Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    30.11.2000 – Salon – Nieznajomy: H. Tveter & Bezimienny: S. Moen

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    30.11.2000

    Za dużo. Za szybko. Płodny strach brodził w chaos spienionych myśli, uderzając raz po raz o ściany czaszki nie tyle migreną, co ciśnieniem zupełnie innego rodzaju; do głowy powracał obraz ostrza lśniącego w bladoczerwonym świetle magicznego pokoju, w uszach dźwięczała oślizgła obietnica - zapłaciłem za ciebie, kurwo, mogę zrobić z tobą co tylko chcę -, skórę kąsały bolesne dreszcze pobieżnie zaleczonej rany. Poprzedniego dnia magia zatarła obrażenie, lecz tuż o poranku w samotni mieszkania tafla lustra odsłoniła nieelegancką szramę rozchodzącą się od lewego obojczyka aż do łokcia. Zadźgałby ją - tamten wariat wpuszczony do Galerii dzięki wyważonej grze pozorów, gdyby nie stający w ćmiej obronie Holmberg. Holmberg, ach. Refleksy dawno temu zatraconej przeszłości powracały w krótkich, niekontrolowanych spazmach, doprowadzając do własnego szaleństwa; nie wiedziała już czy większym cierpieniem okazywała się fizyczność, czy może nadwyrężona ostatnimi wydarzeniami psyche wzbudzająca drżenie dłoni i zachęcająca do prozaicznych pomyłek, jak chociażby posolenie herbaty.
    Fortunnie nie musiała stawiać się dziś w Besettelse, choć fakt zamknięcia się w czterech ścianach nie sygnował pomyślnej przyszłości; napięta na niedawnym rozcięciu skóra piekła niemiłosiernie, wybudziwszy ze snu, a ręka z przedziwną upartością odmawiała posłuszeństwa, zbyt słaba, by przenieść filiżankę z kuchni do głównej części salonu. Być może powinna udać się do szpitala, do profesjonalisty gotowego zbadać wściekle karminową wstęgę znaczącą inaczej blade ciało, jednak spiętrzenie się sytuacji, w jakich pozbawiona była kontroli, sprawiło, że Saga z oślim uporem odmawiała wyjścia z domu - prawdziwie po prostu zlękniona, by ryzykować starciem z kolejnym szaleńcem na ulicach niebezpiecznego ostatnimi czasy Midgardu.
    Z gramofonu dobiegała głośniejsza niż zwykle muzyka; Czajkowski roztaczał nad nią pieczę klasycznym Jeziorem Łabędzim, zagłuszając myśli, podczas gdy w wolnej od bólu, lecz wciąż dygoczącej dłoni błyszczał polerowany kryształ mroźnej soli. Jedną z jego krawędzi przykładała do żywego ognia, jaki przypominała świeżo odniesiona rana, wzrokiem śledząc kolejne wersety w podręczniku rozłożonym na stole. Alchemicznym. W domowych zapasach brak było jakichkolwiek przeciwbólowych maści, nie miała niczego - oprócz nieszczęsnej soli otrzymanej w premiowanym prezencie od klienta podczas balu aukcyjnego - do złagodzenia pieczenia, a i ingrediencji w zapasach brakowało na tyle, by możliwości miała koszmarnie ograniczone. Raz nieprzychylne, nieprzychylnymi miały już pozostać, one, Norny, przędzarki prześmiewczego przeznaczenia; co kazało im sądzić, że Saga z tym wszystkim będzie w stanie sobie poradzić? Okrutne. Okropne. Powieki zacisnęły się gwałtownie przy kolejnej fali bólu rozchodzącej się wzdłuż nieodpowiednio zasklepionego ramienia, nieugaszonej delikatnym chłodem kryształu.
    - Przestań - warknęła bezsilnie do samej siebie, do każdego bóstwa, które raczyłoby wysłuchać zmęczonego głosu, zwykle jedwabistego, teraz z kolei po prostu przytłoczonego.
    Za dużo. Za szybko.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Pacjenci przelatywali mu przed oczami niczym klatki filmu, wszyscy utkwieni w tej samej niedoli. Matki z dopiero co dorastającymi dziećmi, samotni starcy przybywający do doktora tylko po to, by wreszcie zamienić z kimś kilka zdań, blade, młode niewiasty zastanawiające się nad tym co właściwie dzieje się z ich zmieniającymi się ciałami czy kolejni potomkowie rodów, którzy dziwnym trafem po raz kolejny ledwo nie zeszli z tego świata, skaleczywszy się kartką w strategicznym miejscu.
    Choroby genetyczne nie były częste, wymagały jednak uporczywego monitorowania. Sprawiało to, że Hans przebywając w szpitalu rzadko mógł narzekać na nadmiar wolnego czasu, nawet wysługując się niższymi stażem medykami, do których należała jego, ostatnimi czasy, ulubiona ofiara do zadręczania – młoda Klara. Tveter, jako odpowiednio surowy i wymagający nauczyciel, pokładał w jej spore nadzieje, nawet pomimo naturalnych oporów odczuwanych w związku z jej płcią. Kiedy on szykował się do wyjścia, stażystka powoli miała pojawiać się na posterunku. Może powinien wyjaśnić jej dzisiejsze obowiązki, ale miał byt dobry nastrój by psuć go sobie kolejnymi, zmarnowanymi dla niej minutami. Musiała więc raczyć sobie sama. Trudno. Trudno. Trudno.
    Zegarek wskazywał dwie minuty do osiemnastej. By nie być nadgorliwym, oczywiście nie mógł przesiadywać w pracy za długo. Złożył wszystkie odpowiednie podpisy na kwitach, które wypełniał zawsze pod koniec dnia, powiedział „papa” ulubionemu, podstarzałemu pacjentowi mieszkającemu już wręcz na salach szpitalnych na stałe i poprawiając kapelusz na głowie, wypowiedział odpowiednie zaklęcie. Robił to wszystko byle tylko obecni w poczekalni pacjenci nie musieli obserwować nakrycia głowy powoli opadającego na podłogę, po tym jak właściciel zdematerializuje się tutaj, a zmaterializuje w odległym o nieokreślone bliżej odległości miejscu.
