:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander
2 posters
Nieznajomy
05.12.2000
Wychodziła z założenia, że z losem nie powinno się igrać i zbyt duża ciekawość może przysporzyć więcej kłopotów niż pożytku. Nie bardzo jednak wiedziała co tak naprawdę skłoniło ją, by zdecydować się na tę absurdalną wizytę u wyroczni. Czy zbliżający się okres świąteczny, spokojne kilka miesięcy czy może wręcz przeciwnie? Jeszcze nie umiała zlokalizować powodu, ale czuła w kościach, że sama spodziewała się najgorszego. Wiedziała i bez przepowiedni wyroczni, że prędzej czy później ją znajdą, że się po nią upomną i zechcą skonfrontować, a szczególnie jedna osoba, ta której nie potrafiła wtedy nic powiedzieć nim odeszła bez słowa. Ich spotkanie było nieuniknione i doskonale wiedziała, że prędzej czy później nastąpi, po prostu miała wielką nadzieję, że będzie to raczej później…
Ciemne grudniowe popołudnie nie zachęcało ani do spacerów, ani do jakiejkolwiek innej aktywności, zwłaszcza na dworze. Wiatr niemiłosiernie szarpał splecionymi w warkocze włosami, gwałtownie podrywał uschnięte liście z ziemi, by cisnąć nimi jej prosto w twarz, a gdyby tego było mało raz po raz usiłował ją wywrócić zawiewając z różnych stron, zmieniając natężenie i wybierając słabe punkty jej ciała. Przeprawa przez miasto nie należała przez to do najłatwiejszych, a poruszanie się po terenie zabudowanym wcale nie pomagało, bo kapryśny wicher dął nieprzerwanie przetaczając się przez wyryte między budynkami tunele Midgardu. Miała szczerą nadzieję dotrzeć do mieszkania przyjaciela najszybciej jak było to możliwe, ale droga od wyroczni do Gerta prowadziła niemal przez całe miasto. I jak na złość szła pod wiatr wprost w jego rozsierdzoną paszczę. Wicher, jak wilk z bajki o trzech świnkach, dmuchał i chuchał, ale nie mógł przewrócić Lofn. Pracowicie i nieustępliwie przepuszczał koło niej silniejsze prądy, ale łowczyni nieprzerwanie parła do przodu, by po długiej wędrówce dotrzeć do upragnionego azylu. Zadzwoniła do drzwi, mając szczerą nadzieję, że zastała rudzielca na miejscu i nie będzie musiała przez najbliższe kilka godzin opuszczać jego bezpiecznego domostwa. Marzyła o kubku gorącej herbaty, kocu i wylegiwaniu się na podłodze.
- Cześć! – wystrzeliła jak radosna iskierka w jego kierunku, by szybko opleść tułów olbrzyma rękoma. Zarzucenie mu rąk na szyję graniczyło przeważnie z cudem, ale czasami gdy chciało jej się nagimnastykować, to i to robiła, by móc mu sprzedać czułego buziaka w policzek. - Tak naprawdę to jest kiepsko. Zrobisz mi herbaty? – dodała już nieco markotniej, gdy pierwsze fale zadowolenia na widok poczciwego olbrzyma opuściły jej port i pozostawiły po sobie jedynie obumarłą mieliznę. Wyplątała się z własnego uścisku, ominęła go, zdjęła buty i kurtkę, i podreptała na górę do jego pokoju na poddaszu. Czuła się tutaj jak u siebie, a przy swojej świetnej pamięci do szczegółów znała dosłownie każdy zakamarek. Usadowiła się na podłodze przed łóżkiem, uprzednio ściągając z niego koc i się nim owijając. Poczekała, aż właściciel przyjdzie do pokoju zająć się niesfornym gościem, który niemal dokonał abordażu na jego mały skrawek świata.
- Byłam u wyroczni. Nie wiem czemu, mam mętlik w głowie. Z jednej strony nie lubię patrzeć w przyszłość, ale dzisiaj czułam, że powinnam się wybrać, rozumiesz? Jakiś impuls… I wiesz co? Mogłam zapytać o wszystko, prawda? Niby zadałam ogólne pytanie, ale i tak skończyło się na tym, że On wróci, że mnie znajdzie, że nie będzie to miłe spotkanie. – Lofn doskonale wiedziała o jakiego tajemniczego gościa chodziło, nawet gdy wyrocznia nic więcej nie powiedziała. Czarne chmury miały pojawić się nad jej życiem, gdy niedźwiedź ponownie w nie wkroczy. - Wiedziałam, że to nastąpi. Nie jestem naiwna, ale miałam nadzieję, że się lepiej przygotuję. Nie wiem co mam mu powiedzieć po tych dwóch latach.
Bezimienny
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:58
Przepadał za okresami, gdy mógł spędzać czas właśnie tu – spoglądając przez okna kamienicy na okolicę, która choć rzadko uczęszczana przez ludzi, miała w sobie coś niezwykłego. Zapewne wielu przechodziło tędy z powstającą na skórze febrą, w obawie i pośpiechu, byle nikt ich nie zaczepił i nie zażądał portfela lub życia. Mimo tego on nigdy nie odczuwał podobnego napięcia rodzącego się w ciele i był gotów stwierdzić, że każdego roku pierwszy śnieg nadawał temu miejscu iście bajkowego rysu. Być może wynikało to z faktu, że większość swego życia spędził na wsi, a następnie w siedzibie Gleipniru, więc miasto – jakie by nie było – często wprawiało go w niezwykłą fascynację. Kontemplował właśnie sytuację za oknem, sunąc spojrzeniem ponad donicami ułożonymi na parapecie. W pomieszczeniu było zupełnie cicho i pusto. Nie miał pojęcia, gdzie podziali się domownicy, jednak nie dopytywał ich rano, czy mają jakiekolwiek plany, szanując ich prywatność. Nazywał to miejsce domem, ilekroć zdarzały się momenty takie jak ten – gdy nie miał żadnych zobowiązań względem Gleipniru oraz swojej drużyny i gdy jego siostra wraz z matką zatapiały się w codzienności. Każdy martwy sezon spędzał właśnie tutaj i nie czuł w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. Z resztą, mało kiedy ktokolwiek zadawał mu pytania o jego codzienność, raczej nie wnikając, gdzie znikał na długie tygodnie. Najważniejsze było to, że o swoje obowiązki dbał należycie.
Siedząc wciąż przy kuchennym stole, opierał brodę na dłoni, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwił się, gdyż nie przewidywał gości, a wszyscy mieszkający w kamienicy mieli swoje klucze do domu; tym spieszniej podniósł się z krzesła, które skrzypnęło sucho i szurnęło po posadzce. Zbiegł w stronę holu i położył dłoń na klamce, by uchylić drzwi. Wysuwając na zewnątrz kędzierzawą głowę przeskoczył spojrzeniem nieco niżej, nauczony, że nie zdarzały się przypadki, by na stojąco mógł spojrzeć komuś prosto w oczy.
– Lofn! – rzucił zupełnie zaskoczony, jednak był to przyjemny rodzaj niespodzianki. Myśl o tym, że coś musiało się stać, przemknęła mu przez głowę, dlatego na ułamek sekundy spochmurniał, jednak nie zamierzał przetrzymywać przyjaciółki na grudniowym mrozie. Przyjął jej serdeczny gest, obejmując ramieniem i mimowolnie przesuwając palcami po czubku jej głowy. – Oho... – dodał, gdy wybrzmiały kolejne słowa, jego przeczucie zdawało się proroczym. Przepuścił dziewczynę w drzwiach i zamknął je za sobą dokładnie, dbając by zawierucha nie wpadła do środka. Posłusznie podążył za łowczynią, obserwując jak odwiesza swoje ubrania i idzie dalej ku schodom prowadzącym na poddasze. – Koniecznie mi wszystko opowiesz – zażądał, choć w jego głosie brzmiało głównie zatroskanie. – A herbata już się robi. – Pozwolił, by samotnie udała się do jego pokoju. Znała drogę, więc nie obawiał się, że zbłądzi w starej kamienicy. Sam poszurał na powrót do kuchni i ekspresowo zagotował wodę, by zalać nią czarną herbatę. Dumał jeszcze kilka chwil nad dodatkami i gdy był zadowolony ze swej pracy, stawiając ostrożnie korki na schodach, dołączył do łowczyni z dwoma parującymi kubkami. Na powierzchni zaprawionego sokiem malinowym naparu kołysały się goździki i po jednej gwiazdce anyżu, natomiast ponad naczynia wystawała kora cynamonowa. Korzenny zapach rozszedł się po pomieszczeniu.
– Proszę, dla ciebie – wręczył jej porcję napoju, oglądając kokon, w który się przyodziała. Sam postawił kubek na skrzyni obok łóżka i wyłożył się na posłaniu, głowę i ręce zwieszając przy skraju, gdzie zajęła miejsce jego towarzyszka. Z wyraźnym zafrasowaniem zatrzymał na niej swoje zielone spojrzenie. Miał nadzieję, że będzie w sanie pomóc – cenił ją od samego początku, odkąd pierwszy raz przestąpił drzwi w Samotnej Wieży i nie chciał, by spotkało ją cokolwiek złego. Szanował wybory, których dokonywała i nigdy nie zamierzał strofować jej za to, co zrobiła w przeszłości, jednak fala niepewności przesyciła jego ciało, gdy opowiadała dokładnie o wizycie u wyroczni. Kiwał jedynie głową, nie chcąc wtrącać się w wywód; pozwalał, by swobodnie wypowiedziała swoje obawy. Na koniec westchnął i milczał jeszcze chwilę.
