:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok
4 posters
Prorok
16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:19
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
16.11.2000
Regały Wielkiej Biblioteki wznosiły się przed spojrzeniem z bijącą poświatą dumy. Księgi, gromadzone przez lata, tworzyły prawdziwy skarbiec galdryjskiego dorobku, literatury, zarówno fikcyjnej jak precyzyjnie naukowej. Nawet milczący goście, nieskazujący nigdy miejsca na pustkę i dojmującą samotność, wydawali się drobną, marną szczyptą istnienia przesuwającą się między żebrami półek, tchnącymi przewagą słów zamykanych w skórzanych, często zdobionych oprawach. Tego dnia, cel wizyty Lumikki okazywał się jasny – odwiedzinom, złożonym Wielkiej Bibliotece przyświecała chęć zaczerpnięcia wiedzy z bogatych, historycznych źródeł. Nie ulegało wątpliwości, że najważniejszy, tego gatunku gmach pomoże pannie Oldenburg znaleźć słuszną – oraz słusznie treściwą – odpowiedź na kłębiące się wewnątrz głowy pytania. Magia rytualna, podobnie jak używane w jej przebiegu narzędzia okryła się, przez ostatni korowód płynących bezwzględnie lat, szczelnym woalem zapomnienia. Wiele wśród odkrywanych artefaktów stanowiło zagadkę, trapiącą umysły nawet słynnych uczonych, cieszących się jednolitym szacunkiem i doświadczeniem w zgłębianiu prastarych dziedzin, związanych z potencjałem kryjącym się w konstelacjach run. Kolejne, obwieszczane odkrycia tworzyły bezwzględny dowód, jak wątła część, skrawek wiedzy, zachował się we współczesnym, najbliższym szeregu dekad. Woluminy, którymi mogła dysponować Lumikki, były w istocie liczne, niemniej, tylko skromna część z nich, miała zyskać miano odkrywczej i najzupełniej przydatnej. Aleje, utworzone w budynku składały się w rozłożysty labirynt, pełen uliczek, zakrętów nakładających się w niemal przytłaczającą wielkość. Na całe szczęście, kobiecie towarzyszyła Asta Mølgaard, jedna z pasterzy, szkolących się w znajomości ksiąg Wielkiej Biblioteki. Nawet dla nich, poznanie wszystkich, dostępnych wewnątrz tytułów stawało się niemożliwe – każdy z pasterzy miał przypisane, określone regały, w obrębie których poruszał się z zawodową biegłością. Cierpliwość oraz sumienność stały się kluczem do poszukiwań wiedzy i wyłuskania szczególnych, użytecznych dla badań informacji.
Lumikki rzuca kością k6. Interpretacja wyniku jest zamieszczona poniżej:
1,2 – Niestety, ale na chwilę obecną nie dopisuje wam szczęście. Żadna z przejrzanych dotychczas ksiąg nie wyraża się ani słowem na temat rytualnych ostrzy.
3,4 – Odnajdujecie tomiszcze autorstwa norweskiego historyka, Oddbjørna Saethera. Niestety, nie cieszy się on popularną opinią ze względu na swoją stronniczość i tuszowanie niewygodnych informacji. Według Saethera, używanie ostrzy przy rytuałach odkryto przede wszystkim w okresie wypraw około IX wieku naszej ery. Uzdolnieni magicznie Celtowie, zamieszkujący tereny Wielkiej Brytanii, używali ich do składania ofiar z ludzi, najczęściej młodych i zdrowych mężczyzn. Poświęcenie jednego życia odbierano jako szlachetny odruch, mający w przyszłości ocalić wielu mieszkańców – krew miała zyskać magiczną, niezwykłą moc oraz była używana jako kluczowy składnik tamtejszych eliksirów uzdrawiających. Saether wielokrotnie podkreśla obrzydliwość tych praktyk i powiązanie ich ze ślepcami, sugerując, że na terenach Skandynawii nie dopuszczano się nigdy do podobnego wypaczenia.
5,6 – W jednej z ksiąg pióra Thorvalda Ludvigsena odnajdujecie zajmujący fragment: „(…) lecz zdarzały się artefakty same w sobie będące rytuałami, wyłaniające się z wielu sumiennie przestrzeganych etapów. Żłobione na ich powierzchniach runy miały zapieczętować ich właściwości. W ten sposób postępowali pierwsi z magicznych rzemieślników, na długo przed wynalezieniem samych inkantacji, układających się we współczesną, znaną nam magię twórczą”.
Bezimienny
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:22
Dopiero teraz dochodziła do siebie, powoli wyrywała się z zamieszania i układała życie na powrót w dobrze znanych sobie ramach. Pobyt u ciotki przyniósł jej wiele dobrego, pozwolił zebrać myśli i zająć się tym, czym powinna już dawno temu. Spotkanie, którego wspomnienie wciąż wracało ruminacją, wpędzało ją w poczucie winy i zakrawało o zupełny brak profesjonalizmu. Składała obietnice, z których nie potrafiła się terminowo wywiązać, co wcale nie napawało jej optymizmem. Pomimo częstego zamieszania, które powodowała swoją osobą, starała się być słowna, a pracę – zwłaszcza naukową – traktowała niezwykle poważnie. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas senna mara targu w Oslo spędzała jej sen z powiek, a surowość męskiego spojrzenia, gromiła ją o czwartej nad ranem i nakazywała w bezsenności spędzać czas do samego śniadania. Wpatrywała się wtedy w tajemnicze ostrze ułożone na blacie biurka, hipnotyzujące resztkami zapisów runicznych, których nie potrafiła odczytać. Najgorsze było jednak to, że nie napisała swojemu zleceniodawcy nawet słowa wyjaśnienia, co tym bardziej wprawiało ją w zawstydzenie i mimowolnie okrywało policzki pąsem, choć przecież nikt jej nie obserwował i była skazana na samotność z własnymi wątpliwościami.
Działanie na własną rękę nie przyniosło żadnych rezultatów, i chociaż przeznaczała strzępy czasu na przetrząśnięcie rodowych bibliotek, to wciąż nie potrafiła odnaleźć odpowiedniego źródła informacji. Musiała jednak podjąć zdecydowane kroki – dlatego pojawiła się w Wielkiej Bibliotece, z chmurną, zbyt poważną jak na siebie miną, zaciśniętymi piąstkami drobnych rączek i karminem ust przegryzanym w nerwowości niemal do samej krwi.
Asto, musisz mi pomóc – wyrzuciła z siebie błagalnym tonem, chwytając pomiędzy lodowate palce, aksamit kobiecych dłoni, wyszarpując ją zza pulpitu biurka, okalając spojrzeniem, w którym tliła się desperacja i konieczność walki z czasem.
Musisz mi pomóc, bo już sama nie wiem, co zrobić, a ty znasz to miejsce doskonale, wiesz więcej o księgach i cenię twoje zdanie – dodała później w zamyśleniu i podążyła w kierunku, gdzie mozaika równo poukładanych tomów mogła przynieść jej jakąkolwiek odpowiedź.
Nie potrafiła liczyć czasu, który spędziła na przerzucaniu ksiąg, rozczytując czarne litery na pożółkłych stronach przesiąkniętych zapachem wiekowości. Choć wydawała się zupełnie pochłonięta pracą, co jakiś czas zerkała w stronę swojej towarzyszki, nieco wyrzucając sobie, że zaprząta jej głowę własnymi problemami, gdy sama powinna zanurzyć się w poszukiwaniach, skoro mieniła się badaczem run. Przerzucając kosmyki włosów, westchnęła cicho, nie miała odwagi, by w tym miejscu pozwolić sobie na wygodę mówienia zupełnie na głos, choć była wyraźnie poruszona i podekscytowana. Na stoliku nieopodal ułożyła karty z rysunkiem ostrza, odwzorowanego dokładnie i opisanego z chirurgiczną precyzją. Przyzwyczajona do skrupulatnego katalogowania każdego artefaktu, spędziła niemal cały dzień na tworzeniu szkiców i schematów, byle później nie musieć pluć sobie w brodę, że czegoś nie dopilnowała i przeoczyła. Wyjaśniła blondynce dokładnie, czego poszukuje, gorączkując się przy tym nieco, bo wciąż nie potrafiła w pełni panować nad swoimi emocjami.
Gdy w końcu wyciągnęła i przejrzała kolejny z tomów, przysunęła go bliżej do Asty, kiwając lekko głową.
– Chyba coś mamy. Oddbjørn Saether wspomina o rytuałach z terenów Wielkiej Brytanii, spójrz w to miejsce. Myślisz, że warto się nad tym pochylić? – zagadnęła, zdają sobie sprawę z opinii o mężczyźnie. Palec zawisł na konkretnym fragmencie, a błękit tęczówek poszybował ku kobiecej twarzy, by wybadać jej opinię na wskazany temat. Lumikki była świadoma, że każda ze wskazówek mogła okazać się cenna, choć lata praktyki naciskały też na konieczność pewnej ostrożności przy doborze źródeł, o które opierało się swoje prace badawcze. Ileż to razy słyszała profesorów grzmiących ponad studentami, ilekroć bezmyślnie zagarniali każdy okruch informacji na interesujący ich temat, bez względu na to, czy mogli potwierdzić wiarygodność snutych przez autorów teorii.
Działanie na własną rękę nie przyniosło żadnych rezultatów, i chociaż przeznaczała strzępy czasu na przetrząśnięcie rodowych bibliotek, to wciąż nie potrafiła odnaleźć odpowiedniego źródła informacji. Musiała jednak podjąć zdecydowane kroki – dlatego pojawiła się w Wielkiej Bibliotece, z chmurną, zbyt poważną jak na siebie miną, zaciśniętymi piąstkami drobnych rączek i karminem ust przegryzanym w nerwowości niemal do samej krwi.
Asto, musisz mi pomóc – wyrzuciła z siebie błagalnym tonem, chwytając pomiędzy lodowate palce, aksamit kobiecych dłoni, wyszarpując ją zza pulpitu biurka, okalając spojrzeniem, w którym tliła się desperacja i konieczność walki z czasem.
Musisz mi pomóc, bo już sama nie wiem, co zrobić, a ty znasz to miejsce doskonale, wiesz więcej o księgach i cenię twoje zdanie – dodała później w zamyśleniu i podążyła w kierunku, gdzie mozaika równo poukładanych tomów mogła przynieść jej jakąkolwiek odpowiedź.
Nie potrafiła liczyć czasu, który spędziła na przerzucaniu ksiąg, rozczytując czarne litery na pożółkłych stronach przesiąkniętych zapachem wiekowości. Choć wydawała się zupełnie pochłonięta pracą, co jakiś czas zerkała w stronę swojej towarzyszki, nieco wyrzucając sobie, że zaprząta jej głowę własnymi problemami, gdy sama powinna zanurzyć się w poszukiwaniach, skoro mieniła się badaczem run. Przerzucając kosmyki włosów, westchnęła cicho, nie miała odwagi, by w tym miejscu pozwolić sobie na wygodę mówienia zupełnie na głos, choć była wyraźnie poruszona i podekscytowana. Na stoliku nieopodal ułożyła karty z rysunkiem ostrza, odwzorowanego dokładnie i opisanego z chirurgiczną precyzją. Przyzwyczajona do skrupulatnego katalogowania każdego artefaktu, spędziła niemal cały dzień na tworzeniu szkiców i schematów, byle później nie musieć pluć sobie w brodę, że czegoś nie dopilnowała i przeoczyła. Wyjaśniła blondynce dokładnie, czego poszukuje, gorączkując się przy tym nieco, bo wciąż nie potrafiła w pełni panować nad swoimi emocjami.
Gdy w końcu wyciągnęła i przejrzała kolejny z tomów, przysunęła go bliżej do Asty, kiwając lekko głową.
– Chyba coś mamy. Oddbjørn Saether wspomina o rytuałach z terenów Wielkiej Brytanii, spójrz w to miejsce. Myślisz, że warto się nad tym pochylić? – zagadnęła, zdają sobie sprawę z opinii o mężczyźnie. Palec zawisł na konkretnym fragmencie, a błękit tęczówek poszybował ku kobiecej twarzy, by wybadać jej opinię na wskazany temat. Lumikki była świadoma, że każda ze wskazówek mogła okazać się cenna, choć lata praktyki naciskały też na konieczność pewnej ostrożności przy doborze źródeł, o które opierało się swoje prace badawcze. Ileż to razy słyszała profesorów grzmiących ponad studentami, ilekroć bezmyślnie zagarniali każdy okruch informacji na interesujący ich temat, bez względu na to, czy mogli potwierdzić wiarygodność snutych przez autorów teorii.
Mistrz Gry
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:22
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 3
'k6' : 3
Nieznajomy
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:22
Są takie dni, kiedy natłok pracy sprawia, że nie wiem, jak się nazywam; że czas wyślizguje mi się spomiędzy palców, nie dając się złapać, nie dając możliwości, by wyprosić, aby zwolnił, zatrzymał się chociaż na chwilę – by spośród gonitwy powinności wyłuskać przynajmniej pięć krótkich minut na zaczerpnięcie oddechu, na wyproszenie wszystkich z przestronnych alejek biblioteki, na zatrzymanie się przy oknie, konspiracyjnie uchylonym, aby przypadkiem chłodne, jesienne smagnięcia wiatru nie sięgały dalej niż na kilka centymetrów w głąb pomieszczenia, mogąc nieobyczajnie owinąć się wokół rozpalonej pędem zobowiązań skóry.
I są takie dni, kiedy chciałabym zapomnieć, kim jestem; kiedy jedynym trawiącym mnie od wewnątrz pragnieniem jest rzucenie się w wir obowiązków, których, jak na złość, nie ma; kiedy z pocałowaniem ręki jestem skłonna przyjąć najbardziej niewdzięczne zadanie, byleby chociaż na chwilę sprowadzić myśli na inny tor, pozwolić samej sobie skupić się na czymkolwiek innym niż roztrząsanie dotychczas obojętnych mi kwestii.