    By jak najlepiej znieść efekty zaklęcia, podczas inkantacji wyobrażał sobie pomieszczenie w jak największej szczegółowości. Przemknął oczami wyobraźni po ostrych kantach stołu, miękkości kanapy i fotela, pokrytym drobinkami kurzu blacie kuchennym,  ciężkich zasłonach… A potem pojawił się zaraz przy wieszakach umieszczonych tuż obok wejścia do mieszkania. Mógłby wejść po schodach, zapukać i upewnić się, że nikogo poza właścicielką nie zastanie w murach. Sama myśl o tym, jednak, że ktoś mógłby znajdować się w środku w trakcie, gdy on zmaterializuje się i nakryje ją na nawet babskich pogaduszkach wydawała się jakby… Pociągająca.
    Oczywiście – musiałby tłumaczyć się ze swojej obecności w obcym mieszkaniu, dodatkowo gdyby został rozpoznany, pewnie wystawiłby swoją reputację na próbę… Ale to nic.
    Pewnie gdyby czasami nie zdarzały mu się te brawurowe epizody działania przed myśleniem, mógłby nawet wyjść na ludzi.
    Tymczasem pozostawał wciąż nie do końca dojrzałym kundlem.
    - Dzieci, tata wrócił – zadrwił, po raz kolejny ignorując wieszak, byle tylko rzucić kapeluszem w kierunku jednego za foteli, tym razem niecelnie. Rondo zawirowało na dywanie, nim nakrycie głowy ostatecznie usadowiło się na nim grzecznie. Płaszcz opadł na kanapę, a ciężki szal został ciśnięty w postaci kulki w kierunku blatu kawowego zaraz obok.
    Jakby porządek przeszkadzał mu pod każdym względem.
    Muzyka klasyczna może i łagodziła obyczaje, była jednak wyraźnie szkodliwa dla nerwów Hansa spędzającego cały długi dzień w otoczeniu gwaru.
    Krótkim zaklęciem wyłączył gramofon, zachowując się w mieszkaniu Sagi niczym w swoim własnym domu czy, o zgrozo, może jeszcze gorzej, bo w końcu tutaj nie czekał go za to wszystko ganiący wzrok matki czy pisk za dużej już na piszczenie Liv. Dopiero kiedy poluzował krawat i rozpiął kilka guzików pod szyją, zastukał podbitymi, zimowymi butami o parkiet mieszkania Moen i zbliżając się do niej na kilka kroków… Zauważył nienajlepszy stan jej młodego ciała i malujące się na twarzy niezadowolenie, mieszające się z bólem.
    Mina mu zrzedła.
    Gdyby wiedział, że nie jest w humorze, nie przyszedłby nawet. Nie chciał w końcu psuć sobie dnia.
    - Co dolega pacjentce? – zapytał niepewnie, nim jeszcze był w stanie dobrze przyjrzeć się jej ranom bojowym.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zazwyczaj oczekiwała jego niezapowiedzianego zjawienia stęskniona; trwająca jak na szpilkach w beznadziejnym czuwaniu, zastanawiając się, czy wróci do niej, imitując wyobrażenie wspólnego życia - mniej niż więcej, jednak wystarczająco do wyklarowania pewnej normalności w świecie, w którym jej brakowało.
    Ale nie dzisiaj. Zawsze, tylko nie dzisiaj.
    Stukot podeszwy opadających miękko na podłogę butów podczas materializacji spłoszył ją jak wędrującą lasem sarnę umykającą przed strzałem z myśliwskiej, śniącej broni; drgnęła na kanapie, upuściwszy na podłogę nieszczęsny kryształ mroźnej soli wieńczący jednocześnie grę klasycznej melodii dobiegającej z tuby gramofonu, a przestraszone spojrzenie sięgnęło Hansa, obserwując jego chaotyczne znaczenie kuriozalnie własnego terenu. Nie powinno go tu być; gdyby zapukał, nie wpuściłaby go do środka, udając najpewniej, że jeszcze nie wróciła z pracy. Z pracy, której istnienie zalewało ją nagle tak niespodziewaną trucizną, choć przecież ten człowiek nie był pierwszym szaleńcem, z jakim miała tam do czynienia; bogactwo często szło w parze z pożądaniem zakazanego, a cóż istniało bardziej zakazanego niż widok czyjejś śmierci?
    - Nic - odpowiedziała cicho, niemal bezdźwięcznie i machinalnie, zbyt szybko, by zabrzmiało to szczerze. Sprawną dłonią zamknęła ciążący na stole podręcznik i schyliła się, by z bolesnym syknięciem podnieść solny kruszec, który następnie wylądował obok opasłej lektury - i palce natychmiast pomknęły do połów ciemnej koszuli, z powrotem naciągając ją na oszronione bólem ramię. - Nie patrz na mnie - poprosiła, absurdalnie, jeszcze ciszej; Hans przecież, jak znakomita większość mężczyzn, uległ jej urodzie. Tylko temu. Ćmiej egzaltowanej kruchości zaklętej w chudych kończynach i gibkim ciele, a każda skaza na tej fizycznej powłoce wystawiała jego lojalność na próbę; nikt nie potrzebował bliznowatej dziwki, a to, co formowało się na jej ręce wydawało się Sadze właśnie tym - albo zakażeniem, kto to wie? Medycyna była jej zupełnie obca, temu, kto wczorajszego wieczora opatrywał obrażenie najwyraźniej również.
    Mam być dumny z tego, że nie umiesz sięgać po pomoc? Niewiele zmieniło się od października kiedy wypowiadał te słowa we wspólnej kąpieli; mając u swojego boku medyka, prośba nie była w stanie przecisnąć się przez gardło. Był po całym dniu pracy, w mięśniach z pewnością zdążyło osiedlić się zmęczenie - jak mogłaby więc dokładać mu obowiązków?
    - Chcesz herbaty przed wywiadówką, tato? - powtórzyła jego własną klątwę z wymuszonym uśmiechem, po czym podniosła się z kanapy i ruszyła w stronę kuchni - bez zwyczajowego muśnięcia wargami jego policzka w stęsknionym powitaniu, bez rzucenia się w ramiona i pytania, czy tym razem pójdą razem na łyżwy. - Jak było w - pracy, słowo rozbłysło w głowie kłującą czerwienią i fantomowym ostrzem moszczącym się między tkanką, posłało w dół kręgosłupa kolejny zimny dreszcz - szpitalu? Wyglądasz na podejrzanie zadowolonego - pytała słabo, byle czymś zająć myśli. Uciec od ognia trawiącego ją od środka.