– Rozumiem twoje obawy, ale hej… nie osądzaj się tak surowo. Myślę, że do niektórych spotkań nie da się jakoś dokładnie przygotować. – Wiedział, o czym mówiła dziewczyna, wiedział aż za dobrze i nie potrafił oddać tego spotkania w jasnych barwach. Nie zamierzał jednak zarażać Lofn pesymizmem, którego i tak wyczuwał zbyt wiele w gęstniejącej atmosferze, przecież zawsze potrafił dostrzec choć nikły cień nadziei w najczarniejszych czasach. – A co czujesz? Po tych dwóch latach? – Zadał jej pytanie pod wpływem ostatniej wątpliwości łowczyni. Kierował się naiwnym przeczuciem, że być może rozebranie całej sytuacji na części składowe pomoże jej jakoś dojść do siebie i uspokoić nerwy. – Wiem, że to bardzo trudna sytuacja i że męczy cię. Wiesz, że jeśli tylko będzie trzeba, to zawsze stanę w twojej obronie Lofn, cokolwiek by się nie działo.
Siedząc wciąż przy kuchennym stole, opierał brodę na dłoni, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwił się, gdyż nie przewidywał gości, a wszyscy mieszkający w kamienicy mieli swoje klucze do domu; tym spieszniej podniósł się z krzesła, które skrzypnęło sucho i szurnęło po posadzce. Zbiegł w stronę holu i położył dłoń na klamce, by uchylić drzwi. Wysuwając na zewnątrz kędzierzawą głowę przeskoczył spojrzeniem nieco niżej, nauczony, że nie zdarzały się przypadki, by na stojąco mógł spojrzeć komuś prosto w oczy.
– Lofn! – rzucił zupełnie zaskoczony, jednak był to przyjemny rodzaj niespodzianki. Myśl o tym, że coś musiało się stać, przemknęła mu przez głowę, dlatego na ułamek sekundy spochmurniał, jednak nie zamierzał przetrzymywać przyjaciółki na grudniowym mrozie. Przyjął jej serdeczny gest, obejmując ramieniem i mimowolnie przesuwając palcami po czubku jej głowy. – Oho... – dodał, gdy wybrzmiały kolejne słowa, jego przeczucie zdawało się proroczym. Przepuścił dziewczynę w drzwiach i zamknął je za sobą dokładnie, dbając by zawierucha nie wpadła do środka. Posłusznie podążył za łowczynią, obserwując jak odwiesza swoje ubrania i idzie dalej ku schodom prowadzącym na poddasze. – Koniecznie mi wszystko opowiesz – zażądał, choć w jego głosie brzmiało głównie zatroskanie. – A herbata już się robi. – Pozwolił, by samotnie udała się do jego pokoju. Znała drogę, więc nie obawiał się, że zbłądzi w starej kamienicy. Sam poszurał na powrót do kuchni i ekspresowo zagotował wodę, by zalać nią czarną herbatę. Dumał jeszcze kilka chwil nad dodatkami i gdy był zadowolony ze swej pracy, stawiając ostrożnie korki na schodach, dołączył do łowczyni z dwoma parującymi kubkami. Na powierzchni zaprawionego sokiem malinowym naparu kołysały się goździki i po jednej gwiazdce anyżu, natomiast ponad naczynia wystawała kora cynamonowa. Korzenny zapach rozszedł się po pomieszczeniu.
– Proszę, dla ciebie – wręczył jej porcję napoju, oglądając kokon, w który się przyodziała. Sam postawił kubek na skrzyni obok łóżka i wyłożył się na posłaniu, głowę i ręce zwieszając przy skraju, gdzie zajęła miejsce jego towarzyszka. Z wyraźnym zafrasowaniem zatrzymał na niej swoje zielone spojrzenie. Miał nadzieję, że będzie w sanie pomóc – cenił ją od samego początku, odkąd pierwszy raz przestąpił drzwi w Samotnej Wieży i nie chciał, by spotkało ją cokolwiek złego. Szanował wybory, których dokonywała i nigdy nie zamierzał strofować jej za to, co zrobiła w przeszłości, jednak fala niepewności przesyciła jego ciało, gdy opowiadała dokładnie o wizycie u wyroczni. Kiwał jedynie głową, nie chcąc wtrącać się w wywód; pozwalał, by swobodnie wypowiedziała swoje obawy. Na koniec westchnął i milczał jeszcze chwilę.
– Rozumiem twoje obawy, ale hej… nie osądzaj się tak surowo. Myślę, że do niektórych spotkań nie da się jakoś dokładnie przygotować. – Wiedział, o czym mówiła dziewczyna, wiedział aż za dobrze i nie potrafił oddać tego spotkania w jasnych barwach. Nie zamierzał jednak zarażać Lofn pesymizmem, którego i tak wyczuwał zbyt wiele w gęstniejącej atmosferze, przecież zawsze potrafił dostrzec choć nikły cień nadziei w najczarniejszych czasach. – A co czujesz? Po tych dwóch latach? – Zadał jej pytanie pod wpływem ostatniej wątpliwości łowczyni. Kierował się naiwnym przeczuciem, że być może rozebranie całej sytuacji na części składowe pomoże jej jakoś dojść do siebie i uspokoić nerwy. – Wiem, że to bardzo trudna sytuacja i że męczy cię. Wiesz, że jeśli tylko będzie trzeba, to zawsze stanę w twojej obronie Lofn, cokolwiek by się nie działo.
Nieznajomy
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:58
Lubiła się tutaj pojawiać zarówno w samym pokoju Gerta, jak i po prostu domu jego przyjaciół. Kamienica przesiąknięta była dobrą energią, która zawsze otulała ją jak ciepły koc i zapraszała do środka. Nie była aż tak częstym gościem jak mogłaby być, ale gdy tylko się pojawiała była traktowana jak swoja, a nie przypadkowy, obcy gość, którym zajmuje się przyjaźnie, ale jednak z pewnym dystansem i zachowaniem odpowiednich manier. Lofn była swoja, a z pewnością dla olbrzyma, z którym po części się wychowała. I nawet gdy wpadała w nieodpowiednich momentach, to zamiast usłyszeć, że mogłaby wrócić kiedy indziej, kierowano do niej prośbę o poczekanie aż się ogarnie czy skończy coś nad czym aktualnie pracował. Bezpieczna przystań Gerta była też po części jej własną, głównie ze względu na niego samego, bo to właśnie w jego towarzystwie mogła być po prostu sobą i nie zastanawiać się nad tym co powiedzieć, zrobić czy jak się powinna zachować.
Po prostu była.
Tak samo było tego grudniowego popołudnia, gdy ukokosiła sobie gniazdo na ziemi w ten jakże nieelegancki sposób burząc porządek na łóżku mężczyzny. Zerwany koc wzburzył wcześniej ugładzoną kołdrę i poduszkę, a łóżko wyglądało tak jakby ktoś się z niego ledwie podniósł. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia ani dla niej, ani dla właściciela pokoju.
- Dziękuję. – chwyciła w dłonie gorący kubek tylko po to by móc zaciągnąć się przyjemnie świątecznym zapachem herbaty. Naczynie jednak powędrowało na podłogę obok niej przez zbyt ciepły napój. Choć marzyła o zanurzeniu ust w przyjemnym napitku, to musiała wytrzymać jeszcze chwilę nim będzie mogła się napić. Posiadanie alchemika za przyjaciela miało wiele zalet, a jedną z nich był doskonały zmysł co do łączenia smaków i zapachów. Wprost uwielbiała wykorzystywać Gerta do komponowania rozmaitych mieszanek herbat, rzadziej ziół, bo kucharka była z niej żadna.
- Oczywiście masz rację. – westchnęła smutno, kontemplując sytuację i nadchodzące zmiany. Odchyliła głowę do tyłu, by móc ją ułożyć na łóżku i spojrzeć na sufit. - A jednak pozostaje taki niesmak… jest tyle możliwości i sama świadomość, że to nastąpi, że będzie… Zastanawiam się czy nie jest to szansa na głębie przeanalizowanie prawdopodobieństwa. Nie mogę przestać myśleć o tym jak o przygotowaniach do łowów. Gdy mieliśmy odprawę i zastanawialiśmy się nad najlepszym planem działania. – stare nawyki bardzo trudno wyplenić, a gdy się nimi żyło większość swego dotychczasowego życia, to tym bardziej. Lofn bardzo szybko złapała rytm swojej drużyny, który nie dość, że z łatwością wszedł jej w krew, ale był bliski temu jak sama lubiła działać. Nic więc dziwnego, że nawet po przerwie i zerwaniu kontaktów dalej wracała do tamtego toku myślenia, jak i działania.
- Czuje się jeszcze bardziej przerażona konfrontacją. Wiem, że podjęłam dobrą decyzję, ale nie wiem co z tego będzie. Dobrze mi w miejscu, w którym teraz jestem, ale coraz bardziej obezwładnia mnie myśl, że w końcu będe musiała się zmierzyć z przeszłością, porozmawiać, może wytłumaczyć… – a przecież wcale tego nie chciała, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że większość łowców z jej drużyny miała żelazne poglądy, których ani nie chcieli zmieniać, ani tym bardziej słuchać o jakiś absurdalnych moralnych wyrzutach młodej łowczyni.
- Nawet o tym nie myśl! – poderwała się, energicznie zmieniając swoją pozycję. - Jesteś ostatnią osobą, którą chciałabym w to mieszać. Powinniśmy się cieszyć, że nic Ci nie zrobili po tym jak znikłam… Nie masz pojęcia jak się bałam, że mogliby cokolwiek Ci zrobić, choćby dlatego by się dowiedzieć gdzie jestem! Z resztą On jest nieobliczalny, naprawdę nie wiem co mógłby zrobić i nie chcę tego nawet rozważać! – był jak legendarne zwierzę, którego imienia nie wolno wymawiać, by nie sprowadzić na siebie klątwy lub innego nieszczęścia. A Lofn nie zamierzała kusić losu.
Po prostu była.
Tak samo było tego grudniowego popołudnia, gdy ukokosiła sobie gniazdo na ziemi w ten jakże nieelegancki sposób burząc porządek na łóżku mężczyzny. Zerwany koc wzburzył wcześniej ugładzoną kołdrę i poduszkę, a łóżko wyglądało tak jakby ktoś się z niego ledwie podniósł. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia ani dla niej, ani dla właściciela pokoju.
