Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997)
2 posters
Bezimienny
Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:06
Stresował się równie mocno, co nastoletni chłopiec zabierający właśnie swoją pierwszą miłość na długi romantyczny spacer po szwedzkim wybrzeżu. Nieprzyjemny ścisk w żołądku nakazywał wycofać się, zostawić cały misterny plan za sobą i żyć dalej rozpustnym życiem człowieka niewzruszonego żadnymi miłostkami. Nic nie mogło jednak trwać wieczne. Od ich zapoznania się minęło ledwo ponad pół roku, może miesiąc lub dwa dłużej, a Olaf nie był już niczego pewien. Nieświadom jak pozwolił na to, aby jedna kobieta tak mocno zamieszała w jego głowie, poprawiał biały kwiat w butonierce krojonego na miarę garnituru. Przed zdobionym lustrem stał sam, rzucając spojrzenie, czy aby na pewno wygląda na tyle doskonale, że potencjalne fotografie ukażą go, jako człowieka dbającego o najmniejsze szczegóły. Mankiety były wyprostowane, koszula wyprasowana, a półdługie włosy opadały swobodnie na kark, przeczesane w tył, dlaczego więc czuł, jakby ta decyzja wcale nie należała do niego? Korzyści małżeństwa z panną Lykke Rønneberg, która za ledwie kilka chwil miała stać się panią Lykke Wahlberg, były jasne. Jej zwinne i gibkie ciało mamiło umysł, rozkoszne i pełne usta posyłały tysiące buziaków, które Olaf wychwytywał spośród innych, chowając do kieszeni na później, potrafiła opowiadać o pięknie i rozkoszy, przewracała świat do góry nogami, a pomimo młodego wieku, zdawała się przesadnie rozumieć świat. Była wystarczającą i znaczyła więcej niż tylko to. Bywały momenty, w których pewien był, że mógłby klęczeć przed nią do końca życia, tak samo, jak wtedy, gdy na jej drobne palce wsuwał diamentowy pierścionek, zapierający w piersi dech. Płonął i topił się pośród jej uścisków, spragniony jedynie słodkiej woni, którą wokół roztaczała.
Uśmiechnął się do siebie samego w wyrazie triumfu. Był pewien. Była dobrym wyborem.
Zmierzając schodami w dół przez wynajęty specjalnie na potrzeby tego dnia hotel, krok miał pewny i stabilny. Wychodząc z hotelowego hallu, na twarzy poczuł lekki powiew morskiej bryzy, która docierała do ogrodu prosto z norweskich klifów. Z ołtarza rozpościerał się widok na owe, a goście już czekali, choć panna młoda, dopiero miała się zjawić, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia. Ten dzień należał również do niej, a on mógłby założyć się o wszystkie pieniądze chowane w skrytkach bankowych, że dziś będzie najpiękniejsza na świecie.
Przemierzając alejki, wypatrywał mistrza ceremonii, nie żałując, że dziś na widowni tego przedstawienia nie zasiadali jego rodzice. Wieczna tęsknota za matczynym ciepłem już dawno została zakopana przez Wahlberga w tym samym miejscu, w którym zakopał własne sumienie. I cóż, że wybranka zimnego serca nie wiedziała o szemranych interesach, o słodkiej manii palącej umysł? Być może właśnie dlatego decyzje podjął tak szybko, aby była go pewna, bo sam świadom był, że równie dobrze, poznając każde z jego oblicz, mogła uciec jak najdalej.
Wokół widniały dziesiątki tysięcy kwiatów, lipcowe słońce świeciło prosto w oczy, niczym sceniczny reflektor padający na scenę, a klasyczna muzyka wygrywana na jeden smyczkowy kwartet, przypominała, że sztuka towarzyszyć będzie im już zawsze. Ona sama była sztuką.
Pozostało oczekiwać, aż zjawi się i wyciśnie z drgającej męskiej powieki skromną łzę wzruszenia.
Nieznajomy
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:07
Pozbawiona wątpliwości. Pewna zupełnie i oddana powziętej przez siebie impulsywnie eksplozywnej decyzji, choć wcześniej tak uparcie zarzekała się, iż nigdy nie włoży na siebie ślubnej sukni, nie pozwoli przesunąć po swoim palcu obrączki żadnemu mężczyźnie, odnajdując upojenie i namiętność w życiu wspólnym, nie obarczonym w żaden najmniejszy sposób kajdanami formalności - bądź co bądź - niewoli, w której przyzwyczajenie i stabilność zabierze i pochłonie w końcu te wszystkie rozpalone, płomienne uczucia. Szaleńczy ogień, który obrączka ślubna ugasi niemal z dnia na dzień, przemieniając magię w przyziemność. A jednak w całym tym odczuwalnym przez nią ostatnimi miesiącami, roziskrzonym milionami kolorów szczęściu, gdy namiętność i rozkosz rwała na strzępy wszystkie chwile inne, zgodziła się wyjść za niego, bo w końcu już był jej częścią. Jedynym mężczyzną, który zawsze wiedział, co dokładnie kryje się w jej sercu, potrafiąc dotknąć niemal najmniejszego nawet fragmentu jej rozłamanej, nadwrażliwej duszy, zlepiając je wszystkie ze sobą i lecząc. Ufała, iż on jeden, tak jej postrzeganiu świata bliski i tak samo na świat zdający się być wrażliwym, obdarzony tę nieziemską, nadprzyrodzoną wręcz inteligencją w odgadywaniu jej pragnień i wahań; będzie zawsze wiedział, czego potrzebuje, gdy sama nie będzie mogła tego dociec i pojąć zupełnie. A jednak, mimo wszystko gdzieś w samej siebie wrażliwej i romantycznej głębi; pragnęła tego magicznego momentu, o którym od zawsze marzyły wszystkie małe jeszcze i naiwne księżniczki, wychodząc za wymarzone ślubne sukienki, nie mężczyznę, by koniec końców w ślad za zaginionym księciem płakać.
W tej historii jednak póki co łzy szczęścia i wzruszenia tlą się na jej drobnej twarzy, iskrzą pomiędzy drobniutkimi piegami, niczym maleńkie kryształki, w których zaklęto całe piękno i radość, gdy serce urzeczone chwilą wybija wysokie takty pasji i podniecenia. Głębokie, pełne entuzjazmu oczy wpatrują się w szklaną taflę lustra naprzeciw, chłonąc w zachwycie piękno dostrzegalnego przez nie obrazu. Drobna, wysoka sylwetka z gracją obraca się z jednej strony na drugą, dłoń zawisa na moment na wbitym w gorset brzuchu, by w końcu leniwie przeciągając po nim, dołączając drugą, unieść ślad piersi nieco wyżej. Kobieta obraca się wokół własnej osi, podryguje z figlarnym zapałem w tańcu, gdy w końcu natykając na karcące spojrzenie matki zatrzymać się i spojrzenie swe rozpromienione zwiesić, jak gdyby coś w jej głowie podpowiadało jej, że nie powinna go czuć, a bynajmniej jej jednej ukazywać.
- Rozmazałaś się - rzuca krótko i dobitnie. W samym głosie czuć zawoalowaną tym razem nieszczególnie wprawnie przyganę, gdy kobieta podchodzi ku Lykke i jedwabiem chustki poprawia małą drobinę nie idealnego już w pełni makijażu. - Płaczesz ze szczęścia, czy z obawy, moja droga? Mówiłam ci, że jest dla Ciebie za stary, zbyt ambitny i dystyngowany. Patrz, co stało się z naszym małżeństwem. Moim i twojego ojca. Jeszcze masz czas, by się rozmyślić. Chcę tylko twojego szczęścia, wiesz o tym - dłoń matki poprawia odstający kosmyk upiętych włosów, oczy wpatrują się w twarz córki z wymyśloną miłością, dla kontrastu wybrzmiewających w przestrzeni słów, w których Lykke odnajduje nie troskę, ale jak zawsze manipulacyjną sugestię. Trzask szkła rozlewanych na ziemi perfum, które wypadają z jej dłoni przywołuje czyjeś kroki. Pewne i szybkie. Obleczone swoistą, zamkniętą w nich nerwowością.
