, upadającą na ziemię pod wpływem spienionego obłędu innej figury, znacznie bardziej krępej. Ten gna niemalże na niego, trzymając kurczowo torbę ewidentnie niepasującą do jego osoby, a Jan-Erik nie zastanawia się długo, wyciągając pięść w przód po przestąpieniu czterech długich kroków, aby huknąć go w ryj. Jest szpetny, ale nastraszony, gdy upada na glebę z solidnym łoskotem, obijając sobie dupsko.
    Oddaj — warczy, sięgając po torebkę jego ofiary, ciągnąc za nią, chociaż ten, być może w wyniku wstrząsu, za cholerę nie chce puścić. — Oddawaj albo drugi raz ci wypierdolę — niemal metaforyczna piana sączy się mu z pyska, bo nie ma ani chęci na przekomarzanki, ani tym bardziej nie obchodzi go, co następnie się stanie. Nerwowość będąca konsekwencją braku papierosa jest na dobrą sprawę nie do powstrzymania, Nystrom od zawsze ma trudność, by nad sobą panować, a stan rzeczy nie sprzyja. Ludzka ściera puszcza w końcu własną zdobycz i zbiera się, by w popłochu uciec. Jan kopie go jeszcze butem w brzuch. — Tylko pizda bez honoru napada na kobietę, śmieciu — może go ucapić, może ścigać i aresztować, ale odpuszcza, wycieńczony nieprzerwanym kacem i koniecznością skontrolowania co z tą babą, z postrzelonego powodu, to teraz jest istotniejsze niż potencjalna szuja zaryglowana w mamrze. W końcu i tak by go wypuścili.
    Nic pani nie jest? — odwraca się w stronę leżącej na ulicy doktor Fenrisdóttir, pozwalając sobie na minimalne rozpogodzenie twarzy, kucając obok niej, wyciągając w przód ramiona, by na nich mogła wesprzeć się, wstając, choć zmarszczka pomiędzy brwiami zdaje się niemalże przyporządkowana do jego osoby. Ostatnim razem, gdy się widzieli, przedstawiał się o niebo lepiej. Ogolona gęba, ładny płaszcz i krawat. Teraz jest tym samym posępnym typem co zawsze. Aż żal.Zasrany gnojek... — klnie pod wąsem, obserwując i próbując pojąć jej kondycję, wydaje się nie tylko wzburzona, co nie jest ani niczym osobliwym, ani niespodziewanym, ale także wyjątkowo obolała. Jeszcze chwile kusi go, aby ruszyć w pogoń, na nowo dać mu nauczkę za atak na tę delikatną istotę, ale odpuszcza, mierząc ją spojrzeniem w poszukiwaniu jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. — Może wezmę panią do szpitala, co? — mruży powieki, pełen zwątpienia, obawiając się odpowiedzi na temat jej rzeczywistego samopoczucia.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ogarnięta wciąż złością poddaje się przypadkowi i poniesionej przegranej. Zaciska mocno powieki, pozwala sobie trwać w irytującym bólu i upokarzającej pozie. Godzi się z własnym przekleństwem, marnością dnia, własną głupotą i beznadziejną spostrzegawczością. Pluje sobie w brodę, w duchu wyzywając od najgorszych, kiedy naraz słyszy krzyk. Głos ten poznaje od razu, nie musi nań sięgać wzrokiem, choć i tak zadziera brodę, akurat by dostrzec jak złodziej ląduje z łoskotem na ziemi po bolesnym spotkaniu z pięścią Kruczego. Wzdryga się, w jednej chwili zapominając o własnym bólu; z wytrzeszczonymi szeroko oczami czeka na rozwój wydarzeń. Zimny dreszcz przechodzi ją po raz kolejny, kiedy ostry warkot wypluwa groźbę, domagając się zwrotu torby. Wraz z wymierzonym w brzuch kopniakiem odwraca wzrok, ze świstem wypuszcza powietrze z płuc, nawet użyte przekleństwa nie rażą tak bardzo, jak zwykle. Widząc że tamtym nie musi się teraz przejmować, chce podnieść się z miejsca, więc zbiera się w sobie, nieświadoma wyrządzonych w przypływie przypadku szkód. Jak w pierwszej chwili tkwi jeszcze w przeświadczeniu, że to wyłącznie lekkie naciągnięcie ścięgna, skutek krzywego stąpnięcia i utraconej równowagi, tak prędko orientuje się jak bardzo jest ono mylne.