- Dziękuję. – chwyciła w dłonie gorący kubek tylko po to by móc zaciągnąć się przyjemnie świątecznym zapachem herbaty. Naczynie jednak powędrowało na podłogę obok niej przez zbyt ciepły napój. Choć marzyła o zanurzeniu ust w przyjemnym napitku, to musiała wytrzymać jeszcze chwilę nim będzie mogła się napić. Posiadanie alchemika za przyjaciela miało wiele zalet, a jedną z nich był doskonały zmysł co do łączenia smaków i zapachów. Wprost uwielbiała wykorzystywać Gerta do komponowania rozmaitych mieszanek herbat, rzadziej ziół, bo kucharka była z niej żadna.
- Oczywiście masz rację. – westchnęła smutno, kontemplując sytuację i nadchodzące zmiany. Odchyliła głowę do tyłu, by móc ją ułożyć na łóżku i spojrzeć na sufit. - A jednak pozostaje taki niesmak… jest tyle możliwości i sama świadomość, że to nastąpi, że będzie… Zastanawiam się czy nie jest to szansa na głębie przeanalizowanie prawdopodobieństwa. Nie mogę przestać myśleć o tym jak o przygotowaniach do łowów. Gdy mieliśmy odprawę i zastanawialiśmy się nad najlepszym planem działania. – stare nawyki bardzo trudno wyplenić, a gdy się nimi żyło większość swego dotychczasowego życia, to tym bardziej. Lofn bardzo szybko złapała rytm swojej drużyny, który nie dość, że z łatwością wszedł jej w krew, ale był bliski temu jak sama lubiła działać. Nic więc dziwnego, że nawet po przerwie i zerwaniu kontaktów dalej wracała do tamtego toku myślenia, jak i działania.
- Czuje się jeszcze bardziej przerażona konfrontacją. Wiem, że podjęłam dobrą decyzję, ale nie wiem co z tego będzie. Dobrze mi w miejscu, w którym teraz jestem, ale coraz bardziej obezwładnia mnie myśl, że w końcu będe musiała się zmierzyć z przeszłością, porozmawiać, może wytłumaczyć… – a przecież wcale tego nie chciała, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że większość łowców z jej drużyny miała żelazne poglądy, których ani nie chcieli zmieniać, ani tym bardziej słuchać o jakiś absurdalnych moralnych wyrzutach młodej łowczyni.
- Nawet o tym nie myśl! – poderwała się, energicznie zmieniając swoją pozycję. - Jesteś ostatnią osobą, którą chciałabym w to mieszać. Powinniśmy się cieszyć, że nic Ci nie zrobili po tym jak znikłam… Nie masz pojęcia jak się bałam, że mogliby cokolwiek Ci zrobić, choćby dlatego by się dowiedzieć gdzie jestem! Z resztą On jest nieobliczalny, naprawdę nie wiem co mógłby zrobić i nie chcę tego nawet rozważać! – był jak legendarne zwierzę, którego imienia nie wolno wymawiać, by nie sprowadzić na siebie klątwy lub innego nieszczęścia. A Lofn nie zamierzała kusić losu.
Bezimienny
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:58
Zawsze mogła znaleźć tu kąt dla siebie – reszta domowników prawdopodobnie przywykła do jej widoku, gdy przemykała na poddasze. Z całą pewnością należała do tego wąskiego grona znajomych, których obecności zwykle łaknął i popadał w dziwną melancholię, gdy długo nie miał z nimi kontaktu. Było to na tyle dziwne, że zwykle bardzo dobrze radził sobie w samotności i nie potrzebował towarzystwa każdego dnia. Wciąż bywały bowiem okresy, w których przepadał jak kamień w wodę i oddawał się zupełnie samotnym podróżom. Nawyk, który wszedł mu w krew jeszcze w dzieciństwie, nie był łatwym do wyplenienia. Uważał wszak, że czasami otoczenie przesyca się jego obecnością, tak jak on sam, wchłaniał każdy najdrobniejszy gest, słowo, czy zachowanie, czując, że musi wszystko to przetrawić na osobności i zebrać na nowo siły. Nie było w tym nic złego – on tego tak nie widział. Pamiętał, że większość obaw mieszkańców jego rodzinnego miasteczka rodziła się właśnie przez te momenty, gdy snuł się po lasach i polanach, bez celu (jak wydawało się wtedy licznym), nucił tylko sobie znane melodie pod nosem i zbierał przedziwne rzeczy, które później sumiennie znosił do domu ku uciesze matki. W Tärnaby istniało przynajmniej pięć wersji opowieści o tym, czego tak naprawdę szukał olbrzym wśród występów skalnych. Jedni twierdzili, że porywał dzieci, inni z przekąsem twierdzili, że chodzi żywić się surowym mięsem wyrywanym zębami z jeszcze ciepłych ciał zajęcy i małych saren. To, że żadna z tych opowiastek nie stała nawet obok prawdy, było kwestią osobną i raczej mało kiedy podnoszoną na forum publicznym. Przez pierwsze lata próbował się nawet przed tym wymawiać, jednak z czasem przyjął taktykę zupełnej ignorancji; nie zamierzał zmieniać swych przyzwyczajeń po to, by obcy ludzie czuli się lepiej. Z biegiem czasu uważał jednak, że coraz częściej łaknie obecności drugiego człowieka, dlatego też tak chętnie przyjął odwzajemnioną sympatię łowczyni, pielęgnując ją nawet wtedy, gdy kobieta zdecydowała się odejść i wieść zupełnie nowe życie. Uśmiechnął się łagodnie do własnych myśli, potrząsając rudymi kędziorami.
– Jak sięgniesz ręką pod łóżko, to znajdziesz słoik z miodem, gdybyś potrzebowała dosłodzić – wyszczerzył się pociesznie, gdyż zdawał sobie sprawę, jak komicznie musi brzmieć wypowiedziane przezeń sformułowanie i sama obecność tajemnej skrytki. Rozciągnął się jeszcze bardziej na posłaniu, czując jak kości strzelają mu donośnie – nawet ten odgłos zdawał się nad wyraz głośny, wprost proporcjonalnie do całej wielkości olbrzyma.
Zdawał sobie sprawę, że niełatwo jest zapomnieć o latach nauki i o czymś, co było codziennością. Sam łapał się, że nawet w dniach wolnych zawód wypełzał z niego wyjątkowo wyraźnie. Słuchał więc Lofn z zupełnym skupieniem, zastanawiając się nad każdym ze słów. Szczerze wątpił w to, że można przygotować się na coś podobnego. Molander zapewne swym zwyczajem postawiłby wszystko na jedną kartę i czekał, aż cały świat zawali mu się na głowę z przerażającym hukiem. Nie mógł jednak wymagać podobnego zachowania od kobiety. Skupienie nie opuszczało jego twarzy, a i tak wyjątkowo wąskie usta, zbiegły się w zupełnie niezauważalną linię. Spiczasty nos zaś zmarszczył się wyraźnie, gdy Gert westchnął cicho.
– Domyślam się, co możesz czuć – przyznał łagodnie, zupełnie zapominając o kubku z herbatą. – Ale wiesz co, powiedziałaś coś niezwykle ważnego, że wciąż jesteś pewna swojej decyzji. To szalenie istotne, gdyby było inaczej, mogłabyś czuć, że nie masz nic na swoją obronę, że grunt osuwa ci się spod stóp. Dobrze się czujesz ze swoim obecnym życiem. Każdy z nas popełnia błędy i może źle zinterpretować powołanie i chyba nie ważne, jak dużo czasu musi upłynąć, żeby do tego dojść. – Zapewne głosił herezję, lecz zupełnie nie dbał o to, gdyż słuchała go jedynie Lofn, a jej ufał i wiedział, że nie spotka się z oburzeniem.
Zdziwił się i sam podskoczył na łóżku, gdy Völsung zareagowała tak gwałtownie na jego kolejne słowa. Nigdy nie zastanawiał się nad konsekwencjami, właściwie, to nigdy nie dbał zbytnio o siebie samego. Niemniej, czuł się niezwykle dobrze, gdy dostrzegał jak bardzo jego osoba była dla łowczyni ważna. Zamrugał energicznie oczami. Na ułamek sekundy jego uszy pokryły się czerwienią skrępowania, następnie jednak upuścił niezręczność wraz z typową beztroską.
– Lofn, doceniam twoją troskę, ale wszystko jest dobrze. Wiesz, że jestem nie do zdarcia. Z resztą… – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Duży już ze mnie chłopiec, nauczyłaś mnie jak sobie radzić w podobnych sytuacjach. – Nigdy nie zapomniał swoich początków i pomocy, którą otrzymał od łowczyni.
– Jak sięgniesz ręką pod łóżko, to znajdziesz słoik z miodem, gdybyś potrzebowała dosłodzić – wyszczerzył się pociesznie, gdyż zdawał sobie sprawę, jak komicznie musi brzmieć wypowiedziane przezeń sformułowanie i sama obecność tajemnej skrytki. Rozciągnął się jeszcze bardziej na posłaniu, czując jak kości strzelają mu donośnie – nawet ten odgłos zdawał się nad wyraz głośny, wprost proporcjonalnie do całej wielkości olbrzyma.
Zdawał sobie sprawę, że niełatwo jest zapomnieć o latach nauki i o czymś, co było codziennością. Sam łapał się, że nawet w dniach wolnych zawód wypełzał z niego wyjątkowo wyraźnie. Słuchał więc Lofn z zupełnym skupieniem, zastanawiając się nad każdym ze słów. Szczerze wątpił w to, że można przygotować się na coś podobnego. Molander zapewne swym zwyczajem postawiłby wszystko na jedną kartę i czekał, aż cały świat zawali mu się na głowę z przerażającym hukiem. Nie mógł jednak wymagać podobnego zachowania od kobiety. Skupienie nie opuszczało jego twarzy, a i tak wyjątkowo wąskie usta, zbiegły się w zupełnie niezauważalną linię. Spiczasty nos zaś zmarszczył się wyraźnie, gdy Gert westchnął cicho.