- Zawsze musisz wszystko niszczyć. Odbierać mi każdą chwilę szczęścia. Tylko dlatego, że ty sama jesteś nieszczęśliwa - usta Lykke układają się w końcu w pełen krnąbrności uśmiech, gdy dłoń matki prawie ląduje na jej policzku, zatrzymana przez silny uścisk ojca. Jego pocałunek złożony na jej czole koi, niosąc zbawienie dla targajacych młodą dziewczyną emocji. Jego stabilny spokój odgradza myśli. Wprowadza uśmierzającą wciąż tkwiący tak głęboko ból harmonię.
- Wyglądasz pięknie, moja księżniczko. Nie słuchaj jej. Ona tylko tak mówi. Jej słowa nie mają żadnej wagi - mężczyzna wyrzuca z siebie tak cholernie spokojnie i niewzruszenie, jak tylko może, choć spojrzenie, które rzuca na swoją byłą żonę, kiedy ją mija łapiąc dłoń córki i zakleszczając w uścisku ramienia rysuje w samej głębi wyraźną pogardę i niemą awersję, bo tylko tyle jest jej dać w stanie. - No już, to jest twój dzień, kochanie. Oczaruj wszystkich - dodaje, przeciągając palcami po skórze policzka córki i sprowadzając ją schodami na dół, z głębi korytarza prowadząc ku mężczyźnie, który od teraz ma być dla niej najważniejszym. Kroki są pewne i stateczne. Uśmiechy szczere i łagodne. Jakaś dziewczynka podbiega, wręczając w dłonie Lykke białe lilje, na co kobieta zatrzymuje się i kuca przy niej, dziękując i głaszcząc po głowie, policzek jej znacząc lekkim muśnięciem warg i pieszczotą smukłych palców ocierających ślady szminki. W końcu wstaje z gracją, spojrzenie błyszczących oczu kierując na Olafa, dłoń swą wypuszczając z ramienia ojca i przeciągając ledwie muśnięciem palców tę, na którą ledwie za chwilę nasunie ślubną obrączkę.
W tej historii jednak póki co łzy szczęścia i wzruszenia tlą się na jej drobnej twarzy, iskrzą pomiędzy drobniutkimi piegami, niczym maleńkie kryształki, w których zaklęto całe piękno i radość, gdy serce urzeczone chwilą wybija wysokie takty pasji i podniecenia. Głębokie, pełne entuzjazmu oczy wpatrują się w szklaną taflę lustra naprzeciw, chłonąc w zachwycie piękno dostrzegalnego przez nie obrazu. Drobna, wysoka sylwetka z gracją obraca się z jednej strony na drugą, dłoń zawisa na moment na wbitym w gorset brzuchu, by w końcu leniwie przeciągając po nim, dołączając drugą, unieść ślad piersi nieco wyżej. Kobieta obraca się wokół własnej osi, podryguje z figlarnym zapałem w tańcu, gdy w końcu natykając na karcące spojrzenie matki zatrzymać się i spojrzenie swe rozpromienione zwiesić, jak gdyby coś w jej głowie podpowiadało jej, że nie powinna go czuć, a bynajmniej jej jednej ukazywać.
- Rozmazałaś się - rzuca krótko i dobitnie. W samym głosie czuć zawoalowaną tym razem nieszczególnie wprawnie przyganę, gdy kobieta podchodzi ku Lykke i jedwabiem chustki poprawia małą drobinę nie idealnego już w pełni makijażu. - Płaczesz ze szczęścia, czy z obawy, moja droga? Mówiłam ci, że jest dla Ciebie za stary, zbyt ambitny i dystyngowany. Patrz, co stało się z naszym małżeństwem. Moim i twojego ojca. Jeszcze masz czas, by się rozmyślić. Chcę tylko twojego szczęścia, wiesz o tym - dłoń matki poprawia odstający kosmyk upiętych włosów, oczy wpatrują się w twarz córki z wymyśloną miłością, dla kontrastu wybrzmiewających w przestrzeni słów, w których Lykke odnajduje nie troskę, ale jak zawsze manipulacyjną sugestię. Trzask szkła rozlewanych na ziemi perfum, które wypadają z jej dłoni przywołuje czyjeś kroki. Pewne i szybkie. Obleczone swoistą, zamkniętą w nich nerwowością.
- Zawsze musisz wszystko niszczyć. Odbierać mi każdą chwilę szczęścia. Tylko dlatego, że ty sama jesteś nieszczęśliwa - usta Lykke układają się w końcu w pełen krnąbrności uśmiech, gdy dłoń matki prawie ląduje na jej policzku, zatrzymana przez silny uścisk ojca. Jego pocałunek złożony na jej czole koi, niosąc zbawienie dla targajacych młodą dziewczyną emocji. Jego stabilny spokój odgradza myśli. Wprowadza uśmierzającą wciąż tkwiący tak głęboko ból harmonię.
- Wyglądasz pięknie, moja księżniczko. Nie słuchaj jej. Ona tylko tak mówi. Jej słowa nie mają żadnej wagi - mężczyzna wyrzuca z siebie tak cholernie spokojnie i niewzruszenie, jak tylko może, choć spojrzenie, które rzuca na swoją byłą żonę, kiedy ją mija łapiąc dłoń córki i zakleszczając w uścisku ramienia rysuje w samej głębi wyraźną pogardę i niemą awersję, bo tylko tyle jest jej dać w stanie. - No już, to jest twój dzień, kochanie. Oczaruj wszystkich - dodaje, przeciągając palcami po skórze policzka córki i sprowadzając ją schodami na dół, z głębi korytarza prowadząc ku mężczyźnie, który od teraz ma być dla niej najważniejszym. Kroki są pewne i stateczne. Uśmiechy szczere i łagodne. Jakaś dziewczynka podbiega, wręczając w dłonie Lykke białe lilje, na co kobieta zatrzymuje się i kuca przy niej, dziękując i głaszcząc po głowie, policzek jej znacząc lekkim muśnięciem warg i pieszczotą smukłych palców ocierających ślady szminki. W końcu wstaje z gracją, spojrzenie błyszczących oczu kierując na Olafa, dłoń swą wypuszczając z ramienia ojca i przeciągając ledwie muśnięciem palców tę, na którą ledwie za chwilę nasunie ślubną obrączkę.
Bezimienny
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:07
Jej oblicze nie nosi skazy, ciało jest młode i gładkie, natomiast umysł podatny, co szczególnie cieszy człowieka, którego nazwisko za moment przybrać ma krocząca w jego stronę ubrana w liliową biel kobieta. Obraz ten dzielić można by było na perspektywy, poczynając od malinowych ust, poprzez koronkę otulającą zgrabną sylwetkę, poprzez rąbek sukni sunący po ścieżce ku ich wspólnej nienagannej przyszłości. Moment ten zaś nie jest chwilą nie emocji, nawet jeśli swoje Olaf trzyma teraz na wodzy, pozwalając sobie jedynie na rozmarzony uśmiech posłany w jej stronę, wystarczająco delikatny i absolutnie prawdziwy. Powodów, dla których zdecydował się klęknąć przed nią, otoczony obrazami, przysięgając, że jeśli tylko się zgodzi, tak przeprowadzi ją przez życie wypełnione akrylową farbą w kolorze różu, równie szczęśliwego, jakim ich małżeństwo miało się ustać, równie oschłego i sztucznego, jakim rzeczywiście się stanie, choć na ten moment, podejrzewając, nie wiedział o tym. Szczerze otwierał przed Lykke serce, wszak nie był całkowicie bez niego, jeszcze nie, nawet jeśli często skryte było pod lodową twardą powłoką, którą przebić potrafiła jedynie ostra brzytwa wydzierająca owo z piersi. Dziś ten szron rozpuszczał się pod gorącem, jakie czuł, gdy w jego stronę wolnym i miękkim krokiem zmierzała kobieta, na której palcu niedługo połyskiwać będzie złota obrączka.
