:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen
2 posters
Nieznajomy
02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:47
02.12.2000
Oddychałam powoli, ale trochę jakby mi ściskało płuca. To na pewno nie było żadne choróbsko, Babuszka zostawiła mi medalion, który mnie przed takimi chronił i teraz proszę, spójrzcie na mnie! Mogłam chodzić po lesie bez czapki i nic mi się nie działo. Oczywiście teraz miałam ją na sobie, sama ją zresztą robiłam z wełnianej włóczki. Zimy w Midgardzie były nieszczególnie uciążliwe w porównaniu do tych w Laponii, gdzie śnieg miał dwa metry grubości i ani myślał się przesunąć. Tutaj szłam po wydeptanej ścieżce, na której zresztą nie byłam jedyna. Pełno tu spacerowiczów, wyraźnie niezainteresowanych dobrodziejstwami lasu. Ignoranci!
Ja usiłowałam wypatrywać drzew, a dokładniej cisu pospolitego, który, pomimo tego, że był, jak sama nazwa wskazuje pospolity, wcale nie taki łatwy do odnalezienia. Wzdychałam głęboko, czując, jak zimne powietrze wlatuje w moje płuca. — Oh Babuszko, jakbyś Ty widziała, gdzie mnie przywiało — wyjęczałam pod nosem, przeskakując z jednego kamienia na drugi, dalej obserwując okolicę. Idąca przede mną pani nie wyglądała na zbyt zainteresowaną, a mój wzrok rozmywał się gdzieś tam hen daleko, gdy z głową w chmurach pokonywałam kolejne kroki. Zresztą, widziałam tylko tył jej głowy. Niezbyt ciekawe to było zjawisko, chociaż na pewno znalazłoby swoich amatorów.
— Przepraszam bardzo! — powiedziałam nieco głośniej, podbiegając do kobiety w eleganckim płaszczu. — To pani wypadło, o! — a potem to już się stało samo. Schyliłam się, aby podnieść z ziemi coś błyszczącego. Zawsze byłam uczciwa, tego uczyła mnie babcia. — Nie do końca wiem co to... To chyba jakiś medalion? Ale ma ciekawy kształt. To jak chochla? Wygląda jak chochla. Tylko taka miniaturowa, taką to bym w kociołku nic nie wymieszała, chyba że co najwyżej w kieliszku spirytusu — zaśmiałam się sama do siebie, a potem wręczyłam kobiecie kawałek starego metalu, który mylnie wzięłam za błyskotkę, o czym zorientowałam się potem. — Ale to nie złoto, prawda? Wczoraj kupiłam złoty kociołek i wciąż myślę, że chyba mnie oszukali na pchlim targu... Zna się może pani na tym? W sensie na złocie? — czapkę naciągnęłam mocniej na głowę, uświadamiając sobie, że ja to chyba za dużo gadam.
Niewinny uśmiech spłynął na moją twarz, gdy to przepraszająco uciekłam spojrzeniem. Od zawsze miałam w sobie nieco za dużo energii, ale nikt nigdy mnie za to nie karał. Teraz chyba takie zachowania były wynikiem stresu, bo, no i niech ktoś się ze mną nie zgodzi, taki przyjazd do zupełnie obcego miasta, był naprawdę trudny i nerwowy.
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:47
Chociaż odkrywała to z pewnym zaskoczeniem, miło było ponownie znaleźć się w Midgardzie. Długie miesiące spędzone poza domem obfitowały w mnogość zdarzeń i ekscytujących przeżyć, jednak dopiero po powrocie do usianego zabytkami Starego Miasta, urokliwych uliczek z pięknymi kamienicami i gustownie, acz minimalistycznie urządzonego mieszkania poczuła, że zdążyła prawdziwie zatęsknić za okolicą, w której dorastała i z którą wiązała tak wiele wspomnień. Przywdziawszy obszyty futrem z białych lisów płaszcz i pasującą do niego futrzastą czapkę, ruszyła na spacer, by mroźne powietrze wdzierało się w jej płuca i pomogło ułożyć kotłujące się w głowie myśli. Wokół panowała noc polarna, lecz ledwie na to zaważała, urodzona i wychowana w Tromsø, gdzie podobne zjawiska były normą, a sama ścieżka była doświetlona na tyle, by nie zboczyć z wytyczonego szlaku.
Kroki stawiała rytmicznie, chociaż niezbyt świadomie, zatopiona we własnych rozmyślaniach, które przesłaniały malownicze widoki wokół. Zatrzymała się po chwili, słysząc obcy głos i zwróciła się w stronę kobiety, która na pierwszy rzut oka zdawała się być w zbliżonym wieku - lecz o pozycji zdecydowanie mniej uprzywilejowanej.
- Wypadło? - powtórzyła nieco zdziwiona, odruchowo dotykając kieszeni płaszcza, nie przypominała sobie jednak, by cokolwiek w nich miała oprócz rękawiczek, które teraz chroniły jej dłonie przed zimnem. - Nie sądzę… - by było to moje. Zerknęła na drobny przedmiot podniesiony z ziemi przez jasnowłosą, która teraz deliberowała nad naturą znaleziska. Ciemne brwi Fridy zbiegły się ku sobie, gdy błyskotka znalazła się w jej palcach. Medalion? Miniaturowa chochelka? - To łyżeczka. Najprawdopodobniej do cukiernicy - rozwiązała wielką zagadkę, spoglądając na kobietę badawczo. Skąd ona się urwała, że nie rozpoznawała przedmiotu użytku codziennego? - Całkiem ładna, o drobnych zdobieniach, choć nie moja - stwierdziła, oddając nieznajomej przedmiot. - Raczej srebro, zaśniedziałe. Po dobrym oczyszczeniu mogłaby być coś warta - odpowiedziała, słysząc opowieść o pchlim targu. Może ta nieszczęśnica, której najwidoczniej nie zamykały się usta, zdoła spieniężyć swoje znalezisko? - Na złocie? Można by uznać, że się znam, chociaż kociołki to już zupełnie inny temat - zaśmiała się cicho, nie znajdując zbyt wiele wspólnego pomiędzy złotą biżuterią, którą przywdziewała z rozlubowaniem a sprzętem alchemicznym, którego ostatni raz dotykała w szkole. Niespiesznym spojrzeniem powiodła po sylwetce nieznajomej, lecz nie jej czapka zwróciła uwagę Fridy, a charakterystyczne gałązki i czerwone kulki za jej plecami. - Och czy to cis? - ucieszyła się, wymijając kobietę, by ruszyć w kierunku rośliny, by uszczknąć nieco jej dobrodziejstw, które później miały okazać się jej przydatne.
Kroki stawiała rytmicznie, chociaż niezbyt świadomie, zatopiona we własnych rozmyślaniach, które przesłaniały malownicze widoki wokół. Zatrzymała się po chwili, słysząc obcy głos i zwróciła się w stronę kobiety, która na pierwszy rzut oka zdawała się być w zbliżonym wieku - lecz o pozycji zdecydowanie mniej uprzywilejowanej.
- Wypadło? - powtórzyła nieco zdziwiona, odruchowo dotykając kieszeni płaszcza, nie przypominała sobie jednak, by cokolwiek w nich miała oprócz rękawiczek, które teraz chroniły jej dłonie przed zimnem. - Nie sądzę… - by było to moje. Zerknęła na drobny przedmiot podniesiony z ziemi przez jasnowłosą, która teraz deliberowała nad naturą znaleziska. Ciemne brwi Fridy zbiegły się ku sobie, gdy błyskotka znalazła się w jej palcach. Medalion? Miniaturowa chochelka? - To łyżeczka. Najprawdopodobniej do cukiernicy - rozwiązała wielką zagadkę, spoglądając na kobietę badawczo. Skąd ona się urwała, że nie rozpoznawała przedmiotu użytku codziennego? - Całkiem ładna, o drobnych zdobieniach, choć nie moja - stwierdziła, oddając nieznajomej przedmiot. - Raczej srebro, zaśniedziałe. Po dobrym oczyszczeniu mogłaby być coś warta - odpowiedziała, słysząc opowieść o pchlim targu. Może ta nieszczęśnica, której najwidoczniej nie zamykały się usta, zdoła spieniężyć swoje znalezisko? - Na złocie? Można by uznać, że się znam, chociaż kociołki to już zupełnie inny temat - zaśmiała się cicho, nie znajdując zbyt wiele wspólnego pomiędzy złotą biżuterią, którą przywdziewała z rozlubowaniem a sprzętem alchemicznym, którego ostatni raz dotykała w szkole. Niespiesznym spojrzeniem powiodła po sylwetce nieznajomej, lecz nie jej czapka zwróciła uwagę Fridy, a charakterystyczne gałązki i czerwone kulki za jej plecami. - Och czy to cis? - ucieszyła się, wymijając kobietę, by ruszyć w kierunku rośliny, by uszczknąć nieco jej dobrodziejstw, które później miały okazać się jej przydatne.