– Domyślam się, co możesz czuć – przyznał łagodnie, zupełnie zapominając o kubku z herbatą. – Ale wiesz co, powiedziałaś coś niezwykle ważnego, że wciąż jesteś pewna swojej decyzji. To szalenie istotne, gdyby było inaczej, mogłabyś czuć, że nie masz nic na swoją obronę, że grunt osuwa ci się spod stóp. Dobrze się czujesz ze swoim obecnym życiem. Każdy z nas popełnia błędy i może źle zinterpretować powołanie i chyba nie ważne, jak dużo czasu musi upłynąć, żeby do tego dojść. – Zapewne głosił herezję, lecz zupełnie nie dbał o to, gdyż słuchała go jedynie Lofn, a jej ufał i wiedział, że nie spotka się z oburzeniem.
Zdziwił się i sam podskoczył na łóżku, gdy Völsung zareagowała tak gwałtownie na jego kolejne słowa. Nigdy nie zastanawiał się nad konsekwencjami, właściwie, to nigdy nie dbał zbytnio o siebie samego. Niemniej, czuł się niezwykle dobrze, gdy dostrzegał jak bardzo jego osoba była dla łowczyni ważna. Zamrugał energicznie oczami. Na ułamek sekundy jego uszy pokryły się czerwienią skrępowania, następnie jednak upuścił niezręczność wraz z typową beztroską.
– Lofn, doceniam twoją troskę, ale wszystko jest dobrze. Wiesz, że jestem nie do zdarcia. Z resztą… – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Duży już ze mnie chłopiec, nauczyłaś mnie jak sobie radzić w podobnych sytuacjach. – Nigdy nie zapomniał swoich początków i pomocy, którą otrzymał od łowczyni.
Nieznajomy
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:59
Herbata, choć jeszcze do niedawna była jedną z najważniejszych bohaterek tego dnia, jak i opowiadania, teraz nieco zeszła na dalszy plan, gdy pojawiły się znacznie pilniejsze, ale i istotniejsze kwestie niż kubek gorącego napoju. Do tej pory zdążyła ledwie zamoczyć usta i upić mały łyk, czego bardzo żałowała, ale w ferworze rozmowy zeszli na takie tematy, które nie mogły poczekać, aż łowczyni zaspokoi pragnienia swojego podniebienia. Kubek na szczęście z jej rąk powędrował bezpiecznie pod łóżko dzięki czemu, gdy tylko zerwała się jak zaalarmowana zwierzyna, nadal pozostał bez uszczerbku w miejscu, w które go odstawiła. Myśl z czymś tak nieistotnym w tym momencie jak herbata na szczęście nie za długo zaprzątała jej głowę i gdy tylko upewniła się, że stoi tam gdzie powinien, mogła ponownie spojrzeć na przyjaciela unosząc głowę nieco do góry.
- Tak bardzo żałuję, że nie byliśmy w jednej drużynie... – westchnęła trochę cierpiętniczo, gdy zaraz zaczęły jej się pchać na język inne słowa, które nie powinny zostać wypowiedziane i tak naprawdę nie do końca były prawdziwe. Bo wcale nie żałowała, że poznała Karstena, po prostu chciałaby, by ich drużyna była nieco inne, a przede wszystkim nie taka jak była. Być może wtedy i on, i ona mieliby inne priorytety, być może ich los byłby… lepszy.
- Wybacz, wiem że głupio rozpamiętywać przeszłość, na którą nie ma się wpływu, ale ta przepowiednia… nie wiem, wprawiła mnie w dziwnie nostalgiczny nastrój, gdy tylko pomyślę o nim i ze może niedługo wparować do mojego życia po latach. – a ona wcale nie chciała, a jednocześnie chciała się skonfrontować. Było w niej tyle sprzeczności, których nie pojmowała. Z jednej strony był dla niej… chyba sama do końca teraz nie wiedziała kim w końcu był wtedy, a kim mógłby być teraz, o ile potrafiłby jej w ogóle wybaczyć. Wszystko wydawało się o wiele prostsze w młodości, gdy była jeszcze młoda i zapatrzona w porywczego niedźwiedzia, który jej po prostu imponował. A potem sprawy się skomplikowały i nic już nie było jak dawniej.
Podniosła się wreszcie z ziemi jednocześnie wykopując się ze swojego kocowego gniazda, które zdążyła zrobić zaraz po przyjściu na poddasze. Wykorzystała fakt, że Gert zrobił jej miejsce na łóżku, gdy również podskoczył na jej gwałtowne poderwanie. Wsunęła się na materac siadając naprzeciwko mężczyzny, na tyle blisko, by móc swobodnie wyciągnąć ręce w jego kierunku i ująć jego twarz w dłonie.
- Będę się o Ciebie martwiła bez względu na twoją wielkość, głuptasie. – kciukiem pogładziła jego lewy policzek cały czas spoglądając mu w oczy i uśmiechając się przy tym łagodnie. - Jesteś moją osobą… dobra, to zabrzmiało dziwnie, ale wiesz o co mi chodzi! Nie umiem się nie przejmować, bo mi na tobie zależy. I zawsze będzie. Z resztą jestem przekonana, że gdyby sytuacja się odwróciła, to zareagowałbyś podobnie. Pozwoliłbyś mi się niepotrzebnie narażać dla twojego dobra? – przekrzywiła lekko głowę, tym samym nieco zmieniając perspektywę z jakiej patrzyła na Gerta. - Nie żeby mnie to interesowało, bo pewnie i tak postawiłabym na swoim... – zaśmiała się dźwięcznie, obydwoje zdawali sobie sprawę, że z ich dwójki, to zdecydowanie Lofn zawsze stawiała na swoim i jak już się uparła, to nie było mowy o zmianie zdania. - Ale! Ale chodzi o samo poczucie, że nie chce się kogoś narażać, bo dla nas jest ważniejszy niż my. No. Ale patetycznie się zrobiło, przepraszam. Ale czasem muszę Ci wtłuc do tego durnego łba, że jesteś cholernie ważny i masz się cenić, choćby miało być to tylko przy mnie, dobrze? – prawa dłoń musnęła jeszcze raz policzek, a następnie zjechała najpierw po szyi przez ramię po ręce na sam jej koniec i zacisnęła się na o wiele większej dłoni olbrzyma.
- Jak widzisz, twoja młodsza koleżanka, ale starsza fachem ma Cię jeszcze wiele rzeczy do nauczenia. – czasami niemiłosiernie ją to bawiło, że choć była młodsza, to jednak ona ogarniała tego poczciwego olbrzyma, który żył w swoim hermetycznym świecie i od tak wielu rzeczy się odcinał albo po prostu nie rozumiał i trzeba było go pchnąć w odpowiednim kierunku. I jakimś cudem łowczyni szło to nad wyraz dobrze.
- Tak bardzo żałuję, że nie byliśmy w jednej drużynie... – westchnęła trochę cierpiętniczo, gdy zaraz zaczęły jej się pchać na język inne słowa, które nie powinny zostać wypowiedziane i tak naprawdę nie do końca były prawdziwe. Bo wcale nie żałowała, że poznała Karstena, po prostu chciałaby, by ich drużyna była nieco inne, a przede wszystkim nie taka jak była. Być może wtedy i on, i ona mieliby inne priorytety, być może ich los byłby… lepszy.
- Wybacz, wiem że głupio rozpamiętywać przeszłość, na którą nie ma się wpływu, ale ta przepowiednia… nie wiem, wprawiła mnie w dziwnie nostalgiczny nastrój, gdy tylko pomyślę o nim i ze może niedługo wparować do mojego życia po latach. – a ona wcale nie chciała, a jednocześnie chciała się skonfrontować. Było w niej tyle sprzeczności, których nie pojmowała. Z jednej strony był dla niej… chyba sama do końca teraz nie wiedziała kim w końcu był wtedy, a kim mógłby być teraz, o ile potrafiłby jej w ogóle wybaczyć. Wszystko wydawało się o wiele prostsze w młodości, gdy była jeszcze młoda i zapatrzona w porywczego niedźwiedzia, który jej po prostu imponował. A potem sprawy się skomplikowały i nic już nie było jak dawniej.
Podniosła się wreszcie z ziemi jednocześnie wykopując się ze swojego kocowego gniazda, które zdążyła zrobić zaraz po przyjściu na poddasze. Wykorzystała fakt, że Gert zrobił jej miejsce na łóżku, gdy również podskoczył na jej gwałtowne poderwanie. Wsunęła się na materac siadając naprzeciwko mężczyzny, na tyle blisko, by móc swobodnie wyciągnąć ręce w jego kierunku i ująć jego twarz w dłonie.
- Będę się o Ciebie martwiła bez względu na twoją wielkość, głuptasie. – kciukiem pogładziła jego lewy policzek cały czas spoglądając mu w oczy i uśmiechając się przy tym łagodnie. - Jesteś moją osobą… dobra, to zabrzmiało dziwnie, ale wiesz o co mi chodzi! Nie umiem się nie przejmować, bo mi na tobie zależy. I zawsze będzie. Z resztą jestem przekonana, że gdyby sytuacja się odwróciła, to zareagowałbyś podobnie. Pozwoliłbyś mi się niepotrzebnie narażać dla twojego dobra? – przekrzywiła lekko głowę, tym samym nieco zmieniając perspektywę z jakiej patrzyła na Gerta. - Nie żeby mnie to interesowało, bo pewnie i tak postawiłabym na swoim... – zaśmiała się dźwięcznie, obydwoje zdawali sobie sprawę, że z ich dwójki, to zdecydowanie Lofn zawsze stawiała na swoim i jak już się uparła, to nie było mowy o zmianie zdania. - Ale! Ale chodzi o samo poczucie, że nie chce się kogoś narażać, bo dla nas jest ważniejszy niż my. No. Ale patetycznie się zrobiło, przepraszam. Ale czasem muszę Ci wtłuc do tego durnego łba, że jesteś cholernie ważny i masz się cenić, choćby miało być to tylko przy mnie, dobrze? – prawa dłoń musnęła jeszcze raz policzek, a następnie zjechała najpierw po szyi przez ramię po ręce na sam jej koniec i zacisnęła się na o wiele większej dłoni olbrzyma.
