:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Nieznajomy
01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:52
01.12.2000
Wsuwała w kolejne pasma kruczoczarnych włosów zdobne, złote spinki mające za zadanie utrzymywać w nienaruszonym stanie misterne upięcie, jej ruchy były jednak doskonale wyuczonymi gestami, a nie twórczą finezją - stawiała na klasykę, myślami wybiegając daleko w przód i ledwie zerkając kontrolnie na odbicie w lustrze, gdy szykowała się do wyjścia. Nie zamierzała się stroić, w gruncie rzeczy nie liczyła na nic więcej jak na krótkie spotkanie gdzieś w ogrodach Baldura lub którejś z kawiarni na Starym Mieście, otrzymane zaproszenie okazało się być jednak bardziej zobowiązujące, przywdziała więc złote, wiszące kolczyki w kształcie ażurowych łez i pasującą do kompletu bransoletkę, by na sam koniec dokładnie pomalować usta szminką w kolorze bordo. Zatopiła ciało w szmaragdowym jedwabiu o atłasowym splocie i o ton ciemniejszej szarmezie osiadającej miękko wokół mlecznobiałej skóry i łódkowatego dekoltu sukni nim sięgnęła po flakon perfum, które otoczyły ją kwiatową aurą.
Wyjątkowo dobrze wspominała Fjeskall Restaurant z czasów, gdy mieszkając jeszcze na stałe w Midgardzie, hucznie świętowała prywatne sukcesy i co ważniejsze okazje w gronie rodziny i przyjaciół, choć ciekawa była, czy cokolwiek zmieniło się podczas jej wydłużonej nieobecności; miała nadzieję, że szef kuchni pozostawał wciąż ten sam, bo w swoim kunszcie nie miał sobie równych. Wnętrze lokalu powitało ją przyjemnym ciepłem i znajomym wystrojem ociekającym bogactwem w starym stylu. Wygięła usta we wdzięcznym uśmiechu, gdy mężczyzna w eleganckiej liberii pomógł jej zsunąć z ramion futro z czarnej szynszyli, a kelner, usłyszawszy wypowiadane przez nią nazwisko, skłonił się usłużnie i zaprowadził ją przez środek sali do stolika ulokowanego, ku jej zadowoleniu, w dalszym punkcie pod przeciwległą ścianą, w nieco bardziej zacisznym miejscu. Dostrzegła go od razu, bez problemów rozpoznając twarz, która wyryła się w pamięci Guldbrandsen - nie tylko z powodu tego, że kilkakrotnie majaczyła ostatnimi czasy pod jej powiekami w obrazach zsyłanych przez Norny. Czy i on ją pamiętał? Nie podejrzewała go o to, nie dostrzegając błysku rozpoznania w jego oczach, gdy dając upust nienagannym manierom wstał ze swojego miejsca, by ją powitać. Nie potrafiła się dziwić i nie miała o to żalu - minęły całe lata od tamtych wydarzeń, od tamtego czerwcowego święta, które z pewnością dla Wahlberga było zdecydowanie mniej wiekopomne niż dla niej samej.
- Panie Wahlberg, dziękuję za spotkanie - wyrzekła miękko, wyciągając w jego kierunku dłoń, by formalnościom stało się zadość. Zasiadła na obitym aksamitem krześle odsuniętym przez kelnera, który pozostawił ich samym sobie. Przeniosła spojrzenie ciemnych tęczówek na człowieka siedzącego po drugiej stronie stołu, zastanawiając się przez chwilę czego mógł oczekiwać po osobliwej wymianie korespondencji i czy skreślone przez nią słowa zdołały go pchnąć w odpowiednim kierunku. - Kwestię wyboru pozwolę sobie pozostawić w pańskich rękach, z pewnością ma pan swoich faworytów, skoro jest pan tu stałym bywalcem - stwierdziła, uśmiechając się nieznacznie; widziała, jak obsługa restauracji kłaniała mu się wpół, bez problemu go identyfikując i nadskakując na każdym kroku. Jak często tu bawił? - Jak pańskie zdrowie? Zima nie daje się panu zanadto we znaki? - zapytała niemalże niewinnie, pragnąc skierować nieznacznie rozmowę na właściwe tory bez momentalnego i bezpardonowego wykładania wszystkich kart na stół - wtedy wszak deser, który miał w planach, stałby się wyjątkowo ciężkostrawny.
Bezimienny
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:52
Zjawił się przed czasem, jak zwykle zresztą. Olaf Wahlberg nie lubił ani się spóźniać, ani nie lubił spóźnialskich. Czas przeliczał na pieniądze, a pieniądz stanowił o potędze i statusie. Witając się więc krótkim skinięciem głowy bliższym i dalszym znajomych podążył do stolika za wskazującym mu drogę kelnerem. Z niektórymi robił interesy, inni odwiedzali jego szkarłatne sale, teraz zaś całując po dłoniach swoje żony, których wiek nie oszczędzał. On sam wyraźnie się postarzał. Kilka mimicznych zmarszczek zdobiło oczy w trakcie uśmiechu, a dwie linie przecinające przestrzeń pomiędzy ciemnymi brwiami pokazywały się tam, gdy złość lub ból przechodziła przez twarz mężczyzny. Rzadko widniało tam zdziwienie, a jednak dzisiaj rano, gdy przeglądając pocztę, popijał ciemną kawę, właśnie ono wypisało się w jego oczach. Enigmatyczna treść kreślona kobiecą ręką nie pozostawiała złudzeń, że spotkanie to miało być co najmniej intrygujące. Panna Frida Guldbrandsen, bo tak podpisała się, wyraźnie zaznaczając swój stan, kobieta, została już oczywiście przez Olafa sprawdzona. Na samym początku podejrzewać ją mógł o bycie dziennikarką, kimś, kto zwęszył aferę i będzie próbował zawalczyć o prawdę. Zbyt wiele pieniędzy przepłynęło przez kieszenie redaktorów naczelnych i zbyt często gościli oni w Besettelse, aby Wahlberg obawiał się o swoją przyszłość. Niezależnej zaś nikt by nie zaufał, nie w takiej sprawie. Gdy nazwisko nie zostało powiązane z żadnymi mediami, krótki uśmiech ujawnił się w odpisie, na który to ona zareagowała wręcz obronnie.
Dobrze.
Pewne siebie kobiety były znacznie ciekawsze, niż miałkie dziewczęta, których trud i starania nużyły. I oto kroczyła ku niemu, ubrana w szmaragdowy jedwab, kusząca i elegancka. Nie można powiedzieć, że nie spodziewał się tego, a jednak wrażenie, które wywołała, wyraźnie zbiło go z tropu. Wstał niemal instynktownie, wyciągając oczywiście ku niej swoją dłoń, lecz zanim się odezwał, na chwilę zawiesił wzrok na ciemnych jak czekolada oczach. Zdawało mu się, ledwie przez chwilę, krótki moment, że... Nie. Zapamiętałby kogoś takiego, gdyby bywała w szkarłatnych salach. Sądził, że kojarzył tę twarz, piękne i ostre kości policzkowe, drobny pieprzyk na jednej z nich, a także kruczoczarne aksamitne włosy, teraz otulone kwiatową wonią. Brzmiała i smakowała jak wykwintny deser, jak muzyka fortepianu, jak wspomnienie i przyszłość.
— A więc to pani kryła się za tym niecodziennym listem — odczekał, aż kobieta pierwsza zajmie miejsce, dopiero wtedy wygodnie siadając na swoim krześle, naprzeciwko niej. Ostatnie spojrzenie, ostatnia myśl, która uciekła i jego wzrok był już inny, mniej skonsternowany, pewniejszy siebie. Coś mi się tylko zdawało.
Doradczyni, bo tak opisała siebie w liście, była postacią tajemniczą, biła od niej swoista pewność siebie, nieukrywany szyk i świadomość, lecz ta nie przytłoczyła Wahlberga, który powoli nachylił się do przodu.
— Zaczniemy od deseru — powiedział spokojnie, gdy kelner kiwnął głową, zmierzając po karty z owymi, które zaraz miał przynieść. Olaf nie odpuścił za to własnego spojrzenia, wierząc, że to nim odkryje tajemnice tej kobiety oraz dokładny powód tego spotkania. Kulturalny, dobrze wychowany i szarmancki we własnym łamaniu zasad, rozbawiony tą grą, dopóki mina nieco mu nie zrzedła, kąciki ust z cynicznego uśmieszku prostując w kreskę. — Doskonale, panno Guldbrandsen, jestem jego okazem — kelner zostawił na stole karty i zamówione wcześniej przez mężczyznę francuskie białe wino, zaraz po tym jak nalał po kieliszku obydwojgu. — Zakładam, że nie spotkała się pani ze mną, aby prowadzić rozmowy o pogodzie, więc my też zacznijmy od deseru, dobrze? — uniósł kieliszek w niemym toaście, bo czas to pieniądz.
— Jak brzmi powód tego spotkania? — od niechcenia zaś Wahlberg otworzył menu, podążając wzrokiem po słodkościach tam zawartych, choć nie skupiał się na nich, znacznie bardziej interesowały go słowa kobiety.
Dobrze.
Pewne siebie kobiety były znacznie ciekawsze, niż miałkie dziewczęta, których trud i starania nużyły. I oto kroczyła ku niemu, ubrana w szmaragdowy jedwab, kusząca i elegancka. Nie można powiedzieć, że nie spodziewał się tego, a jednak wrażenie, które wywołała, wyraźnie zbiło go z tropu. Wstał niemal instynktownie, wyciągając oczywiście ku niej swoją dłoń, lecz zanim się odezwał, na chwilę zawiesił wzrok na ciemnych jak czekolada oczach. Zdawało mu się, ledwie przez chwilę, krótki moment, że... Nie. Zapamiętałby kogoś takiego, gdyby bywała w szkarłatnych salach. Sądził, że kojarzył tę twarz, piękne i ostre kości policzkowe, drobny pieprzyk na jednej z nich, a także kruczoczarne aksamitne włosy, teraz otulone kwiatową wonią. Brzmiała i smakowała jak wykwintny deser, jak muzyka fortepianu, jak wspomnienie i przyszłość.
— A więc to pani kryła się za tym niecodziennym listem — odczekał, aż kobieta pierwsza zajmie miejsce, dopiero wtedy wygodnie siadając na swoim krześle, naprzeciwko niej. Ostatnie spojrzenie, ostatnia myśl, która uciekła i jego wzrok był już inny, mniej skonsternowany, pewniejszy siebie. Coś mi się tylko zdawało.
Doradczyni, bo tak opisała siebie w liście, była postacią tajemniczą, biła od niej swoista pewność siebie, nieukrywany szyk i świadomość, lecz ta nie przytłoczyła Wahlberga, który powoli nachylił się do przodu.
— Zaczniemy od deseru — powiedział spokojnie, gdy kelner kiwnął głową, zmierzając po karty z owymi, które zaraz miał przynieść. Olaf nie odpuścił za to własnego spojrzenia, wierząc, że to nim odkryje tajemnice tej kobiety oraz dokładny powód tego spotkania. Kulturalny, dobrze wychowany i szarmancki we własnym łamaniu zasad, rozbawiony tą grą, dopóki mina nieco mu nie zrzedła, kąciki ust z cynicznego uśmieszku prostując w kreskę. — Doskonale, panno Guldbrandsen, jestem jego okazem — kelner zostawił na stole karty i zamówione wcześniej przez mężczyznę francuskie białe wino, zaraz po tym jak nalał po kieliszku obydwojgu. — Zakładam, że nie spotkała się pani ze mną, aby prowadzić rozmowy o pogodzie, więc my też zacznijmy od deseru, dobrze? — uniósł kieliszek w niemym toaście, bo czas to pieniądz.
— Jak brzmi powód tego spotkania? — od niechcenia zaś Wahlberg otworzył menu, podążając wzrokiem po słodkościach tam zawartych, choć nie skupiał się na nich, znacznie bardziej interesowały go słowa kobiety.
Nieznajomy
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:52
Dlaczego on? Myśl krążyła uparcie w jej głowie, lecz nie znajdowała na nią odpowiedzi, gdy uważnym, choć nienachalnym spojrzeniem przesuwała po wyraźnie zarysowanych rysach twarzy. Zmienił się; drobne zmarszczki tworzyły widoczną z bliska sieć wokół ciemnych oczu, choć to oczywiste, nie pozostawał obojętny na upływ czasu, który i w niej samej dokonał własnych przetasowań, obdarzając ją świadomością własnych ruchów i dojrzalszą prezencją. Czasem wciąż odziana w miękki len przechadzała się boso po trawie, dziś jednak pantofle na wysokiej szpilce dodawały jej smukłości, a staranny makijaż powagi należytej spotkaniu. Może zapamiętała go nieodpowiednio, odurzona wszystkimi możliwymi substancjami, jak i samą kuszącą atmosferą równonocy letniej, a może to on w warunkach odbiegających od spotkania biznesowego pozwalał sobie na rozluźnienie i frywolność, której teraz nie widziała w jego sylwetce, pozornie nonszalanckiej, choć niepozwalającej sobie na ani jeden nieprzemyślany gest, jakby każdy ruch był odpowiednio skalkulowany jeszcze na długo przed tym jak zawitała w restauracji.
- To ja - potwierdziła z uśmiechem, dając mu jeszcze chwilę na refleksję, która jednak nie nadeszła. Nie, nie rozpoznawał jej. Tak jest lepiej. Wolała wchodzić w tę relację, czymkolwiek ona miała by nie być, bez niepożądanego balastu wspomnień, które wplątując się w teraźniejszość, mąciłyby w głowach. Dlaczego on? Zazwyczaj kolejny punkt na mapie jej podróży wyznaczała wizja miejsca, a nie konkretnej osoby, nigdy też dotąd przeznaczenie nie sprowadzało jej z powrotem do domu. Rozważała tę kwestię i zastanawiała się bez końca, lecz nie śmiała podważać decyzji niepodważalnej, akceptując ją z pokorą - i z wrodzoną ciekawością. Skinęła głową kelnerowi, zgadzając się z decyzją mężczyzny co do rozpoczęcia od deseru, po czym wsłuchała się w jego zapewnienie co do stanu zdrowia.
- Doprawdy? - cień rozbawienia przemknął przez jej twarz i zahaczył o usta, pociągając ich kąciki ku górze, odczekała jednak aż garson ponownie się oddalił, nim podjęła temat na nowo. Nie jej celem było podsuwanie kolejnych elementów układanki w zbędnym towarzystwie osób trzecich, pozwoliła więc niepewności kiełkować jeszcze chwilę dłużej, a sama również ujęła kryształową nóżkę kieliszka w palce i uniosła nieznacznie. - Doskonale, niech więc tak będzie - zgodziła się bez protestów, bo i ona pragnęła jak najszybciej dotrzeć do meritum, nie bawiąc się w bezsensowne gierki. - Powodem dzisiejszego spotkania jest pańska przyszłość, zdecydowanie bliższa niż dalsza - choć i dalszą możemy się zająć, jeśli taka będzie twa wola, Olafie. Upiła drobny łyk wina, zbalansowanego i łagodnego, choć pełnego w smaku i odstawiła kieliszek na stół, nie sięgając jednak po drugi egzemplarz menu zgodnie z wcześniejszą deklaracją o pozostawieniu mężczyźnie wyboru. - Jestem völvą, panie Wahlberg, a Norny w swej łasce - złośliwym chichocie? - ukazały mi urywki pańskiej przyszłości.
Beza czy crème brûlée; nie mogło obchodzić jej to mniej, gdy śledziła go spojrzeniem ponad trzymaną przez niego kartą i zastanawiała się dlaczego on. - Nie jestem pewna z jakiego powodu, nie zamierzam spekulować na temat tego, co pozostaje dla mnie niewiadomą, a pan - naturalnie - uczyni z tą informacją co zechce - mówiła tonem spokojnym, niemalże pozbawionym emocji, palcem wskazującym z wolna kreśląc niewidzialne wzory na podstawie kieliszka, nie spoglądając jednak w jego stronę, zamiast tego wciąż dopatrując się zmian mimiki Wahlberga uparcie studiującego kartę, którą znał zapewne na pamięć. - Nie wątpię w to, że zechce pan podać w wątpliwość wypowiadane przeze mnie słowa. I słusznie, naciągaczy niestety nie brakuje - ciemne brwi mimowolnie zbiegły się ku sobie na krótką chwilę, lecz pionowa zmarszczka przecinająca jej czoło szybko się wygładziła. Oszuści psuli renomę profesji, jaką się trudniła i podważali do niej zaufanie, napawając tym samym Fridę obrzydzeniem zmieszanym ze złością. Lecz to nie czas i nie miejsce. - Atak pańskiej choroby nastąpi w ciągu najbliższych kilku dni, maksymalnie tygodnia - wyjawiła w końcu, nie przedłużając i nie zagłębiając się w szczegóły tego, o jaką dokładnie chorobę chodziło; wiedział o jaką, oboje już wiedzieli. - Dzień, może dwa po tym, jak ulice Midgardu ponownie zawrzą, niosąc krzyki Wyzwolonych. O poranku, nim sięgnie pan po pierwszą filiżankę kawy. Tym razem będzie to klatka piersiowa - uściśliła, dopowiadając kolejne szczegóły wyczytane wcześniej ze strzępów zsyłanych jej przez bogów obrazów, a wino ponownie zatańczyło w kieliszku, gdy kosztowała kolejnego łyku. Cóż za bukiet! - Mógłby pan złożyć ofiarę Eir, jednak oboje wiemy, że czekającego pana losu nie da się uniknąć. Chociaż może za jej łaską ból byłby mniej... rozdzierający - zakończyła myśl, zrzucając ciężar wizji całkowicie na jego barki, chociaż uczucie upragnionej ulgi nie nadchodziło. Obrazy malujące się pod jej powiekami w trakcie bezsennej nocy wybuchały brutalnością, były gwałtowne i przeraźliwie prywatne, nieprzeznaczone dla niczyich oczu. Długo je przetrawiała, nim zdecydowała się chwycić za pióro, nie mogąc się im jednocześnie nadziwić. To nie był ten sam człowiek, z którym skrzyżowała drogi w Midsommar przed wieloma laty, to nie był ten sam człowiek, który siedział teraz naprzeciwko niej pozornie niewzruszony niecodziennością tej sytuacji. Kelner zmaterializował się ponownie przy stoliku, a Frida spojrzała pytająco na Wahlberga. - Czy jest pan gotów?
- To ja - potwierdziła z uśmiechem, dając mu jeszcze chwilę na refleksję, która jednak nie nadeszła. Nie, nie rozpoznawał jej. Tak jest lepiej. Wolała wchodzić w tę relację, czymkolwiek ona miała by nie być, bez niepożądanego balastu wspomnień, które wplątując się w teraźniejszość, mąciłyby w głowach. Dlaczego on? Zazwyczaj kolejny punkt na mapie jej podróży wyznaczała wizja miejsca, a nie konkretnej osoby, nigdy też dotąd przeznaczenie nie sprowadzało jej z powrotem do domu. Rozważała tę kwestię i zastanawiała się bez końca, lecz nie śmiała podważać decyzji niepodważalnej, akceptując ją z pokorą - i z wrodzoną ciekawością. Skinęła głową kelnerowi, zgadzając się z decyzją mężczyzny co do rozpoczęcia od deseru, po czym wsłuchała się w jego zapewnienie co do stanu zdrowia.
- Doprawdy? - cień rozbawienia przemknął przez jej twarz i zahaczył o usta, pociągając ich kąciki ku górze, odczekała jednak aż garson ponownie się oddalił, nim podjęła temat na nowo. Nie jej celem było podsuwanie kolejnych elementów układanki w zbędnym towarzystwie osób trzecich, pozwoliła więc niepewności kiełkować jeszcze chwilę dłużej, a sama również ujęła kryształową nóżkę kieliszka w palce i uniosła nieznacznie. - Doskonale, niech więc tak będzie - zgodziła się bez protestów, bo i ona pragnęła jak najszybciej dotrzeć do meritum, nie bawiąc się w bezsensowne gierki. - Powodem dzisiejszego spotkania jest pańska przyszłość, zdecydowanie bliższa niż dalsza - choć i dalszą możemy się zająć, jeśli taka będzie twa wola, Olafie. Upiła drobny łyk wina, zbalansowanego i łagodnego, choć pełnego w smaku i odstawiła kieliszek na stół, nie sięgając jednak po drugi egzemplarz menu zgodnie z wcześniejszą deklaracją o pozostawieniu mężczyźnie wyboru. - Jestem völvą, panie Wahlberg, a Norny w swej łasce - złośliwym chichocie? - ukazały mi urywki pańskiej przyszłości.
Beza czy crème brûlée; nie mogło obchodzić jej to mniej, gdy śledziła go spojrzeniem ponad trzymaną przez niego kartą i zastanawiała się dlaczego on. - Nie jestem pewna z jakiego powodu, nie zamierzam spekulować na temat tego, co pozostaje dla mnie niewiadomą, a pan - naturalnie - uczyni z tą informacją co zechce - mówiła tonem spokojnym, niemalże pozbawionym emocji, palcem wskazującym z wolna kreśląc niewidzialne wzory na podstawie kieliszka, nie spoglądając jednak w jego stronę, zamiast tego wciąż dopatrując się zmian mimiki Wahlberga uparcie studiującego kartę, którą znał zapewne na pamięć. - Nie wątpię w to, że zechce pan podać w wątpliwość wypowiadane przeze mnie słowa. I słusznie, naciągaczy niestety nie brakuje - ciemne brwi mimowolnie zbiegły się ku sobie na krótką chwilę, lecz pionowa zmarszczka przecinająca jej czoło szybko się wygładziła. Oszuści psuli renomę profesji, jaką się trudniła i podważali do niej zaufanie, napawając tym samym Fridę obrzydzeniem zmieszanym ze złością. Lecz to nie czas i nie miejsce. - Atak pańskiej choroby nastąpi w ciągu najbliższych kilku dni, maksymalnie tygodnia - wyjawiła w końcu, nie przedłużając i nie zagłębiając się w szczegóły tego, o jaką dokładnie chorobę chodziło; wiedział o jaką, oboje już wiedzieli. - Dzień, może dwa po tym, jak ulice Midgardu ponownie zawrzą, niosąc krzyki Wyzwolonych. O poranku, nim sięgnie pan po pierwszą filiżankę kawy. Tym razem będzie to klatka piersiowa - uściśliła, dopowiadając kolejne szczegóły wyczytane wcześniej ze strzępów zsyłanych jej przez bogów obrazów, a wino ponownie zatańczyło w kieliszku, gdy kosztowała kolejnego łyku. Cóż za bukiet! - Mógłby pan złożyć ofiarę Eir, jednak oboje wiemy, że czekającego pana losu nie da się uniknąć. Chociaż może za jej łaską ból byłby mniej... rozdzierający - zakończyła myśl, zrzucając ciężar wizji całkowicie na jego barki, chociaż uczucie upragnionej ulgi nie nadchodziło. Obrazy malujące się pod jej powiekami w trakcie bezsennej nocy wybuchały brutalnością, były gwałtowne i przeraźliwie prywatne, nieprzeznaczone dla niczyich oczu. Długo je przetrawiała, nim zdecydowała się chwycić za pióro, nie mogąc się im jednocześnie nadziwić. To nie był ten sam człowiek, z którym skrzyżowała drogi w Midsommar przed wieloma laty, to nie był ten sam człowiek, który siedział teraz naprzeciwko niej pozornie niewzruszony niecodziennością tej sytuacji. Kelner zmaterializował się ponownie przy stoliku, a Frida spojrzała pytająco na Wahlberga. - Czy jest pan gotów?
Bezimienny
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:52
Smukła, piękna i elegancka, taka jak lubił, nie była mu zaś ozdobą, a towarzyszem kolacji, a właściwie deseru, bo ten zaraz mieli zamówić. Olaf nienachalnie, wręcz elegancko, spoglądał w kobiece oczy, niespragniony, zaś oczekujący na rozwiązanie zagadki, jaką była jej osoba. Ta zaledwie przytaknęła, głową wykonując krótki gest i oto poznali się po raz pierwszy w życiu. Deser wieńczący wieczór, miał być ledwie jego rozpoczęciem, bo któż miałby spodziewać się, co dziś się wydarzy? Oprócz niej.
Z tropu zbił go zbyt krótki i zbyt szeroki uśmiech, wyraz rozbawienia na pięknym licu, które nienachalnie, lecz ironicznie komentowało jego stan zdrowia. Sam nie dawał po sobie poznać swoistego zdziwienia tą reakcją, oczekując na to co wydarzy się za moment, pełen niecierpliwości. Kobieta, na całe szczęście, pozostała uczynnie zgodna z jego słowami, w istocie przechodząc do deseru. Do słodkiej migdałowej pianki, albo czekoladowego fondue.
Każde słowo chłonął, nie bez namiętności, a z zaciekawieniem intensywnie wpatrując się w ciemne kobiece oczy. Twarz jego nie wyrażała przesadnych emocji, chociaż drżenie serca trudno było opanować, gdy to padały zdania, które gdyby tylko okazały się prawdą, mogłyby zmienić zbyt wiele. Aż w końcu wymieniła spodziewane przez Olafa słowo. Völva. Krtań krzyczała, biła się z głową, pragnąc krzyczeć, prosić o radę, błagać o przyszłość wyjawioną mu przy słodkim podwieczorku i wybornym winie, lecz powstrzymał się, przełykając jedynie ślinę, co dla kobiety musiało być widocznym. Oszustów nie brakło, nie jedna krzyczała o własnych umiejętnościach, w istocie będąc ledwie przykrą podróbką, marną kopią prawdziwości, oszukańcem i kłamcą. Nie skomentował więc niepewny czy taka nie siedzi właśnie przed nim. Wyborna kłamczucha, która węsząc niemały pieniądz, zdecydowała się zaryzykować, otulając Wahlberga słodkim spojrzeniem, wyniosłym słowem i zapachem. Czy to perfuma, czy jej ciało tak elegancko zamąciło w głowie? Przysłuchiwał się dalej, gdy zgadzała się, że poddać może chcieć jej słowa w wątpliwość. Milczał, gdy wspomniała o naciągaczach, wypuszczając jedynie głośniej powietrze w wyraźnym geście zwątpienia i... Nie... To nie zniesmaczenie, to ledwie zmęczenie. Aż w końcu wypowiedziała słowo klucz.
Atak pańskiej choroby…
Ślina smakowała gorzko, powieki drgały, a dłonie spociły się, nienagannie psując wizerunek skoncentrowanego na sukcesie i niepodatnego niczemu człowieka. Choć gardło nieprzyjemnie się zaciskało, choć oddech stał się ciężki, tak on sam, rasowy kłamca i charyzmatyczny mówca, trwał w swej ciszy, nasłuchując kolejnych wieści. Jeśli nie myliła się, jeśli atak przeklętej bólączki, zresztą mierzył się z nią od lat, nastąpić miał za kilka dni, tak musiał być gotowy. Potrafiąc mówić, milczał. Lgnąc do uzyskania informacji, nie pytał o nie. Palce wystukiwały o stół cichy rytm i chociaż pragnął to ukryć, tak zdenerwowanie brało górę, ujawniając niepewności. Wizja, o ile w ogóle nią były słowa kierowane do niego, ważyła zbyt wiele, aby to unieść. Ataki choroby przychodziły niepostrzeżenie, nie mógł przewidzieć ich nikt, a jednak talent, jaki miała mieć ta kobieta, mógł okazać się więcej niż zbawieniem go od złego. Mógł okazać się szczególnie opłacalny. A więc klatka piersiowa? Płuca? Duszności? Czy znów serce wyrwie się z jego piersi, wołając o ratunek? Zanim zdążył powiedzieć pierwsze słowo, przy stoliku zjawił się kelner, oczekując zamówienia. A on wzroku nie oderwał od tej kobiety, oczy zbyt głęboko osiadły w gorzkiej czekoladzie, która swą słodyczą plątała mu w głowie, a swym językiem nie pieściła jego ciała, przeciwnie wręcz, skazywała je na ból. Kolejny raz przełknął ślinę, lecz wyraz jego twarzy inny był niż na początku tej rozmowy, bo zbyt wielki wpływ miały jej słowa. Musiała mieć rację. Miała rację?
