Kawiarnia Papier-mâché
3 posters
Mistrz Gry
Kawiarnia Papier-mâché Sob 9 Gru - 19:38
Kawiarnia Papier-mâché
Miejsce to jest szczególnym punktem na mapie dzielnicy Trzech Skaldów – jest to interaktywna galeria artystyczna, pozwalająca wizytującym wejść w rzeczywistych rozmiarów papierowe pejzaże, wypić kawę przy stoliku z widokiem na papierowy zachód słońca, pola kwitnących wrzosów, wysokie góry Bardal lub spienione, sztormowe może. Każda makieta jest osobnym pomieszczeniem, między którymi można swobodnie przechodzić, istnieją jednak również pokoje, które podlegają rezerwacji dla osób ceniących sobie bardziej prywatne okoliczności spotkań. Pejzaże zmieniają się cotygodniowo w nowych kombinacjach, barwach oraz kompozycjach, i nigdy nie są powielane dokładnie tak samo, dzięki czemu kawiarnia Papier-mâché posiada sporą grupę stałych, oddanych klientów – zazwyczaj przy pojawieniu się nowej, niepodobnej do żadnej wcześniej makiety, przed lokalem natknąć można się na kolejkę entuzjastów oczekujących na szansę, by ją obejrzeć.
Sirkku Järvelä
Re: Kawiarnia Papier-mâché Wto 21 Maj - 17:46
Sirkku JärveläŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Rovaniemi, Finlandia
Wiek : 31 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : trucicielka, zaklinaczka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pustułka
Atuty : zaślepiony (I), truciciel (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
12 VI 2001 r.
Wracała z teatru okrężną drogą, tylko przypadkiem trafiając właśnie tutaj, pod kawiarnię, którą wspominał jej ostatni zleceniodawca. Nie planowała tu dzisiaj być, ale, z drugiej strony, samego wyjścia do teatru też nie planowała – podobnie jak tego, że zobaczy tam jego. Sama nie została dostrzeżona, co było dobre, nijak jednak nie zmieniało faktu, że wyszła ze spektaklu rozkojarzona i z jakimś dziwnym bólem kłującym ją pod żebrami.
Może dlatego przyszła właśnie tutaj. Może podświadomie szukała okazji, by przebudzony nagle, zupełnie dla niej niezrozumiały żal ująć w ramy doskonale znanych formuł i symboli, odcisnąć go na czyimś ciele i, tym samym, uwolnić samą siebie.
Może.
Jeszcze zanim dotarła pod kawiarnię, nogawki jej eleganckich, czarnych spodni zdążyły pokryć się ulicznym pyłem, podobnie jak niewysokie, przewiązane na kostce obcasy. Rozpiętą jeszcze w teatrze marynarkę zdążyła zapiąć na dwa czy trzy guziki, podobnie zawiązała troki ciemnogranatowego płaszcza i postawiła kołnierz. Może i było lato, nocami wciąż jednak potrafiło być zimno.
Nawet chłód i poźna pora nie odstraszał jednak klientów Papier-mâché, gdy w lokalu wystawiano nową makietę. Sirkku uśmiechnęła się przelotnie na kolejkę, która, choć niezbyt długa, wciąż była całkiem imponująca jak na tak późny wieczór – czy wczesną noc.
Jej zleceniodawca zarzekał się, że znajdzie wskazaną osobę właśnie tutaj nie tylko teraz, ale niemal każdego dnia, niemal o dowolnej porze. Entuzjastka, podsumowała wtedy Siri. Wariatka, która już dawno straciła kontakt z rzeczywistością, skwitował zleceniodawca.
Järvelä nie wnikała. Nigdy tego nie robiła.
Kobieta stała w kolejce przed lokalem, co było aż nazbyt szczęśliwym zbiegiem okoliczności, biorąc pod uwagę przypadkowy dzień i porę. Sirkku rzadko kiedy zajmowała się zleceniem tak nieprzygotowana, jak była teraz.
Z drugiej strony – czy Järvelä naprawdę była kiedykolwiek nieprzygotowana? Runy nie opuszczały jej, podobnie jak chłodna, przelewająca się w jej dłoniach magia. To, że tym razem nie spędziła dni na planowaniu, o niczym jeszcze nie świadczyło.
Nie zwolniła, przechodząc obok kolejki i tylko raz, delikatnie, muskając dłonią dłoń wskazanej jej kobiety. Klątwa wyszeptana niemal bezgłośnie, uwolniona niemal tylko delikatnym poruszeniem warg umknęła z jej ręki jak skore do zabawy zwierzę, wczepiło się w niczego nieświadomą nieznajomą, wyryło na jej ciele delikatne symbole – może na skrytym w rękawie kurtki przedramieniu, może wyżej, na karku, a może tam, gdzie bogata biżuteria przylegała do dekoltu. A może nigdzie – wszak runy, jakie ryła Sirkku, czasem nie zostawiały widocznego śladu.
Kobieta objerzała się za Jarvelą, odruchowo cofając rękę. Siri uśmiechnęła się słodko, przepraszająco i poszła dalej. Efektów własnej pracy nie miała już zobaczyć, ale wcale tego nie potrzebowała. Wiedziała, że wykonała swoją pracę – i wykonała ją dobrze. Zleceniodawca także będzie wiedział.
Tuż za rogiem kawiarni wciągnęła powietrze z sykiem i, pobladła, zachwiała się, jakby potknęła – o płytę chodnikową, wystający krawężnik, a może tylko własne nogi. Wrażenie nagłej lekkości było trudne do pomylenia, podobnie jak nagłe uderzenie gorąca, zimny pot, bladość rozlewająca jej się na policzkach, mrowienie w dłoniach i kącikach ust. Było tak, jakby miała zemdleć – tylko, że Sirkku nigdy nie mdlała.
Ona po prostu zasypiała.
Wsparła się plecami o brudną ścianę, zupełnie nie przejmując się plamami, jakie musiały w tej samej chwili ozdobić jej płaszcz. Serce dudniło jej w piersi głucho, krew tętniła w skroniach. Kiedyś, w innej sytuacji, Sirkku kucnęłaby może, schowała głowę między kolanami, albo położyła się i przeczekała.
Nic takiego nie działało jednak na jej napady.
Ostatecznie rzeczywiście kucnęła, tylko po to jednak, by, jeśli się przewróci, nie zrobić sobie krzywdy. Jeszcze chwilę czy dwie oddychała głęboko, równo – na tyle równo, na ile mogła – a potem, w jednej chwili, była już zupełnie gdzieś indziej.
Śniło jej się, że wielki wieloryb jednym, gwałtownym machnięciem ogona zatopił jej rodzinną osadę. To nie miało większego sensu, bo Rovaniemi nie leżało przecież na wybrzeżu, nie było też osadą a raczej pełnoprawnym miastem – dla Sirkku nie miało to jednak znaczenia. Zimne, słone fale przetaczały się znajomymi ulicami, zmyły jej dom i domostwa jej przyjaciół, pożarły drzewa i wdarły się do Arktikum, przemaczając kolekcję futer i wypchanych zwierząt. Szalejący żywioł szarpał też ludzi, szarpał też ją i...
Sirkku wciągnęła powietrze gwałtownie i otworzyła oczy – duże, sarnie oczy, pełne teraz lęku. Rozejrzała się oszołomiona. Coś wciąż kłuło ją w piersi.
Verner Forsberg
Re: Kawiarnia Papier-mâché Pią 24 Maj - 1:37
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czasami miał ochotę chwycić ją za ramiona i mocno potrząsnąć.
Teraz miał wrażenie, że to konieczność — choć umysł podpowiadał to, co czytał o jej chorobie. To, że chorego nie można dobudzić, że obudzi się sam. Kiedyś próbował wierzyć tym książkom, ale potem samemu zaczął się lękać zasypiania — w przypadku menady chory nie zawsze obudzi się sam, kiedyś po prostu zaśnie na zawsze. Zasypiał z tą myślą i bał się spać i może dlatego chodził po mieście bez celu w dzień polarny i może dlatego bał się, zawsze się bał jej ataków i tego, że już się nie obudzi.
Bał się też tego, co musiała widzieć w snach i czego odbicie widział teraz w jej sarnich oczach. Bał się, bo jego własne sny bardzo rzadko oferowały mu chwilę wytchnienia i podsuwały realistyczne wizje niezaspokojonych tęsknot. O wiele częściej bolały i przerażały. Dopiero po tym, jak rzuciła na niego zaklęcie wywołujące lęk, zrozumiał zresztą, że to kłujące uczucie i kołatanie serca i dziwna gorycz to naprawdę strach.
I czuł się tak znowu i znowu przez nią.
- Siri! - trzymał ją za ramiona, gdy otworzyła oczy, ale przynajmniej nią nie potrząsnął. Kucał naprzeciwko, odgradzając ją od ulicy własnym ciałem i nie potrafiąc opędzić się od myśli jakie to dla niej upokarzające i niebezpieczne. Jak często się jej to zdarzało, czy to jednorazowy przypadek? Przecież miało go tu nie być. Co, jeśli ktoś by ją okradł, skrzywdził, wykorzystał? Co, jeśli trafiłaby na jednego zwyrodnialców, którzy ryją blizny na ciałach prostytutek? (To był dla niego bardzo drażliwy temat). Co, jeśli ktoś zobaczyłby coś, czego nie powinien? Gdy jeszcze spała, nerwowo podwinął rękaw jej płaszcza i zobaczył bardzo mglisty ślad blednących już czarnych żył. Wiedział, że jej napady wywołuje nadużywanie magii. - Czarowałaś?! - syknął oskarżycielsko, zamiast upewnić się, czy to wszystko w porządku. Podchwycił jej oszołomione spojrzenie i odrobinę złagodniał. - To ja, Verner, to ja. Jestem tu. - a ty jesteś na ulicy, sama, brudna, w nocy. Miał ochotę na kogoś nakrzyczeć, ale może nie na nią. - Możesz wstać? - nie mogła tu zostać. Może nie obchodziło jej to, co mówią o niej inni, ale jego obchodziło. Nie będzie kucała na bruku pod zimną ścianą. Nie ścierpły jej nogi? Ile tu tkwiła? Podciągnął ją za ramiona, pomógł jej oprzeć się na sobie. - Musisz usiąść i się napić. - zawyrokował, zarzucając jej ramię na swoje barki. Gdzieś blisko, a kawiarnia była najbliżej. Ruszył w tamtą stronę, wlokąc za sobą Siri, z jednej strony się śpiesząc, ale dostowosując tempo do niej. Parł na sam przód kolejki, ignorując pytania czy wszystko w porządku? i gniewne syki. Zatrzymał się w pół kroku dopiero, gdy usłyszał, jak ktoś nazywa ją pijaczką i wyraża głębokie oburzenie tym jak ona się na nim wiesza. Odwrócił się, choć wolniej niż zamierzał, by Siri nie straciła równowagi. Zmierzył lodowatym spojrzeniem młodziutką blondynkę, wyglądającą jak klon dziewcząt, z którymi dzielił sypialnie przez całe studia. Wokół stał wianuszek jej koleżanek.
- Znam takie jak ty, głupie - kurwy, ale od pięciu lat nie używał tego słowa na głos - gęsi, które same po pijaku lądują w cudzych łóżkach. - wysyczał, z satysfakcją odnotowując, że jedna z jej koleżanek pisnęła, a potem się roześmiała. - Odpierdol się od mojej siostry. - mógłby powiedzieć coś więcej, ale nie miał czasu. Wyminął dziewczyny, przyszedł na początek kolejki, zabił wzrokiem jakąś staruszkę, a potem hardo spojrzał na kelnera, który otwierał już usta.
- Czy pan wie, kim ja jestem? - warknął, nie dając mu dojść do słowa. - Stolik w zacisznym miejscu, w podskokach, chyba że chcesz aby jutro wszystkie gazety pisały, że odmówiliście pomocy rodzinie Forsberg i dziewczynie, która zasłabła. Zatruła się czymś u was, co? Kiedy ostatnio mieliście analizę toksykologiczną waszej kranówki? Wody, ale nie z kranu, i herbaty, natychmiast. - dało się to załatwić grzeczniej, gdyby był tu sam to po prostu wybrałby kelnerkę (nie kelnera) i uśmiechnął się obiecująco, albo słodkimi słowami przedstawił się z nazwiska komuś na początku kolejki, ale nie miał czasu. Rozproszyło go tylko bronienie honoru Siri przed tamtymi gęśmi - i spowolniło. Dlatego wolną ręką sięgnął do kieszeni i na wszelki wypadek wyjął portfel. Gruby. - Mam ci dawać napiwek jedną ręką? - syknął i gnojek wreszcie poprowadził ich do ustronnego stolika.
Spojrzał z troską na Siri, mając nadzieję, że tłum to nie było dla niej za dużo bodźców. Nie wiedział, gdzie indziej mogliby iść.
- Opowiesz mi, co się stało? - niecierpliwie zabębnił palcami w stół. Nie miał na myśli napadu, one się zdarzały — ale widział ich na studiach wiele, nigdy na ulicy w środku nocy, w Midgardzie. Co tu robiła, sama? Czuł jakiś irracjonalny żal za to, że nie powiedziała mu, że wybiera się do miasta, nawet nie lubiła przecież miasta. - Jak się czujesz...? - zaczął ostrożnie, jak zwykle najpierw myśląc o konkretach, a dopiero potem o cudzym samopoczuciu.
Teraz miał wrażenie, że to konieczność — choć umysł podpowiadał to, co czytał o jej chorobie. To, że chorego nie można dobudzić, że obudzi się sam. Kiedyś próbował wierzyć tym książkom, ale potem samemu zaczął się lękać zasypiania — w przypadku menady chory nie zawsze obudzi się sam, kiedyś po prostu zaśnie na zawsze. Zasypiał z tą myślą i bał się spać i może dlatego chodził po mieście bez celu w dzień polarny i może dlatego bał się, zawsze się bał jej ataków i tego, że już się nie obudzi.
Bał się też tego, co musiała widzieć w snach i czego odbicie widział teraz w jej sarnich oczach. Bał się, bo jego własne sny bardzo rzadko oferowały mu chwilę wytchnienia i podsuwały realistyczne wizje niezaspokojonych tęsknot. O wiele częściej bolały i przerażały. Dopiero po tym, jak rzuciła na niego zaklęcie wywołujące lęk, zrozumiał zresztą, że to kłujące uczucie i kołatanie serca i dziwna gorycz to naprawdę strach.
I czuł się tak znowu i znowu przez nią.
