Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    10.10.2000 – Sypialnia – Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: A. Ahlström

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    10.10.2000

    Powietrze wywietrzonego pokoju pozostawało rześkie, a pościel łóżka nasiąkała zapachem wieczora. Co prawda zapach ten był raczej smrodem niskiej emisji mieszającym się z pyłem i brudem ulic śródmieścia, jednak sentyment nakazywał im rzecz jasna rozkoszować się tym miłym wspomnieniem lat młodzieńczych, kiedy to włosy przesiąkały podobnym zapachem, nabytym w trakcie niekończących się, wieczornych eskapad.
    Teraz wieczór był późny – właściwie, tylko takie wieczory wydawały się być wolne w tym świecie powoli rozwijających się karier. Anne-Marie w końcu musiała być słuchaną, gdy Lora musiała słuchać – obie pełniły w tym życiu funkcję raczej odprężającą i chociaż rola w uwolnieniu duszy od zmartwień w przypadku Eriksen była dość mało istotna, tak skrzypaczka była czasami pod wrażeniem, jak wiele cierpliwości do obcych tak ludzi miała Lora, tak młoda jeszcze dziewczyna, chociaż… Pewnie to właśnie młodość jej na to pozwalała. Nie zdążyła jeszcze przesiąknąć tym co usłyszała i nie zbzikowała do reszty.
    Tak, na pewno młodość pozwalała Lorze pozostać przy zmysłach. Anna przynajmniej nie wiedziała innego wyjścia z tej sytuacji.
    Podświetlona magicznym światłem secesyjna waza zakołysała się niebezpiecznie, gdy wychodząca zza drzwi szafy blondynka postawiła kroki nieco krzywiej niż powinna, a co za tym szło – lekko zakołysała się nogach. Zarzucone na ramię tkaniny piżamy, w którą widocznie miała się właśnie przebrać, sugerowały, że zaraz odejdzie już do łazienki, byle tylko wymienić fatałaszki i oddać się chociaż chwili fizycznego relaksu.
    Przed Lorą w końcu mogła być sobą bardziej niż przed własnym mężem. Zmyć ten durny makijaż bez grama wstydu, przebrać się w kroje które w żaden sposób nie podkreślały jej uroku i figury, wyzbyć się sztucznej nieszczerości słów, gestów i zachowania. Przecież znały się od lat.
    - Rozgość się, zaraz do ciebie wrócę… – a mówiąc to, wskazała zarówno na miękki puf ustawiony na szczycie łóżka, samo łóżko, wielkie okno z miniaturowym balkonikiem, ale i toaletkę, szafę i grono instrumentów, głównie ozdobnych, zwiezionych z odległych lądów. – Możesz wziąć sobie luźniejsze ciuchy jeżeli chcesz…
    Zniknęła za przymkniętymi drzwiami łazienki. Co prawda dalej dało się słyszeć zza nich spuszczaną z kranu wodę, spuszczaną nieostrożnie, wcale nie wolno opadającą deskę klozetową czy zrzucane na porcelanową umywalkę bransoletki, jednak brak widzenia się wzajemnie skutecznie umożliwiało prowadzenie komfortowej rozmowy. Dopiero po chwili przyszło im na nowo spotkać się w sypialni, gdzie Anne-Marie beztrosko spuściła swoją biżuterię na blacik toaletki, nałożyła pierścionki na palce sztucznej ręki i pozwoliła sobie podnieść z podłogi stoliczek do łóżka, który sprawnym ruchem postawiła na przykrytym narzutą łóżku.
    - Chciałabym chociaż raz położyć się do łóżka o normalnej godzinie… – a mówiąc to, spojrzała na stojący, wyglądający dość staro zegar, który ustawiony w bliskiej odległości od łóżka, oświetlany był przez stojącą obok niego lampę. Wskazywał on na 23:32. Wspaniały to czas na spotkania… - Jeżeli chcesz, możesz zostać na noc, mój mąż pewnie i tak wróci późno i zaśnie gdzie popadnie. Albo w ogóle nie wróci, w sumie Odyn jeden wie. Chcesz się czegoś napić?
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Rześkość wieczornego — zimnego powietrza — kłuła w płuca.
    Do tego stopnia, że pierwszym odruchem wchodzącej zaskakująco zamaszystym krokiem do sypialni przyjaciółki Lory Lindahl było popadnięcie w gwałtowny i zdecydowanie zbyt głośny, by dane było go zignorować napad kaszlu. Ściśnięte z całych sił pięść przyłożona została szczelnie do ust, ryzykując rozmazanie krwistoczerwonej szminki, którą godzinę wcześniej starannie nakładała na wargi. Szminka została jej oczywiście polecona przez równie biegłą w zakresie kolorowej kosmetyki Anne-Marie i należąc do pozycji z droższej półki, używana była wyłącznie na specjalne okazje. Albo na spotkanie z niegdyś po prostu Anką Ahlström, teraz PANIĄ Anne-Marie Eriksen.