    Gdyby nie Theo, Tveter zastałby dzisiaj mieszkanie tak puste, jak to obok, należące do martwego sąsiada. Zatęskniłby? Czy nawet nie zauważyłby jej zniknięcia?
    Zmuszająca się do podstawowego funkcjonowania Saga z szaleńczym uporem zdecydowała się sięgnąć obiema rękoma do słoika z herbatą; sporych rozmiarów figurka miała kształt kota rzekomo przynoszącego szczęście, fatalnie ustawiona na jednej z najwyższych kuchennych półek, a gdy tylko ciężar rozłożył się równomiernie na obie kończyny… W kuchni rozległa się druzgocąca melodia rozbijanej porcelany.
    Lewe ramię zawiodło. Znowu. Wyciągnięte ku górze w zbyt intensywnym poświęceniu, ostrzegało ją już wcześniej, by nie folgowała z wyraźnie postawionymi granicami wytrzymałości - i krucha, napięta skóra wreszcie szarpnęła się na tyle, by przy lewym obojczyku rozkwitła czerwona chryzantema wzmożonego bólu. W miejscu, gdzie ostrze dopadło jej najgłębiej, na nowo otwarła się rana. Wypluwała z siebie ciepłą, świeżą jak poranek krew. Upadlające poczucie bezsilności powróciło do myśli ze zdwojoną siłą, a raczej zrobiłoby to, gdyby nie otępiająca ją nagle czerń, zmuszająca drżące nogi do cofnięcia się w odłamkach barwnej porcelany; z gardła dobiegł okropny jęk - pozbawiony wszelkiej przyjemności, wypełniony natomiast chorobą, lamentem, a w końcu i strachem; dziś nie miała przy sobie walecznego Theo, żeby odegnał od niej okrucieństwo wspomnień obłąkanego spojrzenia.
    - Hans… - nie wytrzymała, poprosiła żałośnie, choć nieotwarcie, prawą dłoń przyciskając do rwącego przecięcia przebudzonego w zdradliwym, szkarłatnym sequelu; bladobłękitna tęczówka zaszkliła się wystraszoną przezroczystością - albo złością: na swoje ciało, na siebie samą, na to, że Tveter musiał teraz oglądać ją w takim stanie.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nie myliła się – pewnie gdyby nie była tak urodziwa i urzekająca, nawet by na nią nie spojrzał. Było to podejście zupełnie uzasadnione, chociażby ze względu na warunki w jakich się poznali, a szczególnie fakt, że Tveter idąc do galerii wracał tylko i wyłącznie do niej. Była w jego guście i ciężko było wmawiać jej na dłuższą metę, że nawet mu się nie podobała. Oczywiście otoczył jej osobę jakimś dziwnym kultem, który sugerował wygładzanie niektórych jej wad, byle tylko nie zaburzyć ogólnego, wyidealizowanego obrazu Fjaril jako najpiękniejszego kwiatu tego świata.
    Nie było w tym miłości, prędzej przywiązanie i powoli dopiero ustępujące pożądanie, może dlatego widząc ją w takim stanie, wahał się. Nie wiedział co powinien zrobić, jaką pomoc zaoferować. Czy powinien wyjść, czy może zostać? Czy właściwie chciał poświęcać dla niej więcej czasu, tak jak wtedy, kiedy razem udali się do kaplicy na pogrzeb osoby, której nie znał za dobrze i patrząc prawdzie w oczy -  nawet nie lubił? Czy w ogóle warto było brnąć w kolejną znajomość, która mogła okazać się znajomością bez większej przyszłości, a z wielkimi oczekiwaniami z jednej strony, jej strony?
    Nie był jej mężem, nie miał jej w dowodzie. Wcale nie musiał jej pomagać. Mógł obrócić się na pięcie i przeteleportować się prosto do domu, zostawiając za sobą nawet własne ubrania. W końcu nie był nędzarzem – miał inne płaszcze, inne kapelusze i nawet inne szale. Mógł wierzyć w to, że zostawiając jej pachnący jego ciałem szalik, uspokoi kiełkującą tęsknotę, niczym rodzic zostawiający koszulę nocną matki w kojcu obok śpiącego dziecięcia.
    Nie czuł jednak, by teraz miał już czas na ucieczkę.
    - A na co mam patrzeć? W sufit? – zasugerował złośliwie, jakby nie chcąc znaleźć się pod wpływem jej szczenięcego, smutnego i odpychającego za razem spojrzenia. Dziś, jak i zresztą zwykle, takie zachowania wcale nie odnosiły dobrego skutku – Hans czuł się powiem bardziej poirytowany niż wzruszony, w końcu w tym przypadku nie miał do czynienia ze swoimi córkami, a z kobietą z którą nie raz przyszło mu już wymienić się płynami ustrojowymi. – Przyszedłem tu dla ciebiesiebiewięc będę patrzył się na ciebie. Widzę przecież, że coś ci się stało, ostatnio tak nie miałaś.
    Przespacerował się kilka kroków za nią, w kierunku kuchni. Spoglądał ukradkiem w kierunku porzuconego kamienia i zamkniętej na prędce książki. Przeniósł środek ciężkości na jednej nodze, byle nachylić się w nieco przerysowany sposób nad literkami zapisanymi na okładce woluminu, jednak w żaden sposób nie skomentował tego, co tam przyuważył. Zamiast tego zaśmiał się na jej zaczepne pytanie, nawiązujące raczej do tego, w jak głupi sposób postanowił się z nią przywitać. Doceniał takie drobne gierki słowne i właściwie cieszył się, że pomimo cielesnej kruchości, którą dało wyczuć się po spięciu jej mięśni i pełnych bólu ruchach.
    Powinna poprosić o pomoc albo przynajmniej powiedzieć do jej dolega.
    Ale to była w końcu jej sprawa. Nie był tutaj by domyślać się jej wszelkich problemów tylko z wyrazu jej twarzy i zachowania obolałego ciała. Mało tego – na pewno w swoim krótkim życiu mało poznała jeszcze takich osób, które potrafiłyby czytać jej w myślach tak skutecznie, by domyślić się istoty niezadowolenia.
    Dopiero gdy porcelana palnęła o podłogę i rozbiła się w drobny mak – Tveter westchnął z niezadowoleniem. Nie pomknął spojrzeniem od razu ku Sadze, z początku po prostu przymykając oczy i zaciskając pieści, byle poprosić Odyna o odpowiednią dawkę cierpliwości do całego niefortunnego zdarzenia.
