Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    17.11.2000 – Cafe Kierkegaard – Nieznajomy: E. Montmorency & Bezimienny: H. Tveter

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    17.11.2000

    Lubił wchodzić do tego miejsca. Wiedział, że jedna z kelnerek spojrzy tu na niego pełnym wzgardy spojrzeniem, dlatego specjalnie zadbał o to, by poznać jej grafik. Robił to zwykle metodą prób i błędów, każdego tygodnia przychodząc innego dnia i o nieco innej porze, stając się w miejscu tym osobą jakby… Znaną. Znaną prędzej personelowi niż gościom, chociaż przyłapał się na rozpoznawaniu stojących przed lokalem palaczy, w którym to zwykle postanawiał wymieniać się dymem. Zapamiętywał głównie kobiety, te w końcu wyróżniały się najbardziej – dziewczyna do której mówili Annika, dajmy na to – zapamiętał ją chyba tylko dlatego, że ta nosiła wysokie, czerwone kozaki i nosiła imię jego najdroższej żony. Mirjam, młoda modelka – podobno kiedyś pozowała nawet do dzieł wychodzących spod pędzla jego własnej siostry. Raz, bo potem niezadowolona była ze współpracy, a Hans wybitnie rozumiał dlaczego, mając Liv pod dachem od wielu, wielu lat. Najlepiej zapamiętał jednak Halldis – artystkę której obraz wciąż tu wisiał. Bardziej plakat, chyba manifestujący chęć zakończenia uporczywego patriarchatu.
    Tveter rozumiał co mogło nią kierować. Młoda, głupia i naiwna, przesiąknięta kulturą śniących. Gdyby nawet podać jej na tacy miliony mądrych książek, wyłuskałaby z nich tylko treści rewolucyjne, bo w końcu na tym polegał fenomen jej sztuki – szokować, zawstydzać, krzyczeć głośno. Nie dało się odmówić temu wszystkiemu medialnej skuteczności, w końcu ledwo ponad dwudziestoletnia dziewczyna pojawiała się już na stronach znanych w artystycznym światku pisemek, jednak czy udałoby się to bez odpowiedniej dawki pieniędzy jej sponsorów?
    Właśnie z tym Hans miał największy problem. Plotka o dziwacznych źródłach zarobku głównych sponsorów Halldis rozeszły się jakoś samoistnie, a gdyby zapytano go czy maczał w tym palce – nigdy. Oczywiście, że nigdy. W końcu jak mógłby sprzedać się dziennikarzom? On?
    Teraz pod dachem kawiarni znajdowały się obie - zarówno jego ulubiona kelnerka, która miała na tyle śliczną buzię, by za same jej posiadanie mógł ją nienawidzić. No i ona, Halldis, wijąca się przy kontuarze niczym żmijka i spoglądająca na Hansa co jakiś czas, ukradkiem. Próbowała udawać, że wdaje się w kontakt z kelnerką za barem, która w tym momencie nie była w stanie odpowiedzieć na żadne jej wezwania, zwyczajnie wpatrując się w to, jak pomimo wszelkich zakazów Hans decyduje się na odpalenie papierosa pod dachem. Dodatkowo patrząc jej prosto w oczy. Z patologicznie szczęśliwym uśmieszkiem zaciągnął się dymem, a gdy miał już prawie pewność, że dziewczyna za chwilę wyłoni się zza kontuaru i postanowi podejść bliżej, by zwrócić mu uwagę, jeden z wcześniej czających się przy wejściu gości… Po prostu usiadł z impetem na krzesełku przed nim, uśmiechając się szeroko.
    - Frank Tveter, nie myślałem, że pan jest wciąż w Midgardzie… – powiedział, pochylając się nad stołem i opierając łokciami o jego powierzchnię. Kiedy Hans spróbował przechylić się tak, by wciąż śledzić wzrokiem kelnerkę, zauważył, że ta widocznie już zniknęła na zapleczu. Co innego Halldis, ta teraz nie unikała już wzroku Tvetera, a w dziwny sposób wydawała się z niego naigrywać.
    - Pomylił mnie pan z moim bratem… – mruknął pośpiesznie, nawet nie patrząc na zaaferowanego gościa.
    - O Odynie, Osvald? – zapytał, a samo to, że znał imię chociaż jednego z braci Franka sugerowało, że miał do czynienia z nie byle jakim wielbicielem jego dziennikarskiej twórczości.
    - Nie, jestem umówiony, nie mam czasu – zirytował się, nie wiedział jednak w tym wszystkim czy bardziej obecnością natręta, tym że nie został wymieniony przed Osvaldem, popiołem skapującym mu na markowe spodnie, głupim uśmiechem artystki który chciałby zmyć jej z twarzy czy może wyłaniającym się razem z kelnerką właścicielem kawiarni.
