when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993)
2 posters
Nieznajomy
when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:00
Pełny wdzięku zapach chabrów wplecionych w utkany z polnych kwiatów wianek towarzyszył jej nieodłącznie, gdy bosą stopą sunęła po pokrytej rosą trawie nieopodal brzegu jeziora, nad którym odbywały się tradycyjne celebracje przesilenia letniego w gronie nieco bardziej kameralnym od obchodów otwartych dla wszystkich mieszkańców Midgardu. Nie powinno jej tu być, Mikkel nigdy nie wyraziłby zgody na to, by odłączyła się od oficjalnych uroczystości na rzecz prywatnego wydarzenia w zamkniętym gronie o cięższych kiesach, lecz w zgiełku radosnej muzyki, tradycyjnych śpiewów i oparów wysokoprocentowych trunków łatwo było wyślizgnąć się niepostrzeżenie, ściskając kurczowo kościstą dłoń Solveig, która od początku namawiała ją na zmianę scenerii, chociaż co sobie sama wyobrażała - tego Frida być pewna nie mogła. Nie powinno jej tu być, więc tym słodszy smak miała wykradziona swoboda, gdy wymknąwszy się spod już nie tak czujnego braterskiego spojrzenia, dawała się nieść dźwięcznej melodii zachęcającej do tańca wokół Słupa Majowego i pomiędzy rozpalonymi ogniskami, które pomarańczowym blaskiem spowijały wszystko wokół i nadawały pozornego ciepła otoczeniu skąpanemu w bladym świetle dnia polarnego, utrzymującego słońce ponad horyzontem wbrew coraz późniejszej godzinie. Całe lato dzieliło ją od rozpoczęcia roku szkolnego, tym razem już tego ostatniego - tym chętniej zatapiała się w pozorach dorosłości, u której progu stała w niemym zachwycie nad bezlikiem możliwości. Dalsze plany na życie zmieniała gwałtownie i bez większego przywiązania, wciąż nie będąc pewna własnej drogi, która miała ją prowadzić krętą ścieżką przeznaczenia. To jednak nie był wieczór na filozoficzne rozmyślania, odsunęła je więc od siebie, pozwalając kolejnej porcji trunku spłynąć palącym strumieniem w dół przełyku, karminowe usta nie wygięły się jednak w grymasie niezadowolenia w reakcji na charakterystyczną gorycz, gdy do spółki z przyjaciółką dołączyła do roztańczonego korowodu, śmiejąc się nieznośnie, jakby nikt i nic nie było w stanie zmącić jej doskonałego humoru.
Szczupła dłoń Solveig wysunęła się z jej uścisku w momencie, który sama przeoczyła, a znajoma sylwetka zniknęła w tłumie osób w dużej mierze ledwie przez Guldbrandsen kojarzonych i chociaż jej biodra wciąż same kołysały się w rytm muzyki, a twarz promieniała zadowoleniem, zaczęła szukać spojrzeniem drogiej przyjaciółki, dopiero teraz w pełni dostrzegając pomniejsze, wcześniej przez nią pomijane detale, jak złocisty haft na rękawie białej sukienki mijanej po drodze blondynki, kusząca czerwień truskawek ułożonych w piramidkach czy alarmująca monotonność wianka przyozdabiającego heban włosów mężczyzny, który truskawek tych smakował niespiesznie, jakby w oderwaniu od chaotycznej zabawy, która przybierała coraz szybszego tempa. Zawiesiła na nim wzrok ciemnych tęczówek na dłuższą chwilę, łącząc pojedyncze kropki w całość prowadzącą jej myśli do galerii Besettelse, gdzie w trakcie wernisaży widywała go niejednokrotnie, nigdy nie doczekując się zauważenia z drugiej strony. Rozejrzała się ponownie, lecz Solveig zdawała się dosłownie zapaść pod ziemię, a Frida w żadnym wypadku nie zamierzała kończyć tak wyjątkowego wieczoru przedwcześnie, powróciła więc spojrzeniem do Wahlberga, raz jeszcze studiując wybrakowany skład noszonego przez niego wianka, w którym naliczyła, o zgrozo, sześć gatunków kwiatów. Czy było to wynikiem ignorancji, czy czystego błędu? Luźno zamyślona kołysała się na nitce nieokreślonych pragnień, nim przepełnionym lekkością krokiem ruszyła w jego stronę, zmuszona zainterweniować.
- Sześć gatunków kwiatów nie wróży niczego dobrego - oznajmiła niespeszona, stając na straży pradawnych tradycji, w których wzrastała i którym nie zamierzała się sprzeciwiać, chociaż błysk rozbawienia połyskiwał w jej źrenicach, gdy krzyżowała spojrzenie z Olafem, uznając okoliczności za wystarczające do pominięcia zwyczajowych uprzejmości i przywitań. - Brakuje ci maków - dodała po chwili, ściągając z własnej głowy swoje dzieło, by wyskubać z niego trzy łodyżki kwiatowe i wspinając się na palce, wyciągnąć dłonie w górę i przetkać maki przez zieloną plątaninę wianka przyozdabiającego skronie mecenasa sztuki. Kto jak kto, ale on z pewnością powinien docenić rubinowy akcent wzbogacający kompozycję. - Tak jest zdecydowanie lepiej - uśmiechnęła się krótko, cofnąwszy się o krok, by nieco z dystansu krytycznym okiem ocenić efekty.
Szczupła dłoń Solveig wysunęła się z jej uścisku w momencie, który sama przeoczyła, a znajoma sylwetka zniknęła w tłumie osób w dużej mierze ledwie przez Guldbrandsen kojarzonych i chociaż jej biodra wciąż same kołysały się w rytm muzyki, a twarz promieniała zadowoleniem, zaczęła szukać spojrzeniem drogiej przyjaciółki, dopiero teraz w pełni dostrzegając pomniejsze, wcześniej przez nią pomijane detale, jak złocisty haft na rękawie białej sukienki mijanej po drodze blondynki, kusząca czerwień truskawek ułożonych w piramidkach czy alarmująca monotonność wianka przyozdabiającego heban włosów mężczyzny, który truskawek tych smakował niespiesznie, jakby w oderwaniu od chaotycznej zabawy, która przybierała coraz szybszego tempa. Zawiesiła na nim wzrok ciemnych tęczówek na dłuższą chwilę, łącząc pojedyncze kropki w całość prowadzącą jej myśli do galerii Besettelse, gdzie w trakcie wernisaży widywała go niejednokrotnie, nigdy nie doczekując się zauważenia z drugiej strony. Rozejrzała się ponownie, lecz Solveig zdawała się dosłownie zapaść pod ziemię, a Frida w żadnym wypadku nie zamierzała kończyć tak wyjątkowego wieczoru przedwcześnie, powróciła więc spojrzeniem do Wahlberga, raz jeszcze studiując wybrakowany skład noszonego przez niego wianka, w którym naliczyła, o zgrozo, sześć gatunków kwiatów. Czy było to wynikiem ignorancji, czy czystego błędu? Luźno zamyślona kołysała się na nitce nieokreślonych pragnień, nim przepełnionym lekkością krokiem ruszyła w jego stronę, zmuszona zainterweniować.
- Sześć gatunków kwiatów nie wróży niczego dobrego - oznajmiła niespeszona, stając na straży pradawnych tradycji, w których wzrastała i którym nie zamierzała się sprzeciwiać, chociaż błysk rozbawienia połyskiwał w jej źrenicach, gdy krzyżowała spojrzenie z Olafem, uznając okoliczności za wystarczające do pominięcia zwyczajowych uprzejmości i przywitań. - Brakuje ci maków - dodała po chwili, ściągając z własnej głowy swoje dzieło, by wyskubać z niego trzy łodyżki kwiatowe i wspinając się na palce, wyciągnąć dłonie w górę i przetkać maki przez zieloną plątaninę wianka przyozdabiającego skronie mecenasa sztuki. Kto jak kto, ale on z pewnością powinien docenić rubinowy akcent wzbogacający kompozycję. - Tak jest zdecydowanie lepiej - uśmiechnęła się krótko, cofnąwszy się o krok, by nieco z dystansu krytycznym okiem ocenić efekty.