    Powinien wyjść. Powinien wyjść. Ale jak świadczyłoby to o nim jako o medyku?
    - Dobry Odynie… – powiedział niby zatroskany, chociaż w tym wszystkim prędzej przejmował się swoim dobrym, podkopanym już samopoczuciem. Twierdził tak jednak tylko do momentu, kiedy zobaczył jak dziewczyna zaciska dłoń na miejscu, w którym koszula pokrywała się plamą powoli sączącej się, szkarłatnej juchy. Świat zadrżał na moment, w końcu nawet dla kogoś oglądającego krew tak często jak on, wydarzenie to mogło wydawać się niemałym szokiem. Przemknął ku niej, przy okazji skopując bokiem buta resztki porcelany na bok, zaraz pod szafkę kuchenną, jakby próbując utorować jej drogę do salonu. Ponownie do salonu. – Co ty sobie zrobiłaś, mała niezdaro.
    Mówiąc to położył dłoń na jej ramieniu, byle tylko wycedzić z ust zaklęcie – po raz kolejny te służące mu tylko i wyłącznie do teleportacji. Chociaż nogi Sagi wydawały się sprawne, nie mógł mieć pewności co do jej zdolności radzenia sobie z widokiem krwi – niewiasty w końcu lubiły mdleć w podobnych okolicznościach, czy to pchane do tego bólem, czy samym metalicznym zapachem własnej krwi.
    Wylądowali w łazience. Płytki w końcu zniosą możliwie kapiące płyny lepiej, niż jasny dywan, jasne obicie kanapy czy skrzypiący parkiet.
    Ciekawe czy wykrwawiłaby się, gdyby go tu nie było.
    Nie powinna, przecież miesiąc temu skądś wytrzasnęła medyka. Dodatkowo musiała nauczyć się podstaw pierwszej pomocy podczas odbierania edukacji szkolnej.
    Mimo wszystko dobrze było chociaż raz być potrzebnym, a nie potrzebować.
    - Zsuń koszulę – powiedział zdecydowanie. Sam widocznie nie chciał dotykać swojej chwilowej pacjentki, którą i tak gestem zaprosił do zajęcia miejsca na zamkniętej muszli klozetowej. – Nie wstydź się, codziennie oglądam setki gorszych widoków.
    Chciał ją uspokoić, jednak pewnie gdyby był w tym rozważniejszy, nie sugerowałby, że tak krwawiąca rana mogła  definiować ją jako „marny widok”. Znała go jednak chociaż trochę, by wiedzieć, że średnio potrafił ważyć słowa.
    - Nie ruszaj się, zaczniemy powoli – mówiąc to, już przykucnął przy jej sylwetce i unosząc dłoń ku jej piersi, poruszył palcami, zanim zetknął się z lepkim od krwi miejscem, które potraktował mało wymagającym zaklęciem. – Dreyri létta.
    Krwotok ustał, jednak rana nie pozostawała zagojona, a ból wcale nie ustępował. Istniała jednak szansa, że Saga nie wykrwawi się, nim on sam zregeneruje się po rzuceniu kilku czarów w krótkich odstępach czasu i postanowi wreszcie w swojej wilczej łaskawości postawić ją na nogi tak, jak powinien to zrobić medyk, który opatrywał ją na samym początku.
    - Nie muszę wiedzieć skąd to masz, jeżeli nie chcesz mówić, ale wiedz, że wygląda niewesoło. I obrzydliwie. I niewykluczone, że zostanie ci po tym brzydka blizna – zasugerował, a sugestia ta miała być bardziej kubłem zimnej wody, niż chęcią uspokojenia jej do reszty.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Śmiałym pokazem braku wiary byłoby zasugerowanie na głos, że mogła zemdleć od widoku własnej krwi. Tak niewielu klientów zdawało sobie sprawę z cierpkiej rzeczywistości zakulisowych procesów zachodzących w Przesmyku; niektórzy z bardziej wymagających gości wystosowywali konkretne żądania, które, określone przy transakcji, musiały zostać spełnione. Nacinali. Spoglądali na krew spływającą ze świeżych ran, wsuwali palce pomiędzy poszarpaną skórę, delektowali się metalicznym zapachem wdzierającym się do nozdrzy. Biczowali do zmęczenia własnych mięśni, owładnięci rozkoszą nieposkromionych wrzasków bólu o niepodważalnej szczerości. Przypalali. Działy się tam rzeczy nie tylko piękne, wyrafinowane i erotyczne, ale i straszne, po których kurtyzany pod opieką medyczną prędko musiały dochodzić do siebie, by świadczyć kolejną posługę. Saga, nie, Fjaril - była jedną z nich. Zaprawioną w boju ćmą, której niestraszny był ból, jeśli pochodził z zapowiedzianego źródła; inaczej było jednak w sytuacjach, kiedy traciła kontrolę. Kiedy nawet najbrutalniejsza żądza zastąpiona była przez incydentalny obłęd pchający w ramiona rozpaczy i, czasami, fatalnego zakończenia.
    Nie patrzyła na Hansa, kiedy ten usadził ją w łazience i nakazał odsłonić ranę; nie patrzyła, uparcie wpatrzona w przypadkowy punkt na ścianie, nie tyle już dlatego, że nie chciała, by oglądał ją w takim stanie, co zwyczajnie brzydziła się własnego ciała. Jego ułomności smaganej fizycznym dyskomfortem tak obezwładniającym, że spomiędzy mocno zaciśniętych warg raz po raz dochodziły zdławione warknięcia przecinane głębokim, przyspieszonym oddechem; ale nie oponowała, z trudem przełykając gorycz zaoferowanej pomocy, zsuwająca z krwawiącego ramienia rękaw ciemnej koszuli, jak kazał. Materiał chłonął krople karminu sączące się z otwartej, rozjątrzonej rany, ale kiedy go zabrakło, te popłynęły swobodną kaskadą w dół mlecznobiałej skóry, ścigając się ze sobą w prześmiewczej manierze przypominającej krople deszczu na szybie okiennej. Czasem lubiła wyobrażać sobie, która z nich zostanie zwycięzcą - ale teraz najchętniej nie myślałaby o nich wcale, drżąca pod wpływem rozstrajającej ją agonii.