    Gdyby nie kaszel szarpiący za wszystkie mięśnie ciała jednocześnie, zdolna była uśmiechnąć się rozbawiona własną ciągotą za minionymi latami. Już raz podnosiła swą sentymentalność w liście wystosowanym dwa tygodnie temu do Loara, a dziś, pośrodku kolejnego ataku kaszlu, zamiast myśleć o tym, by nie splamić miękkiego, śnieżnobiałego dywanu, który musiał kosztować krocie i posiadać metkę z nazwiskiem jakiegoś zapewne znanego projektanta (dywaniarza, chciałoby się wtrącić, gdyby okoliczności pozwalały), uparcie wracała myślami do przeszłości.
    Weź się w garść, Lindahl.
    Zaciśnięte z całej siły powieki, napięte mięśnie, nienaturalnie zgarbiona sylwetka i odliczanie w myślach do dziesięciu. Dziesięć sekund, bić serca, trzymania w płucach resztek powietrza. Tyle wystarczyło do uspokojenia i pełnego niedowierzania odsunięcia ręki od twarzy, tylko po to, by wciąż zgarbioną, posłać przepraszająco rozbrajający uśmiech przyjaciółce.
    — Postaram się nie udusić w tych waszych atłasach — choć nuta rozbawienia musiała wybrzmieć w jej głosie wystarczająco wyraźnie dla kogoś, kto całą swoją przyszłość, a przede wszystkim k a r i e r ę budował na muzyce, Lora i tak, na wszelki wypadek, posłała wyjątkowo śmiałe oczko w kierunku znikającej za drzwiami łazienki przyjaciółce. Należało bowiem oddać pani medyk, że umrzeć mogła absolutnie wszędzie, a wygody niemal nieużywanej sypialni małżeńskiej Eriksenów kusiły do złożenia w niej swych członków w gotowości do życia wiecznego. Tym większym wyrzeczeniem mogło okazać się spełnienie żartobliwego zapewnienia.
    Pewnych rzeczy nie trzeba było jej jednak poprawiać. Mając do wyboru szeroki zasób miejsc, w których mogłaby przytrzymać swe ciało w bezruchu na dłużej niż jedną chwilę, zdecydowała się na zasiądnięcie na łóżku. Po drodze na nie zgarnęła leżący na etażerce najnowszy numer gazety Orakel. Odnalezienie gazety w tym miejscu wymusiło uniesienie brwi w pierwszym wyrazie zaskoczenia, które jednakże szybko skapitulowało wobec przypomnienia sobie, że sypialnia, może faktycznie przejęta w jednoosobowe władanie Anne-Marie, należała również do jej męża. A do Gaute czytanie gazet pasowało już nawet nieźle, nawet jeżeli groziło zacięciem się papierem i wykrwawieniem z chyba najgłupszego w świecie przypadku.
    W akompaniamencie dźwięków lejącej się wody, stukotu bransoletek i wielu, wielu dźwięków integralnie związanych w jej umyśle z osobą gospodyni, postanowiła przybrać pozycję wygodniejszą niż siedzenie prosto. Na to miała przecież całe dnie spędzone albo w swym gabinecie, albo w szpitalu. Pozwoliła więc sobie na nadwyrężenie zasad gościnności w myśl wyższości łączącej ją z obydwoma elementami małżeństwa gospodarzy, w efekcie więc gdy Anne-Marie wyłoniła się na powrót z czeluści łazienek, zastała Lorę zaczytaną w gazecie.
    Zmrużone oczy — to słabość światła, czy naprawdę potrzebowała okularów? — plecy złożone w miękkości pościeli, szczupłe nogi odziane w podwinięte w kostkach jeansowe spodnie wyciągnięte do góry. Tylko biodra przywierające do materaca uniemożliwiały zakwalifikowanie pozycji jako świecy.
    — Słyszałaś? — pytanie retoryczne. Nawet jeżeli bardzo chciała ignorować bytność swego męża, o ciałach rozprawiał cały Midgard. — Dziewięćdziesiąt ciał.
    Nagłe poruszenie wśród poduszek, Lora wciąż nie oderwawszy wzroku od gazety przewróciła się płynnie na brzuch, zaś papier zakrył jej widok Anny, ale to już naprawdę zupełnie przypadkowo!
    — "Nic nie wskazuje na rzekome zaprzestanie tego bestialskiego procederu, którego podejmuje się ten zwyrodnialec" — stłumione w trzewiach parsknięcie śmiechem zbiegło się z charakterystycznym szelestem wstrząsanej dla wyprostowania gazety. — Jak nazywa się ten debil, co kacapoły gada... Altti Kähkönen. Niezłych mają specjalistów w tej Kruczej Straży. Tytani inteligencji.
    Dopiero wtedy głos przyjaciółki zdołał przebić się do jej świadomości. Szybkie złożenie gazety, która swoje tymczasowe miejsce znalazła po jej prawej stronie, pozwoliło prześlizgnąć się naturalnie zmęczonemu spojrzeniu błękitnych oczu po sylwetce blondynki. Z pewną dozą niechęci przeniosło się później na zegar, który nieuchronnie odliczał czas dzielący je od północy.
    Zmarszczenie nosa zostało pierwszym wyrazem dezaprobaty.
    — Wybacz, dziś się na to nie zapowiada — w sposobie, w którym słowa wyrwały się spomiędzy cudem nietkniętych rozmyciem czerwieni warg krył się cień nadziei. Jeżeli nie na odpoczynek, to względnie konstruktywne, a na pewno przepełnione wyborowym towarzystwem spędzenie nocy. — Pewnie zostanę. Patrząc na to, że Gaute musi pracować z tym Kähkönenem z bożej łaski to raczej przyjdzie nad ranem. Albo odeśpi na uniwersytecie. Jak go kiedyś złapię, to przypomnę mu o benefitach snu we własnym łóżku, obiecuję.
