Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    27.09.2000 – Kuchnia – Nieznajomy: G. Eriksen & Bezimienny: A. Ahlström

    2 posters
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    27.09.2000

    Ciemność nie obumiera
    ciemność cierpliwie czeka
    noc w pełnej krasie, dojrzała, gęsta; bez kształtu, odbita w lustrach szerokich i czujnych źrenic. Rozdarta, tylko częściowo sylwetkami latarni tworzącymi szeregi złotych, mrugających w jej cielsku ostatnich bastionów światła. Ostatnie, ostatnie w walce, podnoszące jaskrawe łby dumnie – ostatnie, nie licząc gwiazd rozsypanych jak szpilki na mapie niepodzielnego królestwa nocy i kłamliwego księżyca przystrojonego skradzioną świetlistą aurą. Noc, niezjednana ciemność i cisza, szarpana każdym rytmicznym zderzeniem kroku, każdą powtarzalnością; czy słyszę teraz swój oddech?, rozchylające się żebra rozkwit i uwiędnięcie; czy słyszę szum własnej krwi w zakrętach, w alejkach oplatającej mnie sieci naczyń? Jest późno; innych przechodniów dostrzega się z niepojętym, wręcz niemożliwym trudem. Jest późno.
    ...zbyt późno?
    Powinieneś żałować. Nie; nie żałował; nie tęsknił za konstelacją czterech ścian które w jego umyśle powinny być nazywane domem. W ostatnich naznaczonych klęskami tygodniach odnosił nieodparte wrażenie, że nie zdejmuje chłodnie profesjonalnej maski medyka sądowego. Łykał gorzką przegraną, zawsze do tyłu, zawsze, zawsze spóźnieni. Chciał zetrzeć gardło w rozpaczy patrząc na powielane schematy odnajdywanych ciał. Są bezsilni, są nieskuteczni i uśmiechają się pozorami czuwania nad losem innych – którzy odpowiadają im sardonicznym, pośmiertnym wygięciem ust. Nie poddawał się, nie ustawał w badaniach, jednak okoliczności w jakich znajdował się – podobnie jak inni członkowie Kruczej Straży – czyniło wszystko, by zepchnąć jego istnienie na skraj niepojętej frustracji.
    Znaleźli kolejne ciało. Starannie, jak zawsze, podjęli się opisania miejsca gdzie zdołali je zastać, przeszukali strugając do granic ich wyostrzenia zmysły, starannie czynili – powielali – wszystko, łudząc się że tym razem odnajdą więcej. Nienawidził przegrywać; nienawidził być gorszy; nienawidził kiedy nieznany kosiarz bawił się nimi jak bandą zabłąkanych wędrowców. Jak dzieci.
    Zbyt wiele pozostawało im – j e m u – do do osiągnięcia.
    Ironia; mimo słabości wypisanej chorobą na ciele nie umiał wyprzeć poczucia wzniosłej wyjątkowości, zupełnie jakby intuicja szeptała że jest powołany do wyższych, złożonych celów, że rola którą odegra na scenie rzeczywistości galdrów, ma zapisany w przyszłości właściwy, kulminacyjny moment.
    Dziś – pozostawał mu odpoczynek, w miejscu dziwacznie obcym, dziwacznie zimnym, odległym mimo bliskości własnych, tworzących azyl pomieszczeń. Westchnął z niepojętym zmęczeniem – umęczeniem – wewnętrznym i w końcu przekroczył próg. Mechanizm zamka wydobył z siebie dźwięk zgrzytu.
    Wróciłemdlaczego to powiedziałem?, myśl racjonalna w obliczu głosu, który dokonał ucieczki przez bramę ustępujących warg. Odpowiedziała mu cisza; upewnił się że jest sam, zaglądając do jej sypialni. Pomruk zaklęcia rozpalił światło w przestrzeni kuchni; niedługo później nastawił dla siebie wodę oraz pokroił nieco już czerstwy chleb. Z kromką trzymaną w zębach otworzył na stole zeszyt w którym gromadził notatki. Spojrzenie zatrzymało się przez chwilę na piśmie, w nadziei że zmiana scenerii wyda nowy, zwiększony plon myśli i wyciąganych spostrzeżeń. Na próżno.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Który to już mieli dzień? Który to był rok?