Bezimienny
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:00
Kto w dniu takim jak ten zajmowałby się sprawami przyziemnymi, skoro można było unieść się centymetry nad ziemią i podróżować w świetle dnia? Mogli radować się bez wytchnienia, bo oto nastał wyczekiwany Midsommar. Miejskie celebracje Olaf zostawił za sobą, udając się ku prywatnej zabawie, gdzie podobni jemu nie mieli swoich zahamowań. Pitne miody, cierpkie napary, eliksiry, o których legalności ciężko było się wypowiadać, a także piękno, rozkosz, bal.
Nawet owoce były tu bardziej czerwone i słodsze. Ułożone w piramidki, kusiły swą soczystością, tak samo jak one. Te wszystkie młode dziewczęta, ozdobione wiankami, kwiatami, uśmiechami, co spoglądały na niego spod różowych policzków. Wahlberg sięgał właśnie po jedną z truskawek, tą samą, na której widniała kropla śmietany i brązowego cukru, gdy obok rozległ się damski głos, a on odnalazł jej spojrzenie. Była zbyt młoda, aby gościć w tych progach, gładka cera i piękne oczy sugerowały, że nie skończyła nawet szkoły, a jednak upajała się towarzystwem w zacnym gronie, zapewne gotowym odrzucić ją od siebie, lub skorzystać z jej naiwności.
— Sześć? Sam zbierałem siedem różnych... Miałem wsadzić je pod poduszkę i wyśnić sobie żonę — zażartował, po czym rozejrzał się instynktownie, aż gdzieś przy drugim końcu kuchni dostrzegł czerwony kwiat, który zapewne wypadł z jego wianka. Nawet liberalna rodzina zmuszała do uszanowania tradycji, tego nie zamierał odrzucać, choć szczerze wątpił, aby bogowie pochwalali styl, w jakim przyszło mu żyć w Midgarze. Głowę pochylił niżej, gdy ta łaskawie dzieliła się z nim własnym kwiatem. Wspinała się na palce, ale jak mógłby to utrudniać, skoro w swej dobroci zechciała go wesprzeć? Gdy zaś zabrała dłoń i odsunęła się, Olaf zdążył wyprostować plecy, aby spojrzeć w odległe lustro.
— Co ja bym bez ciebie zrobił? — powiedział szczerze, bez ironii w głosie, rozmarzonym wzrokiem wracając na oblicze młodego dziewczęcia. Pijany uniesieniem, rozanielony atmosferą, w widności dnia mógł spoglądać bez skrępowania na jej wdzięk. — Jestem ci coś winien. Oddałaś mi swoje kwiaty, Kwiatku. Wszystko, co w zamian ci dam, to będzie za mało... Może... — trzymaną w dłoniach za szypułkę truskawkę skierował do ust kobiety. — Czerwona, jak mak, ale brak w niej opium, jest za to wiele słodyczy — złamał dystans, nie potrzebował go, gdy wokół trwał śpiew, a słońce odbijało się od jej oczu, tańcząc w nich. Palcami zbliżał się do pełnych ust kobiety. Jak ona miała na imię? Nieważne. — Magia osiadła na rosie, która rankiem pokryła te owoce. Skosztuj jej — usta rozchylił szerzej w błogim uśmiechu, bo oto właśnie stała przed nim rozrywka na resztę obchodów. Młoda i roztańczona, widział ją wcześniej przy słupie.
— Czy to wystarczy w podziękowaniu za maki, czy mogę karmić cię i adorować całą noc i cały dzień? — noc nie nastanie, nie dziś.
Nawet owoce były tu bardziej czerwone i słodsze. Ułożone w piramidki, kusiły swą soczystością, tak samo jak one. Te wszystkie młode dziewczęta, ozdobione wiankami, kwiatami, uśmiechami, co spoglądały na niego spod różowych policzków. Wahlberg sięgał właśnie po jedną z truskawek, tą samą, na której widniała kropla śmietany i brązowego cukru, gdy obok rozległ się damski głos, a on odnalazł jej spojrzenie. Była zbyt młoda, aby gościć w tych progach, gładka cera i piękne oczy sugerowały, że nie skończyła nawet szkoły, a jednak upajała się towarzystwem w zacnym gronie, zapewne gotowym odrzucić ją od siebie, lub skorzystać z jej naiwności.
— Sześć? Sam zbierałem siedem różnych... Miałem wsadzić je pod poduszkę i wyśnić sobie żonę — zażartował, po czym rozejrzał się instynktownie, aż gdzieś przy drugim końcu kuchni dostrzegł czerwony kwiat, który zapewne wypadł z jego wianka. Nawet liberalna rodzina zmuszała do uszanowania tradycji, tego nie zamierał odrzucać, choć szczerze wątpił, aby bogowie pochwalali styl, w jakim przyszło mu żyć w Midgarze. Głowę pochylił niżej, gdy ta łaskawie dzieliła się z nim własnym kwiatem. Wspinała się na palce, ale jak mógłby to utrudniać, skoro w swej dobroci zechciała go wesprzeć? Gdy zaś zabrała dłoń i odsunęła się, Olaf zdążył wyprostować plecy, aby spojrzeć w odległe lustro.
— Co ja bym bez ciebie zrobił? — powiedział szczerze, bez ironii w głosie, rozmarzonym wzrokiem wracając na oblicze młodego dziewczęcia. Pijany uniesieniem, rozanielony atmosferą, w widności dnia mógł spoglądać bez skrępowania na jej wdzięk. — Jestem ci coś winien. Oddałaś mi swoje kwiaty, Kwiatku. Wszystko, co w zamian ci dam, to będzie za mało... Może... — trzymaną w dłoniach za szypułkę truskawkę skierował do ust kobiety. — Czerwona, jak mak, ale brak w niej opium, jest za to wiele słodyczy — złamał dystans, nie potrzebował go, gdy wokół trwał śpiew, a słońce odbijało się od jej oczu, tańcząc w nich. Palcami zbliżał się do pełnych ust kobiety. Jak ona miała na imię? Nieważne. — Magia osiadła na rosie, która rankiem pokryła te owoce. Skosztuj jej — usta rozchylił szerzej w błogim uśmiechu, bo oto właśnie stała przed nim rozrywka na resztę obchodów. Młoda i roztańczona, widział ją wcześniej przy słupie.
— Czy to wystarczy w podziękowaniu za maki, czy mogę karmić cię i adorować całą noc i cały dzień? — noc nie nastanie, nie dziś.
Nieznajomy
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:00
- Może więc Norny nie pragną ukazać ci żony, a ja ściągnę na siebie ich gniew, występując otwarcie przeciwko nim - a może żona nie jest ci wcale przeznaczona. Mówiła beztroskim tonem, podążając za jego spojrzeniem w kierunku zagubionego kwiatu, jego odnalezienie niczego jednak nie zmieniało, gdy smukłymi palcami wplatała własnoręcznie zebrane maki w jego wianek w geście dalekim od dobrodusznego, gdy kierowały nią pobudki zbyt egocentryczne, by przejąć się prawdziwie przyszłością Wahlberga i ciążącymi nad nią wyimaginowanymi niebezpieczeństwami.