Nieznajomy
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:47
Spojrzałam na kobietę nieco podejrzliwie, a potem do mnie doszło. No roześmiałam się w głos, bo co niby innego miałam robić? — Ha ha, no racja przecież, że to łyżeczka! Ale jakaś taka mała... Nie miałam takiej jeszcze — bacznie przyjrzałam się znalezisku, które zaraz oddała mi elegancka kobieta. Słuchałam uważnie tego co mówiła, jak to nie było jej, to faktycznie znalezione nie kradzione, chyba mogłam ją zatrzymać? My z babcią w cukierniczce to mieszałyśmy normalną małą łyżką, drewnianą zwykle, bo pan Petri, co mieszkał tuż za lasem, rzeźbił takie, gdy odpoczywał na ganku po polowaniu. Parę razy namawiał, bym poszła z jego synem w las, ale przecież ja nie jestem głupia. Wiem, że do Babuszki smalił cholewki. Jak powiedziała, że ta łyżeczka to mogła być coś warta, tak postanowiłam, że jednak ją zatrzymam. Wsunęłam swój nowy skarb do kieszeni. Nie byłam tak obrotna jak Arthur, ale umiałam o siebie zadbać, przecież nie miałam wyjścia.
— O to powie mi pani, jak rozpoznać w ogóle złoto? Żeby się nie nabrać na jakichś krętaczy, co? — zaciekawiłam się, szukając w wewnętrznej kieszeni płaszcza kajecika, co by sobie zapisać, jak mi udzieli jakichś wskazówek. Tak sobie pomyślałam, że wyglądała na bogaczkę, więc powinna się na tym znać.
Gdy wzrok jej gdzieś poleciał (Odyn jeden wie czemu), instynktownie się odwróciłam. O raju! Miała rację. Cis, który wcześniej przegapiłam, teraz kryty śniegiem odkrywał swoje wdzięki przed naszymi oczyma. — Tak! — odkrzyknęłam zadowolona i nieco niezgrabnie popędziłam w jego stronę, razem z moją nową towarzyszką (raczej nie powinnam nazywać jej koleżanką, prawda?). A potem z kieszeni wyjęłam drobny nożyk, co go zawsze miałam przy sobie właśnie na takie okazje i wprawnymi ruchami zaczęłam obcinać parę gałązek. Działałam ostrożnie, aby przypadkiem igły niepotrzebnie nie odleciały, już nawet nie mówiąc o owocach. — Taka piękna roślina, a takim niecnym czynom służy. Babcia mi opowiadała, że to dlatego, że w przyrodzie nie może być tylko dobra, bo wtedy byśmy go nie doceniali... Ale głupi by mógł pomylić owoc z jarzębiną i potem ratuj takiego... — przewróciłam oczami, odcięte przeze mnie części pakując do lnianych woreczków, a potem wpychając do torby. Pokaźne zbiory mi się tu zrobiły, na szczęście! Nie, żebym kwestionowała czyjeś wybory, ale eliksir poronny zawsze znajdzie swojego kupca. Nie ma co się dziwić, ja sama to bym talara nie miała, aby wychować potomnego, cud, że moja babunia potrafiła. A teraz? Teraz to w mieście każdy żyje. Co za frajda dla dziecka, aby siedzieć na wsi?
— Pani uważa, bo trochę soku w panią strzeli i może się źle skończyć — upomniałam kobietę, ale naprawdę (przysięgam), że ton miałam swój, czyli taki raczej przyjemny.
Wtedy dostrzegłam mierznice. No jakie szczęście!
— O to powie mi pani, jak rozpoznać w ogóle złoto? Żeby się nie nabrać na jakichś krętaczy, co? — zaciekawiłam się, szukając w wewnętrznej kieszeni płaszcza kajecika, co by sobie zapisać, jak mi udzieli jakichś wskazówek. Tak sobie pomyślałam, że wyglądała na bogaczkę, więc powinna się na tym znać.
Gdy wzrok jej gdzieś poleciał (Odyn jeden wie czemu), instynktownie się odwróciłam. O raju! Miała rację. Cis, który wcześniej przegapiłam, teraz kryty śniegiem odkrywał swoje wdzięki przed naszymi oczyma. — Tak! — odkrzyknęłam zadowolona i nieco niezgrabnie popędziłam w jego stronę, razem z moją nową towarzyszką (raczej nie powinnam nazywać jej koleżanką, prawda?). A potem z kieszeni wyjęłam drobny nożyk, co go zawsze miałam przy sobie właśnie na takie okazje i wprawnymi ruchami zaczęłam obcinać parę gałązek. Działałam ostrożnie, aby przypadkiem igły niepotrzebnie nie odleciały, już nawet nie mówiąc o owocach. — Taka piękna roślina, a takim niecnym czynom służy. Babcia mi opowiadała, że to dlatego, że w przyrodzie nie może być tylko dobra, bo wtedy byśmy go nie doceniali... Ale głupi by mógł pomylić owoc z jarzębiną i potem ratuj takiego... — przewróciłam oczami, odcięte przeze mnie części pakując do lnianych woreczków, a potem wpychając do torby. Pokaźne zbiory mi się tu zrobiły, na szczęście! Nie, żebym kwestionowała czyjeś wybory, ale eliksir poronny zawsze znajdzie swojego kupca. Nie ma co się dziwić, ja sama to bym talara nie miała, aby wychować potomnego, cud, że moja babunia potrafiła. A teraz? Teraz to w mieście każdy żyje. Co za frajda dla dziecka, aby siedzieć na wsi?
— Pani uważa, bo trochę soku w panią strzeli i może się źle skończyć — upomniałam kobietę, ale naprawdę (przysięgam), że ton miałam swój, czyli taki raczej przyjemny.
Wtedy dostrzegłam mierznice. No jakie szczęście!
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:47
Usta Fridy drgnęły w rozbawieniu, gdy tajemnica małej łyżeczki została rozwiązana, lecz nie kontynuowała tematu, zamiast tego uznając go za zakończony. Właściwie mogła spodziewać się tego, że nieznajoma nie miała wcześniej styczności z przedmiotami pełniącymi funkcje bardziej ozdobne niż utylitarne - nie wyglądała na taką, której się w życiu przelewało ani nie brzmiała na taką, co mieszkała w mieście i była obyta ze zwyczajami mieszczańskimi.
- Skąd pani jest? Po akcencie słyszę, że nie stąd, ale nie mogę go rozpoznać - zapytała nieco wścibsko, choć przyjaznym tonem, bez oskarżycielskiej nuty dudniącej donośnie, że oceniała ją przez pryzmat pochodzenia - nie robiła tego. Nie każdy na tym świecie rodził się uprzywilejowany, nie każdy mógł sobie pozwolić na zbytki, bez oglądania każdego wydawanego talara dwukrotnie. Guldbrandsen była tego świadoma, lecz nie szła za tym żadna refleksja obejmująca stojącą przed nią osobę, nie żałowała jej ani nią nie pogardzała, pozostawiając ją w miejscu takim, w jakim ją zastała: obojętnym.