    Ostre działa, no proszę.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Znad pożółkłych kart dziennika, gdzie równe, eleganckie pismo świeciło triumfy, nad ekonomicznymi regułkami i machlojkami, gdzie słowa tak jasne i logiczne, były obrazem rzeczywistości ostatnich tygodni, zapewniały swego właściciela, niemal czułym szeptem kochanki, o złotych talarach, co pobrzękiwały wesoło w skarbcu, te rosły jak grzyby po deszczu, jak młody sosnowy las, kiedy odrobinę wody mu dać. Był zadowolony. Wprawdzie pieniędzy miał pod dostatkiem, a zakup tej nieruchomości traktował raczej jak przygodę, ot ciekawą kartę w historii swego życia, by jakoś zaznaczyć swą obecność w magicznym mieście, tak jednak impulsem, ku temu, aby skierował zmęczone, pogrążone w żałobie hebanowe oczy na Cafe Kierkegaard, było westchnięcie w mroku przebijające się, przez kurtynę ciszy, należące do postaci kobiecej, a jednocześnie tak ulotnej i zwiewnej, niby duch płochej. Uśmiechnął się wówczas, bo wiedział, że dobra była to wróżba, dobry znak. Warto było zainwestować w coś, co łączyło kraj ojca i matki, a także było ostoją artystów, przystankiem kulturalnym na mapie Midgardu, tego pogrążonego w ciemności i niewiedzy, nad którym zawisł katowski miecz.
    Przerwano mu, gdy studiował równe pismo, wzrok niechętnie, jakby z odrazą spoczął na kobiecie. Poznał ich wszystkich, a jednak byli mu obojętni, ot jak pchły, spełniali swe zadania – dobrze, byli narzędziem napędzającym lokal i nikim, niczym więcej. Odizolowany i zdystansowany, obserwował i nanosił poprawki, mniej słów, więcej uśmiechów, ten wszak wabił i onieśmielał. Artyści w czwartki mieli zniżki, jeśli naturalnie wyrazili chęć ujawnienia swego talentu dla oszustów, była kpina. I chociaż lokal cieszył się zasłużoną sławą, to bywały momenty, iż rozważał odcięcie się od niego, pozostawienie go w rękach inteligentnego – ale nie chciwego, zarządcy, kierownika, menadżera, zwał jak zwał. Bywały takie dni, że chciał zmienić obiekt swego zainteresowania, na coś, co pozornie było li tylko ciekawsze.
    Zaalarmowany niemym wyrazem irytacji zrozumiał, nim kobieta otworzyła słodką buźkę, gdy jej głos niósł się po gabinecie, zmarkotniał, westchnął i wstał. Tym razem to jego twarz wyrażała zniechęcenie i niechęć, ale postąpił krok, później następny i jakoś to poszło.
    Płynąc w swej biało-czarnej kreacji, był niby pan na włościach, z tą jednak różnicą, iż faktycznie korzenie jego, chociaż daleko na południu, ale były szlachetne, błękitna krew płynęła w żyłach, gdyby je przeciąć, wytrysnęłaby na kafelki lokalu. Zmierzył niechętnie gościa przy stoliku ciemnowłosego dojrzałego wiekiem jak i umysłem, mężczyzny. Wzrok francuza wyrażał pogardę i wstręt. Złapał w sidła oczy, pochwycił je jak spłoszone kocięta za kark. – Odejdź – westchnął, a gdy smród tanich perfum przeminął, kiedy kroki natrętnego mężczyzny ucichły w oddali, usiadł naprzeciwko swego gościa.
    Kawy, herbaty, whisky? – Spojrzał, nieco przychylniej, ale wciąż daleko temu do przyjacielskiego grymasu, ten bardzo rzadko gościł na zmęczonym obliczu.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Natręt odszedł od stolika niczym zaczarowany. Nie pisnął ani słówka i nie zawahał się nawet na moment. Hans poniekąd rozumiał jego zachowanie, w końcu znajdując się w aurze francuza o tak smutnym spojrzeniu… A zresztą, po co rozgrzebywać temat. Bardziej interesującym wątkiem w całej historii wydawało się to, jak podobni do siebie zdawali się być mężczyźni, którzy za moment mieli wdać się w krótką wymianę zdań. W końcu nie spodziewał się, by Ezra nie miał mu nic do powiedzenia – kelnerka nie bez powodu zniknęła za drzwiami zaplecza, nie bez powodu wołała tutaj samego właściciela i nie bez powodu patrzyła teraz na ich działania niby ukradkiem, niby wdając się w dyskusję z klientką.
    Wracając do podobieństwa – Tveter od razu zauważył jego wygięty w kruczym typie nos, jego wąską szczękę i opuszczoną nieco mocniej ku dołowi dolną powiekę oczu. Medyk mógł też dać uciąć sobie rękę, że w jego wieku, kiedy jeszcze miał okazję nosić nieco dłuższe włosy, te zawijały mu się w podobny, fikuśny sposób. Jedyne co właściwie różniło ich nieco mocniej to wzrost, którego w porównaniu z Hansem, Ezrze zdecydowanie poszczędzono.
    Gdyby cos poszło nie tak, już wiedział na jakie kompleksy zrzuci więc jego możliwie cyniczne reakcje.