— Tak — odpowiedział, a jego głos był ochrypnięty, tak więc odkrztusił nerwy, które utknęły w gardle, oczekując, aż kobieta zamówi, gdy to nie oderwał od niej wzroku. Jeśli tylko miała oczy, tak widziała, co mu uczyniła, jak pod wątpliwość poddawał wszystko, równocześnie pogrążając się w niej. — Mus karmelowy — wypowiedział cicho, bez spojrzenia na kelnera oddając mu kartę, a gdy ten odszedł, nachylił się nad stołem.
— Nie jestem pewien, w jaki sposób zyskała pani informacje na temat ewentualnej choroby, ale zaręczam, że miewam się dobrze — był rasowym kłamcą i manipulatorem, lecz nie byłby w stanie wmówić jej, że niebo jest zielone. Jeśli pozyskała informacje o bólączce, tak jedyne co mógł, to wyjść z tego obronną ręką. Coś w środku jednak kuło w podniebienie i w serce, roztaczając aurę, jakoby miała rację, jakoby potrafiła. — Dlaczego mam pani ufać? — zapytał wprost, dłonie zaciskając na kieliszku wina, lecz nie unosząc go w górę. — Skąd mam mieć pewność, że jest pani tym, za kogo się podaje? Proszę nie zrozumieć mnie źle... Schlebia mi sam fakt, że tak piękna kobieta, jak pani zechciała obrać mnie za cel, lecz nie mogę być pewien, czy to nie cel intrygi — pilnował każdego słowa, na wypadek gdyby jednak jakimś cudem okazała się być dziennikarką. — Dlaczego mam pani wierzyć? — zapytał, parafrazując tak naprawdę ostatnie pytanie. — I co ważniejsze... Jeśli w istocie jest pani tym, za kogo się podaje... Czego oczekuje pani w zamian? — byłby głupcem gdyby po takich informacjach nie miał, chociaż cienia wątpliwości wobec jej natury, jednak jeszcze większym ignorantem byłby, gdyby nie zwrócił uwagi na fakt, że może mieć rację. Völva pod własną batutą (czy on pod batutą völvy?) mogłaby zapewnić więcej niż szybszy zysk, potężny sukces, czy też zachwycającą przyszłość, lecz musiał być ostrożny.
Z tropu zbił go zbyt krótki i zbyt szeroki uśmiech, wyraz rozbawienia na pięknym licu, które nienachalnie, lecz ironicznie komentowało jego stan zdrowia. Sam nie dawał po sobie poznać swoistego zdziwienia tą reakcją, oczekując na to co wydarzy się za moment, pełen niecierpliwości. Kobieta, na całe szczęście, pozostała uczynnie zgodna z jego słowami, w istocie przechodząc do deseru. Do słodkiej migdałowej pianki, albo czekoladowego fondue.
Każde słowo chłonął, nie bez namiętności, a z zaciekawieniem intensywnie wpatrując się w ciemne kobiece oczy. Twarz jego nie wyrażała przesadnych emocji, chociaż drżenie serca trudno było opanować, gdy to padały zdania, które gdyby tylko okazały się prawdą, mogłyby zmienić zbyt wiele. Aż w końcu wymieniła spodziewane przez Olafa słowo. Völva. Krtań krzyczała, biła się z głową, pragnąc krzyczeć, prosić o radę, błagać o przyszłość wyjawioną mu przy słodkim podwieczorku i wybornym winie, lecz powstrzymał się, przełykając jedynie ślinę, co dla kobiety musiało być widocznym. Oszustów nie brakło, nie jedna krzyczała o własnych umiejętnościach, w istocie będąc ledwie przykrą podróbką, marną kopią prawdziwości, oszukańcem i kłamcą. Nie skomentował więc niepewny czy taka nie siedzi właśnie przed nim. Wyborna kłamczucha, która węsząc niemały pieniądz, zdecydowała się zaryzykować, otulając Wahlberga słodkim spojrzeniem, wyniosłym słowem i zapachem. Czy to perfuma, czy jej ciało tak elegancko zamąciło w głowie? Przysłuchiwał się dalej, gdy zgadzała się, że poddać może chcieć jej słowa w wątpliwość. Milczał, gdy wspomniała o naciągaczach, wypuszczając jedynie głośniej powietrze w wyraźnym geście zwątpienia i... Nie... To nie zniesmaczenie, to ledwie zmęczenie. Aż w końcu wypowiedziała słowo klucz.
Atak pańskiej choroby…
Ślina smakowała gorzko, powieki drgały, a dłonie spociły się, nienagannie psując wizerunek skoncentrowanego na sukcesie i niepodatnego niczemu człowieka. Choć gardło nieprzyjemnie się zaciskało, choć oddech stał się ciężki, tak on sam, rasowy kłamca i charyzmatyczny mówca, trwał w swej ciszy, nasłuchując kolejnych wieści. Jeśli nie myliła się, jeśli atak przeklętej bólączki, zresztą mierzył się z nią od lat, nastąpić miał za kilka dni, tak musiał być gotowy. Potrafiąc mówić, milczał. Lgnąc do uzyskania informacji, nie pytał o nie. Palce wystukiwały o stół cichy rytm i chociaż pragnął to ukryć, tak zdenerwowanie brało górę, ujawniając niepewności. Wizja, o ile w ogóle nią były słowa kierowane do niego, ważyła zbyt wiele, aby to unieść. Ataki choroby przychodziły niepostrzeżenie, nie mógł przewidzieć ich nikt, a jednak talent, jaki miała mieć ta kobieta, mógł okazać się więcej niż zbawieniem go od złego. Mógł okazać się szczególnie opłacalny. A więc klatka piersiowa? Płuca? Duszności? Czy znów serce wyrwie się z jego piersi, wołając o ratunek? Zanim zdążył powiedzieć pierwsze słowo, przy stoliku zjawił się kelner, oczekując zamówienia. A on wzroku nie oderwał od tej kobiety, oczy zbyt głęboko osiadły w gorzkiej czekoladzie, która swą słodyczą plątała mu w głowie, a swym językiem nie pieściła jego ciała, przeciwnie wręcz, skazywała je na ból. Kolejny raz przełknął ślinę, lecz wyraz jego twarzy inny był niż na początku tej rozmowy, bo zbyt wielki wpływ miały jej słowa. Musiała mieć rację. Miała rację?
— Tak — odpowiedział, a jego głos był ochrypnięty, tak więc odkrztusił nerwy, które utknęły w gardle, oczekując, aż kobieta zamówi, gdy to nie oderwał od niej wzroku. Jeśli tylko miała oczy, tak widziała, co mu uczyniła, jak pod wątpliwość poddawał wszystko, równocześnie pogrążając się w niej. — Mus karmelowy — wypowiedział cicho, bez spojrzenia na kelnera oddając mu kartę, a gdy ten odszedł, nachylił się nad stołem.
— Nie jestem pewien, w jaki sposób zyskała pani informacje na temat ewentualnej choroby, ale zaręczam, że miewam się dobrze — był rasowym kłamcą i manipulatorem, lecz nie byłby w stanie wmówić jej, że niebo jest zielone. Jeśli pozyskała informacje o bólączce, tak jedyne co mógł, to wyjść z tego obronną ręką. Coś w środku jednak kuło w podniebienie i w serce, roztaczając aurę, jakoby miała rację, jakoby potrafiła. — Dlaczego mam pani ufać? — zapytał wprost, dłonie zaciskając na kieliszku wina, lecz nie unosząc go w górę. — Skąd mam mieć pewność, że jest pani tym, za kogo się podaje? Proszę nie zrozumieć mnie źle... Schlebia mi sam fakt, że tak piękna kobieta, jak pani zechciała obrać mnie za cel, lecz nie mogę być pewien, czy to nie cel intrygi — pilnował każdego słowa, na wypadek gdyby jednak jakimś cudem okazała się być dziennikarką. — Dlaczego mam pani wierzyć? — zapytał, parafrazując tak naprawdę ostatnie pytanie. — I co ważniejsze... Jeśli w istocie jest pani tym, za kogo się podaje... Czego oczekuje pani w zamian? — byłby głupcem gdyby po takich informacjach nie miał, chociaż cienia wątpliwości wobec jej natury, jednak jeszcze większym ignorantem byłby, gdyby nie zwrócił uwagi na fakt, że może mieć rację. Völva pod własną batutą (czy on pod batutą völvy?) mogłaby zapewnić więcej niż szybszy zysk, potężny sukces, czy też zachwycającą przyszłość, lecz musiał być ostrożny.
Nieznajomy
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:52
Osobliwy spektakl rozgrywał się tuż przed nią, a ona sama nie potrafiła, nie chciała odwrócić wzroku na bok. Mówiła więc dalej i chłonęła kolejne bodźce, drobne drgnięcia niemalże perfekcyjnie opanowanej mimiki, cień przemykający przez piwne oczy, tracący na szczerości uśmiech człowieka, który liczyć mógł na kolejne uciechy, lecz gorzko się przeliczył, unoszące się jabłko Adama przy odrobinę zbyt gwałtownym przełykaniu śliny i wypuszczane głośno powietrze, wcale nie z ulgą, jak wtedy, gdy zamiast bólu na jedną noc ofiarowała mu rozkosz. Nie. Do tego nie należało wracać, zacisnęła na ułamek sekundy powieki, pragnąc przepędzić niechciane wspomnienie jak najszybciej. To nie miało znaczenia, nie teraz, nie nigdy. Kelner powrócił niczym rybitwa nad tereny łowne, a ona ledwie na niego zerkając poprosiła o to samo. Mus karmelowy - niech więc będzie. Chwilę później ponownie zatapiała się w rozmowie z Wahlbergiem, nie odnotowując nawet tego, że nieznacznie, choć odruchowo pochylała się w jego stronę.
Nawet po drugiej stronie stolika czuła zapach eleganckiej wody kolońskiej.
Nie zmienił jej przez te wszystkie lata? Nieważne.
- Może pan się wypierać ze wszelkich sił, lecz czy nie widzi pan, że jest to bezcelowe? - zapytała, wciąż niezbita z tropu, wciąż twardo obstając przy swoim, choć własnej nieugiętości nie przekuwała w intonację czy gesty, pozwalając, by cała ta scenka dla postronnych świadków wyglądała niczym najzwyczajniejsza na świecie kolacja w wykwintnej restauracji, nieokraszona prywatnym dramatem mężczyzny skazanego na przywołane atakiem choroby cierpienie. - Wiem, niezależnie od tego czy zechce pan uwierzyć w prawdziwość moich słów i w moje intencje, czy też nie - czy tak było łatwiej? Wyprzeć się, zaprzeczyć, nie słuchać słów niemiłych dla ucha i nazwać je kłamstwem? - Nie zamierzam przekonywać pana do swojej racji, wszak jak już mówiłam wybór należy do pana - uwierzyłaby mu. Uwierzyłaby w pełne przekonania słowa i pozornie niewzruszoną postawę, gdyby informacje czerpała z jakiegokolwiek innego źródła, lecz nie - Norny nigdy nie zwiodły jej na manowce, jedyne możliwe błędy pozostawiając po stronie niezbyt dokładnych interpretacji. Tym razem jednak wizja była jasna i boleśnie wręcz klarowna, pozwalając Guldbrandsen siedzieć naprzeciwko Wahlberga bez mrugnięcia okiem i mówić to, czego usłyszeć się nie spodziewał, nie od niej.
- Pyta mnie pan o referencje? - kącik jej ust drgnął w rozbawieniu, a ciemne tęczówki błysnęły. - Zdaje pan sobie chyba sprawę z tego, że moja profesja charakteryzuje się szczególną poufnością, nie jestem więc w stanie podać panu nazwisk ludzi, którzy nie pragną rozgłosu ani opowiedzieć o sposobach, w jakich pomogłam innym wzbić się na wyżyny swoich możliwości - tak jak i o Tobie nie będę opowiadała innym. - Nie rozumie pan - skwitowała krótko kolejne jego słowa, szybko spędzając z triady oczu i ust wyraz nagłego rozczarowania. - To nie ja obrałam pana za cel. Jestem zaledwie pionkiem w grze, narzędziem w rękach przeznaczenia, którego nie da się zmienić - akceptacja tego stanu rzeczy nie przyszła łatwo ani szybko, przed laty Frida burzyła się przeciwko ostateczności losu utkanego przez Norny, przeciwko nieodwołalności tego, co zostało dla niej zaplanowane, przeciwko odgrywaniu we własnym życiu roli według scenariusza, którego nie mogła pisać sama, lecz początkowy bunt stopniowo ustępował miejsca zrozumieniu, a zrozumienie uczuciu komfortu. - I właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze, panie Wahlberg, nie musi mi pan wierzyć, nie teraz przynajmniej. Czas szybko pokaże czy w moich słowach brak jest prawdy i wówczas będziemy mogli wrócić do tej rozmowy, jeśli taka będzie pana wola - kilka dni zaledwie, kilka dni miało wystarczyć, by okolice jego splotu słonecznego rozdarł nieokiełznany ból, zrywający jednocześnie z jego powiek klapki niedowierzania i podejrzeń. Mogła poczekać. Ale dopuszczał do siebie możliwość, że ta, w której postaci dopatrywał się najprawdziwszej intrygantki i przechery, mogła w istocie rzeczy się nie mylić; widziała to w jego oczach, śledzących uważnie każdy jej ruch, choć nie zamierzała nań naciskać w żaden sposób. Z czasem, wszystko przyjdzie z czasem.
- Tego, czego pragnę, nie zdołają kupić żadne pieniądze, nie o nie zresztą w tym wszystkim chodzi, jeśli nie zdołał się pan jeszcze zorientować - pieniądze były przyjemnym, bo przyjemnym, acz skutkiem ubocznym, wypadkową podejmowanych działań i decyzji, które odgórnie skazane były na powodzenie. Ludziom, którym nigdy nie zabrakło monety w kieszeni łatwo było dywagować nad różnymi sprawami z kompletnym pominięciem kwestii pieniężnej, Frida nie była żadnym wyjątkiem. Nie pożądała złotych talarów, przekazywanych co tydzień niczym przymierającemu głodem stażyście, żyjącemu od wypłaty do wypłaty. Czego więc oczekujesz, Frido? Spojrzenie spod ciężkich, muśniętych cieniem powiek utkwiła w jego twarzy, napiętej i wyczekującej, zastygłej na wzór maski teatralnej skrywającej kłębiące się pod skórą emocje, lecz nie będącej w stanie pochłonąć gęstniejącej atmosfery.
- Oczekuję, że zrozumie pan, że mój sukces nierozerwalnie łączy się z jego własnym i nie będzie pan próbował ukrywać mnie przed światem ani utrudniać zbudowania odpowiedniej renomy wokół mojego nazwiska - nie przedłużała przejścia do meritum, nie znajdując uciechy w bezsensownych gierkach w nieodpowiednim miejscu i czasie. - Oczekuję, że uszanuje pan fakt, że jest to układ biznesowy, przynoszący obopólne korzyści tak długo, jak będziemy ze sobą współpracować - bo bez współpracy z twojej strony nic się nie uda, Olafie - i w związku z tym okaże się pan być mądrzejszy i nie postanowi wykorzystać moich umiejętności bardziej, niż jestem gotowa na to pozwolić - nie zrobisz niczego wbrew mojej woli, miej tego świadomość już teraz, nim zdążysz się zachłysnąć bezlikiem malujących się przed Tobą możliwości. - Niejeden próbował, z marnym skutkiem, pozwolę sobie nadmienić - kpiący uśmiech zatańczył na jej ustach, nim przytknęła do nich kieliszek, by upić wina po raz wtóry. Mężczyznom irytująco często wydawało się, że są w stanie nagiąć wszystkich i wszystko pod własne dyktando - czy i Wahlberg należał do tego mało zaszczytnego grona? - Oczekuję, że spędzi pan ze mną dostatecznie dużo czasu, bym mogła poznać i zrozumieć pana codzienność - otoczenie, plany, motywacje i cele - bo tylko w ten sposób będę w stanie skutecznie interpretować wizje, tak, by faktycznie były dla pana pomocne - mówiła głosem miękkim i przyjemnym dla ucha, lekkim i nieskrępowanym, pozwalającym sądzić, że podobne słowa wypowiadała już wielokrotnie, uściślając zasady współpracy nim ta na dobre się rozpocznie. - Oczekuję, że będzie pan ze mną brutalnie szczery, na każdym kroku, że nie będzie się pan bawił w półśrodki i półprawdy, że nie będzie pan się silił na zawoalowanie nurtujących pana kwestii i trawiących pana pragnień, jednocześnie licząc na to, że sama szukać będę w seidr odpowiedzi na pytania, które nie zostaną zadane - to bardzo prosta zasada, Olafie, dostaniesz tylko to, o co poprosisz. - Oczekuję, że dobrze wykorzysta pan czas, jaki został nam dany. Żadne z nas nie wie, ile tak naprawdę mamy go przed sobą, lecz gdy ten się skończy, każde z nas bez żalu pójdzie w swoją stronę - nie marnuj więc ani minuty, bo ja czynić tego nie zamierzam. Milczała chwilę, pozwalając wypowiedzianym słowom okrzepnąć, wino ponownie zatańczyło w jej kieliszku, nim raz jeszcze bez oporów skrzyżowała spojrzenie z Wahlbergiem, ciekawa jego reakcji.
- Z pewnością ma pan wiele pytań. Proszę więc pytać - uśmiechnęła się nieznacznie, odchylając się na oparciu krzesła obitego miłą w dotyku tkaniną, by wygodniej się na nim oprzeć, pewna swoich racji, pewna swoich ruchów. Nie daj się prosić, Olafie. Wiem doskonale, że śmiałości Ci nie brakuje.
Nawet po drugiej stronie stolika czuła zapach eleganckiej wody kolońskiej.
Nie zmienił jej przez te wszystkie lata? Nieważne.
- Może pan się wypierać ze wszelkich sił, lecz czy nie widzi pan, że jest to bezcelowe? - zapytała, wciąż niezbita z tropu, wciąż twardo obstając przy swoim, choć własnej nieugiętości nie przekuwała w intonację czy gesty, pozwalając, by cała ta scenka dla postronnych świadków wyglądała niczym najzwyczajniejsza na świecie kolacja w wykwintnej restauracji, nieokraszona prywatnym dramatem mężczyzny skazanego na przywołane atakiem choroby cierpienie. - Wiem, niezależnie od tego czy zechce pan uwierzyć w prawdziwość moich słów i w moje intencje, czy też nie - czy tak było łatwiej? Wyprzeć się, zaprzeczyć, nie słuchać słów niemiłych dla ucha i nazwać je kłamstwem? - Nie zamierzam przekonywać pana do swojej racji, wszak jak już mówiłam wybór należy do pana - uwierzyłaby mu. Uwierzyłaby w pełne przekonania słowa i pozornie niewzruszoną postawę, gdyby informacje czerpała z jakiegokolwiek innego źródła, lecz nie - Norny nigdy nie zwiodły jej na manowce, jedyne możliwe błędy pozostawiając po stronie niezbyt dokładnych interpretacji. Tym razem jednak wizja była jasna i boleśnie wręcz klarowna, pozwalając Guldbrandsen siedzieć naprzeciwko Wahlberga bez mrugnięcia okiem i mówić to, czego usłyszeć się nie spodziewał, nie od niej.
- Pyta mnie pan o referencje? - kącik jej ust drgnął w rozbawieniu, a ciemne tęczówki błysnęły. - Zdaje pan sobie chyba sprawę z tego, że moja profesja charakteryzuje się szczególną poufnością, nie jestem więc w stanie podać panu nazwisk ludzi, którzy nie pragną rozgłosu ani opowiedzieć o sposobach, w jakich pomogłam innym wzbić się na wyżyny swoich możliwości - tak jak i o Tobie nie będę opowiadała innym. - Nie rozumie pan - skwitowała krótko kolejne jego słowa, szybko spędzając z triady oczu i ust wyraz nagłego rozczarowania. - To nie ja obrałam pana za cel. Jestem zaledwie pionkiem w grze, narzędziem w rękach przeznaczenia, którego nie da się zmienić - akceptacja tego stanu rzeczy nie przyszła łatwo ani szybko, przed laty Frida burzyła się przeciwko ostateczności losu utkanego przez Norny, przeciwko nieodwołalności tego, co zostało dla niej zaplanowane, przeciwko odgrywaniu we własnym życiu roli według scenariusza, którego nie mogła pisać sama, lecz początkowy bunt stopniowo ustępował miejsca zrozumieniu, a zrozumienie uczuciu komfortu. - I właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze, panie Wahlberg, nie musi mi pan wierzyć, nie teraz przynajmniej. Czas szybko pokaże czy w moich słowach brak jest prawdy i wówczas będziemy mogli wrócić do tej rozmowy, jeśli taka będzie pana wola - kilka dni zaledwie, kilka dni miało wystarczyć, by okolice jego splotu słonecznego rozdarł nieokiełznany ból, zrywający jednocześnie z jego powiek klapki niedowierzania i podejrzeń. Mogła poczekać. Ale dopuszczał do siebie możliwość, że ta, w której postaci dopatrywał się najprawdziwszej intrygantki i przechery, mogła w istocie rzeczy się nie mylić; widziała to w jego oczach, śledzących uważnie każdy jej ruch, choć nie zamierzała nań naciskać w żaden sposób. Z czasem, wszystko przyjdzie z czasem.
- Tego, czego pragnę, nie zdołają kupić żadne pieniądze, nie o nie zresztą w tym wszystkim chodzi, jeśli nie zdołał się pan jeszcze zorientować - pieniądze były przyjemnym, bo przyjemnym, acz skutkiem ubocznym, wypadkową podejmowanych działań i decyzji, które odgórnie skazane były na powodzenie. Ludziom, którym nigdy nie zabrakło monety w kieszeni łatwo było dywagować nad różnymi sprawami z kompletnym pominięciem kwestii pieniężnej, Frida nie była żadnym wyjątkiem. Nie pożądała złotych talarów, przekazywanych co tydzień niczym przymierającemu głodem stażyście, żyjącemu od wypłaty do wypłaty. Czego więc oczekujesz, Frido? Spojrzenie spod ciężkich, muśniętych cieniem powiek utkwiła w jego twarzy, napiętej i wyczekującej, zastygłej na wzór maski teatralnej skrywającej kłębiące się pod skórą emocje, lecz nie będącej w stanie pochłonąć gęstniejącej atmosfery.
- Oczekuję, że zrozumie pan, że mój sukces nierozerwalnie łączy się z jego własnym i nie będzie pan próbował ukrywać mnie przed światem ani utrudniać zbudowania odpowiedniej renomy wokół mojego nazwiska - nie przedłużała przejścia do meritum, nie znajdując uciechy w bezsensownych gierkach w nieodpowiednim miejscu i czasie. - Oczekuję, że uszanuje pan fakt, że jest to układ biznesowy, przynoszący obopólne korzyści tak długo, jak będziemy ze sobą współpracować - bo bez współpracy z twojej strony nic się nie uda, Olafie - i w związku z tym okaże się pan być mądrzejszy i nie postanowi wykorzystać moich umiejętności bardziej, niż jestem gotowa na to pozwolić - nie zrobisz niczego wbrew mojej woli, miej tego świadomość już teraz, nim zdążysz się zachłysnąć bezlikiem malujących się przed Tobą możliwości. - Niejeden próbował, z marnym skutkiem, pozwolę sobie nadmienić - kpiący uśmiech zatańczył na jej ustach, nim przytknęła do nich kieliszek, by upić wina po raz wtóry. Mężczyznom irytująco często wydawało się, że są w stanie nagiąć wszystkich i wszystko pod własne dyktando - czy i Wahlberg należał do tego mało zaszczytnego grona? - Oczekuję, że spędzi pan ze mną dostatecznie dużo czasu, bym mogła poznać i zrozumieć pana codzienność - otoczenie, plany, motywacje i cele - bo tylko w ten sposób będę w stanie skutecznie interpretować wizje, tak, by faktycznie były dla pana pomocne - mówiła głosem miękkim i przyjemnym dla ucha, lekkim i nieskrępowanym, pozwalającym sądzić, że podobne słowa wypowiadała już wielokrotnie, uściślając zasady współpracy nim ta na dobre się rozpocznie. - Oczekuję, że będzie pan ze mną brutalnie szczery, na każdym kroku, że nie będzie się pan bawił w półśrodki i półprawdy, że nie będzie pan się silił na zawoalowanie nurtujących pana kwestii i trawiących pana pragnień, jednocześnie licząc na to, że sama szukać będę w seidr odpowiedzi na pytania, które nie zostaną zadane - to bardzo prosta zasada, Olafie, dostaniesz tylko to, o co poprosisz. - Oczekuję, że dobrze wykorzysta pan czas, jaki został nam dany. Żadne z nas nie wie, ile tak naprawdę mamy go przed sobą, lecz gdy ten się skończy, każde z nas bez żalu pójdzie w swoją stronę - nie marnuj więc ani minuty, bo ja czynić tego nie zamierzam. Milczała chwilę, pozwalając wypowiedzianym słowom okrzepnąć, wino ponownie zatańczyło w jej kieliszku, nim raz jeszcze bez oporów skrzyżowała spojrzenie z Wahlbergiem, ciekawa jego reakcji.
- Z pewnością ma pan wiele pytań. Proszę więc pytać - uśmiechnęła się nieznacznie, odchylając się na oparciu krzesła obitego miłą w dotyku tkaniną, by wygodniej się na nim oprzeć, pewna swoich racji, pewna swoich ruchów. Nie daj się prosić, Olafie. Wiem doskonale, że śmiałości Ci nie brakuje.
Bezimienny
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:53
Ból, jaki trawił jego organizm, mącił też w głowie, rozrywając płaty skóry, wyrywając ostatki dobrej woli swoimi szponami. Olaf lękał się go, ufając zaledwie garstce osób, doświadczonych medyków, którzy odpowiednie sumy brudnych pieniędzy chowali w swych kieszeniach. Czy któryś z nich puścił parę z ust? Któryś dostał więcej?
— Rozumiem, że informacje, które pani posiada, są wiarygodne, lecz proszę mi wierzyć — nachylił się nieco głębiej, a jego głos stał się twardszy, niepragnący usłyszeć już żadnej odpowiedzi, nieszukający oporu — miewam się doskonale. Dziękuję za troskę — upity łyk wina ciągnął się po gardle, otulając ściśniętą krtań. Nie powinna mieć dostępu do tych informacji, nie miała skąd ich wziąć.
— Panno — podkreślił to słowo, skoro tego właśnie sobie życzyła — Guldbrandsen, proszę sobie tak nie żartować. Jeśli chciałbym dostać referencje, to sam bym je sobie znalazł — spojrzenia nie odjął od kobiety. Coś magnetycznie przyciągało do jej oblicza, lecz nie miało nic wspólnego z wyglądem, choć i ten był wręcz zniewalający. To mistycyzm w jej postaci, lub szyk i pewność siebie, nienaganna postawa, wyprostowana długa szyja i w końcu skojarzenie, krótkie deja vu, wzięte z niczego. Ludzi dało się przekupić, by śpiewali, co tylko zapragnie kupujący, obserwował to nie raz na własnych pannach, które zmierzając do prywatnych pokojów, tańczyły biodrami i unosiły się nad ziemią, ku uciesze klienta i własnej potrzebie posiadania złotych monet. Chciał być przekonany, odnaleźć w jej oczach szczerość i prawdę, a póki co, słuchał. Nie brak jej było sensu, gdy wskazywała, że to Norny naznaczyły ją i jego, nie zaś jej dłonie, czy przypadek, a zaplanowany przez nie los. Kiwnął więc głową na to wyznanie, połowicznie akceptując je, lecz nie odkrywając się z tym że w istocie zaczynał jej wierzyć.
Słuchając kolejnych wymagań, na początku brwi unosił wyżej, zaś twarz z poważnej zmieniała się w rozbawioną. Mógłby parsknąć śmiechem na stawiane warunki, bo nic nie był nikomu winien, a już na pewno nieobcej kobiecie, która podstępem chciała wedrzeć się do jego życia i ciągnąć z niego korzyści.
Prawiła o sukcesie, o nierozerwalności ich dwójki, na co on sam jedynie uśmiechał się cynicznie, lisio i wręcz wrednie, tak jakby planował wyśmiać każde słowo, które pada z jej ust. Nie zrobił tego, potrafiąc grać, zachowywać umiar, a przede wszystkim, dążyć do tego, czego pragnął. Dziś tym czymś było wysłuchanie jej słów, upewnienie się wobec zamiarów, a także wyciągnięcie prawidłowych wniosków. Nie mógł mieć najmniejszej pewności co do jej przeszłości, tak samo zresztą jak co do swojej. Nawet jeśli nie wyglądała na oszustkę, tak mogła być przebiegłą kłamczuchą, gotową ograć nawet Wahlberga. Wystarczyłby większy dekolt i szerzej otworzone w uśmiechu usta, Laleczko, a nie potrzebowałabyś kłamstw. Umysł wzbraniał się przed przyznaniem jej racji, chociaż instynkt podpowiadał, że ma rację. Tak więc trwał w tym zawieszeniu pomiędzy sobą samym, przysłuchując się dalej.