    - Nie może - zaoponowała gwałtownie, kiedy tylko wspomniał o bliźnie; reakcja była jednak aż nazbyt silna, bo ugodzone miejsce, o ile o zatamowanym krwotoku, znów zapromieniowało rwącym impulsem, przez który musiała podeprzeć się wolną ręką o ścianę tuż obok. Wahlberg ją zwolni. Wyrzuci na zbity pysk, będzie zepsutą zabawką, już nie tak piękną, nie tak nieskazitelną - będzie tylko kobietą, a nie Ćmą zawodowo zaspokajającą potrzebę poczucia najważniejszej w życiu estetyki. - Proszę cię, zrób coś, na pewno potrafisz, przecież z blizną… - urwała; będę nic niewarta, bezużyteczna; mówiła chrapliwie, głosem nieustannie nawiedzanym przez nowe fale bólu uderzające w każdy nerw i każdy splot świadomości, a magia dnia poprzedniego zdawała się miarowo ustępować w swoim działaniu. Krótkotrwała pomoc okazała się jej przekleństwem: skóra rozdarła się o kolejne kilka milimetrów w stronę ramienia, podążała torem wściekle czerwonej linii wyznaczającej ślad po ostrzu, wydzierając z gardła następny bezsilny jęk, stłumiony jedynie dłonią przyciśniętą teraz mocno do ust. A mimo to - z godnym podziwu uporem usiłowała siedzieć prosto, w bezruchu, by nie utrudniać Tveterowi pracy, której dołożyła mu nieszczęśliwym zrządzeniem losu. Nie musiał, ale pomagał. Nie musiał, ale patrzył na tę niewesołą, obrzydliwą wyrwę w jej ciele, hamował krwotok i nie zadawał pytań.
    Choć te nigdy nie wybrzmiały, Saga zdecydowała się na nie odpowiedzieć - choćby tylko po to, by zogniskować myśli na czymś innym niż uporczywa katorga. Nigdy nie mogła powiedzieć o tym Theo; zadręczyłby się, sądząc, że było to efektem jego kilkusekundowego spóźnienia.
    - Nowy klient - wydusiła; może nie powinna była mu tego opowiadać, ale wiedziała, że przecież nie uda się z reklamacją o stanie jej zdrowia do Olafa, a więc wszystko zostanie zatrzymane w prywatności dwuosobowej tajemnicy. - Obłąkany - jej wyjaśnienia były krótkie, spazmatyczne, pozbawione polotu kwiecistych zdań i barwnych opowieści, jakie czasem fundowała zapatrzonym w nią jak w obrazek kochankom relaksującym się po nocach pełnych uciech. - Chciał krwi - wzrok ze ściany prześlizgnął się na sufit; chciał więcej niż krwi, jego serce rwało się do poznania słodkiego uczucia zakończenia niewinnego życia, które w swoim zgubnym mniemaniu przecież kupił jednorazową transakcją, ale Hans widział obrażenia na jej ciele, musiał rozumieć, jak blisko znajdowały się serca, nie potrzebowała więc tłumaczyć mu oczywistości. - Więcej nie wróci - Theo o to zadbał, rozdarł jego formę pazurami pojawiającymi się jakby znikąd, tuż przed tym, jak wyrzucił go za drzwi Galerii, czy dodatkowo kalecząc, czy nie, to zachował już dla siebie. A jednak była wdzięczna losowi za to, co się stało: czy w innych okolicznościach mogłaby skonfrontować się z drgawkami wspomnień pobudzonych do życia przez ledwie kilka następnych słów? - Wczoraj było lepiej - sapnęła głucho, zdobywając się na odwagę, by wreszcie spojrzeć na różę rozciętego ciała - i zrozumiała co miał na myśli twierdząc, że była obrzydliwa. Okropna. Potworna. Zniszczona. Medyk z Galerii zarzekał się, że nie będzie miała cienia powikłań; więc gdzie ulotniła się ta utopijna wizja? - Będzie szlaban? - wykrztusiła z dozą tragikomicznej beznadziejności, oddychająca ciężej niż przedtem, zanim znów odwróciła wzrok na sufit, uparcie unikająca nim twarzy Hansa.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Gdyby mógł, tylko głupio by jej potakiwał. W końcu co miał powiedzieć? Skończ z tą pracą, to nie jest zajęcie dla kobiet takich jak ty? Ładnych, delikatnych i pewnie wrażliwych na uczucia i pragnienia innych. Skłamałby, gdyby stwierdził, że nie były to odpowiednie cechy do wykonywania wybranego przez nią zawodu. Ona sama dobrze wiedziała, że w swoim obecnym stanie wykształcenia nie mogła pozwolić sobie na inny, tak dobrze płatny zawód, gwarantujący jej tak wielką samodzielność w tym brutalnym świecie. Wnioskując z jej słów wiedziała też, że raz ranna i oznaczona, na zawsze straci już szansę na bycie tak pożądaną na swoim rynku handlu ciałem, co on, patrząc na to od strony ogółu męskiej społeczności, dobrze rozumiał.
    I chociaż nie przyznał się do tego głośno, właściwie chciałby widzieć ją ubraną w bliznę i tylko bliznę – te krzywizny zaznaczone na skórze, wydawały się być czymś podobnym do skazy na diamencie. Drobny element zaburzający idealną całość, pozornie szpecący, jednak wydobywający z całej reszty najlepsze jej cechy – teraz jej oczy mogłyby wydawać się wyjątkowo piękne, jak na kobietę z tak fatalną blizną. Jej dłonie wyjątkowo delikatne, jak na kogoś z tak fatalną blizną.
    Pewnie potrafił włożyć w zaklęcie tyle serca i skrupulatności, by blizna po pewnym czasie zbladła i zatarła się ze skórą, ale nawet nie wiedział czy tego chciał. Może wolał by pozostawała charakterystyczna? Może czuł, że takie rozwiązanie jest dla niej lepsze lub co gorsza – lepsze dla nich obojga? Może zaniżenie wartości towaru jakim była mogło wpłynąć na utratę jej uporczywej pracy, może była to jedyna okazja na to, by jako partner (bo chyba tym był, kurwa jego mać, sam już nie wiedział) mógł wreszcie zadecydować o tym, jak szybko opuści mury galerii? A może po prostu sprawi, że nawet jeżeli ta obrazi się na niego na zawsze i spali między nimi wszystkie mosty, to chociaż pomyśli o nim wtedy, kiedy zaklęciem będzie próbowała ukryć tą pieśń przeszłości.