    Błyszczące w uśmiechu białe zęby zniknęły równie szybko, co się pojawiły, gdy w umyśle Lory w końcu znalazła się myśl o własnym nieprzygotowaniu do podobnej, całonocnej wizyty.
    — A z przebraniem, jakbyś się zastanawiała, czekałam do twojego powrotu. Nie chciałam ci grzebać w szafie.
    Przepraszający uśmiech numer pięć mógł zmylić co do jej zamiarów tylko tego, który nie wiedział, że Lora potrafiła być naprawdę niezłym ziółkiem.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Opadając miękko na łóżko, już patrzyła w kierunku gazety, która to zajmowała czas przyjaciółce. Co prawda spojrzenie Anny nie miało problemów z przemieszaniem kolejnych rzędów literek, nawet w tym dziwnym półmroku, który ogarniał sypialnię. Zresztą – jeszcze w czasach gdy dziewczęta mogły pozwalać sobie na więcej niż teraz, kiedy pozostawały dorosłe i „odpowiedzialne”, Eriksen miewała dni gdy okulary przeciwsłoneczne nie schodziły z jej nosa nawet na moment. A to dlatego, że zdarzało się jej zarówno niedosypiać, jak i do długich godzin nocnych spożywać substancje takie i owakie, a i po prostu doprowadzić się do emocjonalnego stanu, w którym po godzinach wicia w poduszkę ledwo widziała na oczy, które to puchły wbrew rozsądkowi i chęci posiadania dobrego wyglądu.
    I chociaż oczy te zamęczane były na wiele sposobów – wciąż potrafiła przeczytać kilka zdań artykułów czy rozdziałów książek bez oddalania tekstu na wyciągnięcie całego ramienia czy mrużenia oczu i przysuwania sobie kartki zaraz pod nos. Pewnie gdyby coś dało jej sygnał i gdyby przyjrzała się Lorze uważniej, mogłaby ją wyśmiać. Wyśmiać to, że ta uczyła się na swoich trudnych studiach swoich trudnych teorii z równie trudnych książek, a teraz spotkała ją za to kara. I pochwalać pustość umysłu Anny, która na studiach marnowała raczej czas, wszystkiego tego mogąc nauczyć się w domu rodzinnym zarówno od braci, jak i od ukochanego ojca z którym to zdjęcie ustawiła na swojej części łóżka.
    Chociaż – obecnie każda część łóżka była jej, Gaute nie był w końcu tym, który miał cokolwiek do powiedzenia w kwestii wybierania swojej strony łoża w którym rzadko sypiał.
    - Słyszałam, ale jeżeli chcesz zrzędzić o tych byle rzeczach i trupich sprawach, to może lepiej powinnaś była przybyć do mojego męża, a nie do mnie – zganiła ją jawnie. W końcu miała wydarzenia te w szczerym poważaniu, tak długo, jak te nie zamierzały wchodzić jej w drogę. W momentach takich jak ten, gdy posiadała męża będącego częścią Kruczej Straży, bardzo cieszyła się, że medyk nie lubi dzielić się z nią niczym związanym z jego zawodem – trzymał w ten sposób temat niefortunnych śmierci z dala od niej. Oczywiście – gdy trzeba było złożyć kondolencje komuś znaczącemu, była w stanie przemóc się i do poruszania tego tematu, jednak na ogół – śmierć nie była wdzięcznym wątkiem, była lepka i kleiła się włosów, tworząc nieprzyjemne do rozczesywania kołtuny. Kołtuny myśli, które sugerowały, że wszystko to co zarobiła na ziemi może stać się niczym w ułamku sekundy i w wyniku działań jakiegoś nieuchwytnego opętańca.
    Bardzo chciałaby by to wszystko się skończyło albo chociaż dało gwarancję, że nigdy nie dotknie jej. Na same wspomnienie nieprzyjemnego incydentu na łonie natury, wtedy, kiedy z nerwów zapaskudziła sobie swoje sportowe buty od cholernego projektanta. Rzygać jej się chciało na same wspomnienie tego, jak wtedy przyszło jej się martwić. W końcu w życiu nie poczuła czegoś tak złego. Nawet cholerny bad trip nie był niczym przy wypływającym z płuc kłębom dymu.
    Aż zamarła, ale tylko na chwilę, w końcu nakręcana katarynka, zwana jej gębą, nie potrafiła zamknąć się na dłużej niż mgnienie myśli.
    - Zastaniesz go rano, to może porozmawiacie o tym – prychnęła, odrzucając gazetę na podłogę, widocznie mając w szczerym poważaniu utrzymywanie porządku w tym miejscu. Podniesie to pewnie jutro rano, kiedy jej organizm zapomni o tym jak bardzo wieczorem był zmęczony i wtedy, kiedy jeszcze nie przypomni mu się, jak bardzo jest głodny. – . I o tym, jak ja sama natknęłam się na ślady jakiegoś cholerstwa, jakiejś zakazanej magii w okolicznych lasach… Ale to marna opowieść, nie da się na tym zarobić, jeżeli o to chodzi. Z ojcem omawiałam też to czy przedstawienie swojego przeżycia w opinii publicznej zrobi dobrze opinii o mnie… Ale sam nie miał pojęcia.