Zastanowiła się chwilę nad pytaniem jasnowłosej, zduszając w sobie chęć powołania się na starą i dość prostacką metodę gryzienia złotych monet, chociaż wizja gryzienia kociołka była co najmniej śmieszna. - Złoto jest delikatne, ale nie rdzewieje i nie plami się. Jeśli kociołek pomimo wyczyszczenia jest w stanie wizualnym pozostawiającym wiele do życzenia, najprawdopodobniej nie jest to złoto lub jego zawartość w stopie jest niższa niż powinna - rozważyła w głowie kilka innych rozwiązań, te jednak szybko od siebie odrzucała, dochodząc do wniosku, że kobiecie brakować będzie porównania, by zyskać pewność. - Drugim rozwiązaniem jest przytknięcie magnesu. Złoto nie wykazuje właściwości magnetycznych, nie powinno drgnąć - dodała po chwili, podsuwając kolejną metodę, chociaż szczęśliwie sama nigdy nie miała powodów ku temu, by otrzymywaną biżuterię testować magnesem.
Chwilę później obie skupiły się na zbieraniu cennych elementów cisowych gałązek, a ciemne brwi Fridy drgnęły ku górze, słysząc słowa towarzyszki. - Jakie niecne czyny ma pani na myśli? - zapytała, zerkając w jej stronę z zaskoczeniem. Sama wszak zbierała cis, zapewne w jasno określonym celu, czyżby więc jednocześnie pogardzała miksturami, które można było na jego bazie przygotować i ludźmi, którzy byli skłonni je stosować? - Dziękuję za ostrzeżenie, będę uważać - uśmiechnęła się lekko, chociaż chwilowo zebrała już dokładnie tyle cisu, ile potrzebowała do własnych [i]niecnych czynów[i]. Guldbrandsen owinęła drobne gałązki z igliwiem i owocami w jedwabną chustkę, którą następnie schowała do kieszeni płaszcza i powiodła spojrzeniem za kobietą, która ruszyła w kierunku kolejnej rośliny. - Jest pani pasjonatką zielarstwa? Wygląda pani, jakby się na tym znała - zapytała z ciekawością, rozglądając się, lecz nie znajdując już niczego, co by ją samą interesowało.
- Skąd pani jest? Po akcencie słyszę, że nie stąd, ale nie mogę go rozpoznać - zapytała nieco wścibsko, choć przyjaznym tonem, bez oskarżycielskiej nuty dudniącej donośnie, że oceniała ją przez pryzmat pochodzenia - nie robiła tego. Nie każdy na tym świecie rodził się uprzywilejowany, nie każdy mógł sobie pozwolić na zbytki, bez oglądania każdego wydawanego talara dwukrotnie. Guldbrandsen była tego świadoma, lecz nie szła za tym żadna refleksja obejmująca stojącą przed nią osobę, nie żałowała jej ani nią nie pogardzała, pozostawiając ją w miejscu takim, w jakim ją zastała: obojętnym.
Zastanowiła się chwilę nad pytaniem jasnowłosej, zduszając w sobie chęć powołania się na starą i dość prostacką metodę gryzienia złotych monet, chociaż wizja gryzienia kociołka była co najmniej śmieszna. - Złoto jest delikatne, ale nie rdzewieje i nie plami się. Jeśli kociołek pomimo wyczyszczenia jest w stanie wizualnym pozostawiającym wiele do życzenia, najprawdopodobniej nie jest to złoto lub jego zawartość w stopie jest niższa niż powinna - rozważyła w głowie kilka innych rozwiązań, te jednak szybko od siebie odrzucała, dochodząc do wniosku, że kobiecie brakować będzie porównania, by zyskać pewność. - Drugim rozwiązaniem jest przytknięcie magnesu. Złoto nie wykazuje właściwości magnetycznych, nie powinno drgnąć - dodała po chwili, podsuwając kolejną metodę, chociaż szczęśliwie sama nigdy nie miała powodów ku temu, by otrzymywaną biżuterię testować magnesem.
Chwilę później obie skupiły się na zbieraniu cennych elementów cisowych gałązek, a ciemne brwi Fridy drgnęły ku górze, słysząc słowa towarzyszki. - Jakie niecne czyny ma pani na myśli? - zapytała, zerkając w jej stronę z zaskoczeniem. Sama wszak zbierała cis, zapewne w jasno określonym celu, czyżby więc jednocześnie pogardzała miksturami, które można było na jego bazie przygotować i ludźmi, którzy byli skłonni je stosować? - Dziękuję za ostrzeżenie, będę uważać - uśmiechnęła się lekko, chociaż chwilowo zebrała już dokładnie tyle cisu, ile potrzebowała do własnych [i]niecnych czynów[i]. Guldbrandsen owinęła drobne gałązki z igliwiem i owocami w jedwabną chustkę, którą następnie schowała do kieszeni płaszcza i powiodła spojrzeniem za kobietą, która ruszyła w kierunku kolejnej rośliny. - Jest pani pasjonatką zielarstwa? Wygląda pani, jakby się na tym znała - zapytała z ciekawością, rozglądając się, lecz nie znajdując już niczego, co by ją samą interesowało.
Nieznajomy
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:47
No nie powiem, żeby mnie jakoś specjalnie zdziwiło, że kobieta zauważyła, że daleko mi było do rodowitej midgardczyninki... Midgardczanianki? Midgardczówki? No, w każdym razie pokiwałam tylko głową. — Aż tak to słychać? A no, no nie stąd, a z Laponii. A pani? — pochwaliłam się, nie uznając, że byłoby to coś złego. W końcu niektórzy byli w stanie rozpoznać akcenty już na pierwszy rzut oka, znaczy ucha. — Lemmenjoki dokładnie, ładny teren, naprawdę… Nasze lasy nie mają sobie równych. Się przeniosłam nie tak dawno tu, za monetą… — nieco speszona, uśmiechnęłam się do kobiety, wyciągając przed siebie dłoń. — Jestem Iiris — nie powinnam w teorii wstydzić się swojego stanu majątkowego, ale czułam, jak uszy mi płoną, zalewają się czerwienią. Schowane pod wełnianą czapką na szczęście nie miały jak oślepić nowo poznanej towarzyszki zbrodni, jaką było okradanie tego lasu z ingrediencji. Ale to za chwilę.
Słuchałam jej z uwagą, zapisując sobie od razu najważniejsze informacje. Pracowałam już z żywym złotem przy okazji Szczęścio-waru, albo Złotych Ust, ale był to zupełnie inny składnik, niż faktyczne złoto, z którego miał być wykonany kupiony przeze mnie kociołek. Z całego serduszka liczyłam, że nikt mnie nie oszukał. — O, o! To bardzo dobrze wiedzieć — musiałam skądś wytrzasnąć magnez, ale to nie powinno być chyba aż tak trudne. — Czyli magnez, albo czekać… No pewno, przy pracy się pobrudzi, ale to doczyszczę i zobaczymy — rozmawiałam bardziej do lustra, niż do niej, ale to tylko dlatego, że naprawdę mocno stresowała mnie ta kwestia.
— No jakby kogoś podtruć, to trzy takie owoce, ale surowe, ich miąższ w senie, by starczyły na dorosłego mężczyznę, chociaż raczej chuderlawego — wyszczerzyłam zęby do kobiety, zupełnie naturalnie, jakbym rozmawiała o czymś podobnym do karmienia małego dziecka orzeszkami w miodowej panierce. — Niezbyt to przyjemne, tak podtruć kogoś… Ale czasem trzeba, haha. Niewiele ich trza na miesięczny napar, albo... No wiadomo co — mrugnęłam nieco bardziej wymownie, bo chociaż nie obracałam się w kręgach takich jak ona (przynajmniej na pierwszy rzut oka), tak byłam znachorką i kobietą. Wszystkie wiemy, czym jest eliksir poronny, ryzykowny, ale czasem będący jedynym rozwiązaniem. Kiedyś zastanawiałam się, czemu moja matula go nie wypiła, skoro ojczulek poszedł w świat, ale babcia szybko uświadomiła mi, że to z miłości.