    - Dziękuję za oswobodzenie mnie, ale nie wiem czym zasłużyłem sobie na zaszczyt by sam właściciel interesował się moją niedolą – przechylił się nieco do tyłu, patrząc na mężczyznę, póki ten jeszcze nie postanowił usiąść. Uraczył go uprzejmym uśmiechem, jakby to właśnie nim chciał przekazać swoją urzekającą niewinność. W końcu wszystko to co potencjalnie mogła wspomnieć kelnerka czy Halldis nie musiało być prawdą. Montmorency był młody, ale mimo wszystko coś z nim sprawiało, że Hans wierzył w bystrość jego umysłu, nawet, jeżeli za moment miałby się zawieść. W końcu ktoś tak podobny do jego samego musiał, MUSIAŁ mieć w głowie cokolwiek więcej od posiadaczek spojrzeń, skierowanych teraz prosto w nich. – Nie piję alkoholu, jako medyk wiem jak bardzo szkodzi zdrowiu.
    Psychicznemu. Przelatujące przed oczami obrazy przypominały mu w końcu o błędach „młodości”, które kryjąc się za innymi, nieco bardziej chwalebnymi wspomnieniami szeptały tylko, by nie wspominać ich ani słowem. By ani cień emocji nie zdradził, że właściwie czasami wciąż spoglądał na butelkę, nie by się napić, a by wyobrazić sobie jego smak, sam proces łapania jej za szyjkę i przystawiania sobie do ust. A potem by uzmysłowić sobie, że uzależnienie, które wydawało się jeszcze wtedy tak niepozorne, było rozwijaną latami skłonnością, która oszukiwała jego własny, skłonny do wpadania w przyzwyczajenia umysł.
    Zresztą, czym na przykład było odwiedzanie od lat tej samej kawiarni, jeżeli nie uporczywym uzależnieniem?
    - Nie będę pana zajmować, gdybym chciał coś zamówić, zawołam sobie kelnerkę, chociaż powiem panu w sekrecie – one nie zawsze chcą mnie słuchać. Proszę lepiej powiedzieć czym zasłużyłem sobie na uwagę samego właściciela? – nie powinno go chyba dziwić, że został rozpoznany. Hans był tu jeszcze nim lokal wszedł w końcu w posiadanie młodzieńca i w głowie zuchwale zakładał, że mógł nawet przeżyć jego kadencję. Strącił popiół do pustej filiżanki po kawie i ponownie przystawił papierosa do ust. Oczekiwał odpowiedzi Ezry, co jakiś czas posyłając miotające gromami spojrzenie w kierunku rzeczonej kelnerki.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Muśnięcia muzyki docierały do czułych na dźwięki uszu poprzez gwar i szepty, wśród ogólnie wesołej i pozytywnie nastrajającej atmosfery zderzyły się ze sobą dwa oblicza niezwykle podobne w swych charakterystycznych cechach wyglądu, ale i zdawałoby się charakteru. Wejrzenia przybite ciężarem dźwiganego na barkach piętna, co pozbawia, niemal wysysa ciepło i nawet najdrobniejszą iskierkę szczerej radości. Włosy niby krucze pióra zaczesane w tył z tym, że francuza były lekko faliste, natomiast gościa naprzeciwko proste, jednakże pomińmy tę drobnostkę, a skupmy się na wydatnym nosie, nochalu, czy innym kulfonie, te zaś były zdecydowanie podobne, kształtujące w wyobrażeniu napotykanych ludzi widmo drapieżnego ptaka zwłaszcza jeśli poły płaszcza powiewały na wietrze, tym podobieństwo jest bliższe. Wzrost, ot znacznie wyższy, lecz podobnie chuderlawo, wręcz skromnie zbudowany, widać bogowie pożałowali im mięśni, a zostawili samą skórę nawleczoną na kościsty szkielet.
    Uśmiechnął się, wcale ładnie, wręcz serdecznie, jak gdyby, spotkał dawno zaginionego wuja, co po latach spędzonych na tułaczce po świecie, powraca w rodzinne strony, by odwiedzić krewniaka. Jakże złudne i zgubne są podobieństwa. Jawna kpina szyderczo szczerzy kły, wewnątrz pogrążonego w myślach umysłu, żałosne szukanie namiastki rodzinnego ciepła, czegoś, co wypełni pustkę, co zalęgła się w środku. Miał ochotę wstać i odejść, lecz pohamował ten odruch, był gospodarzem i wypadało mu świecić przykładem dobrego właściciela, a przynajmniej udawać, że nie dławi się tym honorem, jaki go spotkał, gdy kupił interes.
    To miejsce wytchnienia, spokoju, oaza dla miłośników sztuki. Nie lubimy tu ludzi naprzykrzających się innym. – Głos miał miękki, zaskakująco przyjemny, a mówił z takim przekonaniem, taką wiarą, że sam, niemal w to wierzył. Uśmiechnął się, lekko, jakby przypominając sobie o tym, że ludzie zwykli tak robić.
    Szary dym unosił się nad postacią mężczyzny przed nim, a swym charakterystycznym zapachem drażnił nozdrza, lecz zarazem kusił. Długo nie opierał się pokusie i sięgnął do wewnętrznej kieszeni po srebrną papierośnicę, gdzie rząd poukładanych równiuteńko w białych garniturkach, skrętów czekał na swą kolej.
    Umysł nasączony trucizną, jest słaby – a tym przecież był alkohol, złem wcielonym, po które jednak sięgają ludzie, aby pozwolić się ukołysać w ramionach jego zbawczej natury, co fałszywą bywa, jak kobieta, co wabi i onieśmiela, lecz pozostawi z pustym portfelem i wyrzutem sumienia. Tak i alkohol w nadmiarze szkodzi i truje.