    Chociaż poważny temat został napoczęty, Anne-Marie przedstawiła go tak po łebkach, by być może obudzić ciekawość, jednak nie zdradzić absolutnie żadnego szczegółu. Oczywiście – patologiczne podejście polegające na równie patologicznej relacji z patologicznym ojcem nie dziwiło już pewnie, trwała w nim w końcu od lat, jednak opowieść o zakazanej magii, a potem chęć wykorzystania kontaktu z nią do polepszenia reputacji… Była wyjątkowo niepokojąca. Szalona nawet jak na Eriksen, która i tak dość często sprzeniewierzała się rozumowi lub jak mówili niektórzy – nie lubiła się ze zdrowym rozsądkiem.
    Wstała z łóżka, unosząc się na sprężyste nogi i pokonując odległość od łóżka do szafy, przegrzebała ją niedbale i po chwili wydobyła z niej duży, frotowy ręcznik w kolorze écru i luźny t-shirt z równie luźnymi rybaczkami, wszystko w kolorze wściekłego różu i wściekłej czerwieni. Na nowo zwróciła się ku przyjaciółce, zawędrowała ku niej, a przysiadłszy na krawędzi łóżka zaraz obok niej, podała jej ubrania.
    - Możesz ogarnąć się, nie mam dla ciebie szczoteczki, ale od biedy użyj mojej – wzruszyła ramionami. Właściwie – w momentach takich jak ten i w kwestiach takich jak ta – niewiele ją obchodziło czy może zarobić przez to jakieś zarazki. Całując się kiedyś z byle kim i byle gdzie musiała w końcu wyrobić sobie jakiś „zarazkowy próg bólu”. – Dziś nikt nie miał języka w moim gardle, więc jeżeli nie brzydziłabyś się pójść w ślinę ze mną i tylko ze mną, przecież to… Prawie to samo?
    A naigrywając się w ten paskudny sposób, zaśmiała się niczym nastoletnie dziewczę i sprzedała jej głupkowatego kuksańca. Potem na nowo podniosła się z łóżka, a potem wskazała Lorze ponaglającym gestem drzwi łazienki.
    - Żartowałam, nie myj zębów, przyniosę nam z dołu flaszkę likieru malinowego, w sam raz na pusty żołądek… – i z tymi słowami właśnie zniknęła za drzwiami, żwawym krokiem podążając po schodach na dół. Znowu porzuciwszy Lorę samopas.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nawet zmęczone i niedowidzące oczy były wciąż w stanie dokonywać akrobatycznych sztuczek. Tak oto na ruganie ze strony przyjaciółki Lora odpowiedziała przejmująco teatralnym wywróceniem oczu i ściągnięciem ust do ich prawego kącika. Może z ostatniego piętra ich pięknego mieszkania ciężko było dostrzec żywot zwykłego człowieka, któremu okoliczności takie jak te opisane w gazecie bywały znacznie bliższe. Cień nieracjonalnego gniewu — niezrozumienia? — przemknął przez umysł Lory, kumulując się falą gorąca we wciąż nadwyrężonym karku. Szybko jednak zdusiła w sobie zarówno go, jak i chęć na nieco zbyt dobitną odpowiedź rzuconą gospodyni. Przemówienie Anne-Marie do rozumu, wiedziała to z doświadczenia, stanowiło okoliczność spotykaną niemal tak często, co gulon w dziczy. Przyjaźń z panią Eriksen uczyła przede wszystkim cierpliwości; Lora swoje lekcje przyjmowała raczej z przejmującą pokorą, w większości przypadków dochodząc do tego samego wniosku.
    Szkoda strzępić ryja, gdy się nic nie wskóra.
    — Dałabyś mu spokój. Facet się stara, pomaga ludziom, a ty jeszcze chcesz mu dogryzać — uniosła się na łokciach nieco wyżej, chcąc zajrzeć przyjaciółce prosto w oczy. Problemy małżeńskie Eriksenów nie były niczym nowym, lecz niezmiennie wzbudzały niezrozumienie. Zrzucała je na karb tradycji klanów, jakiejś niezrozumiałej manii na łączenie jednostek skrajnie niedopasowanych i zmuszania ich do wspólnej koegzystencji. Każdy, kto miał choć kroplę oleju w głowie i znał przynajmniej element tego nieudanego eksperymentu małżeńskiego, widział, jak bardzo toksyczna była to relacja.
    — Jeżeli chcesz się wysypiać i nie myśleć o nim, każ mu się wyprowadzić — asystujące sugestii wzruszenie ramion było chyba najlepszym zobrazowaniem stanowiska Lindahl. W podobnej sytuacji dalej byliby małżeństwem na papierze, każdy zająłby się sobą i nie prowokował — obecnością swoją, swych rzeczy, dziwnie znajomym zapachem — drugiej strony. — Ale jeśli chcesz o nim myśleć i dalej starać się reanimować to, co między wami, p o r o z m a w i a j z nim. Tylko nie tak, jak rozmawiasz ze mną. Chociaż raz bądź z nim szczera, nawet jak polecą talerze i łzy. Przecież to facet, skąd on ma wiedzieć, co czujesz, czy co myślisz. W dodatku to facet naukowiec...