- Zginąłbyś niechybnie, pogwałceniem pradawnej tradycji skazując się na wieczne potępienie - odpowiedziała wciąż z rozbawieniem, chociaż uczona przez babcię naznaczoną darem wieszczenia poszanowania dla obrzędowości, ani myślała występować przeciwko schematom, które od zarania dziejów rządziły światem rodzin zarówno konserwatywnych, jak i liberalnych. Kwiatku. Uśmiechnęła się krótko na myśl, że właśnie tak ją nazywał, przyjemnie i niewinnie, nieświadomy horrorów, jakie widziały jej oczy i wypowiadały jej usta. Nie znał jej imienia i nie musiał znać - tak było łatwiej, wygodniej. Midsommar miało się skończyć za parę godzin, a wraz z nim ta znajomość, czymkolwiek by ona miała nie być, nadstawiała jednak ucha z ciekawością dla jego pomysłu rekompensaty za oddane mu maki. - Gdybym to opium szukała, moje kroki powiodłyby mnie gdzie indziej - oznajmiła, ściszając głos, który wciąż był jednak dla jego uszu doskonale słyszalny. Tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady przesunęły się po jego twarzy, nie klasycznie pięknej, chociaż mającej w sobie coś magnetycznego, coś co sprawiało, że nie cofnęła się, gdy przy akompaniamencie muzyki i śpiewu zbliżył się w jej stronę z truskawką w dłoni. - Magia? Cóż ona uczyni ze mną, marną śmiertelniczką? - zapytała z emfazą, jakby faktycznie drżała w niepewności o efekty jedzenia pokrytych rosą owoców.
Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając kruczoczarnym włosom zsunąć się z ramion i opaść swobodnie na plecy i wgryzła się w trzymaną przez Olafa truskawkę. Słodycz rozlała się na jej podniebieniu, apetyczna i pełna smaku, odrobina soku osiadła natomiast na jej ustach, starła ją więc opuszkiem palca wskazującego i zlizała niespiesznie, nie chcąc uronić ani kropli nektaru, którym z pewnością w Asgardzie raczyli się sami bogowie.
- Możesz spróbować - zezwoliła wspaniałomyślnie, błyskając zębami w bezwstydnym uśmiechu. To ona odnalazła go w morzu obcych twarzy i to ona zdecydowała się zaszczycić go swoim towarzystwem, nie pytając o jego własne chęci, dlaczego więc teraz miałaby się wycofywać w popłochu, którego brakowało jej w całej swej młodzieńczej bucie zakrapianej alkoholem i wzmacnianej narkotycznymi oparami ziół palonych w ogniskach? Był tu, tuż przy niej, czuła ciepło bijące od jego ciała, widziała tlącą się w jego oczach obietnicę zabawy. Nie wzbraniała się przed tym, by po nią sięgnąć, wszak nie bez powodu znalazła się w tamtym miejscu w tamtym czasie - w przypadki nie wierzyła nigdy. Zadarła podbródek ku górze, nie uciekając spojrzeniem w bok, choć brakło w nim hardości. - Zbrodnią byłoby narobić mi apetytu na więcej i pozostawić rozczarowaną, samą sobie - nakarm mnie złudzeniami, Olafie, tylko dziś, tylko ten jeden raz. Nakarm mnie do syta.
- Zginąłbyś niechybnie, pogwałceniem pradawnej tradycji skazując się na wieczne potępienie - odpowiedziała wciąż z rozbawieniem, chociaż uczona przez babcię naznaczoną darem wieszczenia poszanowania dla obrzędowości, ani myślała występować przeciwko schematom, które od zarania dziejów rządziły światem rodzin zarówno konserwatywnych, jak i liberalnych. Kwiatku. Uśmiechnęła się krótko na myśl, że właśnie tak ją nazywał, przyjemnie i niewinnie, nieświadomy horrorów, jakie widziały jej oczy i wypowiadały jej usta. Nie znał jej imienia i nie musiał znać - tak było łatwiej, wygodniej. Midsommar miało się skończyć za parę godzin, a wraz z nim ta znajomość, czymkolwiek by ona miała nie być, nadstawiała jednak ucha z ciekawością dla jego pomysłu rekompensaty za oddane mu maki. - Gdybym to opium szukała, moje kroki powiodłyby mnie gdzie indziej - oznajmiła, ściszając głos, który wciąż był jednak dla jego uszu doskonale słyszalny. Tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady przesunęły się po jego twarzy, nie klasycznie pięknej, chociaż mającej w sobie coś magnetycznego, coś co sprawiało, że nie cofnęła się, gdy przy akompaniamencie muzyki i śpiewu zbliżył się w jej stronę z truskawką w dłoni. - Magia? Cóż ona uczyni ze mną, marną śmiertelniczką? - zapytała z emfazą, jakby faktycznie drżała w niepewności o efekty jedzenia pokrytych rosą owoców.
Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając kruczoczarnym włosom zsunąć się z ramion i opaść swobodnie na plecy i wgryzła się w trzymaną przez Olafa truskawkę. Słodycz rozlała się na jej podniebieniu, apetyczna i pełna smaku, odrobina soku osiadła natomiast na jej ustach, starła ją więc opuszkiem palca wskazującego i zlizała niespiesznie, nie chcąc uronić ani kropli nektaru, którym z pewnością w Asgardzie raczyli się sami bogowie.
- Możesz spróbować - zezwoliła wspaniałomyślnie, błyskając zębami w bezwstydnym uśmiechu. To ona odnalazła go w morzu obcych twarzy i to ona zdecydowała się zaszczycić go swoim towarzystwem, nie pytając o jego własne chęci, dlaczego więc teraz miałaby się wycofywać w popłochu, którego brakowało jej w całej swej młodzieńczej bucie zakrapianej alkoholem i wzmacnianej narkotycznymi oparami ziół palonych w ogniskach? Był tu, tuż przy niej, czuła ciepło bijące od jego ciała, widziała tlącą się w jego oczach obietnicę zabawy. Nie wzbraniała się przed tym, by po nią sięgnąć, wszak nie bez powodu znalazła się w tamtym miejscu w tamtym czasie - w przypadki nie wierzyła nigdy. Zadarła podbródek ku górze, nie uciekając spojrzeniem w bok, choć brakło w nim hardości. - Zbrodnią byłoby narobić mi apetytu na więcej i pozostawić rozczarowaną, samą sobie - nakarm mnie złudzeniami, Olafie, tylko dziś, tylko ten jeden raz. Nakarm mnie do syta.
Bezimienny
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:00
— Jesteś gotowa mieć na sobie tak wysoki wyrok, jakim jest ich gniew? Taka młoda i niewinna... — byłoby szkoda, gdyby ktoś Cię popsuł. Dotyk jej dłoni na włosach, gdzieś zagubił się, gdy to Wahlberg pochylając głowę, intensywnie wciągnął w nozdrza powietrze, pozwalając sobie, aby jej zapach zanęcił mu w głowie. Czuł polne kwiaty dopieszczone kroplami olejku, który uleciał już po godzinach zabawy, zostawiając jej jednak tę dziewiczą świeżość. Kwiaty z jej wianka powoli zdobiły jego, a choć dzień trwał już długo, tak noc nie nadchodziła. Słońce niech oświetli jej spojrzenie, jaką niespodziankę szykują bogowie? Czy pisany jest jej los Frigg? A może Frejr wskaże im ścieżkę, obdarzając swoim błogosławieństwem Midsommar? W próżni mógł szukać przeznaczenia, w oddali ratunku, ale oto przed nim stała rozkosz, symbol młodości, prawdziwa Idunn, lecz ta nie karmiła go jabłkami, a maki wplątywała wianek.
Uśmiechnął się nieco szerzej gdy pozwoliła sobie na żart, ot krótki, ale wystarczający, aby orzec jej pewność siebie. Być może kłamała i być może w duszy trzęsła się jak szczeniak, nieważne. Szeptała, mamiła.