Chciała renomy wokół własnego nazwiska. Rozpoznawalności? Reputacji? A może znudziło jej się już granie lub bycie völvą i postanowiła zostać midgardzką celebrytką? Brzmiała tak, jakby sprzedawała samą siebie na pozycję jego żony, lub pragnęła uzyskać jego patronat. Słyszał już podobne historie, zawsze z ust młodych malarek, gotowych oddać własną duszę i talent za sukces, zwykle jednak te były tragiczne, pieczętowane bólem i problemem, który to Wahlberg z pomocą pieniędzy rozwiązywał.
Frida była jednak znacznie pewniejsza siebie, a w jej gestach, wysoko osadzonych kościach policzkowych, ciemnych brwiach, czy ostrym uśmiechu, sam nie znalazł nic, co skłoniłoby do myślenia o niej, jak o zgubionej dziewczynce, których pełno było w podziemiach Besettelse, które kreował na kochanice dla najbogatszych kochanków. To przecież też sztuka. Wciąż witał ją uśmiechem, lecz z każdym kolejnym zdaniem, ten zmieniał się w poważny wyraz twarzy. Próżno było szukać w nim zmartwienia, lub przerażenia, co najwyżej konsternację. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, jak rozsądnie mówiła i jak jasne warunki stawiała. Znała swoją wartość, nie zamierza tanio się sprzedać, więc czy okazja w ogóle była opłacalna? Brutalna szczerość, jakiej pragnęła z jego ust, miała być zgubą, o czym przekonała się już Lykke przed wieloma miesiącami. Mrużył oczy, gdy wspominała o półprawdach, bo czy kiedykolwiek wysilił się na inne? Sam nie odezwał się ani słowem, dopóki nie skończyła swojego wywodu, nie zamierzał jej zresztą przerywać, nakreślać jak powinna prowadzić dialog, jak powinna prowadzić tę sprzedaż. Znał się na tym lepiej, wiedział jak handlować ludzkim ciałem i umysłem, aby wyciągnąć z niego jak najwięcej. Co w jej głowie sprawiło, że myślała, że wygra tak lekko i tak płynnie? Że miły głos, jakim go dziś karmiła, wystarczy, aby oddał jej siebie, swoje myśli? Aby przysiągł czas i spełnienie pragnień? Sarkazm cisnął się na usta. Już raz obiecywał wierność i uczciwość małżeńską, każdą z tych obietnic złamał bez zawahań. Mógł zrobić dokładnie to samo i teraz, oszukać, zobaczyć co mu da, zabawić się silnym umysłem, który z pewnością miał słabe punkty, każdy je miał, tak samo zresztą jak sam Wahlberg. Gdyby wspomniała o czymkolwiek innym, nawet dotyczącym jego biznesu, tak nie poruszyłaby go ta mowa w szczególny sposób, ale choroba, z którą mierzył się od najmłodszych lat, zbyt wiele razy spędzała mu sen z powiek, była zbyt nieprzewidywalna, aby móc ją kontrolować, a gdy atakowała, pozostawał jedynie ból. Jeśli ona była w stanie z dokładnością co do dnia dostrzec jej atak, tak mogłaby zostać asem w rękawie, stopniowo wpływającym również na inne aspekty jego życia. Wszelkie kontakty w sądzie, prokuraturze, Kruczej Straży, wśród majętnych polityków i wpływowych jarlów, nie byłyby już sprawą przetrwania, a jedynie elementem słodkiej gry, bo oto w swe dłonie dostałby totem, którego miękkie usta dyktowałyby rzeczywistość. O ile oczywiście była prawdziwa. Trwał w ciszy nieco zbyt długo, analizując każdy element tej rozgrywki, nie dopuszczając myśli, że miałby zostać hazardzistą, stawiając wszystko na jedną kartę. Mógłby oczywiście zgodzić się z jej wcześniejszymi słowami i zwyczajnie poczekać, zobaczyć, jaki efekt będzie miała jej wróżba, a wtedy nawet i uwierzyć, ale tak zrobiłby jedynie głupiec, oddając wszystkie asy do jej rękawa, samemu pozostając z dziewiątką karo. Musiał kupić sobie więcej czasu, przeciągnąć szalę wygranej na swoją stronę, zastosować blef na przeciwniku. O co miał pytać? O mnogość wymagań? O jej skończoną edukację, czy może dobre i słabe strony? To nie dziwka, jakich mam w brut. Skonsternowana twarz, pełna niezrozumienia i rozważań, przyjęła w końcu inny wyraz. Dziwnie spokojny, pogodzony, triumfalny.
— Chcę zadać tylko jedno pytanie. Czy po deserze wybierze się pani ze mną na spacer? — spytałem. Szarmancki uśmiech mógł być zaskoczeniem, jeśli spodziewała się gradobicia pytań, niepewności, albo co gorsza, jeśli naprawdę sądziła, że zapewni sobie to wszystko jedynie krótką mową. Był jeszcze czas, a Wahlberg właśnie rozpoczął grę, budując sobie przewagę. Nie mógł być w niej przegranym, bo jeśli okaże się oszustką — wzrokiem przejechał po jej obojczykach, na krótki moment spojrzenie zawieszając na dekolcie — tak, przynajmniej ucieszy jego wzrok. Nie czekając na przybycie kelnera, sam sięgnął do butelki, którą następnie przechylił, do kieliszka kobiety wlewając trunek. Nie odpowiedział na wcześniejsze wymagania, nie miał zamiaru ich nawet komentować, nie teraz. Teraz skupi się na niej. — Znam w okolicy Starego Miasta park, który rozświetla się tysiącem ogni, odpalanych tam przez wiekowego latarnika. To koncert świateł i iskier, baśń dla oczu. Będę zachwycony jeśli przeżyje to pani razem ze mną — opowiadał, odbierając od kelnera mus karmelowy, podany na srebrnym talerzu wraz z dwoma widelczykami. Ponownie Olaf wzrok zawiesił na niej, pozwalając sobie na celebrację rys twarzy kobiety i jej wdzięków, nawet jeśli jedynie to miał z tego spotkania wynieść. Dobry biznesmen zawsze zwęszy okazję, zaś ona była istnym złotym kluczem. Pozostało dowiedzieć się jaką drogę otwierał.
Ból czy rozkosz? Przeznaczenie czy oszustwo?
— Rozumiem, że informacje, które pani posiada, są wiarygodne, lecz proszę mi wierzyć — nachylił się nieco głębiej, a jego głos stał się twardszy, niepragnący usłyszeć już żadnej odpowiedzi, nieszukający oporu — miewam się doskonale. Dziękuję za troskę — upity łyk wina ciągnął się po gardle, otulając ściśniętą krtań. Nie powinna mieć dostępu do tych informacji, nie miała skąd ich wziąć.
— Panno — podkreślił to słowo, skoro tego właśnie sobie życzyła — Guldbrandsen, proszę sobie tak nie żartować. Jeśli chciałbym dostać referencje, to sam bym je sobie znalazł — spojrzenia nie odjął od kobiety. Coś magnetycznie przyciągało do jej oblicza, lecz nie miało nic wspólnego z wyglądem, choć i ten był wręcz zniewalający. To mistycyzm w jej postaci, lub szyk i pewność siebie, nienaganna postawa, wyprostowana długa szyja i w końcu skojarzenie, krótkie deja vu, wzięte z niczego. Ludzi dało się przekupić, by śpiewali, co tylko zapragnie kupujący, obserwował to nie raz na własnych pannach, które zmierzając do prywatnych pokojów, tańczyły biodrami i unosiły się nad ziemią, ku uciesze klienta i własnej potrzebie posiadania złotych monet. Chciał być przekonany, odnaleźć w jej oczach szczerość i prawdę, a póki co, słuchał. Nie brak jej było sensu, gdy wskazywała, że to Norny naznaczyły ją i jego, nie zaś jej dłonie, czy przypadek, a zaplanowany przez nie los. Kiwnął więc głową na to wyznanie, połowicznie akceptując je, lecz nie odkrywając się z tym że w istocie zaczynał jej wierzyć.
Słuchając kolejnych wymagań, na początku brwi unosił wyżej, zaś twarz z poważnej zmieniała się w rozbawioną. Mógłby parsknąć śmiechem na stawiane warunki, bo nic nie był nikomu winien, a już na pewno nieobcej kobiecie, która podstępem chciała wedrzeć się do jego życia i ciągnąć z niego korzyści.
Prawiła o sukcesie, o nierozerwalności ich dwójki, na co on sam jedynie uśmiechał się cynicznie, lisio i wręcz wrednie, tak jakby planował wyśmiać każde słowo, które pada z jej ust. Nie zrobił tego, potrafiąc grać, zachowywać umiar, a przede wszystkim, dążyć do tego, czego pragnął. Dziś tym czymś było wysłuchanie jej słów, upewnienie się wobec zamiarów, a także wyciągnięcie prawidłowych wniosków. Nie mógł mieć najmniejszej pewności co do jej przeszłości, tak samo zresztą jak co do swojej. Nawet jeśli nie wyglądała na oszustkę, tak mogła być przebiegłą kłamczuchą, gotową ograć nawet Wahlberga. Wystarczyłby większy dekolt i szerzej otworzone w uśmiechu usta, Laleczko, a nie potrzebowałabyś kłamstw. Umysł wzbraniał się przed przyznaniem jej racji, chociaż instynkt podpowiadał, że ma rację. Tak więc trwał w tym zawieszeniu pomiędzy sobą samym, przysłuchując się dalej.
Chciała renomy wokół własnego nazwiska. Rozpoznawalności? Reputacji? A może znudziło jej się już granie lub bycie völvą i postanowiła zostać midgardzką celebrytką? Brzmiała tak, jakby sprzedawała samą siebie na pozycję jego żony, lub pragnęła uzyskać jego patronat. Słyszał już podobne historie, zawsze z ust młodych malarek, gotowych oddać własną duszę i talent za sukces, zwykle jednak te były tragiczne, pieczętowane bólem i problemem, który to Wahlberg z pomocą pieniędzy rozwiązywał.
Frida była jednak znacznie pewniejsza siebie, a w jej gestach, wysoko osadzonych kościach policzkowych, ciemnych brwiach, czy ostrym uśmiechu, sam nie znalazł nic, co skłoniłoby do myślenia o niej, jak o zgubionej dziewczynce, których pełno było w podziemiach Besettelse, które kreował na kochanice dla najbogatszych kochanków. To przecież też sztuka. Wciąż witał ją uśmiechem, lecz z każdym kolejnym zdaniem, ten zmieniał się w poważny wyraz twarzy. Próżno było szukać w nim zmartwienia, lub przerażenia, co najwyżej konsternację. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, jak rozsądnie mówiła i jak jasne warunki stawiała. Znała swoją wartość, nie zamierza tanio się sprzedać, więc czy okazja w ogóle była opłacalna? Brutalna szczerość, jakiej pragnęła z jego ust, miała być zgubą, o czym przekonała się już Lykke przed wieloma miesiącami. Mrużył oczy, gdy wspominała o półprawdach, bo czy kiedykolwiek wysilił się na inne? Sam nie odezwał się ani słowem, dopóki nie skończyła swojego wywodu, nie zamierzał jej zresztą przerywać, nakreślać jak powinna prowadzić dialog, jak powinna prowadzić tę sprzedaż. Znał się na tym lepiej, wiedział jak handlować ludzkim ciałem i umysłem, aby wyciągnąć z niego jak najwięcej. Co w jej głowie sprawiło, że myślała, że wygra tak lekko i tak płynnie? Że miły głos, jakim go dziś karmiła, wystarczy, aby oddał jej siebie, swoje myśli? Aby przysiągł czas i spełnienie pragnień? Sarkazm cisnął się na usta. Już raz obiecywał wierność i uczciwość małżeńską, każdą z tych obietnic złamał bez zawahań. Mógł zrobić dokładnie to samo i teraz, oszukać, zobaczyć co mu da, zabawić się silnym umysłem, który z pewnością miał słabe punkty, każdy je miał, tak samo zresztą jak sam Wahlberg. Gdyby wspomniała o czymkolwiek innym, nawet dotyczącym jego biznesu, tak nie poruszyłaby go ta mowa w szczególny sposób, ale choroba, z którą mierzył się od najmłodszych lat, zbyt wiele razy spędzała mu sen z powiek, była zbyt nieprzewidywalna, aby móc ją kontrolować, a gdy atakowała, pozostawał jedynie ból. Jeśli ona była w stanie z dokładnością co do dnia dostrzec jej atak, tak mogłaby zostać asem w rękawie, stopniowo wpływającym również na inne aspekty jego życia. Wszelkie kontakty w sądzie, prokuraturze, Kruczej Straży, wśród majętnych polityków i wpływowych jarlów, nie byłyby już sprawą przetrwania, a jedynie elementem słodkiej gry, bo oto w swe dłonie dostałby totem, którego miękkie usta dyktowałyby rzeczywistość. O ile oczywiście była prawdziwa. Trwał w ciszy nieco zbyt długo, analizując każdy element tej rozgrywki, nie dopuszczając myśli, że miałby zostać hazardzistą, stawiając wszystko na jedną kartę. Mógłby oczywiście zgodzić się z jej wcześniejszymi słowami i zwyczajnie poczekać, zobaczyć, jaki efekt będzie miała jej wróżba, a wtedy nawet i uwierzyć, ale tak zrobiłby jedynie głupiec, oddając wszystkie asy do jej rękawa, samemu pozostając z dziewiątką karo. Musiał kupić sobie więcej czasu, przeciągnąć szalę wygranej na swoją stronę, zastosować blef na przeciwniku. O co miał pytać? O mnogość wymagań? O jej skończoną edukację, czy może dobre i słabe strony? To nie dziwka, jakich mam w brut. Skonsternowana twarz, pełna niezrozumienia i rozważań, przyjęła w końcu inny wyraz. Dziwnie spokojny, pogodzony, triumfalny.
— Chcę zadać tylko jedno pytanie. Czy po deserze wybierze się pani ze mną na spacer? — spytałem. Szarmancki uśmiech mógł być zaskoczeniem, jeśli spodziewała się gradobicia pytań, niepewności, albo co gorsza, jeśli naprawdę sądziła, że zapewni sobie to wszystko jedynie krótką mową. Był jeszcze czas, a Wahlberg właśnie rozpoczął grę, budując sobie przewagę. Nie mógł być w niej przegranym, bo jeśli okaże się oszustką — wzrokiem przejechał po jej obojczykach, na krótki moment spojrzenie zawieszając na dekolcie — tak, przynajmniej ucieszy jego wzrok. Nie czekając na przybycie kelnera, sam sięgnął do butelki, którą następnie przechylił, do kieliszka kobiety wlewając trunek. Nie odpowiedział na wcześniejsze wymagania, nie miał zamiaru ich nawet komentować, nie teraz. Teraz skupi się na niej. — Znam w okolicy Starego Miasta park, który rozświetla się tysiącem ogni, odpalanych tam przez wiekowego latarnika. To koncert świateł i iskier, baśń dla oczu. Będę zachwycony jeśli przeżyje to pani razem ze mną — opowiadał, odbierając od kelnera mus karmelowy, podany na srebrnym talerzu wraz z dwoma widelczykami. Ponownie Olaf wzrok zawiesił na niej, pozwalając sobie na celebrację rys twarzy kobiety i jej wdzięków, nawet jeśli jedynie to miał z tego spotkania wynieść. Dobry biznesmen zawsze zwęszy okazję, zaś ona była istnym złotym kluczem. Pozostało dowiedzieć się jaką drogę otwierał.
Ból czy rozkosz? Przeznaczenie czy oszustwo?
Nieznajomy
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:53
Łagodny uśmiech rozciągał umalowane szminką w kolorze bordo usta, gdy Wahlberg po raz kolejny z uporem maniaka zarzekał się, że dopisuje mu pełnia zdrowia. - Pozostaje mi zatem pozazdrościć - wyrzekła miękko, ustępując mu w kwestii, o którą postanowił walczyć do upadłego, jakby nie rozumiejąc, że nie ona jest jego wrogiem. - Oby zostało tak już na zawsze - upiła drobny łyk wina dla przypieczętowania tego niezobowiązującego toastu, nie zamierzając wdawać się w bezcelowe przepychanki słowne, gdy kompletnie zbędnym dla niej było wymuszenie na mężczyźnie przyznania jej racji. Jeśli z jakiegoś powodu wolał iść w zaparte, droga wolna, choć obydwoje z pewnością doskonale wiedzieli, że zaklinanie rzeczywistości nie było w stanie faktycznie jej zmienić.
Rozbawienie ponownie zalśniło w jej oczach, jej humor tworzył osobliwy kontrast z nastrojem, w jaki każdym kolejnym słowem wpędzała Wahlberga, wciąż czujnego i nieufnego, lecz z sobie tylko znanych powodów kontynuującego tę wyborną konwersację. - Pozwalam sobie w to powątpiewać, bo zdaje się, że nie szuka więc pan informacji dostatecznie dociekliwie lub pańskie kontakty nie tworzą tak rozległej siatki jak chciałby pan wierzyć - stwierdziła lekkim tonem, bo skoro jedynymi informacjami, jakie pozyskał na jej temat było potwierdzenie, że nie jest powiązana w żaden oczywisty sposób z mediami, znaczyło to tyle, że nie starał się zbyt mocno. - Podpowiem więc, że prawdy na mój temat może pan szukać w murach Instytutu Eihwaz. Profesor Vidgren z pewnością udzieli wyczerpujących odpowiedzi na pańskie pytania - rozpostarła przed nim kolejny wątek, bez chwili zawahania przywołując postać człowieka, który wtajemniczał ją w arkana magii rytualnej, by ostatecznie pomóc w odkryciu i rozwinięciu pełni drzemiącego w niej potencjału. Czy znali się z Wahlbergiem, skoro byli w zbliżonym wieku i przejawiali kilka cech wspólnych, które już teraz dostrzegała gołym okiem? Pytanie nie wybrzmiało na wysokości jej strun głosowych, gdy spojrzeniem odpowiadała na spojrzenie, bezwstydnie, lecz niezuchwale. - Jeśli natomiast pragnąłby pan dowiedzieć się więcej o moich korzeniach, powinien pan szukać dalej na północy, w okolicy Tromsø - rzucała kolejny okruch informacji niemalże nonszalancko, palcem wskazującym zakreślając niewielkie kręgi na nóżce kryształowego kieliszka. - Tam z kolej usłyszałby pan o darze objawiającym się w mojej rodzinie co drugie lub czasem trzecie pokolenie - nikt nie śmiałby na głos nazwać naznaczenia przez Norny mianem przekleństwa. - Usłyszałby pan o mojej mentorce, Myrthild, przyuczającej mnie zawodu, który sama wykonywała przez przeszło trzy dekady - jej przeznaczenie nigdy nie zawiodło do Midgardu, lecz nie znaczy to wcale, że nie odnosiła sukcesów. - oraz o prosperującym rodzinnym biznesie, który pozwoliłby panu odetchnąć z ulgą na myśl, że ostatnim, co mnie interesuje, jest pana własny majątek. O ile, rzecz jasna, nie mówimy o jego pomnażaniu - za jakiej racji miałaby polować na zawartość jego skrytki bankowej czy sejfu zamontowanego w mieszkaniu, jeśli sama na brak talarów narzekać nie mogła, jednocześnie nie przywiązując do nich zbyt wielkiej wagi, gdy w życiu nie zabrakło jej nigdy niczego materialnego? W jakim celu miałaby przekazywać w obce ręce ciężkie sakiewki złota, by zyskać poufne informacje o jego stanie zdrowia, nie będącym jednak w żadnym stopniu powodem do wstydu, a więc i siłą rzeczy stanowiącym wyjątkowo słabe narzędzie do szantażu? I co, na Odyna, miałaby próbować owym szantażem uzyskać? Kolejne scenariusze lawirowały wokół nich, jeden bardziej absurdalny od drugiego, a Guldbrandsen odsuwała od siebie je wszystkie, święcie wierząc w to, że i Olaf przejrzy w końcu na oczy i przestanie snuć teorie spiskowe z nią w roli głównej. Kiwał głową anemicznie, lecz to wciąż było mało, za mało, by kontynuowała temat, gdy kolejne jej słowa miałyby przepadać bez śladu w studni bez dna.
Milczał, gdy mówiła, chociaż sama spodziewałaby się z jego strony reakcji, jakiejkolwiek, byleby werbalnej. Tymczasem przed jej oczami rozciągał się kalejdoskop przemykających przez jego twarz emocji, nie zdradzających zbyt wylewnie myśli kłębiących się pod hebanem włosów, a ona sama nie była pewna czy spotkanie nie jest dla niego jednym wielkim żartem, czy nie traciła właśnie czasu - swojego i jego. Ignorowała wspaniałomyślnie iskierki rozbawienia tańczące w jego ciemnych źrenicach, drobne drgnięcia ust zastygłych w cynicznym wyrazie i nieodparte wrażenie, że rozmowa ta skończyłaby się już dawno, gdyby szmaragd jedwabiu podkreślającego krzywizny jej ciała, gdyby nie urokliwość jej uśmiechu i świeżość lica. Mówiła jednak dalej, z pełnią zdecydowania płynącego ze świadomości własnej wartości i nadziei, że i on z czasem nauczy się doceniać przychylność, jaką okazały mu Norny, gdy naprężając nić przeznaczenia skierowały jej kroki właśnie do niego. Cóż innego mogła uczynić, jeśli nie powiedzieć swoje i liczyć na obopólnie korzystne rozstrzygnięcie dylematu, przed którym go postawiła, prosząc o to, by jej zaufał i by powitał ją w swoim życiu z otwartymi ramionami? Miał swoje powody, by tego nie czynić - ona miała swoje, by sądzić, że to się jeszcze zmieni.
Pozwoliła więc ciszy trwać, nie dopowiadając na siłę kolejnych słów, które nie miały tego wieczoru trafić na podatny grunt, lecz na zmrożony ugór i raz jeszcze zwilżyła usta wytwornym trunkiem, w oczekiwaniu na reakcję. Ostatnia ze zmian, jakie zaszły w mimice twarzy okazały się być najgwałtowniejsze i najbardziej zaskakujące. Dotychczasowe napięcie widoczne między drobnymi mięśniami szczęki i ust wyparowało na pozór bezpowrotnie, pionowe zmarszczki przecinające czoło centralnie pomiędzy brwiami wygładziły się, nie pozostawiając po sobie śladu - nawet i cienie wcześniej widoczne pod oczami o nieufnym spojrzeniu zdawały się rozjaśnieć w nagłym przypływie spokoju, który rozluźnił optycznie również i jego sylwetkę. Czy więc zrozumiał? Obserwowała go dłuższą chwilę, nim zadane przez mężczyznę pytanie rozciągnęło jej usta w szczerym uśmiechu odsłaniającym rządek połyskujących bielą równych zębów.
- Nie skosztował pan nawet deseru, lecz już planuje ciąg dalszy wieczoru? - rozbawienie dźwięczało w jej głosie raz jeszcze, choć nie zamierzała ukrywać, że na rękę był jej fakt tymczasowego porzucenia tematu, który najwidoczniej stał się ciężkostrawny. To nie ucieknie, wrócą do niego później lub nie, jeśli tak zadecyduje Wahlberg, nie jej celem wszak było przymuszanie go do czegokolwiek, czego sam by nie pragnął. Potrzebował czasu na przetrawienie wszystkiego, co zasłyszał, Frida nie potrafiła się temu dziwić, wiedząc z autopsji jak różnie odbierane są podobne wieści - właśnie tyle więc mogła dać mu teraz: czas. - Jest pan odporny na uroki kulinarnych doznań czy przemawia przez pana nieprzemożona potrzeba kontrolowania sytuacji? - zapytała po chwili, ciekawa jego motywacji. Wtedy wydawał się być spontaniczny, czyżby więc upływ lat odcisnął na nim swe piętno i zarządał zmian? Płytkim skinieniem głowy podziękowała za nalanie wina, nie ingerując w obrót spraw i nie próbując za wszelką cenę przywrócić ich na poprzednie tory. Niech patrzy na nią, jeśli chce, cudze spojrzenia już dawno przestały ją peszyć, choć to jedno konkretne przywoływało z odmętów jej pamięci wspomnienia, przez które powinna się oblać pąsowym rumieńcem i zwrócić twarz w inną stronę. Nie zrobiła tego, słuchając poetyckich niemalże opisów spektaklu świateł, usta wciąż wyginając w łagodnym uśmiechu. - Mówi pan o ogrodach Baldura? - o tych samych, na które widok rozciągał się z jej sypialnianego okna i tych samych, przez które przechodziła niemalże codziennie, gdy w czasach studenckich z rozmysłem wybierała dłuższą trasę na zajęcia, by po drodze zachwycić się jeszcze pięknem gęsto rosnących roślin? Miał ją za przyjezdną, obcą nie tylko dla niego, ale i dla całego Midgardu, teraz widziała to wyraźnie, lecz nie zamierzała wyprowadzać go z błędu, jeszcze nie teraz. - Chętnie - odparła krótko, przyjmując zaproszenie, gdy na stole pomiędzy nimi znalazła się ozdobiona owocami porcja musu. Odczekała chwilę, aż kelner ponownie się od nich oddali, po czym ująwszy jeden z widelczyków w palce, nabrała nań odrobinę lekkiej jak chmura pianki. - Powinien się pan wyspać, Panie Wahlberg, ma pan przed sobą ciężki dzień - oznajmiła nieoczekiwanie, lecz bez kasandrycznego tonu, nie rozwijając myśli, która płynęła z kolejnego przebłysku najbliższej przyszłości okraszonej nieoczekiwaną obecnością filigranowej sylwetki w jego życiu, sylwetki przywodzącej na myśl wysmukłe primabaleriny, kruchej, acz zdolnej namieszać. Kim dla niego była ciemnowłosa, której twarzy nie zdołała dojrzeć, lecz która zatrząść miała jego spokojem i zawitać na nowo w jego codzienności? Raz jeszcze odnalazła piwne tęczówki, unosząc do ust widelczyk i smakując deseru.
Rozbawienie ponownie zalśniło w jej oczach, jej humor tworzył osobliwy kontrast z nastrojem, w jaki każdym kolejnym słowem wpędzała Wahlberga, wciąż czujnego i nieufnego, lecz z sobie tylko znanych powodów kontynuującego tę wyborną konwersację. - Pozwalam sobie w to powątpiewać, bo zdaje się, że nie szuka więc pan informacji dostatecznie dociekliwie lub pańskie kontakty nie tworzą tak rozległej siatki jak chciałby pan wierzyć - stwierdziła lekkim tonem, bo skoro jedynymi informacjami, jakie pozyskał na jej temat było potwierdzenie, że nie jest powiązana w żaden oczywisty sposób z mediami, znaczyło to tyle, że nie starał się zbyt mocno. - Podpowiem więc, że prawdy na mój temat może pan szukać w murach Instytutu Eihwaz. Profesor Vidgren z pewnością udzieli wyczerpujących odpowiedzi na pańskie pytania - rozpostarła przed nim kolejny wątek, bez chwili zawahania przywołując postać człowieka, który wtajemniczał ją w arkana magii rytualnej, by ostatecznie pomóc w odkryciu i rozwinięciu pełni drzemiącego w niej potencjału. Czy znali się z Wahlbergiem, skoro byli w zbliżonym wieku i przejawiali kilka cech wspólnych, które już teraz dostrzegała gołym okiem? Pytanie nie wybrzmiało na wysokości jej strun głosowych, gdy spojrzeniem odpowiadała na spojrzenie, bezwstydnie, lecz niezuchwale. - Jeśli natomiast pragnąłby pan dowiedzieć się więcej o moich korzeniach, powinien pan szukać dalej na północy, w okolicy Tromsø - rzucała kolejny okruch informacji niemalże nonszalancko, palcem wskazującym zakreślając niewielkie kręgi na nóżce kryształowego kieliszka. - Tam z kolej usłyszałby pan o darze objawiającym się w mojej rodzinie co drugie lub czasem trzecie pokolenie - nikt nie śmiałby na głos nazwać naznaczenia przez Norny mianem przekleństwa. - Usłyszałby pan o mojej mentorce, Myrthild, przyuczającej mnie zawodu, który sama wykonywała przez przeszło trzy dekady - jej przeznaczenie nigdy nie zawiodło do Midgardu, lecz nie znaczy to wcale, że nie odnosiła sukcesów. - oraz o prosperującym rodzinnym biznesie, który pozwoliłby panu odetchnąć z ulgą na myśl, że ostatnim, co mnie interesuje, jest pana własny majątek. O ile, rzecz jasna, nie mówimy o jego pomnażaniu - za jakiej racji miałaby polować na zawartość jego skrytki bankowej czy sejfu zamontowanego w mieszkaniu, jeśli sama na brak talarów narzekać nie mogła, jednocześnie nie przywiązując do nich zbyt wielkiej wagi, gdy w życiu nie zabrakło jej nigdy niczego materialnego? W jakim celu miałaby przekazywać w obce ręce ciężkie sakiewki złota, by zyskać poufne informacje o jego stanie zdrowia, nie będącym jednak w żadnym stopniu powodem do wstydu, a więc i siłą rzeczy stanowiącym wyjątkowo słabe narzędzie do szantażu? I co, na Odyna, miałaby próbować owym szantażem uzyskać? Kolejne scenariusze lawirowały wokół nich, jeden bardziej absurdalny od drugiego, a Guldbrandsen odsuwała od siebie je wszystkie, święcie wierząc w to, że i Olaf przejrzy w końcu na oczy i przestanie snuć teorie spiskowe z nią w roli głównej. Kiwał głową anemicznie, lecz to wciąż było mało, za mało, by kontynuowała temat, gdy kolejne jej słowa miałyby przepadać bez śladu w studni bez dna.