    - Nic mi nie jest - odpowiada z fałszywą nutą przez zaciśnięte zęby, co tylko potęguje wrażenie naciąganej prawdy. Bezsensownie podejmuje drugą próbę samodzielnego podniesienia się z miejsca. Śliska nawierzchnia nie pozwala utrzymać równowagi, a płonący w kostce ból nawet dostatecznie ugiąć nogi. Zieleń oczu na moment zachodzi mgłą, a ich tafla wilgotnieje od słonych łez. Wydaje z siebie zduszone westchnienie świadczące o rezygnacji i bezsilności. Tej ostatniej w swoim wykonaniu nienawidzi. Bardziej niż ból fizyczny podkreśla własną ułomność i przyziemność, uświadamia że tak samo jak inni podlega niepisanym zasadom świata, których nienawidzi jeszcze bardziej, niż bezsilności. Podkreśla zwykle, że z prawidłami rzeczywistości jest zaznajomiona i pogodzona, przyjmując na twarz beznamiętną maskę, jednak i to jest kolejną fasadą grubego muru, ale ta ma za zadanie oszukiwać ją samą. Wypłukać z emocji, z oczekiwań i pragnień, pozostać obojętną - czy nie tak jest łatwiej przetrwać każdy kolejny dzień? Nie można się sparzyć, kiedy nie sięga się ognia. - Zaraz… przejdzie… - cedzi dalej, brnąc wciąż w kłamstwo, choć już sama w to nie wierzy. Na bladej twarzy wyraźnie kreśli się wściekłość, o czym świadczą napięte szczęki i ściśnięte zęby. Nawet chłód spojrzenia jest jakiś inny i zdaje się wcale nie być skierowany na niego, kiedy unosi je na twarz pochylającego się nad nią galdra. Zaskakuje ją ta nagła bliskość, jak szybko znalazł się tuż obok i jak prędko powrócił do swego zwyczajowego wyglądu, tak różnego od gładkiego profilu ze świątecznego dnia. Jednak to nie zarost okazał się być głównym źródłem zaskoczenia, a momentalne przypomnienie obrazu z przepowiedni. Tym szerzej rozwierają się wilgotne powieki, a umysł zalewa fala sprzecznych myśli. Mija już równo miesiąc od dnia, w którym Norny przysłały go po raz pierwszy; od kiedy postanowiła nie iść tym tropem, nie poddawać się strzępkom, jakie trudno zinterpretować. Choć powtarza przed sobą, że zdołała go już odepchnąć, że wreszcie może zaśmiać się boginiom losu w twarz, wynieść się ponad nie, zaświadczyć o władzy nad własnym istnieniem, tak teraz wszystko to kładzie się znów w gruzach, a kontrola wymyka spomiędzy palców. Naraz Abigel zapomina o torbie pełnej dokumentów i poturbowanym złodzieju. Milknie i wyciąga już tylko ręce, by bez słowa wesprzeć się na jego ramionach, pozwolić się podnieść, kiedy własnych sił zaczyna braknąć. Lgnie do niego bardziej, niż wymaga tego sytuacja, jakby chcąc wtulić się w brunatny sweter, pospiesznym haustem wprowadzić do płuc jego zapach, mieszaninę prania i szarego mydła w otoczeniu papierosowego dymu. Robi to bezwiednie, nie zajmując myśli; wzrok od razu łagodnieje, choć trudno określić czy to ze względu na jego widok, czy też przez rozlewający się właśnie kolejną falą ból.