Asto, musisz mi pomóc. jest jak w ostatnim momencie wyciągnięta pomocna dłoń, jak blady ognik światła marteboljuseta majaczący ledwie pomiędzy leśną gęstwiną, któremu bez cienia zawahania, z pełną ufnością daję się poprowadzić, choćby w najbardziej nieprzystępne zakątki biblioteki, gdzie wysłużone półki dźwigają na swoich grzbietach najdrażliwsze z ksiąg, ocierające się o bluźnierstwo wobec obecnie wyznawanych społecznie zasad. Nie jestem w stanie – nie chcę nawet – jej odmówić, bez zastanowienia i większych wyrzutów sumienia zostawiając na później dotychczasowe zajęcie, by całą swoją uwagę poświęcić wyłącznie naglącej Lumikki sprawie. I chociaż temat jej poszukiwań w pierwszym momencie wywraca na drugą stronę mój żołądek – i czuję jak wnętrzności niebezpiecznie podchodzą mi do gardła; jak serce zaczyna dygotać niebezpiecznie, a dłonie świerzbią od wzbierającej gwałtownie w nerwach magii – to zaciskam dłoń na okrągłej blaszce naszyjnika Eir, rozpaczliwie błagając bogów, by pozwolili mi wyrwać bez napadu jeszcze chwilę, jeszcze kilka dni i, ignorując ostrzeżenia, pozwalam pochłonąć się stałemu rytmowi pracy, podchodząc do Oldenburg, jak do każdego z interesantów.
Kolejne tytuły woluminów mogących w jakikolwiek sposób traktować o rytualnych ostrzach, a skupiających się, na nasze marne szczęście, wokół samych rytuałów, zaczynają piętrzyć się na zajmowanym przez nas stoliku. Nie ustaję jednak w przetrząsaniu bibliotecznego zbioru, coraz odważniej sięgając po te pozycje, które w normalnych okolicznościach pozostawałyby wciąż uśpione na swoich dawno zapomnianych miejscach, zbierając na swoich grzbietach coraz więcej kurzu.
Zwrócona mi przez Lumikki uwaga na fragment z opracowania Saethera, znów wprawia moje serce w nieprzyjemne drżenie, zmuszam się jednak, by unieść usta w serdecznym, niemal triumfalnym uśmiechu, własne bolączki odkładając na bok.
- Myślę, że nierozsądnie byłoby nie wziąć jego punktu widzenia pod rozwagę – mówię, ostrożnie dobierając słowa. – Nie wierzę jednak, że rytuały, o których wspomina, nie miały miejsca na terenach Skandynawii – w takich czy bardziej wypaczonych wersjach. Zresztą… – urywam nagle, sięgając po jeden ze szkiców Lumikki i zestawiając go z tekstem Oddbjørna. – Brakuje mi tu konkretów. Jak wyglądały te noże, którymi się posługiwali? Ten twój jest… wyjątkowy. Raczej nie celtycki. Te runy, bardziej przypominają mi staronordyckie pismo. – Zagryzam wewnętrzną stronę policzka, z uporem zastanawiając się, po jakie jeszcze księgi możemy sięgnąć, by dotrzeć do właściwego miejsca poszukiwań.
I są takie dni, kiedy chciałabym zapomnieć, kim jestem; kiedy jedynym trawiącym mnie od wewnątrz pragnieniem jest rzucenie się w wir obowiązków, których, jak na złość, nie ma; kiedy z pocałowaniem ręki jestem skłonna przyjąć najbardziej niewdzięczne zadanie, byleby chociaż na chwilę sprowadzić myśli na inny tor, pozwolić samej sobie skupić się na czymkolwiek innym niż roztrząsanie dotychczas obojętnych mi kwestii.
Asto, musisz mi pomóc. jest jak w ostatnim momencie wyciągnięta pomocna dłoń, jak blady ognik światła marteboljuseta majaczący ledwie pomiędzy leśną gęstwiną, któremu bez cienia zawahania, z pełną ufnością daję się poprowadzić, choćby w najbardziej nieprzystępne zakątki biblioteki, gdzie wysłużone półki dźwigają na swoich grzbietach najdrażliwsze z ksiąg, ocierające się o bluźnierstwo wobec obecnie wyznawanych społecznie zasad. Nie jestem w stanie – nie chcę nawet – jej odmówić, bez zastanowienia i większych wyrzutów sumienia zostawiając na później dotychczasowe zajęcie, by całą swoją uwagę poświęcić wyłącznie naglącej Lumikki sprawie. I chociaż temat jej poszukiwań w pierwszym momencie wywraca na drugą stronę mój żołądek – i czuję jak wnętrzności niebezpiecznie podchodzą mi do gardła; jak serce zaczyna dygotać niebezpiecznie, a dłonie świerzbią od wzbierającej gwałtownie w nerwach magii – to zaciskam dłoń na okrągłej blaszce naszyjnika Eir, rozpaczliwie błagając bogów, by pozwolili mi wyrwać bez napadu jeszcze chwilę, jeszcze kilka dni i, ignorując ostrzeżenia, pozwalam pochłonąć się stałemu rytmowi pracy, podchodząc do Oldenburg, jak do każdego z interesantów.
Kolejne tytuły woluminów mogących w jakikolwiek sposób traktować o rytualnych ostrzach, a skupiających się, na nasze marne szczęście, wokół samych rytuałów, zaczynają piętrzyć się na zajmowanym przez nas stoliku. Nie ustaję jednak w przetrząsaniu bibliotecznego zbioru, coraz odważniej sięgając po te pozycje, które w normalnych okolicznościach pozostawałyby wciąż uśpione na swoich dawno zapomnianych miejscach, zbierając na swoich grzbietach coraz więcej kurzu.
Zwrócona mi przez Lumikki uwaga na fragment z opracowania Saethera, znów wprawia moje serce w nieprzyjemne drżenie, zmuszam się jednak, by unieść usta w serdecznym, niemal triumfalnym uśmiechu, własne bolączki odkładając na bok.
- Myślę, że nierozsądnie byłoby nie wziąć jego punktu widzenia pod rozwagę – mówię, ostrożnie dobierając słowa. – Nie wierzę jednak, że rytuały, o których wspomina, nie miały miejsca na terenach Skandynawii – w takich czy bardziej wypaczonych wersjach. Zresztą… – urywam nagle, sięgając po jeden ze szkiców Lumikki i zestawiając go z tekstem Oddbjørna. – Brakuje mi tu konkretów. Jak wyglądały te noże, którymi się posługiwali? Ten twój jest… wyjątkowy. Raczej nie celtycki. Te runy, bardziej przypominają mi staronordyckie pismo. – Zagryzam wewnętrzną stronę policzka, z uporem zastanawiając się, po jakie jeszcze księgi możemy sięgnąć, by dotrzeć do właściwego miejsca poszukiwań.
Prorok
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:22
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wszystkie prace badawcze stały na fundamentach systematycznych oraz sumiennych działań. Osiągniecie sukcesu wiązało się z poświęceniem, często, wydaje się, bezcelowym, pełnym prób oraz błędów; błądzenia pomiędzy jednym a drugim celem. Nóż pozostawał pokryty płachtą enigmy, niechętną i nieprzezierną, opierającą się pierwszym, podejmowanym staraniom oraz decyzjom. Droga, wiodąca do rozjaśnienia obiektu poszukiwań, zetknięcia się z treściwymi, pozbawionymi zakłamań wyjaśnieniami wszystkich żywionych wątpliwości, była długa i kręta. Co oznaczały, w istocie, runiczne znaki wyryte na podniszczonej klindze, podgryzionej zębami bezlitosnego czasu? Uwaga Asty była zupełnie trafna; nie należało rezygnować z opisów pozostawionych przez Saethera, jednak, z całą pewnością nie były one podstawą, istotną, przybliżającą wskazówką. Wiele uwag budziła również wiarygodność autora. Pismo celtyckie różniło się od alfabetu runicznego nie tylko samym wyglądem, ale też swoim magicznym zastosowaniem i rozłożystą symboliką, nie można było w związku z tym oczywiście polegać na analogiach. Maska, którą przywdziewał Saether, posługując się wprawnie jak nikt inny półprawdami, mogła zarazem świadczyć, że rzeczywiście na terenach Skandynawii posługiwano się podobnymi przyrządami, uzyskanymi odmienną drogą ze względu na specyfikę nordyckiej magii runicznej. Należało, w związku z tym poszukiwać zapisków pochodzących od innych twórców opisujących szczodrze, możliwie też obiektywnie początki galdryjskiej magii i stosowane przed wiekami praktyki, na długo przed wynalezieniem uproszczonych i krótkich inkantacji, z jakich składały się współczesne zaklęcia. Bez wątpienia, jednym z najważniejszych elementów poszukiwań stała się próba wstępnej identyfikacji przedmiotu oraz wysnucia wniosków, do czego mógł rzeczywiście służyć. Po ostatecznym przejrzeniu woluminu, uwagę Lumikki przykuły inne księgi, obecne nieopodal na półkach; wystarczyła odrobina szczęścia, aby odnaleźć tom pełen nowych użytecznych informacji.
Lumikki rzuca kością k6. Interpretacja wyniku jest zamieszczona poniżej:
1, 2, 3 – Kronika autorstwa Övida Sohlmanna wydawała się początkowo złym tropem ze względu na opisywanie wydarzeń z XVI wieku. Sohlmann wspomina jednak o pewnym genialnym rzemieślniku, Lennarcie Becku, który miał być rzekomo bękartem jednego z jarlów. Beck uchodził za niezwykle wprawnego twórcę magicznych przedmiotów, z którego usług korzystali niemal wszyscy przedstawiciele ówczesnych, magicznych elit. Mówiono, że swoje niezwykłe umiejętności czerpie z rozległej wiedzy w magii runicznej, którą zgłębiał razem ze swoją żoną. Beck z czasem popadł w niełaskę; podczas skandalu związanego z Runstenem Fältskogiem odkryto w jego domu wiele ksiąg uchodzących za zakazane. Przeszukujący natknęli się również na szczątki zwierząt, a także, podobno, ludzi, służących mu za ofiary do wzmacniania przedmiotów. Pierwsze podejrzenia wzbudziła intensywna korespondencja, jaką wymieniał z jednym z popleczników Fältskoga. Sam Sohlmann powątpiewa jednak w odnalezione przez siebie zapiski, sugerując, że cała historia została politycznie ubarwiona, by służyć jako przestroga dla pozostałych poddanych.
4, 5, 6 – W jednej z ksiąg pióra Thorvalda Ludvigsena odnajdujecie zajmujący fragment: „(…) lecz zdarzały się artefakty same w sobie będące rytuałami, wyłaniające się z wielu sumiennie przestrzeganych etapów. Żłobione na ich powierzchniach runy miały zapieczętować ich właściwości. W ten sposób postępowali pierwsi z magicznych rzemieślników, na długo przed wynalezieniem samych inkantacji, układających się we współczesną, znaną nam magię twórczą”.
Lumikki rzuca kością k6. Interpretacja wyniku jest zamieszczona poniżej:
1, 2, 3 – Kronika autorstwa Övida Sohlmanna wydawała się początkowo złym tropem ze względu na opisywanie wydarzeń z XVI wieku. Sohlmann wspomina jednak o pewnym genialnym rzemieślniku, Lennarcie Becku, który miał być rzekomo bękartem jednego z jarlów. Beck uchodził za niezwykle wprawnego twórcę magicznych przedmiotów, z którego usług korzystali niemal wszyscy przedstawiciele ówczesnych, magicznych elit. Mówiono, że swoje niezwykłe umiejętności czerpie z rozległej wiedzy w magii runicznej, którą zgłębiał razem ze swoją żoną. Beck z czasem popadł w niełaskę; podczas skandalu związanego z Runstenem Fältskogiem odkryto w jego domu wiele ksiąg uchodzących za zakazane. Przeszukujący natknęli się również na szczątki zwierząt, a także, podobno, ludzi, służących mu za ofiary do wzmacniania przedmiotów. Pierwsze podejrzenia wzbudziła intensywna korespondencja, jaką wymieniał z jednym z popleczników Fältskoga. Sam Sohlmann powątpiewa jednak w odnalezione przez siebie zapiski, sugerując, że cała historia została politycznie ubarwiona, by służyć jako przestroga dla pozostałych poddanych.
4, 5, 6 – W jednej z ksiąg pióra Thorvalda Ludvigsena odnajdujecie zajmujący fragment: „(…) lecz zdarzały się artefakty same w sobie będące rytuałami, wyłaniające się z wielu sumiennie przestrzeganych etapów. Żłobione na ich powierzchniach runy miały zapieczętować ich właściwości. W ten sposób postępowali pierwsi z magicznych rzemieślników, na długo przed wynalezieniem samych inkantacji, układających się we współczesną, znaną nam magię twórczą”.
Bezimienny
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:23
Spoglądała wyczekująco na lico swojej towarzyszki, wierzyła, że Asta pomoże jej w rozwikłaniu zagadki ostrza, rzucając na odnalezione fragmenty tekstu zupełnie nowe światło. Sama Lumikki nie chciała bowiem popadać w własny schemat sprawdzania danych, który mógłby między innymi doprowadzić do celowego pomijania pewnych źródeł będących w jej ocenie mniej wartościowymi. Oczywiście, na pierwszym etapie nie mogła aż tak bardzo rygorystycznie selekcjonować danych, lecz powinna wstępnie je ocenić z ewentualną możliwością późniejszego wyłączenia ich z dalszej analizy, ale i tu mógł wkraść się jakiś błąd, który już na starcie potencjalnie oddaliłby ją od upragnionego rozwiązania. Wciąż rozczytywała więc opis poczyniony przez Saethera – pełna ostrożności, zwłaszcza z uwagi na tendencje badacza. Czy ktoś taki jak on nie próbowałby zrobić wszystkiego, by ukazać historię galdrów w sposób lepszy, pozbawiony tak śliskich tematów jak składanie ofiar? O wiele łatwiej było podobnym procederem obarczyć ludy obce, odległe, mniej doskonałe… Tym bardziej prawdopodobne zdawały się jej słowa Asty i przeczucie, że nie można wykluczyć praktykowania krwawych zwyczajów na terenach magicznej Skandynawii. Oparła się piąstkami o pulpit stolika, przewracając niedbale kartki dzieła norweskiego historyka. Miały zaczątek, lecz zdecydowanie były to informacje zbyt mgliste i mało konkretne. Kiwnęła do towarzyszki na znak, że w pełni się z nią zgadza.