Odbierając ją w końcu w tradycyjnym geście z ramienia jej ojca, kiwnął mu głową w podzięce, lecz nie zatrzymał dłużej weń wzroku, ten przenosząc na swoją wybrankę, nie mogąc już powstrzymać łzy wzruszenia, która jawi się w kąciku prawego oka, uporczywe ślęcząc tam i nie płynąć w dół, gdy wtóruje jej szerszy niż wcześniej uśmiech wrażliwego na piękno człowieka. Oto idealna kobieta, namiętna kochanka, uległa i łagodna, gdy tego potrzebuje lalka, ma stać się jego żoną. Nie widzi już innego rozwiązania, rad, że pośród wszystkich znalazł tę, której gładkie dłonie dotykające jego ręki w pierś wpychają ukłucie ciepła.
— Wyglądasz piękniej niż biała lilia — wyszeptał, palcami poprawiając odstający kosmyk włosów, ten sam który wcześniej poprawiała matka Lykke, choć tego nie jest świadom. Na krótki moment Olaf zatrzymuje się przy policzku, przypominając sobie o fotografach, mających uwiecznić tę chwilę tak, aby przedstawić ją potem w mediach w sposób nie inny niż idealny.
Mistrz ceremonii prowadzi ich przez tę celebrację napuszonej i dziwnie prawdziwej miłości, pozwalając, aby każdy fragment mowy był słyszalny, gdy dwoje kochanków, którzy znali się ledwo ponad siedem miesięcy, dziś obiecywali sobie dozgonne uczucie. W końcu nadszedł czas na przysięgę, która skrupulatnie przygotowana miała wybrzmieć w uszach Lykke, pozwalając jej zapamiętać swoją przyszłość. Nim jednak Olaf otworzył usta, w płuca głębiej wciągnął tlen, spoglądając na zebranych gości, swoich przyjaciół, klientów galerii i podziemi, o których dalej nie wiedziała wybranka jego serca, wraz z szemranymi biznesami, jakich się w nich dopuszczał. To nie powinno jej interesować, dziś liczyły się tylko formowane oficjalnie więzy. Rodzice dziewczęcia, zasiadający po jej stronie sali, nie skończyli swego małżeńskiego pożycia szczęśliwie, jakie więc istniały szanse, że dziecię katorgi przywiązania odnajdzie w jednym z Dziewięciu Światów swoje przeznaczenie w postaci starszego o prawie dziesięć lat i znacznie bogatszego mężczyzny? Sen każdej naiwnej młódki, jakoby dostać miała brak jakichkolwiek zmartwień o finanse, brak ścierających naskórek rąk obowiązków, u boku człowieka, który o sztuce mówił tak jakby była mu najwierniejszą kochanką, właśnie spełniał się dla Lykke, choć przecież wybrał ją, bo jej nie zależało, a przynajmniej taką grę prowadziła. To nieważne, w tym jednym momencie, gdy jej uśmiech rozpalał gorące lipcowe powietrze, nie miało to znaczenia. Chwycił drobne kobiece dłonie, ściskając je w swoich.
— Jeśli kiedykolwiek się przestraszysz, ja stanę w twojej obronie, pielęgnując w sobie gniew dla twych wrogów. Jeśli kiedykolwiek się zgubisz, ja rozgonię mrok i wskażę ci drogę. Jeśli kiedykolwiek zapłaczesz, ja zetrę z twego rumianego policzka łzę. Jeśli kiedykolwiek zapragniesz skarbów bogów, ja zrabuję ja dla ciebie, abyś mogła pić wino ze złotych kielichów z Asgardu. Gdy się zaśmiejesz, ja będę bezlitośnie śmiać się z tobą. Gdy zamkniesz oczy, ja zamilknę i pogrążę się w śnie. Gdy zatęsknisz, będę obok teraz i już zawsze — wypowiadał słowa przysięgi, pozwalając im brzmieć tak głośno, jak musiały, aby każdy tu obecny wiedział, do czego się zobowiązuje. — Dostrzegam cię i nie odejmuję wzroku, do końca naszego istnienia w tym świecie będę patrzył i wielbił cię, ukochana. Przysięgam ci resztę swojego życia, przysięgam ci siebie — zakończył miękko, pragnąc, by chwila ta trwała i by skończyła się, pozwalając im przejść dalej do słodkiego, miłego życia.
Odbierając ją w końcu w tradycyjnym geście z ramienia jej ojca, kiwnął mu głową w podzięce, lecz nie zatrzymał dłużej weń wzroku, ten przenosząc na swoją wybrankę, nie mogąc już powstrzymać łzy wzruszenia, która jawi się w kąciku prawego oka, uporczywe ślęcząc tam i nie płynąć w dół, gdy wtóruje jej szerszy niż wcześniej uśmiech wrażliwego na piękno człowieka. Oto idealna kobieta, namiętna kochanka, uległa i łagodna, gdy tego potrzebuje lalka, ma stać się jego żoną. Nie widzi już innego rozwiązania, rad, że pośród wszystkich znalazł tę, której gładkie dłonie dotykające jego ręki w pierś wpychają ukłucie ciepła.
— Wyglądasz piękniej niż biała lilia — wyszeptał, palcami poprawiając odstający kosmyk włosów, ten sam który wcześniej poprawiała matka Lykke, choć tego nie jest świadom. Na krótki moment Olaf zatrzymuje się przy policzku, przypominając sobie o fotografach, mających uwiecznić tę chwilę tak, aby przedstawić ją potem w mediach w sposób nie inny niż idealny.
Mistrz ceremonii prowadzi ich przez tę celebrację napuszonej i dziwnie prawdziwej miłości, pozwalając, aby każdy fragment mowy był słyszalny, gdy dwoje kochanków, którzy znali się ledwo ponad siedem miesięcy, dziś obiecywali sobie dozgonne uczucie. W końcu nadszedł czas na przysięgę, która skrupulatnie przygotowana miała wybrzmieć w uszach Lykke, pozwalając jej zapamiętać swoją przyszłość. Nim jednak Olaf otworzył usta, w płuca głębiej wciągnął tlen, spoglądając na zebranych gości, swoich przyjaciół, klientów galerii i podziemi, o których dalej nie wiedziała wybranka jego serca, wraz z szemranymi biznesami, jakich się w nich dopuszczał. To nie powinno jej interesować, dziś liczyły się tylko formowane oficjalnie więzy. Rodzice dziewczęcia, zasiadający po jej stronie sali, nie skończyli swego małżeńskiego pożycia szczęśliwie, jakie więc istniały szanse, że dziecię katorgi przywiązania odnajdzie w jednym z Dziewięciu Światów swoje przeznaczenie w postaci starszego o prawie dziesięć lat i znacznie bogatszego mężczyzny? Sen każdej naiwnej młódki, jakoby dostać miała brak jakichkolwiek zmartwień o finanse, brak ścierających naskórek rąk obowiązków, u boku człowieka, który o sztuce mówił tak jakby była mu najwierniejszą kochanką, właśnie spełniał się dla Lykke, choć przecież wybrał ją, bo jej nie zależało, a przynajmniej taką grę prowadziła. To nieważne, w tym jednym momencie, gdy jej uśmiech rozpalał gorące lipcowe powietrze, nie miało to znaczenia. Chwycił drobne kobiece dłonie, ściskając je w swoich.
— Jeśli kiedykolwiek się przestraszysz, ja stanę w twojej obronie, pielęgnując w sobie gniew dla twych wrogów. Jeśli kiedykolwiek się zgubisz, ja rozgonię mrok i wskażę ci drogę. Jeśli kiedykolwiek zapłaczesz, ja zetrę z twego rumianego policzka łzę. Jeśli kiedykolwiek zapragniesz skarbów bogów, ja zrabuję ja dla ciebie, abyś mogła pić wino ze złotych kielichów z Asgardu. Gdy się zaśmiejesz, ja będę bezlitośnie śmiać się z tobą. Gdy zamkniesz oczy, ja zamilknę i pogrążę się w śnie. Gdy zatęsknisz, będę obok teraz i już zawsze — wypowiadał słowa przysięgi, pozwalając im brzmieć tak głośno, jak musiały, aby każdy tu obecny wiedział, do czego się zobowiązuje. — Dostrzegam cię i nie odejmuję wzroku, do końca naszego istnienia w tym świecie będę patrzył i wielbił cię, ukochana. Przysięgam ci resztę swojego życia, przysięgam ci siebie — zakończył miękko, pragnąc, by chwila ta trwała i by skończyła się, pozwalając im przejść dalej do słodkiego, miłego życia.