    To nie był pierwszy raz kiedy Anne-Marie traciła rachubę. To co najmniej dwudziesty w tym miesiącu. W końcu każdy dzień wydawał się jakby taki sam – odmierzany rytmem kolejnych występów swoich lub jej młodych podopiecznych, którymi opiekowała się w szkole muzycznej należącej do Ahlströmów.
    Ten wieczór skupiał się właśnie wokół milusińskich. Niewielkiej grupy dzieciaków w wieku około dziesięciu lat, którzy na scenie radzili sobie… Wyjątkowo dobrze jak na swoje niewielkie doświadczenie. Co prawda większość zasług za to przypisać można pewnie i nauczycielom rytmiki czy harmonii, jednak to głównie obecność pani Eriksen zdawała się tego wieczoru przyciągać uwagę tłuszczy. Zaaferowana rozwojem swojej solowej kariery Anne-Marie rzadko znajdowała bowiem czas na to, by pojawiać się na występach młodzieży, które organizowane wieczorami często kolidowały z bardziej istotnymi przyjęciami czy jej własnymi pokazami muzycznymi. Tym razem jej pojawienie się mogło być więc nazwane – niespodzianką.
    Zorganizowany przez dyrekturę niewielki poczęstunek, jaki zakończył pierwszy w tym roku szkolnym występ młodzieży, sprawił, że zmuszona była do wypicia toastu z pracownikami szkoły, jak i rodzicami nauczanych przez nią dzieci. Wiadomo jednak że, jak na osobę o jej figurze przystało, wino szybko trafiało do głowy, a gadka kleiła się nieco za bardzo – na tyle bardzo, by obecna również na przyjęciu matka musiała zwrócić jej uwagę. Zarówno na stopień rozgadania, rozluźnienia jak i na wiszący na ścianie zegar. Zegar wskazujący godzinę zdecydowanie zbyt późną, by w dniu jutrzejszym wstać o godzinie przyzwoitej, a co dopiero – wstać wyspaną.
    I pewnie gdyby nie to, że nie były z matką same – zareagowałaby bardziej emocjonalnie. Teraz udawać musiała jednak posłuszną córkę, istny wzór do naśladowania, który z czułym uśmiechem żegna się zarówno z gośćmi, jak i z współpracownikami czy nawet obsługującą wydarzenie służbą. A że była wyszkoloną w tej dziwnej gonitwie grzeczności bestią – podobno nie brzmiała nawet sztucznie.
    Może byłaby w domu przed Gaute. Może nawet powitałaby go w progu, gdyby nie to, że przyzwoitość i zwyczajne, wydane jej polecenie nakazywało odprowadzić matkę do miejsca, z którego będzie mogła teleportować się bliżej Malmö.
    Wchodząc do mieszkania czuła jednak zaskoczenie i pewien niepokój – w końcu nie znali się od wczoraj. Obydwoje lubili zatracać się w swoich zajęciach na tyle, by zapominać co to sen, a już na pewno – zapominać czym był cykl dnia i nocy, który próbował utkać ich życia w popularne schematy.
    - Gaute, to ty? – zapytała od progu, widocznie nie wiedząc czego się spodziewać. Lekko dziabnięty głos Anne-Marie dotarł do kuchni, gdy zaraz po nim – w przestrzeni korytarza rozszedł się stukot zrzucanych na podłogę wysokich butów na szpilce.
    Po kilkunastu godzinach spędzonych na obcasie, stopy pewnie dziękowały jej za to, że mogły wreszcie wylądować w miękkich kapciach, a brzuch, który nie wiedzieć czemu wciąż wciągała, pomimo możliwości policzenia każdej kości w jej organizmie, wreszcie poczuł się rozluźniony. W przeciwieństwie do Gaute, który w zielonych oczach żony odbijał się jako kumulacja wszystkich nieszczęść – niedospany, blady jak zwykle, widać również – głodny, skoro sięgał po ten czerstwy chleb sprzed kilku dni.