- Siri! - trzymał ją za ramiona, gdy otworzyła oczy, ale przynajmniej nią nie potrząsnął. Kucał naprzeciwko, odgradzając ją od ulicy własnym ciałem i nie potrafiąc opędzić się od myśli jakie to dla niej upokarzające i niebezpieczne. Jak często się jej to zdarzało, czy to jednorazowy przypadek? Przecież miało go tu nie być. Co, jeśli ktoś by ją okradł, skrzywdził, wykorzystał? Co, jeśli trafiłaby na jednego zwyrodnialców, którzy ryją blizny na ciałach prostytutek? (To był dla niego bardzo drażliwy temat). Co, jeśli ktoś zobaczyłby coś, czego nie powinien? Gdy jeszcze spała, nerwowo podwinął rękaw jej płaszcza i zobaczył bardzo mglisty ślad blednących już czarnych żył. Wiedział, że jej napady wywołuje nadużywanie magii. - Czarowałaś?! - syknął oskarżycielsko, zamiast upewnić się, czy to wszystko w porządku. Podchwycił jej oszołomione spojrzenie i odrobinę złagodniał. - To ja, Verner, to ja. Jestem tu. - a ty jesteś na ulicy, sama, brudna, w nocy. Miał ochotę na kogoś nakrzyczeć, ale może nie na nią. - Możesz wstać? - nie mogła tu zostać. Może nie obchodziło jej to, co mówią o niej inni, ale jego obchodziło. Nie będzie kucała na bruku pod zimną ścianą. Nie ścierpły jej nogi? Ile tu tkwiła? Podciągnął ją za ramiona, pomógł jej oprzeć się na sobie. - Musisz usiąść i się napić. - zawyrokował, zarzucając jej ramię na swoje barki. Gdzieś blisko, a kawiarnia była najbliżej. Ruszył w tamtą stronę, wlokąc za sobą Siri, z jednej strony się śpiesząc, ale dostowosując tempo do niej. Parł na sam przód kolejki, ignorując pytania czy wszystko w porządku? i gniewne syki. Zatrzymał się w pół kroku dopiero, gdy usłyszał, jak ktoś nazywa ją pijaczką i wyraża głębokie oburzenie tym jak ona się na nim wiesza. Odwrócił się, choć wolniej niż zamierzał, by Siri nie straciła równowagi. Zmierzył lodowatym spojrzeniem młodziutką blondynkę, wyglądającą jak klon dziewcząt, z którymi dzielił sypialnie przez całe studia. Wokół stał wianuszek jej koleżanek.
- Znam takie jak ty, głupie - kurwy, ale od pięciu lat nie używał tego słowa na głos - gęsi, które same po pijaku lądują w cudzych łóżkach. - wysyczał, z satysfakcją odnotowując, że jedna z jej koleżanek pisnęła, a potem się roześmiała. - Odpierdol się od mojej siostry. - mógłby powiedzieć coś więcej, ale nie miał czasu. Wyminął dziewczyny, przyszedł na początek kolejki, zabił wzrokiem jakąś staruszkę, a potem hardo spojrzał na kelnera, który otwierał już usta.
- Czy pan wie, kim ja jestem? - warknął, nie dając mu dojść do słowa. - Stolik w zacisznym miejscu, w podskokach, chyba że chcesz aby jutro wszystkie gazety pisały, że odmówiliście pomocy rodzinie Forsberg i dziewczynie, która zasłabła. Zatruła się czymś u was, co? Kiedy ostatnio mieliście analizę toksykologiczną waszej kranówki? Wody, ale nie z kranu, i herbaty, natychmiast. - dało się to załatwić grzeczniej, gdyby był tu sam to po prostu wybrałby kelnerkę (nie kelnera) i uśmiechnął się obiecująco, albo słodkimi słowami przedstawił się z nazwiska komuś na początku kolejki, ale nie miał czasu. Rozproszyło go tylko bronienie honoru Siri przed tamtymi gęśmi - i spowolniło. Dlatego wolną ręką sięgnął do kieszeni i na wszelki wypadek wyjął portfel. Gruby. - Mam ci dawać napiwek jedną ręką? - syknął i gnojek wreszcie poprowadził ich do ustronnego stolika.
Spojrzał z troską na Siri, mając nadzieję, że tłum to nie było dla niej za dużo bodźców. Nie wiedział, gdzie indziej mogliby iść.
- Opowiesz mi, co się stało? - niecierpliwie zabębnił palcami w stół. Nie miał na myśli napadu, one się zdarzały — ale widział ich na studiach wiele, nigdy na ulicy w środku nocy, w Midgardzie. Co tu robiła, sama? Czuł jakiś irracjonalny żal za to, że nie powiedziała mu, że wybiera się do miasta, nawet nie lubiła przecież miasta. - Jak się czujesz...? - zaczął ostrożnie, jak zwykle najpierw myśląc o konkretach, a dopiero potem o cudzym samopoczuciu.
Sirkku Järvelä
Re: Kawiarnia Papier-mâché Sob 25 Maj - 9:59
Sirkku JärveläŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Rovaniemi, Finlandia
Wiek : 31 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : trucicielka, zaklinaczka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pustułka
Atuty : zaślepiony (I), truciciel (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Potrzebowała chwili, by zrozumieć, że ktoś ją trzyma i kolejnej, by pojąć, że ktoś mówi, że brzmienie jej własnego imienia nie było złudzeniem. Chwila, by rozpoznać głos i kolejna, by skupić wzrok na Vernerze, dostrzec go najpierw jak przez mgłę, niewyraźne plamy koloru – a dopiero potem jako faktyczną sylwetkę, ciepłe, żywe ciało tuż obok.
Na skórze wciąż czuła kłujące zimno, w płucach wciąż brakowało jej tchu, jakby szalejąca woda zdążyła wedrzeć jej się do gardla tuż przed tym, nim Jarveli udało się obudzić.
- Verner – wychrypiała cicho, jej głos brzmiał dziwnie, jak nie jej, nie była wcale pewna, czy to rzeczywiście ona mówi, czy może jakieś morskie stworzenie, które wzięło ją we władanie, wyrwało się z jej wizji i...
Uspokój się.
- Ja... – zaczęła. Chciała odpowiedzieć. Chciała udźwignąć oskarżenie, tak wyraźnie dźwięczące w słowach Vernera. Chciała wytłumaczyć, przypomnieć, że przecież musi – musi czarować, musi, bo tylko tak może o siebie zadbać. – Ja... – spróbowała jeszcze raz, ale i tym razem słowa nie chciały się poukładać.
Pokiwała głową bez przekonania, bo wcale nie była pewna, czy da radę się podnieść. Dała się jednak pociągnąć w górę, instynktownie wsparła się na Vernerze, nie protestowała, gdy mówił o piciu. Nie była pewna, czy rzeczywiście tego potrzebuje, ale skoro Forsberg tak mówił, to pewnie tak było. To nie byłby pierwszy raz, gdyby wiedział lepiej od niej samej, co dla Siri dobre.
Nie była świadoma, co mówią za jej plecami – że w ogóle coś mówią. Chyba jednak musieli, bo słyszała Vernera, chwytała pojedyncze słowa mężczyzny. Zbyt oszołomiona, by złożyć je w jakąś spójną całość, słyszała jednak ton, słyszała agresję – tę samą, na którą jeszcze na studiach jej serce biło mocniej, w rytmie, którego wtedy jeszcze nie znała, a teraz wiedziała już, że chodziło o miłość. Nie tę, która prowadzi do łóżka, ale tę, która pozwala czuć się bezpiecznie przy kimś do niedawna jeszcze zupełnie obcym.
Słyszała, jak nazwał ją siostrą i uśmiechnęła się na to blado – chyba uśmiechnęła się, z pewnością chciała to zrobić.
W którymś momencie przestała słuchać, skołowana, skupiając się tylko na tym, by trzymać się Vernera – i oddychać. Przede wszystkim oddychać. Bo przecież mogła. Przecież w jej płucach wcale nie było wody, a Rovaniemi – na ile mogła zgadnąć – wciąż stało na swoim miejscu tak, jak przedtem. Jej dom był na swoim miejscu i jej rodzina, pozostawieni w Finlandii bliscy i wszystko, co znała. Nie było morza wdzierającego się tak daleko wgłąb lądu i nigdy nie miało być. Żywioły potrafiły być nieprzewidywalne, ale nie aż tak. Potrafiły być gwałtowne i wygłodzone, ale nie aż do tego stopnia.
Wszystko było dobrze, powtarzała sobie, i było dużo łatwiej w to uwierzyć, gdy Verner był obok.
Jak szmaciana lalka dała się usadzić przy stoliku, odchyliła głowę na oparcie miękkiego siedziska – dzięki bogom za w miarę wygodną kanapę zamiast wrzynającego się w plecy krzesła – i jeszcze przez dobrą chwilę spoglądała tylko apatycznie w sufit lokalu. Makieta sięgała nawet tam, zauważyła Sirkku ze zdumieniem. Zamiast gładkiej farby były fantazyjne kształty kłębiastych chmur i tańczącego między nimi ptactwa. I wszystko wyglądało tak prawdziwie. Tak, jakby mogła zanurzyć dłoń w te chmury i wyciągnąć z nich trochę wilgoci, i jakby te ptaki...
Jak się czujesz?
Drgnęła lekko, uzmysławiając sobie, że tym razem – to do niej. Że Verner już wcześniej o coś zapytał, a ona nie wiedziała o co.
- Dobrze, ja... – zaczęła i odetchnęła głęboko. Już wiedziała. Słowa Forsberga wróciły do niej i tym razem miały wreszcie jakiś sens. – Byłam w teatrze – stwierdziła, choć przecież teatr nie miał nic wspólnego z tym, co się stało. Nie sądziła, by miał. Bo chodziła tam przecież nie raz i nigdy nie dostawała ataków. Prosta logika, nie do końca zgodna z prawdą, tym razem Siri wystarczała.
- Wiesz, że chodzę do teatru? – Sądziła, że wiedział. Wydawało jej się, że kiedyś już mu mówiła. Chociaż… Może nie. Może wcale nie. Przecież ona prawie nigdy nie mówiła o mieście, a jeśli już, to zwykle po to, by powiedzieć, jak bardzo go nie lubi. Więc może nie miał skąd wiedzieć, może całe to spotkanie na midgardzkiej ulicy było dla niego zaskoczeniem większym niż dla niej.
- Grali... – chciała kontynuować, ale nagle uzmysłowiła sobie, że nie pamięta. Nie wie co tak naprawdę grali, nie potrafi sobie przypomnieć, jaki spektakl widziała. Pamiętała tylko jego. Jasną czuprynę, znajomo roześmiane oczy. Nie powinny się tak śmiać. Jak mogły być tak radosne, skoro przez tyle lat...
Wciągnęła gwałtownie powietrze, wyprostowała się na kanapie, utkwiła spojrzenie w Vernerze, bo – jak zdążyła nauczyć się jeszcze na studiach – Forsberg był całkiem dobrą kotwicą, trzymającą ją mocno przy ziemi.
- Miałam pracę – rzuciła wreszcie, tak ogólnie, jak zawsze, zastępując pracą termin zlecenia i nie mówiąc o szczegółach, bo te były przecież tajemnicą. Zawsze tajemnicą. Miała ich tak wiele, tych sekretów. Czasem zastanawiała się, czy naprawdę uda jej się zabrać je wszystkie ze sobą do grobu.
- Nie sądziłam, że... Moja magia, ona... – Odetchnęła głęboko. Plątała się. – Cieszę się, że jesteś – rzuciła wreszcie, bo to akurat było proste, oczywiste, jedno z niewielu stwierdzeń, których była absolutnie pewna.
Na skórze wciąż czuła kłujące zimno, w płucach wciąż brakowało jej tchu, jakby szalejąca woda zdążyła wedrzeć jej się do gardla tuż przed tym, nim Jarveli udało się obudzić.
- Verner – wychrypiała cicho, jej głos brzmiał dziwnie, jak nie jej, nie była wcale pewna, czy to rzeczywiście ona mówi, czy może jakieś morskie stworzenie, które wzięło ją we władanie, wyrwało się z jej wizji i...
Uspokój się.
- Ja... – zaczęła. Chciała odpowiedzieć. Chciała udźwignąć oskarżenie, tak wyraźnie dźwięczące w słowach Vernera. Chciała wytłumaczyć, przypomnieć, że przecież musi – musi czarować, musi, bo tylko tak może o siebie zadbać. – Ja... – spróbowała jeszcze raz, ale i tym razem słowa nie chciały się poukładać.
Pokiwała głową bez przekonania, bo wcale nie była pewna, czy da radę się podnieść. Dała się jednak pociągnąć w górę, instynktownie wsparła się na Vernerze, nie protestowała, gdy mówił o piciu. Nie była pewna, czy rzeczywiście tego potrzebuje, ale skoro Forsberg tak mówił, to pewnie tak było. To nie byłby pierwszy raz, gdyby wiedział lepiej od niej samej, co dla Siri dobre.
Nie była świadoma, co mówią za jej plecami – że w ogóle coś mówią. Chyba jednak musieli, bo słyszała Vernera, chwytała pojedyncze słowa mężczyzny. Zbyt oszołomiona, by złożyć je w jakąś spójną całość, słyszała jednak ton, słyszała agresję – tę samą, na którą jeszcze na studiach jej serce biło mocniej, w rytmie, którego wtedy jeszcze nie znała, a teraz wiedziała już, że chodziło o miłość. Nie tę, która prowadzi do łóżka, ale tę, która pozwala czuć się bezpiecznie przy kimś do niedawna jeszcze zupełnie obcym.
Słyszała, jak nazwał ją siostrą i uśmiechnęła się na to blado – chyba uśmiechnęła się, z pewnością chciała to zrobić.
W którymś momencie przestała słuchać, skołowana, skupiając się tylko na tym, by trzymać się Vernera – i oddychać. Przede wszystkim oddychać. Bo przecież mogła. Przecież w jej płucach wcale nie było wody, a Rovaniemi – na ile mogła zgadnąć – wciąż stało na swoim miejscu tak, jak przedtem. Jej dom był na swoim miejscu i jej rodzina, pozostawieni w Finlandii bliscy i wszystko, co znała. Nie było morza wdzierającego się tak daleko wgłąb lądu i nigdy nie miało być. Żywioły potrafiły być nieprzewidywalne, ale nie aż tak. Potrafiły być gwałtowne i wygłodzone, ale nie aż do tego stopnia.
Wszystko było dobrze, powtarzała sobie, i było dużo łatwiej w to uwierzyć, gdy Verner był obok.
Jak szmaciana lalka dała się usadzić przy stoliku, odchyliła głowę na oparcie miękkiego siedziska – dzięki bogom za w miarę wygodną kanapę zamiast wrzynającego się w plecy krzesła – i jeszcze przez dobrą chwilę spoglądała tylko apatycznie w sufit lokalu. Makieta sięgała nawet tam, zauważyła Sirkku ze zdumieniem. Zamiast gładkiej farby były fantazyjne kształty kłębiastych chmur i tańczącego między nimi ptactwa. I wszystko wyglądało tak prawdziwie. Tak, jakby mogła zanurzyć dłoń w te chmury i wyciągnąć z nich trochę wilgoci, i jakby te ptaki...