— Myślę, że to faktycznie mogły być jedynie pobożne życzenia Saethera — stwierdziła z zupełną pewnością w głosie. — To trochę zaklinanie rzeczywistości, kiedy wiemy, że niektórzy ślepcy potrafią wykorzystywać potencjał krwi… No właśnie, sami ślepcy. Dziwne, że łączy ich podobieństwem z Celtami i ich ofiarami, ale potem szybko zapewnia, iż przecież u nas nic takiego nie miało miejsca. — Mówiąc o tym skóra zjeżyła się jej na karku i poczuła chłód ogarniający wątłe ramiona. Naciągnęła głębiej rozpinany kardigan, okręcając się jego przydługimi połami. Na wspomnienie o nożu, rzuciła spojrzeniem po kartce ze schematem. Przypomniała sobie moment, w którym pierwszy raz sięgnęła do ostrza – wstępna analiza umożliwiła jej jedynie powierzchownie określić przeznaczenie przedmiotu. Za starym mechanizmem kryła się jednak naprawdę ogromna niewiadoma. Prześledziła zatarty, nierówny wzór żłobień, teraz nieco bardziej wyraźny po przeniesieniu szkicu na papier. —Prawda, to wygląda na staronordyckie runy. Nie potrafiłam ich rozczytać, choć bardzo się starałam — przyznała nieśmiało, jeszcze ciszej, prawie niezrozumiałe, jakby podobna nieumiejętność była w rzeczywistości okropną ujmą na honorze badacza. Policzki zaczerwieniły się jej lekko, lecz z hardością porwała tomiszcze i odstawiła je nieco dalej, by zrobić miejsce na kolejne książki. Odgarniając włosy do tyłu, zebrała je aksamitną wstążką, zawiązaną do tej pory na nadgarstku, jakby szykowała się do poważnej ofensywy na regały ciągnące się wzdłuż ściany. Przesunęła palcem po grzbietach zapisanych tytułami.
Intuicja zawiodła ją do dziełaThorvalda Ludvigsena; studiowała je w ciszy przez kwadrans, dokładnie sprawdzając kartę spisu treści i indeksu. Wszystko, co wiązało się z rytuałami i językiem staronordyckim było tropem obiecującym. Ułożyła je wreszcie na blacie bibliotecznego biurka i zachęciła Astę, by pochyliły się nad nim wspólnie.
— Może tutaj coś znajdziemy… Jest zapis o przedmiotach-rytuałach. Pierwotna forma magii? — wskazała. — Muszę ci przyznać, że potrzebowałam takiego wyzwania. osiadając w galerii nieco się rozleniwiłam. Strasznie tęsknię za czasami studenckimi i licznymi eskapadami naukowymi — przyznała rozluźniając atmosferę napiętego wyczekiwania na właściwie informacje. Zwierzenie przyszło jej wyjątkowo lekko, jakby od samego początku pragnęła momentu, w którym mogłaby rozwinąć swój język w nieco bardziej swobodny sposób. Miała cichą nadzieję, że towarzyszka zrozumie jej tęsknotę, choć wcale nie musiało tak być. Nie znała jej na tyle dobrze, panna Mølgaard była dla niej równie tajemnicza, co przedmiot, który znalazł się w jej rękach kilka tygodni temu. Czasami w ferworze pracy łatwo było zapomnieć o ludzkich odruchach i zwykłym zaciekawieniu drugą osobą. Oderwała nos od maczku liter i zerknęła w bliźniaczo niebieskie oczy.
— Myślę, że to faktycznie mogły być jedynie pobożne życzenia Saethera — stwierdziła z zupełną pewnością w głosie. — To trochę zaklinanie rzeczywistości, kiedy wiemy, że niektórzy ślepcy potrafią wykorzystywać potencjał krwi… No właśnie, sami ślepcy. Dziwne, że łączy ich podobieństwem z Celtami i ich ofiarami, ale potem szybko zapewnia, iż przecież u nas nic takiego nie miało miejsca. — Mówiąc o tym skóra zjeżyła się jej na karku i poczuła chłód ogarniający wątłe ramiona. Naciągnęła głębiej rozpinany kardigan, okręcając się jego przydługimi połami. Na wspomnienie o nożu, rzuciła spojrzeniem po kartce ze schematem. Przypomniała sobie moment, w którym pierwszy raz sięgnęła do ostrza – wstępna analiza umożliwiła jej jedynie powierzchownie określić przeznaczenie przedmiotu. Za starym mechanizmem kryła się jednak naprawdę ogromna niewiadoma. Prześledziła zatarty, nierówny wzór żłobień, teraz nieco bardziej wyraźny po przeniesieniu szkicu na papier. —Prawda, to wygląda na staronordyckie runy. Nie potrafiłam ich rozczytać, choć bardzo się starałam — przyznała nieśmiało, jeszcze ciszej, prawie niezrozumiałe, jakby podobna nieumiejętność była w rzeczywistości okropną ujmą na honorze badacza. Policzki zaczerwieniły się jej lekko, lecz z hardością porwała tomiszcze i odstawiła je nieco dalej, by zrobić miejsce na kolejne książki. Odgarniając włosy do tyłu, zebrała je aksamitną wstążką, zawiązaną do tej pory na nadgarstku, jakby szykowała się do poważnej ofensywy na regały ciągnące się wzdłuż ściany. Przesunęła palcem po grzbietach zapisanych tytułami.
Intuicja zawiodła ją do dziełaThorvalda Ludvigsena; studiowała je w ciszy przez kwadrans, dokładnie sprawdzając kartę spisu treści i indeksu. Wszystko, co wiązało się z rytuałami i językiem staronordyckim było tropem obiecującym. Ułożyła je wreszcie na blacie bibliotecznego biurka i zachęciła Astę, by pochyliły się nad nim wspólnie.
— Może tutaj coś znajdziemy… Jest zapis o przedmiotach-rytuałach. Pierwotna forma magii? — wskazała. — Muszę ci przyznać, że potrzebowałam takiego wyzwania. osiadając w galerii nieco się rozleniwiłam. Strasznie tęsknię za czasami studenckimi i licznymi eskapadami naukowymi — przyznała rozluźniając atmosferę napiętego wyczekiwania na właściwie informacje. Zwierzenie przyszło jej wyjątkowo lekko, jakby od samego początku pragnęła momentu, w którym mogłaby rozwinąć swój język w nieco bardziej swobodny sposób. Miała cichą nadzieję, że towarzyszka zrozumie jej tęsknotę, choć wcale nie musiało tak być. Nie znała jej na tyle dobrze, panna Mølgaard była dla niej równie tajemnicza, co przedmiot, który znalazł się w jej rękach kilka tygodni temu. Czasami w ferworze pracy łatwo było zapomnieć o ludzkich odruchach i zwykłym zaciekawieniu drugą osobą. Oderwała nos od maczku liter i zerknęła w bliźniaczo niebieskie oczy.
Mistrz Gry
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:23
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Nieznajomy
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:26
Mimo upartych prób tłamszenia mojego charakteru, jakich z niezawodną systematycznością podejmowała się moja matka, nigdy nie brakowało mi pewności siebie. Podczas rodzinnych uroczystości, nie miałam problemu, by wyręczać starszego brata z obowiązku składania w naszym imieniu wszelkiego rodzaju życzeń i podziękowań; z nadzieją na przebłaganie bogów, wyrywałam się do uczestniczenia w świętach w jakimkolwiek możliwym zakresie, który uważany byłby przez rodzicielkę za odpowiedni dla kogoś takiego, jak ja. W trakcie nauki ochoczo przejmowałam inicjatywę prezentowania grupowych prac; wolałam być brana do odpowiedzi niż stresować się nad arkuszami z zadaniami do rozwiązania. Nawet w trakcie studiów, gdy niezbędne było podjęcie stażu, nie kłopotałam się świadomością interakcji z bywalcami biblioteki — świadoma, że gdzieś z boku zawsze jest ktoś, kto może mnie poprawić. Nie wiedziałam jedynie, że ochronny parasol, jaki był wówczas nade mną rozłożony, będzie stopniowo zamykany, by zniknąć zupełnie wraz z otrzymaniem pełnoprawnych kompetencji pasterza. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że kiedy całkowita odpowiedzialność za przekazywaną wiedzę, za wskazywanie odpowiedniego kierunku, za bycie kimś, kogo słowa brane są za pewnik, na równi z podręcznikowymi mądrościami, spocznie na moich barkach, wszystko ulegnie zmianie. Nagle okazało się, że jednak się peszę, że nie wszystkiego jestem pewna — z każdym przepracowanym dniem, z każdą rozmową, z powtarzaniem kolejny raz tej samej sekwencji ruchów i powracaniem do znanych formułek jest łatwiej, lecz wciąż zdarzają się momenty, kiedy potrzebuję odwrócić wzrok, skupić uwagę na odleglejszym od mojego rozmówcy punkcie, by słowa nie nosiły znamion zawahania. Nie inaczej jest teraz, kiedy ciężkie od różnego rodzaju oczekiwań spojrzenie Lumikki osiada mi na barkach, sprawiając że dotychczasowa swoboda pierzcha w popłochu, a waga chwili dociska mnie do blatu pulpitu wraz z naręczem noszonych ksiąg.
— Może nie miało miejsca w tamtym okresie? Może… Może… — Urywam nagle, wzdychając krótko, z nutą irytacji i złości — na praktyki, jakich dopuszczali się ówcześni galdrowie; na Saethera, który w zbyt oględny sposób, zgrabnie omijając pewne kwestie, opisał wykorzystanie noży, nie kwapiąc się nawet, by wystarczająco poważnie zgłębić badany temat; na szereg możliwości, który został okryty woalem milczenia, a które obecnie podsuwa mi pełna strasznych myśli wyobraźnia i pamięć, na powierzchnię której wypływają kolejne, pozornie nieistotne elementy galdryjskiej historii splecionej z rytualną magią. Wbity uparcie w tekst norweskiego historyka wzrok podnoszę w końcu na zafrasowane oblicze Lumikki. — Może nie było nikogo, kto mógłby potwierdzić występowanie tego typu działań na skandynawskich terytoriach? — Odważam się wreszcie ubrać w słowa najbardziej trwożącą mnie myśl. Część rytuałów na zawsze pogrzebana została z tymi, którzy je odprawiali, bowiem wiele z nich nigdy nie zostało spisanych, będąc wyłącznie przekazywanymi z ust do ust, nauczanymi na bieżąco, niemal jak bajki. Mając jednak na uwadze reputację Saethera, nie dziwi mnie, że nie podjął w swoim opracowaniu podobnych rozważań. — Lumikki… To, że nie mogłaś ich odczytać, znaczy tylko tyle, że nie miałaś odpowiednich narzędzi, żeby tego dokonać. Ale teraz jesteś we właściwym miejscu, więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś wróciła do wstrzymanych prób, prawda? — sugeruję uprzejmie z błyskiem w oku, rozważnie starając się nie dać jej jakąkolwiek uwagą powodów do zadręczania się pierwotnym niepowodzeniem.
Ostrożnie sięgam po woluminy, które w trakcie wertowania kolejnych stronic stawały się mniej istotne, prowadząc ku zupełnie odmiennym od szukanych zagadnieniom. Na pulpicie robię miejsce dla kolejnych pozycji, tym razem pozostawiając decyzję o doborze nowych tomiszczy wartych przejrzenia Oldenburg, w zamian za pozbyty się stos przynosząc ledwie dwie niepozorne książeczki, które wcześniej umknęły w trakcie burzliwych poszukiwań.
— Raczej… Pierwotna forma zaklinania przedmiotów — mówię po krótkim namyśle, zerkając to na tekst, to na nóż. — Jeśli to ostrze rzeczywiście stanowi jeden z przedmiotów-rytuałów, tym bardziej należałoby rozszyfrować znaczenie znajdujących się na nim run. — Podnoszę wreszcie wzrok z czytanego tekstu na badaczkę, a spojrzenie lśni mi ciekawością i strachem. Czuję, jak skóra na karku mi cierpnie, a nagły chłód przyprawia mnie o nieprzyjemny dreszcz. — W takim razie będziesz musiała być moim przewodnikiem po meandrach takich wyzwań, bo odkąd pojawiłam się w Midgardzie, zaczęłam wrastać w to miejsce — wyznaję nieco skruszonym tonem, mimo że opuszkami palców z nostalgią przesuwam po grzbietach woluminów wznoszących się przed nami krzywym stosem. Chociaż często z wypiekami na twarzy i żywym zainteresowaniem wysłuchiwałam opowieści znajomych z innych, bardziej aktywnych kierunków, nigdy nie żałowałam wybrania tak… Osiadłego trybu życia.
— Może nie miało miejsca w tamtym okresie? Może… Może… — Urywam nagle, wzdychając krótko, z nutą irytacji i złości — na praktyki, jakich dopuszczali się ówcześni galdrowie; na Saethera, który w zbyt oględny sposób, zgrabnie omijając pewne kwestie, opisał wykorzystanie noży, nie kwapiąc się nawet, by wystarczająco poważnie zgłębić badany temat; na szereg możliwości, który został okryty woalem milczenia, a które obecnie podsuwa mi pełna strasznych myśli wyobraźnia i pamięć, na powierzchnię której wypływają kolejne, pozornie nieistotne elementy galdryjskiej historii splecionej z rytualną magią. Wbity uparcie w tekst norweskiego historyka wzrok podnoszę w końcu na zafrasowane oblicze Lumikki. — Może nie było nikogo, kto mógłby potwierdzić występowanie tego typu działań na skandynawskich terytoriach? — Odważam się wreszcie ubrać w słowa najbardziej trwożącą mnie myśl. Część rytuałów na zawsze pogrzebana została z tymi, którzy je odprawiali, bowiem wiele z nich nigdy nie zostało spisanych, będąc wyłącznie przekazywanymi z ust do ust, nauczanymi na bieżąco, niemal jak bajki. Mając jednak na uwadze reputację Saethera, nie dziwi mnie, że nie podjął w swoim opracowaniu podobnych rozważań. — Lumikki… To, że nie mogłaś ich odczytać, znaczy tylko tyle, że nie miałaś odpowiednich narzędzi, żeby tego dokonać. Ale teraz jesteś we właściwym miejscu, więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś wróciła do wstrzymanych prób, prawda? — sugeruję uprzejmie z błyskiem w oku, rozważnie starając się nie dać jej jakąkolwiek uwagą powodów do zadręczania się pierwotnym niepowodzeniem.