    Wkraczająca do kuchni Anna wyglądała jak zdeptane milion dolarów. Niegdyś idealnie ułożone włosy rozwiał wiatr, niegdyś równo nałożona szminka, została gdzieś pewnie na kieliszku, a idealnie rozprostowana sukienka – teraz pogniotła się lekko pod płaszczem, który jeszcze kilka chwil temu miała na plecach.
    W dłoniach dzierżyła zamykane, kartonowe pudełko, które złożyła na blacie zaraz obok męża, byle tylko przyciągnąć tym jego uwagę i posłała mu zmęczony uśmiech.
    - Otwórz, to dla ciebie… – powiedziała, a potem osiadła na stołku barowym naprzeciwko Eriksena, by móc za razem w spokoju i nie przejmując się możliwą obrzydliwością tego zabiegu – obserwować jego reakcję jak i odlepiać sobie sztuczne rzęsy od powiek. Dochodząc do wniosku, że te nie nadadzą się już do ponownego użycia, wyciągnęła z pobliskiego pudełeczka z chusteczkami higienicznymi jedną z nich – a potem owinęła ją wokół „pająków”, które chwilę temu zdobiły jej oblicze.
    W pudełku które ofiarowała Gaute znajdowała się sterta małych ptysiów i eklerka, którą widocznie musiała dostać w prezencie pod koniec poczęstunku. Typowy to zabieg, przynajmniej w tak kameralnych warunkach, gdzie marnowanie jedzenia nie wchodziło w grę i po prostu – nie wypadało.
    Dopiero w tym momencie zauważyła, że oprócz jedzenia w pobliżu ich znajdują się też dokumenty, które pchały skrzypaczkę do jasnego wniosku – mąż znowu przyniósł pracę do domu. Jak typowe było to w jego wykonaniu…
    - Gdyby płacili ci za godziny, zdobyłbyś z dwadzieścia pięć stawek na dobę – zażartowała trochę złośliwie, chociaż coś sugerowało jej, że sytuacja z którą mierzył się mąż nie była do śmiechu.
    Sama bez wahania sięgnęła po jednego ptysia, ale gdy tylko zbliżyła go do ust, nadgryzła niewielki kawałek, poczuła wstrząsającą ją falę nudności, które jakby nagle – nakazały jej przestać jeść, a na twarz wepchnęły ukrytą pod makijażem bladość. Nadgryzione ciastko powróciło do reszty, a alkohol mieszający się w żołądku z bitą śmietaną i zwyczajnymi, niezdrowymi nawykami Anny poskutkował krótkim otępieniem.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nie chleb - tylko łańcuch - powszechni powłóczony przy każdym, stawianym kroku na wytyczanej ścieżce ludzkiego życia. Służalczość przyzwyczajenia, niewola, wieczna niewola spłowiałych  i powielanych schematów. Wkrótce, wkrótce pojmie na nowo, wkrótce zacznie rozmyślać, wkrótce do niego dotrze - uderzy jak włócznia gromu, sycząca od snopu iskier, nadejdzie w miarę procesu przeprowadzanej w najbliższym czasie obserwacji. Wkrótce, gwałtownie wzdrygnie się w buncie wykorzenionym z wiązek znaczenia - jaki jest cel, kiedy przyjdzie żałośnie sprzeciwić się temu co pozostanie niezmienne; żaden; cel bezcelowy, bunt bezsilności, skowyt który przenigdy nie wyjrzy z tunelu gardła; tyle i tylko tyle. Bezsens docierał w niepoliczonych formach. Bezsens ujawniał się nieustannie na nowo. Nienawidził, że świat jest w istocie skonstruowany w ten sposób; że wszystko w ten wyświechtany sposób wygląda, powtarza się i powtarza, do mdłości powtarza, powtarza.