Jak się czujesz?
Drgnęła lekko, uzmysławiając sobie, że tym razem – to do niej. Że Verner już wcześniej o coś zapytał, a ona nie wiedziała o co.
- Dobrze, ja... – zaczęła i odetchnęła głęboko. Już wiedziała. Słowa Forsberga wróciły do niej i tym razem miały wreszcie jakiś sens. – Byłam w teatrze – stwierdziła, choć przecież teatr nie miał nic wspólnego z tym, co się stało. Nie sądziła, by miał. Bo chodziła tam przecież nie raz i nigdy nie dostawała ataków. Prosta logika, nie do końca zgodna z prawdą, tym razem Siri wystarczała.
- Wiesz, że chodzę do teatru? – Sądziła, że wiedział. Wydawało jej się, że kiedyś już mu mówiła. Chociaż… Może nie. Może wcale nie. Przecież ona prawie nigdy nie mówiła o mieście, a jeśli już, to zwykle po to, by powiedzieć, jak bardzo go nie lubi. Więc może nie miał skąd wiedzieć, może całe to spotkanie na midgardzkiej ulicy było dla niego zaskoczeniem większym niż dla niej.
- Grali... – chciała kontynuować, ale nagle uzmysłowiła sobie, że nie pamięta. Nie wie co tak naprawdę grali, nie potrafi sobie przypomnieć, jaki spektakl widziała. Pamiętała tylko jego. Jasną czuprynę, znajomo roześmiane oczy. Nie powinny się tak śmiać. Jak mogły być tak radosne, skoro przez tyle lat...
Wciągnęła gwałtownie powietrze, wyprostowała się na kanapie, utkwiła spojrzenie w Vernerze, bo – jak zdążyła nauczyć się jeszcze na studiach – Forsberg był całkiem dobrą kotwicą, trzymającą ją mocno przy ziemi.
- Miałam pracę – rzuciła wreszcie, tak ogólnie, jak zawsze, zastępując pracą termin zlecenia i nie mówiąc o szczegółach, bo te były przecież tajemnicą. Zawsze tajemnicą. Miała ich tak wiele, tych sekretów. Czasem zastanawiała się, czy naprawdę uda jej się zabrać je wszystkie ze sobą do grobu.
- Nie sądziłam, że... Moja magia, ona... – Odetchnęła głęboko. Plątała się. – Cieszę się, że jesteś – rzuciła wreszcie, bo to akurat było proste, oczywiste, jedno z niewielu stwierdzeń, których była absolutnie pewna.
Verner Forsberg
Re: Kawiarnia Papier-mâché Sro 29 Maj - 1:58
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie spojrzał nawet na makietę, która przyciągnęła tu tą tłumną kolejkę i w stronę której pomknął przy stoliku wzrok Siri. Spoglądał tylko na drogę do stolika, na cykl przeszkód do celu (którym był stolik), na twarze ludzi, na których mógł wyładować swoją złość i na nią, wciąż na nią, zaniepokojony. Wiedział, że jej ataki bywały nieprzewidywalne w swojej długości i nie wiedział, ile tak siedziała. W świetle dnia polarnego, ale co, gdyby był grudzień? Matka czytała mu w dzieciństwie baśń o dziewczynce, która zasnęła i umarła i nigdy nie rozumiał dlaczego dziewczynka z zapałkami wolała umrzeć zamiast rozbić pięściami okno do czyjejś jadalni albo kogoś okraść i w podobny sposób nie rozumiał czasem Siri. Nie odzywał się do niej ani nie drążył tematu dopóki nie usiedli, rejestrując tylko bladość jej twarzy i cień uśmiechu i to, że posłusznie podążała za nim. Frustrowało go, że znalazła się w niebezpieczeństwie, ale przynajmniej przyjmowała jego pomoc i zawsze to w niej cenił.
Zarzucił ją kolejnym gradem pytań dopiero, gdy usiedli, ale nie naciskał na odpowiedź gdy wciąż milczała.
Przekartkował prędko menu, gdy błądziła wzrokiem po suficie, szukając w nim czegoś, co postawiłoby ją na nogi. Postanowił oszczędzić jej trudu wybierania, choć z zaaferowania zapomniał ją przytulić. Pstryknął palcami, przywołał kelnera.
- Czajnik herbaty, mocnej, czarnej; karafkę wody, mocną kawę - dla niego, nie mógł tu samemu zasnąć choć nie był do końca pewny na ile pomagała na menadę - szarlotkę z lodami, sernik, malinowe ciasto i pudding czekoladowy. Nie macie niczego innego z czekoladą? - zamówił wszystkie desery, na koniec wznosząc głos z lekką pretensją. Dosłownie potraktował chęć oszczędzenia Siri czytania menu, wybiorą już na miejscu. - Proszę to wszystko przynieść, jak najprędzej, a potem już tu nie wracać. - zastrzegł jeszcze. Odchylił się, wlepił w Siri jastrzębi wzrok, splótł palce na stole, spróbował wziąć kilka oddechów. Jego czujne spojrzenie złagodniało nieco, gdy się odezwała, ale nie wyglądał na do końca przekonanego do tego, że czuła się dobrze. Wzmianka o teatrze również wywołała uniesienie brwi. Był jakoś powiązany z jej napadem? Nie, to myśli Siri błądziły gdzieś indziej. Skinął głową, siląc się na cierpliwość. Wiedział, że lubiła teatr, ale nie wiedział, że do niego chodziła, nie mówiła mu o tym. Nie wpadł na to, że miłość do sztuki może przeważyć nad niechęcią do Midgardu.
- Co grali? - podchwycił łagodnie. - Też przecież lubię teatr - o ile w nim nie zasypiam, ostatnio unikał ciemnych miejsc, ale... nie, nie da chorobie aż tak zawładnąć nad swoim życiem. Poza tym, Siri go potrzebowała. - Następnym razem pójdziemy razem. - nie spytał, tylko zadecydował pogodnie, bo przecież wtedy będzie jej raźniej. Zaaferowany pragnieniem poprawienia jej humoru nie był nawet świadom, że wprosił się do czegoś intymnego i niekoniecznie związanego z jej miłością do samego teatru, ale pewnie wprosiłby się równie (albo i bardziej) ochoczo gdyby wychwycił w jej tonie coś podejrzanego. Łagodny uśmiech spełzł mu na moment z twarzy, gdy przyznała się wreszcie, co naprawdę wywołało jej napad.
- Siri. - wyciągnął prawą rękę, by złapać ją za dłoń ponad stołem. Zamilkł, gdy kelner (oczywiście w najgorszym możliwym momencie) powrócił z talerzami pełnymi ciastek, ale cofnął rękę dopiero po chwili, by rozlać herbatę. - Jedz, musisz nabrać sił. - poprosił, odprowadzając naglącym wzrokiem plecy kelnera. Wziął głęboki oddech, bo zmuszenie własnego głosu do łagodności kosztowało go teraz trochę sił. - Sama mi mówiłaś, że ta magia zawsze zbiera żniwo. - odezwał się, znów sięgając po jej dłoń. Miał na myśli magię zakazaną, ale domyślał się, że ta związana z pracą Siri mogła zbierać jeszcze większe żniwo. - Mi też jest gorzej, gdy... - wzruszył ramionami, uświadamiając sobie, że chyba nie chce jej mówić, że ostatnio ćwiczy intensywniej. Urwał i mocniej ścisnął jej dłoń, gdy przyznała, że się cieszy. Nie wiedział, z czego, tylko wszystkich beształ i resztki cierpliwości kosztowało go utrzymanie pretensji z dala od niej, ale kiwnął nieco sztywno głową. - Cieszę się, że... - spróbował odwzajemnić się tymi samymi słowami, ale inne kłuły go w gardło, nie dając o sobie zapomnieć. -… nie mogę cię stracić, Siri. - nie ciebie. Stracił już dwie osoby, które kochał, jedną bezpowrotnieale nie będzie myślał o swojej księżniczce, bo odkąd zaczął w ogrodzie Siri to wciąż nie mógł dojść w pełni do siebie. - Źle to dzisiaj wyglądało, tam pod murem, bałem się… - urwał, teraz to on zaczął się plątać. - … miasto jest pełne złych ludzi, Siri. Kiedyś wyciągnęli - wyciągali, ciągle i ciągle i ciągle i widział ich wszędzie i nawet nie mógł się zemścić na nikim konkretnym - ręce po kobietę, którą — urwał i spuścił wzrok, nie wiedząc, jak to ująć ani czy Siri w ogóle o niej wie. Wiedziała o zdemolowanym salonie i o tym jak wściekle pielił potem jej i swój ogród i jak znikał na długo w pracy i jak błyskawicznie się ożenił. - która nie chciała mi o tym powiedzieć ani nie wierzyła, że mogę jej pomóc i ją też straciłem. - uścisnął mocniej jej dłoń i podniósł na nią spojrzenie. Własne słowa dźwięczały mu głucho w uszach, pierwszy raz zwerbalizował ten problem i jego własna zadra zdała się mniejsza niż wtedy, gdy rozpamiętywał odrzucenie w samotności. Mimo wszystko, nie był pewien jak wybaczyć Asterin tamtą skrytość ani czy wybaczyłby coś takiego Siri. - Wiem, że nie rozumiem twojej... pracy ani nie wyleczę choroby, ale... mogę pomóc. - tylko nie możesz tego przede mną ukrywać — czego w teorii nie robiła, ale przecież przyszła do znienawidzonego miasta nie mówiąc mu wcześniej ani słowa.
Zarzucił ją kolejnym gradem pytań dopiero, gdy usiedli, ale nie naciskał na odpowiedź gdy wciąż milczała.
Przekartkował prędko menu, gdy błądziła wzrokiem po suficie, szukając w nim czegoś, co postawiłoby ją na nogi. Postanowił oszczędzić jej trudu wybierania, choć z zaaferowania zapomniał ją przytulić. Pstryknął palcami, przywołał kelnera.
- Czajnik herbaty, mocnej, czarnej; karafkę wody, mocną kawę - dla niego, nie mógł tu samemu zasnąć choć nie był do końca pewny na ile pomagała na menadę - szarlotkę z lodami, sernik, malinowe ciasto i pudding czekoladowy. Nie macie niczego innego z czekoladą? - zamówił wszystkie desery, na koniec wznosząc głos z lekką pretensją. Dosłownie potraktował chęć oszczędzenia Siri czytania menu, wybiorą już na miejscu. - Proszę to wszystko przynieść, jak najprędzej, a potem już tu nie wracać. - zastrzegł jeszcze. Odchylił się, wlepił w Siri jastrzębi wzrok, splótł palce na stole, spróbował wziąć kilka oddechów. Jego czujne spojrzenie złagodniało nieco, gdy się odezwała, ale nie wyglądał na do końca przekonanego do tego, że czuła się dobrze. Wzmianka o teatrze również wywołała uniesienie brwi. Był jakoś powiązany z jej napadem? Nie, to myśli Siri błądziły gdzieś indziej. Skinął głową, siląc się na cierpliwość. Wiedział, że lubiła teatr, ale nie wiedział, że do niego chodziła, nie mówiła mu o tym. Nie wpadł na to, że miłość do sztuki może przeważyć nad niechęcią do Midgardu.
- Co grali? - podchwycił łagodnie. - Też przecież lubię teatr - o ile w nim nie zasypiam, ostatnio unikał ciemnych miejsc, ale... nie, nie da chorobie aż tak zawładnąć nad swoim życiem. Poza tym, Siri go potrzebowała. - Następnym razem pójdziemy razem. - nie spytał, tylko zadecydował pogodnie, bo przecież wtedy będzie jej raźniej. Zaaferowany pragnieniem poprawienia jej humoru nie był nawet świadom, że wprosił się do czegoś intymnego i niekoniecznie związanego z jej miłością do samego teatru, ale pewnie wprosiłby się równie (albo i bardziej) ochoczo gdyby wychwycił w jej tonie coś podejrzanego. Łagodny uśmiech spełzł mu na moment z twarzy, gdy przyznała się wreszcie, co naprawdę wywołało jej napad.
- Siri. - wyciągnął prawą rękę, by złapać ją za dłoń ponad stołem. Zamilkł, gdy kelner (oczywiście w najgorszym możliwym momencie) powrócił z talerzami pełnymi ciastek, ale cofnął rękę dopiero po chwili, by rozlać herbatę. - Jedz, musisz nabrać sił. - poprosił, odprowadzając naglącym wzrokiem plecy kelnera. Wziął głęboki oddech, bo zmuszenie własnego głosu do łagodności kosztowało go teraz trochę sił. - Sama mi mówiłaś, że ta magia zawsze zbiera żniwo. - odezwał się, znów sięgając po jej dłoń. Miał na myśli magię zakazaną, ale domyślał się, że ta związana z pracą Siri mogła zbierać jeszcze większe żniwo. - Mi też jest gorzej, gdy... - wzruszył ramionami, uświadamiając sobie, że chyba nie chce jej mówić, że ostatnio ćwiczy intensywniej. Urwał i mocniej ścisnął jej dłoń, gdy przyznała, że się cieszy. Nie wiedział, z czego, tylko wszystkich beształ i resztki cierpliwości kosztowało go utrzymanie pretensji z dala od niej, ale kiwnął nieco sztywno głową. - Cieszę się, że... - spróbował odwzajemnić się tymi samymi słowami, ale inne kłuły go w gardło, nie dając o sobie zapomnieć. -… nie mogę cię stracić, Siri. - nie ciebie. Stracił już dwie osoby, które kochał, jedną bezpowrotnie
Sirkku Järvelä
Re: Kawiarnia Papier-mâché Pią 31 Maj - 14:46
Sirkku JärveläŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Rovaniemi, Finlandia
Wiek : 31 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : trucicielka, zaklinaczka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pustułka
Atuty : zaślepiony (I), truciciel (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zaśmiała się – raz, krótko i chyba zbyt cicho, by zwrócić czyjąkolwiek uwagę – gdy Verner zamówił im, jej, wszystko, co obiecywało chociaż odrobinę cukru. Pamiętała, gdy zrobił tak po raz pierwszy – jeszcze na studiach, gdy znalazł ją skuloną na łóżku we własnym pokoju, wykupił jej całą zawartość najbliższego automatu z batonami. Tłumaczył się potem, że nie wiedział, ile cukru Sirkku potrzebuje, ale Järvelä i tak wiedziała, że nawet, gdyby wiedział, że jeden baton wystarczy – przyniósłby jej wszystko. Bo jakkolwiek Verner mógł się zapierać, że ludzie nic dla niego nie znaczą, że wcale nie jest sympatyczny i że zawsze po prostu udawał – Siri była absolutnie pewna, że mężczyzna miał dobre serce. Może nie miękkie, ale z pewnością pełne ciepła, do którego Forsberg z jakiegoś powodu nie chciał się przyznać.