Nieznajomy
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:07
Strzępy emocji nienawistnych lądują zza cienką porcelaną delikatnego, przybranego łagodnością uśmiechu dziewczęcego lica, schowane szczelnie w rozbłysłym płomieniami słońca spojrzeniu. Tłuką się jeszcze chwilę wewnątrz niej, nieproszone i niechciane, gdy w myślach podburzonej nimi pamięci rozgrzebuje wcześniejsze słowa matki, wyciągając je niczym trupy z szafy umęczonego umysłu. Te milczące ciernie wbite niebezpiecznie i niewidocznie pod skórą, ranią jej umysł dotkliwie, dotykając bezlitośnie maleńkich okruchów przywoływanego nimi zwątpienia, gdy serce owładnięte w końcu napływającym szczęściem uniesienia kruszy się w swojej ciszy pobrzękując jeszcze przez chwilę sekretną melodię poruszanych nimi taktów. Wbija paznokcie w delikatną skórę wnętrza swych dłoni, pozostawiając na niej wyraźnie opięczętowane stygmaty, które palą jeszcze, nim milkną uciszone uwrażliwioną melodią przygrywanych krokom skrzypiec.
Na odwrót czuje się szczęśliwa. Szczęśliwa, jak nigdy dotąd, gdy ściska kurczowo ramię ojca, odnajdując w jego rozumnym, pełnym troski spojrzeniu bezpieczeństwo, starannie wyważoną wobec niej jednej czułość, gdy łzy wzruszenia przeświecają się poprzez twardą skorupę lica mężczyzny, kiedy drobna jej dłoń zwalnia swój uścisk, chwytając się Wahlberga, który odtąd ma być dla niej najważniejszym. Uśmiecha się łagodnie, z pieszczotą palców głaszcząc przez chwilę twarz ojca gestem mającym być najsłodszym pożegnaniem, bo w końcu wkracza w nowe, zamykając pewien rozdział i pragnąc szczerze swojego wyzwolenia i odcięcia, nie wiedząc tak naprawdę jeszcze, że nowy będzie zaledwie chwilą, kolejny zaś pasmem bólu i cierpienia, nie pozwalającym już nigdy zawrócić.
Opuszkami palców dotyka twardej skóry dłoni Olafa, uśmiechając doń z wyraźnie wyrysowaną na twarzyczce ślepą i głuchą na wszystko miłością, w jego oczach i tlącej się zaledwie łzie połyskującej w kąciku odnajdując jej pokrewną, jak gdyby uczucia mogły być sobie wobec siebie równe. Chciałaby dotknąć tej maleńkiej kropelki, poczuć pod miękkością palców, albo zamknąć ją w sobie pocałunkiem, by ta trwała w niej na zawsze zapamiętana i w niej samej obecna.
Szept mężczyzny mknie po skórze. Ciepło rozprzestrzenia się po ciele, gdy w oczach mężczyzny i jego dotyku odnajduje żywą niemal, przepełnioną bezgraniczną czułością troskę i oddanie, bo w niej jednej zdawać by się mogło wówczas odnajdywał tę, dla której zrobiłby wszystko i tę, która zrobi dosłownie wszystko dla niego. Kocha go bezgranicznie w nim jednym odnajdując na zawsze tego jedynego, bo tylko on jeden potrafił dotknąć w niej samej głębi jej duszy, nienawistnej wobec niej samej i nieczułej. Nie bacząc na własny ból, gdy wyciągał jej rozżarzone, palące cierpieniem serce. Chwyta jego dłoń, jej wnętrzu oddając ciepły pocałunek, kiedy poprawia odstający kosmyk jej włosów i kiedy flesz aparatu trzaska przed jej oczyma, rozświetlając wygiętą w łagodnym, najpiękniejszym jej uśmiechu twarzyczkę. Skina lekko głową, zastygając spojrzeniem prosto w samej głębi oczu mężczyzny, gdy górnolotne, płomienne przysięgi ten składa przed nią w jej dłonie zwierając jakoby swoje własne serce czułością ciepła dotyku. Łzy wzruszenia tlą się na jej twarzy, drżąc rozczuleniem i miłością. Szklą na drobniutkich, skrojonych promieniami słońca piegach, niczym diamenty zdobiąc delikatną, pogrążoną w spełnieniu, urzeczoną spływającymi słowami uwrażliwioną nimi twarzyczkę, bo choć nie marzyła ni o białej sukni, ni pojęciu bogatego życia towarzysza za męża, to ten dzień jawi się jej tym najpiękniejszym, krystalizując wszystko inne i pozbawiając wszystko inne znaczenia i wartości. Bo w tej jednej chwili nie mogłaby marzyć o czymkolwiek innym.
I gdyby szczęście miało trwać wiecznie - trwało by, nie pozwalając na nic innego. Zamyka oczy ledwie na moment, z rozkoszą przyjmując go do siebie i gdy tylko słowa zatrzymują się w złożonej obietnicy, napływający, wrastający w nią lęk odbiera jej cały spokój, słowa sprzężone w gardle nie pozwalają w pełni wybrzmieć, jak gdyby bała się, że nigdy nie dorównają tym wyrzeczonym przez mężczyznę, a ona zbłaźni się próbując.
- To… to najpiękniejsze, co mogłam tylko usłyszeć - wyrzuca z siebie cicho, ściskając delikatnie dłoń Olafa, próbując siłę odnaleźć w jego opanowaniu i spokoju, bijącym z jego twarzy, gdy spojrzenie rozczulonych słowami oczu zalega w samej głębi tych sobie naprzeciw - Ślubuję ci prawdę, tak piękną i tak zwyczajną. Tą w słońcu czy deszczu. Chcę odnajdywać ją zawsze w twoich oczach, tobie jednemu składając ją wraz z sobą w dłoniach. Ofiarowuję ci całe swoje serce i głowę pełną myśli o tobie jednym - urywa ledwie na moment, równając drżenie łamiącego się wzruszeniem delikatnego głosu, gdy oczy wpatrzone w uwielbieniu w mężczyznę podążają za jego kojącym uśmiechem, wyrażając nie tylko samo zapewnienie, ale pogłębiając wręcz nie dającą się w żaden sposób najmniejszy nawet podważyć - prawdę, która dodaje odwagi. - Ślubuję zostać przy tobie nawet gdy nie będę miała sił wypowiedzieć twojego imienia, kiedy będzie zabierać cię choroba i gdy będziesz całkiem zdrowy. Kiedy będzie potrzeba oddać swoje życie za ciebie, odebrać każde cierpienie, wysuszyć i schować każdą łzę, która nie będzie łzą szczęścia - zrobię to bez wahania. Obiecuję ci miłość kobiety, która odda życie za ukochanego mężczyznę. Będę Cię wspierać, kiedy ciemne chmury trosk przysłonią słońce naszego szczęścia, obiecuję Ci ciepło w zimne dni, ufność i zdolność do przebaczenia. Nie będę dla ciebie tylko żoną, ale także przyjaciółką u której zawsze znajdziesz zrozumienie. Na zawsze będziesz moim wyborem, mój najdroższy. Moim jedynym. Moim mężem.
Na odwrót czuje się szczęśliwa. Szczęśliwa, jak nigdy dotąd, gdy ściska kurczowo ramię ojca, odnajdując w jego rozumnym, pełnym troski spojrzeniu bezpieczeństwo, starannie wyważoną wobec niej jednej czułość, gdy łzy wzruszenia przeświecają się poprzez twardą skorupę lica mężczyzny, kiedy drobna jej dłoń zwalnia swój uścisk, chwytając się Wahlberga, który odtąd ma być dla niej najważniejszym. Uśmiecha się łagodnie, z pieszczotą palców głaszcząc przez chwilę twarz ojca gestem mającym być najsłodszym pożegnaniem, bo w końcu wkracza w nowe, zamykając pewien rozdział i pragnąc szczerze swojego wyzwolenia i odcięcia, nie wiedząc tak naprawdę jeszcze, że nowy będzie zaledwie chwilą, kolejny zaś pasmem bólu i cierpienia, nie pozwalającym już nigdy zawrócić.