    To on, tylko on, jedyna, zdecydowanie najbardziej prawdopodobna opcja. Bogactwo myśli i przeraźliwe ubóstwo chłodu milczenia toczyły walkę sprzeczności na pograniczu wnętrza oraz płytkiego, powierzchownego świata. Tej nocy, w jego odczuciu, prezentowała się znacznie gorzej niż on. W chwili kiedy pochwycił jej sylwetkę spojrzeniem, stał się świadomy jak opłakanym tworem są ludzkie normy. Maska makijażu spełzała z kobiecego oblicza, siateczka sklejonych rzęs odłączyła się od zasłony powiek. Obrzydliwe jest zdejmowanie kolejnej, sprzedanej postronnym maski. Wszystko, co obrzydliwe tkwi w dynamicznej, nietrwałej esencji życia. Upiększanie; fałsz spływający w gestach oraz mówionych słowach. Wszyscy, podczas podobnych spotkań wywyższamy się, udajemy, dążymy aby ukazać jedną najlepszą stronę. Żadnych, pobocznych cieni. Dlaczego? Dlaczego pytasz? W ten opisany sposób stworzono świat, rozdawano karty, ustalono reguły, zamknięto w słodkich więzieniach aranżowanych małżeństw.
    Prezent, który w istocie nie był dla niego; który otrzymała jak każdy z gości chylącego się w stronę kresu bankietu. Ledwie zjawiła się, a już nie chciał zamieniać z nią choćby kilku banalnych i powściągliwych zdań, kilku słów; lękał się konfrontacji?
    Tak; z całą pewnością prezentowała się słabiej, źle, przełamana od alkoholu buzującego w żyłach. W jego przypadku zły, opłakany wygląd, zmęczenie były znajomym i niezmiennym standardem, który, co za tym idzie, nie różnił się między jednym a drugim przepływającym dniem. Nie odpowiedział na przytyk, jedynie, po zamaszystym przeminięciu momentów, zamknął nareszcie notes, poświęcając się namiastce spotkania, wypaczeniu rozmowy. Wciąż, niestrudzenie przygotowywał posiłek. Nie miał ochoty na przyniesione słodkości; nie teraz.
    Nienawidził tego, co powinien był nazwać prywatnością, ostoją i ukojeniem po zgiełku wymagającej pracy.
    - Lepiej odpocznij - spokojny tembr jego głosu zdołał nareszcie pomknąć, gdy bezlitośnie wychwycił mimiczne drgnięcia i odłożenie ciastka z powrotem do pozostałych zdobyczy. Nie wiedział, czy chce aby wyszła z kuchni i utonęła w swoim azylu, swoim pokoju, zasnęła, czy rzeczywiście martwi się nie najlepszym stanem upojenia.
    Liczył - w głębi duszy - na pierwszy, uszlachetniony scenariusz.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Chwilowe gorsze samopoczucie sprawiło, że zgięła się na stołku barowym w pozie zgarbionej, tak bardzo niepasującej osobie pragnącej jak najlepszego przedstawiania swojego wizerunku. I chociaż na ten moment nie bała się pokazywać własnej twarzy – upodlonej, zmęczonej, nieumalowanej – we własnym domu, czas miał pokazać jak mogło być później. Za sławą w końcu szła też odpowiedzialność, a za odpowiedzialnością – jeszcze więcej chciwych potknięcia spojrzeń. A przynajmniej tak mówił jej ojciec, który musząc mierzyć się z plotkarskimi szmatławcami, czasami nawet w zaciszu domowym nie pozwalał sobie na wszystko, dopóki oczywiście nie zasłonił ciężkich zasłon okiennych.
    Anne-Marie nie musiała przejmować się tym teraz, kiedy jej kariera dopiero nabierała tempa. Teraz reporterzy mieli pewnie o wiele ciekawsze obiekty obserwacji niż jakaś skrzypaczka, której kariera była do tej pory tak głośna tylko dlatego, że jej ojcem był ktoś wpływowy.
    Gdy Gaute zwrócił do niej swe słowa, wcale nie obrzuciła go niechęcią czy drwiną – tak dziecinnie wyrzucane emocje nie były w końcu w jej stylu. Nawet przed własnym mężem czasami ciężko było jej być zupełnie szczerą wobec własnych uczuć, które przykrywała pod kożuszkiem milutkiego uśmiechu i wzroku najwierniejszej słuchaczki. Teraz może i chciała wyrzucić mu w twarz, że właściwie całe te tygodnie, miesiące czy lata i tak mają gdzieś swoje samopoczucie, jednak powoli rozpuszczany pod wpływem wilgoci alkoholu takt jej na to nie pozwalał. Jeszcze nie teraz.