Milczał, gdy mówiła, chociaż sama spodziewałaby się z jego strony reakcji, jakiejkolwiek, byleby werbalnej. Tymczasem przed jej oczami rozciągał się kalejdoskop przemykających przez jego twarz emocji, nie zdradzających zbyt wylewnie myśli kłębiących się pod hebanem włosów, a ona sama nie była pewna czy spotkanie nie jest dla niego jednym wielkim żartem, czy nie traciła właśnie czasu - swojego i jego. Ignorowała wspaniałomyślnie iskierki rozbawienia tańczące w jego ciemnych źrenicach, drobne drgnięcia ust zastygłych w cynicznym wyrazie i nieodparte wrażenie, że rozmowa ta skończyłaby się już dawno, gdyby szmaragd jedwabiu podkreślającego krzywizny jej ciała, gdyby nie urokliwość jej uśmiechu i świeżość lica. Mówiła jednak dalej, z pełnią zdecydowania płynącego ze świadomości własnej wartości i nadziei, że i on z czasem nauczy się doceniać przychylność, jaką okazały mu Norny, gdy naprężając nić przeznaczenia skierowały jej kroki właśnie do niego. Cóż innego mogła uczynić, jeśli nie powiedzieć swoje i liczyć na obopólnie korzystne rozstrzygnięcie dylematu, przed którym go postawiła, prosząc o to, by jej zaufał i by powitał ją w swoim życiu z otwartymi ramionami? Miał swoje powody, by tego nie czynić - ona miała swoje, by sądzić, że to się jeszcze zmieni.
Pozwoliła więc ciszy trwać, nie dopowiadając na siłę kolejnych słów, które nie miały tego wieczoru trafić na podatny grunt, lecz na zmrożony ugór i raz jeszcze zwilżyła usta wytwornym trunkiem, w oczekiwaniu na reakcję. Ostatnia ze zmian, jakie zaszły w mimice twarzy okazały się być najgwałtowniejsze i najbardziej zaskakujące. Dotychczasowe napięcie widoczne między drobnymi mięśniami szczęki i ust wyparowało na pozór bezpowrotnie, pionowe zmarszczki przecinające czoło centralnie pomiędzy brwiami wygładziły się, nie pozostawiając po sobie śladu - nawet i cienie wcześniej widoczne pod oczami o nieufnym spojrzeniu zdawały się rozjaśnieć w nagłym przypływie spokoju, który rozluźnił optycznie również i jego sylwetkę. Czy więc zrozumiał? Obserwowała go dłuższą chwilę, nim zadane przez mężczyznę pytanie rozciągnęło jej usta w szczerym uśmiechu odsłaniającym rządek połyskujących bielą równych zębów.
- Nie skosztował pan nawet deseru, lecz już planuje ciąg dalszy wieczoru? - rozbawienie dźwięczało w jej głosie raz jeszcze, choć nie zamierzała ukrywać, że na rękę był jej fakt tymczasowego porzucenia tematu, który najwidoczniej stał się ciężkostrawny. To nie ucieknie, wrócą do niego później lub nie, jeśli tak zadecyduje Wahlberg, nie jej celem wszak było przymuszanie go do czegokolwiek, czego sam by nie pragnął. Potrzebował czasu na przetrawienie wszystkiego, co zasłyszał, Frida nie potrafiła się temu dziwić, wiedząc z autopsji jak różnie odbierane są podobne wieści - właśnie tyle więc mogła dać mu teraz: czas. - Jest pan odporny na uroki kulinarnych doznań czy przemawia przez pana nieprzemożona potrzeba kontrolowania sytuacji? - zapytała po chwili, ciekawa jego motywacji. Wtedy wydawał się być spontaniczny, czyżby więc upływ lat odcisnął na nim swe piętno i zarządał zmian? Płytkim skinieniem głowy podziękowała za nalanie wina, nie ingerując w obrót spraw i nie próbując za wszelką cenę przywrócić ich na poprzednie tory. Niech patrzy na nią, jeśli chce, cudze spojrzenia już dawno przestały ją peszyć, choć to jedno konkretne przywoływało z odmętów jej pamięci wspomnienia, przez które powinna się oblać pąsowym rumieńcem i zwrócić twarz w inną stronę. Nie zrobiła tego, słuchając poetyckich niemalże opisów spektaklu świateł, usta wciąż wyginając w łagodnym uśmiechu. - Mówi pan o ogrodach Baldura? - o tych samych, na które widok rozciągał się z jej sypialnianego okna i tych samych, przez które przechodziła niemalże codziennie, gdy w czasach studenckich z rozmysłem wybierała dłuższą trasę na zajęcia, by po drodze zachwycić się jeszcze pięknem gęsto rosnących roślin? Miał ją za przyjezdną, obcą nie tylko dla niego, ale i dla całego Midgardu, teraz widziała to wyraźnie, lecz nie zamierzała wyprowadzać go z błędu, jeszcze nie teraz. - Chętnie - odparła krótko, przyjmując zaproszenie, gdy na stole pomiędzy nimi znalazła się ozdobiona owocami porcja musu. Odczekała chwilę, aż kelner ponownie się od nich oddali, po czym ująwszy jeden z widelczyków w palce, nabrała nań odrobinę lekkiej jak chmura pianki. - Powinien się pan wyspać, Panie Wahlberg, ma pan przed sobą ciężki dzień - oznajmiła nieoczekiwanie, lecz bez kasandrycznego tonu, nie rozwijając myśli, która płynęła z kolejnego przebłysku najbliższej przyszłości okraszonej nieoczekiwaną obecnością filigranowej sylwetki w jego życiu, sylwetki przywodzącej na myśl wysmukłe primabaleriny, kruchej, acz zdolnej namieszać. Kim dla niego była ciemnowłosa, której twarzy nie zdołała dojrzeć, lecz która zatrząść miała jego spokojem i zawitać na nowo w jego codzienności? Raz jeszcze odnalazła piwne tęczówki, unosząc do ust widelczyk i smakując deseru.
Bezimienny
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:53
Zaśmiał się cicho, o wiele mocniej kierując ten obraz do siebie, niż do niej, zaraz jednak kręcąc głową. Była zaledwie obcą kobietą, która niewiele znaczyła, jako że jej twarz nie była rozpoznawalna na pierwszy zryw oka. Była tłem, drugim planem, choć zjawisko pięknym, eleganckim, luksusowym i miłym w swych rysach, tak dalej tłem, z którego w opinii Olafa można było co najwyżej czerpać. — Proszę mi wierzyć. Jeśli chciałbym takowe pozyskać, to bym to zrobił — nachylając się nad stolikiem, ułożył usta w wyraźnie ironicznym uśmiechu. Jej wyobrażenia wobec możliwości Wahlberga były szczególnie urocze, jeśli by nie powiedzieć, że czarowne. Szybkie przeegzaminowanie rodowego miana pozwoliło potwierdzić, że nie pracuje dla prasy, a więcej nie domagał się, nie dziś. Kobietę traktował wyraźnie z góry, choć naturalnie zachowywał szacunek, jakiego ciężko było mu odmówić. — Sceptyczny mógłby stwierdzić, że nie traktuję tego spotkania na tyle poważnie, aby było zagrożeniem — w tym wypadku to on był tym sceptykiem, lecz nie zamierzał się teraz do tego przyznać. — Ja jednak uważam, że żadne źródło nie powie mi tyle, co spojrzenie pani w oczy — zjawiskowe swoją drogą — w trakcie słuchania, co takiego ma mi pani do przekazania — Wahlberg przez lata wyuczył się już, że o wiele więcej był w stanie osiągnąć uprzejmością i charyzmą niż patrzeniem z góry na każdego człowieka, nawet jeśli narcystyczna natura kazała właśnie w ten sposób postąpić. Z uprzejmością wysłuchał wszelkich praktycznych informacji na temat jej osoby, a chociaż nie notował nic, tak te zostały przez niego dokładnie zapamiętane. — Wierzę, że będzie to zbędne i to z pani ust usłyszę prawdę na temat tego spotkania — wypowiadając te słowa nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co czeka na niego w miękkich kobiecych wargach i jakie słowa z nich spłyną. Choć profesor Vidgren był doskonale mu znany, tak nie zamierzał się z tym zdradzać, pozwalając, aby znajome nazwisko wybrzmiało, tak samo jak inne słowa. Niezauważalnie, obojętnie. Oczywiście w przypływie chwili gotów był napisać list, dopytać o jej nazwisko, lecz nie było takiej potrzeby, nie teraz. Przecież i tak jej nie zaufa.
Każde słowo, w którym usiłowała udowodnić własną wiarygodność, chłonął z uprzejmym uśmiechem, nieco szerzej otwierając oczy. Nie jego zadaniem było popisać się tu wiedzą, a sprawić, że tak będzie uważać, że w miękkich dłoniach trzyma właśnie całą kontrolę. Wtedy też straci czujność, tak niezbędną w kontakcie z ludźmi jego pokroju, którzy gotowi byli za własną renomę skakać w sobie do gardeł. Na szczęście w tym jednym przypadku, miało się obyć bez tego. Prawdopodobnie. Oczywiście, że sądził, że ta czyha na majątek. Nazwisko Wahlberg zawsze wiele znaczyło w Midgardzie, lecz to Olaf pomnożył zyski, jakie przynosiła wiekowa galeria sztuki, wprowadzając zaledwie parę szczególnych zmian. Te, choć nie widziane gołym okiem, tak wpłynęły bezpośrednio na komfort życia właściciela, który teraz, oprócz odkrycia, nie musiał martwić się już o nic.
Jeśli ona w istocie była völvą, jak śmiała twierdzić, tak we własnej dłoni mógł właśnie ścisnąć przeznaczenie. Jeśli mówiła prawdę, tak mogła być odpowiedzią na każde pytanie, również te dotyczące bezpośrednio zarobku i przyszłości Besettelse. Szanse, że kłamała były jednak zbyt wysokie, aby ot tak po prostu jej zaufać i pozwolić sobie na zapomnienie i złamanie własnych zasadach. Pozostawała jednak gra, choć i ta zawodziła w miarę wypowiadanych przez nią słów, stawianych warunków i w końcu niezwykłego powabu, którym dziś obdarowywała otoczenie. Mężczyzna zawahał się, słuchając, co ma do powiedzenia, a choć wyjątkowo starał się, aby to nie zostało zauważone, tak jego mina zmieniała się w trakcie kolejnych zdań, które bez oporów padały z rozkosznych ust.
Jak wiele mogła mieć lat? Dwadzieścia pięć? Z całą pewnością nie więcej niż trzydzieści. On zaś mógłby przysiąc, że gdzieś już widział te oczy, choć obecnie nie kojarzyły mu się z żadnym konkretnym momentem życia. Instynkt podpowiadał, że była zbyt młoda, aby obmyślić podobną intrygę, jednak Olaf nie bagatelizował kobiecego umysłu, często gotowego posunąć się do najgorszych czynów, co by tylko uzyskać nagrodę. Na jaką polowała panna Guldbrandsen, skoro zarzekała się, że jest w każdej intencji szczera? Bzdura. Żaden człowiek nie był.
Milczał.
Nieuchronnie przed upadkiem ratowała go charyzma, zdolność wypowiadania się i mamienia umysłów własnymi słodkimi półsłówkami. Nie raz radził sobie tak z Lykke, zupełnie nieopatrznie podsuwając jej także pod nos zbawienny wywar, mający uchronić ją przed problemami. Mówił, gdy potrzebował wykpić się z własnych zdrad, gdy zyskiwał kolejnych lojalnych klientów. Teraz jednak milczał, jedynie spojrzeniem przekazując swoiste niezrozumienie dla tej sytuacji, równocześnie nie okazując strachu, bo takowego nie odczuwał. Przemykające przez twarz emocje zdawały się nie mieć ujścia, a on, choć odkrywał się aż nadto, nie zamierzał przestawać, będąc w zbyt głębokim zdumieniu dla żądań kobiety. Spełnienie ich graniczyłoby z cudem, choć z pewnością wiele było absolutnie logicznych, o ile miała rację. Teraz jednak nie mógł być pewien jej racji, więc zamierzał dać jej równe zero, jednocześnie poznając ją na tyle blisko, jak bardzo było to możliwe. Jeśli okaże się uwodzicielką, przesadnię pewną siebie oszustką, tak przynajmniej własną urodą wynagrodzi mu ten uszczerbek na męskiej dumie. Jedwab opinający się na jej krągłości nie pozostał niezauważony. Był zresztą estetą, nie zamierzał odmawiać sobie przyjemności, jaką było spojrzenie na wdzięki skrywane pod drogą suknią. Nie odpowiedział ni słowem, pozwalając, aby wypowiedziane przez nią słowa zastygły pomiędzy nimi. Jedynym co dziś mogła uzyskać była cisza, a jeśli miała choć trochę rozumu, nie powinna dopytywać. Niecodzienna sytuacja stawiająca głównie znaki zapytania musiała zostać przemyślana, Wahlberg zresztą nie słynął ze swej pochopności, kierując się przede wszystkim rozumem, nie emocjami, a przynajmniej tak mu się zdawało. Dziś miał dobry dzień. Epizody nieposkromionej agresji były zgoła daleko, tkwiąc w zawieszeniu, a on, choć bezsilny, nie pozwalał dostać się manii bliżej świadomości własnego ciała. Miał grać, musiał grać.
— Spodziewam się, że to zaledwie przystawka — odpowiedział spokojnie, sam nie mając pewności, czy deser w ogóle nastąpi. Zamierzał jednak skorzystać z okazji, w dziwny sposób, nawet bardzo tego pragnąc, nie mogąc odwrócić od niej wzroku. Jeśli byłaby odrobinę mniej urodziwa, tak nie stanowiłoby to problemu. Nie był przecież człowiekiem usilnie podążającym za kobiecym ciepłem, tego miał nadwyraz dużo, spodziewając się, że żadna z kurtyzan nie odmówiłaby jego propozycji. Nie korzystał z tego, w pewnym stopniu brzydząc się tym, co czyniły, choć przed wielu lat chętnie korzystając z uroków łatwego zakupu. Frida za to miała w sobie niezwykłą tajemnicę, która za ciemnym spojrzeniem zdawała się wręcz kuć w oczy, nie odsłaniając jednak ani jednej swej głoski, pozwalając, aby te brzmiały gdzieś w tle, niesione jedynie przez echo. Nie wiedział jednak co czynić z nią dalej, a cierpliwość i przeczekani wydawało się najrozsądniejsze. Nawet jeśli nie poinformował jej o tym fakcie, tak musiała domyślać się, że to nie koniec dyskusji, że ta została przełożona na później, gdy już sytuacja będzie bardziej klarowna.
— Żadna z tych rzeczy, panno Guldbrandsen — wyjawił ze spokojem w głosie. — Pragnę jedynie pokazać pani piękno tego miasta — zmarszczył brwi przy tym, uśmiechając się tak, aby w to uwierzyła. Oczywiście, że pragnął kontrolowania sytuacji, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że bez tego zginie. Przed nim siedział właśni albo największy sprzymierzeniec, albo najgorszy wróg, a dopóki nie znał odpowiedzi, dopóty nie zamierzał ujawniać się bardziej niż to konieczne.
— W istocie — a więc nie była tu zupełnie nowa, choć ogrody Baldura stanowiły niezwykle ważny element starego miasta. Wahlberg mieszkając w niezwykłej bliskości do nich, był w stanie jednak poznać kilka drzemiących tam tajemnic, oprowadzić po bardziej sekretnych alejkach, ukazując wyjątkowe piękno tego miejsca. Grunt, że zgodziła się, na co odpowiedział skinieniem głowy. Tak samo jak ona, na łyżeczkę nabrał odrobinę musu. W końcu mieli podzielić się deserem. — Nie potrzebuję wiele snu — znacznie bardziej potrzebował spełniać własne pragnienia, a te dzisiejszej nocy owijały się wokół jej smukłej szyi i drogiej sukni. Komentarz bezpośrednio dotyczący ciężkiego dnia miał pozostawić bez reakcji, lecz nie mógł powstrzymać wrodzonego instynktu, krzyczącego co by poznać prawdę. — A co tam na mnie czeka, panno Guldbrandsen? Będę walczyć z lwem, czy krytyk sztuki niepochlebnie napisze na temat moich malarzy? — ironizował, nie spodziewając się, aby mogło zdarzyć się cokolwiek gorszego od tych hipotetycznych złych scenariuszy.
Każde słowo, w którym usiłowała udowodnić własną wiarygodność, chłonął z uprzejmym uśmiechem, nieco szerzej otwierając oczy. Nie jego zadaniem było popisać się tu wiedzą, a sprawić, że tak będzie uważać, że w miękkich dłoniach trzyma właśnie całą kontrolę. Wtedy też straci czujność, tak niezbędną w kontakcie z ludźmi jego pokroju, którzy gotowi byli za własną renomę skakać w sobie do gardeł. Na szczęście w tym jednym przypadku, miało się obyć bez tego. Prawdopodobnie. Oczywiście, że sądził, że ta czyha na majątek. Nazwisko Wahlberg zawsze wiele znaczyło w Midgardzie, lecz to Olaf pomnożył zyski, jakie przynosiła wiekowa galeria sztuki, wprowadzając zaledwie parę szczególnych zmian. Te, choć nie widziane gołym okiem, tak wpłynęły bezpośrednio na komfort życia właściciela, który teraz, oprócz odkrycia, nie musiał martwić się już o nic.
Jeśli ona w istocie była völvą, jak śmiała twierdzić, tak we własnej dłoni mógł właśnie ścisnąć przeznaczenie. Jeśli mówiła prawdę, tak mogła być odpowiedzią na każde pytanie, również te dotyczące bezpośrednio zarobku i przyszłości Besettelse. Szanse, że kłamała były jednak zbyt wysokie, aby ot tak po prostu jej zaufać i pozwolić sobie na zapomnienie i złamanie własnych zasadach. Pozostawała jednak gra, choć i ta zawodziła w miarę wypowiadanych przez nią słów, stawianych warunków i w końcu niezwykłego powabu, którym dziś obdarowywała otoczenie. Mężczyzna zawahał się, słuchając, co ma do powiedzenia, a choć wyjątkowo starał się, aby to nie zostało zauważone, tak jego mina zmieniała się w trakcie kolejnych zdań, które bez oporów padały z rozkosznych ust.
Jak wiele mogła mieć lat? Dwadzieścia pięć? Z całą pewnością nie więcej niż trzydzieści. On zaś mógłby przysiąc, że gdzieś już widział te oczy, choć obecnie nie kojarzyły mu się z żadnym konkretnym momentem życia. Instynkt podpowiadał, że była zbyt młoda, aby obmyślić podobną intrygę, jednak Olaf nie bagatelizował kobiecego umysłu, często gotowego posunąć się do najgorszych czynów, co by tylko uzyskać nagrodę. Na jaką polowała panna Guldbrandsen, skoro zarzekała się, że jest w każdej intencji szczera? Bzdura. Żaden człowiek nie był.
Milczał.
Nieuchronnie przed upadkiem ratowała go charyzma, zdolność wypowiadania się i mamienia umysłów własnymi słodkimi półsłówkami. Nie raz radził sobie tak z Lykke, zupełnie nieopatrznie podsuwając jej także pod nos zbawienny wywar, mający uchronić ją przed problemami. Mówił, gdy potrzebował wykpić się z własnych zdrad, gdy zyskiwał kolejnych lojalnych klientów. Teraz jednak milczał, jedynie spojrzeniem przekazując swoiste niezrozumienie dla tej sytuacji, równocześnie nie okazując strachu, bo takowego nie odczuwał. Przemykające przez twarz emocje zdawały się nie mieć ujścia, a on, choć odkrywał się aż nadto, nie zamierzał przestawać, będąc w zbyt głębokim zdumieniu dla żądań kobiety. Spełnienie ich graniczyłoby z cudem, choć z pewnością wiele było absolutnie logicznych, o ile miała rację. Teraz jednak nie mógł być pewien jej racji, więc zamierzał dać jej równe zero, jednocześnie poznając ją na tyle blisko, jak bardzo było to możliwe. Jeśli okaże się uwodzicielką, przesadnię pewną siebie oszustką, tak przynajmniej własną urodą wynagrodzi mu ten uszczerbek na męskiej dumie. Jedwab opinający się na jej krągłości nie pozostał niezauważony. Był zresztą estetą, nie zamierzał odmawiać sobie przyjemności, jaką było spojrzenie na wdzięki skrywane pod drogą suknią. Nie odpowiedział ni słowem, pozwalając, aby wypowiedziane przez nią słowa zastygły pomiędzy nimi. Jedynym co dziś mogła uzyskać była cisza, a jeśli miała choć trochę rozumu, nie powinna dopytywać. Niecodzienna sytuacja stawiająca głównie znaki zapytania musiała zostać przemyślana, Wahlberg zresztą nie słynął ze swej pochopności, kierując się przede wszystkim rozumem, nie emocjami, a przynajmniej tak mu się zdawało. Dziś miał dobry dzień. Epizody nieposkromionej agresji były zgoła daleko, tkwiąc w zawieszeniu, a on, choć bezsilny, nie pozwalał dostać się manii bliżej świadomości własnego ciała. Miał grać, musiał grać.
— Spodziewam się, że to zaledwie przystawka — odpowiedział spokojnie, sam nie mając pewności, czy deser w ogóle nastąpi. Zamierzał jednak skorzystać z okazji, w dziwny sposób, nawet bardzo tego pragnąc, nie mogąc odwrócić od niej wzroku. Jeśli byłaby odrobinę mniej urodziwa, tak nie stanowiłoby to problemu. Nie był przecież człowiekiem usilnie podążającym za kobiecym ciepłem, tego miał nadwyraz dużo, spodziewając się, że żadna z kurtyzan nie odmówiłaby jego propozycji. Nie korzystał z tego, w pewnym stopniu brzydząc się tym, co czyniły, choć przed wielu lat chętnie korzystając z uroków łatwego zakupu. Frida za to miała w sobie niezwykłą tajemnicę, która za ciemnym spojrzeniem zdawała się wręcz kuć w oczy, nie odsłaniając jednak ani jednej swej głoski, pozwalając, aby te brzmiały gdzieś w tle, niesione jedynie przez echo. Nie wiedział jednak co czynić z nią dalej, a cierpliwość i przeczekani wydawało się najrozsądniejsze. Nawet jeśli nie poinformował jej o tym fakcie, tak musiała domyślać się, że to nie koniec dyskusji, że ta została przełożona na później, gdy już sytuacja będzie bardziej klarowna.
— Żadna z tych rzeczy, panno Guldbrandsen — wyjawił ze spokojem w głosie. — Pragnę jedynie pokazać pani piękno tego miasta — zmarszczył brwi przy tym, uśmiechając się tak, aby w to uwierzyła. Oczywiście, że pragnął kontrolowania sytuacji, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że bez tego zginie. Przed nim siedział właśni albo największy sprzymierzeniec, albo najgorszy wróg, a dopóki nie znał odpowiedzi, dopóty nie zamierzał ujawniać się bardziej niż to konieczne.
— W istocie — a więc nie była tu zupełnie nowa, choć ogrody Baldura stanowiły niezwykle ważny element starego miasta. Wahlberg mieszkając w niezwykłej bliskości do nich, był w stanie jednak poznać kilka drzemiących tam tajemnic, oprowadzić po bardziej sekretnych alejkach, ukazując wyjątkowe piękno tego miejsca. Grunt, że zgodziła się, na co odpowiedział skinieniem głowy. Tak samo jak ona, na łyżeczkę nabrał odrobinę musu. W końcu mieli podzielić się deserem. — Nie potrzebuję wiele snu — znacznie bardziej potrzebował spełniać własne pragnienia, a te dzisiejszej nocy owijały się wokół jej smukłej szyi i drogiej sukni. Komentarz bezpośrednio dotyczący ciężkiego dnia miał pozostawić bez reakcji, lecz nie mógł powstrzymać wrodzonego instynktu, krzyczącego co by poznać prawdę. — A co tam na mnie czeka, panno Guldbrandsen? Będę walczyć z lwem, czy krytyk sztuki niepochlebnie napisze na temat moich malarzy? — ironizował, nie spodziewając się, aby mogło zdarzyć się cokolwiek gorszego od tych hipotetycznych złych scenariuszy.
Nieznajomy
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:54
Kpił z niej otwarcie, szarpiąc się na protekcjonalne traktowanie jej osoby i pozwalając przystojnej twarzy zastygnąć w ironicznym wyrazie i chociaż szczęki Guldbrandsen na ułamki sekund zacisnęły się odrobinę mocniej niż zwyczajowo, tak iskierki rozbawienia tańczyły w czarnych niemalże tęczówkach, zupełnie jakby czarnowłosa sama kpiła sobie z jego nieprzychylnej postawy. Nie liczyła na to, że z dnia na dzień stanie się całym jego światem, że padnie do jej stóp i będzie drżał w niecierpliwym wyczekiwaniu, by spijać z jej ust każde wypowiadanie słowo - dlaczego miałby to robić?
- Ostrożny mógłby stwierdzić, że nierozważnie jest lekceważyć nieznajomego - oznajmiła w podobym tonie, nie zagłębiając się w kwestię tego, że faktycznie, spotkanie z nią nie stanowiło dla niego żadnego zagrożenia, chociaż z pewnością nie z powodu tego, że ona sama była niepoważna. - W idealnym świecie jednak ta dwójka nigdy się nie spotka, nie dowiemy się zatem kto wygra dysputę - stwierdziła niemalże w ramach żartu, choć do śmiechu mimo wszystko jej nie było. Ułożyła usta w uśmiechu niezrażonym twardością jego słów, nie odbierając ich w żaden sposób jako atak, a jedynie instynktowną próbę obrony przed tym co nieuniknione, próbę z góry skazaną na porażkę, nawet jeśli Wahlberg tej myśli nie potrafił do siebie dopuścić. Niech więc nie dopuszcza, niech tkwi w swoim wygodnym kokonie cynicznej słuszności swoich racji i przekonania o własnej nieomylności; nie pragnęła go z niego odzierać, nie pragnęła głową przebijać się przez mur, który zbudował wokół siebie. - Co więc mówią panu moje oczy? Kim jestem w pańskich dłoniach, panie Wahlberg? Kawałkiem szkła czy nieoszlifowanym diamentem? - spytała, gdy zarzekał się, że spojrzenie w jej oczy powie mu więcej niż skutecznie rozpuszczone wici, nie oczekiwała jednak odpowiedzi. Nie teraz przynajmniej. - Prawdę na temat tego spotkania słyszy pan od samego jego początku, panie Wahlberg, a to, co postanowi pan z nią uczynić, pozostaje już tylko i wyłącznie w pana gestii - mówiła więc dalej, gdy odrzucał od siebie kolejne źródło wiarygodnych informacji, z sobie tylko znanych powodów wybierając błądzenie po omacku. - Nie zamierzam nalegać w żaden sposób, jeśli rozważywszy wszystkie za i przeciw, nie zdecyduje się pan podjąć współpracy ze mną - chociaż musiałbyś być skończonym głupcem, Olafie, a za takiego Cię nie miałam. - Jestem pewna, że w takim wypadku Norny wkrótce wskażą mi kolejne miejsce i kolejną osobę - dodała ze stoickim spokojem, wciąż racząc mężczyznę rozkosznym uśmiechem, zupełnie jakby wszystkie jego wątpliwości i podejrzenia nie były w stanie przebić się przez spowijający ją doskonały humor, odporny na teorie spiskowe i podważanie czystości jej intencji - jednocześnie nakreślała subtelnie gdzieś w bliżej nieokreślonej przyszłości granicę czasową aktualności jej oferty, by miał świadomość tego, że choć wszystko wyjaśni się z czasem, to tego czasu mają limitowaną ilość, a on sam nie może zwlekać z podjęciem decyzji w nieskończoność.