    Poeci w podobnym zestawieniu wypadali zdecydowanie lepiej, czyż nie?
    Blada dłoń Lory wystrzeliła w kierunku dłoni przyjaciółki. Ułożywszy się na niej, ścisnęła ją z umiarkowaną, jak na właścicielkę, siłą. Gest wsparcia, może marna próba załagodzenia narastającej między nimi irytacji. O tyle, o ile mogła ignorować wyraźnie olewczy stosunek przyjaciółki wobec świata, o tyle gdy przychodziło do jej małżeństwa, nie mogła już tego uczynić. Lindahl zależało bowiem na przyjaciółce i z tego też powodu na jeden dzień zmieniła miękkość asekuracyjnych słówek w orzeźwiający (miejmy nadzieję) chłód racjonalnego podejścia.
    Jednakże w obliczu kolejnych słów przyjaciółki, jasne oczy Lory zaczęły bardziej przypominać monety o nominale 500 talarów runicznych. Zatrucie magiczne? Zarabianie pieniędzy? Niepewność pana Ahlström nagle stała się najmniej istotnym z całego szeregu problemów, gdy w normalnych okolicznościach stałaby się chyba głównym bohaterem wydarzeń.
    Wyjątkowe zaskoczenie odbiło się i na twarzy Lory, która przybrawszy przejmująco głupią minę — rozdziawione usta, szeroko otwarte, mrugające intensywnie oczy — straciła na kilka chwil kontrolę i nad mimiką i nad językiem. Wobec tego pierwszym zdrowym odruchem powracającego z kołowacizny umysłu było ponowne zamknięcie ust (może zbyt szybkie, bo towarzyszący temu dźwięk sugerował, że gdyby nie wcześniejsze cofnięcie języka mogłoby skończyć się przynajmniej jego urazem), dopiero potem rozluźnienie napiętych bez świadomości ramion i wypuszczenie ciężkiego westchnienia.
    Czy na pewno chciała dociekać, o czym do cholery trajkotała Anne? Nawet jeżeli odpowiedź brzmiała "tak", doświadczenie podpowiadało, że podobne rewelacje przyjmują się znakomicie wyłącznie po alkoholu.
    Dlatego też na moment zamilkła. W głowie układała scenariusze podobne do przesłuchań, czy jak kto wolał — medycznych wywiadów — lecz wobec tak chaotycznych skrawków ciężko było wyobrazić sobie pełen obraz sytuacji. Po nitce najczęściej można było dojść do kłębka, co jednak, gdy nitka plącze się w tylu miejscach, że sama nie wie, czy nie zmieniła się w kłębek bez własnej woli?
    Odebrawszy od przyjaciółki zestaw, o którego posiadanie chyba nigdy nie podejrzewano by żadnej z nich, uśmiechnęła się z wdzięcznością i co ważniejsze, nawet wdzięcznie. Słysząc jednak kolejne słowa Eriksen, najpierw opuściła głowę w dół, by w następnej chwili parsknąć niekontrolowanym śmiechem. Dzięki Odynowi za raczej skromne oświetlenie sypialni — Anne-Marie może była szczęśliwą posiadaczką sokolego wzroku do detali, jednak nawet on nie mógł umożliwić jej pełnego wglądu w stopniowo pokrywające się czerwienią czubki uszu Norweżki i zyskującą na kolorach, bladą twarz.
    Żebyś ty wiedziała, co mówisz, głupia...
    Ależ oczywiście, był to tylko żart! Kuksaniec odbił się od zbyt wyczuwalnego pod materiałem koszuli żebra z przerażającą łatwością.
    — Nie przejmuj się, nie jestem z tych obrzydliwych — ostatnimi resztkami opanowania zsunęła się z łóżka, by może zbyt lekkim krokiem przejść do łazienki, z której wcześniej wyłoniła się gospodyni. Cholerne nogi z waty, cholerne motylki, z których — myślała — już dawno się wyleczyła. — A na likier zawsze mam ochotę, także trafiłaś w dziesiątkę!
    Ostatnie zdanie rzucone zostało już zza zamkniętych drzwi. Odłożywszy ubrania i ręcznik na jedną z szafek, odkręciła wodę w zlewie. Chwilę poświęciła na przyglądnięcie się swemu obliczu w lustrze. Żałośnie zaróżowione policzki, piekące od rozlanego w nich ciepła uszy. Prawie trzydzieści lat na karku, a te same drobnostki, które wżynały się w jej wnętrzności lata temu, wciąż chciały przejąć nad nią kontrolę.