    - Każdy z nas zasługuje na odrobinę odpoczynku – przyznała, chociaż nieco podejrzliwym tonem, zastanawiając się czemu właściwie w jego gardle znalazły się słowa uchodzące za tak troskliwe. Czyżby jej mąż nagle zaczął interesować się jej losem? A może po prostu chciał się jej pozbyć? Zresztą, o to mogła akurat zapytać… - Powiedz po prostu, że mam wyjść z kuchni, bo nie możesz patrzeć na moją paskudną, zapijaczoną twarz.
    A mówiąc to, podniosła się od blatu, jednak wbrew swoim słowom, które sugerowałyby zrozumienie intencji Gaute, wcale nie wybierała się stąd jeszcze. Być może uznała, że pokonanie schodów będzie dla niej obecnie zbyt wielkim wysiłkiem – w końcu nigdy nie była okazem największego zdrowia, a teraz, kiedy żołądek wykręcał jej się w zabawne kształty i wykonywał równie zabawne sztuczki – zmęczenie mogłoby być bolesne dla jej i tak wychudzonego wręcz ciała.
    Zamoczywszy w zlewie kawałek ręcznika papierowego, zaczęła ścierać z ust resztki już pomadki, a potem oparła się tyłkiem o krawędź zlewu, byle schować się za plecami męża i faktycznie zejść mu z oczu. Było to korzystne, bo przy blednięciu jakie wpływało jej obecnie na twarz – bliskość ujścia kanalizacji mogła się przydać. W końcu nigdy nie mogła mieć pewności, że przeżuty przed chwilą kawałek ciastka nie postanowi się zemścić.
    - Zrobić ci… Herbaty? – zapytała, chociaż na celu miała uzyskanie konkretnej odpowiedzi w jego wykonaniu – zrobię ci herbatę, bo źle wyglądasz. Ale oczywiście, to, jak wiele innych oczekiwań wobec krnąbrnego męża – było pewnie tylko marzeniem ściętej głowy.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Źle.
    Źle.
    Codzienność, łypiąca ciemną, rozwartą źrenicą nocy - źle, ukazana godzina, wymowna, szarpana pazurami wskazówek - odpowiednia na zapędzenie snu do zagrody powiek, niekoniecznie właściwa do prowadzenia rozmów i nasycenia żołądka. Gęste, kotłujące się między nimi przestworza niezrozumienia, zamknięte w ciasnej przestrzeni współdzielonego mieszkania. Tajemnicza materia; groźna i niezbadana natura ukrytego konfliktu, wżerającego się niczym tłusta, drążąca korytarz larwa. Wstrętny, pełzający pasożyt, który wykluł się ze skorupki jaja nieznanych zdarzeń. Zawistny, dziurawiący pasożyt, rozpasana od dobrobytu glista, sycąca się podniszczoną relacją - która powinna być silna, silniejsza niż jakiekolwiek inne.
    Nie wiedział, w którym miejscu - i kiedy - zdołał popełnić błąd.
    Nie wiedział, czy kiedykolwiek mógł go popełnić z dosadną, zdolną do przypisania winą. Uścisk obrączki, osaczającej paliczek, złoto, na którym mienią się zabłąkane promienie światła, spływającego z lamp. Czy byli sobie pisani? Chciałby móc odpowiedzieć. W odczuciu rodzin: z pewnością, gdy ustawiano ich razem, kazano im spędzać czas, w teatrzyku, na scenie politycznych wydarzeń i przyszłościowych planów. Możliwe, że tkwiła w tym jego wina; że tak naprawdę przenigdy nie zdołał okazać tego, co rzeczywiście powinien. Nie odsłonił się, nie ukazał, jak mu naprawdę zależy? Czy zależało? Pytania namolnie puchły, zlewając się w opuchliznę. Nie wiedział. Nie wiedział. Bogowie - on nic nie wiedział.