- Jak widzisz, twoja młodsza koleżanka, ale starsza fachem ma Cię jeszcze wiele rzeczy do nauczenia. – czasami niemiłosiernie ją to bawiło, że choć była młodsza, to jednak ona ogarniała tego poczciwego olbrzyma, który żył w swoim hermetycznym świecie i od tak wielu rzeczy się odcinał albo po prostu nie rozumiał i trzeba było go pchnąć w odpowiednim kierunku. I jakimś cudem łowczyni szło to nad wyraz dobrze.
Bezimienny
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:59
Czasami powracał pamięcią do pierwszych lat wśród łowców, choć wybierał skrzętnie tylko te klisze, które były kolorowe, przyjemne. Tak było mu łatwiej, w ten sposób mógł zachować niegasnący optymizm, którym był w stanie obdzielić wszystkich dookoła siebie. Zapewne grzeszył wyjątkową naiwnością, kształtując rzeczywistość przy pomocy wybiórczych wspomnień, resztę skrzętnie przykrywając całunem niepamięci. Każdy posiadał swój własny mechanizm obronny, utarty schemat pozwalający zachować względny spokój, który nie naprężał psychiki do granic możliwości. Wysłuchał swojej towarzyszki ponownie; z cierpliwością i najszczerszym pragnieniem zrozumienia wszystkich emocji kotłujących się w jej głowie. Nie zawsze miał dobre rozwiązanie, czy poradę, ale wiedział też, że czasami zupełnie nie chodziło o podawanie gotowych rozwiązań, że obecność i otwartość na słowa drugiego starczały czasami i były przejawem najdoskonalej niesionej pomocy. Dlatego też siedział wciąż niewzruszenie, śledząc najdrobniejsze drgnienia na twarzy Lofn, bojąc się, że przez nawet najmniejsze zachwianie uwagi pominie coś ogromnie istotnego. Zapomniał zupełnie o herbacie, stojącej tuż obok i parującej delikatnie, słodycz zapachu naparu przesycała subtelnie powietrze, ale i na to był mniej czuły. Zmrużył oczy, wzdychając bardzo chicho, jego klatka piersiowa poruszyła się nieznacznie pod warstwą ubrań, usta ułożyły się w grymas zdradzający melancholię
– Ale mimo tego, mimo zupełnie innych drużyn, zdołaliśmy nawiązać więź, to chyba liczy się najbardziej – stwierdził i miał nadzieję, że łowczyni podziela jego zdanie. Jakimś cudem ich koleje losu zaczęły się przeplatać, choć na pierwszy rzut oka niewiele mieli ze sobą wspólnego. Czasami jednak zdarzały się w życiu sytuacje, dla których wyjaśnienie miały jedynie Norny. Nie próbował ich przechytrzyć, próbując dociekać dlaczego tak właśnie zaplanowały, uważał to za zbytek i w pewnym sensie ryzyko. Nigdy nie chciał rozgniewać żadnego z bogów, będąc wdzięcznym za każdą łaskę doświadczaną z ich rąk.
Nie zwykł wtrącać się bez potrzeby w życie innych ludzi, wiedział o nich tylko tyle, ile sami chcieli mu ujawnić, podobnie było w przypadku Lofn, lecz kobieta na tyle mu ufała, by bez skrępowania dzielić się swymi rozterkami. Tak było niemal od samego początku – niewiele zmieniło się do teraz. Sam musiał przyznać, że zapewne przejąłby się przepowiednią wyroczni, gdyż szczerze wierzył w ich umiejętności. Miał tylko nadzieję, że odkrycie przyszłości nie przysporzy przyjaciółce dodatkowych kłopotów, a dzisiejsze spotkanie pozwoli jej uporać się z ewentualnymi wątpliwościami, których miała najwyraźniej naprawdę wiele.
– To nic głupiego, sam pewnie słysząc podobne rzeczy byłbym zupełnie rozbity. Gdyby na przykład wyrocznia nagle powiedziała mi o spotkaniu z ojcem... – wymamrotał, blednąc na samą myśl, leczy szybko zebrał się w sobie. Nie po to tu siedział, by zaprzątać jej głowę własnymi kłopotami. – W każdym razie, pomyśl o dobrych stronach. Jesteś tu, rozmawiamy o tym, może to już pomoże ci trochę się z tym oswoić. Możesz przy mnie rozpamiętywać to tyle, ile będziesz chciała, póki nie poczujesz ulgi – zaoferował, rozkładając przed sobą dłonie w geście otwartości.
Poderwawszy się z miejsca zupełnie nie zwrócił uwagi na moment, w którym jego towarzyszka wślizgnęła się na przestrzeń obszernego materaca i usiadła naprzeciwko. Nie sądził, że tak bardzo podburzy ją swoimi deklaracjami płynącymi z głębi olbrzymiego serca. Miękkość dłoni zagościła na jego twarzy niosąc przyjemne ciepło, łagodzące emocjonalność powstałą w ciele. Nie potrafił oderwać wzroku od błękitnej toni jej tęczówek, spoglądał w nie wielokrotnie, a jednak wciąż łapał się na tym, że odnajduje w ich strukturze zupełnie nowe, zaskakujące elementy, ciemniejsze włókienka błyskające gdzieniegdzie, zauważalne jedynie przez wprawionego obserwatora, któremu łowczyni przyzwalała na rzucanie zbyt długich i zbyt poufałych spojrzeń.
– Masz rację, zrobiłbym pewnie to samo… ale… – chciał zaprotestować, choć faktycznie wiedział dokładnie na co ją stać. – Nie będę pytał cię o zgodę, jeśli tylko będziesz zagrożona w jakimkolwiek stopniu – dodał butnie, potrząsając nastroszonymi lokami. – I będziesz mogła się burzyć, będziesz mogła wykarbować mi skórę, będziesz mogła nawet nigdy więcej się do mnie nie odzywać, ale zrobię, co będzie trzeba – zakończył, zaciskając szczękę, ta zadrgała wyraźnie. Delikatny dreszcz przebiegł po tkliwej skórze, gdy przesunęła dłoń z policzka na jego rękę, o wiele większą, o wiele silniejszą, a jednak teraz łagodnie spoczywającą na posłaniu. Na jej komentarz, wywrócił jedynie teatralnie oczami. – I co ja mam niby teraz zrobić z tobą? Uparciuchu? – w wielu sprawach polegał na osobach sobie najbliższych, naturalnie przyjmując ich pomoc, nie mógł zaprzeczyć i powiedzieć, że jej słowa rozmijają się zupełnie z prawdą. Uniósł drugą dłoń, by nakryć nią palce Lofn, ogrzewając je ciepłem zalegającym na powierzchni skóry. Uśmiechnął się, łagodząc wcześniejszą determinację.
– Ale mimo tego, mimo zupełnie innych drużyn, zdołaliśmy nawiązać więź, to chyba liczy się najbardziej – stwierdził i miał nadzieję, że łowczyni podziela jego zdanie. Jakimś cudem ich koleje losu zaczęły się przeplatać, choć na pierwszy rzut oka niewiele mieli ze sobą wspólnego. Czasami jednak zdarzały się w życiu sytuacje, dla których wyjaśnienie miały jedynie Norny. Nie próbował ich przechytrzyć, próbując dociekać dlaczego tak właśnie zaplanowały, uważał to za zbytek i w pewnym sensie ryzyko. Nigdy nie chciał rozgniewać żadnego z bogów, będąc wdzięcznym za każdą łaskę doświadczaną z ich rąk.
Nie zwykł wtrącać się bez potrzeby w życie innych ludzi, wiedział o nich tylko tyle, ile sami chcieli mu ujawnić, podobnie było w przypadku Lofn, lecz kobieta na tyle mu ufała, by bez skrępowania dzielić się swymi rozterkami. Tak było niemal od samego początku – niewiele zmieniło się do teraz. Sam musiał przyznać, że zapewne przejąłby się przepowiednią wyroczni, gdyż szczerze wierzył w ich umiejętności. Miał tylko nadzieję, że odkrycie przyszłości nie przysporzy przyjaciółce dodatkowych kłopotów, a dzisiejsze spotkanie pozwoli jej uporać się z ewentualnymi wątpliwościami, których miała najwyraźniej naprawdę wiele.
– To nic głupiego, sam pewnie słysząc podobne rzeczy byłbym zupełnie rozbity. Gdyby na przykład wyrocznia nagle powiedziała mi o spotkaniu z ojcem... – wymamrotał, blednąc na samą myśl, leczy szybko zebrał się w sobie. Nie po to tu siedział, by zaprzątać jej głowę własnymi kłopotami. – W każdym razie, pomyśl o dobrych stronach. Jesteś tu, rozmawiamy o tym, może to już pomoże ci trochę się z tym oswoić. Możesz przy mnie rozpamiętywać to tyle, ile będziesz chciała, póki nie poczujesz ulgi – zaoferował, rozkładając przed sobą dłonie w geście otwartości.
Poderwawszy się z miejsca zupełnie nie zwrócił uwagi na moment, w którym jego towarzyszka wślizgnęła się na przestrzeń obszernego materaca i usiadła naprzeciwko. Nie sądził, że tak bardzo podburzy ją swoimi deklaracjami płynącymi z głębi olbrzymiego serca. Miękkość dłoni zagościła na jego twarzy niosąc przyjemne ciepło, łagodzące emocjonalność powstałą w ciele. Nie potrafił oderwać wzroku od błękitnej toni jej tęczówek, spoglądał w nie wielokrotnie, a jednak wciąż łapał się na tym, że odnajduje w ich strukturze zupełnie nowe, zaskakujące elementy, ciemniejsze włókienka błyskające gdzieniegdzie, zauważalne jedynie przez wprawionego obserwatora, któremu łowczyni przyzwalała na rzucanie zbyt długich i zbyt poufałych spojrzeń.