— Znam chwile wspanialsze niż narkotyk — wyszeptał w odpowiedzi, ostatnie głoski wstrzymując w ustach, tak by niemo padły w eter, aby tylko ona się ich domyśliła. A za tymi słowami kryć mogło się wszystko. Choćby wiatr października, który szarpie poły płaszczy na midgardzkich ulicach, choćby styczniowy szron, który osiada na spierzchniętych ustach, choćby lipcową ciepłość leśnego strumienia, stopniowo przybierającego na mocy aż w końcu tworzył rwącą rzekę. Za słowami kryć mógł się krótki zryw rozkoszy i drobne pocałunki, mógł gnieździć się też jej ból odrzucenia, gdy to pojmie, że nie z taką Wahlberg pragnął obcować dłużej, a miała mu być jedynie zabawą na czerwcowe święto. Nie było jednak warto zajmować się tym, nie teraz, gdy przed nimi malowało się pożądanie.
Jeden czerwony owoc, kierowany do jej ust, odpowiadać miał za przekleństwo, którego w zabawie się obawiała. Olaf na sekundę zmrużył oczy, w obawie, czy nie stoi przed nim śniąca, niemagiczna istota, która może ledwie przypadkiem się tu znalazła, ale przecież czciła Norny i tradycje. — Magia nie zrobi ci krzywdy. Ja też nie — lisi uśmiech spoczął na twarzy Wahlberga, jakby sam krzyczał, że to kłamstwo. Lecz w planie nie miał przecież jej bólu, a jedynie rozkosz, słodką jak truskawka, którą właśnie chwytała między pełne wargi, a na jednej z nich zostało kilka kropel. Mógłby sam je otrzeć, lecz nie zdążył. Palcem zebrała nektar, oblizując go, na co mężczyzna głośniej wypuścił powietrze. Teraz mógł być już pewien. Ty dziś będziesz moją majową królową.
— Jestem uczciwym człowiekiem — co za bzdura — i za twoją szczodrość, że uchroniłaś mnie od zemsty bogów, zadbam dziś o twą zabawę, moja pani — to oferta nie do odrzucenia, jak te które zwykle składam. Jak w ogóle masz na imię? Nieważne. W długie palce złapał kolejną truskawkę, jednak tym razem zjadł ją sam, nie odrywając od młódki wzroku. Jej kruczoczarne włosy, tak swobodnie opadające na ramiona, zebrały woń kwiatów, na pewno, tak. Lubił patrzeć z góry, wtedy widział więcej. Przesunął się więc do blatu, tak aby teraz ona opierała się o niego plecami, a on mógł zatrzasnąć ją tam, nawet jeśli nie groził jej jego dotyk. Jeszcze nie teraz. — Spróbuj kolejnej, Kwiatku. Tę obmyto w wodze ze studni Urdand — nie czekał, chwytając za szypułkę i następny owoc przysuwając do jej ust, tym razem bliżej, aby jego zapach uderzył w jej nozdrza, aby nie mogła mu się oprzeć.
Uśmiechnął się nieco szerzej gdy pozwoliła sobie na żart, ot krótki, ale wystarczający, aby orzec jej pewność siebie. Być może kłamała i być może w duszy trzęsła się jak szczeniak, nieważne. Szeptała, mamiła.
— Znam chwile wspanialsze niż narkotyk — wyszeptał w odpowiedzi, ostatnie głoski wstrzymując w ustach, tak by niemo padły w eter, aby tylko ona się ich domyśliła. A za tymi słowami kryć mogło się wszystko. Choćby wiatr października, który szarpie poły płaszczy na midgardzkich ulicach, choćby styczniowy szron, który osiada na spierzchniętych ustach, choćby lipcową ciepłość leśnego strumienia, stopniowo przybierającego na mocy aż w końcu tworzył rwącą rzekę. Za słowami kryć mógł się krótki zryw rozkoszy i drobne pocałunki, mógł gnieździć się też jej ból odrzucenia, gdy to pojmie, że nie z taką Wahlberg pragnął obcować dłużej, a miała mu być jedynie zabawą na czerwcowe święto. Nie było jednak warto zajmować się tym, nie teraz, gdy przed nimi malowało się pożądanie.
Jeden czerwony owoc, kierowany do jej ust, odpowiadać miał za przekleństwo, którego w zabawie się obawiała. Olaf na sekundę zmrużył oczy, w obawie, czy nie stoi przed nim śniąca, niemagiczna istota, która może ledwie przypadkiem się tu znalazła, ale przecież czciła Norny i tradycje. — Magia nie zrobi ci krzywdy. Ja też nie — lisi uśmiech spoczął na twarzy Wahlberga, jakby sam krzyczał, że to kłamstwo. Lecz w planie nie miał przecież jej bólu, a jedynie rozkosz, słodką jak truskawka, którą właśnie chwytała między pełne wargi, a na jednej z nich zostało kilka kropel. Mógłby sam je otrzeć, lecz nie zdążył. Palcem zebrała nektar, oblizując go, na co mężczyzna głośniej wypuścił powietrze. Teraz mógł być już pewien. Ty dziś będziesz moją majową królową.
— Jestem uczciwym człowiekiem — co za bzdura — i za twoją szczodrość, że uchroniłaś mnie od zemsty bogów, zadbam dziś o twą zabawę, moja pani — to oferta nie do odrzucenia, jak te które zwykle składam. Jak w ogóle masz na imię? Nieważne. W długie palce złapał kolejną truskawkę, jednak tym razem zjadł ją sam, nie odrywając od młódki wzroku. Jej kruczoczarne włosy, tak swobodnie opadające na ramiona, zebrały woń kwiatów, na pewno, tak. Lubił patrzeć z góry, wtedy widział więcej. Przesunął się więc do blatu, tak aby teraz ona opierała się o niego plecami, a on mógł zatrzasnąć ją tam, nawet jeśli nie groził jej jego dotyk. Jeszcze nie teraz. — Spróbuj kolejnej, Kwiatku. Tę obmyto w wodze ze studni Urdand — nie czekał, chwytając za szypułkę i następny owoc przysuwając do jej ust, tym razem bliżej, aby jego zapach uderzył w jej nozdrza, aby nie mogła mu się oprzeć.
Nieznajomy
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:00
- Znajdę sposób, by je obłaskawić - gdybyś tylko wiedział… Leniwy uśmiech błąkał się na jej ustach, czuła się pewnie (zbyt pewnie?), wierząc w to, że z Nornami ma relację silniejszą niż przeciętny galdr. - Poproszę Frejra o wstawiennictwo, w ofierze składając własną niewinność - dziś, uczynię to właśnie dziś. Z Tobą lub z kimś innym, bo chociaż zapowiadasz się obiecująco, w żadnym wypadku nie czuj się wyjątkowy. Być może była to tylko i wyłącznie nieuchwytna atmosfera Midsommar namawiającego do frywolności, być może były to podszepty krążącego w jej żyłach alkoholu, który przyjemnie odprężał ciało i kusił do przekraczania kolejnych granic, nie miała jednak większych oporów przed tym, by cofając dłoń od ukwieconego wianka, od niechcenia miękkością swej skóry zahaczyć o szczyt jego kości jarzmowej, spojrzeniem spod ciężkich powiek studiując przy tym obserwującą ją z góry twarz, tak samo jak nie miała oporów przed tym, by trwać w klinczu coraz śmielej wypowiadanych słów, mówiąc sobie jakże przewrotnie, że gdyby bogowie chcieli inaczej, nie byłoby jej tutaj. Dlaczego on był tu sam? Dlaczego nie towarzyszyli mu żadni znajomi, dlaczego u jego boku nie tkwiła niewiasta planująca długie i upojne życie pod nazwiskiem Wahlberg? Widziała wcześniej te rozchichotane dziewczyny, starsze zapewnie od niej i od Solveig, zerkające w jego kierunku co chwila, czy więc brakło im odwagi, by porwać go do wspólnych celebracji? Nie widziała ich już teraz, odcinając się od scenerii, którą zostawiła za plecami, gdy po trawiastym dywanie ruszyła w jego stronę.