Nie lubiła trwonić swoich dni. Owszem, zatapiała się w hedonistycznych rozrywkach często i z entuzjazmem godnym pozazdroszczenia, te jednak praktycznie zawsze sprowadzały się do jakiegoś wspólnego czynnika, do większego celu, który przyświecał niemalże wszystkim podejmowanym przez Fridę działaniom. To nie znużona potrzeba oderwania się od rzeczywistości nakazywała wlewać jej we własne gardło kolejne wywary wątpliwej legalności, a pragnienie wejścia w trans, porzucenia tego, co przyziemne i sięgnięcia po kolejny strzęp przyszłości, która czekała tam na nią, tuż na wyciągnięcie ręki. Wyciągała więc je łapczywie, dawno już zapominając o zdrowym trzymaniu własnych żądz na wodzy i zachowaniu umiaru, mówiąc sobie jakże przewrotnie, że gdyby nie było jej to pisane, nie byłaby właśnie w tym miejscu, że otrzymany od samych bogów dar wymaga poświęceń, na które godziła się bez zawahania, pokładając całą swą ufność w Nornach. Te przecież nie skazałyby jednej ze swoich ulubienic na zgubę czy krzywdę, nie wodziłyby jej na pokuszenie kolejnymi zsyłanymi obrazami, tkanymi z kuszących nici wizjami, wytyczając nimi ścieżkę prosto na manowce, nieprawdaż? Każdy inny na jej miejscu cieszyłby się zapewne świętym spokojem, wolnymi dniami grudniowymi, wolnymi od obowiązków, pozwalającymi w komfortowych warunkach podejmować się zakupów odpowiednich podarków dla bliskich, dekorowania mieszkania ozdobami pachnącymi jodłowym igliwiem czy planowania uroczystej wieczerzy na Jul, dla nieznoszącej zastoju Fridy jednak czas spęczony bezczynnie był czasem straconym, a zbliżające się wielkimi krokami dni celebracji w żaden sposób nie absorbowały jej myśli ani nie zachęcały do przygotowań. Jeden weekend, tylko tyle potrzebowała na nacieszenie się Midgardem w zimowej aurze, na ponowne odkrycie starych, dobrze znanych kątów, na odnowienie nieco podupadłych znajomości z ludźmi, którzy niegdyś byli prawie całym jej światem, a potem - potem chciała już czegoś innego, czegoś nowego, czegoś ekscytującego i czegoś obiecującego. Czy tym czymś miał się okazać siedzący naprzeciwko niej mężczyzna, który podobnie jak i restauracja, w której się spotkali, wprost ociekał elegancją i bogactwem?
A zatem poczeka. Tydzień, aż do demonstracji Wyzwolonych, pragnących zburzyć ustawiony przed wiekami porządek rzeczy, a później jeszcze kilka dni, aż nieustępliwa choroba zbierze swoje brutalne żniwo, które miało otworzyć szerzej oczy w kolorze ciemnego bursztynu i zerwać z nich klapki. Lecz czy to będzie wystarczające? Czy nie uzna trafności jej predykcji za łut szczęścia lub za machinację faktami w wielkiej tajemnicy wydobytymi z gardeł zaufanych medyków? Czas pokaże, teraz tkwili w impasie, który mógł rozwiązać tylko i wyłącznie upływ kolejnych dni.
- Czy więc należy pan do tego wąskiego grona, które życia smakuje małym widelczykiem, by zawsze i wszędzie mieć apetyt na więcej? - spytała lekkim głosem, nie powracając już do porzuconego obopólnie tematu, który miał za nimi podążać w ciszy niczym cień, wyczekując odpowiedniego momentu, by powrócić na języki - ten moment miał jednak za szybko nie nastąpić, nie było więc większego sensu w uporczywym trzymaniu się blisko niewygodnej kwestii. Guldbrandsen powiedziała wszystko, co powinno zostać powiedziane i nie mając samej sobie nic do zarzucenia, mogła sobie pozwolić na w pełni komfortowe odpuszczenie i poświęcenie resztki czasu przeznaczonego na spotkanie na drobne przyjemności.
- Pana troska o pokazanie mi miasta z tej pięknej strony jest doprawdy ujmująca, panie Wahlberg, lecz obawiam się, że źle ulokowana - drobny uśmiech zabłąkał się na jej ustach, wciąż nie odwracała spojrzenia w bok, nie odstępując piwnych tęczówek ani na chwilę. Czy zdawało jej się tylko, czy tuż przy źrenicach dostrzegała pojedyncze złociste punkciki? - Mieszkam w Midgardzie od przeszło dekady, z drobnymi przerwami na podróże, lecz wciąż - wyjaśniła bez zwłoki, odkrywając przed nim kolejną porcję informacji na swój temat. To tu pobierała nauki pierw drugiego, a następnie trzeciego stopnia i chociaż wygoda portali bez większych problemów pozwalałaby jej na docieranie do wybranej Akademii i Instytutu z rodzinnego domu, tak ten porzuciła przy pierwszej dogodniejszej sposobności, wykorzystując fakt, że Mikkel przetarł wcześniej szlaki i bez słowa protestu roztoczył wokół niej opiekę, zastępując jej poniekąd ojca, którego pamiętała coraz słabiej. - Nieopodal Domu Jarlów, w jednej z kamienic odrestaurowanych w neoklasycystycznym stylu, tuż przy zachodnim krańcu ogrodów Baldura - dodała, uściślając, chociaż jednocześnie przez jej głowę z prędkością światła przemknęła myśl, że od swojego powrotu wciąż jeszcze nie miała czasu wybrać się na przechadzkę ośnieżonymi ścieżkami i faktycznie czerpać z tego przyjemność i napawać się widokiem, który od zawsze uwielbiała; ogrody jak dotąd służyły jako przejście na skróty z niewielkiego apartamentu do innych punktów w centrum miasta. - Co nie zmienia jednak faktu, że chętnie zwiedzę parkowe alejki w pana towarzystwie - sięgnęła po kolejną odrobinę musu, który momentalnie rozpuścił się na jej języku, uwalniając delikatne karmelowe nuty, słodkie, choć przełamane kilkoma ziarenkami soli, które drażniły kubki smakowe i orzeźwiały, nie pozwalając deserowi stać się mdłym.
Skinieniem głowy skwitowała kolejne słowa mężczyzny, nie upierając się przy swoim, gdy wciąż byli sobie obcy, po chwili ujęła w dłoń kieliszek wina, by kolejnym jego łykiem zamaskować zmiany mimiki wywołane jego pytaniami. Ironizował, oczywiście, jednak mimo wszystko pytał, chciał wiedzieć, nawet jeśli nie pozwalał na dłużej zagnieździć się w swojej głowie myśli, że mogłaby mieć rację. Czy nie dostrzegał tego, że krok po kroku wpadał w sidła ciekawości, która zawsze musiała wziąć górę? - Jeśli lwem nazwie pan powracającą niespodziewanie do pańskiego życia ciemnowłosą, to owszem. Doradzałabym zlecenie służbie przygotowania pokoju gościnnego - tak szybko się jej nie pozbędziesz, Olafie, kimkolwiek by ona nie była. Tym razem to ją samą ciekawość oplatała łapczywymi ramionami, pobłyskując również w jej źrenicach, które ponownie zakotwiczyła w oczach właściciela Besettelse. Kim była ta kobieta i dlaczego miała aż taką moc, by wywrócić do góry nogami jego względnie uporządkowane życie? Skubnęła musu ponownie, lecz ten nie smakował już równie dobrze jak przed paroma minutami, odłożyła więc deserowy sztuciec na talerzyk, na znak rezygnacji z dalszej konsumpcji. Nagły kaprys przejął kontrolę, obwieszczając, że już dość, niezależnie od stopnia dojedzenia karmelowej pokusy czy dopicia białego wina tańczącego na dnie butelki ozdobionej elegancką etykietą.
- Wyjdźmy stąd - poprosiła w kilku zgłoskach, mając nagle dość krążących wokół niczym sępy kelnerów, restauracyjnego zgiełku i jasno rozjarzonych świateł, które nijak porównać można było do urokliwych latarni w parku. Wyjdźmy teraz, póki wieczór wciąż kusi bezlikiem możliwości.
- Ostrożny mógłby stwierdzić, że nierozważnie jest lekceważyć nieznajomego - oznajmiła w podobym tonie, nie zagłębiając się w kwestię tego, że faktycznie, spotkanie z nią nie stanowiło dla niego żadnego zagrożenia, chociaż z pewnością nie z powodu tego, że ona sama była niepoważna. - W idealnym świecie jednak ta dwójka nigdy się nie spotka, nie dowiemy się zatem kto wygra dysputę - stwierdziła niemalże w ramach żartu, choć do śmiechu mimo wszystko jej nie było. Ułożyła usta w uśmiechu niezrażonym twardością jego słów, nie odbierając ich w żaden sposób jako atak, a jedynie instynktowną próbę obrony przed tym co nieuniknione, próbę z góry skazaną na porażkę, nawet jeśli Wahlberg tej myśli nie potrafił do siebie dopuścić. Niech więc nie dopuszcza, niech tkwi w swoim wygodnym kokonie cynicznej słuszności swoich racji i przekonania o własnej nieomylności; nie pragnęła go z niego odzierać, nie pragnęła głową przebijać się przez mur, który zbudował wokół siebie. - Co więc mówią panu moje oczy? Kim jestem w pańskich dłoniach, panie Wahlberg? Kawałkiem szkła czy nieoszlifowanym diamentem? - spytała, gdy zarzekał się, że spojrzenie w jej oczy powie mu więcej niż skutecznie rozpuszczone wici, nie oczekiwała jednak odpowiedzi. Nie teraz przynajmniej. - Prawdę na temat tego spotkania słyszy pan od samego jego początku, panie Wahlberg, a to, co postanowi pan z nią uczynić, pozostaje już tylko i wyłącznie w pana gestii - mówiła więc dalej, gdy odrzucał od siebie kolejne źródło wiarygodnych informacji, z sobie tylko znanych powodów wybierając błądzenie po omacku. - Nie zamierzam nalegać w żaden sposób, jeśli rozważywszy wszystkie za i przeciw, nie zdecyduje się pan podjąć współpracy ze mną - chociaż musiałbyś być skończonym głupcem, Olafie, a za takiego Cię nie miałam. - Jestem pewna, że w takim wypadku Norny wkrótce wskażą mi kolejne miejsce i kolejną osobę - dodała ze stoickim spokojem, wciąż racząc mężczyznę rozkosznym uśmiechem, zupełnie jakby wszystkie jego wątpliwości i podejrzenia nie były w stanie przebić się przez spowijający ją doskonały humor, odporny na teorie spiskowe i podważanie czystości jej intencji - jednocześnie nakreślała subtelnie gdzieś w bliżej nieokreślonej przyszłości granicę czasową aktualności jej oferty, by miał świadomość tego, że choć wszystko wyjaśni się z czasem, to tego czasu mają limitowaną ilość, a on sam nie może zwlekać z podjęciem decyzji w nieskończoność.
Nie lubiła trwonić swoich dni. Owszem, zatapiała się w hedonistycznych rozrywkach często i z entuzjazmem godnym pozazdroszczenia, te jednak praktycznie zawsze sprowadzały się do jakiegoś wspólnego czynnika, do większego celu, który przyświecał niemalże wszystkim podejmowanym przez Fridę działaniom. To nie znużona potrzeba oderwania się od rzeczywistości nakazywała wlewać jej we własne gardło kolejne wywary wątpliwej legalności, a pragnienie wejścia w trans, porzucenia tego, co przyziemne i sięgnięcia po kolejny strzęp przyszłości, która czekała tam na nią, tuż na wyciągnięcie ręki. Wyciągała więc je łapczywie, dawno już zapominając o zdrowym trzymaniu własnych żądz na wodzy i zachowaniu umiaru, mówiąc sobie jakże przewrotnie, że gdyby nie było jej to pisane, nie byłaby właśnie w tym miejscu, że otrzymany od samych bogów dar wymaga poświęceń, na które godziła się bez zawahania, pokładając całą swą ufność w Nornach. Te przecież nie skazałyby jednej ze swoich ulubienic na zgubę czy krzywdę, nie wodziłyby jej na pokuszenie kolejnymi zsyłanymi obrazami, tkanymi z kuszących nici wizjami, wytyczając nimi ścieżkę prosto na manowce, nieprawdaż? Każdy inny na jej miejscu cieszyłby się zapewne świętym spokojem, wolnymi dniami grudniowymi, wolnymi od obowiązków, pozwalającymi w komfortowych warunkach podejmować się zakupów odpowiednich podarków dla bliskich, dekorowania mieszkania ozdobami pachnącymi jodłowym igliwiem czy planowania uroczystej wieczerzy na Jul, dla nieznoszącej zastoju Fridy jednak czas spęczony bezczynnie był czasem straconym, a zbliżające się wielkimi krokami dni celebracji w żaden sposób nie absorbowały jej myśli ani nie zachęcały do przygotowań. Jeden weekend, tylko tyle potrzebowała na nacieszenie się Midgardem w zimowej aurze, na ponowne odkrycie starych, dobrze znanych kątów, na odnowienie nieco podupadłych znajomości z ludźmi, którzy niegdyś byli prawie całym jej światem, a potem - potem chciała już czegoś innego, czegoś nowego, czegoś ekscytującego i czegoś obiecującego. Czy tym czymś miał się okazać siedzący naprzeciwko niej mężczyzna, który podobnie jak i restauracja, w której się spotkali, wprost ociekał elegancją i bogactwem?
A zatem poczeka. Tydzień, aż do demonstracji Wyzwolonych, pragnących zburzyć ustawiony przed wiekami porządek rzeczy, a później jeszcze kilka dni, aż nieustępliwa choroba zbierze swoje brutalne żniwo, które miało otworzyć szerzej oczy w kolorze ciemnego bursztynu i zerwać z nich klapki. Lecz czy to będzie wystarczające? Czy nie uzna trafności jej predykcji za łut szczęścia lub za machinację faktami w wielkiej tajemnicy wydobytymi z gardeł zaufanych medyków? Czas pokaże, teraz tkwili w impasie, który mógł rozwiązać tylko i wyłącznie upływ kolejnych dni.
- Czy więc należy pan do tego wąskiego grona, które życia smakuje małym widelczykiem, by zawsze i wszędzie mieć apetyt na więcej? - spytała lekkim głosem, nie powracając już do porzuconego obopólnie tematu, który miał za nimi podążać w ciszy niczym cień, wyczekując odpowiedniego momentu, by powrócić na języki - ten moment miał jednak za szybko nie nastąpić, nie było więc większego sensu w uporczywym trzymaniu się blisko niewygodnej kwestii. Guldbrandsen powiedziała wszystko, co powinno zostać powiedziane i nie mając samej sobie nic do zarzucenia, mogła sobie pozwolić na w pełni komfortowe odpuszczenie i poświęcenie resztki czasu przeznaczonego na spotkanie na drobne przyjemności.
- Pana troska o pokazanie mi miasta z tej pięknej strony jest doprawdy ujmująca, panie Wahlberg, lecz obawiam się, że źle ulokowana - drobny uśmiech zabłąkał się na jej ustach, wciąż nie odwracała spojrzenia w bok, nie odstępując piwnych tęczówek ani na chwilę. Czy zdawało jej się tylko, czy tuż przy źrenicach dostrzegała pojedyncze złociste punkciki? - Mieszkam w Midgardzie od przeszło dekady, z drobnymi przerwami na podróże, lecz wciąż - wyjaśniła bez zwłoki, odkrywając przed nim kolejną porcję informacji na swój temat. To tu pobierała nauki pierw drugiego, a następnie trzeciego stopnia i chociaż wygoda portali bez większych problemów pozwalałaby jej na docieranie do wybranej Akademii i Instytutu z rodzinnego domu, tak ten porzuciła przy pierwszej dogodniejszej sposobności, wykorzystując fakt, że Mikkel przetarł wcześniej szlaki i bez słowa protestu roztoczył wokół niej opiekę, zastępując jej poniekąd ojca, którego pamiętała coraz słabiej. - Nieopodal Domu Jarlów, w jednej z kamienic odrestaurowanych w neoklasycystycznym stylu, tuż przy zachodnim krańcu ogrodów Baldura - dodała, uściślając, chociaż jednocześnie przez jej głowę z prędkością światła przemknęła myśl, że od swojego powrotu wciąż jeszcze nie miała czasu wybrać się na przechadzkę ośnieżonymi ścieżkami i faktycznie czerpać z tego przyjemność i napawać się widokiem, który od zawsze uwielbiała; ogrody jak dotąd służyły jako przejście na skróty z niewielkiego apartamentu do innych punktów w centrum miasta. - Co nie zmienia jednak faktu, że chętnie zwiedzę parkowe alejki w pana towarzystwie - sięgnęła po kolejną odrobinę musu, który momentalnie rozpuścił się na jej języku, uwalniając delikatne karmelowe nuty, słodkie, choć przełamane kilkoma ziarenkami soli, które drażniły kubki smakowe i orzeźwiały, nie pozwalając deserowi stać się mdłym.
Skinieniem głowy skwitowała kolejne słowa mężczyzny, nie upierając się przy swoim, gdy wciąż byli sobie obcy, po chwili ujęła w dłoń kieliszek wina, by kolejnym jego łykiem zamaskować zmiany mimiki wywołane jego pytaniami. Ironizował, oczywiście, jednak mimo wszystko pytał, chciał wiedzieć, nawet jeśli nie pozwalał na dłużej zagnieździć się w swojej głowie myśli, że mogłaby mieć rację. Czy nie dostrzegał tego, że krok po kroku wpadał w sidła ciekawości, która zawsze musiała wziąć górę? - Jeśli lwem nazwie pan powracającą niespodziewanie do pańskiego życia ciemnowłosą, to owszem. Doradzałabym zlecenie służbie przygotowania pokoju gościnnego - tak szybko się jej nie pozbędziesz, Olafie, kimkolwiek by ona nie była. Tym razem to ją samą ciekawość oplatała łapczywymi ramionami, pobłyskując również w jej źrenicach, które ponownie zakotwiczyła w oczach właściciela Besettelse. Kim była ta kobieta i dlaczego miała aż taką moc, by wywrócić do góry nogami jego względnie uporządkowane życie? Skubnęła musu ponownie, lecz ten nie smakował już równie dobrze jak przed paroma minutami, odłożyła więc deserowy sztuciec na talerzyk, na znak rezygnacji z dalszej konsumpcji. Nagły kaprys przejął kontrolę, obwieszczając, że już dość, niezależnie od stopnia dojedzenia karmelowej pokusy czy dopicia białego wina tańczącego na dnie butelki ozdobionej elegancką etykietą.
- Wyjdźmy stąd - poprosiła w kilku zgłoskach, mając nagle dość krążących wokół niczym sępy kelnerów, restauracyjnego zgiełku i jasno rozjarzonych świateł, które nijak porównać można było do urokliwych latarni w parku. Wyjdźmy teraz, póki wieczór wciąż kusi bezlikiem możliwości.
Bezimienny
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:54
Nie bez powodu urodził się z szanowanej wśród galdrów rodzinie, nie bez powodu był synem znamienitego właściciela najstarszej galerii sztuki w mieście i nie bez powodu jego nazwisko COŚ znaczyło. Tłamszony i rozpieszczany, okrywany wstydem i nagradzany medalami, miotał się pomiędzy własną zbrodnią a karą, uporczywie nie dopuszczając we własny rozum scenariusza innego niż ten, który czynił z niego istotę boga. Skarb przelewający się przez sejfy i bankowe skarbce; marmurowe posadzki, które odbijały dźwięk obcasów możnych kobiet gotowych zwiedzić jego galerię; śmiechy mężczyzn, które w podziemiach Besettelse rozprawiały nad ekskluzywnymi kurtyzanami, gotowymi spełniać ich pragnienia; wszechobecny klasycyzm, misterne zdobienia ram i wzrok w lustrze gotowy obrać władzę nad tym światem. Olaf nie chciał wiele, po prostu chciał mieć wszystko i najczęściej wszystko dostawał, a jeśli to nie przychodziło samo, tak wyrywał swe zdobycze z gardeł przeciwników i konkurencji. Mógł kpić, z czego chciał, bo nic nie stanowiło wyzwania. Tych szukał sam, aby do swego życia wprowadzić szczyptę adrenaliny, choć przecież strach o galerie, o własne pieniądze, o swoją pozycję i przede wszystkim reputację, był dla niego na porządku dziennym. Kobieta, którą widział jako oszustkę, próbującą dobrać się do... Właśnie. Do czego? Nazwisko? Sejf? Besettelse? Możliwości było zbyt wiele, aby je ignorować, a jednak on zamierzał właśnie to okazać.
— Ostrożny musiałby zatem mieć oczy dookoła głowy, wszędzie widząc drapieżcę — błogi uśmiech spłynął na jego twarz, gdy od niechcenia palcem przesunął po kieliszku drogiego wina, następnie unosząc je wyżej, aby upić jeden słownie łyk. — Nie mam zbyt wielu wrogów, lecz powinna pani zrozumieć, że człowiek taki jak ja musi dmuchać na zimne — szybko wytłumaczył swoje zachowanie, doskonale zdając sobie sprawę z własnego kłamstwa. Konkurencja czaiła się na każdym kroku, Krucza Straż gotowa zamknąć Besettelse, oskarżyć go o coś, co przecież powinno być całkowicie naturalnym i normalnym w bogackim środowisku, psychopaci chodzili wolno po ulicy, czasem wciskając nos do jego mekki rozkoszy, psując ja swym zepsuciem. Równocześnie ciężko było zobaczyć w tej kobiecie postać gotową odebrać mu wszystko. Wahał się we własnych myślach, co i rusz kręcąc się wokół własnej osi, irytując faktem, że w ogóle przyszło mu nad czymś takim z samym sobą debatować. Nie mógł jednak oskarżać o knucie każdego, choć był temu bardzo bliski. Zastanawiającym jednak był fakt, skąd wiedziała o chorobie, która przecież nie była informacją powszechną. Źródła istniały i tylko skończony kretyn by je ignorował. Przekupni lekarze, czy też była żona, która nie pojęła, z kim zadziera, to otaczało Wahlberga niczym macki, gotowe odebrać wszystko, na co pracował. Powierzał więc samego siebie własnej intuicji, choć i ta była zbyt zmienną, aby jedynie na niej polegać. Z pomocą przychodziły więc skrupulatne wyliczenia, ciągłe monitorowanie biznesu, a także, jak miało się okazać – ona.
— Pani oczy mówią mi, że jest pani szczególnie zdeterminowaną — upartą — osobą o wyjątkowej wiedzy i predyspozycjach — do mamienia, niepatrzenia w przód? — które najpewniej przynoszą pani nie tylko dumę, ale i odpowiedni zysk — wciąż za mały, skoro polujesz na mnie. — Jest pani nie tylko inteligentną, ale i niezwykle piękną kobietą, a samo pani towarzystwo wystarcza mi, abym nie żałował tego spotkania — szarmanckim uśmiechem omiótł ponownie jej twarz, tym razem wzroku nie spuszczając w dół w stronę dekoltu, a zatrzymując się na bordowych ustach. Kieliszek z winem zaś uniósł wyżej w niemym toaście za ich zdrowie. Komplementy były absurdalnie szczere, dobitnie prawdziwe, a Olaf zaś, jak zwykle zresztą, nie zamierzał od nich stronić. — Pragnie pani znaleźć się w moich dłoniach, aby się przekonać? Metaforycznie oczywiście — przekręcił głowę nieco w bok, z najwyższą przyjemnością przez krótki moment wyobrażając sobie, jak w istocie kobieta rozpuszcza się w jego rękach, jak drga, gdy przyjmuje swe oblicze, jednak równie szybko te myśli odgonił, skupiając się na tu, na teraz. Kolejnych słów nie skomentował od razu, kiwając jedynie ze spokojem głową, nie ściągając z policzka tego uśmieszku, który doprowadzać mógł do szaleństwa, zapewne nie w jednym tego słowa znaczeniu. Jeśli taka Twoja wola, znajdź kolejną ofiarę. Oto siedział tam dumny, bo umysł znów podpowiadał, jakoby to zwykła oszustka rezygnowała właśnie z targu, który zamierzała ubić z diabłem, gdy ten nie poddał się jej woli. — Wypełnia pani ich wolę w każdym przypadku? Co jeśli wskazałyby pani osobę, która wykorzystałaby pani urok w sposób niezgodny z wymaganiami? — tak wielu złych ludzi przecież chodziło po tym dobrym i uczciwym świecie. Jak wiele jest w stanie powierzyć podobno prowadzącym ją przez życie boginiom? Wahlberg nie był człowiekiem bogobojnym, nieświadom, że kiedyś i na niego spłynie ich gniew. Robił to co wyglądało dobrze w prasie, o czym przyjemnie słuchało się w radio. Pragnął być ważniejszym, lepszym, istotniejszym, bardziej szanowanym. Jego reputacja miała pozostać nieskazitelna, a renoma Besettelse niepodparta najmniejszą plotką. Z tego też powodu mamił jarlów, polityków, sędziów, inwestorów, z tego powodu gotów był klękać poddany przed Odynem, dopóki to miało przynieść mu chlubę. Z tego samego powodu nie odrzucał słów Fridy Guldbrandsen od razu, pozwalając jej mówić.
A może by zawierzyć kobiecie?
Nie wyglądała na oszustkę. Krótkie błyski w jej oczach, przejawy niemal niewidocznej złości w jej szczęce, czy też zwyczajnie uroda, wskazywałyby, że nie musiała radzić sobie w życiu oszustwami, a jednak... Może tak było jej wygodniej? Opanowała sztukę kłamstwa do perfekcji, na tyle, aby kolejno odhaczać swoje zdobycze? Ponownie przekrzywiona w bok głowa miała przypatrywać się bardziej jej ruchom, milczeniu bordowych warg, muśniętych mocną szminką. Co powiedziałaby o niej Urd? Jakie tajemnice ukrywała teraz przed światem? A Werdandi? Czy rada była, że jej podopieczna we Fjaskall Restaurant przekonuje właśnie do siebie człowieka, który posiadał na własność nie tylko majątek, ale i ludzi? I w końcu, ostatnia, lecz najważniejsza Skuld, która odpowiadała świadomie lub nie za dzisiejsze ich spotkanie, co szykowała?
Zbyt długo patrzył w kobiece oczy, zbyt mocno pragnął poznać prawdę, za ciężką była myśl, że może... Ale tylko może. Że to nie oszustka. Że jej słowa, choć niepokojące, tak zesłane zostały przez boginie, a nie wymyślone skrupulatnie przez genialnych mącicieli. Zaufanie jej mogło skończyć się jednak przesadnym fiaskiem, ostatecznie też własną zgubą, a jednak cichy głos gdzieś w głębi krtani bił się sam ze sobą, co też o niej sądzić. Mieli czas, skoro przepowiednie miały okazać się prawdą, tak tego pozostało jeszcze trochę. Rzecz jasna, Wahlberg nie mógłby oddać jej całej przewagi, aby potem błagać, by powierzyła mu więcej jego własnych sekretów, rozegranie tej partii szachów miało być powolne i niezwykle przemyślane. Stawiane przez nią warunki pozostały przemilczane, zaś nieodparte wrażenie, że za powabnym uśmiechem skrywa coś więcej, Olaf schował w swej dumie do kiszeni perfekcyjnie skrojonej marynarki.