    Chlust zimnej wody w twarz rozpoczął rytuał oczyszczenia. Oby noc nie obkleiła ich ciał brudem codzienności.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Problem polegał na tym, że Anna właściwie nie chciała POZBYĆ się męża. Chciała po prostu by był bardziej kompatybilny z jej stylem życia, ot co – chciała go prędzej zmienić, niż zamienić na innego, zwyczajnie żyjąc w przekonaniu, że mało gdzie mogłaby liczyć na tak dogodne warunki życia, a i z mało jakim nazwiskiem mogłaby być równie dobrze traktowana. Dobrze – gdyby czysto potencjalnie przypuścić, że Anne-marie miałaby ochotę kiedyś rozejść się z mężem i wrócić na samotne ścieżki dorosłości, po których de facto w pojedynkę nigdy się nie poruszała, nawet nie byłaby pewna, czy chciałaby wrócić do rodzinnego nazwiska. Oczywiście – to w jej światku artystycznym było znane, jednak właśnie – mało który Ahlström nie był pracownikiem branży muzycznej. Każdy z nich bazował na marce którą ich nazwisko wyrobiło sobie już lata temu. Eriksen również zaczynała swoją karierę jeszcze jako przedstawicielka swojego rodu, a nie żona jednego z potomków pierwszych Eriksenów, jednak w obecnej sytuacji, po tylu latach dorosłości, łatka nazwiska męża pasowała jej jakby bardziej.
    Przyzwyczaiła się do tego, że jest Eriksenem. Nawet, jeżeli nie od urodzenia. W końcu nie przynosiła tej rodzinie wstydu. Wpuszczenie jej na ich salony z pewnością było dla nich bardziej niż korzystne.
    Tak więc wizja wygonienia Gaute… Dobrze – kobieta zmienną jest, czasami nawet nielogiczną – zmusiła Annę do skrzywienia ust i zmarszczenia noska. W końcu nikt nie będzie jej sugerował, że żyją źle. Albo że nie rozmawiają… Nawet, jeżeli to najszczersza prawda.
    Tak czy inaczej – czas płynął, a obietnica płynięcia likieru zawisła w powietrzu. Dodatkowo – po chwili, kiedy to Lora mogła pozbierać wszystkie te roztrzaskane części swojej duszy i uczuć żywionych niegdyś do Anny, a odebranych oczywiście jako wyjątkowo zażyła dziewczęca przyjaźń, Anna wparowała do pomieszczenia, trzęsąc między palcami dwoma kryształowymi kieliszeczkami na szczupłej nóżce, jakby nie dbając o to, że te za moment mogą spotkać się z brutalną podłogą, która równie brutalnie rozdzieli je na wiele maleńkich części.
    Chociaż, miękki dywan mógłby okazać się ich wybawieniem. Zresztą jak i dla kolan Anny, która czasami wracając do domu w stanie lekkiego nawalenia, po prostu lubiła zatopić się w jego miękkim włosiu i przespać tak kilka godzin, zanim ciało doprosi się o miękkość pościeli, a plecy zaczną zwyczajnie boleć.
    Gdy pojawiła się w pomieszczeniu trzymając nie tylko butelkę likieru, a jeszcze jeden mały gąsiorek czegoś przeźroczystego, Lora jeszcze nie opuściła toalety. Anna podsunęła się do drzwi i zapukawszy do nich knykciem, zapytała dość elokwentnie:
    - Nie śpij tam, chodź, pokażę Ci coś – mimo jednak tego, jak bardzo ponaglający wydawał się jej głos, w uśmiechem pokonała odległość od drzwi do łóżka i na nowo stawiając na nim ten niewielki stoliczek, który przed chwilą jeszcze zdejmowała na podłogę. Ustawiła go na pościeli, a późnej pozwoliła, by na blaciku wylądowały kieliszki. Te szybko napełniły się różowawym płynem, by potem popełnić się białą substancją o wyjątkowo intensywnym zapachu alkoholu. Samogon, jak nic.
    Teraz Anna mogła obejrzeć się przez ramię w kierunku otwierających się drzwi, a widząc przyjaciółkę w dobrym stanie i co lepsze – jej ubraniu, uśmiechnęła się jakby tryumfalnie, na nowo podchodząc do niej niczym nadpobudliwe dziecko, które biegało po pokoju w tą i z powrotem. Objęła przyjaciółkę ramieniem w pasie, byle zmusić ją do obserwowania pokazu, który zaraz miał zostać zaprezentowany.
    - Pokażę ci sztuczkę, na pewno jeszcze takiej nie widziałaś… – ucieszony ton sugerował, że Anna była dumna z tego, co zaraz przyjdzie pokazać. – Uwaga, uwaga… ! – zaklęcie z dziedziny magii natury, tak nielubianej w szkole uciekło z jej ust, a później, cóż… Nic się nie stało. Wywołało to momentalne wymalowanie konsternacji na twarzy blondynki i zmarszczenie tych cieniutkich, modnie wyskubanych brwi. Z ust uciekła krótka „cholera”, a potem wzrok jakby pobłażliwy i trochę zabiedzony, skierowany został ku Lorze.
    - Żem ci pokazała. Chyba absolutnie oduczyłam się już czarować, psia krew… Może źle ułożyłam dłonie? – zaśmiała się. – Spróbuj nakierować zaklęcie na powierzchnie płynu…
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Dramaty małżeńskie znane jej były raczej z kart książek, piosenek śpiewanych we wszystkich językach świata i wykładów z psychologii (przeklęty Tørrissen wracał do niej jak bumerang), niż z pierwszej albo nawet drugiej ręki. Wobec wybujałych — faktycznie lub nie, przy zdolnościach Anne-Marie do przesady i umniejszania należało brać wszystkie przekazywane przez nią informacje i mnożyć razy dwa lub dzielić na pół, by następnie postarać się o oszacowanie najbardziej prawdopodobnego scenariusza — teorii na temat życia małżeńskiego Eriksenów, mogła być bowiem ino biednym, starającym się pozostać niezaangażowanym obserwatorem. Mogła podsuwać przyjaciółce sposoby na rozwiązanie problemu: rozpoczynając od najbardziej logicznych, na absurdalnościach kończąc. Mogła podawać kościste ramię do wypłakania się i zbierać drogocenne łzy wschodzącej gwiazdy muzyki poważnej w filiżankę własnego obojczyka. Mogła też milczeć uparcie, za wyjątkiem półsłówek potwierdzających fakt, że wciąż ją słucha.