Kąciki jej ust drgnęły ku górze, upalne czerwcowe powietrze zatrzymało szept, niski i wymowny, niejednoznaczny, rozpalający wyobraźnię co do kryjących się za kolejnymi głoskami znaczeń. Jakież to chwile wspanialsze niż narkotyk wspominał z takim rozlubowaniem? Nie pragnęła niedomówień ani kolejnych zagadek otwartych na mnogość interpretacji, nie dziś. - Opowiedz mi o nich - poprosiła, ponownie odnajdując ciemne tęczówki i chłonąc ich przenikliwość pełną zdecydowania, które przyciągało ją niczym ogień nieświadomą ćmę. Ale czy tego właśnie chcesz, Frido, słuchać? - Pokaż mi - szepnęła, czując jak serce w jej piersi dudni głucho, szybciej niż dotąd.
- Nie sposób prawdziwie docenić słodycz, nie zaznawszy wcześniej goryczy - stwierdziła bez śladu żalu w głosie, nie marząc o tym, by życie jej było całkowicie wolne od trosk, które uczciwie balansowały rzeczywistość, nie obawiając się tego, co miała jej przynieść drzemiąca we wszystkim i wszystkich magia. - Nie skrzywdzisz mnie bardziej niż jest mi to pisane. Ty ani nikt inny - poprawiła go z uśmiechem rozciągającym usta, odrzucając od siebie płatki naiwności, która odgórnie zdawała się być wpisana w jej wiek i w jej brak życiowego doświadczenia. Była ciałem, przez które przemawiali przodkowie, była oczami, które widziały to, co jeszcze się nie wydarzyło i wiedziała już, że przędza losu wychodząca spod wprawnych palców Skuld była ostateczna i niemożliwa do zmienienia - i chociaż niejeden galdr klękał w przestrachu przed swym przeznaczeniem, tak ona sama w tej nieodwołalności znajdowała niezmącony spokój i odwagę, by brnąć do przodu z uniesioną głową.
Błysk ożywienia zatańczył w jej źrenicach, gdy oddech gwałtowniej uleciał z jego płuc, gdy składał kolejne deklaracje, szczęśliwie nie wybiegając w nich poza ramy czasowe czerwcowego święta, co z miejsca podważyłoby możliwość pokrycia górnolotnych obietnic. - Ostrzec zatem muszę, że kaprysom mym nie ma końca, być może więc nieroztropnie wybrałeś swoją wybawicielkę - mimo że wybór ten nigdy nie był Twój. Twarz czarnowłosej promieniała zadowoleniem, gdy mężczyzna sam kosztował kuszącego czerwienią owocu i gdy przybliżył się jeszcze trochę, a ona cofnęła się posłusznie, aż biodrami natrafiła na blat, na krawędzi którego oparła swobodnie dłonie, wciąż nie sięgając ku przedramieniu, które tkwiło koło niej. Jeszcze nie teraz. Na krótką chwilę zmrużyła oczy, wciągając głęboko w nozdrza zapach eleganckich perfum i rozgrzanej, męskiej skóry, a jej klatka piersiowa zafalowała niespokojnie. - Niech więc i mnie woda ta uchroni przed obróceniem się w pył, tak jak od zarania dziejów chroni Yggdrasil - wyrzekła przyciszonym głosem i byle powiew wiatru gotów byłby porwać słowa przeznaczone tylko dla jego uszu, gdy wyciągała się w kierunku kolejnej truskawki, którą bez pośpiechu rozgryzła tuż przy szypułce, pozwalając przy tym, by pierw krawędź zębów, a następnie połyskujące karminem wargi musnęły jego palce. - Wyborna - wydała werdykt, po ponownym zatopieniu się w pełni smaku i chociaż słodka rosa ponownie osiadła na jej ustach, tym razem nie uczyniła już nic, by się jej pozbyć, zamiast tego zawieszając w Wahlbergu wyczekujące spojrzenie. Baw mnie dalej, Olafie, baw dopóki starczy Ci sił.
Kąciki jej ust drgnęły ku górze, upalne czerwcowe powietrze zatrzymało szept, niski i wymowny, niejednoznaczny, rozpalający wyobraźnię co do kryjących się za kolejnymi głoskami znaczeń. Jakież to chwile wspanialsze niż narkotyk wspominał z takim rozlubowaniem? Nie pragnęła niedomówień ani kolejnych zagadek otwartych na mnogość interpretacji, nie dziś. - Opowiedz mi o nich - poprosiła, ponownie odnajdując ciemne tęczówki i chłonąc ich przenikliwość pełną zdecydowania, które przyciągało ją niczym ogień nieświadomą ćmę. Ale czy tego właśnie chcesz, Frido, słuchać? - Pokaż mi - szepnęła, czując jak serce w jej piersi dudni głucho, szybciej niż dotąd.
- Nie sposób prawdziwie docenić słodycz, nie zaznawszy wcześniej goryczy - stwierdziła bez śladu żalu w głosie, nie marząc o tym, by życie jej było całkowicie wolne od trosk, które uczciwie balansowały rzeczywistość, nie obawiając się tego, co miała jej przynieść drzemiąca we wszystkim i wszystkich magia. - Nie skrzywdzisz mnie bardziej niż jest mi to pisane. Ty ani nikt inny - poprawiła go z uśmiechem rozciągającym usta, odrzucając od siebie płatki naiwności, która odgórnie zdawała się być wpisana w jej wiek i w jej brak życiowego doświadczenia. Była ciałem, przez które przemawiali przodkowie, była oczami, które widziały to, co jeszcze się nie wydarzyło i wiedziała już, że przędza losu wychodząca spod wprawnych palców Skuld była ostateczna i niemożliwa do zmienienia - i chociaż niejeden galdr klękał w przestrachu przed swym przeznaczeniem, tak ona sama w tej nieodwołalności znajdowała niezmącony spokój i odwagę, by brnąć do przodu z uniesioną głową.
Błysk ożywienia zatańczył w jej źrenicach, gdy oddech gwałtowniej uleciał z jego płuc, gdy składał kolejne deklaracje, szczęśliwie nie wybiegając w nich poza ramy czasowe czerwcowego święta, co z miejsca podważyłoby możliwość pokrycia górnolotnych obietnic. - Ostrzec zatem muszę, że kaprysom mym nie ma końca, być może więc nieroztropnie wybrałeś swoją wybawicielkę - mimo że wybór ten nigdy nie był Twój. Twarz czarnowłosej promieniała zadowoleniem, gdy mężczyzna sam kosztował kuszącego czerwienią owocu i gdy przybliżył się jeszcze trochę, a ona cofnęła się posłusznie, aż biodrami natrafiła na blat, na krawędzi którego oparła swobodnie dłonie, wciąż nie sięgając ku przedramieniu, które tkwiło koło niej. Jeszcze nie teraz. Na krótką chwilę zmrużyła oczy, wciągając głęboko w nozdrza zapach eleganckich perfum i rozgrzanej, męskiej skóry, a jej klatka piersiowa zafalowała niespokojnie. - Niech więc i mnie woda ta uchroni przed obróceniem się w pył, tak jak od zarania dziejów chroni Yggdrasil - wyrzekła przyciszonym głosem i byle powiew wiatru gotów byłby porwać słowa przeznaczone tylko dla jego uszu, gdy wyciągała się w kierunku kolejnej truskawki, którą bez pośpiechu rozgryzła tuż przy szypułce, pozwalając przy tym, by pierw krawędź zębów, a następnie połyskujące karminem wargi musnęły jego palce. - Wyborna - wydała werdykt, po ponownym zatopieniu się w pełni smaku i chociaż słodka rosa ponownie osiadła na jej ustach, tym razem nie uczyniła już nic, by się jej pozbyć, zamiast tego zawieszając w Wahlbergu wyczekujące spojrzenie. Baw mnie dalej, Olafie, baw dopóki starczy Ci sił.