— Pani Guldbrandsen — zaśmiał się, choć w tej ironii próżno było szukać rzeczywistego rozbawienia. — Pragnę pokazać pani piękno tego miasta, a nie jego piękną stronę. Proszę mi wierzyć, to dwie zupełnie różne rzeczy — stare miasto było punktem, które należało odwiedzić i zwyczajnie znać. Plac centralny, czy choćby Galeria Wieków Minionych, Nationaltheatret, lub właśnie Ogrody Baldura, bliskie sercu mężczyzny, one wszystkie były warte zwiedzenia, lecz nie były pięknem tego miasta. O nim stanowiły ślepe uliczki, ciasne zakręty, samotna parkowa ławka otoczona przerośniętymi wierzbami, czy w końcu hipokryzja i brud, jaki spływał po gładkich twarzach kapłanek, lub agresja chowająca się w dłoniach Kruczej Straży. Pięknem Midgardu były szepty śmietanki towarzyskiej, mające prowadzić do zguby skazanego na banicję człowieka, gorzkie łzy zdradzanych w Besettelse kobiet, czy też w końcu, ironiczne uśmiechy znad kieliszka drogiego wina i musu karmelowego.
Adres zamieszkania kobiety zostawił w pamięci, bo ta okazywała się być sąsiadką. Zamieszkująca najbogatsze okolice, o ile oczywiście nie kłamała, powinna już rzucić mu się w oczy, zwłaszcza z tą urodą. Oczywiście, Wahlberg niezbyt często opuszczał własny gabinet, co najwyżej przenosząc się w mniej lub bardziej dystyngowane restauracje i puby, lecz nigdy nie widział tej kobiety na oczy, a przynajmniej tak mu się zdawało. Czy zdawała sobie sprawę, gdzie znajduje się kamienica, której ostatnie piętra służyły jego rodzinie od dziesiątek lat? A może to nie przypadek, może niesprytne wyłudzenie pokaźnej kwoty i jego dobroci, może nie prawda, a może to ta, co siedziała przed jego oczami teraz, miała stać się największym wrogiem? Przez chwilę twarz drgnęła w złości, jakby prześladowczyni, największa zguba, powód bólączek, wpatrywał się teraz mu w oczy, jak gdyby rozbawiony, lecz niedługo później grymas ustał, zastąpiony sztucznym spokojem, a ten z kolei zastąpił krótki, lecz nerwowy śmiech.
Czarnowłosa powracająca z zaświatów niemal brzmiała komicznie, bo kim też mogłaby być? Choć umysł pragnął rozmyślać o wszystkich tych prostytutkach, które sprzedały ciało dla jego zysków, o byłych kochanicach, które pragnęły więcej niżeli jednej nocy, tak niespokojny wiedział, że musiało chodzić o nią, nawet jeśli sam Olaf nie dopuszczał tego do świadomości. — Jest pani pewna, że w tej mistycznej figurze nie krył się nikt nowy? — choć pytanie mogło brzmieć na podejrzliwe, w istocie podparte było jedynie ironią, nawet jeśli zdrowy rozsądek podpowiadał, aby stopować własne cyniczne zapędy. — W końcu widzimy się pierwszy raz na oczy — jak mniemam — a pani nie potrzebuje pokojów gościnnych, skoro mieszka w okolicy — wyszczerzony wręcz przesadnie mrużył pomarszczone przez wiek oczy, w których tego samego rozbawienia nie mogłaby odnaleźć. Bał się, strach wyraźnie wybijał się ponad ciemnym spojrzeniem, krążąc wokół nich jak duch, którego nieporadna spirytystka nie byłaby w stanie przegnać. Niezależnie czy ten, zjawił się tam na życzenie norn, czy sprytnie uknutej intrygi, ignorowanie Fridy Guldbrandsen byłoby głupotą, o czym Wahlberg w tej sekundzie już doskonale wiedział. Nie mógł się odkryć, nie teraz, nie później.
Deser, którym to mieli się podzielić teraz ledwie napoczęty z jej strony, rozpływał się ustach, lecz kobiecie widać spieszno było, gdyż nieostrożnie, kapryśnie wręcz odłożyła widelczyk z powrotem na tackę. Spotkanie, choć nienamiętne, a pokryte przebiegłością i sekretem, smakowało bardziej niż słodko z lekką pianką, a ta odrzuciła ją na korzyść spaceru.
— Oczywiście — spieszno z kieszeni wyciągnął pokaźną ilość runicznych talarów, zapewne zbyt wysoką względem rachunku. — Natychmiast, jeśli takie ma pani życzenie — sam wstał, a następnie puścił kobietę przodem w stronę szatni, nie omieszkując zawiesić na jej ciele oka, choć i to nie zagościło tam nachalnie długo. Wpierw pomógł na ramiona założyć futro z czarnej szynszyli, a następnie sam ubrał i wygładził swój płaszcz, aby podać kobiecie ramię, o które mogłaby się oprzeć w czasie spaceru.
Chłodne powietrze przenikało przez grube warstwy materiału, a para wodna wydobywająca się z ust zamarzała na wietrze, czyniąc z tej pogody nieodpowiednią na piesze wędrówki. Nie oznaczało to jednak, że złoto jakie pozostawili za sobą we Fjaskall Restaurant było bardziej urodziwe niż porozwieszane w okolicy jemioły, czy też drobne migoczące światełka, mające zwiastować nadchodzącą magię Jul.
— Czy twierdzi pani, że nic nie dzieje się bez przyczyny? — rozpoczął w końcu dialog, zadając pytanie, na które odpowiedź nie mogła być oczywista. — Że podążamy ścieżką, którą wyznaczyły nam Norny, czy może, przy odpowiednim skupieniu i szczęściu, sami jesteśmy w stanie dyktować własny los? — choć nie patrzył na nią, a przed siebie, tak usilnie utrzymywał jej tempo, aby spokojnie mogła kroczyć u jego boku, wsparta oczywiście ramieniem. Ciekaw był zdania kogoś, kto podawał się za völvę, lub kogoś, kto völvą był, to zresztą nie miało jeszcze znaczenia. Zbyt nie wierzył podobnym przypadkom, zbyt uporczywie rozsądek podpowiadał, że coś jest powodem jego męki, żeby dziś powierzyć wszystko miękkim damskim dłoniom, nawet jeśli te przykrywały pasujące rękawiczki, które odgarniały z twarzy miękkie włosy, odsłaniając niezwykle ostre kości policzkowe. Mógłby rozciąć sobie na nich usta, gdyby te powędrowały od skroni do szyi, a potem w pas, lecz nie na to pora.
W końcu zbliżając się w stronę ławki, rozpostarł się przed nimi widok, ten, który chciał, aby kobieta ujrzała. Drobne światła w latarniach, odpalanych właśnie wysoko zawieszoną oliwną lampą przez latarnika, oświetlały ścieżkę prowadzącą ku bardziej reprezentatywnym częściom ogrodów, lecz i tą, o wiele węższą, która rzadko uczęszczana pozostawała, zwłaszcza w tej porze, samotnią, dla takich ludzi jak Olaf Wahlberg. Choć ochota nakazywała teraz sięgnąć do srebrnej papierośnicy, aby uraczyć się zbitym tytoniem, tak o wiele przyjemniejszym zdawał się być zapach perfum kobiety, którą powoli prowadził u swego boku ku posłanej zamarzniętymi kwiatami polance z jedną jedyną ławką, zbyt mokrą od śniegu, aby bez oporów na niej zasiąść. Nie taki miał jednak plan, tak więc rozglądając się jeszcze dyskretnie, czy aby na pewno są tam sami, wykonał ruch nie desperacki, a starannie dobrany. Zatrzymał się, odbierając jej ramię, a następnie wysuwając kilka kroków, stanął przodem do kobiety, tak, aby dystans pomiędzy pozostawał zmniejszonym, co zresztą było jego stałą praktyką. Patrząc z góry, widział świat lepiej, zaś człowiek, z którym rozmawiał, czuł się nieco mniejszy, a to sprzyjało interesom. Chcąc nie chcąc – ta kobieta również nim była, nawet jeśli jej uroda i klasa nakazywały myśleć inaczej. Czas to pieniądz, a ten kosztował wyjątkowo dużo, zaś Wahlberg w swym materializmie pragnął bogacić się tylko bardziej i bardziej, wciąż pozyskując nie tylko monety, ale i ludzi wokół siebie. Milczał chwilę zbyt długo, obserwując jej reakcję, lecz własną miną nie wyrażając ani agresji, ani nic ponad neutralny uśmiech.
— Obiecałem, że pokażę pani piękno tego miasta, a ja dotrzymuję obietnic — choć nie rzadko znajduję w nich drobne kruczki, aby nie oddawać zbyt wiele. — Proszę spojrzeć tam — osłonięci magią tego miejsca od wiatru, mieli nieco więcej czasu, aby podziwiać pnącą się wokół naturę, teraz zamarzniętą pod szronem. Głową Olaf wskazał kierunek, w jakim należnym było spojrzeć. Kolczaste łodygi rozcinające sople, które plątały się między metalowym ogrodzeniem i skostniałymi dzikimi kwiatami, następnie oplatały się wokół niskich drzew, cieszyły oko, lecz na pierwszym planie pozostawały groniaste kwiatostany fioletowej glicynii, zwisające nad samotną ławką. Na nich siadały tańczące płatki rozpoczynającego właśnie swoją wędrówkę z nieba śniegu.
— To glicynia. Tu chroniona magią, lecz jedynie przed gwałtownymi wiatrami, niczym więcej, a jednak... Niech pani zwróci uwagę na kolce tamtejszych krzaków, które na swej drodze ranią wszystko, lecz nie to drzewo, tak jakby zatrzymywały się pod jakąś siłą — potrafił przecież docenić sztukę, a ten zimowy pejzaż wręcz błagał o utrwalenie, choćby jedynie w ich umysłach. — Rzadko kiedy można dostrzec coś podobnego, gdy nawet najostrzejszy cierń nie jest w stanie dosięgnąć pozornie błahego przeciwnika — choć to zdanie pełne było metafor, tak nie miał na myśli siebie, gdyż zaraz potem ruszył w jego stronę, bez oporów łamiąc jedną z gałązek, a następnie zimny, lecz wciąż piękny kwiat, wręczył swojej towarzyszce. — A jednak, choć tamten kolec zraniłby mnie, tak ja byłem stanie zabrać coś, czego nie mógł sięgnąć. Proszę spojrzeć na purpurę tych płatków, schowaną pod szronem i śniegiem. Kolor nie blednie, struktura niemal nie zmienia się, a jednak jego piękno jest inne niż wtedy, gdy majowe słońce pada na tę okolicę. To nawet ciekawe — w przyrodzie widać nic nie ginęło, analogicznie zresztą w Midgardzie. Choć tu, w myślach Olafa tą glicynią była ona, to choć chroniona przed atakami z innych stron, tak on mógł ją złamać. Był o tym przekonany i nie dopuszczał, że ktokolwiek mógłby mu przeszkodzić. Gotów zranić, odebrać wszystko, jeśli tylko okaże się być zakłamaną.
— Nie ufam pani — powiedział w końcu, gdy był pewien, że wierzby nie mają uszu, a zadowolenie wciąż go nie opuszczało. — Nie ufam, ale doceniam każde słowo i zamierzam przekonać się na własnej skórze, czy nie mylę się w swym osądzie — na krótki moment przeciągnął oddech, jakby chciał dodać coś jeszcze, otworzyć się bardziej, zdradzić z zamiarami, odkryć własne karty. — Jeśli te okażą się prawdą, tak proszę mi wierzyć, otrzyma pani wszystko, czego tylko zapragnie — niezależnie od tego, czy zażąda diamentów, renomy, sławy, czy kwiatów. Za dar wyroczni Olaf mógł oddać o wiele więcej, niż w tym momencie sam sądził. — Jeśli nie... — brwi uniósł nieco wyżej, a głowę pochylił w przód, niebezpiecznie, może nader blisko, lecz nie dotykając jej, nie atakując, bo przecież wciąż ją szanował. — Cóż, jestem pewien, że i wtedy znajdziemy rozsądne rozwiązanie takiego problemu, prawda? — mrugnął, znów cynicznym uśmiechem marszcząc skórę pod zmęczonymi oczami. Nie groził, nie był agresywny, lecz, o ile znała się na ludziach choć odrobinę, a wszystko wskazywało, że tak patrząc na zawód, którym się trudziła, mogła być pewna, że konsekwencje będą wręcz zatrważające. Nie ból, nie otarcia, lecz upokorzenie, wygnanie, pozbawienie całej reputacji, odkrycie jej kłamstw i upewnienie się, że nikt przenigdy nie zaufa już słodkim bordowym ustom i gotowym, by je wielbić spojrzeniu. Nie odsunął twarzy, jeszcze nie, przyglądając się jej nieco zbyt długo, na krótki moment marszcząc brew, jakby dostrzegł coś niespodziewanego. Jakby wspomnienie przed laty, które przez przymknięte oczy zdawało się być wyraźniejsze, jakby sygnał od bogów, że rozwiązanie tej zagadki nie jest takim prostym, a kobieta, która teraz przed nim stała skrywa w sobie więcej, niż on sam był w stanie nawet przewidzieć. Nie okazał jednak zwątpienia, zaraz potem prostując kark, aby znów górować nad jej osobą. Wokół brak było ludzi, być może jedynie wiewiórki przeskakiwały ponad gałęziami, niosąc listy, które w żaden sposób nie mogły przypominać tego, jaki dziś rano znalazł się na parapecie Wahlberga. Teraz jednak nawet rad był, że skorzystał z własnej intuicji, zapraszając pannę Guldbrandsen na kolację, choć i tej niedane im było zjeść. Słodki mus karmelowy pozostawał teraz jedynie wspomnieniem, które dawno uciekło z języka, bo na nim czuć mógł już tylko niepewność, ale i własną ekscytację przed mającym się wydarzyć scenariuszem. Ryzyko podejmowane kolejny raz nie mogło opłacić się w oczywisty sposób, świat potrzebował rozrywki, a przecież kto mógł mu ją dostarczyć, jeśli nie sam właściciel Besettelse. Kto inny znał się na zabawie w ten sposób, jak on?
Nie ufam pani i nigdy nie zaufam.
Choć te słowa cisnęły się na usta, gdy świadom był, jak wiele może stracić, powierzając własny sekret nieodpowiednim dłoniom, tak nie pojawiły się na nich. Ta rozmowa nie mogła odbyć się w restauracji, nie mogła zostać zasłyszana przez obce ucho. Jedynie zerwana gałązka purpurowej glicynii będzie im świadkiem, jedynie pokryta puchem ławka, jedynie ciemne parkowe alejki.
— Noc jest jeszcze młoda i wyjątkowo zimna, Frido — kobiecie ponownie podał swoje ramię, gotów ruszyć trasą spacerową w stronę alejek restauracyjnych i kawiarnianych. — Nie kończmy jej w tym miejscu — niezwykły spokój wręcz przelewał się z jego głosu, pewność siebie, którą roztaczał oparta zaś była na drganiu krtani, niepewnej następnego tygodnia, w którym to miał oczekiwać na rozwiązanie postawionego dziś pytania. W istocie noc była jednak młoda, a on, skracając ponownie dystans, jaki dzielił ich przez korzystanie z nazbyt wymagającej tytulatury, gotów był spędzić przynajmniej jej część w towarzystwie kogoś, kogo może i kwestionował, lecz wzrokiem podziwiał.
— Ostrożny musiałby zatem mieć oczy dookoła głowy, wszędzie widząc drapieżcę — błogi uśmiech spłynął na jego twarz, gdy od niechcenia palcem przesunął po kieliszku drogiego wina, następnie unosząc je wyżej, aby upić jeden słownie łyk. — Nie mam zbyt wielu wrogów, lecz powinna pani zrozumieć, że człowiek taki jak ja musi dmuchać na zimne — szybko wytłumaczył swoje zachowanie, doskonale zdając sobie sprawę z własnego kłamstwa. Konkurencja czaiła się na każdym kroku, Krucza Straż gotowa zamknąć Besettelse, oskarżyć go o coś, co przecież powinno być całkowicie naturalnym i normalnym w bogackim środowisku, psychopaci chodzili wolno po ulicy, czasem wciskając nos do jego mekki rozkoszy, psując ja swym zepsuciem. Równocześnie ciężko było zobaczyć w tej kobiecie postać gotową odebrać mu wszystko. Wahał się we własnych myślach, co i rusz kręcąc się wokół własnej osi, irytując faktem, że w ogóle przyszło mu nad czymś takim z samym sobą debatować. Nie mógł jednak oskarżać o knucie każdego, choć był temu bardzo bliski. Zastanawiającym jednak był fakt, skąd wiedziała o chorobie, która przecież nie była informacją powszechną. Źródła istniały i tylko skończony kretyn by je ignorował. Przekupni lekarze, czy też była żona, która nie pojęła, z kim zadziera, to otaczało Wahlberga niczym macki, gotowe odebrać wszystko, na co pracował. Powierzał więc samego siebie własnej intuicji, choć i ta była zbyt zmienną, aby jedynie na niej polegać. Z pomocą przychodziły więc skrupulatne wyliczenia, ciągłe monitorowanie biznesu, a także, jak miało się okazać – ona.
— Pani oczy mówią mi, że jest pani szczególnie zdeterminowaną — upartą — osobą o wyjątkowej wiedzy i predyspozycjach — do mamienia, niepatrzenia w przód? — które najpewniej przynoszą pani nie tylko dumę, ale i odpowiedni zysk — wciąż za mały, skoro polujesz na mnie. — Jest pani nie tylko inteligentną, ale i niezwykle piękną kobietą, a samo pani towarzystwo wystarcza mi, abym nie żałował tego spotkania — szarmanckim uśmiechem omiótł ponownie jej twarz, tym razem wzroku nie spuszczając w dół w stronę dekoltu, a zatrzymując się na bordowych ustach. Kieliszek z winem zaś uniósł wyżej w niemym toaście za ich zdrowie. Komplementy były absurdalnie szczere, dobitnie prawdziwe, a Olaf zaś, jak zwykle zresztą, nie zamierzał od nich stronić. — Pragnie pani znaleźć się w moich dłoniach, aby się przekonać? Metaforycznie oczywiście — przekręcił głowę nieco w bok, z najwyższą przyjemnością przez krótki moment wyobrażając sobie, jak w istocie kobieta rozpuszcza się w jego rękach, jak drga, gdy przyjmuje swe oblicze, jednak równie szybko te myśli odgonił, skupiając się na tu, na teraz. Kolejnych słów nie skomentował od razu, kiwając jedynie ze spokojem głową, nie ściągając z policzka tego uśmieszku, który doprowadzać mógł do szaleństwa, zapewne nie w jednym tego słowa znaczeniu. Jeśli taka Twoja wola, znajdź kolejną ofiarę. Oto siedział tam dumny, bo umysł znów podpowiadał, jakoby to zwykła oszustka rezygnowała właśnie z targu, który zamierzała ubić z diabłem, gdy ten nie poddał się jej woli. — Wypełnia pani ich wolę w każdym przypadku? Co jeśli wskazałyby pani osobę, która wykorzystałaby pani urok w sposób niezgodny z wymaganiami? — tak wielu złych ludzi przecież chodziło po tym dobrym i uczciwym świecie. Jak wiele jest w stanie powierzyć podobno prowadzącym ją przez życie boginiom? Wahlberg nie był człowiekiem bogobojnym, nieświadom, że kiedyś i na niego spłynie ich gniew. Robił to co wyglądało dobrze w prasie, o czym przyjemnie słuchało się w radio. Pragnął być ważniejszym, lepszym, istotniejszym, bardziej szanowanym. Jego reputacja miała pozostać nieskazitelna, a renoma Besettelse niepodparta najmniejszą plotką. Z tego też powodu mamił jarlów, polityków, sędziów, inwestorów, z tego powodu gotów był klękać poddany przed Odynem, dopóki to miało przynieść mu chlubę. Z tego samego powodu nie odrzucał słów Fridy Guldbrandsen od razu, pozwalając jej mówić.
A może by zawierzyć kobiecie?
Nie wyglądała na oszustkę. Krótkie błyski w jej oczach, przejawy niemal niewidocznej złości w jej szczęce, czy też zwyczajnie uroda, wskazywałyby, że nie musiała radzić sobie w życiu oszustwami, a jednak... Może tak było jej wygodniej? Opanowała sztukę kłamstwa do perfekcji, na tyle, aby kolejno odhaczać swoje zdobycze? Ponownie przekrzywiona w bok głowa miała przypatrywać się bardziej jej ruchom, milczeniu bordowych warg, muśniętych mocną szminką. Co powiedziałaby o niej Urd? Jakie tajemnice ukrywała teraz przed światem? A Werdandi? Czy rada była, że jej podopieczna we Fjaskall Restaurant przekonuje właśnie do siebie człowieka, który posiadał na własność nie tylko majątek, ale i ludzi? I w końcu, ostatnia, lecz najważniejsza Skuld, która odpowiadała świadomie lub nie za dzisiejsze ich spotkanie, co szykowała?
Zbyt długo patrzył w kobiece oczy, zbyt mocno pragnął poznać prawdę, za ciężką była myśl, że może... Ale tylko może. Że to nie oszustka. Że jej słowa, choć niepokojące, tak zesłane zostały przez boginie, a nie wymyślone skrupulatnie przez genialnych mącicieli. Zaufanie jej mogło skończyć się jednak przesadnym fiaskiem, ostatecznie też własną zgubą, a jednak cichy głos gdzieś w głębi krtani bił się sam ze sobą, co też o niej sądzić. Mieli czas, skoro przepowiednie miały okazać się prawdą, tak tego pozostało jeszcze trochę. Rzecz jasna, Wahlberg nie mógłby oddać jej całej przewagi, aby potem błagać, by powierzyła mu więcej jego własnych sekretów, rozegranie tej partii szachów miało być powolne i niezwykle przemyślane. Stawiane przez nią warunki pozostały przemilczane, zaś nieodparte wrażenie, że za powabnym uśmiechem skrywa coś więcej, Olaf schował w swej dumie do kiszeni perfekcyjnie skrojonej marynarki.
— Pani Guldbrandsen — zaśmiał się, choć w tej ironii próżno było szukać rzeczywistego rozbawienia. — Pragnę pokazać pani piękno tego miasta, a nie jego piękną stronę. Proszę mi wierzyć, to dwie zupełnie różne rzeczy — stare miasto było punktem, które należało odwiedzić i zwyczajnie znać. Plac centralny, czy choćby Galeria Wieków Minionych, Nationaltheatret, lub właśnie Ogrody Baldura, bliskie sercu mężczyzny, one wszystkie były warte zwiedzenia, lecz nie były pięknem tego miasta. O nim stanowiły ślepe uliczki, ciasne zakręty, samotna parkowa ławka otoczona przerośniętymi wierzbami, czy w końcu hipokryzja i brud, jaki spływał po gładkich twarzach kapłanek, lub agresja chowająca się w dłoniach Kruczej Straży. Pięknem Midgardu były szepty śmietanki towarzyskiej, mające prowadzić do zguby skazanego na banicję człowieka, gorzkie łzy zdradzanych w Besettelse kobiet, czy też w końcu, ironiczne uśmiechy znad kieliszka drogiego wina i musu karmelowego.
Adres zamieszkania kobiety zostawił w pamięci, bo ta okazywała się być sąsiadką. Zamieszkująca najbogatsze okolice, o ile oczywiście nie kłamała, powinna już rzucić mu się w oczy, zwłaszcza z tą urodą. Oczywiście, Wahlberg niezbyt często opuszczał własny gabinet, co najwyżej przenosząc się w mniej lub bardziej dystyngowane restauracje i puby, lecz nigdy nie widział tej kobiety na oczy, a przynajmniej tak mu się zdawało. Czy zdawała sobie sprawę, gdzie znajduje się kamienica, której ostatnie piętra służyły jego rodzinie od dziesiątek lat? A może to nie przypadek, może niesprytne wyłudzenie pokaźnej kwoty i jego dobroci, może nie prawda, a może to ta, co siedziała przed jego oczami teraz, miała stać się największym wrogiem? Przez chwilę twarz drgnęła w złości, jakby prześladowczyni, największa zguba, powód bólączek, wpatrywał się teraz mu w oczy, jak gdyby rozbawiony, lecz niedługo później grymas ustał, zastąpiony sztucznym spokojem, a ten z kolei zastąpił krótki, lecz nerwowy śmiech.
Czarnowłosa powracająca z zaświatów niemal brzmiała komicznie, bo kim też mogłaby być? Choć umysł pragnął rozmyślać o wszystkich tych prostytutkach, które sprzedały ciało dla jego zysków, o byłych kochanicach, które pragnęły więcej niżeli jednej nocy, tak niespokojny wiedział, że musiało chodzić o nią, nawet jeśli sam Olaf nie dopuszczał tego do świadomości. — Jest pani pewna, że w tej mistycznej figurze nie krył się nikt nowy? — choć pytanie mogło brzmieć na podejrzliwe, w istocie podparte było jedynie ironią, nawet jeśli zdrowy rozsądek podpowiadał, aby stopować własne cyniczne zapędy. — W końcu widzimy się pierwszy raz na oczy — jak mniemam — a pani nie potrzebuje pokojów gościnnych, skoro mieszka w okolicy — wyszczerzony wręcz przesadnie mrużył pomarszczone przez wiek oczy, w których tego samego rozbawienia nie mogłaby odnaleźć. Bał się, strach wyraźnie wybijał się ponad ciemnym spojrzeniem, krążąc wokół nich jak duch, którego nieporadna spirytystka nie byłaby w stanie przegnać. Niezależnie czy ten, zjawił się tam na życzenie norn, czy sprytnie uknutej intrygi, ignorowanie Fridy Guldbrandsen byłoby głupotą, o czym Wahlberg w tej sekundzie już doskonale wiedział. Nie mógł się odkryć, nie teraz, nie później.
Deser, którym to mieli się podzielić teraz ledwie napoczęty z jej strony, rozpływał się ustach, lecz kobiecie widać spieszno było, gdyż nieostrożnie, kapryśnie wręcz odłożyła widelczyk z powrotem na tackę. Spotkanie, choć nienamiętne, a pokryte przebiegłością i sekretem, smakowało bardziej niż słodko z lekką pianką, a ta odrzuciła ją na korzyść spaceru.
— Oczywiście — spieszno z kieszeni wyciągnął pokaźną ilość runicznych talarów, zapewne zbyt wysoką względem rachunku. — Natychmiast, jeśli takie ma pani życzenie — sam wstał, a następnie puścił kobietę przodem w stronę szatni, nie omieszkując zawiesić na jej ciele oka, choć i to nie zagościło tam nachalnie długo. Wpierw pomógł na ramiona założyć futro z czarnej szynszyli, a następnie sam ubrał i wygładził swój płaszcz, aby podać kobiecie ramię, o które mogłaby się oprzeć w czasie spaceru.
Chłodne powietrze przenikało przez grube warstwy materiału, a para wodna wydobywająca się z ust zamarzała na wietrze, czyniąc z tej pogody nieodpowiednią na piesze wędrówki. Nie oznaczało to jednak, że złoto jakie pozostawili za sobą we Fjaskall Restaurant było bardziej urodziwe niż porozwieszane w okolicy jemioły, czy też drobne migoczące światełka, mające zwiastować nadchodzącą magię Jul.
— Czy twierdzi pani, że nic nie dzieje się bez przyczyny? — rozpoczął w końcu dialog, zadając pytanie, na które odpowiedź nie mogła być oczywista. — Że podążamy ścieżką, którą wyznaczyły nam Norny, czy może, przy odpowiednim skupieniu i szczęściu, sami jesteśmy w stanie dyktować własny los? — choć nie patrzył na nią, a przed siebie, tak usilnie utrzymywał jej tempo, aby spokojnie mogła kroczyć u jego boku, wsparta oczywiście ramieniem. Ciekaw był zdania kogoś, kto podawał się za völvę, lub kogoś, kto völvą był, to zresztą nie miało jeszcze znaczenia. Zbyt nie wierzył podobnym przypadkom, zbyt uporczywie rozsądek podpowiadał, że coś jest powodem jego męki, żeby dziś powierzyć wszystko miękkim damskim dłoniom, nawet jeśli te przykrywały pasujące rękawiczki, które odgarniały z twarzy miękkie włosy, odsłaniając niezwykle ostre kości policzkowe. Mógłby rozciąć sobie na nich usta, gdyby te powędrowały od skroni do szyi, a potem w pas, lecz nie na to pora.