    Czasami bowiem ludzie pokroju pani Eriksen wcale nie chcieli porady. Sama możliwość wygadania się działała kojąco szybciej niż trud podjęcia terapii.
    A Lora Lindahl rozumiała to jak mało kto.
    Sama bowiem, kapitulując w bezpieczeństwie przysypialnianej łazienki, zalewała się automonologami, które wyrwać miały jej galopujący w oparach nieodwzajemnionego uczucia umysł z miejsca, które — jak zdawało jej się jeszcze kilka minut wcześniej — już zdążyła opuścić. Naiwność zawsze łapała ją w chwilach takich jak ta, zupełnie niespodziewanie i zawsze trafiając w sam środek uczuciowej tarczy. Lora nie lubiła tracić kontroli; zwłaszcza nad sobą i swymi odruchami. A jednak były na tym świecie siły wymykające się jej kontroli, od tych oczywistych pokroju Norn i ich działalności, przez impulsywność przyjaciółki, która podniosła jej ciśnienie zdecydowanie zbyt gwałtownie, roztrzaskując resztki względnego spokoju i samozadowolenia z akceptacji miejsca, w którym się znalazły.
    Coś jej mówiło, gdy spoglądała na ściekające po wychudzonych policzkach krople wody, że skoro nie był to pierwszy raz, na pewno nie będzie też ostatnim.
    — Na Odyna, ledwo weszłam, daj mi się ogarnąć! — odpowiedź na zastukanie i pospieszenie zabrzmiała może szorstko, lecz zaraz po niej nadszedł krótki, choć mimo wszystko szczery śmiech. Do krótkiego okresu skupienia Anne-Marie przyzwyczaiła się chyba w pierwszej kolejności. Zresztą, młodsza przyjaciółka bardzo często udowadniała, że bezkompromisową atencją i cierpliwością zdolna była obdarzać wyłącznie samą siebie, lecz hej! W tym także leżał jej urok!
    Pozbywszy się resztek makijażu, przebrała się w przygotowane dla niej ubranie. Leżało na niej dość dobrze, lecz z pewnością zobaczenie jej w podobnym zestawieniu kolorystycznym było na wagę złota. Tak kłócącej się z jej prywatnym stylem ubioru kreacji już dawno nie przywdziewała.
    Otworzyła drzwi dość szeroko i zgasiła za sobą światło. Nie zdążyła nawet nabrać pewnego oddechu, gdy już poczuła ręce przyjaciółki ściągające ją do siebie, zaś w nozdrza uderzyła ostra woń alkoholu.
    To nie likier, pierwsza myśl przemknęła przez jej głowę, zaś oczy zmrużyły się w próbie dostrzeżenia tego, cóż znajdowało się w kieliszkach. Wypytywanie gospodarza o takie detale jak rodzaj prezentowanego alkoholu należało do czynności klasyfikowanych jako nieeleganckie, dlatego też postanowiła zrobić to, co ostatnimi czasy wychodziło jej najtrudniej — zamknąć dziób i pozwolić gospodyni na przeprowadzenie pokazu, którym tak się zaaferowała.
    Napięcie zawisło w powietrzu, sama Lindahl złapała się na mocniejszym niż zwykle zaciśnięciu szczęki w antycypacji do tego, co zaraz miało się wydarzyć. Co jak co, ale Anne-Marie potrafiła zbudować odpowiednie oczekiwania. Czy wszyscy artyści potrafili? Tego nie była pewna. Przyjaciółka z pewnością miała dar skupienia na sobie uwagi każdego, z kim wdawała się w interakcję.
    Na swoje nieszczęście, bowiem wobec fiaska przedstawienia, Lora nie mogła powstrzymać się przed głośnym parsknięciem śmiechem. Nie wiedziała przy tym, co było zabawniejsze — wyraz konsternacji malującej się w jaskrawych barwach na płótnie twarzy drugiej kobiety, absolutnie nic wynikłe z zaklęcia czy zawiedzione oczekiwania.
    — Spokojnie, nie gorączkuj się — na to, wobec wypowiedzianej szeptem "cholery", było już raczej za późno, lecz można było także przypuścić, że dukająca podobne słowa na przekór własnemu rozbawieniowi Lora nie chciała zbytnio naruszyć delikatnego ego pani Eriksen. — Poczekaj, spróbuję…
    Lewa dłoń wyciągnęła się w kierunku jednego z kieliszków, zupełnie awaryjnie. Tak, aby w przypadku własnego sukcesu pozostawić pole do poprawy rzuconego przez Anne-Marie zaklęcia.
    — Læ — powiedziała stanowczo i chyba ta pewność w rzucaniu zaklęcia pomogła pozostawić języki ognia na powierzchni cieczy zamkniętej w wysokim kieliszku. — O tak?