— Iiris Reinikainen — kiwnęłam jej głową, a potem ukłoniłam się teatralnie, jak jakaś księżniczka. — Znachorka, zielarka, szeptucha. Wnuczka samej Babuszki Reinikainen! — w mojej okolicy każdy by wiedział, o kogo chodzi. — Nie mam wizytówek, ale przysięgam, że tak jest — może powinnam poprosić kogoś o wydrukowanie takich świstków z moim nazwiskiem i adresem, aby wiedzieli gdzie leźć? W domu każdy mnie znał i do moich drzwi kierował potrzebującego, tutaj byłam zupełnie obca. — Polecam się, jak czegoś potrzeba. Właściwie to chętnie przyjęłabym zlecenie... — jak ta łyżeczka się nie sprzeda. Spojrzałam wymownie na cis, nie oczekując jednak, że kobieta zdradzi mi, do czego jej posłuży ta roślina. Sama niczym kret, nos niemal przystawiłam do ziemi, dostrzegając nieopodal borówkę czarną. Zadziwiała mnie nieco magia tego miejsca, ale bez zastanowienia ruszyłam w jego stronę. Zahaczając o dół łodyżki, aby zebrać wszystko to, co przyda się na spokój.
Słuchałam jej z uwagą, zapisując sobie od razu najważniejsze informacje. Pracowałam już z żywym złotem przy okazji Szczęścio-waru, albo Złotych Ust, ale był to zupełnie inny składnik, niż faktyczne złoto, z którego miał być wykonany kupiony przeze mnie kociołek. Z całego serduszka liczyłam, że nikt mnie nie oszukał. — O, o! To bardzo dobrze wiedzieć — musiałam skądś wytrzasnąć magnez, ale to nie powinno być chyba aż tak trudne. — Czyli magnez, albo czekać… No pewno, przy pracy się pobrudzi, ale to doczyszczę i zobaczymy — rozmawiałam bardziej do lustra, niż do niej, ale to tylko dlatego, że naprawdę mocno stresowała mnie ta kwestia.
— No jakby kogoś podtruć, to trzy takie owoce, ale surowe, ich miąższ w senie, by starczyły na dorosłego mężczyznę, chociaż raczej chuderlawego — wyszczerzyłam zęby do kobiety, zupełnie naturalnie, jakbym rozmawiała o czymś podobnym do karmienia małego dziecka orzeszkami w miodowej panierce. — Niezbyt to przyjemne, tak podtruć kogoś… Ale czasem trzeba, haha. Niewiele ich trza na miesięczny napar, albo... No wiadomo co — mrugnęłam nieco bardziej wymownie, bo chociaż nie obracałam się w kręgach takich jak ona (przynajmniej na pierwszy rzut oka), tak byłam znachorką i kobietą. Wszystkie wiemy, czym jest eliksir poronny, ryzykowny, ale czasem będący jedynym rozwiązaniem. Kiedyś zastanawiałam się, czemu moja matula go nie wypiła, skoro ojczulek poszedł w świat, ale babcia szybko uświadomiła mi, że to z miłości.
— Iiris Reinikainen — kiwnęłam jej głową, a potem ukłoniłam się teatralnie, jak jakaś księżniczka. — Znachorka, zielarka, szeptucha. Wnuczka samej Babuszki Reinikainen! — w mojej okolicy każdy by wiedział, o kogo chodzi. — Nie mam wizytówek, ale przysięgam, że tak jest — może powinnam poprosić kogoś o wydrukowanie takich świstków z moim nazwiskiem i adresem, aby wiedzieli gdzie leźć? W domu każdy mnie znał i do moich drzwi kierował potrzebującego, tutaj byłam zupełnie obca. — Polecam się, jak czegoś potrzeba. Właściwie to chętnie przyjęłabym zlecenie... — jak ta łyżeczka się nie sprzeda. Spojrzałam wymownie na cis, nie oczekując jednak, że kobieta zdradzi mi, do czego jej posłuży ta roślina. Sama niczym kret, nos niemal przystawiłam do ziemi, dostrzegając nieopodal borówkę czarną. Zadziwiała mnie nieco magia tego miejsca, ale bez zastanowienia ruszyłam w jego stronę. Zahaczając o dół łodyżki, aby zebrać wszystko to, co przyda się na spokój.
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:48
Uśmiechnęła się krótko, niezłośliwie, gdy jej podejrzenia się sprawdziły; nie była stąd, zdradzało ją więcej niż obcy akcent, lecz Guldbrandsen nie widziała w tym absolutnie nic złego, wszak sama nie narodziła się w Midgardzie, ani nie spędziła tu dzieciństwa, mimo że oboje rodzice z powodzeniem tkali tu swoje kariery i spędzali wiele czasu. Jak i wielu innych, była przyjezdna - tu i w innych miejscach, które później opuszczała bez większych sentymentów.
- Z Tromsø, za kołem podbiegunowym - odpowiedziała, dookreślając dokładniej lokalizację, gdy jej doświadczenie mówiło, że ci, którzy nie zwykli pojawiać się na tak dalekiej północy, niejednokrotnie mieli problem z umiejscowieniem tego pięknego miasta na mapie. Wielka szkoda. Pokiwała głową, przysłuchując się nierozciągniętej opowieści, chociaż jej samej serce nie ciągnęło do lasów, a do miejskiego życia, do ludzi. - I jak ocenia pani przeprowadzkę? Żyje się tu łatwiej? Moneta nie rozczarowuje? - zapytała, nim wyciągnęła przed siebie dłoń odzianą w skórzaną rękawiczkę i uścisnęła tą należącą do Iiris. - Frida, miło poznać - przedstawiła się, wyginając kąciki ust ku górze, jakby w ogóle nie dostrzegała speszenia malującego się na twarzy kobiety - bo i dlaczego by miała? Nie jej rzecz oceniać innych przez pryzmat ciężkości sakiewki, nie każdemu w życiu szczęście dopisywało równie bardzo co jej własnej rodzinie, miała tego świadomość i nie grała na wrażliwej strunie, choć w niejednych oczach widniała jako uprzywilejowany bufon.
- Magnes nie magnez - poprawiła ją, dobitniej akcentując słowo, które zostało przeinaczone. Magnezem kobieta niewiele by zdziałała, niestety, chociaż dalsze drążenie tematu wydawało się być już pozbawione większego sensu; Iiris zrobi co uzna za stosowne, jeśli postanowi nie skorzystać z metody wskazanej przez czarnowłosą, była to już kompletnie jej sprawa. Chwilę później kształtne wargi Fridy ponownie drgnęły w uśmiechu uprzejmego rozbawienia, gdy na ruszt poszły dywagacje odnośnie właściwości cisu.
- Interesująca kwestia, nigdy nie zagłębiałam się w potencjał trucicielski tej rośliny - stwierdziła tonem lekkim, jakby rozmawiały o pogodzie, a nie rujnowaniu ludziom zdrowia, jednocześnie poniekąd naprowadzając nowo poznaną kobietę na kwestię tego, jakie właściwości cisu ją samą interesowały najbardziej. Możliwości wszak było tylko kilka i nie czuła ani krzty wstydu z tego powodu. Miesięczny napar znajdował się na jej stałym wyposażeniu, był miksturą skuteczną i niezwykle przydatną, pozwalającą oszczędzić sobie nieprzyjemnych zaskoczeń, chociaż długie miesiące podróży poważnie nadwątliły jego zapasy. Uśmiech poszerzył się tylko, gdy Reinikainen dokonała obszerniejszego przestawienia, odkrywając przed nią dziedziny swojej specjalizacji, ignorując uprzejmie wzmiankę o lapońskiej babuszce, której sama nie była w stanie kojarzyć, obracając się w zupełnie innych kręgach. - Wizytówki są zbędne, gdy renoma wyprzedza nazwisko. Może i tak wkrótce będzie w twoim przypadku, Iiris... mogę? - ciemne oczy błysnęły nowymi możliwościami, które przeznaczenie samo podsuwało jej pod nos, gdy spoglądała na szeptuchę, nie bawiąc się już w konwenanse i tytułowanie jej panią. - Czy i alchemią zajmujesz się samodzielnie? - zapytała z ciekawością. - Alchemik, z którego usług korzystałam przed wyjazdem z Midgardu, postanowił przejść na emeryturę - czy to nie ładny eufemizm na poniesienie śmiertelnych obrażeń w wyniku wybuchu kociołka przy warzeniu szczególnie skomplikowanego eliksiru? - Przyznaję, przyznałby mi się ktoś nowy do współpracy, a wieści po Midgardzie roznoszą się wyjątkowo szybko... - skwitowała swój tok myślowy, rozsnuwając przed zielarką nową wizję, wizję, w której sprzedaż łyżeczki mogłaby się okazać czymś kompletnie zbędnym. Powiodła spojrzeniem za kobietą, która schyliwszy się do podłoża zbierała borówkę i po chwili sama dostrzegła dwa dorodne muchomory kawałek dalej. Nie czekając na zaproszenie, zebrała je, drobnym nożykiem dobytym z kieszeni odcinając tuż przy grzybni.