    - Jakby mi pan pomógł… - urywa wpół zdania, niechętnie wypuszczając zebrane w płucach powietrze i tylko mało zgrabnie macha ręką w kierunku stopni prowadzących do wejścia do biblioteki. W takiej dzielnicy próżno szukać ławek, zresztą mało kto chciałby udawać się tu na spacer, o rekreacyjnym przesiadywaniu nawet nie wspominając. Jeśli do tej pory na ulicy pojawili się nieliczni przechodnie, to teraz wszyscy znikają już z zasięgu wzroku. Nikt się już nie szarpie, nie rzuca przekleństwami, mało to widowiskowe dla żądnych atrakcji gapiów.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Szare, wąskie tory, obrośnięte olchą, wiodą swoje życia, te połamane śnią o drugim istnieniu, a stukotem przez wsie jedzie pociąg w pełnej gotowości, by porwać desperata do Nilfheim. Jeden moment, w którym Jan-Erik jest rzeczywiście uszczęśliwiony, dawno upływa, a stłumiona cisza rozszarpywana jedynie morską bryzą i falami Morza Bałtyckiego rozbijającymi się o szwedzkie klify, bębni w uszach niczym świątynny dzwon nawołujący swych wyznawców przed oblicze Bogów. W końcu i on przed nimi stanie, spuści głowę z dół i słowa nie powie, choć na większą część tematów swoje konserwatywne zdanie ma. Przywiązanie do tradycji wyciąga z ojczystego domu, gdzie bułkę z cynamonem popija się mlekiem. Dzieci mają być wychowywane bezwzględną ręką, nie raz Petter obrywa otwartą dłonią bezpośrednio w potylicę i pasem na dupsko, lecz słodka córunia, sporo młodsza od zwyrodniałego syna — nie. W żadnym wypadku nie tyka jej choćby palcem, krzyk ogranicza, nawet jeśli rozkazy i przykrótką smycz nie. Wciąż ma nienegocjowalne zasady, które obowiązują w jego domu, a dopóki to jego dom — do tej pory ona ma powinność się ich słuchać. Nie potrafi wszelako uderzyć ani dziewczynki, ani kobiety, to też każdego, kto napada na słabszą płeć rozumie niczym gnidę niewartą nawet splunięcia. Temu też nie waha się użyć topornego buta na jego podbrzuszu, choć wie, że nie powinien. Gdyby nie kac rwący czaszkę w ziarnisty proch, gdyby nie cierpkość w gardle łaknąca wyłącznie papierosowego oparu, tak zachowałby zimną krew. Dziś jednakowoż nie potrafi trzymać nerwów na wodzy, smakuje mu ten poranek jak niedojrzały orzech.
    Głos zdradza ją od razu, postrzegalny w nim ból, ten cielesny, jakże odwrotny od tego, który Jan-Erik nieprzerwanie od lat czuje, wyciska się przez zęby i drobne linie na ustach (trzy głębsze i niezliczona ilość mniejszych). Nie odpowiada z początku, mierząc kobietę spojrzeniem. Sam wzrok nie wystarcza, aby dowiedzieć się, co teraz czuje, lecz zaglądać w jej jaźń nie ma apetytu. To stało się już przed tygodniami, zostawiając w rozmyślaniach Kruczego niebudzący wątpliwości dowód, że posunął się zbyt daleko, jako że odkryta wizja stawiająca go w wyobrażaniach doktor Fenrisdóttir, napawa go zakłopotaniem i zawstydzeniem. Teraz, nawiasem mówiąc, nie ma czasu rozprawiać nad tamtym dniem, ani na tym, w którym ogolony pod krawatem spotyka ją na procesji ku czci świętej Łucji. Jakże mocno zmienia się jego oblicze pod wpływem kłującego zarostu?
    Ciepła mokrość pod powiekami, jaka pojawia się przy oliwkowych tęczówkach, sprawia, że Nystrom spuszcza oczy niżej we własnym sumieniu. Nie lubi, gdy kobieta płacze, bo ani nie wie, jak reagować, ani czy przez zbieg okoliczności to nie należy do jego winy. Połyka jeszcze ślinę, wraz ze wspomnieniami o Marie, która najpierw lamentowała rzewnie z każdej kłótni, a na koniec własnego żywota, nie uroniła już ani łzy w obojętności wobec męża. Matka jego dzieci znika przed latami. Zostaje na tym świecie samotny i za nic nie potrafi poradzić sobie ze swymi defektami i brakami, które to na przepaść prowadzą i żonę i syna. Pod nieustępliwą i skalistą niemalże skorupą kryje się zadrapanie, które na widok żeńskich łez poszerza się, do środka chce wpuścić lodowate midgardzkie powietrze.
    Proszę nie płakać… No już, już… — zbiera się tylko na lakoniczny szept, cmokając jeszcze w czymś, co być może być poczute za zniecierpliwienie, a w istocie jest jedynie niezrozumieniem. Sam przecież nigdy nie płacze, co najwyżej urania łzę, choć to nie czas na tę historię. Zresztą, Abigel także nie robi tego w histeryczny sposób, wilgoć pod powieką zdaje się naturalną i samoistną reakcją organizmu na wstrząsający ból. A skoro cierpi — to nie rokuje nic pomyślnego.
    Wsparta na męskich ramionach dźwiga się w górę bez problemu, on ciągnie ją tam, nie chcąc, by w umartwieniu wciąż tkwiła na brudnej ulicy. Pachnie mydłem i miodem, świeżym praniem suszonym górskim wiatrem, ciemną jak wieczór kawą i papierosem. Jan zaciąga się niemal tą wonią, następny raz w żołądku odczuwając, jak niezmiernie odczuwa brak nikotyny w organizmie. Zaraz ją spyta, ale nasamprzód pomoże, toć nawet taki człowiek jak on ma priorytety, nie jest wszak egocentrykiem.