Ostrożnie sięgam po woluminy, które w trakcie wertowania kolejnych stronic stawały się mniej istotne, prowadząc ku zupełnie odmiennym od szukanych zagadnieniom. Na pulpicie robię miejsce dla kolejnych pozycji, tym razem pozostawiając decyzję o doborze nowych tomiszczy wartych przejrzenia Oldenburg, w zamian za pozbyty się stos przynosząc ledwie dwie niepozorne książeczki, które wcześniej umknęły w trakcie burzliwych poszukiwań.
— Raczej… Pierwotna forma zaklinania przedmiotów — mówię po krótkim namyśle, zerkając to na tekst, to na nóż. — Jeśli to ostrze rzeczywiście stanowi jeden z przedmiotów-rytuałów, tym bardziej należałoby rozszyfrować znaczenie znajdujących się na nim run. — Podnoszę wreszcie wzrok z czytanego tekstu na badaczkę, a spojrzenie lśni mi ciekawością i strachem. Czuję, jak skóra na karku mi cierpnie, a nagły chłód przyprawia mnie o nieprzyjemny dreszcz. — W takim razie będziesz musiała być moim przewodnikiem po meandrach takich wyzwań, bo odkąd pojawiłam się w Midgardzie, zaczęłam wrastać w to miejsce — wyznaję nieco skruszonym tonem, mimo że opuszkami palców z nostalgią przesuwam po grzbietach woluminów wznoszących się przed nami krzywym stosem. Chociaż często z wypiekami na twarzy i żywym zainteresowaniem wysłuchiwałam opowieści znajomych z innych, bardziej aktywnych kierunków, nigdy nie żałowałam wybrania tak… Osiadłego trybu życia.
Prorok
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:26
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Prawda, poszukiwana w zapiskach piór historyków nosiła często znamiona subiektywności; wiele, bez najmniejszego wątpienia pozostawało zależne od wpływów jarlów utrzymujących prace badawcze, pragnących wyłącznie pochwał zamiast nożów krytyki. Dbali o wizerunek krewnych a także innych, wiążących się z nimi osób, nierzadko czerpiącym zyski z założeń ich różnych wpływów. Pod przytaczanym względem owoce pracy ówczesnych, sławnych uczonych mogły przywodzić na myśl krzywe zwierciadła; nie były w stanie ukazać w pełni rzetelnie tamtejszej rzeczywistości. Wnioski, jakie należało wyciągać musiały zostać czerpane z ogromu skłóconych źródeł oraz konfrontowane między innymi z prywatną korespondencją. Zbiór archiwalnych treści, papierów które ostały się, żółknąc oraz chorując wraz z mijającym czasem, cieszył się pokaźnością, niemniej od lat wskazywano że duża część znacznie bardziej intymnych treści, dowodów na zatajenie sekretów mogła zostać spalona przez wiernych sługów po śmierci swojego pana.
Do czego, w rzeczywistości, mógł służyć sędziwy nóż? Czy znaki runiczne obecne na jego ostrzu służyły do rytuału? Czy wywodził się z dawnych czasów pozbawionych skróconych form inkantacji, czy został odtworzony przez pasjonata zaledwie kilka wieków przed ramą współczesnych lat? Czy służył do zakazanej magii? Czy może sam w sobie był w istocie niezbędnym, kluczowym punktem rytuału? Czy istniała możliwość aby odtworzyć jego właściwe cechy? Chmara niejasności krążyła, nie chcąc zawzięcie ustąpić choć bez wątpienia Lumikki i Asta z każdą kolejną stroną przejrzanej księgi znajdowały się bliżej wyznaczonego celu. Rozsądnym wyjściem było przyjrzenie się kilku rożnym dziełom i wyciągnięcie na ich podstawie wniosków. Biblioteka stała wobec kobiet otworem, choć równocześnie nie pomagała swoją różnorodnością, stanowiąc ciągłe wyzwanie.
Lumikki rzuca kością k6. Interpretacja wyniku jest zamieszczona poniżej:
1, 2, 3 – Kronika autorstwa Övida Sohlmanna wydawała się początkowo złym tropem ze względu na opisywanie wydarzeń z XVI wieku. Sohlmann wspomina jednak o pewnym genialnym rzemieślniku, Lennarcie Becku, który miał być rzekomo bękartem jednego z jarlów. Beck uchodził za niezwykle wprawnego twórcę magicznych przedmiotów, z którego usług korzystali niemal wszyscy przedstawiciele ówczesnych, magicznych elit. Mówiono, że swoje niezwykłe umiejętności czerpie z rozległej wiedzy w magii runicznej, którą zgłębiał razem ze swoją żoną. Beck z czasem popadł w niełaskę; podczas skandalu związanego z Runstenem Fältskogiem odkryto w jego domu wiele ksiąg uchodzących za zakazane. Przeszukujący natknęli się również na szczątki zwierząt, a także, podobno, ludzi, służących mu za ofiary do wzmacniania przedmiotów. Pierwsze podejrzenia wzbudziła intensywna korespondencja, jaką wymieniał z jednym z popleczników Fältskoga. Sam Sohlmann powątpiewa jednak w odnalezione przez siebie zapiski, sugerując, że cała historia została politycznie ubarwiona, by służyć jako przestroga dla pozostałych poddanych.
4, 5, 6 – Christopher Myking w swojej księdze – co prawda oszczędnie – opisuje najbardziej popularne układy run stosowane na magicznych przedmiotach. Jak twierdzi, w charakterze ostrzeżenia zamieszcza informację, że przedmioty, które wykorzystywano do zakazanej magii miały w większości jako jedną z czołowych run Iwaz. Popiera to dodatkowo faktem, że powyższy znak symbolizuje smierć, przemijanie i tajemnicę. Lumikki może odnieść wrażenie, że jeden z symboli obecnych na nożu rytualnym przypominał jej runę Iwaz.
Do czego, w rzeczywistości, mógł służyć sędziwy nóż? Czy znaki runiczne obecne na jego ostrzu służyły do rytuału? Czy wywodził się z dawnych czasów pozbawionych skróconych form inkantacji, czy został odtworzony przez pasjonata zaledwie kilka wieków przed ramą współczesnych lat? Czy służył do zakazanej magii? Czy może sam w sobie był w istocie niezbędnym, kluczowym punktem rytuału? Czy istniała możliwość aby odtworzyć jego właściwe cechy? Chmara niejasności krążyła, nie chcąc zawzięcie ustąpić choć bez wątpienia Lumikki i Asta z każdą kolejną stroną przejrzanej księgi znajdowały się bliżej wyznaczonego celu. Rozsądnym wyjściem było przyjrzenie się kilku rożnym dziełom i wyciągnięcie na ich podstawie wniosków. Biblioteka stała wobec kobiet otworem, choć równocześnie nie pomagała swoją różnorodnością, stanowiąc ciągłe wyzwanie.
Lumikki rzuca kością k6. Interpretacja wyniku jest zamieszczona poniżej:
1, 2, 3 – Kronika autorstwa Övida Sohlmanna wydawała się początkowo złym tropem ze względu na opisywanie wydarzeń z XVI wieku. Sohlmann wspomina jednak o pewnym genialnym rzemieślniku, Lennarcie Becku, który miał być rzekomo bękartem jednego z jarlów. Beck uchodził za niezwykle wprawnego twórcę magicznych przedmiotów, z którego usług korzystali niemal wszyscy przedstawiciele ówczesnych, magicznych elit. Mówiono, że swoje niezwykłe umiejętności czerpie z rozległej wiedzy w magii runicznej, którą zgłębiał razem ze swoją żoną. Beck z czasem popadł w niełaskę; podczas skandalu związanego z Runstenem Fältskogiem odkryto w jego domu wiele ksiąg uchodzących za zakazane. Przeszukujący natknęli się również na szczątki zwierząt, a także, podobno, ludzi, służących mu za ofiary do wzmacniania przedmiotów. Pierwsze podejrzenia wzbudziła intensywna korespondencja, jaką wymieniał z jednym z popleczników Fältskoga. Sam Sohlmann powątpiewa jednak w odnalezione przez siebie zapiski, sugerując, że cała historia została politycznie ubarwiona, by służyć jako przestroga dla pozostałych poddanych.
4, 5, 6 – Christopher Myking w swojej księdze – co prawda oszczędnie – opisuje najbardziej popularne układy run stosowane na magicznych przedmiotach. Jak twierdzi, w charakterze ostrzeżenia zamieszcza informację, że przedmioty, które wykorzystywano do zakazanej magii miały w większości jako jedną z czołowych run Iwaz. Popiera to dodatkowo faktem, że powyższy znak symbolizuje smierć, przemijanie i tajemnicę. Lumikki może odnieść wrażenie, że jeden z symboli obecnych na nożu rytualnym przypominał jej runę Iwaz.
Bezimienny
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:26
Słowa Asty były wyjątkowo pokrzepiające. Drżące usta Lumikki wykrzywiły się w nienachalny uśmiech, który okrasiła skinieniem głowy, szczerze ufając, że być może właśnie dzisiaj i właśnie tutaj miała wreszcie natrafić na odpowiedni trop. Zdawało się bowiem, że nawet początkowe trudności i brak odpowiedniej wiedzy nie miały mocy, by przesądzić o ostatecznej klęsce jaką miała ponieść na polu naukowym. Wracając myślami do czasów szkolnych wspominała starych profesorów równie pewnych, że jedynie wytrwałość zawiedzie ją na sam szczyt; często o tym zapominała, zbyt pochłonięta dobrą passą jaką zwykle miała. Z łatwością przyzwyczaiła się do dobrobytu odpowiedzi, które były zawsze na wyciągnięcie jej ręki. Tym bardziej czuła wstyd, że tak bardzo pozwoliła się wmanewrować w pielęgnowanie wybujałego ego, pozbawionego pokory cierpliwości. Była wdzięczna za samą możliwość przeszukiwania biblioteki właśnie z Astą – nie mogłaby otrzymać lepszej pomocy.
Księga trzasnęła donośnie, kiedy zwarła ze sobą pożółkłe karty; pył unoszącego się kurzu sprawił, że zmarszczyła nos i kichnęła donośnie, zakrywając usta w ostatnim momencie. Niesforna grzywka podskoczyła wysoko, gdy skuliła się odruchowo, zanosząc śmiechem.
— Wybacz — wymamrotała, rzucając towarzyszce spojrzenie zasnute szklistością łez. — Masz zupełną rację, powinnam być wdzięczna bogom, że zesłali mi ciebie — przyznała z radością. — Sama czasami odpływam naprawdę bardzo mocno i zaczynam się denerwować. Jesteś nieocenioną pomocą, Asto. Będę szukać dalej, póki to wszystko nie połączy się w sensowną całość — zapewniła odnajdując nowe pokłady determinacji.
Podniosła się z miejsca, przechodząc dookoła stołu. Zaciśniętą pięść ułożyła pod brodą jak zwykła to czynić, gdy zastanawiała się nad czymś intensywnie. Wiele rzeczy wciąż pozostawało zagadką, a kolejne teksty, które próbowała do siebie porównywać, wcale nie rozjaśniały sprawy w zadowalający ją sposób. Sądziła wręcz, że za każdą informacją mnożyły się kolejne pytania, kolejne niuanse komplikowały sprawę lecz była pewna, że tym razem nie podda się tak łatwo. Przyjęła wszystkie wątpliwości Asty, przeszła dalej, opierając się o regał, w którego strukturę wbiła palce. Chłód skórzanych opraw działał trzeźwiąco, podobnie jak unoszący się w powietrzu zapach. Gdy była mała lubiła udawać, że słyszy książki, że wyczuwa ich treść przez grube obicia, intuicyjnie wybierając te, które ją ciekawiły. Zbiegiem okoliczności zawsze znajdowała w nich coś zajmującego – był to wprawdzie niezwykle naiwny zabieg i zupełnie pozbawiony sensu, lecz i tym razem pozwoliła sobie na zbytek dziecięcej fanaberii. Sholmann – słyszała o jego kronice w trakcie studiów, choć nie potrafiła powiedzieć nic więcej na jej temat poza tym, że powstała w XVI wieku. Wydobyła jednak tom, lecz nim otworzyła go, by zapoznać się z treścią, spojrzała w kierunku swojej towarzyszki.
— Wiesz co mnie martwi? Zawsze, gdy sama znajduję jakieś artefakty potrafię osadzić je w kontekście. Wiesz, czy to w grobowcu, czy w ruinach zwykłej chaty. Z drugiej strony porzucenie czegoś w przypadkowym miejscu też daje wiele tropów, ale tym razem jest nieco inaczej. Badam… badam coś, co zostało skrzętnie odseparowane od okoliczności znalezienia i nie mam pojęcia, co powinnam o tym wszystkim sądzić. — Już po wstępnym określeniu, do czego mógł służyć, jak i na podstawie wzmianek odnalezionych w bibliotece, targały nią wątpliwości, czy aby na pewno nie miesza się w coś podejrzanego i niebezpiecznego. Z całą pewnością nie było to narzędzie służące do czynienia przyjemnych rzeczy, o czym świadczył zbiorniczek na krew. Nie mogła jednak teraz odpuścić, tym bardziej czuła się w obowiązku, by odkryć tajemnicę noża i być może przyczynić się tym samym do zapełnienia białych plam historii – ku przestrodze współczesnego człowieka. Milcząc przeszła do czytania.