    Możliwe, że nawet nigdy nie poznał żony. Czy to formalność? Czy musiała być? Czy powinna?
    Ciche westchnienie połaskotało spierzchnięte krawędzie warg. Ledwie słyszalne, ledwie możliwe do uchwycenia percepcją, podobnie jak równie często jego własne emocje. Odwrócił się, odkładając nóż, którym bez przekonania rozsmarowywał masło po zmizerniałym pieczywie. Chleb dawno stracił należny, właściwy smak.
    - Nie dodawaj do moich słów tego, czego nie miałem na myśli - spokój. Co innego powinien jej odpowiedzieć? Owszem; nie mam ochoty oglądać cię w takim stanie? Wyjdź; nie chcę dłużej cię widzieć? Wyjdę; nie chciałbym tutaj mieszkać? Nie miał pewności, jaka paleta odczuć kierowała nim, gdy wymawiał poprzednie, niemal trywialne słowa. Złość, rezygnacja, troska? Pragnął, usilnie pragnął tej trzeciej. Nie miał sił jej oceniać, ani wyglądu, ani podejmowanych przez nią towarzyskich decyzji. Używki, przepływającej z nurtem jej krwi w nitkowatych naczyniach. Częściej nie odwiedzali mieszkania, niż rzeczywiście w nim tkwili, a w szczególności, gdyby przyglądać się im pod kątem samego razem. Obojętność dystansu, przepaście różnic ponad którymi wręcz niemożliwym zdawało się zbudowanie mostu. Nagłe wezwania, podczas których sam znikał, coraz częściej, z coraz mniejszym poczuciem sprawowanej kontroli, władzy nad własnym losem, zupełnie, jakby Gaute Eriksen, on sam, zagubił się w niepoznanym miejscu, a pozostała narzucona na bezduszny manekin maska stawianych przed nim wymagań.  
    - Wyglądasz gorzej niż ja - wskazał, w posępnym żarcie, natychmiast na swoją twarz. Wyglądasz gorzej; dla mnie to zwykły wygląd. Sine, przeżuwane zmęczenie, podbarwiające błonkę wrażliwej skóry pod dolnymi powiekami. Kiepski sen, niespecjalna, wręczona atrapa życia pod szyldem szanowanego nazwiska. Obchodzenie się z ciałem jak z delikatnym, wykonanym ze szkła naczyniem, które to, lada moment może rozbryznąć się pod naporem nieostrożności.
    - Poradzę sobie - nie miał sił, by rozważać, który z wariantów możliwych do wygłoszenia stwierdzeń, mógłby być tym najlepszym, niezsyłającym iskier zniesmaczenia i złości - może zaparzę dwie szklanki? - propozycja; dodał wkrótce i zamarł w oczekującej ciszy. Napięcie, jak sztywna lina, podtrzymywało ich osobisty świat.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Anne-Marie starała się nie patrzeć w kierunku jedzenia, jakby samo wyobrażanie sobie jego smaku w ustach sprawiało jej obecnie trudność. Pochłanianie płynów wydawało się logiczniejsze – te łatwo wlewało się do gardła, nie trzeba było mocno trudzić się przy ich mieleniu, a i zdecydowanie mniej czasu pozostawało jej na zastanowienie – czy należy to wypluć, czy może połknąć?
    Nigdy nie sądziła, że w swojej walce o szczupłą i bez głodówek sylwetkę posunie się tak daleko, by niekiedy zwyczajnie bać się jedzenia. Nigdy nie lubiła gotować, zwykle ktoś robił to za nią – podsuwając pod nos i karząc pochłaniać. W domu rodzinnym była to ich wierna pani do pomocy, ponieważ matka wbrew temu co chciała wcisnąć do głowy młodej Anne, również nie była żoną idealną. Tutaj, w miejscu które przed innymi należało nazywać domem, a w duszy pustą skorupą – również żadne z nich nie miało czasu ani chęci na żywienie się samemu. Gospodyni która pomagała w gotowaniu i sprzątaniu przygotowywała im posiłki gdy była o to proszona, a jako, że pani Eriksen posiadała nieco zdziwaczałe kulinarne gusta – zwykle nie prosiła o nic, nie widząc niczego złego w niejedzeniu kolacji. Podobno takie zabiegi dobrze robiły na obwód talii, a Anne-Marie kochała swój szczupły pas pewnie bardziej niż stojącego niedaleko męża.