– Masz rację, zrobiłbym pewnie to samo… ale… – chciał zaprotestować, choć faktycznie wiedział dokładnie na co ją stać. – Nie będę pytał cię o zgodę, jeśli tylko będziesz zagrożona w jakimkolwiek stopniu – dodał butnie, potrząsając nastroszonymi lokami. – I będziesz mogła się burzyć, będziesz mogła wykarbować mi skórę, będziesz mogła nawet nigdy więcej się do mnie nie odzywać, ale zrobię, co będzie trzeba – zakończył, zaciskając szczękę, ta zadrgała wyraźnie. Delikatny dreszcz przebiegł po tkliwej skórze, gdy przesunęła dłoń z policzka na jego rękę, o wiele większą, o wiele silniejszą, a jednak teraz łagodnie spoczywającą na posłaniu. Na jej komentarz, wywrócił jedynie teatralnie oczami. – I co ja mam niby teraz zrobić z tobą? Uparciuchu? – w wielu sprawach polegał na osobach sobie najbliższych, naturalnie przyjmując ich pomoc, nie mógł zaprzeczyć i powiedzieć, że jej słowa rozmijają się zupełnie z prawdą. Uniósł drugą dłoń, by nakryć nią palce Lofn, ogrzewając je ciepłem zalegającym na powierzchni skóry. Uśmiechnął się, łagodząc wcześniejszą determinację.
Nieznajomy
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:59
O ile mogło być łatwiejsze i przyjemniejsze jej życie, gdyby wspólnie z Gertem mogli polować, czy wtedy również opuściłaby Gleipnir, a może zostałaby i z czasem stworzyła własną drużyne, na czele której by stanęła. Te i inne rozważania nie raz pojawiały się w jej głowie, przeważnie tuż przed snem, gdy spokojnie leżała w łóżku nasłuchując zbliżającego się Morfeusza, który porwie ją w swe senne ramiona.
Olbrzym rzecz jasna miał rację i roztrząsanie przeszłości przeważnie było zbędne. Zasadniczo to „co by było gdyby” wcale nie pomagało, prędzej przynosiło niezadowolenie, że być może gdyby było inaczej miałaby lepsze życie… Z drugiej strony czy było ono faktycznie tak złe jak myślała?
- Oczywiście masz rację. – uniosła oczy ku górze, spoglądając na sklepienia sufitu. - Łatwiej jest narzekać niż to zaakceptować. Zwłaszcza, gdy potwierdziło się coś, co i tak przeczuwałam. Póki nie ma się pewności, to masz jeszcze nadzieję, że jednak się mylisz, że uda się to przeciągnąć w nieskończoność, ale gdy zaglądasz za kurtynę świata i dostajesz niepodważalne dowody… Zwyczajnie Cię to przytłacza. – wcześniej łudziła się, że bez względu na przepowiednię wreszcie będzie wiedziała na czym stoi i być może uda jej się w jakikolwiek sposób przygotować na to mentalnie. Teraz, siedząc z Gertem zdała sobie sprawę, że nigdy nie będzie gotowa i choćby czekała kolejne kilka lat, to byłoby tylko gorzej. Ich pierwsze spotkanie będzie jak zerwanie plastra, najlepiej szybkie i jak najmniej bolesne.
- Choćbym najbardziej na świecie pragnęła się przygotować, to i tak mi się to nie uda. Wiem, że nie jestem w stanie przewidzieć każdej reakcji czy scenariusza i ten cały wysiłek czy zdenerwowanie idzie po prostu na marne. – oczy w barwie wieczornego nieba ponownie spojrzały na przyjaciela niemal stykając się z zielonymi pastwiskami.
- Wtedy go znałam, ale teraz? Nie mam pojęcia jaki jest, sama się trochę zmieniłam przez ten czas i tak ani ja, ani on nie możemy być pewni naszych reakcji. – nie było to ani trochę pocieszające, ale w jakiś zabawny sposób sprawiało, że Lofn poczuła się nieco lżej. Siedzący naprzeciwko niej olbrzym również miał w tym swój udział, gdy wspierał ją dobrym słowem i ciepłem swojej energii. Wiedziona instynktem pojawiła się pod jego drzwiami, bo wiedziała, że to właśnie tutaj, w tym małym pokoju ponad chmurami, w tym ich małym przyziemnym raju znajdzie zrozumienie.
- Dobrze i nawzajem. Będziemy obydwoje uparci i skoczymy w ogień, jak tylko zajdzie taka konieczność. Zgadzam się. – nie potrafiła mu dłużej tego wypominać, gdy sama miała identyczne nastawienie.
- Twój ojciec... – zaczęła delikatnie, najłagodniej jak potrafiła. Ten drażliwy temat rzadko się pojawiał, ale skoro już wypłyną i Gert sam o nim wspomniał… - To też trudna kwestia. Przeważnie omijasz go szerokim łukiem, co się stało, że akurat przyszedł Ci do głowy? – rzadko się nad nim pastwiła i zapędzała w kozi róg, ale jakoś nie wierzyła w przypadki. Dla niej wszystko działa się z jakiegoś powodu, także i to że zdecydował się wspomnieć o ojcu.
Olbrzym rzecz jasna miał rację i roztrząsanie przeszłości przeważnie było zbędne. Zasadniczo to „co by było gdyby” wcale nie pomagało, prędzej przynosiło niezadowolenie, że być może gdyby było inaczej miałaby lepsze życie… Z drugiej strony czy było ono faktycznie tak złe jak myślała?
- Oczywiście masz rację. – uniosła oczy ku górze, spoglądając na sklepienia sufitu. - Łatwiej jest narzekać niż to zaakceptować. Zwłaszcza, gdy potwierdziło się coś, co i tak przeczuwałam. Póki nie ma się pewności, to masz jeszcze nadzieję, że jednak się mylisz, że uda się to przeciągnąć w nieskończoność, ale gdy zaglądasz za kurtynę świata i dostajesz niepodważalne dowody… Zwyczajnie Cię to przytłacza. – wcześniej łudziła się, że bez względu na przepowiednię wreszcie będzie wiedziała na czym stoi i być może uda jej się w jakikolwiek sposób przygotować na to mentalnie. Teraz, siedząc z Gertem zdała sobie sprawę, że nigdy nie będzie gotowa i choćby czekała kolejne kilka lat, to byłoby tylko gorzej. Ich pierwsze spotkanie będzie jak zerwanie plastra, najlepiej szybkie i jak najmniej bolesne.
- Choćbym najbardziej na świecie pragnęła się przygotować, to i tak mi się to nie uda. Wiem, że nie jestem w stanie przewidzieć każdej reakcji czy scenariusza i ten cały wysiłek czy zdenerwowanie idzie po prostu na marne. – oczy w barwie wieczornego nieba ponownie spojrzały na przyjaciela niemal stykając się z zielonymi pastwiskami.
- Wtedy go znałam, ale teraz? Nie mam pojęcia jaki jest, sama się trochę zmieniłam przez ten czas i tak ani ja, ani on nie możemy być pewni naszych reakcji. – nie było to ani trochę pocieszające, ale w jakiś zabawny sposób sprawiało, że Lofn poczuła się nieco lżej. Siedzący naprzeciwko niej olbrzym również miał w tym swój udział, gdy wspierał ją dobrym słowem i ciepłem swojej energii. Wiedziona instynktem pojawiła się pod jego drzwiami, bo wiedziała, że to właśnie tutaj, w tym małym pokoju ponad chmurami, w tym ich małym przyziemnym raju znajdzie zrozumienie.
- Dobrze i nawzajem. Będziemy obydwoje uparci i skoczymy w ogień, jak tylko zajdzie taka konieczność. Zgadzam się. – nie potrafiła mu dłużej tego wypominać, gdy sama miała identyczne nastawienie.
- Twój ojciec... – zaczęła delikatnie, najłagodniej jak potrafiła. Ten drażliwy temat rzadko się pojawiał, ale skoro już wypłyną i Gert sam o nim wspomniał… - To też trudna kwestia. Przeważnie omijasz go szerokim łukiem, co się stało, że akurat przyszedł Ci do głowy? – rzadko się nad nim pastwiła i zapędzała w kozi róg, ale jakoś nie wierzyła w przypadki. Dla niej wszystko działa się z jakiegoś powodu, także i to że zdecydował się wspomnieć o ojcu.
Bezimienny
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:59
Pozorne granice wyznaczane przynależnością do innych drużyn nigdy nie stanowiły dla niego przeszkody. W praktyce żyli wspólnie, niekiedy dzieląc swe troski z osobami pozornie odległymi. Zawsze odnosił się do całej organizacji jak do jednej, wielkiej rodziny. Rodziny trudnej, bo pogrążonej w wielu niesnaskach wynikających z zapędów poszczególnych jej członków. Byli niedoskonali, ale mimo tego nie potrafił przez wiele lat wyobrazić sobie lepszego miejsca, gdyż nigdy nie miał okazji zakosztować alternatywy. Dopiero zapuszczając się poza bezpieczne mury i utarty schemat polowań, dostrzegał mnogość rozwiązań, miejsc lepszych, bardziej akceptujących. Dreszcz dyskomfortu przechodził przez strunę kręgosłupa ilekroć pojawiała się choć okruszyna niepewności, ale wciąż chciał wierzyć w cel jaki obrał przed laty – bezpieczeństwo znanego galdrom świata było najważniejsze. Rozumiał rozterki Lofn, nie poddawał ich dyskusji, samemu skrzętnie ukrywając trudności, które sam przeżywał. Tak było dobrze, porządek musiał istnieć, równowaga, która nakazywała żyć jednym, a ginąć tym drugim. Dlaczego? Dlaczego? Zmrużył oczy otulając zielonkawy kolor opiekuńczym gestem rudych rzęs.