— Mamy kolejną osobistość do kolekcji — zawyrokowała. — Lennard Beck — wyjaśniła i przysunęła się do Asty, by mogła odczytać odnaleziony fragment o rzemieślniku. — Kolejny raz, przedmioty magiczne, ofiary z ludzi i zwierząt. Powiązanie z Fältskogiem. Seather nie byłby szczęśliwy — zaśmiała się z przekąsem. Nawet jeśli historia została ubarwiona nie mogła jej zignorować. —Mam wrażenie, że im głębiej, tym paskudniej to wygląda. Nasz nóż ewidentnie służył do czerpania krwi. Masz rację, kluczowe jest teraz odczytanie dokładnego znaczenia tych run. To klucz, bez tego możemy tak płynąć w niezliczonych kronikach i zapiskach historyków bez końca — spojrzała po bibliotece. Taka ilość ksiąg przytłaczała. — Widzisz — zaczęła następnie nieco bardziej zaczepnie, chwytając kobiece spojrzenie — Zdaje się, że stanowimy całkiem dobrany duet. Nie masz wyjścia, moja droga, nawet bez twojej prośby nie wypuściłabym cię tak łatwo — przyznała siląc się na pełnię powagi, ta jednak szybko stopniała, gdy posłała jej porozumiewawcze mrugnięcie okraszone szerokim, promiennym uśmiechem.
Księga trzasnęła donośnie, kiedy zwarła ze sobą pożółkłe karty; pył unoszącego się kurzu sprawił, że zmarszczyła nos i kichnęła donośnie, zakrywając usta w ostatnim momencie. Niesforna grzywka podskoczyła wysoko, gdy skuliła się odruchowo, zanosząc śmiechem.
— Wybacz — wymamrotała, rzucając towarzyszce spojrzenie zasnute szklistością łez. — Masz zupełną rację, powinnam być wdzięczna bogom, że zesłali mi ciebie — przyznała z radością. — Sama czasami odpływam naprawdę bardzo mocno i zaczynam się denerwować. Jesteś nieocenioną pomocą, Asto. Będę szukać dalej, póki to wszystko nie połączy się w sensowną całość — zapewniła odnajdując nowe pokłady determinacji.
Podniosła się z miejsca, przechodząc dookoła stołu. Zaciśniętą pięść ułożyła pod brodą jak zwykła to czynić, gdy zastanawiała się nad czymś intensywnie. Wiele rzeczy wciąż pozostawało zagadką, a kolejne teksty, które próbowała do siebie porównywać, wcale nie rozjaśniały sprawy w zadowalający ją sposób. Sądziła wręcz, że za każdą informacją mnożyły się kolejne pytania, kolejne niuanse komplikowały sprawę lecz była pewna, że tym razem nie podda się tak łatwo. Przyjęła wszystkie wątpliwości Asty, przeszła dalej, opierając się o regał, w którego strukturę wbiła palce. Chłód skórzanych opraw działał trzeźwiąco, podobnie jak unoszący się w powietrzu zapach. Gdy była mała lubiła udawać, że słyszy książki, że wyczuwa ich treść przez grube obicia, intuicyjnie wybierając te, które ją ciekawiły. Zbiegiem okoliczności zawsze znajdowała w nich coś zajmującego – był to wprawdzie niezwykle naiwny zabieg i zupełnie pozbawiony sensu, lecz i tym razem pozwoliła sobie na zbytek dziecięcej fanaberii. Sholmann – słyszała o jego kronice w trakcie studiów, choć nie potrafiła powiedzieć nic więcej na jej temat poza tym, że powstała w XVI wieku. Wydobyła jednak tom, lecz nim otworzyła go, by zapoznać się z treścią, spojrzała w kierunku swojej towarzyszki.
— Wiesz co mnie martwi? Zawsze, gdy sama znajduję jakieś artefakty potrafię osadzić je w kontekście. Wiesz, czy to w grobowcu, czy w ruinach zwykłej chaty. Z drugiej strony porzucenie czegoś w przypadkowym miejscu też daje wiele tropów, ale tym razem jest nieco inaczej. Badam… badam coś, co zostało skrzętnie odseparowane od okoliczności znalezienia i nie mam pojęcia, co powinnam o tym wszystkim sądzić. — Już po wstępnym określeniu, do czego mógł służyć, jak i na podstawie wzmianek odnalezionych w bibliotece, targały nią wątpliwości, czy aby na pewno nie miesza się w coś podejrzanego i niebezpiecznego. Z całą pewnością nie było to narzędzie służące do czynienia przyjemnych rzeczy, o czym świadczył zbiorniczek na krew. Nie mogła jednak teraz odpuścić, tym bardziej czuła się w obowiązku, by odkryć tajemnicę noża i być może przyczynić się tym samym do zapełnienia białych plam historii – ku przestrodze współczesnego człowieka. Milcząc przeszła do czytania.
— Mamy kolejną osobistość do kolekcji — zawyrokowała. — Lennard Beck — wyjaśniła i przysunęła się do Asty, by mogła odczytać odnaleziony fragment o rzemieślniku. — Kolejny raz, przedmioty magiczne, ofiary z ludzi i zwierząt. Powiązanie z Fältskogiem. Seather nie byłby szczęśliwy — zaśmiała się z przekąsem. Nawet jeśli historia została ubarwiona nie mogła jej zignorować. —Mam wrażenie, że im głębiej, tym paskudniej to wygląda. Nasz nóż ewidentnie służył do czerpania krwi. Masz rację, kluczowe jest teraz odczytanie dokładnego znaczenia tych run. To klucz, bez tego możemy tak płynąć w niezliczonych kronikach i zapiskach historyków bez końca — spojrzała po bibliotece. Taka ilość ksiąg przytłaczała. — Widzisz — zaczęła następnie nieco bardziej zaczepnie, chwytając kobiece spojrzenie — Zdaje się, że stanowimy całkiem dobrany duet. Nie masz wyjścia, moja droga, nawet bez twojej prośby nie wypuściłabym cię tak łatwo — przyznała siląc się na pełnię powagi, ta jednak szybko stopniała, gdy posłała jej porozumiewawcze mrugnięcie okraszone szerokim, promiennym uśmiechem.
Mistrz Gry
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:26
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 1
'k6' : 1
Prorok
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:27
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Z biegiem kolejnych chwil, kolejnych stron przeglądanych uważnym, przyległym czujnie spojrzeniem, roztrzaskane fragmenty, niejasna, mglista wątpliwość zaczęły łączyć się w bardziej czytelny obraz. Wyciągnięty przez pannę Oldenburg wniosek był jak najbardziej trafny - nóż rzeczywiście mógł spełniać funkcję wiążącą się z rytuałem i pozyskaniem krwi. Krew, napój życia zamknięty w gałęziach naczyń był od zarania dziejów uznany za źródło pełne pokładów silnej, nierozwikłanej energii. Legendarna magia krwi, której użytkownicy budzili powszechny lęk w galdrach, starannie wybierając swoje przyszłe ofiary gwarantujące im spowolnienie starzenia, poświadczała jedynie o przytoczonej tezie niezwykłej mocy płynącej z odpowiedniego, chociaż niemoralnego wykorzystania posoki. Przedmiot, który był rytuałem, mógł istotnie dać dostęp do powtarzalnych, silnych efektów opartych na fundamencie run. Trudno nie ulec wrażeniu, że nóż sam w sobie nie służył do chlubnych celów, stanowiąc dobytek ślepców obeznanych nie tylko w zakazanej co rytualnej magii. Czy Lennart Beck byłby w stanie wykonać podobny obiekt? Z pewnością; gdyby tylko odnalazł określone zapiski, zaprawiając je szczyptą geniuszu, jaki mu jednomyślnie przypisywano, geniuszu, który zarazem został też jego zgubą. Asta udała się aby poszukać informacji o runach - z księgi, jaką przyniosła, dało się wyczytać informację, co prawda oszczędną, o najbardziej popularnych układach run stosowanych na magicznych przedmiotach. Jak twierdził autor tomiszcza, w charakterze ostrzeżenia zamieszcza informację, że przedmioty, które wykorzystywano do zakazanej magii miały w większości jako jedną z czołowych run Iwaz. Popiera to dodatkowo faktem, że powyższy znak symbolizuje śmierć, przemijanie i tajemnicę. Lumikki mogła przypomnieć sobie, że jeden z symboli obecnych na nożu rytualnym przypominał jej runę Iwaz.
Lumikki rzuca kością k6:
1,2 – Niestety, Lumikki rozpoznała wyłącznie jedną runę. Pozostałe okazały się nieczytelne, wobec czego wskazany wydaje się powrót do dawnych, sporządzonych notatek i przeglądania w oparciu o nie księgi na temat magii runicznej. Zanim Asta przyniosła odpowiedni wolumin, Lumikki dowiedziała się, że w kolejnym rozdziale Övid Sohlmann wspominał o ostatnim dziele Becka, które wykonał na zamówienie jednego z bardziej wpływowych norweskich galdrów należącego do klanu Eriksenów. Beck w liście pisanym do Runstena Fältskoga chlubił się, że artefaktu pozazdroszczą mu sami Vidar i Vali, nordyccy bogowie zemsty, co może nasuwać sam charakter przedmiotu.
3,4 – Lumikki, w miarę wertowania kolejnych stron rozpoznała jeszcze jedną runę. Była nią runa Tiwaz, oznaczająca oprócz sprawiedliwości też poświęcenie i wojowniczość. Pozostałe znaki wyryte na nożu okazały się niestety na ten moment nieczytelne. Księga odnaleziona przez Astę, oprócz samych run poświęca się również opisaniu symboliki magii. Z opisów można wyczytać wyraźne zafascynowanie i jednocześnie obawę autora wobec wielkiej mocy szeroko pojętego poświęcenia, począwszy od magicznych roślin i zwierząt, skończywszy na samych ludziach. Autor dosadnie wskazuje, że największą wartość ma zawsze poświęcenie samego siebie lub tego, co jest nam najbardziej drogie.
5,6 – Niestety, Lumikki rozpoznała wyłącznie jedną runę. Pozostałe okazały się nieczytelne, wobec czego wskazany wydaje się powrót do dawnych, sporządzonych notatek i przeglądania w oparciu o nie księgi na temat magii runicznej. Księga odnaleziona przez Astę, oprócz samych run poświęca się również opisaniu symboliki magii. Z opisów można wyczytać wyraźne zafascynowanie i jednocześnie obawę autora wobec wielkiej mocy szeroko pojętego poświęcenia, począwszy od magicznych roślin i zwierząt, skończywszy na samych ludziach. Autor dosadnie wskazuje, że największą wartość ma zawsze poświęcenie samego siebie lub tego, co jest nam najbardziej drogie.
Lumikki rzuca kością k6:
1,2 – Niestety, Lumikki rozpoznała wyłącznie jedną runę. Pozostałe okazały się nieczytelne, wobec czego wskazany wydaje się powrót do dawnych, sporządzonych notatek i przeglądania w oparciu o nie księgi na temat magii runicznej. Zanim Asta przyniosła odpowiedni wolumin, Lumikki dowiedziała się, że w kolejnym rozdziale Övid Sohlmann wspominał o ostatnim dziele Becka, które wykonał na zamówienie jednego z bardziej wpływowych norweskich galdrów należącego do klanu Eriksenów. Beck w liście pisanym do Runstena Fältskoga chlubił się, że artefaktu pozazdroszczą mu sami Vidar i Vali, nordyccy bogowie zemsty, co może nasuwać sam charakter przedmiotu.
3,4 – Lumikki, w miarę wertowania kolejnych stron rozpoznała jeszcze jedną runę. Była nią runa Tiwaz, oznaczająca oprócz sprawiedliwości też poświęcenie i wojowniczość. Pozostałe znaki wyryte na nożu okazały się niestety na ten moment nieczytelne. Księga odnaleziona przez Astę, oprócz samych run poświęca się również opisaniu symboliki magii. Z opisów można wyczytać wyraźne zafascynowanie i jednocześnie obawę autora wobec wielkiej mocy szeroko pojętego poświęcenia, począwszy od magicznych roślin i zwierząt, skończywszy na samych ludziach. Autor dosadnie wskazuje, że największą wartość ma zawsze poświęcenie samego siebie lub tego, co jest nam najbardziej drogie.
5,6 – Niestety, Lumikki rozpoznała wyłącznie jedną runę. Pozostałe okazały się nieczytelne, wobec czego wskazany wydaje się powrót do dawnych, sporządzonych notatek i przeglądania w oparciu o nie księgi na temat magii runicznej. Księga odnaleziona przez Astę, oprócz samych run poświęca się również opisaniu symboliki magii. Z opisów można wyczytać wyraźne zafascynowanie i jednocześnie obawę autora wobec wielkiej mocy szeroko pojętego poświęcenia, począwszy od magicznych roślin i zwierząt, skończywszy na samych ludziach. Autor dosadnie wskazuje, że największą wartość ma zawsze poświęcenie samego siebie lub tego, co jest nam najbardziej drogie.
Bezimienny
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:27
Miała mętlik w głowie. Słysząc uwagę Asty powróciła natomiast do całej sytuacji, w której poznała tajemniczego mężczyznę, który był właścicielem ostrza – przynajmniej w tamtym momencie. Nie zdradził jej tego, skąd dokładnie go uzyskał. Może mogła bardziej naciskać? Tylko, że nigdy nie robiła podobnych rzeczy. Nauczyła się, że czasami nie powinno się zadawać zbędnych pytań, by przypadkiem nie zahaczyć o niewygodne kwestie. Myślała więc dość długo nad odpowiedzią dla swojej towarzyszki. Miała w sobie ten dziwny niepokój, który pogłębiło jedynie odcięcie się jej od poruszonej kwestii. Wyraźnie nie chciała znać szczegółów, zapewne, aby ją uspokoić. Może trochę tak jakby… jakby cała ta sprawa miała nieść same kłopoty, że źródło pozyskania artefaktu było nieczyste, mogące przynieść więcej problemów, niż faktycznego pożytku. Jedyne, co było pocieszające to to, że nóż dalej nie wpadł w niepowołane ręce. Chciała mieć nadzieję, że pod jej pieczą przedmiot miał zapewnione bezpieczeństwo i nikt nie mógłby wykorzystać go do niecnych czynów. Westchnęła wreszcie, wyraźnie zaniepokojona. Ściągnięte łopatki zaczynały ją boleć, wymuszona poza, pozwalała jej jednak trzymać się w jako takim spokoju, bez zbędnej gestykulacji i gorączkowości, w którą wpadała zwykle wtedy, gdy traciła kontrolę nad sytuacją.