Uśmiechała się miękko, gdy rządził się teraz i czuła, jak serce bije jej szybciej nie z lęku już a z jakiejś dziwnej satysfakcji, dziwnej przyjemności, że to dla niej, że to o nią się martwi i to ją stawia ponad wszystkimi innymi. Nigdy nie myślała o Vernerze w kontekście romantycznym, była jednak w stanie wyobrazić sobie – szczególnie teraz, wciąż dryfując myślami w bardzo dziwnych kierunkach – że gdyby poznali się może w innym czasie i innych okolicznościach, że pewnie mogłaby wtedy stracić dla niego głowę. Przynajmniej trochę. Przynajmniej na chwilę.
Z drugiej strony to, co wypracowali sobie przez lata, co mieli teraz – to było dla Sirkku dużo ważniejsze niż cokolwiek, co mogliby mieć, gdyby rozpoczęli znajomość od hodowania zupełnie innych, znacznie mniej przewidywalnych uczuć.
Co grali?
Zmusiła się, by pozbierać myśli.
- Upiora w operze – przypomniała sobie wreszcie. – Jedną z adaptacji. Tę, w której Erik rzeczywiście jest upiorem, duchem jednego z aktorów, a Christine to początkujące medium. – Popularna sztuka śniących wydawała się jeszcze bardziej ceniona przez galdrów, którzy przez lata zdążyli stworzyć przynajmniej kilka różnych wersji fabularnych spektaklu. Ta, na której była dzisiaj, nie była ulubioną adaptacją Sirkku, ale, z drugiej strony, Järvelä z chęcią oglądała każdą z wersji Upiora.
Na wzmiankę, że następnym razem pójdą razem – stwierdzenie, nie pytanie – Siri wciągnęła powietrze głęboko, nagle niepewna. Bo, z jednej strony, nie miałaby nic przeciwko wybrać się do teatru z Vernerem – podobnie jak nie miałaby nic przeciwko pdnośnie jakichkolwiek innych aktywności, wydarzeń, atrakcji w których mogliby uczestniczyć razem. Z drugiej jednak, teraz, gdy wiedziała już, że...
Nic nie powiedziała. Nie mogła. Jeszcze nie. Skinęła głową tylko, bo tak było łatwiej. Tak, mogli pójść razem do teatru. Tak, Verner wcale nie musiał pytać jej o zgodę. Tak, tak będzie dobrze. Na pewno. Nie miała nic przeciwko.
Milczała jeszcze przez kilka chwil, dając sobie wreszcie spokój z makietą i, dla odmiany, wbijając wzrok w blat stolika. Nerwowo wyłamała palce i odetchnęła bezgłośnie. Drgnęła dopiero, gdy Verner sięgnął po jej dłoń, a kelner zastawił im stolik zestawem talerzyków pełnych słodkości. Na zachętę, by jadła, przyciągnęła sobie jeden z nich – nie tyle dlatego, że faktycznie miała ochotę, co raczej, że przyzwyczaiła się już nie sprzeciwiać, gdy Verner podejmował się opieki nad nią.
Mechanicznie nabrała kawałek ciasta malinowego na widelczyk i wsunęła do ust, pozwalając, by lekki owocowy mus rozpuścił jej się na języku.
Nie zwróciła uwagi – jeszcze nie – na nagle urwane zdanie Vernera, coś o tym, że i jemu jest gorzej. Była zbyt skołowana, by wyłapać sens we wszystkim, co mówił. To, co rozumiała jednak, to troska i lęk – i na te musiała odpowiedzieć.
Przytuliła się najpierw, bo to było dla niej zupełnie naturalne – nie sięgać po słowa, nie jako pierwsze, zamiast tego lgnąc po prostu do czyjegoś ciepła, kojąc w nim swoje własne nerwy. Odłożyła widelczyk, wsunęła zime dłonie między uda, przymknęła oczy na chwilę. Nie bała się, że zaśnie, już nie.
- Verner, ja... – zaczęła ostrożnie, starannie dobierając słowa. Nie wiedziała. Ani o kobiecie, o której mówił, ani – chyba – o tym, jak bardzo się bał. Wiedziała, że Forbserg się o nią martwił, oczywiście że tak, robił to przecież już tak długo. Nigdy chyba jednak nie rozumiała tak naprawdę skali jego uczuć, ogromu jego przywiązania.
I swoich – swoich uczuć i swojego przywiązania – też chyba nie do końca pojmowała.
- Nie stracisz mnie – zapewniła teraz cicho, choć przecież nie do końca w to wierzyła. To znaczy, była absolutnie pewna, że jeśli tylko będzie to zależało od niej samej – z pewnością nigdzie się nie wybierze, nie zniknie, nie odejdzie bez słowa. Tylko, że przecież nie na wszystko miała wpływ, a to, że na co dzień zwykła ignorować zagrożenia nie oznaczało przecież, że one nie istniały. I jej choroba – ją też mogła ignorować, a jednak w ogólnym rozrachunku niewiele to zmieniało.
- Ale nie chcę… Nie mogę… Ja... – Odetchnęła powoli. – Mogę mówić ci, kiedy będę w mieście i może mogłabym zostawać potem u ciebie, żebyś wiedział, że jest w porządku, ale nie mogę… Nie sądzę, żebym mogła... Wydaje mi się, że nie chciałabym zabierać cię ze sobą. Nie chciałabym, żebyś patrzył jak – jak łatwo przychodzi mi zniszczyć czyjeś życie – pracuję. Nie musisz tego robić, Verner, nie musisz widzieć, jak ja... Jak... – urwała, niepewna, dokąd w zasadzie zmierza – poza tym, że naprawdę nie chce, żeby Forsberg widział ją, gdy sięgała po tę magię. Wiedział o niej, Verner w ogóle dużo o Sirkku wiedział – Järvelä wciąż jednak uważała, że wiedzieć a widzieć to coś zupełnie innego.
I chyba bała się, że gdy zobaczy, że coś się wtedy zmieni. Że nagle będzie patrzył na nią inaczej, i że to, co wypracowali przez lata, nagle rozsypie się tak, jak rozsypało się…
- Inge wrócił – rzuciła nagle, krótko, jakby nie potrafiąc dłużej tego ukrywać. Przez chwilę może chciała, może wcale nie chciała wspominać znajomej jasnej czupryny, szerokiego uśmiechu i oczu, tych oczu, które... Nie chciała, też dlatego, że wiedziała, jak mógł zareagować Verner. Tylko, że chyba wszystkiego było jej dzisiaj za dużo, a skoro byli to z Forsbergiem, skoro przytulała się do jego ramienia i uspokajała powoli w jego towarzystwie, to równie dobrze mogła coś z siebie wyrzucić, odciążyć chociaż trochę serce i głowę.
Pozbycie się imienia Inge było dosyć naturalnym wyborem, biorąc pod uwagę, jak wiele różnych rzeczy w niej budziło.
Uśmiechała się miękko, gdy rządził się teraz i czuła, jak serce bije jej szybciej nie z lęku już a z jakiejś dziwnej satysfakcji, dziwnej przyjemności, że to dla niej, że to o nią się martwi i to ją stawia ponad wszystkimi innymi. Nigdy nie myślała o Vernerze w kontekście romantycznym, była jednak w stanie wyobrazić sobie – szczególnie teraz, wciąż dryfując myślami w bardzo dziwnych kierunkach – że gdyby poznali się może w innym czasie i innych okolicznościach, że pewnie mogłaby wtedy stracić dla niego głowę. Przynajmniej trochę. Przynajmniej na chwilę.
Z drugiej strony to, co wypracowali sobie przez lata, co mieli teraz – to było dla Sirkku dużo ważniejsze niż cokolwiek, co mogliby mieć, gdyby rozpoczęli znajomość od hodowania zupełnie innych, znacznie mniej przewidywalnych uczuć.
Co grali?
Zmusiła się, by pozbierać myśli.
- Upiora w operze – przypomniała sobie wreszcie. – Jedną z adaptacji. Tę, w której Erik rzeczywiście jest upiorem, duchem jednego z aktorów, a Christine to początkujące medium. – Popularna sztuka śniących wydawała się jeszcze bardziej ceniona przez galdrów, którzy przez lata zdążyli stworzyć przynajmniej kilka różnych wersji fabularnych spektaklu. Ta, na której była dzisiaj, nie była ulubioną adaptacją Sirkku, ale, z drugiej strony, Järvelä z chęcią oglądała każdą z wersji Upiora.
Na wzmiankę, że następnym razem pójdą razem – stwierdzenie, nie pytanie – Siri wciągnęła powietrze głęboko, nagle niepewna. Bo, z jednej strony, nie miałaby nic przeciwko wybrać się do teatru z Vernerem – podobnie jak nie miałaby nic przeciwko pdnośnie jakichkolwiek innych aktywności, wydarzeń, atrakcji w których mogliby uczestniczyć razem. Z drugiej jednak, teraz, gdy wiedziała już, że...
Nic nie powiedziała. Nie mogła. Jeszcze nie. Skinęła głową tylko, bo tak było łatwiej. Tak, mogli pójść razem do teatru. Tak, Verner wcale nie musiał pytać jej o zgodę. Tak, tak będzie dobrze. Na pewno. Nie miała nic przeciwko.
Milczała jeszcze przez kilka chwil, dając sobie wreszcie spokój z makietą i, dla odmiany, wbijając wzrok w blat stolika. Nerwowo wyłamała palce i odetchnęła bezgłośnie. Drgnęła dopiero, gdy Verner sięgnął po jej dłoń, a kelner zastawił im stolik zestawem talerzyków pełnych słodkości. Na zachętę, by jadła, przyciągnęła sobie jeden z nich – nie tyle dlatego, że faktycznie miała ochotę, co raczej, że przyzwyczaiła się już nie sprzeciwiać, gdy Verner podejmował się opieki nad nią.
Mechanicznie nabrała kawałek ciasta malinowego na widelczyk i wsunęła do ust, pozwalając, by lekki owocowy mus rozpuścił jej się na języku.
Nie zwróciła uwagi – jeszcze nie – na nagle urwane zdanie Vernera, coś o tym, że i jemu jest gorzej. Była zbyt skołowana, by wyłapać sens we wszystkim, co mówił. To, co rozumiała jednak, to troska i lęk – i na te musiała odpowiedzieć.
Przytuliła się najpierw, bo to było dla niej zupełnie naturalne – nie sięgać po słowa, nie jako pierwsze, zamiast tego lgnąc po prostu do czyjegoś ciepła, kojąc w nim swoje własne nerwy. Odłożyła widelczyk, wsunęła zime dłonie między uda, przymknęła oczy na chwilę. Nie bała się, że zaśnie, już nie.
- Verner, ja... – zaczęła ostrożnie, starannie dobierając słowa. Nie wiedziała. Ani o kobiecie, o której mówił, ani – chyba – o tym, jak bardzo się bał. Wiedziała, że Forbserg się o nią martwił, oczywiście że tak, robił to przecież już tak długo. Nigdy chyba jednak nie rozumiała tak naprawdę skali jego uczuć, ogromu jego przywiązania.
I swoich – swoich uczuć i swojego przywiązania – też chyba nie do końca pojmowała.
- Nie stracisz mnie – zapewniła teraz cicho, choć przecież nie do końca w to wierzyła. To znaczy, była absolutnie pewna, że jeśli tylko będzie to zależało od niej samej – z pewnością nigdzie się nie wybierze, nie zniknie, nie odejdzie bez słowa. Tylko, że przecież nie na wszystko miała wpływ, a to, że na co dzień zwykła ignorować zagrożenia nie oznaczało przecież, że one nie istniały. I jej choroba – ją też mogła ignorować, a jednak w ogólnym rozrachunku niewiele to zmieniało.
- Ale nie chcę… Nie mogę… Ja... – Odetchnęła powoli. – Mogę mówić ci, kiedy będę w mieście i może mogłabym zostawać potem u ciebie, żebyś wiedział, że jest w porządku, ale nie mogę… Nie sądzę, żebym mogła... Wydaje mi się, że nie chciałabym zabierać cię ze sobą. Nie chciałabym, żebyś patrzył jak – jak łatwo przychodzi mi zniszczyć czyjeś życie – pracuję. Nie musisz tego robić, Verner, nie musisz widzieć, jak ja... Jak... – urwała, niepewna, dokąd w zasadzie zmierza – poza tym, że naprawdę nie chce, żeby Forsberg widział ją, gdy sięgała po tę magię. Wiedział o niej, Verner w ogóle dużo o Sirkku wiedział – Järvelä wciąż jednak uważała, że wiedzieć a widzieć to coś zupełnie innego.
I chyba bała się, że gdy zobaczy, że coś się wtedy zmieni. Że nagle będzie patrzył na nią inaczej, i że to, co wypracowali przez lata, nagle rozsypie się tak, jak rozsypało się…
- Inge wrócił – rzuciła nagle, krótko, jakby nie potrafiąc dłużej tego ukrywać. Przez chwilę może chciała, może wcale nie chciała wspominać znajomej jasnej czupryny, szerokiego uśmiechu i oczu, tych oczu, które... Nie chciała, też dlatego, że wiedziała, jak mógł zareagować Verner. Tylko, że chyba wszystkiego było jej dzisiaj za dużo, a skoro byli to z Forsbergiem, skoro przytulała się do jego ramienia i uspokajała powoli w jego towarzystwie, to równie dobrze mogła coś z siebie wyrzucić, odciążyć chociaż trochę serce i głowę.
Pozbycie się imienia Inge było dosyć naturalnym wyborem, biorąc pod uwagę, jak wiele różnych rzeczy w niej budziło.
Verner Forsberg
Re: Kawiarnia Papier-mâché Nie 2 Cze - 19:30
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Rumieńce nie powróciły jeszcze na policzki Siri, jej spojrzenie wciąż zdawało się trochę nieobecne, a w głębi źrenic czaił się lęk, którego Verner wolał nie widzieć żeby nie udzielił się i jemu… ale przynajmniej zdołała się roześmiać, a uśmiech utrzymał się na jej wargach. Odkąd zobaczył ją pod tamtym murem miał żołądek ściśnięty w supeł, więc nawet nie zerknął na zamówione ciasta. Może tyle wspólnych chwil powinno było oswoić go z chorobą Siri, może na studiach pomagał jej na tyle często by strach prawie zniknął, ale od własnej diagnozy Vernera powrócił ze zdwojoną jeśli nie potrojoną intensywnością. Próbował czasem tłumaczyć sobie, że prognozy Siri nie były tak kiepskie jak jego, a choroba (choć również związana ze snem) zupełnie inna, ale potem przypominał sobie, ile samemu ukrywał przed Siri by jej nie martwić. Dopiero pieprzona pułapka na niedźwiedzie przyparła go do muru i skłoniła do opowiedzenia przyjaciółce o własnej diagnozie - odwlekał to tak długo, że samemu czuł rzadki cień wstydu. Ile ukrywała przed nim ona, świadomie lub nie? Jak wiele cierpienia spychała za nazbyt spokojną maskę, w jak wielu niebezpiecznych sytuacjach się znalazła?