– To zupełnie normalne. Daj sobie trochę dobroci i miejsca na wyrozumiałość. – Przyjrzał się jej w końcu, a rdzawe plamki na okręgach tęczówek rozmyły się niczym kropla akwareli upuszczona do pojemnika z wodą. Kolejne słowa zmusiły go do refleksji, wdzierające się mimowolnie w spokojną toń wejrzenia. Zmienili się wszyscy, niewiele pozostało po puchu młodości, po podsycanych naukami ambicjach. Może nie umniejszyło im to gorliwości w wykonywaniu określonych zadań, czy dążeniu do wyznaczonych celów, jednak robili to w sposób dojrzalszy. Nawet on – na pozór dziecinny – okrzepł w dorosłości i stan ten wcale nie był jakościowo gorszy, pozbawiony charakterystycznej jaskrawości barw widzianego świata. Nauczył się w nim odnajdywać, rozumieć lepiej, przewidywać dalej, dostrzegać więcej, podążając wciąż w pełnej harmonii z naturą i elementami budowanymi przez ludzką cywilizację.
– Owszem, ale też rzadko kiedy ktoś zmienia się zupełnie, pamiętaj, że gdzieś tam jest człowiek, z którym dzieliłaś codzienne troski w drużynie. Może się mylę, bo nie znam się wyjątkowo dobrze na ludziach, ale sądzę, że trzeba pamiętać o tym, co kiedyś łączyło. Tego nie wymażesz – chciał niezmiennie ją pocieszać na swój koślawy, olbrzymowy sposób. Możliwe, że był wyjątkowo naiwny sądząc, że spotkanie w ostateczności na pewno nie skończy się tragedią, jednak wypowiedział swe myśli z niezwykłą odwagą i pewnością.
Klasnął w dłonie z rozbawieniem, choć wizja wskakiwania w ogień nie powinna go wyjątkowo cieszyć. Poczuł jednak ulgę w związku z tym, że Lofn postanowiła odpuścić i pogodziła się z jego nieustępliwością, którą sam zdążył przesiąknąć przez lata znajomości. Sama sprowadziła na siebie tę klątwę, wyraz przyjacielskiej przekory wykrzywił linię wąskich ust Molandera.
Korzystając z chwili, sięgnął dłonią po kubek z herbatą, chciał zwilżyć gardło, więc nachylił się nad parującą powierzchnią i wpierw ostrożnie wziął łyk, następny był bardziej zdecydowany, gdyż napar zdołał ostygnąć. Obrócił językiem goździk wyłowiony z napoju. Przegryzł go w momencie, gdy łowczyni rozpoczęła z wyraźną ostrożnością temat, którego się nie spodziewał. Sądził, że wspomnienie o ojcu przejdzie bez echa. Ostrość podrażniła kubeczki smakowe, zakasłał nagle, przysłaniając wargi zwiniętą dłonią.
– Och… no bo… – zająknął się, przełykając twardą strukturę wysuszonego pąka kwiatowego. – Chyba bez powodu, ja czasami o nim po prostu myślę. To silniejsze ode mnie. Nie znam go wcale, nie wiem, co się z nim dzieje. Po prostu czasami próbuję sobie wyobrazić, co by było gdyby. Co w ogóle bym czuł, gdybym go odnalazł – zmarkotniał wyraźnie i zawiesił spojrzenie na powierzchni mętnej od soku herbaty. Odbicie jego twarzy podrygiwało subtelnie, gdy poruszał kubkiem. Dýrmundur Nökkvison od zawsze był dla niego zagadką.
– To zupełnie normalne. Daj sobie trochę dobroci i miejsca na wyrozumiałość. – Przyjrzał się jej w końcu, a rdzawe plamki na okręgach tęczówek rozmyły się niczym kropla akwareli upuszczona do pojemnika z wodą. Kolejne słowa zmusiły go do refleksji, wdzierające się mimowolnie w spokojną toń wejrzenia. Zmienili się wszyscy, niewiele pozostało po puchu młodości, po podsycanych naukami ambicjach. Może nie umniejszyło im to gorliwości w wykonywaniu określonych zadań, czy dążeniu do wyznaczonych celów, jednak robili to w sposób dojrzalszy. Nawet on – na pozór dziecinny – okrzepł w dorosłości i stan ten wcale nie był jakościowo gorszy, pozbawiony charakterystycznej jaskrawości barw widzianego świata. Nauczył się w nim odnajdywać, rozumieć lepiej, przewidywać dalej, dostrzegać więcej, podążając wciąż w pełnej harmonii z naturą i elementami budowanymi przez ludzką cywilizację.
– Owszem, ale też rzadko kiedy ktoś zmienia się zupełnie, pamiętaj, że gdzieś tam jest człowiek, z którym dzieliłaś codzienne troski w drużynie. Może się mylę, bo nie znam się wyjątkowo dobrze na ludziach, ale sądzę, że trzeba pamiętać o tym, co kiedyś łączyło. Tego nie wymażesz – chciał niezmiennie ją pocieszać na swój koślawy, olbrzymowy sposób. Możliwe, że był wyjątkowo naiwny sądząc, że spotkanie w ostateczności na pewno nie skończy się tragedią, jednak wypowiedział swe myśli z niezwykłą odwagą i pewnością.
Klasnął w dłonie z rozbawieniem, choć wizja wskakiwania w ogień nie powinna go wyjątkowo cieszyć. Poczuł jednak ulgę w związku z tym, że Lofn postanowiła odpuścić i pogodziła się z jego nieustępliwością, którą sam zdążył przesiąknąć przez lata znajomości. Sama sprowadziła na siebie tę klątwę, wyraz przyjacielskiej przekory wykrzywił linię wąskich ust Molandera.
Korzystając z chwili, sięgnął dłonią po kubek z herbatą, chciał zwilżyć gardło, więc nachylił się nad parującą powierzchnią i wpierw ostrożnie wziął łyk, następny był bardziej zdecydowany, gdyż napar zdołał ostygnąć. Obrócił językiem goździk wyłowiony z napoju. Przegryzł go w momencie, gdy łowczyni rozpoczęła z wyraźną ostrożnością temat, którego się nie spodziewał. Sądził, że wspomnienie o ojcu przejdzie bez echa. Ostrość podrażniła kubeczki smakowe, zakasłał nagle, przysłaniając wargi zwiniętą dłonią.
– Och… no bo… – zająknął się, przełykając twardą strukturę wysuszonego pąka kwiatowego. – Chyba bez powodu, ja czasami o nim po prostu myślę. To silniejsze ode mnie. Nie znam go wcale, nie wiem, co się z nim dzieje. Po prostu czasami próbuję sobie wyobrazić, co by było gdyby. Co w ogóle bym czuł, gdybym go odnalazł – zmarkotniał wyraźnie i zawiesił spojrzenie na powierzchni mętnej od soku herbaty. Odbicie jego twarzy podrygiwało subtelnie, gdy poruszał kubkiem. Dýrmundur Nökkvison od zawsze był dla niego zagadką.
Nieznajomy
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:59
Olbrzym miał wiele racji, ale z drugiej strony łowczyni o wiele lepiej znała Karstena i nijak się miał do wizji jaką roztaczał przed nią mężczyzna. Łowca absolutnie nie wpisywał się w żadne schematy czy stereotypy, jego zwyczajnie nie dało się zamknąć w zwykłych ramach. Tak jak i ona był wolnym duchem i tak jak Lofn potrafił być nieprzewidywalny jak wiatr.
Ich relacja była… skomplikowana, a to i tak mało powiedziane. Nigdy do końca nie wiedziała na czym stoi, ale z drugiej strony ona podobnie traktowała wielu ludzi, będąc mocno niedookreśloną, tajemniczą i skrytą. Jedynie przy tym poczciwym olbrzymie otworzyła się tak naprawdę. Chociaż Karsten również poznał ją o wiele lepiej niż niejedna osoba, której wydawało się, że o Lofn wie wszystko. Tylko że przy nim wymiękała i działał na nią w jakiś dziwny, nieobliczalny sposób. Nie zawsze lubiła siebie gdy była obok łowcy. Sytuacja wyglądała zupełnie inaczej w przypadku Molandera, gdy pojawiało się zaufanie, bliskość i ciepło.
- Jeżeli wyrocznia to przewidziała, to przed tym nie ucieknę. Prędzej czy później się zdarzy. Muszę to tylko zaakceptować… i zaopatrzyć się w wyjątkowo ostry nóż. – zaśmiała się na koniec, jakby opowiedziała najlepszy na świecie kawał. Była to jednak prawda, gdy nie była pewna jakie zamiary miał wobec niej łowca i czy jej w ogóle wybaczy. Tak właściwie to już od dawna nosiła przy sobie jakąś broń, nie tylko ze względu na prowadzone interesy, ale jako zabezpieczenie, dzięki któremu mogła spokojnie przemierzać uliczki Midgardu. Ostrze dodawało jej otuchy, nawet jeżeli realnie nie było specjalnym zagrożeniem dla niego.
- A chciałbyś go odnaleźć? – to było pierwsze co przyszło jej do głowy. Pytania swoją drogą, ale czy realnie miał potrzebę poznania ojca, który go porzucił? Łowczyni rzadko zastanawiała się nad swoim pochodzeniem. Już za dzieciaka pogodziła się z faktem, że została oddana i nikt tak naprawdę jej nie chciał. A nawet jeżeli mieli inne powody, to jej nie interesowało, liczyło się porzucenie i odwrócenie od własnego dziecka. Zdarzały się nieprzespane, smutne i pełne łez noce, ale ten rozdział miała już dawno za sobą i prawdopodobnie byłoby jej w piątą stronę, gdyby któryś z jej rodziców pojawił się na progu jej domku.
- Masz racje, że gdybanie nie ma sensu, nic nam nie da. Dlatego zastanów się czy w ogóle chciałbyś poznać kogoś kto zostawił twoją mamę brzemienną samą i odwrócił się od odpowiedzialności… A jakbyś chciał spróbować, to na mnie możesz liczyć. Może nie jestem specjalistką od tropienia olbrzymów, ale zdecydowanie na tropieniu się znam. – uśmiechnęła się zawadiacko, jakby znalezienie ojca Gerta miało być bułką z masłem.