    Albo przynajmniej poświęcała trosce o nią zdecydowanie więcej czasu. Patologicznie więcej.
    - Czasami chciałabym umieć czytać w myślach, żeby chociaż raz skutecznie odczytać prawdziwe intencje… – (chciało by się dodać – Twoje intencje) powiedziała tonem rezolutnym, chociaż każdy kto chociaż trochę ją znał, dobrze wiedział, że pod maską tak chwilowo uśmiechniętej, kryje się chroniczne zmęczenie takim obrotem spraw. Nie wybierała się z mężem na wojnę, a teraz, kiedy pozostawała skutecznie rozmiękczona kilkunastoprocentowym płynem, absolutnie nie miała ochoty się z nim kłócić.
    Dobrze – nie chciała się z nim kłócić teraz, bo kwestia zachcianek wciętej Anne pozostawała bardzo dynamiczna. A zmiany w jej zachowaniu mogły przypominać miotanie się ryby wyrzuconej na brzeg.
    - Przestań, nie ujmuj sobie – zabujała się na palcach w dość zabawowym tonie, by po chwili na nowo oprzeć się bokiem o blat, który zapewniał jej bezpieczną przestrzeń wśród kołyszącej się przestrzeni. Dalej ciągnęła już raczej ten żartobliwy smaczek, który wyłapała w wypowiedzi męża, jakby dopiero teraz czując tu jakiekolwiek miejsce dla siebie – wśród kokietowania i udawania. – Masz tak urzekający wizerunek naukowca, że na pewno nie jedna studentka do ciebie westchnie i rozważa karierę naukową, byle tylko popatrzeć jeszcze trochę na tą twoją buźkę jak spod dłuta zdolnych rzeźbiarzy. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wykiełkował jej na twarzy. Oczywiście – tego typu komplement mógł budzić odrazę u kogoś mniej rozrywkowego od Marie, jednak liczyła na to, że mąż podłapie to pomimo zmęczenia, które towarzyszyło obojgu. I albo się wścieknie, albo chociaż na chwilę uśmiechnie nawet głupio i z żenadą. Tak bardzo na to liczyła.
    - Ale twierdzisz, że ja sobie nie poradzę? – kontynuowała ten durny ton, nawet, jeżeli mężowi nie byłoby do śmiechu. – Masz rację. W obecnej sytuacji prędzej podpalę siebie niż ogrzeję wodę w czajniku…
    Nie chciała być jednak bezużyteczna, dlatego jak prawdziwa, niestworzona do tego pani domu – nie wiedziała gdzie szukać kubków. Oczywiście – ładne szklanki wystawiono w jadalni, zaraz za szybką odpowiedniej ku temu szafki, jednak gdy dochodziło do odnalezienia czegoś w tym „kobiecym świecie”, który obsługiwała ich pomoc domowa, Anne zachowywała się niczym ślepiec – badając dłońmi każdy zakamarek, nim znalazł to co mu potrzebne. Nie wspominając już o odnalezieniu herbaty.
    - Psia krew, nic tu nie jest na swoim miejscu, nic nie mogę znaleźć… – mruknęła w niezadowoleniu, wysuwając nerwowo szuflady, w których najpierw odnalazła brzęczące sztućce, a w kolejnej – poukładane równiutko, wyprane i świeże ścierki oraz dwie metalowe tarki. Wyciągnęła jedną z nich, tą w kształcie małego stożka i pokazała mężowi. – Do czego służy takie małe głupstwo? – zapytała niczym dzieciak, podkreślając tylko, jak bardzo niedojrzale traktowała świat pomimo upływu lat.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nie miał w zwyczaju stronić od poznawania.