Jego myśli galopowały i to w niebezpiecznym kierunkui po nagłej śmierci dziecka psychiatra próbował go ostrzec, że nie może teraz spodziewać się śmierci ani choroby wszędzie, ale Verner bardzo nie lubił jego rad, więc prędko napił się kawy. Zbyt prędko. Lekko oparzyła mu język, ale nie mocniej niż pokrzywy w dzieciństwie. Spróbował zakorzenić się w teraźniejszości, dla siebie i dla Siri. Na szczęście mu w tym pomogła.
- Czyli poszła do łóżka z - dosłownie - upiorem? - wypalił, bo miłosną arię Christine i Erika również rozumiał zawsze aż nazbyt dosłownie. - Jak to rozwiązali? Opętał innego z bohaterów? Wicehrabiego? - spróbował się roześmiać i zerknął kontrolnie na Siri by sprawdzić, czy chociaż się uśmiechnęła. Na początku znajomości pilnował się przy niej, ale z czasem zaczął pozwalać sobie na równie śmiałe żarty jak przy kolegach. Ułatwiał to fakt, że nigdy nie poszli do łóżka ani nie przekroczyli pewnych granic między sobą, choć przed siedmioma laty Verner rozważał czasem w duchu, czy nie powinien się wyszaleć (tak do czterdziestki, uznałby wtedy, z luksusem kogoś myślącego, że jest w pełni zdrowy) i zaproponować Siri małżeństwa z konwenansu i przyjaźni, które rozjuszyłoby jego matkę i nieco zdziwiło ojca. Zawsze powstrzymywała go jednak myśl, że byłoby w tym coś niewłaściwego - że to jakby wyrwał dziko rosnącą stokrotkę i przesadził ją do doniczki i zdeptał. Zawsze lubił stokrotki i mlecze, rzadko je plewił choć względem prawdziwych chwastów był bardzo pedantyczny.
A potem poznał (odnalazł?) kogoś, komu oświadczył się nie z rozsądku a z uczucia, zdemolował swój salon i nie zatrzymał się w destrukcji, i żadna myśl o wciąganiu Siri w to całe bagno nie przyszła mu do głowy już nigdy więcej. Nie nazywał zresztą - nawet w myślach - tego, co ich łączyło.Stracił kobietę, którą kochał i córkę, którą kochał, więc najlepiej nie kochać wcale.
Udał, że nie widzi jak Siri wciąga oddech. Udał, że wierzy, że jej nie straci, choć chyba nie do końca w to wierzył.
Przysunął się bliżej i otoczył ją ramieniem, gdy zaczęła się plątać.
- Rozumiem. - powiedział cicho, ku własnemu zaskoczeniu, bo wolałby się upierać. Verner, którego znała przez tyle lat, z pewnością by się upierał. Tyle, że niedawno torturował człowieka i teraz już naprawdę rozumiał. - Nie zaszokowałoby mnie to, przecież już widziałem. - z rozbawieniem poklepał ją w ramię, choć wcale nie było mu do śmiechu gdy kiedyś jej magia zmusiła go do milczenia. Chyba wtedy naprawdę spojrzał na nią inaczej, wtedy wciąż nierozumiejący magii zakazanej i jeszcze bardziej nierozumiejący tego, że mógł wyprowadzić Siri z równowagi. Ale obiecała mu, że nigdy więcej, a on obiecał, że nikomu nie powie i te obietnice wydawały się jakieś naturalne. - W takim razie dawaj mi znać, Stokrotko. Z wyprzedzeniem jeśli je znasz, bo czasami trudno będzie mnie dobudzić w środku nocy. - skapitulował, uśmiechając się posępnie. Zwykle wspominanie o objawach menady rodziło w nim bunt, ale dziś przestroga spłynęła lekko i naturalnie i podziękował sobie w myślach za to, że zdążył ją uprzedzić o własnej chorobie. To czyniło logistykę łatwiejszą, bo tylko tak mógł do tego wszystkiego podejść żeby nie zwariować - jak do problemu do rozwiązania. Już miał proponować Siri, że zawsze pożyczy jej przecież pieniądze gdyby praca zanadto ją męczyła, gdy…
… między nimi rozbrzmiało imię, którego nie słyszał od lat i które musiało być halucynacją. Było halucynacją, na pewno - prawie ulżyło mu, gdy przy innym stoliku zmaterializował się Inge, równie młody jak na studiach, przystojny urodą księcia z bajki wyciętego z katalogu mody, irytująco uśmiechnięty. Verner milczał kilka sekund, a potem wziął głęboki oddech i Inge zniknął i doskonale, bo to był tylko sen.
- Wybacz, ja na moment… - na moment stracił sekundę, może pięć, co mogła wyczuć w jego przedłużającym się milczeniu i nieco sennym tonie. Poprawił ułożenie swojego ramienia na plecach Siri, wyprostował się, mocno zacisnął wolną rękę w pięść, instynktownie chcąc ochronić się jakoś przed perspektywą kolejnego mikro-napadu. - Mogłabyś powtórzyć? - bo jej słowa, równie absurdalne jak widok Inge w kawiarni (skontrolował wzrokiem wnętrze i nikogo takiego tu nie było), też musiały się mi przyśnić.
Ale powtórzyła je i to wcale nie był sen.
- Co? Skontaktował się z tobą? - zapytał z pozoru spokojnie, ale mocniej ją obejmując.
Przez część studiów zawsze byli w trójkę - on, ona i Inge, bo żaden nie zamierzał odpuścić i na nazbyt długo zostawić Siri samej w towarzystwie drugiego. Cholerny Inge, do którego dziewczyny lgnęły jeszcze bardziej niż do pieniędzy Vernera i który odbił kiedyś jedną Forsbergowi po prostu istniejąc (Verner nie wiedział nawet, czy cokolwiek poza jej maślanymi spojrzeniami posyłanymi w stronę blondyna z tego wynikło). Inge, który zawsze był taki miły, że to aż niemożliwe i który musiał udawać w jakimś znanym sobie celu. Inge, który mogąc obracać się w każdym towarzystwie lgnął akurat do Siri i w konsekwencji spędzał czas z dwójką dzieciaków z klanu. Verner zawsze był wobec niego podejrzliwy i nigdy go nie rozumiał, ale wreszcie opuścił przy nim gardę - na pewno z nieuwagi i na pewno dla Siri, lizusostwo (tylko tak mógł nazwać teraz te pozory przyjaźni) i wydra i muzyka Inge nie miały z tym przecież nic wspólnego… i wtedy Inge zniknął, potwierdzając tym samym podejrzenia Forsberga.
Verner nie myślał o nim już nigdy więcej. Nie licząc gniewnego listu, który napisał mu gdy zrozumiał, że Inge z Siri też zerwał kontakt. Ani kontrolnych spojrzeń na Siri ilekroć mijali ulubiony bar całej trójki (znalazł dla jej nowy, lepszy). Ani zupełnie irracjonalnej myślipo narodzinach córki, o której nie myślał jeszcze skuteczniej, że Inge mógłby zagrać i napisać śliczne kołysanki. Ani innych okazji, które przypominały mu o dawnym znajomym.
- Ciekawe, dlaczego wrócił. Czy jego kariera podupada? - udał ignorancję wobec zbieżności „Upiora w operze”, Inge i złego samopoczucia Siri i z całej siły wbił widelczyk w szarlotkę. Talerzyk zadygotał na stole. Verner gorliwie śledził plotki o Inge i wiedziałby, gdyby podupadała, ale może coś przeoczył (na przykład jego cholerny powrót do cholernego Midgardu). - Wątpię, by się odezwał, skoro już nas nie potrzebuje. - wychrypiał (bo przełknął lody tak szybko, że zachrypł), choć tak naprawdę chciał powiedzieć coś innego. To ty go nie potrzebujesz, Siri, to m y go nie potrzebujemy, bo wszystko się zmieniło, bo ty nakładasz klątwy, a ja tworzę trucizny, i wspieraliśmy zawsze siebie nawzajem, a jego nie było i on nie ma dokąd wracać. - Chyba, że - nachylił się do ucha Siri, bo podświadomie nie chciał widzieć teraz jej miny ani jej spojrzenia, bo wiedział, że to co powie ją zrani - będzie potrzebował ode mnie pożyczki. - wysyczał mimo to (z pełną świadomością niesprawiedliwości, bo pomimo różnicy majątkowej na studiach Inge nigdy go o żadną pożyczkę nie prosił), bo jedyną i najlepszą bronią zagrożonych węży była trucizna, choćby jej jad sączył się tylko w gorzkich słowach.
Jego myśli galopowały i to w niebezpiecznym kierunku
- Czyli poszła do łóżka z - dosłownie - upiorem? - wypalił, bo miłosną arię Christine i Erika również rozumiał zawsze aż nazbyt dosłownie. - Jak to rozwiązali? Opętał innego z bohaterów? Wicehrabiego? - spróbował się roześmiać i zerknął kontrolnie na Siri by sprawdzić, czy chociaż się uśmiechnęła. Na początku znajomości pilnował się przy niej, ale z czasem zaczął pozwalać sobie na równie śmiałe żarty jak przy kolegach. Ułatwiał to fakt, że nigdy nie poszli do łóżka ani nie przekroczyli pewnych granic między sobą, choć przed siedmioma laty Verner rozważał czasem w duchu, czy nie powinien się wyszaleć (tak do czterdziestki, uznałby wtedy, z luksusem kogoś myślącego, że jest w pełni zdrowy) i zaproponować Siri małżeństwa z konwenansu i przyjaźni, które rozjuszyłoby jego matkę i nieco zdziwiło ojca. Zawsze powstrzymywała go jednak myśl, że byłoby w tym coś niewłaściwego - że to jakby wyrwał dziko rosnącą stokrotkę i przesadził ją do doniczki i zdeptał. Zawsze lubił stokrotki i mlecze, rzadko je plewił choć względem prawdziwych chwastów był bardzo pedantyczny.
A potem poznał (odnalazł?) kogoś, komu oświadczył się nie z rozsądku a z uczucia, zdemolował swój salon i nie zatrzymał się w destrukcji, i żadna myśl o wciąganiu Siri w to całe bagno nie przyszła mu do głowy już nigdy więcej. Nie nazywał zresztą - nawet w myślach - tego, co ich łączyło.
Udał, że nie widzi jak Siri wciąga oddech. Udał, że wierzy, że jej nie straci, choć chyba nie do końca w to wierzył.
Przysunął się bliżej i otoczył ją ramieniem, gdy zaczęła się plątać.
- Rozumiem. - powiedział cicho, ku własnemu zaskoczeniu, bo wolałby się upierać. Verner, którego znała przez tyle lat, z pewnością by się upierał. Tyle, że niedawno torturował człowieka i teraz już naprawdę rozumiał. - Nie zaszokowałoby mnie to, przecież już widziałem. - z rozbawieniem poklepał ją w ramię, choć wcale nie było mu do śmiechu gdy kiedyś jej magia zmusiła go do milczenia. Chyba wtedy naprawdę spojrzał na nią inaczej, wtedy wciąż nierozumiejący magii zakazanej i jeszcze bardziej nierozumiejący tego, że mógł wyprowadzić Siri z równowagi. Ale obiecała mu, że nigdy więcej, a on obiecał, że nikomu nie powie i te obietnice wydawały się jakieś naturalne. - W takim razie dawaj mi znać, Stokrotko. Z wyprzedzeniem jeśli je znasz, bo czasami trudno będzie mnie dobudzić w środku nocy. - skapitulował, uśmiechając się posępnie. Zwykle wspominanie o objawach menady rodziło w nim bunt, ale dziś przestroga spłynęła lekko i naturalnie i podziękował sobie w myślach za to, że zdążył ją uprzedzić o własnej chorobie. To czyniło logistykę łatwiejszą, bo tylko tak mógł do tego wszystkiego podejść żeby nie zwariować - jak do problemu do rozwiązania. Już miał proponować Siri, że zawsze pożyczy jej przecież pieniądze gdyby praca zanadto ją męczyła, gdy…
… między nimi rozbrzmiało imię, którego nie słyszał od lat i które musiało być halucynacją. Było halucynacją, na pewno - prawie ulżyło mu, gdy przy innym stoliku zmaterializował się Inge, równie młody jak na studiach, przystojny urodą księcia z bajki wyciętego z katalogu mody, irytująco uśmiechnięty. Verner milczał kilka sekund, a potem wziął głęboki oddech i Inge zniknął i doskonale, bo to był tylko sen.
- Wybacz, ja na moment… - na moment stracił sekundę, może pięć, co mogła wyczuć w jego przedłużającym się milczeniu i nieco sennym tonie. Poprawił ułożenie swojego ramienia na plecach Siri, wyprostował się, mocno zacisnął wolną rękę w pięść, instynktownie chcąc ochronić się jakoś przed perspektywą kolejnego mikro-napadu. - Mogłabyś powtórzyć? - bo jej słowa, równie absurdalne jak widok Inge w kawiarni (skontrolował wzrokiem wnętrze i nikogo takiego tu nie było), też musiały się mi przyśnić.
Ale powtórzyła je i to wcale nie był sen.
- Co? Skontaktował się z tobą? - zapytał z pozoru spokojnie, ale mocniej ją obejmując.
Przez część studiów zawsze byli w trójkę - on, ona i Inge, bo żaden nie zamierzał odpuścić i na nazbyt długo zostawić Siri samej w towarzystwie drugiego. Cholerny Inge, do którego dziewczyny lgnęły jeszcze bardziej niż do pieniędzy Vernera i który odbił kiedyś jedną Forsbergowi po prostu istniejąc (Verner nie wiedział nawet, czy cokolwiek poza jej maślanymi spojrzeniami posyłanymi w stronę blondyna z tego wynikło). Inge, który zawsze był taki miły, że to aż niemożliwe i który musiał udawać w jakimś znanym sobie celu. Inge, który mogąc obracać się w każdym towarzystwie lgnął akurat do Siri i w konsekwencji spędzał czas z dwójką dzieciaków z klanu. Verner zawsze był wobec niego podejrzliwy i nigdy go nie rozumiał, ale wreszcie opuścił przy nim gardę - na pewno z nieuwagi i na pewno dla Siri, lizusostwo (tylko tak mógł nazwać teraz te pozory przyjaźni) i wydra i muzyka Inge nie miały z tym przecież nic wspólnego… i wtedy Inge zniknął, potwierdzając tym samym podejrzenia Forsberga.