Opuszkami palców dotyka twardej skóry dłoni Olafa, uśmiechając doń z wyraźnie wyrysowaną na twarzyczce ślepą i głuchą na wszystko miłością, w jego oczach i tlącej się zaledwie łzie połyskującej w kąciku odnajdując jej pokrewną, jak gdyby uczucia mogły być sobie wobec siebie równe. Chciałaby dotknąć tej maleńkiej kropelki, poczuć pod miękkością palców, albo zamknąć ją w sobie pocałunkiem, by ta trwała w niej na zawsze zapamiętana i w niej samej obecna.
Szept mężczyzny mknie po skórze. Ciepło rozprzestrzenia się po ciele, gdy w oczach mężczyzny i jego dotyku odnajduje żywą niemal, przepełnioną bezgraniczną czułością troskę i oddanie, bo w niej jednej zdawać by się mogło wówczas odnajdywał tę, dla której zrobiłby wszystko i tę, która zrobi dosłownie wszystko dla niego. Kocha go bezgranicznie w nim jednym odnajdując na zawsze tego jedynego, bo tylko on jeden potrafił dotknąć w niej samej głębi jej duszy, nienawistnej wobec niej samej i nieczułej. Nie bacząc na własny ból, gdy wyciągał jej rozżarzone, palące cierpieniem serce. Chwyta jego dłoń, jej wnętrzu oddając ciepły pocałunek, kiedy poprawia odstający kosmyk jej włosów i kiedy flesz aparatu trzaska przed jej oczyma, rozświetlając wygiętą w łagodnym, najpiękniejszym jej uśmiechu twarzyczkę. Skina lekko głową, zastygając spojrzeniem prosto w samej głębi oczu mężczyzny, gdy górnolotne, płomienne przysięgi ten składa przed nią w jej dłonie zwierając jakoby swoje własne serce czułością ciepła dotyku. Łzy wzruszenia tlą się na jej twarzy, drżąc rozczuleniem i miłością. Szklą na drobniutkich, skrojonych promieniami słońca piegach, niczym diamenty zdobiąc delikatną, pogrążoną w spełnieniu, urzeczoną spływającymi słowami uwrażliwioną nimi twarzyczkę, bo choć nie marzyła ni o białej sukni, ni pojęciu bogatego życia towarzysza za męża, to ten dzień jawi się jej tym najpiękniejszym, krystalizując wszystko inne i pozbawiając wszystko inne znaczenia i wartości. Bo w tej jednej chwili nie mogłaby marzyć o czymkolwiek innym.
I gdyby szczęście miało trwać wiecznie - trwało by, nie pozwalając na nic innego. Zamyka oczy ledwie na moment, z rozkoszą przyjmując go do siebie i gdy tylko słowa zatrzymują się w złożonej obietnicy, napływający, wrastający w nią lęk odbiera jej cały spokój, słowa sprzężone w gardle nie pozwalają w pełni wybrzmieć, jak gdyby bała się, że nigdy nie dorównają tym wyrzeczonym przez mężczyznę, a ona zbłaźni się próbując.
- To… to najpiękniejsze, co mogłam tylko usłyszeć - wyrzuca z siebie cicho, ściskając delikatnie dłoń Olafa, próbując siłę odnaleźć w jego opanowaniu i spokoju, bijącym z jego twarzy, gdy spojrzenie rozczulonych słowami oczu zalega w samej głębi tych sobie naprzeciw - Ślubuję ci prawdę, tak piękną i tak zwyczajną. Tą w słońcu czy deszczu. Chcę odnajdywać ją zawsze w twoich oczach, tobie jednemu składając ją wraz z sobą w dłoniach. Ofiarowuję ci całe swoje serce i głowę pełną myśli o tobie jednym - urywa ledwie na moment, równając drżenie łamiącego się wzruszeniem delikatnego głosu, gdy oczy wpatrzone w uwielbieniu w mężczyznę podążają za jego kojącym uśmiechem, wyrażając nie tylko samo zapewnienie, ale pogłębiając wręcz nie dającą się w żaden sposób najmniejszy nawet podważyć - prawdę, która dodaje odwagi. - Ślubuję zostać przy tobie nawet gdy nie będę miała sił wypowiedzieć twojego imienia, kiedy będzie zabierać cię choroba i gdy będziesz całkiem zdrowy. Kiedy będzie potrzeba oddać swoje życie za ciebie, odebrać każde cierpienie, wysuszyć i schować każdą łzę, która nie będzie łzą szczęścia - zrobię to bez wahania. Obiecuję ci miłość kobiety, która odda życie za ukochanego mężczyznę. Będę Cię wspierać, kiedy ciemne chmury trosk przysłonią słońce naszego szczęścia, obiecuję Ci ciepło w zimne dni, ufność i zdolność do przebaczenia. Nie będę dla ciebie tylko żoną, ale także przyjaciółką u której zawsze znajdziesz zrozumienie. Na zawsze będziesz moim wyborem, mój najdroższy. Moim jedynym. Moim mężem.
Bezimienny
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:07
Podobno córki w wieku swoich matek uwalniają swe prawdziwe oblicze, jakże podobne do rodzicielek, którym przyszło wychowywać latorośli. Niektóre ścinają włos aż do ucha, dojrzałą elegancją gnębiąc umysły młodocianych adoratorów, inne poświęcają się familii, na własnych pociechach wymuszając wnuczęta, natomiast te ostatnie odznaczają się złośliwością i zazdrością o młodość, która przeminęła. Matka Lykke łączyła zaś w sobie cechy najgorliwszych gnębicieli z wykalkulowaną i wypielęgnowaną nienawiścią do wszystkiego, w tym własnej córki. Sam Olaf, poznając matkę swojej wybranki, traktował ją z niewymuszonym szacunkiem i kulturą, jak zwykle czarując swą osobą otoczenie, choć nie pragnął zaskarbić sobie sympatii, a jedynie gorliwą akceptację. Znacznie przyjemniejszym w odbiorze był zresztą ojciec ukochanej, wyraźnie pragnący dla niej szczęścia, które na tym etapie Wahlberg miał przecież owej zapewnić. Odbierając z jego rąk pannę młodą, która z uczuciem spoglądała w stronę swego nowego opiekuna, skinął głową, a następnie podał w uścisku dłoń starszemu mężczyźnie, jakby tym gestem przysięgał mu troskę nad znacznie młodszą partnerką. Tuz potem jednak, bez zawahania, wzrok przeniósł właśnie na nią, dopatrując się w błogim uśmiechu własnego szczęścia i prostego potwierdzenia, że dziś stanie się jego. Emocji tej niedaleko było do swoistej miłości, nawet jeśli wielu uznać by ją mogło za absurd. Zresztą… Czym była miłość, jeśli nie pięknem zaklętym w jednym geście, jeśli nie krzykiem dedykowanym przetrwaniu w przeraźliwym bólu, jeśli nie pożądaniem skraplającym się w kropelce potu goszczącej przy kręgosłupie, gdy łapczywie chwytali własne ciała? Nie znali się przecież długo, ledwie kilka długich miesięcy, w których trakcie wszystko to, czego Olaf pragnął, odnalazł w pannie Rønneberg. Z początku miała być fantazją, gładką kochanką i płynnych ruchach baletnicy, która dzieliła jego emocje i pasje, lecz z każdym kolejnym dniem, gdy tylko minuty spędzane razem zmieniały się w godziny, nie potrzebował już innej wybranki, postanawiając, że ją weźmie za żonę, nieświadom pełni jej przyszłości. Nie była jedyną, która potrafiła rozpuścić jego żądze, lecz była tą, której głos i wibracje palców czule sunących po karku zamykały całą złość w klatce, spychając ją z najwyższych duńskich klifów.