    Przechylona w kierunku Anne-Marie głowa spoczęła chwilowo na jej ramieniu, zaś jasne spojrzenie zaglądało chyba zbyt śmiało wprost w twarz przyjaciółki. Szczerze powiedziawszy Lora zdolna była oglądać wszystko, byleby tylko nie wpaść na nagłą realizację, że strzelanie ogniem do alkoholu postawionego na drewnianym stoliku wśród pościeli nie było najmądrzejszą decyzją i na pewno nie wpisywało się w zasady przeciwpożarowe.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Gdy warstewka alkoholu unoszącego się na powierzchni zajęła się płomieniem, a co za tym idzie – działanie czaru w przypadku Lory odniosło zamierzony skutek. Ogień odbijał się złocistą łuną w jasnym spojrzeniu Anne-Marie, nawet gdy ta skierowała je nieco ku przyjaciółce mocniej wtulającej się w jej ramię, opierając na nim głowę.
    Skrzypaczka nie była egocentryczką – a przynajmniej nie aż tak wielką, za jaką mógłby uznać ją ktoś bardziej złośliwy. Umiała i lubiła ustawić się w centrum wszelakiej uwagi, jednak nie popadała w megalomanię. Teraz jednak nie potrafiła powstrzymać zaciśnięcia ust, które układając się w cienką linię zasugerowały determinację Anne-Marie do postawienia się ponad panną Lindahl. W spojrzeniu zabłysła iskra, która padając na styki nerwowe zmusiła panią muzyk do przesunięcia palców na pasie przyjaciółki w taki sposób, by skutecznie uszczypnąć ją w bok. Było w tym coś za razem złośliwego i wyrażającego zazdrość, jak i zaczepnego i zachęcającego do dziecinnych zabaw, które im obydwu średnio pasowały do metryki. Ale nie szkodzi – kiedyś obie w końcu miały w umyśle Anny mieć kilkoro dzieci. Wtedy nadejdzie dla nich czas na ustatkowanie i spokój duszy.
    Szkoda tylko, że mąż był taki zdystansowany, a i Lora chyba za bardzo nie pchała się w ramiona potencjalnych małżeństw, chociaż… Jak wiele mogła wiedzieć o tym Anna, która zbyt często skupiała się jedynie na sobie, rzadko poświęcając czas prześwietlaniu życia swoich tak „licznych przyjaciół”.
    - Ty małpo – zaśmiała się bezczelnie, odsuwają się od przyjaciółki.
    W tle kołysał się wciąż płomień wiszący na drinkach, jednak teraz poszedł on w odstawkę – Anna była w końcu zainteresowana czymś innym. Podjudzona tym, że Lora mogła radzić sobie lepiej w kwestiach manualnych, których dziedzina właściwie nie powinna obchodzić skrzypaczki wcale – chciała pokazać dominację w tym pomieszczeniu. Nie myśląc za bardzo ko konsekwencjach swoich czynów postanowiła spleść jeszcze jeden, nieco absurdalny czar. Obracając się w taki sposób, by z pewnością nie zaszkodzić przyjaciółce (jakby używanie czarów ofensywnych nie szkodziło nikomu, też coś), powiedziała:
    - Slungnir! – a na efekt nie trzeba było czekać długo. Zarówno niewprawiona w rzucaniu tego typu zaklęć Anna, która ledwo pamiętała je ze szkoły, została lekko powiedziona za ruchem powiewu, jak i płomienie wcześniej kwitnące na drinkach zakołysały się i zgasły. Lora jednak, która była poniekąd ofiarą widzimisię przyjaciółki została popchnięta w kierunku łóżka, a gdy już miała na nie opaść – likier który tak zachwalała gospodarzowa wylał się bezpośrednio na narzutę.
    Miękkie lądowanie Lory zostało okraszone kolejnym łagodnym bluźnierstwem z ust Eriksen, która jak na wychowaną w wyższych sferach – średnio umiała używać słów innych od „cholera”, „kurczę” i „psia kosteczka”. Próba łapania szkła wzięła prym nad pytaniem przyjaciółki o jej stan. I o stan krawędzi koszulki którą miała na sobie, a która w momencie tym zalała się rozlanym płynem.
    - Jestem głupia, Odynie, masakra – zajęczała Anna, a kiedy naczynia wylądowały na blaciku stoliczka ustawionego przy łóżku, doszło do niej dopiero, że mało co nie podpaliła ich małżeńskiej sypialni. Głupia, głupia, głupia… - Głupia baba.
    Zaśmiała się paranoicznie wręcz, jednak teraz, kiedy płyny już wsiąkły w materiał, a chęć na picie całkowicie wyparowała z mało lotnego umysłu blondynki, wzrok smutnego spojrzenie spoczął na przyjaciółce.
    - Wszystko dobrze? – pytanie było nie ma miejscu, w końcu sama dopuściła do tego wszystkiego, wiedziona chęcią popisania się i pokazania bzdurnej dominacji. – Dam ci… Inne ubrania. – Widok plamy był w końcu tak rażący w tak genialnie urządzonej przestrzeni. – Pani która nam gotuje to upierze…
    Oczywiście Anno, nic nie potrafisz zrobić sama.

    Anne-Marie i Lora z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.