Verner nie myślał o nim już nigdy więcej. Nie licząc gniewnego listu, który napisał mu gdy zrozumiał, że Inge z Siri też zerwał kontakt. Ani kontrolnych spojrzeń na Siri ilekroć mijali ulubiony bar całej trójki (znalazł dla jej nowy, lepszy). Ani zupełnie irracjonalnej myśli
- Ciekawe, dlaczego wrócił. Czy jego kariera podupada? - udał ignorancję wobec zbieżności „Upiora w operze”, Inge i złego samopoczucia Siri i z całej siły wbił widelczyk w szarlotkę. Talerzyk zadygotał na stole. Verner gorliwie śledził plotki o Inge i wiedziałby, gdyby podupadała, ale może coś przeoczył (na przykład jego cholerny powrót do cholernego Midgardu). - Wątpię, by się odezwał, skoro już nas nie potrzebuje. - wychrypiał (bo przełknął lody tak szybko, że zachrypł), choć tak naprawdę chciał powiedzieć coś innego. To ty go nie potrzebujesz, Siri, to m y go nie potrzebujemy, bo wszystko się zmieniło, bo ty nakładasz klątwy, a ja tworzę trucizny, i wspieraliśmy zawsze siebie nawzajem, a jego nie było i on nie ma dokąd wracać. - Chyba, że - nachylił się do ucha Siri, bo podświadomie nie chciał widzieć teraz jej miny ani jej spojrzenia, bo wiedział, że to co powie ją zrani - będzie potrzebował ode mnie pożyczki. - wysyczał mimo to (z pełną świadomością niesprawiedliwości, bo pomimo różnicy majątkowej na studiach Inge nigdy go o żadną pożyczkę nie prosił), bo jedyną i najlepszą bronią zagrożonych węży była trucizna, choćby jej jad sączył się tylko w gorzkich słowach.
Sirkku Järvelä
Re: Kawiarnia Papier-mâché Sro 5 Cze - 21:10
Sirkku JärveläŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Rovaniemi, Finlandia
Wiek : 31 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : trucicielka, zaklinaczka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pustułka
Atuty : zaślepiony (I), truciciel (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zaczęła chichotać. Nie odpowiedziała na pytania o Upiora..., ale jeśli potraktować najpierw nieśmiały, a potem zaskakująco szczery śmiech rozbawienia – to chyba powinno wystarczyć. Biorąc pod uwagę, że gdy pozwoliła sobie raz, cała burza emocji wyrwała się z niej w tym prostym, może trochę tylko histerycznym śmiechu – skutek był bardziej niż zadowalający. Bo przecież chyba właśnie o to chodziło, prawda? Żeby upuścić trochę pary, odpędzić zimny, drażniący lęk i zastąpić go... Czymś. Czymś lepszym, łagodniejszym, bardziej ciepłym.
To nie tak, że wszystkie obawy Sirkku prysnęły od tak, jak mydlana bańka, i nie tak, że jak na zawołanie zapomniała, co czuła jeszcze przed paroma chwilami, skulona pod budynkiem kawiarni – ale było lepiej. Wystarczająco lepiej, żeby zaczęła uśmiechać się nieco szerzej, a oszołomienie jeszcze przed chwilą tak łatwo dostrzegalne w jej spojrzeniu rozmyło się trochę i ustąpiło garści innych uczuć. Sympatii. Czułości. Rozbawieniu. Może nawet łobuzerskości, jeśli przyjrzeć się wystarczająco dobrze.
Przez dobrą chwilę przytulała się do niego, nic nie mówiąc, a gdy w końcu odezwała się, w jej miękkim tonie nieudolnie masował się żal, może jakaś tęsknota.
- Nie widziałeś – zaprotestowała cicho i mocniej przywarła do Vernera.
Bo, tak szczerze, co widział? Szybką, niespecjalnie uciążliwą (z tym by pewnie dyskutował) klątwę, którą łatwo było rzucić, ale jeszcze łatwiej – zdjąć. Impuls, chwilowy przebłysk złości Sirkku, może jakiś gwałtowniejszy blask ognia w jej oczach. Nic poza tym – a skoro tak, to w efekcie nie widział prawie nic.
Järvelä nie sądziła, by potrafił sobie wyobrazić, co mógłby w niej zobaczyć.
- Nie widziałeś – powtórzyła więc i westchnęła cicho, zaraz jednak skinieniem głowy godząc się na zaproponowany kompromis. Mogła mu dawać znać. Mogła go uprzedzać – zwykle przecież faktycznie planowała, wiedziała, kiedy przyjdzie do miasta, kiedy wykona zlecenie.
- W porządku – zgodziła się więc i, przez jedną chwilę, poczuła się z tym dobrze, lepiej jeszcze niż przed momentem. Bo nagle okazało się, że nagle może być… Bezpiecznie? Tak, bezpiecznie. Tak to czuła. Że nawet będąc na mieście samą, od teraz będzie miała Vernera – Vernera, który przewróciłby dla niej Midgard do góry nogami, gdyby było trzeba, była tego pewna.
Ucałowała go miękko w policzek i znów wsparła głowę na jego ramieniu, przez dłuższą chwilę sycąc się tylko jego zapachem – doskonale znajomym, kojącym, w jakimś sensie kojarzącym się jej z domem bardziej, niż kojarzyły się jakiekolwiek zapachy, jakie mogła pamiętać z Rovaniemi.
Drgnęła lekko, gdy Verner wyraźnie znieruchomiał, odpłynął, oddalił się od niej tak, jak oddalał się tylko w swoich napadach. Odruchowo ułożyła dłoń na jego udzie, przytuliła się mocniej, nie próbowała jednak robić nic więcej, bo to tak przecież nie działało. Czekała, aż choroba odpuściła sama i dopasowała się do Forsberga, gdy tylko przygarnął ją bliżej.
A potem westchnęła ciężko, bo jak miała rozmawiać o Inge?
- Nie – przyznała ostrożnie na pierwsze z pytań. – Nie. On po prostu... Widziałam go w teatrze, razem z orkiestrą. Ja... On... – znów zaczęła się plątać, choć, zapytana, możliwe, że nie potrafiłaby wyjaśnić, czemu.
Verner, ona i Inge, układ, który nie miał prawa działać, a jednak działał. Trójkąt relacji, których Sirkku nie rozumiała ani na studiach ani, chyba, także teraz. Wiedziała, kim jest dla niej Verner. Nie miała pojęcia, kim jest dla niej Inge.
Może w ogóle – kim jest Inge. Minęło przecież tyle lat.
- Po prostu się pojawił, Verner – wydusila wreszcie i tym razem żal był aż nadto oczywisty, brzmiał w głosie Siri błękitem i szarością. – Po prostu się pojawił i ja nie wiem... Nie jestem pewna, co... – Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową, nie kończąc.
Nie odpowiedziała na podejrzenia Forsberga co do upadającej kariery – zacisnęła tylko usta mocniej, zadrapała paznokciami materiał spodni mężczyzny, na krótką chwilę zacisnęła oczy. Czuła, że się dusi – i tym razem nie chodziło wcale o Midgard, nie chodziło o jego szarość, ciasne ulice, o gwar i zbyt wielu ludzi.
Było jej zbyt smutno, zbyt niebiesko, by poświęciła chociaż chwilę uczuciom Vernera. Myśląc zupełnie trzeźwo wiedziałaby, że nie tylko ona tęskniła za Inge. Wiedziałaby, że ich uczucia, jej i Vernera, choć różne, były do siebie bardziej podobne niż mogło się wydawać. Że zniknięcie Inge ubodło ich oboje, i że teraz, po powrocie – dawnego – przyjaciela oboje znaleźli się w sytuacji, w której trudno było się odnaleźć. Że ból Sirkku nie był tylko jej, i że złość Forsberga nie należała tylko do niego.
Ale Siri, zagubiona, nie myślała teraz dość trzeźwo, by dojść do podobnie rozsądnych wniosków. Była ona i jej żal, jej ból, jej klejdoskop uczuć zbyt silnych, by potrafiła się z nimi zmierzyć.
Nawet jednak przytłoczona tym wszystkim potrafila się roześmiać – krótko, trochę gorzko, ale jednak – na ostatnie słowa Vernera. Potrafiła, bo wtedy, kiedy Inge nie było, Forsberg był – ciągle, tuż obok – i to, co mieli, rozrastało się jak starannie podlewany i przycinany krzew. Luka, jaką pozostawił po sobie trzeci z ich grona nie zasklepiła się, to nie działało w ten sposób – ale przez lata stawała się mniejszą, i mniejszą, i mniejszą, tym mniej imponującą im bardziej rozpychała się w jej miejscu bliskość Siri z Vernerem. Więc Järvelä wciąż mogła się zaśmiać, bo jeśli wspomnienie i dzisiejszy widok Inge było bolesną zadrą – obecność Forsberga była kojącym okładem, jedną z niewielu stałych w jej życiu.
- Wiesz, że nie – stwierdziła teraz miękko i pokręciła głową. Oboje wiedzieli, że nie. Sirkku jednak rozumiała słowa Vernera, wiedziała, skąd się wzięły.
Każdy radził sobie z bólem i złością, jak potrafił – nie było w tym nic złego.
Ostatecznie odsunęła się nieco od Forsberga, tylko po to jednak, by sięgnąć wreszcie po słodkości, zjeść parę śmielszych kęsów, popić herbatą. Czuła, w którym momencie na policzki wróciły jej rumieńce i w której chwili serce zwolniło wystarczająco, by nie czuła już, jak boleśnie obija się jej w piersi.
Gdy z powrotem opadła wygodniej na oparcie siedziska, gdy znów wtuliła się w Vernera, było jej lepiej. Cieplej. Bardziej miękko. Smutno, ale w sposób, z którym mogła sobie – chyba – poradzić.
- Nadal chcesz pójść ze mną do teatru? – spytała nagle, zerkając na Forsberga pytająco. – Nawet, jeśli jest tam Inge? Ja... Sama nie wiem, czy powinniśmy. Czy warto. Bo może zwyczajnie lepiej – prościej – by było, gdybyśmy po prostu... – Wzruszyła lekko ramionami.
Gdybyśmy udawali, że nie istnieje, tak samo, jak on udawał, że to my nie istniejemy.
To nie tak, że wszystkie obawy Sirkku prysnęły od tak, jak mydlana bańka, i nie tak, że jak na zawołanie zapomniała, co czuła jeszcze przed paroma chwilami, skulona pod budynkiem kawiarni – ale było lepiej. Wystarczająco lepiej, żeby zaczęła uśmiechać się nieco szerzej, a oszołomienie jeszcze przed chwilą tak łatwo dostrzegalne w jej spojrzeniu rozmyło się trochę i ustąpiło garści innych uczuć. Sympatii. Czułości. Rozbawieniu. Może nawet łobuzerskości, jeśli przyjrzeć się wystarczająco dobrze.
Przez dobrą chwilę przytulała się do niego, nic nie mówiąc, a gdy w końcu odezwała się, w jej miękkim tonie nieudolnie masował się żal, może jakaś tęsknota.
- Nie widziałeś – zaprotestowała cicho i mocniej przywarła do Vernera.
Bo, tak szczerze, co widział? Szybką, niespecjalnie uciążliwą (z tym by pewnie dyskutował) klątwę, którą łatwo było rzucić, ale jeszcze łatwiej – zdjąć. Impuls, chwilowy przebłysk złości Sirkku, może jakiś gwałtowniejszy blask ognia w jej oczach. Nic poza tym – a skoro tak, to w efekcie nie widział prawie nic.
Järvelä nie sądziła, by potrafił sobie wyobrazić, co mógłby w niej zobaczyć.
- Nie widziałeś – powtórzyła więc i westchnęła cicho, zaraz jednak skinieniem głowy godząc się na zaproponowany kompromis. Mogła mu dawać znać. Mogła go uprzedzać – zwykle przecież faktycznie planowała, wiedziała, kiedy przyjdzie do miasta, kiedy wykona zlecenie.
- W porządku – zgodziła się więc i, przez jedną chwilę, poczuła się z tym dobrze, lepiej jeszcze niż przed momentem. Bo nagle okazało się, że nagle może być… Bezpiecznie? Tak, bezpiecznie. Tak to czuła. Że nawet będąc na mieście samą, od teraz będzie miała Vernera – Vernera, który przewróciłby dla niej Midgard do góry nogami, gdyby było trzeba, była tego pewna.
Ucałowała go miękko w policzek i znów wsparła głowę na jego ramieniu, przez dłuższą chwilę sycąc się tylko jego zapachem – doskonale znajomym, kojącym, w jakimś sensie kojarzącym się jej z domem bardziej, niż kojarzyły się jakiekolwiek zapachy, jakie mogła pamiętać z Rovaniemi.
Drgnęła lekko, gdy Verner wyraźnie znieruchomiał, odpłynął, oddalił się od niej tak, jak oddalał się tylko w swoich napadach. Odruchowo ułożyła dłoń na jego udzie, przytuliła się mocniej, nie próbowała jednak robić nic więcej, bo to tak przecież nie działało. Czekała, aż choroba odpuściła sama i dopasowała się do Forsberga, gdy tylko przygarnął ją bliżej.
A potem westchnęła ciężko, bo jak miała rozmawiać o Inge?
- Nie – przyznała ostrożnie na pierwsze z pytań. – Nie. On po prostu... Widziałam go w teatrze, razem z orkiestrą. Ja... On... – znów zaczęła się plątać, choć, zapytana, możliwe, że nie potrafiłaby wyjaśnić, czemu.
Verner, ona i Inge, układ, który nie miał prawa działać, a jednak działał. Trójkąt relacji, których Sirkku nie rozumiała ani na studiach ani, chyba, także teraz. Wiedziała, kim jest dla niej Verner. Nie miała pojęcia, kim jest dla niej Inge.
Może w ogóle – kim jest Inge. Minęło przecież tyle lat.
- Po prostu się pojawił, Verner – wydusila wreszcie i tym razem żal był aż nadto oczywisty, brzmiał w głosie Siri błękitem i szarością. – Po prostu się pojawił i ja nie wiem... Nie jestem pewna, co... – Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową, nie kończąc.
Nie odpowiedziała na podejrzenia Forsberga co do upadającej kariery – zacisnęła tylko usta mocniej, zadrapała paznokciami materiał spodni mężczyzny, na krótką chwilę zacisnęła oczy. Czuła, że się dusi – i tym razem nie chodziło wcale o Midgard, nie chodziło o jego szarość, ciasne ulice, o gwar i zbyt wielu ludzi.
Było jej zbyt smutno, zbyt niebiesko, by poświęciła chociaż chwilę uczuciom Vernera. Myśląc zupełnie trzeźwo wiedziałaby, że nie tylko ona tęskniła za Inge. Wiedziałaby, że ich uczucia, jej i Vernera, choć różne, były do siebie bardziej podobne niż mogło się wydawać. Że zniknięcie Inge ubodło ich oboje, i że teraz, po powrocie – dawnego – przyjaciela oboje znaleźli się w sytuacji, w której trudno było się odnaleźć. Że ból Sirkku nie był tylko jej, i że złość Forsberga nie należała tylko do niego.