    Papierosy, były lepsze, tak w jego opinii. Pozwalały zebrać myśli, gdy te niby puzzle rozrzucone zostały na blacie. Ich zapach nosił w sobie coś z oschłości charakteru, i chociaż również zabijały, to palący doskonale zdawali sobie sprawę ze swego kresu. Sam francuz, specjalnie nie martwił się wizją śmierci przez fajki, ba, zdziwiłby się bardzo i nawet ucieszył, gdyby faktycznie ta nadeszła, przez ich nadmiar, a nie z innych powodów, po stokroć gorszych i boleśniejszych.
    Ludzie, to marne narzędzia – zawodne i niegodne zaufania. Przykro mi, że pomimo moich szczerych intencji doznał pan podobnej krzywdy – Uśmiech, kolejny do kolekcji, oczywistym były skargi i plotki na temat mężczyzny, z którym dzielił stolik, Ezra nie był ani głuchy na żale dziewczyn, ani obojętny, a przynajmniej udawał, że są mu te sprawy bliskie, gdyż nie chciał zaburzyć ich lojalności względem niego samego i tego miejsca, marny to pracownik, co do własnego gniazda niechętnie przylatuje. – Pańska osoba, jak mi dobrze wiadomo, była tu gościem na długo, nim lokal wpadł w moje ręce. Pragnę poznać stałych klientów. Zarówno ich opinia o tym miejscu, jak i być może sentymentalne rady, mogą pomóc, by lokal działał jeszcze lepiej. – Zaciągnął się i odetchnął, niemal szczęśliwy z tej namiastki normalności w życiu, które jest z niej wyprane.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie lubimy tutaj ludzi naprzykrzających się innym.
    Gdyby tylko Ezra wiedział (lub jak już wiedział, być może rozmawiając z tymi, którzy do tej pory mogli mieć co do jego osoby jakieś drobne, niewinne wątpliwości), jak bardzo śmiesznie brzmiały te słowa w uszach Hansa. W końcu ten dobrze wiedział, że uprzykrzał życie obsłudze tej kawiarni jeszcze długo, nim Montmorency w ogóle pomyślał o tym by położyć na niej swoje ubrane w sygnety paluszki. Tveter był być może tym, który również sporą część swojego majątku pozostawiał tu każdego popołudnia, gdy to zdecydował się pokontemplować „sztukę” w obliczu rzeczonego lokalu, a i może właśnie dlatego nigdy nie przegoniono go z miejsca, w którym wybiórczo brał na celownik to kolejne istotki do niewerbalnego zadręczania.
    Zrzucając popiół na denko filiżanki, z pełną satysfakcją spoglądał w kierunku wyciąganej przez właściciela papierośnicy. W spojrzeniu Tvetera pojawiła się jakaś dziwna, tryumfalna nuta, która w późniejszym czasie została ukradkiem miotnięta w kierunku przechodzącej do jednego za stolików kelnerki. I oczywiście – w większości przypadków należało kierować się nieśmiertelną zasadą quod licet Iovi, non licet bovi, tak Hans poczuł swego rodzaju społeczne przyzwolenie na wszystko to, co do tej pory dziewczyna uznawała za niezgodne z zasadami.
    Sama niezgodność własnych czynów z normami była w jakiś sposób satysfakcjonująca, ale fakt, że Ezra od samego początku nie próbował popierać twierdzeń swojej pracownicy, wydawał się zwyciężać nad miłością do czynionego ostrożnie bezprawia.
    - To odważna myśl jak na kogoś, kto sprawuje pieczę nad gniazdem artystów. Zastanawia się pan czasami ilu z nich projektuje swoje natchnione myśli na papierze w pełnej trzeźwości? Albo ilu z nich potrzebuje trucizny tylko po  to, by odważyć się wejść na scenę i poruszać z taką płynnością? – zarzucił myśl niczym wędkę. Właściwie nie wiedział jeszcze dokąd popchną ich prądy tej rozmowy, jednak nie miał zamiaru skupiać się w niej na sobie. Po prostu korzystać z możliwości pokazania się przed nowym panem tego przybytku, by być może zagrać na nosie tym, które tak bardzo nie chciały go tu widzieć. – Może i są przez to słabi, ale może ta słabość odkrywa ich wrażliwą stronę, dlatego tak do nich lgniemy.
    Właściwie – napiłby się czegoś, jednak sama myśl o tym, by nagle przywołać do siebie kelnerkę wydawała się jeszcze niedojrzała. Teraz w końcu badał jeszcze grunt między nim a młodym Montmorencym, nie mając pewności po której stronie barykady znajdował się względem jego samego. W końcu Hans nie z jednego pieca chleb jadł, wiedział, że pierwsze dobre i przyjazne wrażenie mogło być kręconym pod publiczkę wizerunkiem. Znał to, sam w końcu taki był.