Bezimienny
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:01
Nie wiedziałem.
Nie brak jej było niewinności, o której wspomniała, a przynajmniej na pierwszy rzut oka, tak mogło się zdawać. Oczywiście daleko jej było do kobiet pracujących w Besetellse, odznaczała się dziewiczym zapachem, gładką skórą i miękkością włosów. Młodością, której uporczywie tacy jak Wahlberg szukali, być może nie chcąc uwierzyć, że sami już nią nie grzeszą. — Nie brak jej w Twych oczach i ruchach — mógłby teraz unieść jej dłonie w górę, zahaczając o nie ustami, niczym londyński dżentelmen, składając na wierzchu swój pocałunek. — Lecz czy pragnieniem każdej pięknej panny nie winno być pozostanie w niej ku przychylności bogów? — nie zamierzał jej przecież oceniać, mógł skorzystać z tych słów, we własnych myślach snując plan, jak za krótkie chwile obejmie ją w pasie, aby poczuć miękkie piersi na własnym torsie. Nastrój Midsommar udzielał się aż nadto, ale nie było w tym przykrości. Niech zabawa trwa. Olaf nie był łasy na pieszczoty z byle jakich rąk, choć zabawiał się często i namiętnie, tak obserwowanie lub delegowanie pań nocy do klientów, skutecznie zniechęcało do obcowania z nimi. Lubił przecież posiadać, tego nauczył go pan ojciec, zanim odszedł z wyczerpania bólączką. Złapała go w krótkiej chwili odpoczynku, gdy to między jednym kielichem miodu a szklanką winnego nektaru, łapał oddech w pierś, czując, jak głowa staje się ciężką, jak odpływa. Jakie to zioła spalił tego dnia? A jakich to nie spaliłem? Nie szukał tu uciech, te znajdywały go same.
Przygryzając dolną wargę, nasłuchiwał tego tchnienia, które wraz ze słowami "opowiedz mi" opuściło usta kobiety. Tak, jakby czuł, że to powie, tak jakby już dawno wiedział, lecz dopiero na następne wypuścił z płuc powietrze, czując, jak napinają się mięśnie jego ciała. A więc zostaniesz dziś moją panią, Kwiatku. Sam kiwnął głową, palce i oczy zajmując jednak czym innym, pozornie niezwiązanym, a mimo wszystko doskonale zaplanowanym w swej frywolności. — Dziś deklaruje ci rozkosz — mógłby i może bardziej wgłębić się w niewieście słowa, pocieszyć i pogłaskać po ramieniu na wieści o krzywdzie, lecz oszukałby samego siebie, twierdząc, że mogło go to interesować. Nie miała stać przy nim dłużej niż do końca tego święta, zbyt młoda, aby być trofeum gładko pokazywanym wśród podobnych jemu, zbyt nieznana, aby z niej takie uczynić. Czy to jej pesymizm, czy zwykłe stwierdzenie? Wahlberg nie zastanawiał się nad tym, pobłażając jej, traktując jak niewinne stworzenie, tak łaskawe w swych kształtach.
Niechaj ma to dziewczę rozkosz równonocy, niech utraci niewinność, skoro taka jej wola.
— Posłusznie wypełniam wolę Norn, a to one mi ciebie zesłały — deklamował niczym poezję klasyczną, o której to przyszło mu uczyć się jeszcze na studiach, lata temu, gdy był w jej wieku, albo nawet i starszy? Rozbawiony atmosferą, upojony słodyczą, pozwalał sobie na więcej, gdy to biodra znalazły się blisko jej bioder. Nie dotknął ich, jeszcze nie czas. Gdy gdzieś z boku dobiegł letni śpiew towarzyszy oddalających się od kuchni, w środku równonocy rozpoczynających po raz kolejny swoje tańce, Olaf skupiał się już tylko na niej.
Jak właściwie masz na imię, Kwiatku? Nieważne.
Powieka zadrgała, a dłoń poruszyła się odruchowo, gdy jej zęby i wargi muskały skórę. Niewinność pełna namiętności kusiła najmocniej. Bajeczna ich miękkość… Dość kunktatorstwa. Nie był mizoginem, przecież kochał ich wdzięki, a jednak dziś egoistycznie zapragnął tego ciała tylko dla siebie. Nie spytał, więc gdy dłonią podtrzymał brodę kobiety, nie pomyślał, że może go odrzucić. Miał ją przecież zabawiać. Usta zbliżyły się do ust, zabierając z nich resztkę nektaru, kilka kropel, które tam osiadły. Nie nadto długo, nie namiętnie i gorąco, a krótko, z jasno określonym celem. — Podaj mi dłoń — swoją wysunął w przód, aby złapała się jego. Dziś byli sobie przeznaczeni, dziś mieli stać się całością, tak ją zabawi. — Zbliżymy się do słońca, spalmy się w nim — niech dotknie naszej skóry i rozgrzeje ją. — Moja pani, pokażę ci, jak pachnie niebo — wypowiedział i poprowadził ją schodami w górę, lecz nie do sypialnianych pokoi, nie do łaźni, nie na miękkie koce, a na drabinę, którą mogła wspiąć się na dach. — Rusz w górę, Kwiatku. Ochronię Cię przed upadkiem — oglądając Twoje wdzięki. Kawałek płaskiego dachu nie był duży, ale odsłonięty od drzew odsłaniał widok ponad horyzont. Przekrwione oczy nie domagały się już cienia, a pragnęły jej widoku, jędrności i wianka. Miał ją nakarmić, a pożywienie mógł wziąć z siły umiłowanego słońca. Woń kwiatów uderzała do głowy, zmęczenie widoczne jedynie na umyśle, nie odznaczało się na ciele, wciąż gotowym na frywolność, na zabawę, na zapomnienie, bo ból nie nadchodził.
— Czujesz na skórze wiatr? — biel, jaka ich pokrywała, nie przyciągała słońca, lecz mieniła się w jego blasku.
Nie brak jej było niewinności, o której wspomniała, a przynajmniej na pierwszy rzut oka, tak mogło się zdawać. Oczywiście daleko jej było do kobiet pracujących w Besetellse, odznaczała się dziewiczym zapachem, gładką skórą i miękkością włosów. Młodością, której uporczywie tacy jak Wahlberg szukali, być może nie chcąc uwierzyć, że sami już nią nie grzeszą. — Nie brak jej w Twych oczach i ruchach — mógłby teraz unieść jej dłonie w górę, zahaczając o nie ustami, niczym londyński dżentelmen, składając na wierzchu swój pocałunek. — Lecz czy pragnieniem każdej pięknej panny nie winno być pozostanie w niej ku przychylności bogów? — nie zamierzał jej przecież oceniać, mógł skorzystać z tych słów, we własnych myślach snując plan, jak za krótkie chwile obejmie ją w pasie, aby poczuć miękkie piersi na własnym torsie. Nastrój Midsommar udzielał się aż nadto, ale nie było w tym przykrości. Niech zabawa trwa. Olaf nie był łasy na pieszczoty z byle jakich rąk, choć zabawiał się często i namiętnie, tak obserwowanie lub delegowanie pań nocy do klientów, skutecznie zniechęcało do obcowania z nimi. Lubił przecież posiadać, tego nauczył go pan ojciec, zanim odszedł z wyczerpania bólączką. Złapała go w krótkiej chwili odpoczynku, gdy to między jednym kielichem miodu a szklanką winnego nektaru, łapał oddech w pierś, czując, jak głowa staje się ciężką, jak odpływa. Jakie to zioła spalił tego dnia? A jakich to nie spaliłem? Nie szukał tu uciech, te znajdywały go same.