Składana przysięga była prawdziwa, przynajmniej na ten moment, bo choć Olaf nie obiecał jej wiele, tak dał jej tymi słowami wszystko. Zadowolony, gdy ta potwierdziła piękno owej, skinął jedynie głową w podziękowaniu, pewien, że jest jej szczęściem i najpiękniejszym czego mogła sobie od życia zażyczyć. Świadom własnych wad, bagatelizował owe. Nieświadom wad Lykke brał ją taką, jaka była. Triumfował, gdy stała przed nim w liliowej białej sukni, tak piękna i niewinna, jakby była pierwszą kroplą rosy osiadającą na trawie w lipcowy poranek. Był jednak bogaczem, dystyngowanym i szanowanym członkiem midgardzkiego społeczeństwa, który jej jednej mógł zapewnić przyszłość, o jakiej inne śniły, a w zamian za to musiała dać mu swą osobę. Z każdym kolejnym słowem wysłuchiwanej przysięgi uśmiech pana młodego stawał się cieplejszy i spokojniejszy, gdy dostrzegał w niej prawdę, uległość i oddanie, które niezbędne były, aby stworzyć udane małżeństwo, przynajmniej w jego opinii. Teraz stała przed nim niczym porcelanowa figura bogini, należąca do niego, pragnąca tylko jego. Miała oddać swoje życie, okazać pełnię wsparcia, dać ciepło i przebaczać. Miała stać się filigranową kobietą wiecznie wspierającą swego męża. Czyż nie tego pragnęli obydwoje? Jak niewiele o sobie wiedzieli, nim zdecydowali się wspólnie kroczyć przez życie?
Oddychał powoli, rozszerzając wargi w uśmiechu, aż pod ciemnymi oczami widoczne były mimiczne zmarszczki, szczerze szczęśliwe i zadowolone. Nie myślał już nawet o miażdżącej jego ciało chorobie, jedynie linia rzęs okalająca dwa punkty, w jakie wpatrywać miał się już do końca swych dni, miała dziś znaczenie. W końcu, gdy mistrz ceremonii wspomniał, że już czas, odebrał od świadka złotą obrączkę w rozmiarze drobnej dłoni panny młodej i wypowiedział wyraźnie, choć w pierwszej sylabie głos mu zadrżał, jakby moment ten przyszedł nieoczekiwanie.
— Ja, Olaf Wahlberg, biorę sobie ciebie, Lykke, za żonę i ślubuję ci swą miłość — powiedział, wsuwając na jej palec pierścień przyrzeczenia. Choć gest ten trwał sekundy, tak ostatnie miesiące mignęły przed oczami, wspominając pierwszy wspólny kieliszek szampana, tamtą wyprawę nad ocean, by podziwiać zamarzającą taflę wody, bal u Tordenskioldów, gdy tańczyli walca do nieprzytomności i w końcu paznokcie wbijające się w męski tors, gdy krzyczała jego imię.
To była dobra decyzja.
Oh, biedaku...
Gdy kobieta uczyniła to samo, wtedy też, nie czekając na zezwolenie, w przypływie emocji teatralnym wręcz gestem nachylił się nad swą wybranką, aby chwytając ją w talii i pod głową opuścić w dół i nachylając się złożyć na malinowych ustach namiętny i gorący pocałunek, obiecujący, że następne rozdziały swego życia pisać już będą jednym piórem. Nawet jeśli Lykke nie znała prawdy o atramencie.
— Nigdy nikogo nie kochałem tak jak ciebie, moja jedyna — wyszeptał do ucha kobiety, gdy w tle rozległy się brawa zgromadzonych gości, zamykając klamrą ostatni szczęśliwy moment w ich wspólnym bycie.
Składana przysięga była prawdziwa, przynajmniej na ten moment, bo choć Olaf nie obiecał jej wiele, tak dał jej tymi słowami wszystko. Zadowolony, gdy ta potwierdziła piękno owej, skinął jedynie głową w podziękowaniu, pewien, że jest jej szczęściem i najpiękniejszym czego mogła sobie od życia zażyczyć. Świadom własnych wad, bagatelizował owe. Nieświadom wad Lykke brał ją taką, jaka była. Triumfował, gdy stała przed nim w liliowej białej sukni, tak piękna i niewinna, jakby była pierwszą kroplą rosy osiadającą na trawie w lipcowy poranek. Był jednak bogaczem, dystyngowanym i szanowanym członkiem midgardzkiego społeczeństwa, który jej jednej mógł zapewnić przyszłość, o jakiej inne śniły, a w zamian za to musiała dać mu swą osobę. Z każdym kolejnym słowem wysłuchiwanej przysięgi uśmiech pana młodego stawał się cieplejszy i spokojniejszy, gdy dostrzegał w niej prawdę, uległość i oddanie, które niezbędne były, aby stworzyć udane małżeństwo, przynajmniej w jego opinii. Teraz stała przed nim niczym porcelanowa figura bogini, należąca do niego, pragnąca tylko jego. Miała oddać swoje życie, okazać pełnię wsparcia, dać ciepło i przebaczać. Miała stać się filigranową kobietą wiecznie wspierającą swego męża. Czyż nie tego pragnęli obydwoje? Jak niewiele o sobie wiedzieli, nim zdecydowali się wspólnie kroczyć przez życie?
Oddychał powoli, rozszerzając wargi w uśmiechu, aż pod ciemnymi oczami widoczne były mimiczne zmarszczki, szczerze szczęśliwe i zadowolone. Nie myślał już nawet o miażdżącej jego ciało chorobie, jedynie linia rzęs okalająca dwa punkty, w jakie wpatrywać miał się już do końca swych dni, miała dziś znaczenie. W końcu, gdy mistrz ceremonii wspomniał, że już czas, odebrał od świadka złotą obrączkę w rozmiarze drobnej dłoni panny młodej i wypowiedział wyraźnie, choć w pierwszej sylabie głos mu zadrżał, jakby moment ten przyszedł nieoczekiwanie.
— Ja, Olaf Wahlberg, biorę sobie ciebie, Lykke, za żonę i ślubuję ci swą miłość — powiedział, wsuwając na jej palec pierścień przyrzeczenia. Choć gest ten trwał sekundy, tak ostatnie miesiące mignęły przed oczami, wspominając pierwszy wspólny kieliszek szampana, tamtą wyprawę nad ocean, by podziwiać zamarzającą taflę wody, bal u Tordenskioldów, gdy tańczyli walca do nieprzytomności i w końcu paznokcie wbijające się w męski tors, gdy krzyczała jego imię.
To była dobra decyzja.
Oh, biedaku...
Gdy kobieta uczyniła to samo, wtedy też, nie czekając na zezwolenie, w przypływie emocji teatralnym wręcz gestem nachylił się nad swą wybranką, aby chwytając ją w talii i pod głową opuścić w dół i nachylając się złożyć na malinowych ustach namiętny i gorący pocałunek, obiecujący, że następne rozdziały swego życia pisać już będą jednym piórem. Nawet jeśli Lykke nie znała prawdy o atramencie.
— Nigdy nikogo nie kochałem tak jak ciebie, moja jedyna — wyszeptał do ucha kobiety, gdy w tle rozległy się brawa zgromadzonych gości, zamykając klamrą ostatni szczęśliwy moment w ich wspólnym bycie.
Nieznajomy
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:07
W ślepym, zaślepionym pożądaniu, euforycznej jego ekstazie omylnie i pokornie odnajdywała miłość sobie najbliższą i nie powściągliwą. W gwałtowności dzikiej, nieokiełznanej namiętności, eksplozywnym krwi gorącu niezdyscyplinowanie doszukując obsesyjnej, beztroskiej euforii - mającej być lekiem i ratunkiem. W jego dłoniach opiekuńczych, w brzmieniu wypuszczanych zza warg w lekkości słów odnajdując stabilność, w miłości jego, jak się później miało okazać fałszu - absurdalną tegoż uczucia nieodwracalność. Śmiertelnie bała się zakochać, pamiętając dokładnie każde następujące po sobie zauroczenia i fascynacje jako pasma kolejno następujących po sobie cierpień i wstydu. Jednocześnie pragnąc mimo wszystko poddać się im bezwiednie i szaleńczo. Wolę własną i samą siebie jedną wkładając w czyjeś ręce, zwijając się w kłębek i pozostając tak na wieki, czyjąś - nie siebie samej - własnością będąc.
Bo inni wiedzą lepiej, co jest dla niej jednej dobre i właściwe.