    - Kiedyś trafiłem tu za sprawą mojej siostry. Jest artystką. Kiedyś się tu wystawiała. Narobiła afery i już nie chce tu przychodzić. Właśnie dlatego tak mi się tu podoba – zaśmiał się, wypluwając dym w tym radosnym parsknięciu. Skoro Ezra nie chciał pluć we własne gniazdo, jedynie w jakiś sposób przepraszając za zachowanie kelnerek, Tveter pokazał mu jak to się robi, pozostając we wiecznym stanie wojennym ze swoja siostrą Liv. – Szybko się przyzwyczajam, myślę, że jestem kimś kto źle zniósłby w tym miejscu każde zmiany. Najgorsze jednak co może się z tym wiązać to moje możliwe odejście. Przecież to tak mała rzecz, ktoś mógłby się nawet ucieszyć…
    Popatrzył w oczy rozmówcy i zgasił peta na dnie filiżanki. Teraz mogli oddać się sobie bezkreśnie, a przynajmniej on był gotowy oddać młodemu mężczyźnie tyle uwagi, ile ten tylko od niego wymagał. W końcu w tym lokalu nie było już nikogo ponad Ezrą. Ezrą, który sam chciał rozmawiać z tak nieznaczącą osóbką jak medyk Tveter.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Heban oczu wyzierał pustką, tak nieodgadnioną, co i nieprzeniknioną, uśpiony i niewytrącony ze swej matni, stanu zawieszenia, w jakim przebywał od dłuższej chwili. Ruchy, tak te czynione z rozmysłem, jak i nieprzemyślane, mimowolne, dyktowane naturą człowieka, jakim był Hans Tveter, były kodowane w pamięci, trafiały do folderu z jego inicjałami, aby zapisać się w nim na przyszłość. Owszem jego sława, bo tak nazwijmy, ten głos niesiony szeptem w kuluarach, kulturalnie i bez przesadnej ostrości, wyprzedzała doktora. A sama opinia, jaką wyrażały kelnerki na jego temat, a którą zmuszony w jakimś sensie francuz musiał wysłuchać, chcąc uchodzić za dobrego i profesjonalnego dyrygenta w tej szopce, jaką zakupił niesiony kaprysem i podwaliną czegoś na kształt sympatii w kierunku pewnej kobiety, licząc, być może, że ta dzięki takiemu miejscu odnajdzie się, o niebo lepiej w świecie sztuki prezentowanej, przed licznych jej przedstawicieli w Midgardzie. Nabrał przekonania, iż osobnik siedzący przed nim zdecydowanie, jest względnie człowiekiem, jakiego można potraktować różnorako, a to w zależności, czy ów przedstawiałby swą postawą chęć kooperacji i znamiona pewnej skruchy, tudzież życzliwości, czy też wręcz przeciwnie, zaślepiony w swym postępowaniu trwałby przy swym charakterze i nie ustąpi. Montmorency przekonywał się na własnych oczach, co do tego drugiego, niestety. A słowa zdegustowanych kobiet skarżących się na postępowanie dorosłego i dojrzałego, mężczyzny, dźwięczały mu w głowie nieprzerwanie i gdyby chodziło, o kogoś z jego bliskiego otoczenia, gdyby jakakolwiek kobieta, którą darzy sympatią, a tych jest niewiele, zostałaby tak potraktowana, nie wahałby się, ot ni sekundy, po prostu oczyściłby atmosferę, bo zapach mokrej sierści niekoniecznie komponował się z kawą i ciastem. On jednak dał szansę.
    Być może dlatego, być może dzięki temu stają u bram swego natchnienia i potrafią wskrzesić iskrę, przelewając swą sztukę na karty papieru, czy ożywiając bryłę zimnego marmuru? Czy jednak, to od nich lgniemy, czy raczej do ich dzieł? – Spojrzeniem taksował kelnerkę za plecami mężczyzny, która, chociaż oddalona kilka stolików dalej pilnie nadstawiała ucha i rzucała okiem w ich kierunku. Uśmiech, lekki, bo lekki, ale nagle wypełzł nieśpiesznie, jak wąż z gniazda, na lico ślepca dodając mu charakterystycznego czaru, ot urok osobisty, jaki przejawiał od najmłodszych lat, oczka aniołka, uśmiech diabełka, a może i odwrotnie?
    Historia siostry została zapisana w pamięci, aby w odpowiednim czasie ją sprawdzić i wykorzystać, na swój sposób. O ile ta jeszcze żyła naturalnie, bo to różnie bywało w świecie tak przewrotnym, zwłaszcza u takich artystów, a jeśli ta miała coś z natury i charakteru jej brata, to niech bogowie, czy w kogo tam wierzyła, mają ją w opiece.