Przygryzając dolną wargę, nasłuchiwał tego tchnienia, które wraz ze słowami "opowiedz mi" opuściło usta kobiety. Tak, jakby czuł, że to powie, tak jakby już dawno wiedział, lecz dopiero na następne wypuścił z płuc powietrze, czując, jak napinają się mięśnie jego ciała. A więc zostaniesz dziś moją panią, Kwiatku. Sam kiwnął głową, palce i oczy zajmując jednak czym innym, pozornie niezwiązanym, a mimo wszystko doskonale zaplanowanym w swej frywolności. — Dziś deklaruje ci rozkosz — mógłby i może bardziej wgłębić się w niewieście słowa, pocieszyć i pogłaskać po ramieniu na wieści o krzywdzie, lecz oszukałby samego siebie, twierdząc, że mogło go to interesować. Nie miała stać przy nim dłużej niż do końca tego święta, zbyt młoda, aby być trofeum gładko pokazywanym wśród podobnych jemu, zbyt nieznana, aby z niej takie uczynić. Czy to jej pesymizm, czy zwykłe stwierdzenie? Wahlberg nie zastanawiał się nad tym, pobłażając jej, traktując jak niewinne stworzenie, tak łaskawe w swych kształtach.
Niechaj ma to dziewczę rozkosz równonocy, niech utraci niewinność, skoro taka jej wola.
— Posłusznie wypełniam wolę Norn, a to one mi ciebie zesłały — deklamował niczym poezję klasyczną, o której to przyszło mu uczyć się jeszcze na studiach, lata temu, gdy był w jej wieku, albo nawet i starszy? Rozbawiony atmosferą, upojony słodyczą, pozwalał sobie na więcej, gdy to biodra znalazły się blisko jej bioder. Nie dotknął ich, jeszcze nie czas. Gdy gdzieś z boku dobiegł letni śpiew towarzyszy oddalających się od kuchni, w środku równonocy rozpoczynających po raz kolejny swoje tańce, Olaf skupiał się już tylko na niej.
Jak właściwie masz na imię, Kwiatku? Nieważne.
Powieka zadrgała, a dłoń poruszyła się odruchowo, gdy jej zęby i wargi muskały skórę. Niewinność pełna namiętności kusiła najmocniej. Bajeczna ich miękkość… Dość kunktatorstwa. Nie był mizoginem, przecież kochał ich wdzięki, a jednak dziś egoistycznie zapragnął tego ciała tylko dla siebie. Nie spytał, więc gdy dłonią podtrzymał brodę kobiety, nie pomyślał, że może go odrzucić. Miał ją przecież zabawiać. Usta zbliżyły się do ust, zabierając z nich resztkę nektaru, kilka kropel, które tam osiadły. Nie nadto długo, nie namiętnie i gorąco, a krótko, z jasno określonym celem. — Podaj mi dłoń — swoją wysunął w przód, aby złapała się jego. Dziś byli sobie przeznaczeni, dziś mieli stać się całością, tak ją zabawi. — Zbliżymy się do słońca, spalmy się w nim — niech dotknie naszej skóry i rozgrzeje ją. — Moja pani, pokażę ci, jak pachnie niebo — wypowiedział i poprowadził ją schodami w górę, lecz nie do sypialnianych pokoi, nie do łaźni, nie na miękkie koce, a na drabinę, którą mogła wspiąć się na dach. — Rusz w górę, Kwiatku. Ochronię Cię przed upadkiem — oglądając Twoje wdzięki. Kawałek płaskiego dachu nie był duży, ale odsłonięty od drzew odsłaniał widok ponad horyzont. Przekrwione oczy nie domagały się już cienia, a pragnęły jej widoku, jędrności i wianka. Miał ją nakarmić, a pożywienie mógł wziąć z siły umiłowanego słońca. Woń kwiatów uderzała do głowy, zmęczenie widoczne jedynie na umyśle, nie odznaczało się na ciele, wciąż gotowym na frywolność, na zabawę, na zapomnienie, bo ból nie nadchodził.
— Czujesz na skórze wiatr? — biel, jaka ich pokrywała, nie przyciągała słońca, lecz mieniła się w jego blasku.
Nieznajomy
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:01
Mówiła za dużo i zbyt śmiało, nie przeszkadzało jej to jednak wcale, gdy resztki roztropności i zahamowań topniały szybciej niż śnieg w ciepłych promieniach słonecznych. Co mogłoby pójść nie tak, jeśli klarujący się w jej głowie spontaniczny i oderwany od zwyczajowych norm był kompletnym przeciwieństwem tego, o czym zapewne marzyłaby większość młodych dziewcząt na jej miejscu? W ciemnych oczach i pewnym siebie uśmiechu nie szukała wielkiej miłości ani obietnic wspólnego życia, nie pragnęła adoracji, romantycznych kolacji przy świecach ani wzajemnego poznawania rodziny. Była tak młoda, za młoda, by samodzielnie przytraczać do własnej nogi kulę, która trzymałaby ją w miejscu, kiedy jej serce samo rwało się do świata, do odkrywania nieodkrytego, poznawania niepoznanego, do przeżywania każdego kolejnego dnia na wzór najwspanialszej przygody. Tego dnia (tej nocy? nie potrafiła określić godziny, gdy słońce wciąż trzymane było niewidzialną siłą ponad horyzontem) to właśnie on miał być jej przygodą. Dostojny w ruchach, dojrzały, doświadczony, w niczym nieprzypominający jej rówieśników, którzy speszeni uciekali spojrzeniem w bok, gdy prześlizgiwała się po ich twarzach dłużej niż kilka sekund. Usta Fridy wygięły się w uśmiechu nieco kpiącego rozbawienia, słysząc jego pytanie.
- Czcisz nieodpowiednich bogów, jeśli nakazują odmawiać sobie odrobiny przyjemności - oznajmiła w odpowiedzi bez śladu wstydu. Dlaczego miałaby to robić? Nie została naznaczona na kapłankę opiekującą się świątynią, nie musiała poprzysięgać wyrzeczenia się własnej cielesności, która teraz odzywała się coraz głośniej, żądając przekroczenia granicy i prawdziwego zaznania dorosłości. Krew szumiała jej w uszach coraz głośniej, napędzana dodatkowo mocnym alkoholem i bezsennością dnia polarnego. Rozprawiała o przeznaczeniu z pewnością właściwą komuś, kto ma w nie wgląd, choć nie rozmowy szukała, nie pocieszenia i nie pustych zapewnień, że każdego kolejnego dnia ziemia, po której stąpa, będzie uginać się pod jej stopami, a świat już zawsze będzie tak piękny jak w tę równonoc. - Bądź mi początkiem i końcem, tylko dziś, tylko ten jeden raz - kłamstwa są zbędne, obydwoje wiemy, jak to się skończy. Dlaczego mielibyśmy się przed tym wzbraniać? Szeptała, mamiła, prosiła i drżała w niecierpliwym wyczekiwaniu tego, co obiecywał jej w krótkich, kuszących słowach, tego, co miało nadejść nim celebracje Midsommar dobiegną końca. Rozkosz. Kilka zgłosek wybuchało w jej głowie tysiącem wizji; każdej kolejnej pragnęła jeszcze żarliwiej od poprzedniej.
Pokaż mi, Wahlberg, nie każ mi już dłużej snuć domysłów.