Ale Siri, zagubiona, nie myślała teraz dość trzeźwo, by dojść do podobnie rozsądnych wniosków. Była ona i jej żal, jej ból, jej klejdoskop uczuć zbyt silnych, by potrafiła się z nimi zmierzyć.
Nawet jednak przytłoczona tym wszystkim potrafila się roześmiać – krótko, trochę gorzko, ale jednak – na ostatnie słowa Vernera. Potrafiła, bo wtedy, kiedy Inge nie było, Forsberg był – ciągle, tuż obok – i to, co mieli, rozrastało się jak starannie podlewany i przycinany krzew. Luka, jaką pozostawił po sobie trzeci z ich grona nie zasklepiła się, to nie działało w ten sposób – ale przez lata stawała się mniejszą, i mniejszą, i mniejszą, tym mniej imponującą im bardziej rozpychała się w jej miejscu bliskość Siri z Vernerem. Więc Järvelä wciąż mogła się zaśmiać, bo jeśli wspomnienie i dzisiejszy widok Inge było bolesną zadrą – obecność Forsberga była kojącym okładem, jedną z niewielu stałych w jej życiu.
- Wiesz, że nie – stwierdziła teraz miękko i pokręciła głową. Oboje wiedzieli, że nie. Sirkku jednak rozumiała słowa Vernera, wiedziała, skąd się wzięły.
Każdy radził sobie z bólem i złością, jak potrafił – nie było w tym nic złego.
Ostatecznie odsunęła się nieco od Forsberga, tylko po to jednak, by sięgnąć wreszcie po słodkości, zjeść parę śmielszych kęsów, popić herbatą. Czuła, w którym momencie na policzki wróciły jej rumieńce i w której chwili serce zwolniło wystarczająco, by nie czuła już, jak boleśnie obija się jej w piersi.
Gdy z powrotem opadła wygodniej na oparcie siedziska, gdy znów wtuliła się w Vernera, było jej lepiej. Cieplej. Bardziej miękko. Smutno, ale w sposób, z którym mogła sobie – chyba – poradzić.
- Nadal chcesz pójść ze mną do teatru? – spytała nagle, zerkając na Forsberga pytająco. – Nawet, jeśli jest tam Inge? Ja... Sama nie wiem, czy powinniśmy. Czy warto. Bo może zwyczajnie lepiej – prościej – by było, gdybyśmy po prostu... – Wzruszyła lekko ramionami.
Gdybyśmy udawali, że nie istnieje, tak samo, jak on udawał, że to my nie istniejemy.
Verner Forsberg
Re: Kawiarnia Papier-mâché Pią 21 Cze - 17:28
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Uśmiechnął się z krótką ulgą, widząc, że jego głupie żarty z Upiora zdołały choć częściowo wyrwać Siri z otępienia. To nigdy nie było u niej oczywiste — dla postronnych zdawała się chyba mało ekspresyjna. Na początku ich znajomości uważał zresztą tak samo i na zmianę złościła i dziwiła go jej obojętność na docinki koleżanek, opinię ludzi, czy jego pełne pasji wywody o polityce. Dopiero w miarę upływu miesięcy i lat zrozumiał, że spokój gładkiej tafli wody też jest iluzją, że w nieruchomych z pozoru jeziorach tętni życie, a w głębinach czają się niebezpieczeństwa. Dlatego nauczył się patrzeć Siri w oczy, częściej niż na jej minę; tak samo jak ona nauczyła się fałszywości jego promiennych uśmiechów. Dlatego zaniepokoił się tak dzisiaj — bo naprawdę widział w jej spojrzeniu otępienie i pustkę i nie lubił widzieć jej takiej i martwił się, a nie umiał martwić się bez złości, a na Siri trudno było się złościć.
Uniósł lekko brwi, gdy aż dwukrotnie powtórzyła, że nie widział natury jej pracy. Wydawało mu się, że widział, ale z taką Siri nie dyskutował, więc nie upierał się.
-Mógłbym zobaczyć. - mruknął cicho, ale bez nacisku. Ona już widziała go ślepnącego, słabego, zirytowanego, wkurzonego, rozzłoszczonego, nienawistnego, robiącego sceny. Widziała teżpogrzeb jego córki, ale nie będzie o tym myślał deszcz na jego policzkach kilka dni temu i chyba właśnie wtedy zobaczyła to, czego tak bardzo nie chciał jej pokazać. Z drugiej strony nie widziała jeszcze, jaką radość dawało mu używanie magii zakazanej na obcych ludziach — choć musiała się tego domyślać. Nie wiedziała też, jak doniósł na Asterin i jak ją zdradził — i wolałby, żeby tego nigdy się nie domyśliła. Z jednej strony sądził, że Siri wie o nim dużo i że nic o niej nie byłoby w stanie go zaszokować, ale z drugiej strony samemu wciąż miał sekrety, których się przed nią wstydził.
Zamilkł zatem i nie upierał się, a brak słowotoku w jego wykonaniu oznaczał przecież cichą zgodę — zwłaszcza, że zgodziła się na rozwiązanie, które uspokoiłoby ich obojga podczas jej pracy w Midgardzie. I milczeli wspólnie, nad talerzem ciastek, aż nawiedził go atak i sen; a potem widmo tego trzeciego wślizgnęło się pomiędzy nich i naruszyło znajome bezpieczeństwo.
A jej oczy znów stały się smutne i puste i rozumiał już, że to wcale nie była choroba, nie tylko choroba.
A może najgorsza choroba z możliwych. Nienawidził być zdradzany albo ignorowany. Nie wiedział, czy Siri nienawidziła tego równie mocno, czy może skuteczniej wypierała te uczucia — ale tak czy siak, powracały żalem w jej głosie, mąciły jej szyk zdania, niszczyły ją.
- Pojawił się w pracy. Robić tą swoją karierę. - uzupełnił cicho jej słowa, pomagając jej odnaleźć sens w obecności Inge na scenie, pomagając jej znaleźć szyk zdania. Przyglądał się jej uważnie, skupiony, zasępiony, skupiony na niej i tylko na niej. I tak było łatwiej, bo nie chciał wgłębiać się we własne emocje, wolał ich nie czuć, a na pewno wolał ich nie rozumieć albo przypisać im łatwą barwę złości i zemsty. Łatwiej było nie myśleć o tym, że Inge wystrychnął go na dudka i zdołał go okłamać i zdołał udawać szczerość przyjaźni i że Verner, choć początkowo nieufny, zaczął tą przyjaźń odwzajemniać. Łatwiej było wymazać zdecydowanym ruchem całą tą przyjaźń—tak jak wymazał istnienie swojej małej księżniczki (nie do końca, i Siri jakoś się z tym nie zgadzała, ale kiedyś na pewno mu się uda!)—i spróbować powrócić do stanu sprzed lat, gdy Inge lgnął do Siri, Siri go tolerowała, a Verner spoglądał na blondyna podejrzliwie i postanowił ją chronić. Łatwiej było wierzyć w taką wersję wydarzeń i unikać sentymentów oraz komplikacji.
Skrzywił się lekko, gdy — odporna na jad w jego głosie — wytknęła mu, że okłamywał właśnie samego siebie.
Nie lubił takiej klarowności.
- Nic już nie wiem. - upierał się, bez przekonania. - Inge, który nie pożyczał ode mnie pieniędzy, nie zniknąłby bez słowa. - dodał cicho i z furią znów zaatakował widelcem szarlotkę.
- Oczywiście, że pójdę z tobą do teatru. - odpowiedział machinalnie, urażony, że mogłaby pomyśleć, że wycofa się z prośby. Nie był przecież Inge. Nie zostawi jej bez słowa. Dopiero po sekundzie uświadomił sobie, że wcale nie pytała o teatr, a o nowe implikacje tej wizyty. - Możemy go zignorować, jak on zignorował nas. - mruknął, odgadując jej myśli. - Albo możemy mu wysłać żółtą różę. Zgniłą. - dodał, rozciągając usta w posępnym uśmiechu. - Chyba, że nie chcesz o tym myśleć? - upewnił się, zaalarmowany. - Ja... chyba chciałbym. Ale nie potrafię. Muszę wtedy znaleźć jakieś zajęcie. - przyznał cicho, choć rozwiązanie było inne, prostsze. Muszę wtedy zadać komuś ból. — ale choć nigdy nie chciał sprawiać bólu Siri, to czy dojrzała już w nim tą prawdę?
Uniósł lekko brwi, gdy aż dwukrotnie powtórzyła, że nie widział natury jej pracy. Wydawało mu się, że widział, ale z taką Siri nie dyskutował, więc nie upierał się.
-Mógłbym zobaczyć. - mruknął cicho, ale bez nacisku. Ona już widziała go ślepnącego, słabego, zirytowanego, wkurzonego, rozzłoszczonego, nienawistnego, robiącego sceny. Widziała też
Zamilkł zatem i nie upierał się, a brak słowotoku w jego wykonaniu oznaczał przecież cichą zgodę — zwłaszcza, że zgodziła się na rozwiązanie, które uspokoiłoby ich obojga podczas jej pracy w Midgardzie. I milczeli wspólnie, nad talerzem ciastek, aż nawiedził go atak i sen; a potem widmo tego trzeciego wślizgnęło się pomiędzy nich i naruszyło znajome bezpieczeństwo.
A jej oczy znów stały się smutne i puste i rozumiał już, że to wcale nie była choroba, nie tylko choroba.
A może najgorsza choroba z możliwych. Nienawidził być zdradzany albo ignorowany. Nie wiedział, czy Siri nienawidziła tego równie mocno, czy może skuteczniej wypierała te uczucia — ale tak czy siak, powracały żalem w jej głosie, mąciły jej szyk zdania, niszczyły ją.
- Pojawił się w pracy. Robić tą swoją karierę. - uzupełnił cicho jej słowa, pomagając jej odnaleźć sens w obecności Inge na scenie, pomagając jej znaleźć szyk zdania. Przyglądał się jej uważnie, skupiony, zasępiony, skupiony na niej i tylko na niej. I tak było łatwiej, bo nie chciał wgłębiać się we własne emocje, wolał ich nie czuć, a na pewno wolał ich nie rozumieć albo przypisać im łatwą barwę złości i zemsty. Łatwiej było nie myśleć o tym, że Inge wystrychnął go na dudka i zdołał go okłamać i zdołał udawać szczerość przyjaźni i że Verner, choć początkowo nieufny, zaczął tą przyjaźń odwzajemniać. Łatwiej było wymazać zdecydowanym ruchem całą tą przyjaźń—tak jak wymazał istnienie swojej małej księżniczki (nie do końca, i Siri jakoś się z tym nie zgadzała, ale kiedyś na pewno mu się uda!)—i spróbować powrócić do stanu sprzed lat, gdy Inge lgnął do Siri, Siri go tolerowała, a Verner spoglądał na blondyna podejrzliwie i postanowił ją chronić. Łatwiej było wierzyć w taką wersję wydarzeń i unikać sentymentów oraz komplikacji.
Skrzywił się lekko, gdy — odporna na jad w jego głosie — wytknęła mu, że okłamywał właśnie samego siebie.
Nie lubił takiej klarowności.
- Nic już nie wiem. - upierał się, bez przekonania. - Inge, który nie pożyczał ode mnie pieniędzy, nie zniknąłby bez słowa. - dodał cicho i z furią znów zaatakował widelcem szarlotkę.
- Oczywiście, że pójdę z tobą do teatru. - odpowiedział machinalnie, urażony, że mogłaby pomyśleć, że wycofa się z prośby. Nie był przecież Inge. Nie zostawi jej bez słowa. Dopiero po sekundzie uświadomił sobie, że wcale nie pytała o teatr, a o nowe implikacje tej wizyty. - Możemy go zignorować, jak on zignorował nas. - mruknął, odgadując jej myśli. - Albo możemy mu wysłać żółtą różę. Zgniłą. - dodał, rozciągając usta w posępnym uśmiechu. - Chyba, że nie chcesz o tym myśleć? - upewnił się, zaalarmowany. - Ja... chyba chciałbym. Ale nie potrafię. Muszę wtedy znaleźć jakieś zajęcie. - przyznał cicho, choć rozwiązanie było inne, prostsze. Muszę wtedy zadać komuś ból. — ale choć nigdy nie chciał sprawiać bólu Siri, to czy dojrzała już w nim tą prawdę?
Sirkku Järvelä
Re: Kawiarnia Papier-mâché Sro 26 Cze - 21:10
Sirkku JärveläŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Rovaniemi, Finlandia
Wiek : 31 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : trucicielka, zaklinaczka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pustułka
Atuty : zaślepiony (I), truciciel (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wiedziała, że by chciał. Wiedziała, że by mógł. Sama jednak nie chciała mu pokazać. Nie wstydziła się swojej pracy, swojej magii, ale, z drugiej strony... Były granice, których nie chciała przekraczać, przy czym jej granicą nie była w tym przypadku słabość (Verner widział ją już słabą), złość (widział ją też złą) czy agresja (rzadziej, ale to też mógł już zobaczyć). Linia, której nie chciała z Forsbergiem przekraczać, biegła równolegle do linii jej lęków i niepewności. Nie tych, o których śniła – te Verner już w dużej mierze znał – ale tych, które grubą krechą oddzielały to, kim była od tej, którą chciałaby być.
Bo Sirkku – ta Sirkku, którą wszyscy znali; ta, którą znał Verner, Inge, którą znali wszyscy jej bliscy – była wciąż znacznie lepszą niż ta, która kryła się głęboko, tam, gdzie sama Järvelä od opuszczenia Rovaniemi starała się nie zaglądać zbyt często.
Finalnie nie kontynuowała więc tematu i wiedziała, że Forsberg też nie będzie naciskał. Jakkolwiek uparty potrafił być, był też jej przyjacielem i wiedział, w którym momencie wypadało odpuścić.
Z Sirkku nie było takich momentów zbyt wiele, gdy jednak już się pojawiały, naprawdę nie warto było sprawdzać, co się stanie, gdy ciągnąć gumę jeszcze, jeszcze, i jeszcze.
Inna rzecz, że temat Inge był trochę takim testem – poruszyła go jednak sama, sama przywołała to nieszczęsne imię, a skoro już to zrobiła, nie zamierzała uciekać.
- Karierę – powtórzyła cicho za Vernerem, roześmiała się krótko bez cienia rozbawienia. – Tak, chyba tak. Chyba dokładnie po to tu jest.
Z pewnością po to. Widziała go przecież, jak promieniał w otoczeniu teatralnej orkiestry. Słyszała jego muzykę, jeszcze lepszą niż wtedy, gdy słyszała go ostatnim razem. Wrócił do Midgardu i szturmem wdzierał się na artystyczne salony – dokładnie tak, jak powinien. Zasługiwał na to. Zasługiwał, by mieć swoje miejsce na scenie, takiej czy innej. Był dla niej stworzony i...