Zapadała się więc w jego ramiona i tonęła. Pozbawiona indywidualności twierdziła, że ją ma, choć w gruncie rzeczy za wszelką cenę starała się zrozumieć kobietę, jaką on jeden pragnie w niej właśnie znaleźć i stać się nią, jednocześnie mając te cholerne wrażenie, że żyje poprzez to intensywniej i lepiej, przy nim jednym i wedle jego wizji będąc silna i w końcu zrozumiana.
Szczęśliwa.
Jak teraz, gdy słowa przysięgi wciąż drżą na ustach, będąc tak szczere i bezpretensjonalne, gdy spływają miękko po wargach jednocząc z ciepłotą delikatnego uśmiechu, gdy widząc ten przynależny mężczyźnie i obierając go za równie szczery i łagodny zdaje się wzlatywać i dryfować w powietrzu, gdy wszystko wokół wiruje pod stopami i w samym środku, a jedyne, co trzyma ją przy ziemi są jego oczy. Wpatrzone w nią z nieskrywanym w najmniejszy nawet sposób uwielbieniem. Połączone z jej własnymi magią trzymającą mocno, gdy cała reszta krąży, obraca się i rozpada na części. Wszystko wokół traci dlań swoje znaczenie.
Oczy rozszerzone szczęściem tryskają żywym, gorejącym blaskiem, wpojonym z lubością w te przynależne mężczyźnie, a maleńkie krople łez szklące się w ich powłoce w końcu są łzami beztroskiej radości, w którą zawierza każdym fragmentem delikatnego ciała, wierząc naiwnie, że nigdy nie zamienią się już w inne. W niemym oczekiwaniu wpatruje się prosto i pewnie w oczy Olafa, ledwie widocznym skinieniem głowy dziękując świadkowi, który wręcza im obrączki, by delikatność dłoni w końcu ułożyć na tej należącej do mężczyzny, któremu zawierza, składając w jego rękach swoje własne serce i swoją ufność.
Uśmiecha się poprzez łzy, ale one tym razem nie palą. Drżą we wnętrzu powiek, przyozdabiając spojrzenie oczu nie posiadającym najmniejszej skazy nawet pięknem, błyszcząc nieskazitelnie w promieniach zawisłego nad nimi słońca. Wsłuchana w zawieszane słowa nie odrywa spojrzenia nawet na moment, czyniąc to dopiero w momencie, gdy złota obrączka prześlizguje się po jej długich palcach.
- Ja Lykke Ronneberg biorę sobie Ciebie, Olafie za męża, ślubując ci swą miłość i wierność do dni swoich końca - słowa płyną już nieskrępowanie czule i gładko, zespolone z wciąż rysowanym na ustach uśmiechem, który po nałożeniu pierścienia przyrzeczenia niknie pod wargami męża w pełnym namiętności pocałunku, a ona podtrzymywana przez jego dłonie w końcu zawiesza wątłe ramiona na jego szyi, jeszcze chwilę wpatrując się żywo rozczulona w głębiny jego przepastnych, chłonących jej piękno oczu, w których nie odnajduje w tej chwili nic, poza tych wszystkich zawieszanych słów najszczerszym niby potwierdzeniem. Opuszkami palców poprawia kołnierzyk przy jego szyi, dłoń swą składając w końcu z czułością na jego policzku, jak gdyby w rzeczy samej w tym pozornym geście, w wymowie jej błyszczącego spojrzenia oddawała mu siebie całościowo i bez reszty, składając swe życie w jego rękach.
- Kocham cię Olafie. Jestem twoja, a ty jesteś mój. Do końca swych dni i jeszcze dłużej.
Bo inni wiedzą lepiej, co jest dla niej jednej dobre i właściwe.
Zapadała się więc w jego ramiona i tonęła. Pozbawiona indywidualności twierdziła, że ją ma, choć w gruncie rzeczy za wszelką cenę starała się zrozumieć kobietę, jaką on jeden pragnie w niej właśnie znaleźć i stać się nią, jednocześnie mając te cholerne wrażenie, że żyje poprzez to intensywniej i lepiej, przy nim jednym i wedle jego wizji będąc silna i w końcu zrozumiana.
Szczęśliwa.
Jak teraz, gdy słowa przysięgi wciąż drżą na ustach, będąc tak szczere i bezpretensjonalne, gdy spływają miękko po wargach jednocząc z ciepłotą delikatnego uśmiechu, gdy widząc ten przynależny mężczyźnie i obierając go za równie szczery i łagodny zdaje się wzlatywać i dryfować w powietrzu, gdy wszystko wokół wiruje pod stopami i w samym środku, a jedyne, co trzyma ją przy ziemi są jego oczy. Wpatrzone w nią z nieskrywanym w najmniejszy nawet sposób uwielbieniem. Połączone z jej własnymi magią trzymającą mocno, gdy cała reszta krąży, obraca się i rozpada na części. Wszystko wokół traci dlań swoje znaczenie.
Oczy rozszerzone szczęściem tryskają żywym, gorejącym blaskiem, wpojonym z lubością w te przynależne mężczyźnie, a maleńkie krople łez szklące się w ich powłoce w końcu są łzami beztroskiej radości, w którą zawierza każdym fragmentem delikatnego ciała, wierząc naiwnie, że nigdy nie zamienią się już w inne. W niemym oczekiwaniu wpatruje się prosto i pewnie w oczy Olafa, ledwie widocznym skinieniem głowy dziękując świadkowi, który wręcza im obrączki, by delikatność dłoni w końcu ułożyć na tej należącej do mężczyzny, któremu zawierza, składając w jego rękach swoje własne serce i swoją ufność.
Uśmiecha się poprzez łzy, ale one tym razem nie palą. Drżą we wnętrzu powiek, przyozdabiając spojrzenie oczu nie posiadającym najmniejszej skazy nawet pięknem, błyszcząc nieskazitelnie w promieniach zawisłego nad nimi słońca. Wsłuchana w zawieszane słowa nie odrywa spojrzenia nawet na moment, czyniąc to dopiero w momencie, gdy złota obrączka prześlizguje się po jej długich palcach.
- Ja Lykke Ronneberg biorę sobie Ciebie, Olafie za męża, ślubując ci swą miłość i wierność do dni swoich końca - słowa płyną już nieskrępowanie czule i gładko, zespolone z wciąż rysowanym na ustach uśmiechem, który po nałożeniu pierścienia przyrzeczenia niknie pod wargami męża w pełnym namiętności pocałunku, a ona podtrzymywana przez jego dłonie w końcu zawiesza wątłe ramiona na jego szyi, jeszcze chwilę wpatrując się żywo rozczulona w głębiny jego przepastnych, chłonących jej piękno oczu, w których nie odnajduje w tej chwili nic, poza tych wszystkich zawieszanych słów najszczerszym niby potwierdzeniem. Opuszkami palców poprawia kołnierzyk przy jego szyi, dłoń swą składając w końcu z czułością na jego policzku, jak gdyby w rzeczy samej w tym pozornym geście, w wymowie jej błyszczącego spojrzenia oddawała mu siebie całościowo i bez reszty, składając swe życie w jego rękach.
- Kocham cię Olafie. Jestem twoja, a ty jesteś mój. Do końca swych dni i jeszcze dłużej.
Bezimienny
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:08
Lissbeth nienawidziłaby jej równie gorąco co własnego syna, gdyby tylko matka Olafa miała szansę poznać jego wybrankę, nim wyskakując z okna na ostatnim piętrze kamienicy, roztrzaskała sobie głowę o chodnik. Oddmund zignorowałby jej obecność, tak jak ignorował swą rodzinę. Co ciekawe, kobiety zdawały się do siebie podobne, czego zapatrzony w Lykke mężczyzna nie dostrzegał. Zbliżone szaleństwo pętało ich głowy, gdy gładka maska otulała lico, sprowadzając na ten świat przekleństwo pod postacią burzącej mury euforycznej gonitwy myśli.