Ich relacja była… skomplikowana, a to i tak mało powiedziane. Nigdy do końca nie wiedziała na czym stoi, ale z drugiej strony ona podobnie traktowała wielu ludzi, będąc mocno niedookreśloną, tajemniczą i skrytą. Jedynie przy tym poczciwym olbrzymie otworzyła się tak naprawdę. Chociaż Karsten również poznał ją o wiele lepiej niż niejedna osoba, której wydawało się, że o Lofn wie wszystko. Tylko że przy nim wymiękała i działał na nią w jakiś dziwny, nieobliczalny sposób. Nie zawsze lubiła siebie gdy była obok łowcy. Sytuacja wyglądała zupełnie inaczej w przypadku Molandera, gdy pojawiało się zaufanie, bliskość i ciepło.
- Jeżeli wyrocznia to przewidziała, to przed tym nie ucieknę. Prędzej czy później się zdarzy. Muszę to tylko zaakceptować… i zaopatrzyć się w wyjątkowo ostry nóż. – zaśmiała się na koniec, jakby opowiedziała najlepszy na świecie kawał. Była to jednak prawda, gdy nie była pewna jakie zamiary miał wobec niej łowca i czy jej w ogóle wybaczy. Tak właściwie to już od dawna nosiła przy sobie jakąś broń, nie tylko ze względu na prowadzone interesy, ale jako zabezpieczenie, dzięki któremu mogła spokojnie przemierzać uliczki Midgardu. Ostrze dodawało jej otuchy, nawet jeżeli realnie nie było specjalnym zagrożeniem dla niego.
- A chciałbyś go odnaleźć? – to było pierwsze co przyszło jej do głowy. Pytania swoją drogą, ale czy realnie miał potrzebę poznania ojca, który go porzucił? Łowczyni rzadko zastanawiała się nad swoim pochodzeniem. Już za dzieciaka pogodziła się z faktem, że została oddana i nikt tak naprawdę jej nie chciał. A nawet jeżeli mieli inne powody, to jej nie interesowało, liczyło się porzucenie i odwrócenie od własnego dziecka. Zdarzały się nieprzespane, smutne i pełne łez noce, ale ten rozdział miała już dawno za sobą i prawdopodobnie byłoby jej w piątą stronę, gdyby któryś z jej rodziców pojawił się na progu jej domku.
- Masz racje, że gdybanie nie ma sensu, nic nam nie da. Dlatego zastanów się czy w ogóle chciałbyś poznać kogoś kto zostawił twoją mamę brzemienną samą i odwrócił się od odpowiedzialności… A jakbyś chciał spróbować, to na mnie możesz liczyć. Może nie jestem specjalistką od tropienia olbrzymów, ale zdecydowanie na tropieniu się znam. – uśmiechnęła się zawadiacko, jakby znalezienie ojca Gerta miało być bułką z masłem.
Bezimienny
Re: 05.12.2000 – Pokój na poddaszu – Nieznajomy: L. Völsung & Bezimienny: G. Molander Nie 3 Gru - 10:59
Był zdania, że nigd nie należało lekceważyć wizji wyroczni, ale nie sądził też, aby popadanie w skrajny popłoch po usłyszeniu kilku słów było odpowiednią reakcją. Zawsze starał się ze spokojem przyjmować wszelakie rewelacje i rozważał je przez kilka dni, nim podjął właściwą decyzję. Wszystko to było dość zabawne w obliczu prawdy i paradoksalnej niechęci do słuchania proroctw. Mógł myśleć jedno i zaklinać się, że faktycznie byłby spokojny i racjonalny, a tymczasem czuł coś zgoła odmiennego. Czasami kusiło go, by zapytać o własną przyszłość i choćby o to, co faktycznie będzie działo się dalej w sprawie jego ojca, niepewność jednak, że usłyszy niekoniecznie to, co by chciał, przytłaczała go i rezygnował. Kilkakrotnie zawracał spod drzwi völvy i obiecywał sobie, że może nie dzisiaj, ale na pewno w przyszłości, przestąpi próg, by rozwiać wszelakie wątpliwości. Nie przyznał się nigdy nikomu, że w głębi duszy pożera go strach i niepewność. Ojciec był dla niego zagadką i kto wie, czy nie lepszym było, aby tak pozostało.
Zaśmiał się cicho na wspomnienie o nożu. Cieszył się, że po rozmowie Lofn nieco się uspokoiła i najwyraźniej pogodziła z tym, co być może ją spotka w najbliższej przyszłości. Zawsze mogła na niego liczyć i wiedziała, że starczy słowo, a na pewno pojawi się u jej boku i pomoże pokonać przeciwności. Nigdy jej nie zostawił, nawet wtedy, gdy cały Gleipnir zdawał się być przeciwko niej, więc i teraz nie mógł postąpić inaczej.
Wzruszył ramionami, otaczając dłońmi kubek. Upił sporą część herbaty i myślał jeszcze kilka chwil, nim zdecydował się na udzielenie jej odpowiedzi.
– Sam już nie wiem. Kiedyś sądziłem, że to najlepszy pomysł na świecie, a teraz mam wątpliwości – przyznał zgodnie z prawdą. Podskórnie czuł, że podobnie jak łowczyni, kiedyś też będzie musiał zmierzyć się z demonami przeszłości. Z tym, że on nie wiedział nic o swoim potencjalnym zagrożeniu i czy w ogóle był zagrożony. W głębi duszy chciał wierzyć, że jego ojciec nie mógł być złą osobą, że miał w sobie jakieś pokłady dobra i ciepła, bo w innym człowieku nie zdołałaby zakochać się jego matka. A musiała go przecież kiedyś kochać, widział to w jej oczach i sposobie w jaki odpowiadała mu na pytania dotyczące Nökkvisona. Ofiarował Lofn spojrzenie pełne wdzięczności. Czuł spokój, który powoli go otaczał, ciepło wypływające z głębi duszy. – Znam twoje możliwości i śmiem twierdzić, że twoje poszukiwania skończyłyby się sukcesem – stwierdził. Tylko, że sam nie wiedział, czy jest na to gotowy. Myśl ta musiała w nim jeszcze dojrzeć, bo choć tęskno spoglądał ku ośnieżonym szczytom gór, nie potrafił się przemóc, by wejść na ostateczną ścieżkę ku poznaniu prawdy. Przechylił kubek i zakrył nim większą część swej twarzy. Słodka końcówka przyjemnie wypełniła usta i osiadła na podniebieniu. Dzisiejsze popołudnie wymagało przynajmniej kilku dawek takiego naparu. Poruszył się na posłaniu i zrzucił nogi na podłogę. Gruba pierzyna osiadła na zewnętrznym parapecie okna, a wiatr dął coraz mocniej wskazując na początek niewielkiej zamieci. Płatki śniegu ciskane w szale żywiołu zacinały w szkło.
– Chyba pójdę po jeszcze jedną herbatę i coś do jedzenia. Robi się paskudnie i nie wypuszczę cię stąd, póki nie zrobi się bezpieczniej. – Wstał i rozprostował kości, te zachrzęściły donośnie. Podniósł z ziemi pozostawiony przez Lofn koc i ułożył na jej plecach. Uśmiechnął się promiennie i zszedł, by ponownie odwiedzić kuchnię
Lofn i Gert z tematu
Zaśmiał się cicho na wspomnienie o nożu. Cieszył się, że po rozmowie Lofn nieco się uspokoiła i najwyraźniej pogodziła z tym, co być może ją spotka w najbliższej przyszłości. Zawsze mogła na niego liczyć i wiedziała, że starczy słowo, a na pewno pojawi się u jej boku i pomoże pokonać przeciwności. Nigdy jej nie zostawił, nawet wtedy, gdy cały Gleipnir zdawał się być przeciwko niej, więc i teraz nie mógł postąpić inaczej.
Wzruszył ramionami, otaczając dłońmi kubek. Upił sporą część herbaty i myślał jeszcze kilka chwil, nim zdecydował się na udzielenie jej odpowiedzi.
– Sam już nie wiem. Kiedyś sądziłem, że to najlepszy pomysł na świecie, a teraz mam wątpliwości – przyznał zgodnie z prawdą. Podskórnie czuł, że podobnie jak łowczyni, kiedyś też będzie musiał zmierzyć się z demonami przeszłości. Z tym, że on nie wiedział nic o swoim potencjalnym zagrożeniu i czy w ogóle był zagrożony. W głębi duszy chciał wierzyć, że jego ojciec nie mógł być złą osobą, że miał w sobie jakieś pokłady dobra i ciepła, bo w innym człowieku nie zdołałaby zakochać się jego matka. A musiała go przecież kiedyś kochać, widział to w jej oczach i sposobie w jaki odpowiadała mu na pytania dotyczące Nökkvisona. Ofiarował Lofn spojrzenie pełne wdzięczności. Czuł spokój, który powoli go otaczał, ciepło wypływające z głębi duszy. – Znam twoje możliwości i śmiem twierdzić, że twoje poszukiwania skończyłyby się sukcesem – stwierdził. Tylko, że sam nie wiedział, czy jest na to gotowy. Myśl ta musiała w nim jeszcze dojrzeć, bo choć tęskno spoglądał ku ośnieżonym szczytom gór, nie potrafił się przemóc, by wejść na ostateczną ścieżkę ku poznaniu prawdy. Przechylił kubek i zakrył nim większą część swej twarzy. Słodka końcówka przyjemnie wypełniła usta i osiadła na podniebieniu. Dzisiejsze popołudnie wymagało przynajmniej kilku dawek takiego naparu. Poruszył się na posłaniu i zrzucił nogi na podłogę. Gruba pierzyna osiadła na zewnętrznym parapecie okna, a wiatr dął coraz mocniej wskazując na początek niewielkiej zamieci. Płatki śniegu ciskane w szale żywiołu zacinały w szkło.
– Chyba pójdę po jeszcze jedną herbatę i coś do jedzenia. Robi się paskudnie i nie wypuszczę cię stąd, póki nie zrobi się bezpieczniej. – Wstał i rozprostował kości, te zachrzęściły donośnie. Podniósł z ziemi pozostawiony przez Lofn koc i ułożył na jej plecach. Uśmiechnął się promiennie i zszedł, by ponownie odwiedzić kuchnię
Lofn i Gert z tematu