- Z Tromsø, za kołem podbiegunowym - odpowiedziała, dookreślając dokładniej lokalizację, gdy jej doświadczenie mówiło, że ci, którzy nie zwykli pojawiać się na tak dalekiej północy, niejednokrotnie mieli problem z umiejscowieniem tego pięknego miasta na mapie. Wielka szkoda. Pokiwała głową, przysłuchując się nierozciągniętej opowieści, chociaż jej samej serce nie ciągnęło do lasów, a do miejskiego życia, do ludzi. - I jak ocenia pani przeprowadzkę? Żyje się tu łatwiej? Moneta nie rozczarowuje? - zapytała, nim wyciągnęła przed siebie dłoń odzianą w skórzaną rękawiczkę i uścisnęła tą należącą do Iiris. - Frida, miło poznać - przedstawiła się, wyginając kąciki ust ku górze, jakby w ogóle nie dostrzegała speszenia malującego się na twarzy kobiety - bo i dlaczego by miała? Nie jej rzecz oceniać innych przez pryzmat ciężkości sakiewki, nie każdemu w życiu szczęście dopisywało równie bardzo co jej własnej rodzinie, miała tego świadomość i nie grała na wrażliwej strunie, choć w niejednych oczach widniała jako uprzywilejowany bufon.
- Magnes nie magnez - poprawiła ją, dobitniej akcentując słowo, które zostało przeinaczone. Magnezem kobieta niewiele by zdziałała, niestety, chociaż dalsze drążenie tematu wydawało się być już pozbawione większego sensu; Iiris zrobi co uzna za stosowne, jeśli postanowi nie skorzystać z metody wskazanej przez czarnowłosą, była to już kompletnie jej sprawa. Chwilę później kształtne wargi Fridy ponownie drgnęły w uśmiechu uprzejmego rozbawienia, gdy na ruszt poszły dywagacje odnośnie właściwości cisu.
- Interesująca kwestia, nigdy nie zagłębiałam się w potencjał trucicielski tej rośliny - stwierdziła tonem lekkim, jakby rozmawiały o pogodzie, a nie rujnowaniu ludziom zdrowia, jednocześnie poniekąd naprowadzając nowo poznaną kobietę na kwestię tego, jakie właściwości cisu ją samą interesowały najbardziej. Możliwości wszak było tylko kilka i nie czuła ani krzty wstydu z tego powodu. Miesięczny napar znajdował się na jej stałym wyposażeniu, był miksturą skuteczną i niezwykle przydatną, pozwalającą oszczędzić sobie nieprzyjemnych zaskoczeń, chociaż długie miesiące podróży poważnie nadwątliły jego zapasy. Uśmiech poszerzył się tylko, gdy Reinikainen dokonała obszerniejszego przestawienia, odkrywając przed nią dziedziny swojej specjalizacji, ignorując uprzejmie wzmiankę o lapońskiej babuszce, której sama nie była w stanie kojarzyć, obracając się w zupełnie innych kręgach. - Wizytówki są zbędne, gdy renoma wyprzedza nazwisko. Może i tak wkrótce będzie w twoim przypadku, Iiris... mogę? - ciemne oczy błysnęły nowymi możliwościami, które przeznaczenie samo podsuwało jej pod nos, gdy spoglądała na szeptuchę, nie bawiąc się już w konwenanse i tytułowanie jej panią. - Czy i alchemią zajmujesz się samodzielnie? - zapytała z ciekawością. - Alchemik, z którego usług korzystałam przed wyjazdem z Midgardu, postanowił przejść na emeryturę - czy to nie ładny eufemizm na poniesienie śmiertelnych obrażeń w wyniku wybuchu kociołka przy warzeniu szczególnie skomplikowanego eliksiru? - Przyznaję, przyznałby mi się ktoś nowy do współpracy, a wieści po Midgardzie roznoszą się wyjątkowo szybko... - skwitowała swój tok myślowy, rozsnuwając przed zielarką nową wizję, wizję, w której sprzedaż łyżeczki mogłaby się okazać czymś kompletnie zbędnym. Powiodła spojrzeniem za kobietą, która schyliwszy się do podłoża zbierała borówkę i po chwili sama dostrzegła dwa dorodne muchomory kawałek dalej. Nie czekając na zaproszenie, zebrała je, drobnym nożykiem dobytym z kieszeni odcinając tuż przy grzybni.
Nieznajomy
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:48
Koło podbiegunowe było mi dobrze znane, ale nigdy nie byłam w Tromsø. Chowając się w Finlandii, nie miałam zresztą wiele okazji do podróżowania za granice. Midgard był jedynym takim miejscem. Szczerze mówiąc, nie brakowało mi tego, nieszczególnie potrzebowałam poznawać nowe, w tym Arthur odnajdywał się o wiele lepiej. — Ja sobie tak myślę, że to miasto to pędzi za bardzo — odpowiedziałam spokojnie, zgodnie z prawdą. — Ludzie tu zapomnieli, by cieszyć się życiem, ciągle moneta i moneta. Zero przyjemności, nikt nie siada już nad ogniem, piekąc sarninę. Chyba że od okazji... — nie zdążyłam jeszcze dokładnie poznać tego miasta, ale takie miałam o nim wrażenie. Niestety nie mogłam być też pewna, czy nie uraziłam kobiety, może ona sama wolała żyć tak jak ci, którzy nieco mnie dziwili. Eh, nie powinnam nikogo oceniać. Babuszka mówiła, że nie powinnam.
— A ma potencjał, a ma! — odparłam jakby ucieszona, że mogę się popisać własną wiedzą w tym temacie. — Calutki trujący, oprócz tego — wskazałam palcem na czerwoną osnówkę, która otaczała nasionka, a następnie rozkruszyłam je w palcach i do ust wsadziłam tę bezpieczną część. Skąd wiedziałam, że można? Bo już ich wcześniej próbowałam. Właściwie to takie było ryzyko zawodowe, na które zawsze byłam gotowa. Teraz po latach i po odebraniu rozsądnych nauk od Babuszki, drzewa i krzewy nie skrywały przede mną tajemnic. Co z tego, że byłam znachorką? Nie miałam oporów przed przyrządzaniem trucizn, uznając, że w naturze nic nigdy nie zginie. Kto odejdzie, ten znajdzie spokój gdzieś indziej.
Kiwnęłam głową, nieco podekscytowana, że kobieta mogłaby widzieć we mnie dostawce. Wyglądała naprawdę bogato, chociaż nie znałam się za dokładnych kwotach, jakie musiałaby zapłacić, tak potrafiłam porównać, chociażby jej ubiór z moim, albo jedwabistość jej włosów ze związanym ciasno warkoczem, który po prostu był dla mnie wygodny.