    Owszem byłoby nam niezmiernie przykro, gdyby stały klient odszedł, prawda? – skinięcie na podsłuchującą kelnerkę zrównane było ze spojrzeniem w oczy, równie smutne i głębokie, co własne, ale przecież jednak tak inne, czyż nie? – Świadomość swej niezachwianej pozycji w społeczeństwie, bywa niezwykle iluzoryczna. – nie odrywając wzroku, od doktora gestem nakazał, aby kobieta dolała mu kawy. Dostrzegł zawahanie, gdy ta dostrzegła na dnie filiżanki niedopałek okraszony popiołem. Wykonała jednak polecenie, tak władcze w swej naturze, a jednocześnie w geście nie było teatralnej dramaturgii, czy karykatury, ot polecenie, jakie należy wykonać, po czym oddaliła się niespiesznie. – Wypij za pomyślność Cafe Kierkegaard – głos, miał przyjemnie melodyjny, wręcz zachęcający, a drapieżnik czający się pod maską właściciela lokalu, wypłynął, zza mglistej zasłony dymu. Hipnoza, której nikt się nie spodziewał, a jakiej można było uniknąć, gdyby ciut przydługi nos nie latał tak ochoczo na boki za młodymi dziewczątkami.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    - Niekiedy sama aura artysty znaczy więcej niż jego dzieło. Proszę tylko przypomnieć sobie jakim poważeniem wśród kobiet cieszą się muzycy o krwi fossegrimów – nie tracił chęci do rozmowy, właściwie – na temat genetycznych skłonności mógłby dywagować godzinami, obserwując już tyle ciekawych przypadków, by móc napisać o każdym z nich rozdział oddzielnej książki. Albo wielotomowej serii książek. Wargowie którzy budzili się z własną sierścią w ustach po przemianie, w trakcie której zagryźli własnego psa, ponieważ nie mogli pozwolić sobie na Wywar Księżycowy. Huldry, które na czarnym rynku szukały antidotum na genetyczną przypadłość. Olbrzymi, którzy nie byli w stanie odnaleźć sobie partnerek akceptujących ich rozmiar. Hans patrzył na to wszystko z politowaniem – los pokarał ich wszystkich, a mało tego żyć przyszło im w czasach, gdy ktoś wciąż wypełzał na ulice z banerami naganiającymi do ostracyzmu. Kiedy był młody – jedynie współczuł, teraz jako ofiara przypadku – dodatkowo rozumiał.
    Zakładanie jednak na wstępie, że każdy kto inwestuje grube pieniądze w przybytki dla zwykle nierentownych artystów to pacan, widocznie miało okazać się błędem. Błędem przy obliczeniach, w których nie uwzględniono absolutnego braku poznania się na gospodarzu, mającym może nieco więcej sprytu i ogólnej wartości od tych pożal się Odynie służek i samozwańczych prekursorek nowych dziedzin sztuki.
    Hans był tchórzliwy, a tchórzostwo to często ukrywał pod szorstką pierzyną przesadnej pewności siebie i wręcz ryzykownych zachowań, które miały uchronić go od łatki przegranego, strachliwego i słabego mężczyzny. Czasami nieco za mocno szarpał struny dobrej opinii, badając nowe możliwości, nowe amplitudy, nowe doznania – teraz widocznie jednak miał zapłacić cenę swojej zuchwałości i głupoty. Cenę, której pewnie za kilka chwil nie będzie już świadom, kiedy to jego umysł dojdzie do siebie po seansie hipnozy, w której sidła dał złapać się w tą krótka chwilę, kiedy wzrokiem zderzył się z młodym właścicielem.
    - Dla mości gospodarza? Wypiję choćby i z wiadra – reakcja mogła być nieco przerysowana, ale widocznie styki w umyśle Tvetera działały nieco dziwacznie pod wpływem tak silnej manipulacji. Lata szkolił się w opieraniu huldrom, które czasami niezrównoważone trafiały do jego gabinetu i używały na nim podobnych sztuczek, a teraz dał się złapać w sidła w tak dziecinny, jak bardzo dziecinny sposób. Wstał, a gdy wstał uniósł tylko filiżankę do góry, jakby na znak toastu i teatralnym gestem, łapiąc ją tylko w dwa palce, w wyprostowanym małym paluszkiem, wypił ciurkiem zawartość. Łącznie z utopionym w nim petem, łącznie z filtrem. Może na chwilę dziwnym wydało mu się przełknięcie ciała stałego w kawie, ale hipnoza dzielnie wypychała mu z głowy wszelkie podejrzenia. Naczynie odstawił na talerzyk, a potem osiadł ponownie na krześle. Nie odzywał się, w końcu impuls Ezry kiełkujący w mózgu nie pozwalał mu póki co na nic więcej.
    Pewnie porzyga się od tytoniu zatruwającego żołądek, ale jeszcze nie teraz.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Sztuka, bywała niedoceniana, lekceważona, a jej nowe dzieci, nurty, rozgałęzienia, bywały niezrozumiałe i obce dla przeciętnych i czasem, dopiero po latach zyskiwała uznanie i aprobatę, nagle stając się powszechnie akceptowalną i pożądaną, a artysta, jeśli jeszcze żył naturalnie, mógł wyjść z cienia, w jakim tworzył dotychczas. Nie każdy miał jednak to szczęście i wielu nie doświadczyło, nigdy blasku uwielbienia, czy chociażby krótkiego zauroczenia, było to a jakże smutne, lecz taki był ich los. Wzbudzając w ludziach emocje, zawsze muszą liczyć się z konsekwencjami swoich dzieł, z krytyką, która nań spadnie, ale i pochwałami. Czy jednak postać francuza ciągnęła do aury, jaką ta barwna, acz specyficzna garstka ludzi emanowała? Być może ich dzieła poruszały wrażliwsze struny w sercu mężczyzny, jednakże oni sami, byli dlań tylko zwykłymi ludźmi, jeśli czar osoby niespotęgowany żadnymi atutami wypływał, to nie robił na nim większego wrażenia, owszem bywały wyjątki, acz od lat nie poznał, nikogo kogo osobowość przebiłaby się, przez zlodowaciałe mury wrażliwości.