Loarze, w co ty się wplątałeś? Przeszło jej przez myśl, bo mimo wszystko nienaturalnym byłoby dla niej domniemanie, że sam był jakoś wyjątkowo i intencjonalnie wmieszany w sprawę. Może nie powinna aż tak ufnie traktować przypadkowo spotkanych ludzi? Na dobrą sprawę nic o nim nie wiedziała, dlaczego więc taka obawa?
— To znaczy… takie wyrwanie, jak mówiłam, też już coś podpowiada. Sztylet nie mógł być, co wynika z naszych ksiąg, przedmiotem powszechnie używanym. Ba. Stanowił raczej ponury element, coś, o czym lepiej było na głos nie mówić, stąd ubarwione historie, albo – z zupełnie innej strony – próby wyparcia możliwości, że w Skandynawii tak plugawe rzeczy miały miejsce. Jeśli ktoś oficjalnie położyłby na nim ręce, to możliwe, że wszystkie informacje zostałyby zatajone, albo z miejsca zaklasyfikowano by go jako niebezpieczny. A wtedy... wtedy po sprawie. Koniec, przepadło. Plus osoby, które go pozyskały byłyby w poważnych tarapatach — wyznała. Teraz sytuacja wyglądała nieciekawie również dla nich. Narażały się, to uważała za pewnik. Uśmiechnęła się jednak, trochę spokojniej, kolejny raz starając się zachować rozsądek i wyważenie.
Na chwile oderwała się jednak od tych wszystkich zapisów, od historyków i kronikarzy, by przenieść ciężar uwagi na runy. Opadła ciężko nad wykonanym szkicem, by dokładnie przeanalizować załamania, kreski, węzły, każdą, najdrobniejszą z linii. Czytanie run jedynie pozornie zdawało się proste. Poznanie alfabetu nie gwarantowało zupełnego powodzenia, gdy mierzyły się z dość wiekowym przedmiotem.
— Żywiłby się więc krwią. Każda dawka pozwalałaby na trwanie jego właściwości — ułożyła, parafrazując, dość prosty wniosek. — Jak ślepcy, którzy czerpiąc z krwi przedłużają swoją żywotność. Skądś musieli taką wiedzę pozyskać. Coś musiało być pierwsze? Strzegą jej tak dobrze, że tutaj chyba za wiele nie zdziałamy, ale analogiczne działanie przedmiotów? Asto, czy wiesz, co możemy odkryć? — Uniosła oczy, by spojrzeć na nią znacznie. Wciąż jednak w dłoniach trzymała arkusz papieru. Runy. Runy. Podstawa. Podwaliny wszelkiej magii. To one były obecnie priorytetem.
Była bardzo milcząca. To nie zdarzało się jej zbyt często, jednak gdy pracowała, zaczynała zachowywać się jak zupełnie inna osoba. Optymizm uciekał z twarzy i zastępowała go surowość. Nie przeszkadzało to jednak, by skomentować uwagę Asty.
— Nie karm mnie takimi pochwałami — stwierdziła, lecz nie była to złośliwość. — Jestem na nie okropnie łasa i potem spoczywam na laurach — wyznała. Nałożyła w międzyczasie kalkę na swój rysunek i przekopiowała napis. Siedziała nad nim chwilę, dokładając kilka brakujących, wytartych kształtów. Nieco intuicyjnie, lecz z całkiem dobrym skutkiem. — Nie powinnaś być względem siebie taka surowa. Jesteś niezwykła, nie brak ci wyważenia, a tego we mnie za grosz. To cenne umiejętności. — Pozwoliła, aby jej towarzyszka poszła po rzeczoną książkę. Sama powoli zaczynała rozumieć już więcej.
— Mam! — odezwała się nieco głośniej. — Tiwaz. Wcześniej rozpoznałam Iwaz. Więc coś, co wskazuje na powiązanie z zakazaną magią. Śmierć. Przemijanie Tajemnica. Tiwaz – sprawiedliwość, ale i poświęcenie. Wojowniczość. Poświęcenie… och, Asto… poświęcenie, krew — wszystko układało się w jej głowie, choć wypowiadane słowa przypominały teraz rozgorączkowany bełkot. — Czyli nie sam akt karmienia krwią, ale i okoliczność poświęcenia czegoś? Czy samo upuszczenie krwi może być traktowane jako poświęcenie? Czy musi iść za tym coś… ofiary Becka. — Runy świadczyły za tym, o czym rozmawiały ledwie chwilę temu.
Loarze, w co ty się wplątałeś? Przeszło jej przez myśl, bo mimo wszystko nienaturalnym byłoby dla niej domniemanie, że sam był jakoś wyjątkowo i intencjonalnie wmieszany w sprawę. Może nie powinna aż tak ufnie traktować przypadkowo spotkanych ludzi? Na dobrą sprawę nic o nim nie wiedziała, dlaczego więc taka obawa?
— To znaczy… takie wyrwanie, jak mówiłam, też już coś podpowiada. Sztylet nie mógł być, co wynika z naszych ksiąg, przedmiotem powszechnie używanym. Ba. Stanowił raczej ponury element, coś, o czym lepiej było na głos nie mówić, stąd ubarwione historie, albo – z zupełnie innej strony – próby wyparcia możliwości, że w Skandynawii tak plugawe rzeczy miały miejsce. Jeśli ktoś oficjalnie położyłby na nim ręce, to możliwe, że wszystkie informacje zostałyby zatajone, albo z miejsca zaklasyfikowano by go jako niebezpieczny. A wtedy... wtedy po sprawie. Koniec, przepadło. Plus osoby, które go pozyskały byłyby w poważnych tarapatach — wyznała. Teraz sytuacja wyglądała nieciekawie również dla nich. Narażały się, to uważała za pewnik. Uśmiechnęła się jednak, trochę spokojniej, kolejny raz starając się zachować rozsądek i wyważenie.
Na chwile oderwała się jednak od tych wszystkich zapisów, od historyków i kronikarzy, by przenieść ciężar uwagi na runy. Opadła ciężko nad wykonanym szkicem, by dokładnie przeanalizować załamania, kreski, węzły, każdą, najdrobniejszą z linii. Czytanie run jedynie pozornie zdawało się proste. Poznanie alfabetu nie gwarantowało zupełnego powodzenia, gdy mierzyły się z dość wiekowym przedmiotem.
— Żywiłby się więc krwią. Każda dawka pozwalałaby na trwanie jego właściwości — ułożyła, parafrazując, dość prosty wniosek. — Jak ślepcy, którzy czerpiąc z krwi przedłużają swoją żywotność. Skądś musieli taką wiedzę pozyskać. Coś musiało być pierwsze? Strzegą jej tak dobrze, że tutaj chyba za wiele nie zdziałamy, ale analogiczne działanie przedmiotów? Asto, czy wiesz, co możemy odkryć? — Uniosła oczy, by spojrzeć na nią znacznie. Wciąż jednak w dłoniach trzymała arkusz papieru. Runy. Runy. Podstawa. Podwaliny wszelkiej magii. To one były obecnie priorytetem.
Była bardzo milcząca. To nie zdarzało się jej zbyt często, jednak gdy pracowała, zaczynała zachowywać się jak zupełnie inna osoba. Optymizm uciekał z twarzy i zastępowała go surowość. Nie przeszkadzało to jednak, by skomentować uwagę Asty.
— Nie karm mnie takimi pochwałami — stwierdziła, lecz nie była to złośliwość. — Jestem na nie okropnie łasa i potem spoczywam na laurach — wyznała. Nałożyła w międzyczasie kalkę na swój rysunek i przekopiowała napis. Siedziała nad nim chwilę, dokładając kilka brakujących, wytartych kształtów. Nieco intuicyjnie, lecz z całkiem dobrym skutkiem. — Nie powinnaś być względem siebie taka surowa. Jesteś niezwykła, nie brak ci wyważenia, a tego we mnie za grosz. To cenne umiejętności. — Pozwoliła, aby jej towarzyszka poszła po rzeczoną książkę. Sama powoli zaczynała rozumieć już więcej.
— Mam! — odezwała się nieco głośniej. — Tiwaz. Wcześniej rozpoznałam Iwaz. Więc coś, co wskazuje na powiązanie z zakazaną magią. Śmierć. Przemijanie Tajemnica. Tiwaz – sprawiedliwość, ale i poświęcenie. Wojowniczość. Poświęcenie… och, Asto… poświęcenie, krew — wszystko układało się w jej głowie, choć wypowiadane słowa przypominały teraz rozgorączkowany bełkot. — Czyli nie sam akt karmienia krwią, ale i okoliczność poświęcenia czegoś? Czy samo upuszczenie krwi może być traktowane jako poświęcenie? Czy musi iść za tym coś… ofiary Becka. — Runy świadczyły za tym, o czym rozmawiały ledwie chwilę temu.
Mistrz Gry
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:27
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 4
'k6' : 4
Nieznajomy
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:28
Podciągam jedną z nóg na wiekowe, drewniane, rzeźbione misternie w nordyckie akcenty krzesło, które wydaje z siebie niepokojące, alarmujące wręcz stęknięcie, jakby chciało w ten sposób oznajmić wszystkim wokół, że oto może zwolnić się miejsce przy jednym ze stolików (albo że któryś z czytelników mógłby potrzebować pasterskiej pomocy w kontynuowaniu swoich badań), i zdawkowo kiwam głową na przytaczane przez Lumikki wyjaśnienia. Porzucam na dłuższą chwilę choćby spoglądanie w kierunku wylegających się swobodnie na blacie biurka ksiąg, pełen uwagi i skupienia wzrok koncentrując wyłącznie na spoważniałej twarzy kobiety. Jej skrupulatna analiza dotychczas pozyskanej wiedzy, usystematyzowanie posiadanych fragmentów informacji, ma w sobie coś orzeźwiającego — szczególnie po maratonie zgłębiania historycznych zapisków, które, otrzymując właśnie nowe szaty brzmienia, nie wydają się już całkiem nieskładne i oderwane od całości historii podążającej jak niepewny cień za badanym przez Oldenburg przedmiotem.
Znacząco unoszę brwi, słysząc jej ostatnie spostrzeżenie, wypowiedziane tak dziwnie swobodnie, jakby wcale nie miało się tyczyć ani jej, ani mnie; jakby przede wszystkim ona, niewątpliwie będąc w posiadaniu artefaktu o podobnych właściwościach, miała możliwość uniknięcia konsekwencji wiążących się z byciem jego, nawet tymczasowym, właścicielem. Jednocześnie nieprzyjemnym, ostrzegawczym echem odbija mi się w myślach wspomnienie jednej z rozmów — dość konkretnego pytania zadanego przez Eriksena, na które już wtedy odpowiedzieć mogła bez cienia zawahania. Wiedza potrafiła szkodzić i zapewne w tym przypadku nie będzie inaczej, a nasze poszukiwania dotyczące natury sztyletu będą odbijały nam się długo mało przyjemną czkawką. Postanawiam jednak tę wątpliwość zachować dla siebie, nie wątpiąc, że Lumikki świadoma jest zagrożenia wiszącego nad nami, jak czarne chmury, i nie chcąc niepotrzebnie siać paniki w podekscytowanej aktualnymi odkryciami towarzyszce.
— Boję się, co możemy odkryć — odpowiadam cicho, lecz w moim głosie ostatecznie zaczyna pobrzmiewać ekscytacja, kiedy uświadamiam sobie, jak wiele zamieszania mogłaby ta wiedza wprowadzić w codzienne życie galdrów, nie wspominając o poruszeniu wywołanym w naukowym środowisku, o wyciąganiu z archiwów tych wszystkich przedmiotów i notatek, które dotychczas zdawały się nie mieć jakiegokolwiek zastosowania, które — wyrwane były z kontekstu, a bez niego zdawały się być całkiem bezużyteczne i w jakimś stopniu groźne. — Zastanawiam się natomiast, w kontekście tego, co mówiłaś, czy mechanizm działania sztyletu oraz to, jak działa magia krwi… Czy rzeczywiście zostało to przez widzących wyparte, czy jedynie przekształcone? Czy, właściwie, nie było z nami od zawsze? — Słowa dobieram ostrożnie, jakbym nie bardzo chciała dać się ponieść coraz śmielej wybrzmiewającemu ożywieniu, dystansując się od wyników poszukiwań Lumikki. Bo chociaż natura zgłębianej przez kobietę kwestii jest niezwykła, nie mogę zapominać o tym, że jestem tu wyłącznie w roli wsparcia. — Wiele się mówi, że Erling Ovesen, tworząc źródła magii zasilające jego dom, opierał się na dokonaniach śniących. Ale sama magia działa przecież podobnie. Na podstawie ostatnich badań uważa się, że raz otworzone źródło magii będzie działało wiecznie, dopóki będzie czerpało energię z przyrody. A to w jakimś sensie przypomina funkcjonowanie sztyletu i magii krwi, nie? — Kończąc wypowiedź, zagryzam wargę, niepewna własnej teorii. Może jedynie zbyt mocno uczepiłam się słów badaczki, traktujących o początkach podobnych wynalazków, o tym, że coś musiało być pierwowzorem dla wszystkiego, co w tak okropny sposób wydłużałoby właściwości raz rozpoczętego działania.
Komplement wypowiedziany przez Lumikki pod moim adresem kwituję ledwie uśmiechem pełnym zmieszania. I, wykorzystując chwilę, kiedy archeolożka oddała się zgłębianiu zawiłości runicznych znaków, znikam między dalszymi regałami, wyszukując te pozycje, które pomogłyby przy weryfikacji starszego pisma runicznego oraz jakkolwiek odwoływały się do dotychczas zebranych przez nas wniosków. Bez słowa rozkładam przed panną Oldenburg przyniesione książki, znów w milczeniu przyglądając się jej pracy i składając w całość wyciągane przez nią kolejne wnioski. Ponownie dreszcz przeszywa mi ciało, gdy wyobrażam sobie, jak niegdyś musiały przebiegać opisywane praktyki i kiedy uświadamiam sobie, że obecnie mogą powoli wracać te okropne czasy.