    Sięgał - z zamaszystą pewnością - łapczywą dłonią rozważań, głęboko, aż do serca natury, skrytego w klatce ciemności początkowej niewiedzy, pierwotnej, prostej, wypaczającej zarysy masy kotłującej się czerni nierozwikłanych pytań, rozstępującej się pod ciężarem własnej systematyki pracy. Podobna, niezachwiana potrzeba, tworzyła niezłomny filar oderwanej dystansem osobowości, rozniecała refleksy mieniące się w ciemnych, spowitych uwagą oczach, zasiadała, niepodzielnie u władzy ambicji życia. Poznawać - błądzić, odnaleźć się, dążyć - nanosić wychudzone zarysy pierwszych, początkowych spostrzeżeń, ubarwianych paletą odkryć, pigmentem, powstałym z nieprzypadkowej syntezy dobranych wniosków. Mówili, że trwoni życie, popadając w bezdenne trzewia przesady, szarpany, na wszystkie strony, przez paszcze niedoścignionych celów.
    Poznawanie, którym się delektował, obcując z jego pierwiastkiem przez większość spożytkowanych lat, nie tyczyło się międzyludzkich relacji. Nigdy nie dostąpił potrzeby, aby przystroić drzewo towarzyskiego życia, surowe, przykute do nieżyznego gruntu oczekiwanych podstaw, o nagich, osowiałych gałęziach, skręconych i wykrzywionych jak zwyrodniałe stawy. Mglisty, oddalony i niewyraźny, ulegał często wrażeniu, że jest wadliwą, wybrakowaną cząstką, wirującą w niedostępnym układzie, zawisłą w nieznanym punkcie oczodołu Wszechświata.
    Nie była, pod tym względem, odmienna - tkwiła w zasięgu wzroku, bliska i oddalona, zarazem, w bezsilności lat świetlnych, jak punkt naniesiony na płótno zachodzącego nocnym, zmęczonym wyrazem nieba. Otuleni woalami sugestii, płynących z wypowiedziami krewnych, zaprawili się we własnym towarzystwie - odstąpił, jednak, zbyt szybko od prób poznawania i zrozumienia, walki o ich gasnącą, tlącą się ledwie więź. W nawiązanych kontaktach, poruszał się nieudolnie jak olbrzym pośród tłukącej się porcelany, rozdzierał, z parzącą go lawą bólu skórę, kaleczył się przy najmniejszym, podejmowanym ruchu.
    Bierność oraz przeklęta niechęć do jakiejkolwiek zmiany w podobnie fundamentalnej kwestii, wprawiała jego samego we wrzenie podnoszącej się irytacji. Złości, która tragicznie, stawała się równie bierna. Chciał zmian, równocześnie ich nie chcąc, przeszyty sztyletem lęku, wciśniętym zdradziecko między wygięcia żeber, pragnąc, po części pozostać na wygodnickim, dotychczasowym polu. Zaklinał różnorodne zmartwienia, wykrzesane, rozdzierające złowrogo iskry nieporozumień, konfliktów, zamykał, na wszystko drzwi własnej, odosobnionej sypialni. Jak długo? Jak wielką ponosił winę? Czy było im przeznaczone trwać razem?
    Nie wiedział.
    Przede wszystkim nie wiedział.
    Niejednokrotnie, wśród zawieranych relacji, poruszał się z chybotliwą niepewnością niczym po grząskim podłożu. Czuł się niczym kaleka zmuszony nagle do biegu. Błądził przez chwilę wzrokiem, zgaszonym zamaszystym podmuchem drażniącej go bez wytchnienia niewiedzy.
    - Słucham? - zapytał, udawał w tym przypadku wyrwanie się z pnączy zamyślenia, tak zresztą doń podobnego. Łudził się, że nie będą roztrząsać tej kwestii; pytanie, zadane przez nią, przypominało ciśnięty w kąt przedmiot, z którym nieszczęśliwie nie wiedział, co wkrótce powinien zrobić. Czy to ironia? Prowokacja? Czysta i niewinna ciekawość? Koniec końców, otworzył jedną z pobliskich szafek i wyjął odpowiednie naczynia; zalał dwie szklanki herbaty, obserwując, jak napój paruje, tworząc mgiełkę nad taflą. Niewiedza podchodziła do gardła.

    Gaute i Anne z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.