- Miały w tym swój cel, z którym dyskutować nie należy - kąciki ust raz jeszcze powędrowały ku górze w figlarnym uśmiechu, gdy deklarując swą bogobojność, jednocześnie nieustępliwie brnęła do przodu, a wszystkie znaki na niebie i ziemi - choć równie dobrze mogły być to po prostu omamy wywołane palonymi ziołami - mówiły jej, że jest to kierunek jedyny słuszny. Dłonie świerzbiły niemalże, by sięgnąć odkrytej skóry przedramienia, by zatrzymać jego usta przy swoich jeszcze na parę chwil, by wpić się w nie zachłanniej i ponownie poczuć na języku słodycz truskawek, lecz zmusiła się do tkwienia nieruchomo w oczekiwaniu na jego krok, wszak w rozszerzonych źrenicach dostrzegała wyraźnie to, że w jego działaniach nie było niczego przypadkowego. Jaki więc miał plan? Żadne pytanie nie padło jednak z jej ust, gdy splatała swoje palce z jego, tak samo jak nici losu. Miał smukłe dłonie, dłonie pianisty. Grał? Nieważne. - Niech i słońce spłonie w bezwstydzie, nie mogąc odwrócić od nas oczu - niech patrzy i zazdrości. - Pokaż mi jak pachnie niebo, pokaż mi jak smakuje - szepnęła, czując narastający ucisk w gardle, nim ruszyła zgodnie z jego życzeniem schodami w górę, lecz nie do zamkniętych pokoi, a do wąskiej drabiny prowadzącej jeszcze wyżej. Zerknęła pytająco na mężczyznę, ale wciąż nie podważała jego decyzji, zaciskając dłonie wokół szczebli i wspinając się aż na dach, z którego rozciągał się zachwycający widok raczący zmęczone oczy. Poniżej wciąż rozbrzmiewała dźwięczna melodia i towarzyszące jej śpiewy, wciąż słychać było wesołość śmiechów i gwar rozmów. Zmarszczyła lekko brwi. - Tutaj...? - zapytała przyciszonym głosem, bo skoro oni słyszeli pozostałych uczestników zabawy, czy i tamci nie usłyszą ich? Będzie bolało, uprzedzała Solveig i tylko tego obawiała się Guldbrandsen, że dźwięk wydobywający się mimowolnie z jej gardła będzie zbyt donośny - później miało być już tylko lepiej.
Uśmiechnęła się krótko, przytakując głową, gdy ciepło czerwcowej nocy owiało jej ciało, szarpiąc nieznacznie biel delikatnej sukienki. Wciągnęła powietrze głęboko w płuca, próbując się uspokoić. Teraz, gdy była już tak blisko swego celu, zaczynała odczuwać tremę. Czy był w stanie usłyszeć jak głośno biło jej serce? - Czuję świeżość pobliskiego jeziora, zapach chabrów i maków... i truskawek. Pachniesz nimi - a może to ja nimi pachnę? Nieważne. I tak staniemy się jednością nim nastanie kolejny dzień.
- Czcisz nieodpowiednich bogów, jeśli nakazują odmawiać sobie odrobiny przyjemności - oznajmiła w odpowiedzi bez śladu wstydu. Dlaczego miałaby to robić? Nie została naznaczona na kapłankę opiekującą się świątynią, nie musiała poprzysięgać wyrzeczenia się własnej cielesności, która teraz odzywała się coraz głośniej, żądając przekroczenia granicy i prawdziwego zaznania dorosłości. Krew szumiała jej w uszach coraz głośniej, napędzana dodatkowo mocnym alkoholem i bezsennością dnia polarnego. Rozprawiała o przeznaczeniu z pewnością właściwą komuś, kto ma w nie wgląd, choć nie rozmowy szukała, nie pocieszenia i nie pustych zapewnień, że każdego kolejnego dnia ziemia, po której stąpa, będzie uginać się pod jej stopami, a świat już zawsze będzie tak piękny jak w tę równonoc. - Bądź mi początkiem i końcem, tylko dziś, tylko ten jeden raz - kłamstwa są zbędne, obydwoje wiemy, jak to się skończy. Dlaczego mielibyśmy się przed tym wzbraniać? Szeptała, mamiła, prosiła i drżała w niecierpliwym wyczekiwaniu tego, co obiecywał jej w krótkich, kuszących słowach, tego, co miało nadejść nim celebracje Midsommar dobiegną końca. Rozkosz. Kilka zgłosek wybuchało w jej głowie tysiącem wizji; każdej kolejnej pragnęła jeszcze żarliwiej od poprzedniej.
Pokaż mi, Wahlberg, nie każ mi już dłużej snuć domysłów.
- Miały w tym swój cel, z którym dyskutować nie należy - kąciki ust raz jeszcze powędrowały ku górze w figlarnym uśmiechu, gdy deklarując swą bogobojność, jednocześnie nieustępliwie brnęła do przodu, a wszystkie znaki na niebie i ziemi - choć równie dobrze mogły być to po prostu omamy wywołane palonymi ziołami - mówiły jej, że jest to kierunek jedyny słuszny. Dłonie świerzbiły niemalże, by sięgnąć odkrytej skóry przedramienia, by zatrzymać jego usta przy swoich jeszcze na parę chwil, by wpić się w nie zachłanniej i ponownie poczuć na języku słodycz truskawek, lecz zmusiła się do tkwienia nieruchomo w oczekiwaniu na jego krok, wszak w rozszerzonych źrenicach dostrzegała wyraźnie to, że w jego działaniach nie było niczego przypadkowego. Jaki więc miał plan? Żadne pytanie nie padło jednak z jej ust, gdy splatała swoje palce z jego, tak samo jak nici losu. Miał smukłe dłonie, dłonie pianisty. Grał? Nieważne. - Niech i słońce spłonie w bezwstydzie, nie mogąc odwrócić od nas oczu - niech patrzy i zazdrości. - Pokaż mi jak pachnie niebo, pokaż mi jak smakuje - szepnęła, czując narastający ucisk w gardle, nim ruszyła zgodnie z jego życzeniem schodami w górę, lecz nie do zamkniętych pokoi, a do wąskiej drabiny prowadzącej jeszcze wyżej. Zerknęła pytająco na mężczyznę, ale wciąż nie podważała jego decyzji, zaciskając dłonie wokół szczebli i wspinając się aż na dach, z którego rozciągał się zachwycający widok raczący zmęczone oczy. Poniżej wciąż rozbrzmiewała dźwięczna melodia i towarzyszące jej śpiewy, wciąż słychać było wesołość śmiechów i gwar rozmów. Zmarszczyła lekko brwi. - Tutaj...? - zapytała przyciszonym głosem, bo skoro oni słyszeli pozostałych uczestników zabawy, czy i tamci nie usłyszą ich? Będzie bolało, uprzedzała Solveig i tylko tego obawiała się Guldbrandsen, że dźwięk wydobywający się mimowolnie z jej gardła będzie zbyt donośny - później miało być już tylko lepiej.
Uśmiechnęła się krótko, przytakując głową, gdy ciepło czerwcowej nocy owiało jej ciało, szarpiąc nieznacznie biel delikatnej sukienki. Wciągnęła powietrze głęboko w płuca, próbując się uspokoić. Teraz, gdy była już tak blisko swego celu, zaczynała odczuwać tremę. Czy był w stanie usłyszeć jak głośno biło jej serce? - Czuję świeżość pobliskiego jeziora, zapach chabrów i maków... i truskawek. Pachniesz nimi - a może to ja nimi pachnę? Nieważne. I tak staniemy się jednością nim nastanie kolejny dzień.
Bezimienny
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:01
Nieznajomy
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:01
Bezimienny
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:01
Nieznajomy
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:01
Bezimienny
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:01
Nieznajomy
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:02
Bezimienny
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:02
Nieznajomy
Re: when we both know that words are empty air (F. Guldbrandsen & O, Wahlberg, czerwiec 1993) Nie 3 Gru - 14:02
Frida i Olaf z tematu