Sięgam po tom, którym chwilę wcześniej zajmowała się Lumikki, pobieżnie przeglądając zamieszczone przy runach i ich nieoczywistych konfiguracjach opisy.
— Zerknij jeszcze na to. — Podsuwam jej książkę raz jeszcze, wskazując dość krótki, łatwy do pominięcia, fragment dość ogólnie odnoszący się do poświęcenia. — Ofiara i poświęcenie są tu niemal równoważne, jeśli wziąć pod uwagę, że ofiarowuje się… Poświęca się samego siebie lub to, co jest nam najdroższe. Krew, która jest życiem? Albo śmiercią, jeśli spojrzeć na to z perspektywy ofiary? — Unoszę pociemniałe od wątpliwości spojrzenie na swoją rozmówczynię, zastanawiając się, czy na skutek runicznych inskrypcji naniesionych na ostrze, możliwa byłaby zmiana właściwości substancji, w której nóż byłby zanurzony.
Znacząco unoszę brwi, słysząc jej ostatnie spostrzeżenie, wypowiedziane tak dziwnie swobodnie, jakby wcale nie miało się tyczyć ani jej, ani mnie; jakby przede wszystkim ona, niewątpliwie będąc w posiadaniu artefaktu o podobnych właściwościach, miała możliwość uniknięcia konsekwencji wiążących się z byciem jego, nawet tymczasowym, właścicielem. Jednocześnie nieprzyjemnym, ostrzegawczym echem odbija mi się w myślach wspomnienie jednej z rozmów — dość konkretnego pytania zadanego przez Eriksena, na które już wtedy odpowiedzieć mogła bez cienia zawahania. Wiedza potrafiła szkodzić i zapewne w tym przypadku nie będzie inaczej, a nasze poszukiwania dotyczące natury sztyletu będą odbijały nam się długo mało przyjemną czkawką. Postanawiam jednak tę wątpliwość zachować dla siebie, nie wątpiąc, że Lumikki świadoma jest zagrożenia wiszącego nad nami, jak czarne chmury, i nie chcąc niepotrzebnie siać paniki w podekscytowanej aktualnymi odkryciami towarzyszce.
— Boję się, co możemy odkryć — odpowiadam cicho, lecz w moim głosie ostatecznie zaczyna pobrzmiewać ekscytacja, kiedy uświadamiam sobie, jak wiele zamieszania mogłaby ta wiedza wprowadzić w codzienne życie galdrów, nie wspominając o poruszeniu wywołanym w naukowym środowisku, o wyciąganiu z archiwów tych wszystkich przedmiotów i notatek, które dotychczas zdawały się nie mieć jakiegokolwiek zastosowania, które — wyrwane były z kontekstu, a bez niego zdawały się być całkiem bezużyteczne i w jakimś stopniu groźne. — Zastanawiam się natomiast, w kontekście tego, co mówiłaś, czy mechanizm działania sztyletu oraz to, jak działa magia krwi… Czy rzeczywiście zostało to przez widzących wyparte, czy jedynie przekształcone? Czy, właściwie, nie było z nami od zawsze? — Słowa dobieram ostrożnie, jakbym nie bardzo chciała dać się ponieść coraz śmielej wybrzmiewającemu ożywieniu, dystansując się od wyników poszukiwań Lumikki. Bo chociaż natura zgłębianej przez kobietę kwestii jest niezwykła, nie mogę zapominać o tym, że jestem tu wyłącznie w roli wsparcia. — Wiele się mówi, że Erling Ovesen, tworząc źródła magii zasilające jego dom, opierał się na dokonaniach śniących. Ale sama magia działa przecież podobnie. Na podstawie ostatnich badań uważa się, że raz otworzone źródło magii będzie działało wiecznie, dopóki będzie czerpało energię z przyrody. A to w jakimś sensie przypomina funkcjonowanie sztyletu i magii krwi, nie? — Kończąc wypowiedź, zagryzam wargę, niepewna własnej teorii. Może jedynie zbyt mocno uczepiłam się słów badaczki, traktujących o początkach podobnych wynalazków, o tym, że coś musiało być pierwowzorem dla wszystkiego, co w tak okropny sposób wydłużałoby właściwości raz rozpoczętego działania.
Komplement wypowiedziany przez Lumikki pod moim adresem kwituję ledwie uśmiechem pełnym zmieszania. I, wykorzystując chwilę, kiedy archeolożka oddała się zgłębianiu zawiłości runicznych znaków, znikam między dalszymi regałami, wyszukując te pozycje, które pomogłyby przy weryfikacji starszego pisma runicznego oraz jakkolwiek odwoływały się do dotychczas zebranych przez nas wniosków. Bez słowa rozkładam przed panną Oldenburg przyniesione książki, znów w milczeniu przyglądając się jej pracy i składając w całość wyciągane przez nią kolejne wnioski. Ponownie dreszcz przeszywa mi ciało, gdy wyobrażam sobie, jak niegdyś musiały przebiegać opisywane praktyki i kiedy uświadamiam sobie, że obecnie mogą powoli wracać te okropne czasy.
Sięgam po tom, którym chwilę wcześniej zajmowała się Lumikki, pobieżnie przeglądając zamieszczone przy runach i ich nieoczywistych konfiguracjach opisy.
— Zerknij jeszcze na to. — Podsuwam jej książkę raz jeszcze, wskazując dość krótki, łatwy do pominięcia, fragment dość ogólnie odnoszący się do poświęcenia. — Ofiara i poświęcenie są tu niemal równoważne, jeśli wziąć pod uwagę, że ofiarowuje się… Poświęca się samego siebie lub to, co jest nam najdroższe. Krew, która jest życiem? Albo śmiercią, jeśli spojrzeć na to z perspektywy ofiary? — Unoszę pociemniałe od wątpliwości spojrzenie na swoją rozmówczynię, zastanawiając się, czy na skutek runicznych inskrypcji naniesionych na ostrze, możliwa byłaby zmiana właściwości substancji, w której nóż byłby zanurzony.
Prorok
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:28
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wszystko znów nabierało kształtów, zarysów znacznie bardziej wyraźnych, pełnych akcentów wniosków, zrzucało woal niewiedzy, coraz śmielej i śmielej. Runa, połyskująca w świadomości Lumikki mogła dopełnić pierwsze, utkane przez nią i Astę podejrzenia. Krew, poświęcenie, śmierć, tajemnica - symbol miał zawsze mnogość przeróżnych znaczeń, jednak w tym określonym przypadku trop wydawał się jak najbardziej właściwy. Prawdziwe cechy, jakimi dysponował nóż, mogły ujawnić się dopiero po wykonaniu określonych czynności, etapów rytuału, który miał sam w sobie tworzyć, wzmocniony siłą dzierżoną w żłobieniach run. Poświęcić, by wkrótce zdobyć niezbędną moc; zakazana magia łamała prawa natury, krzywdziła, aby następnie móc wynagrodzić innych. Nóż sprawiał wrażenie niemal doskonałego instrumentu dla ślepców, chociaż same, posiadane przez niego własności pozostały enigmą. Jedno było oczywiste – zyskiwał je kosztem opisanego przez innych poświęcenia. Czyżby mógł leczyć rany, podobnie jak magia krwi? Wydłużać życie i gwarantować młodość? Czy mimo wszystko posiadane przez niego cechy różniły się znacząco od wzgardzonej zdolności, którą posługiwała się wąska grupa wyjątkowo niebezpiecznych ślepców? Krew oraz siła drzemiąca w ciele człowieka czy ciałach zwierząt mogły zostać wykorzystane w zupełnie odmienny sposób. Odpowiedzi - przynajmniej częściowej - wydawał się udzielać sam Övid Sohlmann, którego autorstwa księgę znalazła jeszcze wcześniej Lumikki. Zryw intuicji sprawił, że panna Oldenburg odczuła ponowną potrzebę sięgnięcia po wolumin. Niedługo później odkryła, że Sohlmann wspominał o ostatnim dziele Becka, które wykonał na zamówienie jednego z bardziej wpływowych norweskich galdrów należącego do klanu Eriksenów. Beck w liście pisanym do Runstena Fältskoga chlubił się, że artefaktu pozazdroszczą mu sami Vidar i Vali, nordyccy bogowie zemsty, co może nasuwać sam charakter przedmiotu.
Bezimienny
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:29
Strach. Czasami sądziła, że był jednym z nieodzownych elementów jej pracy. Niewiadoma czająca się w starych ruinach, czy zaklęta w przedmiotach o niewyjaśnionych właściwościach początkowo usilnie spędzała jej sen z powiek. Nienawykła do takich sytuacji o wiele bardziej preferowała ryzyko kasyn. Tam wszystko było bardziej przewidywalne i skąpane w sztucznym świetle kryształowych żyrandoli. Było czysto i przyjemnie, a jednak o wiele bardziej ukochała pracę naukową i to, co niosło morowe powietrze katakumb zapieczętowanych od setek lat. Rozumiała jednak każdą z obaw i nie zamierzała lekceważyć słów Asty. Miała prawo mieć złe przeczucia, miała też prawo zrezygnować z dalszego brnięcia w poszukiwanie odpowiedzi, bo przecież te niosły ze sobą ryzyko. Zwłaszcza, że zaczynały poruszać się po płaszczyźnie zapomnianych, na pewno zakazanych rytuałów pociągających za sobą niewyobrażalne ofiary. Chciała pochwycić dłoń swojej towarzyszki, by przycisnąć ją pokrzepiająco do własnej piersi, w której serce kołatało nierówną galopadą pomieszanego niepokoju i ekscytacji. Nie zrobiła w rezultacie jednak nic, zbyt niepewna, czy jej ruch zostanie dobrze odebrany. Nie każdy wszak był tak bezpośredni jak ona. Skarciła się jedynie, podnosząc błękitne spojrzenie na jasne oblicze koleżanki tkwiącej pomiędzy tomiszczami.
— Możesz mieć rację — odparła dopiero na jej zastanawiające pytanie i wniosek dotyczący magii krwi. Nie sądziła, aby tak potężna gałąź została wyparta, aby galdrowie zdołali ją całkiem wyplenić. Analogia, której doszukiwała się Asta była w rzeczywistości niezwykle odświeżająca, skłaniająca do przyjęcia zupełnie innej perspektywy na to, z czym się mierzyły. Wynikało z tego tyle właśnie, że przecież żadna magia nie brała się z zupełnej pustki, że miała swoje źródło, choćby właśnie w przyrodzie. Przyroda, krew… potężne nośniki. Jedynie wartościowanie ich i moralność korzystania zupełnie inne.
Rozczytywanie run zajęło ją na tyle, że niemal nie zauważyła braku słów zdradzających reakcję na wyraz sympatii, który wyrzuciła w kierunku swojej towarzyszki. Aby przedmiot miał szansę zadziałać prawidłowo należało dokonać ofiary. Tylko w taki sposób runy nakarmione mocą mogły nadać mu pierwotnych właściwości. Na tym etapie nie mogły jednak powiedzieć, co dokładnie mógł zrobić wypełniony rytuał. Czy niósł śmierć dalej? Czy wręcz przeciwnie? Nie była pewna i na tym etapie badań nie mogła nic więcej powiedzieć. Nie chciała wpadać w pułapkę błędnych przekonań, które później mogły nadawać konkretnego kierunku prowadzonym poszukiwaniom. Coś na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Mogłaby selekcjonować tylko to, co pasowałoby do jej teorii, a tego chciała uniknąć. Ostatnie tchnienie ciekawości i intuicja sprawiły jednak, że nie porzuciła ksiąg i wróciła do tego, co już wcześniej przejrzały. Miała mgliste poczucie, że właśnie tam doszuka się jeszcze czegoś wartościowego. I, na bogów, miała rację. Czasami nie dowierzała swojemu szczęściu.
— Asto, mamy tu coś jeszcze, ale to zaczyna przypominać szaleństwo — wyznała i rozwarła wolumin na blacie biurka. — Przedmiot pożądany przez samych bogów? Beck miał naprawdę bardzo duże mniemanie o sobie — nadęła policzki, ale wcale nie chciała w żadnym stopniu bagatelizować wzmianki. — Opus magnum — wymruczała. Dodatkowo, powiązanie z zemstą nie dawało im już żadnych złudzeń, nawet jeśli nie doprecyzowały rytuału.
Nagle Lumikki odskoczyła od pulpitu, zbierając kilka arkuszy papieru. Przysiadając na obitym aksamitem krześle zaczęła wszystko notować, bez słowa wyjaśnienia. Wszystko to, co miała w głowie, wszystko to, o czym wcześniej rozmawiały. Bała się niemal, że myśli nagle wyparują i że zdobyta wiedza zniknie pomimo trudów, z którymi się mierzyły. Obręcz drobnego maczku wykwitła najpierw na ilustracji ze sztyletem, następnie na wolnej kartce. Nie miała czasu, aby skopiować wszystko, dlatego zagryzając wargę, spojrzała ku Mølgaard.
— To chyba… to chyba kiepska prośba. Nie powinnam cię w to wciągać, zrozumiem, jeśli odmówisz, ale… ale czy chciałabyś pochylić się jeszcze nad tymi notatkami? Będzie mi łatwiej. Może coś nam umknęło. Czasami potrzeba przerwy i przewietrzenia umysłu — zaczęła tłumaczyć, ściskając w dłoniach pożółkłe arkusze. — Ja mogę popracować jeszcze na oryginale — wyjaśniła powód, dla którego w taki sposób podzieliła zapiski i dlaczego na wierzchu pozostawiła te z ryciną i opisami. Nie chciała robić nic, na co nie zgodziłaby się kobieta. Wiedziała, że prosi ją o wiele i była gotowa na odmowę. — Naprawdę, jeśli nie będziesz chciała, zrozumiem — po tych słowach wstała i ułożyła wszystko na biurku, zajęła się porządkowaniem ksiąg. Nie chciała wywierać na niej presji, stąd otwartość pozostawionego wyboru; bez wyczekującego spojrzenia, bez kolejnych słów zachęty. Wszystko zależało od Asty i jej gotowości.