    Wskazane schodki nieczynnej biblioteki zdają się równie obskurne i oblodzone co reszta tej przecznicy, a ona i tak zbyt wiele już doświadcza. Nystrom wzdycha ociężale, spozierając w rzeczony kierunek, jakby w wahaniu czy rzeczywiście wypełnić jej życzenie. Kilka długich metrów, w których trakcie skacząc na jednej nodze, może skaleczyć drugą — takiego strapienia za nic jej nie życzy.
    Zostawia ramię, na którym się wspiera, lecz drugą dłoń zabiera, wskazując nią na kostkę Fenrisdóttir.
    Setja — rozgląda się jeszcze w bok, tłum jak gdyby przemija, aż w końcu kręci głową na „nie”, po czym nachyla się nieco i łapiąc kobietę niczym pannę, tak jak porywa się nadobną, tak jak, wtedy gdy wartka muzyka gra na Midsommer, a wyłącznie ciepłość słońca dokucza bardziej niż wygłodzenie, podnosi w górę, ręce układając pod jej kolanami i odcinkiem piersiowym pleców. Nie pyta o przyzwolenie, nie ma na to czasu, ani miejsca, a ona jest w szoku. Jest ostrożny, a ona lekka.
    Albo niosę panią do szpitala, albo do mnie. Mieszkam bliżej, a córka jest medykiem — wyjaśnia, choć wcale nie stara się jej przekonać. Nie ma potrzeby, zrobi, co powie, ale nie może patrzeć na jej mękę. Nie potrafi się tym zająć sam, zna ledwie fundamenty magii leczniczej, wystarczające, by nałożyć opatrunek, nie by zdiagnozować i połatać złamaną nogę.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    W przemocy nie dostrzega rozwiązania. Przywodzi na myśl podłość rodzica, dalekiemu od bezwarunkowej miłości, którego bezwzględność kształtuje całe późniejsze życie. Stronniczość budzi w niej wyraźny sprzeciw, wywołuje niechęć i zmusza do ucieczki oraz odcięcia. Od lat stosuje tę samą praktykę, gdy rzeczywistość staje się zbyt namacalnie przygnębiająca, kiedy tylko przypiera do muru i nakazuje reakcję, chce odejść, spalić za sobą most, byleby wykreślić z listy zadań istniejący spór. Odbudowa nie leży w kręgu jej zainteresowań, ani tym bardziej kompetencji. Mimo niegdysiejszych chęci i prób naprawy własnej rodziny, całość pali na panewce, nie wnosząc do ich relacji niczego dobrego. Gnieżdżą się w niej odruchy przyzwoitości, chęć wyrażenia sprzeciwu, zawołania, by przestał wymierzać karę temu, który dzięki swemu wrodzonemu pechowi miast ukraść cenną zdobycz, łasi się na notatki prac badawczych, jakich wartości nigdy nie pozna. Nawet tego wyrocznia nie robi, wiążąc usta i rezygnując. Nie musi jednak bić się z wyrzutami sumienia, bo ten wreszcie odpuszcza, choć powodów tej decyzji nie zna i się nie doszukuje, odnajduje w sobie wdzięczność dla Kruczego, nawet jeśli jego słowa wywołują znów irytację.
    - Ja nie płaczę! - obrusza się od razu, bo nie chce być postrzegana w kontekście słabości. Jan-Erik niejednokrotnie pokazuje, że ma je za coś złego czy niegodnego, patrząc na Abigel wyłącznie przez pryzmat płci, różnic i umysłowych oraz fizycznych upośledzeniach. Na świat spogląda zza twardej, szorstkiej skorupy i tam też chce pozostać, niewzruszony, wierny wyznawanym przez siebie zasadom. Abigel nie wie skąd ta chęć obrony, choć podświadomość podsuwa pewnie niewygodne wnioski. W tonie głosu wyroczni nie wybrzmiewa panika czy histeria, a zwyczajna złość - na siebie, złodzieja, oblodzony chodnik, okrutne zrządzenie losu. Czy to także część planu Norn?