    Szkoda, że wspomni go zaraz obok swoistego zamachowcy, jednak trudno. Najważniejsze w końcu, by wspomniała.
    Wstał do pozycji stojącej i łapiąc za przewieszony przez umywalkę ręczniczek do rąk, odkręcił kurek kranu. Namoczył w zimnej wodzie kawałek szorstkiego materiału, wycisnął go, a potem zbliżając się ponownie ku zabiedzonemu ciału Sagi, wydawał się jakby ignorować jej słowa. Westchnął tylko na stwierdzenie, że ten obłąkany facet już „więcej nie wróci”. Oczywiście, on nie, ale pewnie nie on sam posiadał jednakowe problemy. Burdele były wręcz wylęgarniami patologii, aż strach mu było pomyśleć, że on sam swego czasu również zagrzewał tam miejsce.
    - Nie, nie będzie szlabanu. Jesteś głupia sądząc, że mi na tym zależy – powiedział bezmyślnie. Właściwie – nawet nie do końca było to coś, co chciał powiedzieć. Przeczuwając, że tak wielka oschłość z jego strony może zbudzić uśpione już nieco niezadowolenie, przyłożył mokrą szmatkę do jej oznaczonego krwią ciała, byle oczyścić przestrzeń na jej skórze z niechlubnych zacieków. – Sama wciąż decydujesz się kontynuować te głupie zajęcie, chociaż powiedziałem ci, że jestem gotowy zagwarantować ci fundusze na rozwój. Nie umiesz sięgać po pomoc. Tradycyjnie, niezmiennie od lat.
    Wysyczał wręcz, kiedy to już oczyścił okolice rany. Nie dotykał jej swoimi chłodnymi dłońmi, byle nie zmuszać mięśni do kolejnych fal skurczów, mogących spaskudzić ranę jeszcze bardziej. Zwyczajnie zrzucił zajęty krwią ręczniczek ku umywalce, a potem spojrzał jej głęboko w oczy, nachylając się ku jej niedotkniętej fizyczną krzywdą twarzy.
    - Może powinienem po prostu zszyć cię i pozwolić ranie goić się do najbrzydszej z blizn jaką widziałaś? Nie każdy oglądał tyle szpetnych ciał co medyk, by takie widoki przekuć wręcz w przyjemność z oglądania. Wypierdoliliby cię z tego burdelu, ale chociaż nie musielibyśmy obydwoje znosić myśli, że któregoś dnia możesz już po prostu stamtąd nie wrócić? – zasugerował, że chodziło w tym wszystkim o ich obojga. Ależ on głupi. W końcu ze słów tych łatwo można było domyślić się, że po raz kolejny myśli jedynie o sobie i o tym, co poczuje kiedy komfort zaspokajania uzależnienia zostanie mu odebrany.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Materiał ręcznika sunącego po ciele wydawał się teraz wyjątkowo irytujący. Drażnił rozognioną skórę swoim chłodem, wprawiał ją w rezonans nowych dreszczy i z gardła wyduszał kolejne zdławione syknięcia bólu, którego Hans - z premedytacją? - sam nie zdecydował się uśmierzyć, choć przecież musiał znać zaklęcia. A mimo to pozwalał jej spalać się w gorączce, w uporczywie trawiącym ją delirium, które znosiła wyłącznie potrzebą utrzymywania nieruchomej pozycji.
    Unikające zetknięcia z nią dłonie pozostawiały po sobie okrutne wrażenie. Bolesne. Zgubne. Nakazywały sądzić, że stała się okropna również w jego oczach; oczach, które przecież powinny ją uwielbiać, pochłaniać, wynosić na piedestał; oczach, w których sama chciała tonąć.
    - To zależy - intensywne spojrzenie ciemnych tęczówek rzuciło wyzwanie, na które Saga dopiero teraz odważyła się odpowiedzieć; odwzajemniła wzrok Hansa, brwi ściągnąwszy w przypływie kolejnych spazmów agonii promieniującej od niezasklepionej rany. - Wolisz być wszystkim tym, co mi zostanie, czy wszystkim tym, co pragnę mieć? - wydusiła z siebie na pojedynczym, drżącym - ale wojowniczym - wydechu, niezdolna jednak dłużej podtrzymać chwilowego kontaktu nawiązanego w przypływie emocji; błękit ukorzył się jako pierwszy, kiedy powieki opadły bezsilnie, zaciśnięte w zbyt mocno uderzającym o nią fizycznym cierpieniu. Nie potrzebowała blizn, by wracać do niego jak wilk uzależniony od pełni; nie potrzebowała przymusu, by ulegać mu w każdej dziedzinie życia, z własnej woli ofiarowując to, czego wielokrotnie sparzony Hans potrzebował od partnerki, swojej kobiety, dziwki, kimkolwiek była. Oddawała mu swoją przestrzeń, swoje ciało i wszelką prywatność; potrzebował kolejnych wyzwalaczy wyłączności?
    - Proszę, zabierz ten przeklęty ból... - w ciasnej łazience nawet tak ciche słowa wybrzmiały wyraźnie, niespodziewanie potem wiodąc za sobą dłoń. Zakrwawioną, dygoczącą i kruchszą niż zwykle dłoń, która sięgnęła kołnierza pochylonego nad nią medyka - i choć dołożyło jej to kolejnego żarzącego się pieczenia w ciele, spróbowała mocniej pociągnąć go w swoją stronę, by zacałować to, co on w głębi duszy uważał za samolubne, a co ona odczytała jako troskę. Nieważne czym motywowaną. Nieważne czy w ogóle istniejącą.
    W jednym miał rację. Opornie, niemal nieufnie przychodziło jej przyjmowanie pomocy.