— Możesz mieć rację — odparła dopiero na jej zastanawiające pytanie i wniosek dotyczący magii krwi. Nie sądziła, aby tak potężna gałąź została wyparta, aby galdrowie zdołali ją całkiem wyplenić. Analogia, której doszukiwała się Asta była w rzeczywistości niezwykle odświeżająca, skłaniająca do przyjęcia zupełnie innej perspektywy na to, z czym się mierzyły. Wynikało z tego tyle właśnie, że przecież żadna magia nie brała się z zupełnej pustki, że miała swoje źródło, choćby właśnie w przyrodzie. Przyroda, krew… potężne nośniki. Jedynie wartościowanie ich i moralność korzystania zupełnie inne.
Rozczytywanie run zajęło ją na tyle, że niemal nie zauważyła braku słów zdradzających reakcję na wyraz sympatii, który wyrzuciła w kierunku swojej towarzyszki. Aby przedmiot miał szansę zadziałać prawidłowo należało dokonać ofiary. Tylko w taki sposób runy nakarmione mocą mogły nadać mu pierwotnych właściwości. Na tym etapie nie mogły jednak powiedzieć, co dokładnie mógł zrobić wypełniony rytuał. Czy niósł śmierć dalej? Czy wręcz przeciwnie? Nie była pewna i na tym etapie badań nie mogła nic więcej powiedzieć. Nie chciała wpadać w pułapkę błędnych przekonań, które później mogły nadawać konkretnego kierunku prowadzonym poszukiwaniom. Coś na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Mogłaby selekcjonować tylko to, co pasowałoby do jej teorii, a tego chciała uniknąć. Ostatnie tchnienie ciekawości i intuicja sprawiły jednak, że nie porzuciła ksiąg i wróciła do tego, co już wcześniej przejrzały. Miała mgliste poczucie, że właśnie tam doszuka się jeszcze czegoś wartościowego. I, na bogów, miała rację. Czasami nie dowierzała swojemu szczęściu.
— Asto, mamy tu coś jeszcze, ale to zaczyna przypominać szaleństwo — wyznała i rozwarła wolumin na blacie biurka. — Przedmiot pożądany przez samych bogów? Beck miał naprawdę bardzo duże mniemanie o sobie — nadęła policzki, ale wcale nie chciała w żadnym stopniu bagatelizować wzmianki. — Opus magnum — wymruczała. Dodatkowo, powiązanie z zemstą nie dawało im już żadnych złudzeń, nawet jeśli nie doprecyzowały rytuału.
Nagle Lumikki odskoczyła od pulpitu, zbierając kilka arkuszy papieru. Przysiadając na obitym aksamitem krześle zaczęła wszystko notować, bez słowa wyjaśnienia. Wszystko to, co miała w głowie, wszystko to, o czym wcześniej rozmawiały. Bała się niemal, że myśli nagle wyparują i że zdobyta wiedza zniknie pomimo trudów, z którymi się mierzyły. Obręcz drobnego maczku wykwitła najpierw na ilustracji ze sztyletem, następnie na wolnej kartce. Nie miała czasu, aby skopiować wszystko, dlatego zagryzając wargę, spojrzała ku Mølgaard.
— To chyba… to chyba kiepska prośba. Nie powinnam cię w to wciągać, zrozumiem, jeśli odmówisz, ale… ale czy chciałabyś pochylić się jeszcze nad tymi notatkami? Będzie mi łatwiej. Może coś nam umknęło. Czasami potrzeba przerwy i przewietrzenia umysłu — zaczęła tłumaczyć, ściskając w dłoniach pożółkłe arkusze. — Ja mogę popracować jeszcze na oryginale — wyjaśniła powód, dla którego w taki sposób podzieliła zapiski i dlaczego na wierzchu pozostawiła te z ryciną i opisami. Nie chciała robić nic, na co nie zgodziłaby się kobieta. Wiedziała, że prosi ją o wiele i była gotowa na odmowę. — Naprawdę, jeśli nie będziesz chciała, zrozumiem — po tych słowach wstała i ułożyła wszystko na biurku, zajęła się porządkowaniem ksiąg. Nie chciała wywierać na niej presji, stąd otwartość pozostawionego wyboru; bez wyczekującego spojrzenia, bez kolejnych słów zachęty. Wszystko zależało od Asty i jej gotowości.
Nieznajomy
Re: 16.11.2000 – Główna aleja, Wielka Biblioteka – Nieznajomy: A. Mølgaard, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok Nie 3 Gru - 13:29
Z rzadka zdarza się, żebym uciekała od poklasku — poświęciwszy większość studenckiego życia na ślęczenie nad księgami, notatkami i wątpliwymi historycznie inskrypcjami, zapoznając się z nieraz absurdalnie szerokim wachlarzem informacji czerpiącymi z różnych dziedzin życia, magii i kultury, niezwykłą przyjemność sprawia mi bycie docenianą za niekiedy nieszablonowe łączenie spraw. Tym razem jednak, głównie ze względu na specyfikę rozważanego i badanego problemu, z dużo większym entuzjazmem przyjęłabym raczej bezwzględne odrzucenie przez Lumikki podsuniętego jej pomysłu, wcale nie czując dumy ani ekscytacji na myśl, że mogę mieć rację, że istnieje chociaż cień prawdopodobieństwa, by swojego czasu ktoś zdecydował się przekształcić możliwości czerpane z magii krwi i zakląć je w przedmiocie — albo na odwrót. Przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy w głowie zaczynają kłębić mi się związane z tym tematem kolejne koncepcje wykorzystania potencjału — teraz już tylko pozornie obmierzłej — dziedziny magii.
Mars zastanowienia przecina mi czoło pod wpływem uwagi wypowiedzianej przez kobietę i bez wahania nachylam się nad śledzonym przez nią tekstem, jakbym nie potrafiła uwierzyć w to, co powiedziała. Wiem jednak, że podobnych przypadków — przedmiotów, które zwróciły uwagę samych bogów, którzy pragnęli posiąść to, co zostało stworzone ludzką ręką, często z intencją wychwalenia lub przekupienia konkretnego bóstwa — nie powstało wcale mało na przestrzeni wieków; że w wielu wiekowych inskrypcjach znajdowano podobne wzmianki, choć poza kilkoma niewartymi zainteresowania przypadkami, większość pozostawała wciąż wyłącznie w sferze domysłów, przypuszczeń i czczych życzeń badaczy. Przygryzam wargę, powściągliwie przenosząc wzrok na stworzony ręką Oldenburg szkic noża.
— To chyba przypadłość sporej części twórców — próbuję jeszcze bagatelizować, przypominając sobie, że niemało mieliśmy wynalazców i różnego rodzaju artystów, którzy, słusznie lub nie, określali swoje dzieła tak wyszukanymi epitetami i porównaniami, że nieraz zastanawiałam się, czy bogowie rzeczywiście byliby na tyle zdesperowani, aby chcieć to wszystko posiadać. Spokoju nie daje mi jednak nazwisko zleceniodawcy, o którym w swojej kronice wspomina Sohlmann. Kiedy więc Lumikki niespodziewanie zabiera się do sporządzania szczegółowych notatek z dzisiejszego popołudnia spędzonego nad wertowaniem bardziej i mniej przydatnych woluminów, sama pochylam się dokładniej nad frustrująco ubogim w historyczne detale tekstem, z którego nie udaje mi się ostatecznie wyłuskać niczego więcej poza już wcześniej dostrzeżonym nazwiskiem tajemniczego Eriksena. W pamięci odnotowuję więc, by, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność, zagadnąć Gaute o historię jego rodziny — może dzięki sięgnięciu do źródeł problemu udałoby nam… Udałoby się Lumikki ostatecznie rozwikłać zagadkę, z jaką się mierzy, nie pozostawiając, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, jedynie mglistych wskazówek.
Czując na sobie jej wzrok, unoszę spojrzenie na zafrasowaną twarz koleżanki, spodziewając się, że zaraz zaskoczy mnie czymś mało przyjemnym, co narodziło się w jej głowie podczas nanoszenia drobnym maczkiem zebranych dotychczas informacji. Wraz z wypowiadanymi przez nią słowami uśmiech to pojawia się niepewnie na moich wargach, to całkiem znika, a wyraz mojej twarzy przybiera poważniejszego, ostrzejszego rysu. Ostatecznie jednak wyciągam ku badaczce rękę, zaciskając mocno palce na wierzchu jej pozimniałej ze skupienia dłoni.
— Będę zaszczycona i zachwycona, mogąc wspomóc cię chociaż w taki sposób — zapewniam bez cienia wahania, które można byłoby dosłyszeć w głosie. Zdania układam i wypowiadam szybciej, niż zdążę pomyśleć nad ich konsekwencją, wiem bowiem, że najdrobniejsza chwila zastanowienia sprawiłaby, że nie byłabym tak skora do podjęcia się przetrzymania i zagłębienia w zapiskach dotyczących ostrza. — Zajmę się nimi w wolnej chwili i jeśli tylko na coś trafię, niezwłocznie cię poinformuję — obiecuję, przysuwając w swoją stronę niewielką stertę kartek stanowiących w tym momencie całość dotychczasowych badań Lumikki. — Tymczasem zrób sobie zasłużoną przerwę i spróbuj chociaż na kilka dni wyrzucić z głowy ten przeklęty nóż. Posprzątam wszystko — dodaję jeszcze surowym tonem, widzą że kobieta chciała pomóc mi w uprzątnięciu zgromadzonych książek. Pożegnawszy się z badaczką, starannie składam notatki, chowając je w wewnętrznej kieszeni szaty, by następnie, jakby nigdy nic, jakbym chwilę wcześniej nie rozmawiała wcale o szokujących metodach wykorzystania zakazanej magii, zacząć odkładać na właściwe miejsce każdy wolumin.
Lumikki i Asta z tematu
Mars zastanowienia przecina mi czoło pod wpływem uwagi wypowiedzianej przez kobietę i bez wahania nachylam się nad śledzonym przez nią tekstem, jakbym nie potrafiła uwierzyć w to, co powiedziała. Wiem jednak, że podobnych przypadków — przedmiotów, które zwróciły uwagę samych bogów, którzy pragnęli posiąść to, co zostało stworzone ludzką ręką, często z intencją wychwalenia lub przekupienia konkretnego bóstwa — nie powstało wcale mało na przestrzeni wieków; że w wielu wiekowych inskrypcjach znajdowano podobne wzmianki, choć poza kilkoma niewartymi zainteresowania przypadkami, większość pozostawała wciąż wyłącznie w sferze domysłów, przypuszczeń i czczych życzeń badaczy. Przygryzam wargę, powściągliwie przenosząc wzrok na stworzony ręką Oldenburg szkic noża.
— To chyba przypadłość sporej części twórców — próbuję jeszcze bagatelizować, przypominając sobie, że niemało mieliśmy wynalazców i różnego rodzaju artystów, którzy, słusznie lub nie, określali swoje dzieła tak wyszukanymi epitetami i porównaniami, że nieraz zastanawiałam się, czy bogowie rzeczywiście byliby na tyle zdesperowani, aby chcieć to wszystko posiadać. Spokoju nie daje mi jednak nazwisko zleceniodawcy, o którym w swojej kronice wspomina Sohlmann. Kiedy więc Lumikki niespodziewanie zabiera się do sporządzania szczegółowych notatek z dzisiejszego popołudnia spędzonego nad wertowaniem bardziej i mniej przydatnych woluminów, sama pochylam się dokładniej nad frustrująco ubogim w historyczne detale tekstem, z którego nie udaje mi się ostatecznie wyłuskać niczego więcej poza już wcześniej dostrzeżonym nazwiskiem tajemniczego Eriksena. W pamięci odnotowuję więc, by, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność, zagadnąć Gaute o historię jego rodziny — może dzięki sięgnięciu do źródeł problemu udałoby nam… Udałoby się Lumikki ostatecznie rozwikłać zagadkę, z jaką się mierzy, nie pozostawiając, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, jedynie mglistych wskazówek.
Czując na sobie jej wzrok, unoszę spojrzenie na zafrasowaną twarz koleżanki, spodziewając się, że zaraz zaskoczy mnie czymś mało przyjemnym, co narodziło się w jej głowie podczas nanoszenia drobnym maczkiem zebranych dotychczas informacji. Wraz z wypowiadanymi przez nią słowami uśmiech to pojawia się niepewnie na moich wargach, to całkiem znika, a wyraz mojej twarzy przybiera poważniejszego, ostrzejszego rysu. Ostatecznie jednak wyciągam ku badaczce rękę, zaciskając mocno palce na wierzchu jej pozimniałej ze skupienia dłoni.
— Będę zaszczycona i zachwycona, mogąc wspomóc cię chociaż w taki sposób — zapewniam bez cienia wahania, które można byłoby dosłyszeć w głosie. Zdania układam i wypowiadam szybciej, niż zdążę pomyśleć nad ich konsekwencją, wiem bowiem, że najdrobniejsza chwila zastanowienia sprawiłaby, że nie byłabym tak skora do podjęcia się przetrzymania i zagłębienia w zapiskach dotyczących ostrza. — Zajmę się nimi w wolnej chwili i jeśli tylko na coś trafię, niezwłocznie cię poinformuję — obiecuję, przysuwając w swoją stronę niewielką stertę kartek stanowiących w tym momencie całość dotychczasowych badań Lumikki. — Tymczasem zrób sobie zasłużoną przerwę i spróbuj chociaż na kilka dni wyrzucić z głowy ten przeklęty nóż. Posprzątam wszystko — dodaję jeszcze surowym tonem, widzą że kobieta chciała pomóc mi w uprzątnięciu zgromadzonych książek. Pożegnawszy się z badaczką, starannie składam notatki, chowając je w wewnętrznej kieszeni szaty, by następnie, jakby nigdy nic, jakbym chwilę wcześniej nie rozmawiała wcale o szokujących metodach wykorzystania zakazanej magii, zacząć odkładać na właściwe miejsce każdy wolumin.
Lumikki i Asta z tematu