    Mężczyzna emanował, czymś doskonale znanym francuzowi, w jego ruchach, mowie, a nawet wzroku, kryło się coś, co ten znał doskonale, jakby z dawna niewidziany przyjaciel machał mu na powitanie, to kryła postać Hansa Tvetera, acz było jeszcze coś, co rzucało się ponad wszystko inne, co raziło czuły nosek i bystry wzrok, co wywoływało grymas pełen pogardy na pełnych ustach. Świadom tego, tak doskonale rozumiejąc przebłysk, który nadszedł nieoczekiwanie, a jaki łączył się z ogólnym obrazem ciemnowłosego, był zaskakująco, żałosny. Widywał już takich jak on naznaczonych piętnem pracy, wiecznego zmęczenia, które przejawiało się w wyrazie twarzy, ale i nie tylko, charakteryzujących się tą specyficzną aurą tajemnicy i świadomości, bycia kimś stojącym na uboczu. Jednakże przydługi nos i kąśliwości, och te, nasuwały właścicielowi kawiarni obraz mężczyzny bardzo, a jakże sugestywnie odrzucający, był jednak na tyle intrygujący, że podświadomie, niektóre kobiety, te wiekiem niedoświadczone jeszcze chętnie łypały za nim okiem, robiąc słodkie minki i pozwalając, aby potok słów w rozmowie płynął swobodnie, dziwnym kolei losem było zrozumienie gustów niewieścich, i tego co przyciągało je do osób takich jak klient kawiarni, obraz nędzy – niematerialnej – idący w parze z niechęcią do życia, cynizmem i językiem, co kąsał jak natrętny komar, a gdyby pozbawić go tego wszystkiego, gdyby rozłożyć na czynniki pierwsze, co ujrzałby świat?
    Drogi panie Tveter dziękuję za tak obrazowy pokłon w moją stronę – uprzejmość, dla postronnych, by zachować, chociaż resztki jakiejś opinii tego człowieka w świecie, tak małym jak Midgard. – Nasza znajomość przypieczętowana takim toastem, będzie mi niezwykle miłą – diabełki w hebanowych oczach fiknęły koziołka, a słodki nektar z ust francuza płynął niczym nieskrępowany. – Mój drogi, myślę, że możemy sobie mówić na ty. – dobierał słowa z rozmysłem, jak malarz pędzle, którymi zamierzał stworzyć swe dzieło. – Powiedz mi, proszę, kogo darzysz największym uczuciem? – Nieprzerwany kontakt wzrokowy, niemal wdzierał się siłą w głąb czaszki doktora. – Kto w twym sercu na piedestale stoi? Bo wszak kochać jesteś zdolny, czyż nie? – Złota moneta, nie wiedzieć kiedy zatańczyła w palcach francuza, a ten bawił się nią dalej, patrząc na swego towarzysza. – Matka, ojciec, dzieci, a może żona? – uśmiech, jakże słodki i miły, dla pozoru, dla publiczki, bo o czym mogła rozmawiać ta dwójka? Co sprawiło, że szanowany doktor wstawał i wznosił toast? Uśmiech, był dla nich, dla tych wszystkich, którzy się przyglądali. – Bez kogo życie dla ciebie straciłoby sens? – Moneta płynąca w palcach zamarła, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Płynące dalej meandrycznie historie ich splatały się coraz mocniej, kiedy to Hans nie był w stanie przerwać wywołanego hipnozą węzła skrzyżowanych spojrzeń. Jak w transie wodził za tym należącym do francuza, kiedy ten otaksowywał jego twarz uważnym spojrzeniem. Nie mógł zauważyć jakichkolwiek negatywnych intencji – odbierał go w końcu teraz jako kogoś innego nić chwilę temu. Jako kogoś, komu wcale nie chciał zachodzić za skórę, wobec kogo nie chciał drwić, któremu nie chciał złorzeczyć, z kim chciał spędzić ten ograniczony na ziemi czas w przyjaznych relacjach. Mylił się, ale nie czyniło go to pomylonym, a jedynie sprytnie wpędzonym w zaklęcie na tyle silne, by na pytania i propozycje odpowiadał jak z nut. Zakładając oczywiście, że umiałby odczytywać zapis nutowy.
    - Mów mi po imieniu zatem, mój drogi – ochrypły głos nie pasował do tej uprzejmej, wręcz pełnej zadowolenia maniery. Hans już dawno nie miał w sobie młodzieńczego entuzjazmu, a dotknięty kilkoma życiowymi niepowodzeniami stał się po prostu paskudnym cynikiem, dla którego cale zostały bezczelnie zdeptane i ograniczone do minimum. Owszem – wciąż rozwijał się naukowo, wciąż robił rzeczy dla córek, powoli uczył się robić rzeczy tylko dla siebie, a nie jedynie dla dobrej opinii, którą ciężko będzie wydrzeć z wardżych łap. Teraz jednak, przy kontroli Ezry żądającego od niego odpowiedzi – czuł się spokojniej. W końcu mniej myślał. – Skąd takie pytanie… To dość prywatna sprawa.