    - Przecież wiesz, że odejdę z Besettelse. Nie chcę tam wracać ani dłużej tak pracować - sapnęła i cofnęła się, by móc oprzeć się ramieniem zdrowej ręki o ścianę. Niedoskonały pomysł, ale nie miała lepszego, by utrzymać równowagę potrzebną przy - zabiegu? Właściwie nie wiedziała nawet czy zamierzał rzeczywiście ją zaszyć, czy wyleczyć magią, czy obrócić się na pięcie i wyjść, ale słowa opuszczające gardło bynajmniej nie zamierzały przekonać go do jakiejkolwiek decyzji fałszem. Były szczere, musiał to dosłyszeć nawet zirytowany Hans. - Nie chcę i boję się. Ostatni sutener prawie mnie udusił, jak się dowiedział, że przechodzę do Galerii. Wahlberg może jest elegancki i dobrze - urwała wypowiadane mozolnie słowa, łapczywie sycąc się tlenem w długich oddechach, jakby to miało ukoić rozdygotane wnętrze; nie ukoiło - wychowany, a mimo to dalej mnie przeraża, bo nie wiem co zrobi, ani do czego jest zdolny. Ale to ja muszę to zamknąć, Hans, nie odwrotnie i nie blizną - szeptała; nie kłamała, nie miała siły próbować, a w gruncie rzeczy nawet nie chciała tego robić, naiwnie wierząca, że rozstanie z Besettelse nastąpi nareszcie na jej warunkach. Ponad miesiąc temu oskarżyła Tvetera o tchórzostwo - teraz samej zapadając się w piaskach lęku, kiedy perspektywa samotnego zmierzenia się z tak stresującym dniem stawała się coraz bliższa; choć może to, co mogło wydarzyć się najgorszego, już miało miejsce? Dzień wcześniej w czerwonym pokoju, zaklęte w postaci noża wdzierającego się w skórę.
    Czy Hans w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że był - jak wtedy sądziła - jedną z jej ostatnich myśli? Przerażało ją niezaspokojenie ich wzajemnego uzależnienia, kuriozalnego celu ich relacji, tego, by wreszcie, mimo własnego oślego uporu, był choć trochę szczęśliwy.
    - Jestem głupia i jestem też twoja. Przykro mi, doktorze - ze świszczącym, butnym oddechem - i pierwszy raz brzmieniem własnego głosu - zaakcentowała ostatnio dołączony do listu podpis. Twoja. Twoja, kontra doktor Hans Tveter. Gdyby nie upiorne dreszcze pozbawiające ją sił, parsknęłaby na wspomnienie korespondencji poprzedzającej pogrzeb Jakobsena, ale zamiast tego wydała z siebie tylko następne syknięcie. - Mam napisane cztery wypowiedzenia... - przyznała po dłuższej chwili, tonem już wymęczonym zranieniem, - tylko nie wiem, po którym szanse na wizytę w twoim gabinecie będą najmniejsze.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    W głębi serca zakładał, że bycie jedynym co jej pozostało i jedynym czego mogła chcieć mogło bez problemu pokrywać się swoim zakresem, jednak nie wyraził własnych wątpliwości na głos, nie chcąc nawet próbować zasugerować, że jakkolwiek mu na tym zależało. Być może gdyby potraktowała go takim tekstem kilka dni temu, w jakimś odpowiednim momencie, w którym pozostawał rozłączony ze swoim zdrowym rozsądkiem przestrzenią na ciężki oddech, odpowiedziałby chociaż połową czułego stwierdzenia, teraz… Wydawał się traktować ją niczym pacjentkę. Starą pacjentkę, z którą zdołał zbudować już jakąkolwiek relację, zażyłość i wobec której mógł wystosowywać nieco odważniejsze stwierdzenia, pod której stopami mógł zasiewać ziarna złośliwości i czekać, aż wykiełkują one w coś większego.
    Nie dotykał jej inaczej niż „służbowo”, niczym pracownik opieki zdrowotnej. Nawet wtedy, kiedy ona próbowała złapać dłonią za jego kark i nachylić się ku jego twarzy w celu uzyskania pocałunku, on sam wyprostował się jedynie, nie dając jej nawet szansy na oparcie na nim własnej, zbolałej dłoni. Mało tego, zamiast pozbawić ją bólu promieniującego z fatalnie wyglądającej rany, zwyczajnie zganił ją za ruszanie się więcej, niż to mile widziane.
    - Nie unoś ręki, idiotko. Chcesz bardziej to sobie zapaskudzić? – warknął. Teraz zdjął z siebie marynarkę, którą zrzucił w kierunku wanny, przewieszając ją przez wysoką krawędź brodzika. Widząc, że krawędź mankietu białej koszuli nasiąkła już ścieraną moment temu krwią, zwyczajnie skrzywił się, rozpiął guziki i zaczął podwijać rękawy, obnażając szczupłe przedramiona. – Nie potrzebowałabyś przeciwbólowych, gdybyś potrafiła usiedzieć w miejscu, a nie miotała się niczym ryba wyrzucona na brzeg. Opanuj się.
    Nie potrafił przestać jej ganić. Ganić za to, że sama chodziła do burdelu z własnej, nieprzymuszonej woli czy za to, że nie umiała ani pomóc sobie, ani pozwolić innym pomóc jej. Że zawracała mu w głowie i przez to głupiał niczym gówniarz, czasami zbyt mocno oddając się chwilowym namiętnościom. Sam motał się identycznie do niej, z tą różnicą jednak, że on przynajmniej pozostawał zdrowy. W miarę. Przynajmniej nie poraniony.
    - I co, chcesz mi powiedzieć, że nie zrozumieją tego, że chcesz odejść po tym, jak mało nie umarłaś w trakcie jednego ze spotkań? Że gdybyś została zwłokami twoja sprawa albo zostałaby zakopana razem z tobą, albo rozpędziła miłą otoczkę Galerii? – powiedział spokojnie, aż nazbyt spokojnie, widocznie próbując przywrócić siebie do stanu emocjonalnego wyciszenia. Nieskutecznie, jednak na tyle skutecznie, by był w stanie pozwolić sobie na przystanie nad nią i przejechanie dłonią po miejscu, które w wyniku rzuconego zaklęcia, zaczynało zasklepiać się naciąganą w jego skutek skórą. – Að lækna.
    Ból nie ustąpił od razu, był w końcu za mocno zakorzeniony w umyśle Sagi, by ciało zdołało przebić się do niego z bardziej zadowalającą wiadomością. Osłabienie przywitało Hansa swoimi czułymi objęciami, kiedy rana na ramieniu Moen zagoiła się niemal bez śladu, jednak nie przyznał się do tego, że każde użycie tak wymagającego czaru było dla niego aż tak wyczerpujące. Zwyczajnie podparł się bokiem o ścianę, nabierając głębszy niż zwykle oddech i przymykając oczy. Jestem głupia i jestem też twoja odbiło się w umyśle razem obok myśli o tym, po co właściwie potrzebna byłą mu suka z kulawą nogą.