— Chętnie! — odparłam może nieco zbyt entuzjastycznie, ale nie byłam wcale najlepsza w prowadzeniu biznesowych konwersacji. Wolałam stać przy kociołku i mieszać w nim wywary, niż sprzedawać własne usługi. Przydałby mi się ktoś, kto mógłby robić to za mnie, ale wtedy on też chciałby pieniędzy i koło by się zamknęło. Nie zamierzałam jednak pogrążać się w swej niepewności. — Mi do emerytury daleko, choćby się chciało czasem usiąść na ganku i popijać herbatę, patrząc, jak wiosna przychodzi. Ale spokojna głowa! Jeszcze nie czas. Czego by było potrzeba? — spytałam gwałtownie, obserwując jej spojówki. Czy będzie to zwykłe zamówienie na krwinkowar, a może zebrany wcześniej cis znajdzie swój użytek prędzej, niż mogłabym się tego spodziewać?
Gdy podeszła do muchomorów, sama ruszyłam za nią. Musiała mieć dobre oko. Odcięłam kilka własnym nożykiem, to samo robiąc ze znajdującymi się niedaleko borówkami i czosnkiem syberyjskim. To miejsce to prawdziwa kopalnia złota, nie dość, że znalazłam srebrną łyżeczkę, to jeszcze tyle wspaniałości, teraz zagrzewających miejsca w mojej torbie.
— A ma potencjał, a ma! — odparłam jakby ucieszona, że mogę się popisać własną wiedzą w tym temacie. — Calutki trujący, oprócz tego — wskazałam palcem na czerwoną osnówkę, która otaczała nasionka, a następnie rozkruszyłam je w palcach i do ust wsadziłam tę bezpieczną część. Skąd wiedziałam, że można? Bo już ich wcześniej próbowałam. Właściwie to takie było ryzyko zawodowe, na które zawsze byłam gotowa. Teraz po latach i po odebraniu rozsądnych nauk od Babuszki, drzewa i krzewy nie skrywały przede mną tajemnic. Co z tego, że byłam znachorką? Nie miałam oporów przed przyrządzaniem trucizn, uznając, że w naturze nic nigdy nie zginie. Kto odejdzie, ten znajdzie spokój gdzieś indziej.
Kiwnęłam głową, nieco podekscytowana, że kobieta mogłaby widzieć we mnie dostawce. Wyglądała naprawdę bogato, chociaż nie znałam się za dokładnych kwotach, jakie musiałaby zapłacić, tak potrafiłam porównać, chociażby jej ubiór z moim, albo jedwabistość jej włosów ze związanym ciasno warkoczem, który po prostu był dla mnie wygodny.
— Chętnie! — odparłam może nieco zbyt entuzjastycznie, ale nie byłam wcale najlepsza w prowadzeniu biznesowych konwersacji. Wolałam stać przy kociołku i mieszać w nim wywary, niż sprzedawać własne usługi. Przydałby mi się ktoś, kto mógłby robić to za mnie, ale wtedy on też chciałby pieniędzy i koło by się zamknęło. Nie zamierzałam jednak pogrążać się w swej niepewności. — Mi do emerytury daleko, choćby się chciało czasem usiąść na ganku i popijać herbatę, patrząc, jak wiosna przychodzi. Ale spokojna głowa! Jeszcze nie czas. Czego by było potrzeba? — spytałam gwałtownie, obserwując jej spojówki. Czy będzie to zwykłe zamówienie na krwinkowar, a może zebrany wcześniej cis znajdzie swój użytek prędzej, niż mogłabym się tego spodziewać?
Gdy podeszła do muchomorów, sama ruszyłam za nią. Musiała mieć dobre oko. Odcięłam kilka własnym nożykiem, to samo robiąc ze znajdującymi się niedaleko borówkami i czosnkiem syberyjskim. To miejsce to prawdziwa kopalnia złota, nie dość, że znalazłam srebrną łyżeczkę, to jeszcze tyle wspaniałości, teraz zagrzewających miejsca w mojej torbie.
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:48
Przysłuchiwała się przemyśleniom Iiris z łagodnym uśmiechem rozciągającym usta, jakby kwestia jej światopoglądu i subiektywna opinia o Midgardzie zestawionym z fińską wioską skrytą w lesie faktycznie żywo ją interesowała. Przytakiwała więc odzianą w futrzastą czapkę głową z wyczuciem, gdy należało to uczynić, chociaż w gruncie rzeczy nie potrafiła zrozumieć położenia, z jakiego przemawiała kobieta, różniło je po prostu zbyt wiele. - Inne jest życie w mieście i inne są w nim przyjemności - skwitowała lekkim tonem, nie nakreślając własnego przekonania o tym, czy inne znaczy lepsze czy gorsze, ani nie odwołując się do jej słów o pogoni za pieniądzem, znów uznając, że ci, którym uprzywilejowanie zapewniło względny dostatek, byli jedynymi, którzy nie musieli się troszczyć o sprawy tak przyziemne jak materializm. Lecz jaki procent społeczeństwa stanowili?
Tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady śledziły poczynania jasnowłosej, która pewność własnych umiejętności postanowiła zaprezentować w wyjątkowo empiryczny sposób, zjadając czerwoną część owocu skrywającego w sobie nasionko. - Przyznać muszę, nie znam się za bardzo na truciznach - przyznała niemalże niefrasobliwie, jakby wcale nie toczyły rozmowy na potencjalnie mordercze tematy i jakby zupełnie normalnym było to, że każdy galdr ma w małym palcu kompendium stosowania różnego rodzaju trucizn.
Poniekąd liczyła na to, że złożona przez nią oferta zostanie przyjęta z otwartymi ramionami; kontakty z rzemieślnikami i wytwórcami bywały wyjątkowo przydatne i warto je było mieć na podorędziu, nim jednak Guldbrandsen gotowa by była zawierzyć ledwo poznanej osobie w kwestii przygotowania wyjątkowo ważnych mikstur, pragnęła sprawdzić zakres jej umiejętności i gotowość do chwycenia się za realizację zróżnicowanego zamówienia, nawet jeśli w grę wchodziły eliksiry niecieszące się dobrą renomą w świetle prawa. Czy Iiris podoła? Najwidoczniej miały się o tym przekonać już wkrótce. Uśmiech Fridy nieznacznie się poszerzył, Finka nie musiała być dla niej prawdziwie pasjonującym towarzystwem do rozmowy, jeśli posiadała ściśle określone zdolności, które tej mogłyby się przydać; mogła okazać się wartościowa. - Myślę, że gdy dasz sobie szansę na zadomowienie się w Midgardzie, znajdziesz i czas na cieszenie się młodymi pędami zieleniącymi się na drzewach - i moneta do Ciebie przyjdzie i da Ci więcej swobody, Iiris, nie bądź tylko rozczarowaniem. - Właściwie potrzebuję tylko kilku podstawowych mikstur - stwierdziła, poprawiając poły płaszcza, by okrywał jej ciało szczelniej i nie przepuszczał ani odrobiny mroźnego wiatru. - Słoiczek maści Idun, niewielki zapas miesięcznego naparu, może ewentualnie jedna porcja eliksiru poronnego - wymieniała kolejne nazwy z namysłem, przyglądając się znachorce nienachalnie, choć uważnie, jakby chciała sprawdzić jej reakcje na składane zamówienie. - Czarny Miód, Szept Wyroczni - kontynuowała niespiesznie, wciąż jakby oczekując protestu. Jak wiele Iiris była w stanie zrobić dla garści monet? - I dwie lub trzy fiolki Daru Frejra - dodała na zakończenie bez śladu skrępowania, kątem oka dostrzegając skryte pod śnieżną pierzynką zdobne pędy, osadzone w splątanej i czarnej podstawie. Ręka diabła - Guldbrandsen nie była zielarką, lecz nawet ona wiedziała, że znalezisko to było dość rzadkie i wyjątkowe, czyżby więc dopisywało jej szczęście? Ruszyła ku roślinie, by i ją dołączyć do swojej kolekcji, która już niebawem miała trafić do kociołka odpowiednio kompetentnego alchemika. Czy okaże się nim być Reinikainen?
Tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady śledziły poczynania jasnowłosej, która pewność własnych umiejętności postanowiła zaprezentować w wyjątkowo empiryczny sposób, zjadając czerwoną część owocu skrywającego w sobie nasionko. - Przyznać muszę, nie znam się za bardzo na truciznach - przyznała niemalże niefrasobliwie, jakby wcale nie toczyły rozmowy na potencjalnie mordercze tematy i jakby zupełnie normalnym było to, że każdy galdr ma w małym palcu kompendium stosowania różnego rodzaju trucizn.
Poniekąd liczyła na to, że złożona przez nią oferta zostanie przyjęta z otwartymi ramionami; kontakty z rzemieślnikami i wytwórcami bywały wyjątkowo przydatne i warto je było mieć na podorędziu, nim jednak Guldbrandsen gotowa by była zawierzyć ledwo poznanej osobie w kwestii przygotowania wyjątkowo ważnych mikstur, pragnęła sprawdzić zakres jej umiejętności i gotowość do chwycenia się za realizację zróżnicowanego zamówienia, nawet jeśli w grę wchodziły eliksiry niecieszące się dobrą renomą w świetle prawa. Czy Iiris podoła? Najwidoczniej miały się o tym przekonać już wkrótce. Uśmiech Fridy nieznacznie się poszerzył, Finka nie musiała być dla niej prawdziwie pasjonującym towarzystwem do rozmowy, jeśli posiadała ściśle określone zdolności, które tej mogłyby się przydać; mogła okazać się wartościowa. - Myślę, że gdy dasz sobie szansę na zadomowienie się w Midgardzie, znajdziesz i czas na cieszenie się młodymi pędami zieleniącymi się na drzewach - i moneta do Ciebie przyjdzie i da Ci więcej swobody, Iiris, nie bądź tylko rozczarowaniem. - Właściwie potrzebuję tylko kilku podstawowych mikstur - stwierdziła, poprawiając poły płaszcza, by okrywał jej ciało szczelniej i nie przepuszczał ani odrobiny mroźnego wiatru. - Słoiczek maści Idun, niewielki zapas miesięcznego naparu, może ewentualnie jedna porcja eliksiru poronnego - wymieniała kolejne nazwy z namysłem, przyglądając się znachorce nienachalnie, choć uważnie, jakby chciała sprawdzić jej reakcje na składane zamówienie. - Czarny Miód, Szept Wyroczni - kontynuowała niespiesznie, wciąż jakby oczekując protestu. Jak wiele Iiris była w stanie zrobić dla garści monet? - I dwie lub trzy fiolki Daru Frejra - dodała na zakończenie bez śladu skrępowania, kątem oka dostrzegając skryte pod śnieżną pierzynką zdobne pędy, osadzone w splątanej i czarnej podstawie. Ręka diabła - Guldbrandsen nie była zielarką, lecz nawet ona wiedziała, że znalezisko to było dość rzadkie i wyjątkowe, czyżby więc dopisywało jej szczęście? Ruszyła ku roślinie, by i ją dołączyć do swojej kolekcji, która już niebawem miała trafić do kociołka odpowiednio kompetentnego alchemika. Czy okaże się nim być Reinikainen?
Nieznajomy
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:48
Spacer po łonie natury dobrze mi robił. Nie do końca lubiłam przebywać w miejsce, co zresztą było doskonale widoczne, gdy tylko w płuca wchodziło rześkie powietrze. Kiwałam głową na kolejne słowa kobiety, nie musiała się przecież znać. Wyglądała na miastową, na taką co kwiaty i zioła widywała jedynie w starannie zadbanych parkach, a nie na łonie natury, gdzie dzika przyroda roztaczała swoje sidła, niepowstrzymana przez nikogo, bo żaden galdr i żaden śniący nie mógł mieć na nią takiego wpływu (a przynajmniej tak mi się na tamten moment wydawało).
— A bo to taka wiedza niepotrzebna, to się nie ma co przejmować — pocieszyłam ją, choć pewnie owego nie potrzebowała. Dla mnie czy to trutka, czy odtrutka, to jeden grzyb był. Wywary były od tego, żeby je warzyć, a ja, chociaż byłam znachorką, gotową pomóc każdemu człowiekowi w potrzebie, żyłam zgodnie z prawami natury. Każdy musiał kiedyś odejść, aby mógł przeżyć silniejszy.
Kobieta zdawała się być wyjątkowo zainteresowana usługami, co odebrałam z ogromną radością, no i także zaszczytem. Każda moneta się dla mnie liczyła, zwłaszcza w tym czasie. Szczerze myślałam, że może pożyję tu parę miesięcy i na wiosnę wrócę do Finlandii, zarobiona i bezpieczna. Jeszcze jak był Arthur, było mi nieco łatwiej, ale teraz...? Zresztą, nieważne. Miałam cieszyć się, z tego co jest, a nie z tego co straciłam. Prędko wyciągnęłam więc notesik i rozpoczęłam spisywanie, co takiego jest potrzebne kobiecie. Maść Idun, no jasne, musiała dbać o urodę, miesięczny napar, też zdawał mi się logiczny, ktoś taki jak ona na pewno nie miał czasu na słodkiego brzdąca. Nie zareagowałam gdy wspomniała o eliksirze poronnym i zwyczajnie zapisałam go, razem z resztą. Można nazwać to brakiem mojej moralności, ale ja po prostu myślę, że natura wygrywa, a w niej każdy decydował o swoim ciele sam. Kolejne były takie wywary, co to mogły człowieka poskładać w pół, ale ja znów nie komentowałam, tylko uśmiechałam się pod nosem, bo zamówienie wydawało się być ogromne. Jeśli zyskałabym taką stałą klientkę, tak na pewno byłoby mi łatwiej.
— Szept wyroczni... — skomentowałam, błyskiem w oczach ukazując pewną fascynację. To oszustka czy prawdziwa? Głupio było pytać… — To nie ma problemu z mojej strony, wszystko mogę zrobić, dostarczyć potem też. Dużo nie wezmę — sama nie wiedziałam ile tak naprawdę, musiałam to chyba skonsultować jeszcze z Fárbautim, on jakby lepiej rozumiał cały ten świat biznesowy. — Może wiewiórka moja, Poziomka to jest — akurat ta wskoczyła mi na ramię, obżerając się kawałkiem orzecha laskowego — by list przyniosła, jak będę wiedzieć na kiedy zdążę, bo w sumie... Na kiedy trzeba? — krótkim i lekko obgryzionym ołówkiem chciałam zapisać jeszcze datę, resztę przecież mogłyśmy dogadać listownie. Nie miałam wszystkich składników, jeden z nich właśnie trzymała w dłoniach kobieta, ale to nic... Jakoś sobie poradzę.
— A bo to taka wiedza niepotrzebna, to się nie ma co przejmować — pocieszyłam ją, choć pewnie owego nie potrzebowała. Dla mnie czy to trutka, czy odtrutka, to jeden grzyb był. Wywary były od tego, żeby je warzyć, a ja, chociaż byłam znachorką, gotową pomóc każdemu człowiekowi w potrzebie, żyłam zgodnie z prawami natury. Każdy musiał kiedyś odejść, aby mógł przeżyć silniejszy.
Kobieta zdawała się być wyjątkowo zainteresowana usługami, co odebrałam z ogromną radością, no i także zaszczytem. Każda moneta się dla mnie liczyła, zwłaszcza w tym czasie. Szczerze myślałam, że może pożyję tu parę miesięcy i na wiosnę wrócę do Finlandii, zarobiona i bezpieczna. Jeszcze jak był Arthur, było mi nieco łatwiej, ale teraz...? Zresztą, nieważne. Miałam cieszyć się, z tego co jest, a nie z tego co straciłam. Prędko wyciągnęłam więc notesik i rozpoczęłam spisywanie, co takiego jest potrzebne kobiecie. Maść Idun, no jasne, musiała dbać o urodę, miesięczny napar, też zdawał mi się logiczny, ktoś taki jak ona na pewno nie miał czasu na słodkiego brzdąca. Nie zareagowałam gdy wspomniała o eliksirze poronnym i zwyczajnie zapisałam go, razem z resztą. Można nazwać to brakiem mojej moralności, ale ja po prostu myślę, że natura wygrywa, a w niej każdy decydował o swoim ciele sam. Kolejne były takie wywary, co to mogły człowieka poskładać w pół, ale ja znów nie komentowałam, tylko uśmiechałam się pod nosem, bo zamówienie wydawało się być ogromne. Jeśli zyskałabym taką stałą klientkę, tak na pewno byłoby mi łatwiej.