    Z tą zawisłą w umyśle zagwozdką korzysta z jego pomocy i wspiera się na ramionach, dźwigając do pionu. Niechętnie poddaje się tej dziwnej sile, jaka spuścić chce na nią spokój, rzadko spotykane w czyimś towarzystwie przeświadczenie o poczuciu bezpieczeństwa. Od lat unika bliskości i zaangażowania, studzi swoją emocjonalność, widząc że ta ściąga nań wyłącznie kłopoty. Tych również ma pod dostatkiem i równie mocno dość.
    Szybujące do kostki zaklęcie wywołuje na kobiecej twarzy przelotny grymas. Nic w tym przyjemnego, ale nadaje stabilności. Wtem niczym młoda panna ze świstem wciąga powietrze, gdy niespodziewanie traci grunt pod nogami. Wolna ręka szybko odnajduje powrotną drogę do męskiego ramienia i w panicznym odruchu obejmuje Kruczego za szyję, na karku łącząc ze sobą dłonie.
    - A-ale… - urywa znów, choć tym razem z braku słów, jakimi mogłaby wyrazić swój sprzeciw. Mruga kilkakrotnie, wciąż zaskoczona tak nagłym obrotem spraw. Blade policzki płoną rumieńcem, ma tylko nadzieję, że nie uzna ich za zawstydzenie, a wynik wysiłku. Unieruchomiona kostka nie promieniuje tak bólem, choć jeszcze przed chwilą rwie aż do kolana, teraz nie zajmuje umysłu okrutnym pulsowaniem. - Nie chcę się narzucać, naprawdę - mamrocze pod nosem, spode łba i ukradkiem zerkając wokół. Czy nagle zaczyna obchodzić ją opinia publiczna, którą stale pogardza, nie darzy poważaniem? Interesuje ją, a jakże, lecz w kwestii naukowej, coby na Instytucie mieć silniejszą pozycję, by zbierać dofinansowanie i kontynuować upragnione dzieło. Plotki potrafią być szkodliwe i co większych stara się unikać, lecz nie są nieuniknione. - A czy córka jest w domu? - pyta wreszcie, łamiąc się w kwestii sztucznych uprzejmości. Tymi też przecież pogardza i wywraca oczami, powstrzymując mdłości za każdym razem, gdy jakaś bzdurna etykieta nakazuje wymuszony uśmiech. Wśród kadry Instytutu uchodzi za oschłą i mało przyjemną, podczas gdy zwyczajnie brak jej chęci na marnowanie czasu na rytualność, której sensu nie dostrzega. Teraz zdaje sobie sprawę z powagi problemu i nie może go bagatelizować, ale jeszcze większy sprzeciw wywołuje poczucie bycia ofiarą, co właśnie nasuwa się na myśl. - Czasu też nie chcę panu zajmować, na pewno odciągam od obowiązków - mówi nieco ciszej i nie ucieka już wzrokiem, a mierzy się z gwałtownie skróconą odległością. Ma bliżej niż na wyciągnięcie ręki, omieść może oddechem, przyjrzeć się uważnie profilowi galdra. Spogląda na czekoladową tęczówkę otoczoną ciemnymi rzęsami, wyłapując tłoczące się weń skupienie. Sunie wzrokiem po krzywiźnie nosa, zatrzymuje na przesłoniętych zarostem wargach. Już wcześniej przyłapuje się na stwierdzeniu, że szorstkość jego prezencji nie wywołuje w wyroczni strachu czy niechęci, a wręcz przeciwnie - przyciąga tym mocniej, jak spragnioną ciepła ćmę do migotliwego światła. Bzdurna myśl pojawia się w głowie, by dotknąć tych warg, nawet jeśli nie własnymi, to choć palcem, ledwie opuszką, wystarczy tylko…
    Gdy ten rusza z miejsca, nie zwalnia kurczowego uścisku, lecz nie dlatego, że obawia się, że ją wypuści z rąk, a temu, by byle dłużej pozostać w tej bliskości. Upaja się nią nieświadomie, późno orientując się, że zbyt długo się weń wgapia. Nie wie czy milczy, czy też zadaje jej pytania, łudzi się, że nie.
    - Ja… uhm… dziękuję. - Jak sztucznych uprzejmości nie cierpi, to dobrze wie, kiedy użyć tych należnych. Brak w niej zuchwałości czy zwykłego prostactwa i nie umniejsza zasług drugiego. Czuje doń wdzięczność i nawet uśmiecha się blado. Niespodziewane spotkanie i wizja spędzenia z nim choćby jednej godziny jawi się przyjemnie, nawet jeśli wynika z mało fortunnych okoliczności.

    Abigel i Jan-Erik z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.