    Mówił jakby speszony, jednak widocznie taki był plan Montmorenciego – pokierować rozmową tak, by ta wydała się jak najmniej podejrzana. By ich rozmowa nie wydawała się tylko bzdurnym wypowiadaniem pojedynczych słów – w końcu mógł go do tego zmusić. Mógł wywrzeć na nim takie wrażenie, by Hans odpowiadał jedynie na zadane mu pytania. Nie zrobił tego jednak, wręcz zabawiając się głową Tvetera, mającego zamiar za kilka chwil wysypać się z wszystkiego czego tylko zapragnąłby od niego Ezra.
    - Córki, no przecież, że córki. Chore, młode, skrzywdzone przez los. Wciąż nie wiem czy powinny żyć krótko, ale normalnie, czy powinienem leczyć je wciąż nowymi metodami, zamykając w ciepłym domostwie. Choroba bliskich to ogromny cios, przyjacielu, nikomu nie życzę konieczności obserwowania jej postępów… – lekarska maniera przebijała się nawet przez manipulowany umysł Tvetera, kiedy ten odpowiadał tak szczerze, jak tylko mógł. Ezra mógł trafić na czuły punkt jego duszy. W końcu wygrywając melodie na strunach miłości ojca do dziecka, ciężko było o brak emocji.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Relacja utkana na niciach fałszu i oszustwa, kreacja pozbawiona domysłów, a nadszarpnięta, dotknięta nimbem oświetlenia, co spadnie, gdy zasłona czarnych, jak noc rzęs opadnie i z czaru wyswobodzi umysł ofiary, nim jednak to nastąpi, spijał słodką wiedzę, bo tym właśnie owe informacje były, nie ten mocarz, co krowy wyciska ku uciesze tłumu, lecz ten, co wiedzę w ostrze sztyletu przekuć potrafi. Kontrola i dyktando narzuconej woli, gdy spadną na osobę, która niczym piskorz, będzie się wiła w sieci, będzie pomocy szukać i ratunku, aż ulegnie sile perswazji, zrozumie, że dalszy opór nie ma sensu i pogodzie się z losem przegranej. Nie był mistrzem, daleko mu było do wirtuoza, który jedynie mrugnie, a pacynki posłusznie skakały, jak im zagrał, lecz kształtowany i trenowany od kilku lat nabierał obycia, powoli i z rozmysłem kierował się dalej, ku wiedzy jakiej jeszcze nie poznał, a jaka była na wyciągnięcie ręki, wystarczyło li tylko trenować, tym samym potęgując uczucie głodu.
    Gdy wpadasz w bagno, nie tańczysz, jak oparzony, nie wykonujesz gwałtownych ruchów powoli, ale z rozmysłem sięgasz podpory, by maź nie wypełniła ust, by nie pochłonęła ciała. Siłą mięśni wypychasz się i ratujesz skórę, przed okrutnym losem, przed śmiercią. Gdyby spojrzeć krok po kroku na Hansa, na obrót spraw, przez jaki wpadł w pułapkę hipnozy, można pomyśleć, że dopadła go słuszna kara, ot ręka sprawiedliwości, za psychiczne znęcanie się, nad teoretycznie słabszą istotą. Być może idealista lub romantyk doszukiwałby się, w tym szlachetności, lecz Ezra gardził takim osądem sytuacji, był ciekawy mężczyzny, a gdy swą ciekawość zaspokoił, kiedy zrozumiał, z kim ma przyjemność, postanowił poszukać dźwigni, ot nacisku, jaki mógłby, kiedyś w przyszłości, jeśli by musiał, zastosować i bez zbędnych wyrzutów sumienia użyć. Wprawdzie zaskoczony odpowiedzią, ba niemal łezkę wzruszenia upuścił, słuchając, tej historii o ojcowskiej miłości i gdyby nie okoliczności, zakłam uznałby tę gadkę, lecz szczerość płynąca wprost z cynicznego i przesiąkniętego goryczą serca, w jakimś stopniu, drobnym, ale jednak sprawiła, że postawa doktora wobec świata stała się, jakby bardziej zrozumiała, owszem dalej nosił się z zamiarem dokuczenia mężczyźnie, ale kupił sobie w jego oczach coś, co trudno zdobyć swym postępowaniem w życiu codziennym.
    Drogi kolego, prywatność jest dobra w sypialni, przy mnie przecież możesz mówić swobodnie – uśmiechnął się, lekko i zakręcił monetą, której złoty okrąg tańczył na bieli stolika okrytego prostym obrusem. Wzrok wbity w smutne wejrzenie Tvetera, złagodniał, stał się odrobinę czulszy. – Dobrze, że mają tak opiekuńczego i troskliwego ojca. Pamiętaj o nich, gdy przyjdzie ci, być zbyt aroganckim wobec świata – wstał, i gestem nakazał, aby i mężczyzna uczynił to samo. Bez skrępowania, czy odrazy wyciągnął dłoń udekorowaną złotymi sygnetami i ujął prawicę Hansa. – Idź i bądź wolny w swej prawdziwej naturze – uśmiechnął się, zagadkowo i mrugnął, a w oczach po raz ostatni tego dnia diabełki fiknęły koziołka.  

    Ezra i Hans z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.