W końcu zbliżając się w stronę ławki, rozpostarł się przed nimi widok, ten, który chciał, aby kobieta ujrzała. Drobne światła w latarniach, odpalanych właśnie wysoko zawieszoną oliwną lampą przez latarnika, oświetlały ścieżkę prowadzącą ku bardziej reprezentatywnym częściom ogrodów, lecz i tą, o wiele węższą, która rzadko uczęszczana pozostawała, zwłaszcza w tej porze, samotnią, dla takich ludzi jak Olaf Wahlberg. Choć ochota nakazywała teraz sięgnąć do srebrnej papierośnicy, aby uraczyć się zbitym tytoniem, tak o wiele przyjemniejszym zdawał się być zapach perfum kobiety, którą powoli prowadził u swego boku ku posłanej zamarzniętymi kwiatami polance z jedną jedyną ławką, zbyt mokrą od śniegu, aby bez oporów na niej zasiąść. Nie taki miał jednak plan, tak więc rozglądając się jeszcze dyskretnie, czy aby na pewno są tam sami, wykonał ruch nie desperacki, a starannie dobrany. Zatrzymał się, odbierając jej ramię, a następnie wysuwając kilka kroków, stanął przodem do kobiety, tak, aby dystans pomiędzy pozostawał zmniejszonym, co zresztą było jego stałą praktyką. Patrząc z góry, widział świat lepiej, zaś człowiek, z którym rozmawiał, czuł się nieco mniejszy, a to sprzyjało interesom. Chcąc nie chcąc – ta kobieta również nim była, nawet jeśli jej uroda i klasa nakazywały myśleć inaczej. Czas to pieniądz, a ten kosztował wyjątkowo dużo, zaś Wahlberg w swym materializmie pragnął bogacić się tylko bardziej i bardziej, wciąż pozyskując nie tylko monety, ale i ludzi wokół siebie. Milczał chwilę zbyt długo, obserwując jej reakcję, lecz własną miną nie wyrażając ani agresji, ani nic ponad neutralny uśmiech.
— Obiecałem, że pokażę pani piękno tego miasta, a ja dotrzymuję obietnic — choć nie rzadko znajduję w nich drobne kruczki, aby nie oddawać zbyt wiele. — Proszę spojrzeć tam — osłonięci magią tego miejsca od wiatru, mieli nieco więcej czasu, aby podziwiać pnącą się wokół naturę, teraz zamarzniętą pod szronem. Głową Olaf wskazał kierunek, w jakim należnym było spojrzeć. Kolczaste łodygi rozcinające sople, które plątały się między metalowym ogrodzeniem i skostniałymi dzikimi kwiatami, następnie oplatały się wokół niskich drzew, cieszyły oko, lecz na pierwszym planie pozostawały groniaste kwiatostany fioletowej glicynii, zwisające nad samotną ławką. Na nich siadały tańczące płatki rozpoczynającego właśnie swoją wędrówkę z nieba śniegu.
— To glicynia. Tu chroniona magią, lecz jedynie przed gwałtownymi wiatrami, niczym więcej, a jednak... Niech pani zwróci uwagę na kolce tamtejszych krzaków, które na swej drodze ranią wszystko, lecz nie to drzewo, tak jakby zatrzymywały się pod jakąś siłą — potrafił przecież docenić sztukę, a ten zimowy pejzaż wręcz błagał o utrwalenie, choćby jedynie w ich umysłach. — Rzadko kiedy można dostrzec coś podobnego, gdy nawet najostrzejszy cierń nie jest w stanie dosięgnąć pozornie błahego przeciwnika — choć to zdanie pełne było metafor, tak nie miał na myśli siebie, gdyż zaraz potem ruszył w jego stronę, bez oporów łamiąc jedną z gałązek, a następnie zimny, lecz wciąż piękny kwiat, wręczył swojej towarzyszce. — A jednak, choć tamten kolec zraniłby mnie, tak ja byłem stanie zabrać coś, czego nie mógł sięgnąć. Proszę spojrzeć na purpurę tych płatków, schowaną pod szronem i śniegiem. Kolor nie blednie, struktura niemal nie zmienia się, a jednak jego piękno jest inne niż wtedy, gdy majowe słońce pada na tę okolicę. To nawet ciekawe — w przyrodzie widać nic nie ginęło, analogicznie zresztą w Midgardzie. Choć tu, w myślach Olafa tą glicynią była ona, to choć chroniona przed atakami z innych stron, tak on mógł ją złamać. Był o tym przekonany i nie dopuszczał, że ktokolwiek mógłby mu przeszkodzić. Gotów zranić, odebrać wszystko, jeśli tylko okaże się być zakłamaną.
— Nie ufam pani — powiedział w końcu, gdy był pewien, że wierzby nie mają uszu, a zadowolenie wciąż go nie opuszczało. — Nie ufam, ale doceniam każde słowo i zamierzam przekonać się na własnej skórze, czy nie mylę się w swym osądzie — na krótki moment przeciągnął oddech, jakby chciał dodać coś jeszcze, otworzyć się bardziej, zdradzić z zamiarami, odkryć własne karty. — Jeśli te okażą się prawdą, tak proszę mi wierzyć, otrzyma pani wszystko, czego tylko zapragnie — niezależnie od tego, czy zażąda diamentów, renomy, sławy, czy kwiatów. Za dar wyroczni Olaf mógł oddać o wiele więcej, niż w tym momencie sam sądził. — Jeśli nie... — brwi uniósł nieco wyżej, a głowę pochylił w przód, niebezpiecznie, może nader blisko, lecz nie dotykając jej, nie atakując, bo przecież wciąż ją szanował. — Cóż, jestem pewien, że i wtedy znajdziemy rozsądne rozwiązanie takiego problemu, prawda? — mrugnął, znów cynicznym uśmiechem marszcząc skórę pod zmęczonymi oczami. Nie groził, nie był agresywny, lecz, o ile znała się na ludziach choć odrobinę, a wszystko wskazywało, że tak patrząc na zawód, którym się trudziła, mogła być pewna, że konsekwencje będą wręcz zatrważające. Nie ból, nie otarcia, lecz upokorzenie, wygnanie, pozbawienie całej reputacji, odkrycie jej kłamstw i upewnienie się, że nikt przenigdy nie zaufa już słodkim bordowym ustom i gotowym, by je wielbić spojrzeniu. Nie odsunął twarzy, jeszcze nie, przyglądając się jej nieco zbyt długo, na krótki moment marszcząc brew, jakby dostrzegł coś niespodziewanego. Jakby wspomnienie przed laty, które przez przymknięte oczy zdawało się być wyraźniejsze, jakby sygnał od bogów, że rozwiązanie tej zagadki nie jest takim prostym, a kobieta, która teraz przed nim stała skrywa w sobie więcej, niż on sam był w stanie nawet przewidzieć. Nie okazał jednak zwątpienia, zaraz potem prostując kark, aby znów górować nad jej osobą. Wokół brak było ludzi, być może jedynie wiewiórki przeskakiwały ponad gałęziami, niosąc listy, które w żaden sposób nie mogły przypominać tego, jaki dziś rano znalazł się na parapecie Wahlberga. Teraz jednak nawet rad był, że skorzystał z własnej intuicji, zapraszając pannę Guldbrandsen na kolację, choć i tej niedane im było zjeść. Słodki mus karmelowy pozostawał teraz jedynie wspomnieniem, które dawno uciekło z języka, bo na nim czuć mógł już tylko niepewność, ale i własną ekscytację przed mającym się wydarzyć scenariuszem. Ryzyko podejmowane kolejny raz nie mogło opłacić się w oczywisty sposób, świat potrzebował rozrywki, a przecież kto mógł mu ją dostarczyć, jeśli nie sam właściciel Besettelse. Kto inny znał się na zabawie w ten sposób, jak on?
Nie ufam pani i nigdy nie zaufam.
Choć te słowa cisnęły się na usta, gdy świadom był, jak wiele może stracić, powierzając własny sekret nieodpowiednim dłoniom, tak nie pojawiły się na nich. Ta rozmowa nie mogła odbyć się w restauracji, nie mogła zostać zasłyszana przez obce ucho. Jedynie zerwana gałązka purpurowej glicynii będzie im świadkiem, jedynie pokryta puchem ławka, jedynie ciemne parkowe alejki.
— Noc jest jeszcze młoda i wyjątkowo zimna, Frido — kobiecie ponownie podał swoje ramię, gotów ruszyć trasą spacerową w stronę alejek restauracyjnych i kawiarnianych. — Nie kończmy jej w tym miejscu — niezwykły spokój wręcz przelewał się z jego głosu, pewność siebie, którą roztaczał oparta zaś była na drganiu krtani, niepewnej następnego tygodnia, w którym to miał oczekiwać na rozwiązanie postawionego dziś pytania. W istocie noc była jednak młoda, a on, skracając ponownie dystans, jaki dzielił ich przez korzystanie z nazbyt wymagającej tytulatury, gotów był spędzić przynajmniej jej część w towarzystwie kogoś, kogo może i kwestionował, lecz wzrokiem podziwiał.
Nieznajomy
Re: 01.12.2000 – Fjeskall Restaurant – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg Nie 3 Gru - 11:54
Jakie grzechy chowasz pod skórą, że aż tak się obawiasz ataku z każdej możliwej strony? Pytanie nie odstępowało jej ani na chwilę, gdy wiodła spojrzeniem od naznaczonych ironią ust aż do palca niespiesznie sunącego po krawędzi kieliszka i z powrotem do piwnych oczu, w źrenicach których odbijało się ciepłe światło sączące się ze zdobnych kandelabrów. Śmieszne, jak wiele się zmieniło w ciągu niecałych siedmiu lat, jak wtedy wraz z nią snuł domysły o kaprysach i pragnieniach bogów i sposobach, w jakie należy je zaspokoić, jak teraz w przypływie weny do teorii spiskowych podejrzewał ją o naginanie woli bogów pod własne dyktando, jak wątpił nieomal w same filary wiary, jaką wyznawała z całą swoją gorliwością, choć nie uważała się za osobę przesadnie religijną.
- Mówi pan już o podejrzliwym, a nie ostrożnym. To nie to samo - i jej twarz wciąż jaśniała uśmiechem, spokojnym i pozornie niewzruszonym, być może wręcz nieadekwatnym do sytuacji, w której się znaleźli i w której Wahlberg za wszelką cenę próbował kwestionować jej wiarygodność i oraz podważać intencje. - Naturalnie, rozumiem - kolejne ugładzone słowa ulatywały spomiędzy jej kształtnych warg ułożonych w delikatny łuk. Godziła się ochoczo i bez większych oporów, nie odnajdując żadnego celu w bezsensownym parciu przed siebie i zaprzeczaniu mu na każdym kroku dla samej zasady. Prawda była taka, że sama o Wahlbergu wiedziała tyle, co nic. Wywodził się z jednej z lepszych rodzin, obracał się w samej śmietance towarzyskiej Midgardu, dźwigał na swoich barkach dziedzictwo wielopokoleniowe - to wszystko była wiedza oczywista i ogólnodostępna, lecz nie pragnęła sięgać głębiej, pod wypolerowaną na wysoki błysk powierzchnię i w głąb, do tych mniej reprezentatywnych i mniej godnych wspominania elementów układanki. Nie miała zamiaru przeprowadzać pełnego wywiadu środowiskowego, poznawać plan jego dnia czy upodobania kulinarne, nie szukała jego powiązań rodzinnych i towarzyskich, ani nie pragnęła zagłębiać się w naturę prowadzonego przez niego biznesu przed oficjalnym złożeniem swojej propozycji, bo w gruncie rzeczy to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia, to wszystko było zależne tylko i wyłącznie od niego samego, nawet jeśli wciąż odmawiał przejrzenia na oczy i dostrzeżenia tego faktu. Przeczucie graniczące z pewnością napełniało ją jednak spokojem pozwalającym na niewzruszone kontynuowanie konwersacji; jeszcze zmieni zdanie, szybciej niżby się sam tego spodziewał, jeszcze zrobi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, jeszcze dojrzy, że tam, gdzie teraz dopatruje się wroga, stoi sprzymierzeniec w drodze na każdy szczyt - największy sprzymierzeniec, jakiego w życiu spotka i zarazem jedyny, jakiego kiedykolwiek mógłby potrzebować. Lecz jeśli nie - trudno. Nie miała w zwyczaju przywiązywać się nadmiernie do miejsc, w których bywała ani do ludzi, którzy wypełniali jej codzienność, ruszenie w dalszą drogę nie sprawiałoby jej większych problemów, chociaż ciekawość ku temu, co mogło wyniknąć z tak przewrotnego skrzyżowania się ich dróg trawiła ją od środka. Czy więc to tak zostało zaplanowane jeszcze na długo przed tym, gdy pierwszy raz dostrzegła jego sylwetkę w tłumie - czy nici ich losów zostały utkane sprawnymi dłońmi Norn dopiero później? Czy nici te miały zaledwie raz jeszcze się przeciąć, przez pewien czas biegnąc tuż przy sobie równolegle - czy jednak splątać się w supeł wymagający poświęcenia mu większej ilości czasu?
- Klarowność pana spostrzeżeń jest doprawdy zaskakująca, panie Wahlberg, nie sądziłam, że moje oczy mówią aż tak wiele - nie mówiły, z pewnością mówić tyle nie mogły, nie teraz przynajmniej, gdy w kolejnych wymienianych słowach toczyli niepozorną wojenkę o wszystko i o nic jednocześnie. Pozwoliła mu jednak mówić dalej, snuć swoje wysublimowane domysły odnośnie jej osoby, prawić gołosłowne komplementy, które choć przyjemnie brzmiące, tak miały dać mu... właściwie co dokładnie? Czy faktycznie lekceważył ją aż w takim stopniu, by zapragnąć miał tylko i wyłącznie jej ciała, na tę noc i być może kilka kolejnych, bez sprawdzania tego, co skrywać mógł jej umysł? - Nim nadejdzie ostateczna refleksja odnośnie tego spotkania, nie będzie nas już tutaj - ciekawa jestem, Olafie, jak szybko ona nadejdzie? Na jakie kroki się wówczas zdecydujesz? - Niemniej jednak mam nadzieję, że pańskich myśli nie splami gorycz rozczarowania. Nie w zestawieniu z moją osobą przynajmniej - jeśli już, to tylko w zestawieniu z szansami, których postanowiłeś nie wykorzystać. Zawtórowała mu w niemym toaście, rozchylając nieco bordo swoich ust, by przytknąć do nich kieliszek i upić łyk wina. Krótki uśmiech zatańczył na jej twarzy, gdy kolejne pytanie wybrzmiało w pełni, nie oblała się jednak rumieńcem godnym najprawdziwszej pensjonarki, zamiast tego odnajdując jego spojrzenie i podtrzymując je ze śmiałością charakterystyczną swojej osobie. - Gdy kalkulacje nie prowadzą do jednoznacznych wniosków, testy empiryczne zdają się być jedynym rozwiązaniem, więc owszem. Metaforycznie oczywiście - odpowiedziała w podobnym tonie, na jedną, trwającą zaledwie uderzenie serca chwilę, pozwalając niepokornym myślom odpłynąć w rewiry, których dotykać nie powinny, roztopić się w wyobrażeniu tego, co malowało się pod jego powiekami, gdy zarzekając się co do wybranego znaczenia wypowiadanych słów, jednocześnie z premedytacją błądził w meandrach ich dwuznaczności, grając przy tym na wrażliwej strunie skrytej głęboko w jej wnętrzu, na strunie, której istnienia nie mógł być świadom, nie łącząc pojedynczych kropek jej ciała w całość prowadzącą to zamglonych narkotycznymi oparami wspomnień.
Jego uśmiech tym razem nie był jednak aż tak czarujący, nie był rozmarzony, nie był ekstatyczny, nie był rozpalony. Duma ściekała z jego sylwetki, tak jak złoto ze ścian wykwintnej restauracji, stawiał wokół siebie mur nieprzystępności i kpiny, cegiełka po cegiełce, z jednej strony trzymając ją na dystans, lecz z drugiej zachęcając (nieświadomie?), by pozostała blisko w cierpliwym oczekiwaniu na decyzję, w której ona sama była tylko przedmiotem, a nie stroną mającą jakiekolwiek prawo głosu. Tak przecież musiało być, to właśnie on musiał dokonać wyboru samodzielnie i bez jakichkolwiek nacisków, a ona mogła jedynie posłusznie ten wybór uszanować - jakikolwiek by nie był. Skinęła głową w potwierdzeniu, gdy podejmował kwestię na nowo. - Służę bogom, a nie ludziom, panie Wahlberg. Czego tylko ode mnie zachcą, właśnie to dostaną - wyrzekła zgodnie ze swoimi przekonaniami, lecz bez zadęcia godnego dewotki, za którą przecież nie postrzegała samej siebie. - Norny mają swoje powody, by kształtować bieg zdarzeń w ten, a nie inny sposób, nie śmiałabym przeciwstawiać się ich decyzji - w jej rodzinnym domu wiara nie odgrywała nigdy roli nadrzędnej, prześlizgiwała się gdzieś w tle, głównie przy okazji tradycyjnych obrzędów i świąt, nie znajdowała jednak wśród najbliższych bogobojnego wzorca do naśladowania. Jej własna wiara, czasem pokrętna, czasem wybiórcza, zdecydowanie elastyczna, przyszła z upływem czasu i była średnią wypadkową wszystkich doświadczeń, które doprowadziły ją właśnie do tego miejsca, w którym teraz była. Nie klęczała godzinami na świątynnych marmurach, nie biła pokłonów przed ołtarzami ofiarnymi i nie doszukiwała się znaków od bytów niematerialnych w każdym, nawet najdrobniejszym pyłku kurzu, obecność trzech bogini była jednak w jej życiu niemalże namacalna, nierozsądnym byłoby więc je ignorować. Podążanie ich głosem jak dotąd nigdy nie okazało się być dla Fridy przykrością, tym bardziej więc wyglądała w przyszłość z ufnością, że i tym razem Norny będą ją miały w swojej opiece, że i tym razem przeznaczą jej dokładnie to, co jest gotowa przyjąć - nie mniej i nie więcej.
Nie jej własną rolą było rozważać słuszność decyzji tych, co wiedziały wszystko jeszcze na długo przed tym, jak bieg zdarzeń podejmował wytyczone przez nie ścieżki. Nie jej własną rolą było zastanawiać się nad tym czy dokonane przez nie wybory były słuszne, czy miejsca, do których ją kierowały w swych wizjach były warte ich łask, czy ludzie, których wskazywały, faktycznie zasługiwali na miano ich ulubieńca, który przez bliżej nieokreślony okres czasu cieszyć się miał vipowskim biletem w kolejce do własnego sukcesu. Nie próbowała spojrzeniem czekoladowych tęczówek podważyć skóry Wahlberga, by zajrzeć prosto w jego wnętrze, do umysłu i do serca, gdzie nie było już żadnych ozdobników i żadnych słodkich półprawd, a tylko bezpardonowa szczerość własnych myśli i pragnień; nie próbowała przejrzeć go na wskroś ani sięgnąć smukłą dłonią samej istoty jego jestestwa, by wydać jednoznaczny osąd odnośnie tego czy faktycznie powinien mieć prawo do używania jej talentu w swoich celach. Z jakiegoś powodu został już wybrany, z jakiegoś powodu to właśnie on wzbudził zainteresowanie kapryśnych bogiń, z jakiegoś powodu tak zostało mu przeznaczone. A zatem tak miało być. I tak właśnie będzie.
Mimo wszystko nie potrafiła docenić tych wystudiowanych uśmiechów podszytych ironią ani wybuchów powściągliwej, nieszczerej wesołości. Raz jeszcze zwilżyła winem gardło ściśnięte skrywaną pod maską obojętnej uprzejmości złością, raz jeszcze ułożyła usta we wdzięczną linię łagodzącą ostre rysy jej twarzy i przenikliwość czarnego niemalże spojrzenia.
- Zatem proszę mi pokazać to miasto na nowo, właśnie takim, jakie je pan widzi swoimi oczami - czy doprawdy był w stanie ją zaskoczyć i odkryć przed nią dotąd nieodkryte uroki Midgardu? Karmelowa pianka topniała z wolna na jej języku, uwalniając przełamaną słodycz deseru, ciekawskie myśli rozpuszczając we wszystkie strony, w kierunku tych miejsc, które według niej samej były niedoceniane, tych miejsc, z którymi wiązała piękne wspomnienia i tych miejsc, do których pragnęła wracać po wielokroć, za każdym razem, gdy po dłuższej nieobecności wracała do domu. Czy którekolwiek z punktów na jej mapie miały się pokryć z tymi, o których mówił Wahlberg?
Ciemna brew zadrżała i uniosła się nieznacznie; znów odpychał od siebie słowa ostrzeżenia, znów zaprzeczał i wypierał, szafując szyderstwem niczym ostrą szablą. Zaśmiała się perliście, krótko, lecz szczerze, zupełnie jakby powiedział najdoskonalszy żart. Jego przybrane siatką drobnych zmarszczek oczy nie odzwierciedlały rozbawienia, na które wskazywać mogłyby odsłonięte w szerokim uśmiechu zęby, lecz w jej własnych źrenicach na nowo roztańczyły się ogniki wesołości, gdy pochyliła się nieznacznie nad stołem w stronę mężczyzny, spojrzenie zawieszając na jego rozciągniętych w odrobinę zbyt szerokim uśmiechu ustach. - Doprawdy ujmują mnie pańskie podejrzenia, jakoby celem przyświecającym mi przy adresowaniu dzisiejszego listu miała być chęć spędzenia nocy w pana mieszkaniu - Wciąż nie wyprowadzała go z błędu, nie teraz, pozwalając mu wierzyć w to, że w rzeczy samej, było to ich pierwsze i jedyne spotkanie. - Sądzi pan, że ta cała intryga byłaby to tego potrzebna? - spytała, sunąc spojrzeniem wyżej, do piwnych oczu. Skąd pomysł, że nawet w przeciwnym wypadku potrzebowałabym pokojów gościnnych?
Złoto monet zalśniło na obrusie, gdy skinieniem głowy dziękowała za przychylenie się do jej prośby. Wysokie obcasy uderzały rytmicznie o chłodną posadzkę, która niosła echo kroków prowadzących do szatni. Z wdzięcznością zatopiła ramiona w rękawach dodatkowo ocieplanego futra, by zapiąć biżuteryjne guziki zbierające jego poły i wsunęła dłonie w czarne rękawiczki z cielęcej skóry. Objęła jego ramię nim skierowali się do wyjścia, wciąż nie pytając dokąd.
Mróz kąsał policzki i wdzierał się szturmem do płuc, gdy podążali kolejnymi wąskimi uliczkami przybranymi świątecznymi wieńcami, girlandami i wielokolorowymi światełkami.
- A czy pan twierdzi, że jest inaczej? - poniekąd odpowiedziała na jego pytanie własnym, skręcając przy tym nieznacznie szyję w jego stronę, by zerknąć ku mocno zarysowanemu profilowi z zainteresowaniem. - Nie zawsze każde zdarzenie zdaje się mieć znaczenie, lecz czasem chodzi po prostu o to, by odegrać rolę w cudzym życiu. To, co dla pana może zdawać się nieistotne, dla kogoś innego może mieć realną wartość - na poczekaniu zdołałaby przywołać oczywisty przykład działania podobnego mechanizmu, zamiast tego jednak uśmiechała się łagodnie, stawiając ostrożnie kolejne kroki na śliskim podłożu. - To, co zostanie pokazane przez Norny, wydarzyć się musi, ich decyzja jest ostateczna i nieodwołalna. Jednak nie wszystko faktycznie jest pokazywane, a to pozwala mi wierzyć, że właśnie na te brakujące fragmenty możemy mieć wpływ, że tam, gdzie decyzja wciąż nie została podjęta, przy odpowiednim skupieniu i szczęściu jesteśmy w stanie... negocjować - wyrzekła ostatecznie, z namysłem dobierając słowa i odgarniając z twarzy zbłądzony kosmyk, który wysunął się z luźnego upięcia.
- Jest pan człowiekiem małej wiary, panie Wahlberg - to może się okazać problemem. Wszak tych, którzy bogobojnie padali na kolana i składali liczne ofiary, by zaskarbić sobie przychylność bogów, łatwiej było prowadzić do przodu, nie tłumacząc na każdym kroku tego, że należy poznać cel, a nie powody, że trzeba zaufać, zamiast rozumieć, że trzeba słuchać, a nie pytać.
Zatrzymała się w miejscu, zaskoczona nagłym ruchem, jaki wykonał, choć nie straciła równowagi wraz z ramieniem, na którym wspierała się dotychczas. Był teraz bliżej, nie tuż obok, a naprzeciwko, a ona zadarła podbródek ku górze, by skrzyżować z nim spojrzenie. Wracał do uprzednio złożonej obietnicy w dość nieoczekiwanym miejscu, w oddalonej od głównych arterii alejce, gdzie dbający o park ogrodnicy zdawali się już nie działać aż tak pilnie, bo oto kolejne krzewy i drzewa rozpościerały się szeroko, wyłamując się z ugładzonych schematów godnych ogrodów francuskich, a nawet stojąca samotnie parkowa ławka zdała się być zatopiona w roślinności. Zapewne w słonecznych miesiącach ten zapomniany przez większość spacerowiczów zakątek kusił spragnionych spokoju upajającą wonią, która teraz, w zimowej aurze, pozostawała niewyczuwalna, lecz głęboka barwa kwiatów wciąż była doskonale widoczna - i zachwycająca.
Słuchała jego wywodu botanicznego w ciszy, podążając wzrokiem we wskazywanych przez niego kierunkach, pewna tego Jeśli mogła coś o nim wiedzieć, to wiedziała to - Olaf Wahlberg niczego nie robił bezcelowo. Każdy jego gest, każde słowo; nie pozwalał sobie na nieostrożność, kalkulując każdy swój krok i nie trwonił jednocześnie czasu na coś, co miało nie przynieść żadnego efektu. Słuchała więc cierpliwie, nie przerywając i nie dopowiadając własnych spostrzeżeń na temat skrytej częściowo pod śnieżnymi czapami gęstej roślinności zacisznego zakątka Ogrodów Baldura. Na dłuższą chwilę zawiesiła spojrzenie na powiewających na wietrze gałęziach, które nie były jednak w stanie sięgnąć wisterii we wszystkich tonach fioletu, nie były w stanie choćby zadrasnąć delikatnych kwiatostanów, trwających w niepogodzie wbrew wszystkiemu i wszystkim. Następnie, czując, że są coraz bliżej meritum tej rozbudowanej metafory, powiodła wzrokiem za Wahlbergiem zbliżającym się w stronę rośliny, by z głuchym trzaskiem odłamać jedną z jej gałązek. Zacisnęła palce wokół zmrożonej łodygi, spoglądając tylko pobieżnie na kwiat, który wręczył jej bez szarmanckiego gestu i z całą pewnością nie w celu sprezentowania jej ulotnego piękna. Przywołanie majowego słońca skierowało ciemne tęczówki ponownie ku piwnym, lecz wciąż nie wiedział, mimowolne skojarzenie było więc bezrefleksyjne i całkowicie przypadkowe. A jednak, dotarli w końcu do zawartego w gładkich słowach dna, a jej usta ponownie wygiął uśmiech.
- To właśnie purpura tych płatków, choć niepozorna i nieprzybrana odstraszającymi cierniami, skrywa w sobie truciznę gotową przynieść szkodę większą niż powierzchowne zranienie ostrym kolcem - wyrzekła ostatecznie, świadoma tego, że właśnie ta kusząca pięknym wyglądem roślina przepełniona jest po brzegi toksyczną żywicą, od pnia, przez łodygi i liście, aż po same czubki kwiatów, z których lęgną się nasiona równie trujące, jak i cała reszta. - Niech nie da się pan zwieść, panie Wahlberg, nie wszystko, co jest pan w stanie dla siebie zabrać, jest całkowicie bezbronne i zdane na pana łaskę i niełaskę - nie cofała spojrzenia, nie uciekała nim w bok, nie czując potrzeby ulegania próbom zmieszania jej i zbicia z tropu. Czego właściwie oczekiwał? Że kilkoma hardymi słowami i nieustępliwym patrzeniem na nią z góry wymusi na niej wyznanie win i wyjawienie prawdy o oszustwie, w jakie rzekomo starała się go uwikłać, dybiąc na jego majątek i reputację? To nawet ciekawe, zadźwięczało jej w głowie raz jeszcze i przyznać musiała, że była to prawda.