— Szept wyroczni... — skomentowałam, błyskiem w oczach ukazując pewną fascynację. To oszustka czy prawdziwa? Głupio było pytać… — To nie ma problemu z mojej strony, wszystko mogę zrobić, dostarczyć potem też. Dużo nie wezmę — sama nie wiedziałam ile tak naprawdę, musiałam to chyba skonsultować jeszcze z Fárbautim, on jakby lepiej rozumiał cały ten świat biznesowy. — Może wiewiórka moja, Poziomka to jest — akurat ta wskoczyła mi na ramię, obżerając się kawałkiem orzecha laskowego — by list przyniosła, jak będę wiedzieć na kiedy zdążę, bo w sumie... Na kiedy trzeba? — krótkim i lekko obgryzionym ołówkiem chciałam zapisać jeszcze datę, resztę przecież mogłyśmy dogadać listownie. Nie miałam wszystkich składników, jeden z nich właśnie trzymała w dłoniach kobieta, ale to nic... Jakoś sobie poradzę.
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Ścieżka dydaktyczna – Nieznajomy: I. Reinikainen & Bezimienny: F. Guldbrandsen Nie 3 Gru - 14:49
Nie była fanką żmudnych poszukiwań konkretnych roślin i ziół, lecz zdarzało jej się samodzielnie je pozyskiwać, gdy była absolutnie pewna rozpoznania gatunku i jego właściwości - nigdy nie ryzykowała zebraniem czegoś, co do czego miała chociaż nikłe wątpliwości. Sama faktycznie najczęściej do czynienia miała z ziołami rytualnymi, które łagodnie koiły nerwy i wprawiały w stan przyjemnego otępienia, niezbędnego do późniejszego wejścia w trans. Las był jednak dla niej miejscem do przechadzek, zdobywanie w nim ingrediencji nie było dla niej kwestią życia lub śmierci, jej spojrzenie różniło się więc z pewnością od spojrzenia Iiris. Uśmiechnęła się krótko na jej słowa, potwierdzając jakby, że w istocie rzeczy nie potrzebowała w żadnym celu wiedzy o truciznach i ich stosowaniu.
Kolejne nazwy wywarów wymieniała powoli i jakby z namysłem, dając tym samym jasnowłosej czas na zapisanie kolejnych pozycji i studiując przy tym jej reakcje, których właściwie nie doczekała się zbyt wielu. Kąciki jej ust drgnęły w zadowoleniu, podobna obojętność i niemalże analityczne podejście do sprawy, która niektórych byłaby w stanie porządnie emocjonować, wskazywała również na jej doświadczenie i na to, że nie jeden raz przygotowywała podobne zamówienia. Kiwnęła głową, maskując jednak rozlewające się w jej wnętrzu uczucie satysfakcji. Chociaż gotowa była zapłacić każdą cenę, nie musząc oglądać każdej monety dwukrotnie przed jej wydaniem, ciekawa była jednocześnie tego, jak wyceni swoją pracę alchemiczka, która ledwo co przybyła do Midgardu z prowincji. Uśmiech wciąż tańczył na ustach Fridy, gdy nazwa jednego narkotyku szczególnie zainteresowała jasnowłosą, nie skomentowała jednak tego chwilowego zawahania w żaden sposób, pozwalając snuć Iiris swoje własne domysły na ten temat i nie wnikając już w to czy w jej oczach była kimś o ukrytym darze, czy zwyczajną zamożną damulką, która lubiła porządnie się zabawić. To nie miało żadnego znaczenia, nie dla niej.
- To świetnie się składa - skwitowała jej zapewnienia, raz jeszcze ciesząc się w myślach z tego, że Norny skierowały ją na spacer tą ścieżką właśnie teraz, by napotkać mogła Iiris. Nie spłoszyła się, gdy wiewiórka do nich dołączyła, Smultring często również wyskakiwał bez zapowiedzi nie wiadomo skąd, przywykła. Obejrzała zwierzątko, by zapamiętać jego wygląd i skinęła głową. Kolejna myśl zaświtała jej w głowie, lecz nim wprowadziła ją w życie, schyliła się jeszcze, by zerwać garstkę czarnych jagód. Z wyrazem triumfu powróciła do Iiris, odnajdując jej twarz ciemnymi tęczówkami. - Proszę, weź więc moje dzisiejsze zdobycze na poczet mojego zamówienia. Wierzę, że resztę zdołasz pozyskać bez większych problemów? - bardziej stwierdziła niż zapytała, przekazując jej świeżo zebrane rośliny, z którymi ta z pewnością wiedziała o wiele lepiej od niej jak należy się obchodzić. - Im szybciej, tym lepiej, choć nie chcę wprowadzać niezdrowego pośpiechu. Będę cierpliwie wyglądać Poziomki na swoim parapecie - wyrzekła w ramach pożegnania, nim każda ruszyła w swoją stronę w sobie tylko znanych celach.
Frida i Iiris
Kolejne nazwy wywarów wymieniała powoli i jakby z namysłem, dając tym samym jasnowłosej czas na zapisanie kolejnych pozycji i studiując przy tym jej reakcje, których właściwie nie doczekała się zbyt wielu. Kąciki jej ust drgnęły w zadowoleniu, podobna obojętność i niemalże analityczne podejście do sprawy, która niektórych byłaby w stanie porządnie emocjonować, wskazywała również na jej doświadczenie i na to, że nie jeden raz przygotowywała podobne zamówienia. Kiwnęła głową, maskując jednak rozlewające się w jej wnętrzu uczucie satysfakcji. Chociaż gotowa była zapłacić każdą cenę, nie musząc oglądać każdej monety dwukrotnie przed jej wydaniem, ciekawa była jednocześnie tego, jak wyceni swoją pracę alchemiczka, która ledwo co przybyła do Midgardu z prowincji. Uśmiech wciąż tańczył na ustach Fridy, gdy nazwa jednego narkotyku szczególnie zainteresowała jasnowłosą, nie skomentowała jednak tego chwilowego zawahania w żaden sposób, pozwalając snuć Iiris swoje własne domysły na ten temat i nie wnikając już w to czy w jej oczach była kimś o ukrytym darze, czy zwyczajną zamożną damulką, która lubiła porządnie się zabawić. To nie miało żadnego znaczenia, nie dla niej.
- To świetnie się składa - skwitowała jej zapewnienia, raz jeszcze ciesząc się w myślach z tego, że Norny skierowały ją na spacer tą ścieżką właśnie teraz, by napotkać mogła Iiris. Nie spłoszyła się, gdy wiewiórka do nich dołączyła, Smultring często również wyskakiwał bez zapowiedzi nie wiadomo skąd, przywykła. Obejrzała zwierzątko, by zapamiętać jego wygląd i skinęła głową. Kolejna myśl zaświtała jej w głowie, lecz nim wprowadziła ją w życie, schyliła się jeszcze, by zerwać garstkę czarnych jagód. Z wyrazem triumfu powróciła do Iiris, odnajdując jej twarz ciemnymi tęczówkami. - Proszę, weź więc moje dzisiejsze zdobycze na poczet mojego zamówienia. Wierzę, że resztę zdołasz pozyskać bez większych problemów? - bardziej stwierdziła niż zapytała, przekazując jej świeżo zebrane rośliny, z którymi ta z pewnością wiedziała o wiele lepiej od niej jak należy się obchodzić. - Im szybciej, tym lepiej, choć nie chcę wprowadzać niezdrowego pośpiechu. Będę cierpliwie wyglądać Poziomki na swoim parapecie - wyrzekła w ramach pożegnania, nim każda ruszyła w swoją stronę w sobie tylko znanych celach.
Frida i Iiris