Wsuwane na palec obrączki, epitety wypełnione do bólu wręcz romantyzmem i czułości spojrzeń nie mogłyby zostać pominięte w tym obrazku godnym pierwszej strony gazety, świadczącej, że oto właściciel Besettelse ustatkował się wreszcie, odnajdując miłość swojego życia na deskach baletu. Młoda i niewinna, ledwie dojrzała, tak kwaśna i słodka jak jabłko nim zarumieni się do reszty na letnim słońcu. Zostawiła nazwisko rodziców, przyjęła jego własne, gorzko-cierpkim atramentem złączając te dwa życia w jedno. Spoglądał więc na swą ozdobę, która złotem obrączki przypieczętowała ten układ, rozkoszne małżeństwo czyniące z niej już do końca życia ozdobę jego boku, trofeum w postaci szczupłej kobiety o sarnim spojrzeniu, uśmiechem miękkich ust gładzącej świat dookoła. Już zawsze pasować miała mu do krawata, na wieczność łagodnym spojrzeniem manifestując swoją przynależność.
Życie jej zmarnuje.
Nasłuchując słów przysięgi, ze spokojem kiwa głową, pozwalając, by wargi wygięły się w szelmowskim zadowoleniu, a pocałunek muskał jej ego, zaciskając na nim ostatecznie już palce.
— Moja perło, nic nas nie rozdzieli. W cierpieniu i smutku, w radości i zdrowiu, na zawsze — wyszeptał jedynie w jej stronę, a gdy przez otwartą przestrzeń zwieńczoną z jednej strony ołtarzem, natomiast z drugiej kwartetem smyczkowym, rozniosły się brawa i wiwaty. Niewiele myśląc, szczęśliwy jak wtedy gdy w jego dłonie trafiło Besettelse (lub mniej, albowiem tamto uczucie, większe było od jego samego), chwycił swą żonę na dłoń, podążając z nią w stronę wspólnej przyszłości.
Wsuwane na palec obrączki, epitety wypełnione do bólu wręcz romantyzmem i czułości spojrzeń nie mogłyby zostać pominięte w tym obrazku godnym pierwszej strony gazety, świadczącej, że oto właściciel Besettelse ustatkował się wreszcie, odnajdując miłość swojego życia na deskach baletu. Młoda i niewinna, ledwie dojrzała, tak kwaśna i słodka jak jabłko nim zarumieni się do reszty na letnim słońcu. Zostawiła nazwisko rodziców, przyjęła jego własne, gorzko-cierpkim atramentem złączając te dwa życia w jedno. Spoglądał więc na swą ozdobę, która złotem obrączki przypieczętowała ten układ, rozkoszne małżeństwo czyniące z niej już do końca życia ozdobę jego boku, trofeum w postaci szczupłej kobiety o sarnim spojrzeniu, uśmiechem miękkich ust gładzącej świat dookoła. Już zawsze pasować miała mu do krawata, na wieczność łagodnym spojrzeniem manifestując swoją przynależność.
Życie jej zmarnuje.
Nasłuchując słów przysięgi, ze spokojem kiwa głową, pozwalając, by wargi wygięły się w szelmowskim zadowoleniu, a pocałunek muskał jej ego, zaciskając na nim ostatecznie już palce.
— Moja perło, nic nas nie rozdzieli. W cierpieniu i smutku, w radości i zdrowiu, na zawsze — wyszeptał jedynie w jej stronę, a gdy przez otwartą przestrzeń zwieńczoną z jednej strony ołtarzem, natomiast z drugiej kwartetem smyczkowym, rozniosły się brawa i wiwaty. Niewiele myśląc, szczęśliwy jak wtedy gdy w jego dłonie trafiło Besettelse (lub mniej, albowiem tamto uczucie, większe było od jego samego), chwycił swą żonę na dłoń, podążając z nią w stronę wspólnej przyszłości.
***
Nieznajomy
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:08
Ofiarowywała mu siebie całą, nie żądając zupełnie nic w zamian. Czyniąc to z najszczerszej miłości uwrażliwionego bezwzględnie serca, które on jeden zdolny był tak naprawdę poruszyć, odkrywając w niej to wszystko, czego sama bała się choćby opuszkami palców w głębi siebie samej dotknąć, by nie stłukło się i nie znikło. Jak gdyby przed nim nic nie było ważne - ona sama nie była ważna, trwając jedynie w swoim nieporuszeniu, uśpiona i wewnątrz pusta zupełnie. A na pewno już niekompletna.
Spojrzenie oczu wyciąga ku niemu, spogląda w jego oczy nieporuszone, zatapia w ich głębi pragnąc znaleźć w nich wyryte na wieki przyrzeczenie, niemą obietnicę, której nic nigdy nie złamie. Pragnąc znaleźć potwierdzenie każdego słowa płynącego jeszcze chwilę temu spomiędzy warg jego zachłannych i jej jednej pożądliwych. Pragnąc znaleźć noc w objęciach jego dłoni, mając tę wyniosłą niezachwianą pewność, iż nic nie stanie nigdy pomiędzy nimi. Ich pocałunek jest pełen niehamowanej wcale namiętności, tej z natury tych pierwszych - pełnych gorąca rozkosznych uniesień pomiędzy jeszcze nie w pełni znającymi swoje ciała kochankami. Pozbawionymi wstydu, gdy liczą się jedynie oni i ich własne, palące pożądanie. Rozchylone lekko wargi układają się na nowo w pełen szczerości najpiękniejszy z jej uśmiechów, podczas gdy oczy rozświetla coś na wzór żarzącego się w ich głębi, palącego pod skórą pożądania, jak gdyby już teraz, w tej jednej chwili jedynym o czym myśli było pozostawienie gości samym sobie, oddając rozkoszy płynącej z ciała tego, który dziś staje się jej mężem. On to dostrzega. Słyszy przecież przyspieszone takty jej serca, zespolone z dźwiękiem smyczków, które poruszają się leniwie w tę i z powrotem, niczym każdy jej oddech podrywający się do góry wraz z piersiami i niknący zaraz pod lśniącym w słońcu gorsetem sukni. Zmysłowym gestem osłania piękne lico ledwie na moment, gdy promienie słońca rażą jej oczy a dłoń zatapia się w końcu leniwie na szorstkiej skórze dłoni mężczyzny, z szerokim uśmiechem zastygłym na wargach w skinieniu głowy dziękując za te wszystkie wiwaty i okrzyki radości będące niejako ukoronowaniem ich szczęścia.
Spojrzenie oczu wyciąga ku niemu, spogląda w jego oczy nieporuszone, zatapia w ich głębi pragnąc znaleźć w nich wyryte na wieki przyrzeczenie, niemą obietnicę, której nic nigdy nie złamie. Pragnąc znaleźć potwierdzenie każdego słowa płynącego jeszcze chwilę temu spomiędzy warg jego zachłannych i jej jednej pożądliwych. Pragnąc znaleźć noc w objęciach jego dłoni, mając tę wyniosłą niezachwianą pewność, iż nic nie stanie nigdy pomiędzy nimi. Ich pocałunek jest pełen niehamowanej wcale namiętności, tej z natury tych pierwszych - pełnych gorąca rozkosznych uniesień pomiędzy jeszcze nie w pełni znającymi swoje ciała kochankami. Pozbawionymi wstydu, gdy liczą się jedynie oni i ich własne, palące pożądanie. Rozchylone lekko wargi układają się na nowo w pełen szczerości najpiękniejszy z jej uśmiechów, podczas gdy oczy rozświetla coś na wzór żarzącego się w ich głębi, palącego pod skórą pożądania, jak gdyby już teraz, w tej jednej chwili jedynym o czym myśli było pozostawienie gości samym sobie, oddając rozkoszy płynącej z ciała tego, który dziś staje się jej mężem. On to dostrzega. Słyszy przecież przyspieszone takty jej serca, zespolone z dźwiękiem smyczków, które poruszają się leniwie w tę i z powrotem, niczym każdy jej oddech podrywający się do góry wraz z piersiami i niknący zaraz pod lśniącym w słońcu gorsetem sukni. Zmysłowym gestem osłania piękne lico ledwie na moment, gdy promienie słońca rażą jej oczy a dłoń zatapia się w końcu leniwie na szorstkiej skórze dłoni mężczyzny, z szerokim uśmiechem zastygłym na wargach w skinieniu głowy dziękując za te wszystkie wiwaty i okrzyki radości będące niejako ukoronowaniem ich szczęścia.
Nieznajomy
Re: Wedding bells are ringing (L. Ronneberg & O. Wahlberg, lipiec 1997) Nie 3 Gru - 14:08
Lykke i Olaf z tematu