Nie ufam pani. W końcu mówił to, przed czym wzbraniał się w otoczeniu odpowiednio wysoko urodzonych znajomych goszczących tego wieczoru w restauracji, w otoczeniu kelnerów odzianych w eleganckie liberie, w otoczeniu jakichkolwiek osób trzecich, niezależnie od tego jak drobne i nieistotne by one nie były. Znów milczała, nie pragnąc przerywać tego nagłego przypływu szczerości, o ile o szczerość mogła go w ogóle posądzać w tym przypadku, a kolejne słowa wpadały do jej uszu, by gnieździć się w myślach niewygodnie automatycznie pojawiającymi się obrazami, których oglądać nie chciała. Milczała jeszcze chwilę z rozmysłem, nie pozwalając sobie na zwerbalizowanie słów, które same cisnęły się na jej usta, automatycznie i nierozważnie - i pozwalając tym samym Olafowi na sądzenie, że obietnice spełnienia jej zachcianek w razie powodzenia oraz sugestie zrujnowania jej domku z kart w razie porażki trafiają do niej tak dobitnie, jak to tylko możliwe. Nie ufam pani. Nie cofnęła się jednak, gdy pochylał się nad nią w okolicznościach dalekich od napawających podskórną ekscytacją, a zapach jego wody kolońskiej połaskotał jej zmysły.
- Zdziwiłabym się, gdyby mi pan zaufał - to była wszak jedyna rozsądna i po części zapewne spodziewana decyzja. Ona sama na jego miejscu również nie wykazałaby się łatwowiernością. - Jak sam pan mówił, człowiek pana pokroju nie może sobie pozwolić na nierozwagę czy pochopność - w końcu widzimy się pierwszy raz na oczy. - Wie pan, gdzie mnie szukać. Zaczekam - dodała w formie potwierdzenia, że kreślony przez niego scenariusz jest gotowa zaakceptować, że wciąż nie pozostaje jej nic innego, jak tylko czekać na rozwój zdarzeń, które nieuchronnie miały zerwać z jego oczu klapki w najmniej przyjemny z możliwych sposobów. Nie miał powodów, by jej ufać, wiedziała to doskonale, a jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu czuła jednocześnie kiełkujące w jej trzewiach rozczarowanie. Na co liczyłaś, Frido? Na nagłe olśnienie i powrót przepełnionych letnim zaduchem wspomnień, na zaskakujące przyjemnie spotkanie po latach? Na niemy zachwyt malujący się w oczach, na wdzięczność za to, że bogowie postawili ją na jego drodze, na bezgraniczną ufność w każde z wypowiadanych słów? Była obca wtedy i była obca dziś, pisząc historię ich znajomości na nowo i przekreślając tamto, gdy była zaledwie niczym niewyróżniającą się z tłumu dziewczyną, zbyt młodą i zbyt nieznaczącą, by zapamiętał ją na dłużej niż jedną noc. Nie powinna mieć mu tego za złe i nie miała, wiedząc poniekąd już wtedy, że tak właśnie będzie, nie próbowała go przecież uwieść, by na dłużej zająć oblegane zapewne miejsce u jego boku - sięgała po własne hedonistyczne przyjemności, nie licząc na nic więcej, a on był dla niej wówczas dokładnie taką samą rozrywką, jak ona dla niego.
Tkwiła w bezruchu, przygryzając policzek od środka, gdy prostował się, raz jeszcze zwiększając dystans między nimi. Wokół nie wybrzmiewały żadne inne głosy ani odgłosy skrzypiących w śniegu kroków i tylko pojedyncze płatki puchu wirowały w słabym świetle latarni przesłoniętej roślinnością, gdy zupełnie innym już tonem wygłaszał bezpośrednią propozycję, po raz pierwszy wypowiadając jej imię. Uniosła spojrzenie, jakby w jego twarzy wyczytać mogła niewypowiedziane plany na tę wyjątkowo zimną noc, lecz bezskutecznie.
- Prowadź więc, Olafie - miękkie słowa wybrzmiały w mroźnym powietrzu grudniowej nocy, gdy i ona zgodnie odrzucała formalność zwrotów. Zduszona złość skręcała jej wnętrzności nieprzyjemnie, gdy oto przełykała gorycz z uśmiechem na ustach i raz jeszcze wsuwała dłoń pod ramię mężczyzny niczym jego ozdoba, odziana w futro i drogie jedwabie, posłusznie podążająca wytyczoną przez niego ścieżką bez najmniejszego słowa protestu, bez najdrobniejszego cienia niezadowolenia przemykającego przez twarz. Teraz, tylko teraz, ulegała plastycznie jego woli, pozwalając mu wierzyć w to, że taką samą kontrolę będzie miał nad resztą ich znajomości, czymkolwiek by ona miała się nie okazać. Teraz, tylko teraz, tańczyła jak jej zagrał, wdzięcznie i z wrodzoną lekkością - by później tańczył już tylko on.
Frida i Olaf z tematu
- Mówi pan już o podejrzliwym, a nie ostrożnym. To nie to samo - i jej twarz wciąż jaśniała uśmiechem, spokojnym i pozornie niewzruszonym, być może wręcz nieadekwatnym do sytuacji, w której się znaleźli i w której Wahlberg za wszelką cenę próbował kwestionować jej wiarygodność i oraz podważać intencje. - Naturalnie, rozumiem - kolejne ugładzone słowa ulatywały spomiędzy jej kształtnych warg ułożonych w delikatny łuk. Godziła się ochoczo i bez większych oporów, nie odnajdując żadnego celu w bezsensownym parciu przed siebie i zaprzeczaniu mu na każdym kroku dla samej zasady. Prawda była taka, że sama o Wahlbergu wiedziała tyle, co nic. Wywodził się z jednej z lepszych rodzin, obracał się w samej śmietance towarzyskiej Midgardu, dźwigał na swoich barkach dziedzictwo wielopokoleniowe - to wszystko była wiedza oczywista i ogólnodostępna, lecz nie pragnęła sięgać głębiej, pod wypolerowaną na wysoki błysk powierzchnię i w głąb, do tych mniej reprezentatywnych i mniej godnych wspominania elementów układanki. Nie miała zamiaru przeprowadzać pełnego wywiadu środowiskowego, poznawać plan jego dnia czy upodobania kulinarne, nie szukała jego powiązań rodzinnych i towarzyskich, ani nie pragnęła zagłębiać się w naturę prowadzonego przez niego biznesu przed oficjalnym złożeniem swojej propozycji, bo w gruncie rzeczy to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia, to wszystko było zależne tylko i wyłącznie od niego samego, nawet jeśli wciąż odmawiał przejrzenia na oczy i dostrzeżenia tego faktu. Przeczucie graniczące z pewnością napełniało ją jednak spokojem pozwalającym na niewzruszone kontynuowanie konwersacji; jeszcze zmieni zdanie, szybciej niżby się sam tego spodziewał, jeszcze zrobi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, jeszcze dojrzy, że tam, gdzie teraz dopatruje się wroga, stoi sprzymierzeniec w drodze na każdy szczyt - największy sprzymierzeniec, jakiego w życiu spotka i zarazem jedyny, jakiego kiedykolwiek mógłby potrzebować. Lecz jeśli nie - trudno. Nie miała w zwyczaju przywiązywać się nadmiernie do miejsc, w których bywała ani do ludzi, którzy wypełniali jej codzienność, ruszenie w dalszą drogę nie sprawiałoby jej większych problemów, chociaż ciekawość ku temu, co mogło wyniknąć z tak przewrotnego skrzyżowania się ich dróg trawiła ją od środka. Czy więc to tak zostało zaplanowane jeszcze na długo przed tym, gdy pierwszy raz dostrzegła jego sylwetkę w tłumie - czy nici ich losów zostały utkane sprawnymi dłońmi Norn dopiero później? Czy nici te miały zaledwie raz jeszcze się przeciąć, przez pewien czas biegnąc tuż przy sobie równolegle - czy jednak splątać się w supeł wymagający poświęcenia mu większej ilości czasu?
- Klarowność pana spostrzeżeń jest doprawdy zaskakująca, panie Wahlberg, nie sądziłam, że moje oczy mówią aż tak wiele - nie mówiły, z pewnością mówić tyle nie mogły, nie teraz przynajmniej, gdy w kolejnych wymienianych słowach toczyli niepozorną wojenkę o wszystko i o nic jednocześnie. Pozwoliła mu jednak mówić dalej, snuć swoje wysublimowane domysły odnośnie jej osoby, prawić gołosłowne komplementy, które choć przyjemnie brzmiące, tak miały dać mu... właściwie co dokładnie? Czy faktycznie lekceważył ją aż w takim stopniu, by zapragnąć miał tylko i wyłącznie jej ciała, na tę noc i być może kilka kolejnych, bez sprawdzania tego, co skrywać mógł jej umysł? - Nim nadejdzie ostateczna refleksja odnośnie tego spotkania, nie będzie nas już tutaj - ciekawa jestem, Olafie, jak szybko ona nadejdzie? Na jakie kroki się wówczas zdecydujesz? - Niemniej jednak mam nadzieję, że pańskich myśli nie splami gorycz rozczarowania. Nie w zestawieniu z moją osobą przynajmniej - jeśli już, to tylko w zestawieniu z szansami, których postanowiłeś nie wykorzystać. Zawtórowała mu w niemym toaście, rozchylając nieco bordo swoich ust, by przytknąć do nich kieliszek i upić łyk wina. Krótki uśmiech zatańczył na jej twarzy, gdy kolejne pytanie wybrzmiało w pełni, nie oblała się jednak rumieńcem godnym najprawdziwszej pensjonarki, zamiast tego odnajdując jego spojrzenie i podtrzymując je ze śmiałością charakterystyczną swojej osobie. - Gdy kalkulacje nie prowadzą do jednoznacznych wniosków, testy empiryczne zdają się być jedynym rozwiązaniem, więc owszem. Metaforycznie oczywiście - odpowiedziała w podobnym tonie, na jedną, trwającą zaledwie uderzenie serca chwilę, pozwalając niepokornym myślom odpłynąć w rewiry, których dotykać nie powinny, roztopić się w wyobrażeniu tego, co malowało się pod jego powiekami, gdy zarzekając się co do wybranego znaczenia wypowiadanych słów, jednocześnie z premedytacją błądził w meandrach ich dwuznaczności, grając przy tym na wrażliwej strunie skrytej głęboko w jej wnętrzu, na strunie, której istnienia nie mógł być świadom, nie łącząc pojedynczych kropek jej ciała w całość prowadzącą to zamglonych narkotycznymi oparami wspomnień.
Jego uśmiech tym razem nie był jednak aż tak czarujący, nie był rozmarzony, nie był ekstatyczny, nie był rozpalony. Duma ściekała z jego sylwetki, tak jak złoto ze ścian wykwintnej restauracji, stawiał wokół siebie mur nieprzystępności i kpiny, cegiełka po cegiełce, z jednej strony trzymając ją na dystans, lecz z drugiej zachęcając (nieświadomie?), by pozostała blisko w cierpliwym oczekiwaniu na decyzję, w której ona sama była tylko przedmiotem, a nie stroną mającą jakiekolwiek prawo głosu. Tak przecież musiało być, to właśnie on musiał dokonać wyboru samodzielnie i bez jakichkolwiek nacisków, a ona mogła jedynie posłusznie ten wybór uszanować - jakikolwiek by nie był. Skinęła głową w potwierdzeniu, gdy podejmował kwestię na nowo. - Służę bogom, a nie ludziom, panie Wahlberg. Czego tylko ode mnie zachcą, właśnie to dostaną - wyrzekła zgodnie ze swoimi przekonaniami, lecz bez zadęcia godnego dewotki, za którą przecież nie postrzegała samej siebie. - Norny mają swoje powody, by kształtować bieg zdarzeń w ten, a nie inny sposób, nie śmiałabym przeciwstawiać się ich decyzji - w jej rodzinnym domu wiara nie odgrywała nigdy roli nadrzędnej, prześlizgiwała się gdzieś w tle, głównie przy okazji tradycyjnych obrzędów i świąt, nie znajdowała jednak wśród najbliższych bogobojnego wzorca do naśladowania. Jej własna wiara, czasem pokrętna, czasem wybiórcza, zdecydowanie elastyczna, przyszła z upływem czasu i była średnią wypadkową wszystkich doświadczeń, które doprowadziły ją właśnie do tego miejsca, w którym teraz była. Nie klęczała godzinami na świątynnych marmurach, nie biła pokłonów przed ołtarzami ofiarnymi i nie doszukiwała się znaków od bytów niematerialnych w każdym, nawet najdrobniejszym pyłku kurzu, obecność trzech bogini była jednak w jej życiu niemalże namacalna, nierozsądnym byłoby więc je ignorować. Podążanie ich głosem jak dotąd nigdy nie okazało się być dla Fridy przykrością, tym bardziej więc wyglądała w przyszłość z ufnością, że i tym razem Norny będą ją miały w swojej opiece, że i tym razem przeznaczą jej dokładnie to, co jest gotowa przyjąć - nie mniej i nie więcej.
Nie jej własną rolą było rozważać słuszność decyzji tych, co wiedziały wszystko jeszcze na długo przed tym, jak bieg zdarzeń podejmował wytyczone przez nie ścieżki. Nie jej własną rolą było zastanawiać się nad tym czy dokonane przez nie wybory były słuszne, czy miejsca, do których ją kierowały w swych wizjach były warte ich łask, czy ludzie, których wskazywały, faktycznie zasługiwali na miano ich ulubieńca, który przez bliżej nieokreślony okres czasu cieszyć się miał vipowskim biletem w kolejce do własnego sukcesu. Nie próbowała spojrzeniem czekoladowych tęczówek podważyć skóry Wahlberga, by zajrzeć prosto w jego wnętrze, do umysłu i do serca, gdzie nie było już żadnych ozdobników i żadnych słodkich półprawd, a tylko bezpardonowa szczerość własnych myśli i pragnień; nie próbowała przejrzeć go na wskroś ani sięgnąć smukłą dłonią samej istoty jego jestestwa, by wydać jednoznaczny osąd odnośnie tego czy faktycznie powinien mieć prawo do używania jej talentu w swoich celach. Z jakiegoś powodu został już wybrany, z jakiegoś powodu to właśnie on wzbudził zainteresowanie kapryśnych bogiń, z jakiegoś powodu tak zostało mu przeznaczone. A zatem tak miało być. I tak właśnie będzie.
Mimo wszystko nie potrafiła docenić tych wystudiowanych uśmiechów podszytych ironią ani wybuchów powściągliwej, nieszczerej wesołości. Raz jeszcze zwilżyła winem gardło ściśnięte skrywaną pod maską obojętnej uprzejmości złością, raz jeszcze ułożyła usta we wdzięczną linię łagodzącą ostre rysy jej twarzy i przenikliwość czarnego niemalże spojrzenia.
- Zatem proszę mi pokazać to miasto na nowo, właśnie takim, jakie je pan widzi swoimi oczami - czy doprawdy był w stanie ją zaskoczyć i odkryć przed nią dotąd nieodkryte uroki Midgardu? Karmelowa pianka topniała z wolna na jej języku, uwalniając przełamaną słodycz deseru, ciekawskie myśli rozpuszczając we wszystkie strony, w kierunku tych miejsc, które według niej samej były niedoceniane, tych miejsc, z którymi wiązała piękne wspomnienia i tych miejsc, do których pragnęła wracać po wielokroć, za każdym razem, gdy po dłuższej nieobecności wracała do domu. Czy którekolwiek z punktów na jej mapie miały się pokryć z tymi, o których mówił Wahlberg?
Ciemna brew zadrżała i uniosła się nieznacznie; znów odpychał od siebie słowa ostrzeżenia, znów zaprzeczał i wypierał, szafując szyderstwem niczym ostrą szablą. Zaśmiała się perliście, krótko, lecz szczerze, zupełnie jakby powiedział najdoskonalszy żart. Jego przybrane siatką drobnych zmarszczek oczy nie odzwierciedlały rozbawienia, na które wskazywać mogłyby odsłonięte w szerokim uśmiechu zęby, lecz w jej własnych źrenicach na nowo roztańczyły się ogniki wesołości, gdy pochyliła się nieznacznie nad stołem w stronę mężczyzny, spojrzenie zawieszając na jego rozciągniętych w odrobinę zbyt szerokim uśmiechu ustach. - Doprawdy ujmują mnie pańskie podejrzenia, jakoby celem przyświecającym mi przy adresowaniu dzisiejszego listu miała być chęć spędzenia nocy w pana mieszkaniu - Wciąż nie wyprowadzała go z błędu, nie teraz, pozwalając mu wierzyć w to, że w rzeczy samej, było to ich pierwsze i jedyne spotkanie. - Sądzi pan, że ta cała intryga byłaby to tego potrzebna? - spytała, sunąc spojrzeniem wyżej, do piwnych oczu. Skąd pomysł, że nawet w przeciwnym wypadku potrzebowałabym pokojów gościnnych?
Złoto monet zalśniło na obrusie, gdy skinieniem głowy dziękowała za przychylenie się do jej prośby. Wysokie obcasy uderzały rytmicznie o chłodną posadzkę, która niosła echo kroków prowadzących do szatni. Z wdzięcznością zatopiła ramiona w rękawach dodatkowo ocieplanego futra, by zapiąć biżuteryjne guziki zbierające jego poły i wsunęła dłonie w czarne rękawiczki z cielęcej skóry. Objęła jego ramię nim skierowali się do wyjścia, wciąż nie pytając dokąd.
Mróz kąsał policzki i wdzierał się szturmem do płuc, gdy podążali kolejnymi wąskimi uliczkami przybranymi świątecznymi wieńcami, girlandami i wielokolorowymi światełkami.
- A czy pan twierdzi, że jest inaczej? - poniekąd odpowiedziała na jego pytanie własnym, skręcając przy tym nieznacznie szyję w jego stronę, by zerknąć ku mocno zarysowanemu profilowi z zainteresowaniem. - Nie zawsze każde zdarzenie zdaje się mieć znaczenie, lecz czasem chodzi po prostu o to, by odegrać rolę w cudzym życiu. To, co dla pana może zdawać się nieistotne, dla kogoś innego może mieć realną wartość - na poczekaniu zdołałaby przywołać oczywisty przykład działania podobnego mechanizmu, zamiast tego jednak uśmiechała się łagodnie, stawiając ostrożnie kolejne kroki na śliskim podłożu. - To, co zostanie pokazane przez Norny, wydarzyć się musi, ich decyzja jest ostateczna i nieodwołalna. Jednak nie wszystko faktycznie jest pokazywane, a to pozwala mi wierzyć, że właśnie na te brakujące fragmenty możemy mieć wpływ, że tam, gdzie decyzja wciąż nie została podjęta, przy odpowiednim skupieniu i szczęściu jesteśmy w stanie... negocjować - wyrzekła ostatecznie, z namysłem dobierając słowa i odgarniając z twarzy zbłądzony kosmyk, który wysunął się z luźnego upięcia.
- Jest pan człowiekiem małej wiary, panie Wahlberg - to może się okazać problemem. Wszak tych, którzy bogobojnie padali na kolana i składali liczne ofiary, by zaskarbić sobie przychylność bogów, łatwiej było prowadzić do przodu, nie tłumacząc na każdym kroku tego, że należy poznać cel, a nie powody, że trzeba zaufać, zamiast rozumieć, że trzeba słuchać, a nie pytać.
Zatrzymała się w miejscu, zaskoczona nagłym ruchem, jaki wykonał, choć nie straciła równowagi wraz z ramieniem, na którym wspierała się dotychczas. Był teraz bliżej, nie tuż obok, a naprzeciwko, a ona zadarła podbródek ku górze, by skrzyżować z nim spojrzenie. Wracał do uprzednio złożonej obietnicy w dość nieoczekiwanym miejscu, w oddalonej od głównych arterii alejce, gdzie dbający o park ogrodnicy zdawali się już nie działać aż tak pilnie, bo oto kolejne krzewy i drzewa rozpościerały się szeroko, wyłamując się z ugładzonych schematów godnych ogrodów francuskich, a nawet stojąca samotnie parkowa ławka zdała się być zatopiona w roślinności. Zapewne w słonecznych miesiącach ten zapomniany przez większość spacerowiczów zakątek kusił spragnionych spokoju upajającą wonią, która teraz, w zimowej aurze, pozostawała niewyczuwalna, lecz głęboka barwa kwiatów wciąż była doskonale widoczna - i zachwycająca.
Słuchała jego wywodu botanicznego w ciszy, podążając wzrokiem we wskazywanych przez niego kierunkach, pewna tego Jeśli mogła coś o nim wiedzieć, to wiedziała to - Olaf Wahlberg niczego nie robił bezcelowo. Każdy jego gest, każde słowo; nie pozwalał sobie na nieostrożność, kalkulując każdy swój krok i nie trwonił jednocześnie czasu na coś, co miało nie przynieść żadnego efektu. Słuchała więc cierpliwie, nie przerywając i nie dopowiadając własnych spostrzeżeń na temat skrytej częściowo pod śnieżnymi czapami gęstej roślinności zacisznego zakątka Ogrodów Baldura. Na dłuższą chwilę zawiesiła spojrzenie na powiewających na wietrze gałęziach, które nie były jednak w stanie sięgnąć wisterii we wszystkich tonach fioletu, nie były w stanie choćby zadrasnąć delikatnych kwiatostanów, trwających w niepogodzie wbrew wszystkiemu i wszystkim. Następnie, czując, że są coraz bliżej meritum tej rozbudowanej metafory, powiodła wzrokiem za Wahlbergiem zbliżającym się w stronę rośliny, by z głuchym trzaskiem odłamać jedną z jej gałązek. Zacisnęła palce wokół zmrożonej łodygi, spoglądając tylko pobieżnie na kwiat, który wręczył jej bez szarmanckiego gestu i z całą pewnością nie w celu sprezentowania jej ulotnego piękna. Przywołanie majowego słońca skierowało ciemne tęczówki ponownie ku piwnym, lecz wciąż nie wiedział, mimowolne skojarzenie było więc bezrefleksyjne i całkowicie przypadkowe. A jednak, dotarli w końcu do zawartego w gładkich słowach dna, a jej usta ponownie wygiął uśmiech.
- To właśnie purpura tych płatków, choć niepozorna i nieprzybrana odstraszającymi cierniami, skrywa w sobie truciznę gotową przynieść szkodę większą niż powierzchowne zranienie ostrym kolcem - wyrzekła ostatecznie, świadoma tego, że właśnie ta kusząca pięknym wyglądem roślina przepełniona jest po brzegi toksyczną żywicą, od pnia, przez łodygi i liście, aż po same czubki kwiatów, z których lęgną się nasiona równie trujące, jak i cała reszta. - Niech nie da się pan zwieść, panie Wahlberg, nie wszystko, co jest pan w stanie dla siebie zabrać, jest całkowicie bezbronne i zdane na pana łaskę i niełaskę - nie cofała spojrzenia, nie uciekała nim w bok, nie czując potrzeby ulegania próbom zmieszania jej i zbicia z tropu. Czego właściwie oczekiwał? Że kilkoma hardymi słowami i nieustępliwym patrzeniem na nią z góry wymusi na niej wyznanie win i wyjawienie prawdy o oszustwie, w jakie rzekomo starała się go uwikłać, dybiąc na jego majątek i reputację? To nawet ciekawe, zadźwięczało jej w głowie raz jeszcze i przyznać musiała, że była to prawda.
Nie ufam pani. W końcu mówił to, przed czym wzbraniał się w otoczeniu odpowiednio wysoko urodzonych znajomych goszczących tego wieczoru w restauracji, w otoczeniu kelnerów odzianych w eleganckie liberie, w otoczeniu jakichkolwiek osób trzecich, niezależnie od tego jak drobne i nieistotne by one nie były. Znów milczała, nie pragnąc przerywać tego nagłego przypływu szczerości, o ile o szczerość mogła go w ogóle posądzać w tym przypadku, a kolejne słowa wpadały do jej uszu, by gnieździć się w myślach niewygodnie automatycznie pojawiającymi się obrazami, których oglądać nie chciała. Milczała jeszcze chwilę z rozmysłem, nie pozwalając sobie na zwerbalizowanie słów, które same cisnęły się na jej usta, automatycznie i nierozważnie - i pozwalając tym samym Olafowi na sądzenie, że obietnice spełnienia jej zachcianek w razie powodzenia oraz sugestie zrujnowania jej domku z kart w razie porażki trafiają do niej tak dobitnie, jak to tylko możliwe. Nie ufam pani. Nie cofnęła się jednak, gdy pochylał się nad nią w okolicznościach dalekich od napawających podskórną ekscytacją, a zapach jego wody kolońskiej połaskotał jej zmysły.
- Zdziwiłabym się, gdyby mi pan zaufał - to była wszak jedyna rozsądna i po części zapewne spodziewana decyzja. Ona sama na jego miejscu również nie wykazałaby się łatwowiernością. - Jak sam pan mówił, człowiek pana pokroju nie może sobie pozwolić na nierozwagę czy pochopność - w końcu widzimy się pierwszy raz na oczy. - Wie pan, gdzie mnie szukać. Zaczekam - dodała w formie potwierdzenia, że kreślony przez niego scenariusz jest gotowa zaakceptować, że wciąż nie pozostaje jej nic innego, jak tylko czekać na rozwój zdarzeń, które nieuchronnie miały zerwać z jego oczu klapki w najmniej przyjemny z możliwych sposobów. Nie miał powodów, by jej ufać, wiedziała to doskonale, a jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu czuła jednocześnie kiełkujące w jej trzewiach rozczarowanie. Na co liczyłaś, Frido? Na nagłe olśnienie i powrót przepełnionych letnim zaduchem wspomnień, na zaskakujące przyjemnie spotkanie po latach? Na niemy zachwyt malujący się w oczach, na wdzięczność za to, że bogowie postawili ją na jego drodze, na bezgraniczną ufność w każde z wypowiadanych słów? Była obca wtedy i była obca dziś, pisząc historię ich znajomości na nowo i przekreślając tamto, gdy była zaledwie niczym niewyróżniającą się z tłumu dziewczyną, zbyt młodą i zbyt nieznaczącą, by zapamiętał ją na dłużej niż jedną noc. Nie powinna mieć mu tego za złe i nie miała, wiedząc poniekąd już wtedy, że tak właśnie będzie, nie próbowała go przecież uwieść, by na dłużej zająć oblegane zapewne miejsce u jego boku - sięgała po własne hedonistyczne przyjemności, nie licząc na nic więcej, a on był dla niej wówczas dokładnie taką samą rozrywką, jak ona dla niego.
Tkwiła w bezruchu, przygryzając policzek od środka, gdy prostował się, raz jeszcze zwiększając dystans między nimi. Wokół nie wybrzmiewały żadne inne głosy ani odgłosy skrzypiących w śniegu kroków i tylko pojedyncze płatki puchu wirowały w słabym świetle latarni przesłoniętej roślinnością, gdy zupełnie innym już tonem wygłaszał bezpośrednią propozycję, po raz pierwszy wypowiadając jej imię. Uniosła spojrzenie, jakby w jego twarzy wyczytać mogła niewypowiedziane plany na tę wyjątkowo zimną noc, lecz bezskutecznie.
- Prowadź więc, Olafie - miękkie słowa wybrzmiały w mroźnym powietrzu grudniowej nocy, gdy i ona zgodnie odrzucała formalność zwrotów. Zduszona złość skręcała jej wnętrzności nieprzyjemnie, gdy oto przełykała gorycz z uśmiechem na ustach i raz jeszcze wsuwała dłoń pod ramię mężczyzny niczym jego ozdoba, odziana w futro i drogie jedwabie, posłusznie podążająca wytyczoną przez niego ścieżką bez najmniejszego słowa protestu, bez najdrobniejszego cienia niezadowolenia przemykającego przez twarz. Teraz, tylko teraz, ulegała plastycznie jego woli, pozwalając mu wierzyć w to, że taką samą kontrolę będzie miał nad resztą ich znajomości, czymkolwiek by ona miała się nie okazać. Teraz, tylko teraz, tańczyła jak jej zagrał, wdzięcznie i z wrodzoną lekkością - by później tańczył już tylko on.
Frida i Olaf z tematu