Zacisnęła oczy, nerwowo kołysała stopą pod stolikiem. Wciskała się w bok Vernera, bo pomagało jej to nie zwariować. Tylko to pomagało jej nie oszaleć.
Milczała potem, słuchając tylko. Dała Forsbergowi chwilę, by zrozumiał co tak naprawdę miała na myśli – nie chodziło przecież o sam teatr i z pewnością nie chodziło też o to, że miałaby tam pójść z nim – a potem odetchnęła powoli, drapiąc nerwowo materiał spodni przyjaciela. Uśmiechnęła się krzywo na wzmiankę o róży.
- Nie jestem pewna, czy zrobi to na nim takie wrażenie, jakie powinno – zauważyła z ledwie cieniem rozbawienia. Inge nigdy nie myślał w ten sposób. Ktoś mógłby dać mu w twarz, a Fjelde i tak zastanawiałby się najpierw, czy przypadkiem nie miał na policzku komara.
Inge był kochanym, szalenie dobrym, radosnym człowiekiem – tym bardziej więc bolała świadomość, że potrafił od tak, z dnia na dzień, przekreślić wszystko, co zdążyli stworzyć przez lata.
Na pytanie Vernera westchnęła cicho.
- Nie wiem. Nie wiem, co bym chciała – przyznała szczerze i, jakby rozczarowana własnymi słowami, odsunęła się od niego. Sięgnęła po widelczyk, dziabnęła kawałek ciasta jeszcze parę razy, przeżuwając kolejne kęsy niemal bez rejestrowania, jak w zasadzie smakowały te wszystkie słodkości.
I znów milczała. Zbierając wszystko, co się dzisiaj wydarzyło, w jedną calość, łatwo było zrozumieć, że nie miała siły.
- Verner? – rzuciła wreszcie i odetchnęła powoli. – Odprowadzisz mnie do domu? – spytała i choćby nawet chciała ukryć proszący, tęskny ton, niewiele by jej z tego wyszło.
Inna rzecz, że tym razem nawet nie próbowała.
Bo Sirkku – ta Sirkku, którą wszyscy znali; ta, którą znał Verner, Inge, którą znali wszyscy jej bliscy – była wciąż znacznie lepszą niż ta, która kryła się głęboko, tam, gdzie sama Järvelä od opuszczenia Rovaniemi starała się nie zaglądać zbyt często.
Finalnie nie kontynuowała więc tematu i wiedziała, że Forsberg też nie będzie naciskał. Jakkolwiek uparty potrafił być, był też jej przyjacielem i wiedział, w którym momencie wypadało odpuścić.
Z Sirkku nie było takich momentów zbyt wiele, gdy jednak już się pojawiały, naprawdę nie warto było sprawdzać, co się stanie, gdy ciągnąć gumę jeszcze, jeszcze, i jeszcze.
Inna rzecz, że temat Inge był trochę takim testem – poruszyła go jednak sama, sama przywołała to nieszczęsne imię, a skoro już to zrobiła, nie zamierzała uciekać.
- Karierę – powtórzyła cicho za Vernerem, roześmiała się krótko bez cienia rozbawienia. – Tak, chyba tak. Chyba dokładnie po to tu jest.
Z pewnością po to. Widziała go przecież, jak promieniał w otoczeniu teatralnej orkiestry. Słyszała jego muzykę, jeszcze lepszą niż wtedy, gdy słyszała go ostatnim razem. Wrócił do Midgardu i szturmem wdzierał się na artystyczne salony – dokładnie tak, jak powinien. Zasługiwał na to. Zasługiwał, by mieć swoje miejsce na scenie, takiej czy innej. Był dla niej stworzony i...
Zacisnęła oczy, nerwowo kołysała stopą pod stolikiem. Wciskała się w bok Vernera, bo pomagało jej to nie zwariować. Tylko to pomagało jej nie oszaleć.
Milczała potem, słuchając tylko. Dała Forsbergowi chwilę, by zrozumiał co tak naprawdę miała na myśli – nie chodziło przecież o sam teatr i z pewnością nie chodziło też o to, że miałaby tam pójść z nim – a potem odetchnęła powoli, drapiąc nerwowo materiał spodni przyjaciela. Uśmiechnęła się krzywo na wzmiankę o róży.
- Nie jestem pewna, czy zrobi to na nim takie wrażenie, jakie powinno – zauważyła z ledwie cieniem rozbawienia. Inge nigdy nie myślał w ten sposób. Ktoś mógłby dać mu w twarz, a Fjelde i tak zastanawiałby się najpierw, czy przypadkiem nie miał na policzku komara.
Inge był kochanym, szalenie dobrym, radosnym człowiekiem – tym bardziej więc bolała świadomość, że potrafił od tak, z dnia na dzień, przekreślić wszystko, co zdążyli stworzyć przez lata.
Na pytanie Vernera westchnęła cicho.
- Nie wiem. Nie wiem, co bym chciała – przyznała szczerze i, jakby rozczarowana własnymi słowami, odsunęła się od niego. Sięgnęła po widelczyk, dziabnęła kawałek ciasta jeszcze parę razy, przeżuwając kolejne kęsy niemal bez rejestrowania, jak w zasadzie smakowały te wszystkie słodkości.
I znów milczała. Zbierając wszystko, co się dzisiaj wydarzyło, w jedną calość, łatwo było zrozumieć, że nie miała siły.
- Verner? – rzuciła wreszcie i odetchnęła powoli. – Odprowadzisz mnie do domu? – spytała i choćby nawet chciała ukryć proszący, tęskny ton, niewiele by jej z tego wyszło.
Inna rzecz, że tym razem nawet nie próbowała.
Verner Forsberg
Re: Kawiarnia Papier-mâché Sob 6 Lip - 19:10
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie naciskał, gdy jej wymowne milczenie wytyczyło jasną granicę. Nie rozumiał milczenia, samemu z trudem gryzł się w język, ale Siri nauczyła go wsłuchiwać się w ciszę, przynajmniej w tą jej ciszę. A choć kochał drążyć — i w jakiś sposób kochał też to, że ona to w nim tolerowała — to raz już przeciągnął strunę i poznał granice i utrata głosu za sprawą run była wystarczającą lekcją przed laty. Był wtedy zbyt zdumiony i rozzłoszczony by mogła dostrzec w jego postawie strach, ale ten nadszedł, gdy już się pogodzili i gdy został w domu sam. Był wtedy zwykłym galdrem, nieskalanym magią zakazaną, a choć teraz go fascynowała i zdążył ją oswoić, to wtedy strach był naturalny. Najpierw przed tym, co Siri potrafiła zrobić; a potem ten chwilowy lęk płynnie przerodził się w strach o samą Siri. Był klanowiczem, był Kruczym Strażnikiem, a jego przyjaciółka była najlepsza zaślepiona i choć wiedział, że była zaradna, to nieustannie obawiał się o to, jak sobie poradzi. Nie mówił jej o tym, bo pewnie kazałaby mu się nie przejmować; z takim samym wymownym milczeniem jakim kwitowała na studiach docinki koleżanek. Ale on nie potrafił się nie przejmować i zajadle mścił się na tamtych dziewczynach i równie zajadle chroniłby jej sekretu.
I były też sprawy, do których samemu nie chciał się jej przyznawać; zgniłe aspekty własnej duszy, których nie chciał jej pokazać. Bo, choć Siri zdawała się kochać go bezawrunkowo, to nie wierzył w bezwarunkową miłość. A lęk o to, że ktoś mógłby ją — ich — nakryć na magii zakazanej, nierozerwalnie splótł się ze wstydliwym sekretem, którego nigdy nie chciał Siri zdradzić. Chronił ją, tyle lat; a samemu nałożył Pieczęć Lokiego innej kobiecie. Asterin go za to znienawidziła (choć jakimś cudem znosiła jego obecność!) i Siri na pewno też by go za to znienawidziła i chyba samemu siebie za to nienawidził i uważał, że skoro on był zdolny zrobić coś takiego to każdy zrobiłby coś takiego.
A tym każdym był dzisiaj, niestety, Inge. Inge, który powrócił. Inge, który robił karierę. Inge, który przez lata egzystował obok zaślepionej Siri i nie wiedział i który wtedy był nieszkodliwy, bo wtedy Verner był blisko niego i miał na niego oko i samemu nie był zaślepiony i mógł użyć własnej niewinności i autorytetu by (jak naiwnie sądził) wykaraskać Siri z każdej opresji.
Teraz zatonęliby oboje.
Teraz Inge był dziką kartą.
Teraz powinni go unikać, obydwoje — myślał, dłubiąc widelcem w szarlotce; ale równolegle myślał już o tym, jak załatwić bilety na spektakl.
- Zawsze martwi mnie twoja praca - wyznał cicho, choć o tym wiedziała, bo przed chwilą zrobił jej kazanie. Nie to, co robisz ludziom, ale to, jak odbija się to na twoim zdrowiu; to, że ktoś cię złapie. - Ale zawsze nienawidziłem tej jego kariery. - dodał ochryple. - Kariery, nie muzyki. - uściślił. Muzykękochał nawet lubił, ale Siri o tym wiedziała. - Nic nie mówiłem, żeby nie robić mu przykrości. - parsknął pod nosem, z ironią. Raz w życiu postanowił nie robić komuś przykrości i od razu pożałował. Najlepszy dowód na to, że jednak lepiej robić ludziom przykrość. - Na pogrzebie tych jego kolegów z zespołu - kontynuował, wiedząc, że normalnej osobie nie mógłby powiedziec niczego takiego, ale Siri znała mroczne zakamarki jego duszy, a przynajmniej większość z nich - myślałem o tym, że gdyby z nimi pojechał, to ta kariera by go zabiła. - nie o żałobie, nie o tych ludziach, oni byli tylko przeszkodą. No, może poza matką Inge, ale ona nie pasowała obecnie Vernerowi do równania, które tworzył. - Ale to nieistotne, bo i tak go straciliśmy, prawda? Czy w górach czy na europejskich scenach, na jedno wyszło. - parsknął z goryczą, jakby Inge dosłownie był dla niego martwy. (Bardzo dużo uwagi poświęcał obecnie komuś w teorii martwemu). Odłożył z trzaskiem widelec na talerzyk i przytulił mocniej Siri, mając wrażenie, że żadna szarlotka już i tak nie osłodzi im wieczoru.
- Nawet jeśli nie zrobi, to przynajmniej raz w życiu dostanie wyjątkową różę. - uśmiechnął się blado. Tak, potrzebował zajęcia i mógł zająć się zatruwaniem kwiatu. To dobre zajęcie. Westchnął smutno, słysząc jej niezdecydowanie. Byłoby łatwiej, gdyby jasno uznała, że nie chce mieć z Inge nic wspólnego. Ale cierpiała. I będzie cierpieć dalej jeśli zostawią to w zawieszeniu. I będzie chodzić do teatru, może nawet bez Vernera, a potem śnić koszmary. Verner potrafił ranić ludzi na różne sposoby, ale ten, w który zraniłich ją Inge był naprawdę wyrafinowany. - Spróbuję załatwić bilety - zaczął ostrożnie - jak się uda, to pójdziemy, a jak się nie uda, to znaczy, że nie pójdziemy. - zaproponował, z pozoru zostawiając decyzję Nornom, ale Norny nie istniały i były okrutne (tak, na raz), a on był bardzo skuteczny w załatwianiu biletów. - W najgorszym razie po prostu zobaczymy upiora w operze - ale upiorem będzie przyjaciel, który postanowił umrzeć dla nich za życia.
- Jasne, że odprowadzę. - zgodził się od razu, głosem miękkim jak na siebie. Nie umiał jej odmawiać i nie chciał jej odmawiać i też nie chciał być dzisiaj sam — a gdyby był, mógłby jedynie niszczyć, albo róże albo przypadkowych ludzi, którzy mogliby się stać celem dla jego magii zakazanej.
Verner i Siri z tematu
I były też sprawy, do których samemu nie chciał się jej przyznawać; zgniłe aspekty własnej duszy, których nie chciał jej pokazać. Bo, choć Siri zdawała się kochać go bezawrunkowo, to nie wierzył w bezwarunkową miłość. A lęk o to, że ktoś mógłby ją — ich — nakryć na magii zakazanej, nierozerwalnie splótł się ze wstydliwym sekretem, którego nigdy nie chciał Siri zdradzić. Chronił ją, tyle lat; a samemu nałożył Pieczęć Lokiego innej kobiecie. Asterin go za to znienawidziła (choć jakimś cudem znosiła jego obecność!) i Siri na pewno też by go za to znienawidziła i chyba samemu siebie za to nienawidził i uważał, że skoro on był zdolny zrobić coś takiego to każdy zrobiłby coś takiego.
A tym każdym był dzisiaj, niestety, Inge. Inge, który powrócił. Inge, który robił karierę. Inge, który przez lata egzystował obok zaślepionej Siri i nie wiedział i który wtedy był nieszkodliwy, bo wtedy Verner był blisko niego i miał na niego oko i samemu nie był zaślepiony i mógł użyć własnej niewinności i autorytetu by (jak naiwnie sądził) wykaraskać Siri z każdej opresji.
Teraz zatonęliby oboje.
Teraz Inge był dziką kartą.
Teraz powinni go unikać, obydwoje — myślał, dłubiąc widelcem w szarlotce; ale równolegle myślał już o tym, jak załatwić bilety na spektakl.
- Zawsze martwi mnie twoja praca - wyznał cicho, choć o tym wiedziała, bo przed chwilą zrobił jej kazanie. Nie to, co robisz ludziom, ale to, jak odbija się to na twoim zdrowiu; to, że ktoś cię złapie. - Ale zawsze nienawidziłem tej jego kariery. - dodał ochryple. - Kariery, nie muzyki. - uściślił. Muzykę
- Nawet jeśli nie zrobi, to przynajmniej raz w życiu dostanie wyjątkową różę. - uśmiechnął się blado. Tak, potrzebował zajęcia i mógł zająć się zatruwaniem kwiatu. To dobre zajęcie. Westchnął smutno, słysząc jej niezdecydowanie. Byłoby łatwiej, gdyby jasno uznała, że nie chce mieć z Inge nic wspólnego. Ale cierpiała. I będzie cierpieć dalej jeśli zostawią to w zawieszeniu. I będzie chodzić do teatru, może nawet bez Vernera, a potem śnić koszmary. Verner potrafił ranić ludzi na różne sposoby, ale ten, w który zranił
- Jasne, że odprowadzę. - zgodził się od razu, głosem miękkim jak na siebie. Nie umiał jej odmawiać i nie chciał jej odmawiać i też nie chciał być dzisiaj sam — a gdyby był, mógłby jedynie niszczyć, albo róże albo przypadkowych ludzi, którzy mogliby się stać celem dla jego magii zakazanej.
Verner i Siri z tematu