    - Daj temu odpocząć… A wtedy po odpowiednich maściach nie powinno zostać ci po ranie absolutnie… Nic.
    Mówiąc to, podszedł do wanny i przykładając dłoń do czoła, zwyczajnie podniósł to, co chwilę temu w niej porzucił. A potem przysiadł na krawędzi, by nie spuszczać z oka Sagi, gdy ta pewnie próbowała poradzić sobie z nagłym brakiem tak uciążliwej skazy na jej wyglądzie. Była praktycznie jak nowa, poza psychiczną skazą którą posiadać będzie pewnie do końca życia.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Całe to cudowne napięcie, które znajdowało się między nimi jeszcze kilka chwil temu, rozpłynęło się wraz z jej ostatnim, ciężkim oddechem, odgłosem zasuwanego zamka u spodni i brzękiem zapinanej, ciężkiej klamry u paska. Razem z tym powoli zaczął rozpływać się również i wstyd, który przyprawiał naturalnie bladą twarz Tvetera o lichy rumieniec. Całe to szczęście, że cała ta błazenada zakończyła się już. Teraz, a nie wtedy, kiedy mogłoby być za późno.
    W podświadomości czuł, że przyjdzie taki czas, kiedy jednak mu to wypomni. Że teraz nie mówiła jeszcze nic, ale kiedyś znajdzie się w gorszym humorze, może nieco podchmielona i wypomni mu wszystko to, co robił nie tak. Że zrobi to tak jak każda inna i każda kolejna. Być może głupi Hans mylił się, zwyczajnie sparzony nie raz w trakcie brutalnego procesu przykładania otwartej dłoni do rozgrzanych dusz poirytowanych przez jego samego z premedytacją małżonek. Być może Saga nawet nie była świadoma, jak Tveter bardzo zasługiwał na gorsze traktowanie i jak bardzo nie zasługiwał na jej zbyt dobre i zbyt naiwne serce.
    Gdy obydwoje byli już ponownie chociaż trochę bardziej ubrani – co w jego przypadku oznaczało rzucenie marynarki gdzieś byle gdzie, nawet na podłogę pod nogami i poprawienie rękawów koszuli w ten sposób, by dobrze znajoma blizna po szerokiej szczęce warga-oprawcy, mogła być magnesem dla jego spojrzenia. Elementem, na którym mógł skupić się w momencie zaciągania się tytoniowym suszem. Badanie po raz kolejny fałd krzywo zrośniętej w tym miejscu skóry kojarzyło mu się boleśnie i przykro, a mimo wszystko doskonale uświadamiało o tym, że gdyby nie ten nieszczęsny incydent, wciąż miałby pewnie wyśmienitą reputację, bliskość żony której nie kochał i więcej przespanych nocy w przeciągu miesiąca. Pewnie nie poznałby Fjaril, od której na ten moment z uporem maniaki odwracał wzrok, jakby bojąc się jej potencjalnie parzącego spojrzenia, którym ta nawet nie miała zamiaru go uraczyć.
    Mógłby kontemplować w końcu krzywizny ciała Sagi, mógłby spoglądać na to jak owija swoje złociste włosy wokół palca, a być może nawet usiąść na podłodze zaraz obok miejsca zajętego przez nią i nadstawiać się do głaskania niczym kundel. Ale miał do siebie jeszcze gram szacunku, chociaż gram. Dlatego siedział na fotelu w pewnym oddaleniu.
    - Brata? – zastanowił się głośno, chociaż w głosie na ten moment próżno było szukać ironii, która zwykle nie opuszczała Tvetera wręcz na krok. Strącił popiół na podłogę, jak zwykle wyśmienicie dbając o porządek w mieszkaniu Moen, a potem dodał dopiero bardziej typowym dla siebie tonem. – Jakaś gówniana sprawa, co? – zapytał, a potem wstał z fotela, byle poszukać miejsca, w którym mógłby zgasić peta. Przechadzając się wzdłuż ścianek, zauważył mieszczoną na jednej z półek doniczkę z niezobowiązującą zbytnio rośliną o pospolitym charakterze. By nie dokonywać zbrodni na ogólnym widoku, zasłonił swoim wysokim ciałem doniczkę pod odpowiednim kątem, by potem ukryć niedopałek wśród ciemnej ziemi doniczki. – Jesteś pewna, że to twój brat i ktoś nie próbuje cię oszukać? No wiesz, wydymać. Wcisnąć kit. Jesteś w końcu taka mała, biedna, naiwna.
    Zadrwił, chociaż nie wiedział właściwie dlaczego się tym martwił. Nie był zazdrosny, chyba nie był. A może był? Och, Odynie. Oby nie był, w innym wypadku nie byłby lepszy w niczym od swoich głupich małżonek, które w konkursie na bzdurną zazdrość od wieków nosiły tytuły faworytek. Teraz obrócił się ku niej, by z dłońmi ukrytymi w kieszeniach spodni powoli przemieszczać się po pomieszczeniu. Wolnym krokiem i miarowymi uderzeniami butów o drewnianą posadzkę, odmierzał czas o tragedii, która zaraz miała nastąpić.
    Pytanie o Osvalda.
    Uśmiechnął się kwaśno.
    - Nikt nie jest wyższy od Osvalda – od razu zaznaczył z wyraźną niechęcią. Teraz z pewnością był już dobitnie wręcz zazdrosny. Samo wspomnienie konkurowania z bratem w niemalże każdej sferze własnego życia, było dla młodszego Tvetera niczym dźwięk paznokcia przejeżdżającego z impetem po zielonej, szkolnej tablicy. Nie miał jednak powodów, by nienawidzić Osvalda. Ten miał zbyt wiele dobrych cech, by dało się wytknąć mu najmniejszy błąd… - Teraz cieszysz się ze spotkania z bratem, a potem zrozumiesz, że poza miłymi, ckliwymi chwilami… Zresztą, nie będę już nic ci mówił, sama z czasem przekonasz się o wszystkim na własna rękę. A może nie, w sumie chuj wie. Może tylko u nas kwestie krwi są tak pogmatwane… Dobra, posuń się i podnieś łeb.
    Powiedział, a gestem zasugerował jej, że chce usiąść w miejscu, w którym ta teraz złożoną miała głowę. Wszystko sugerowało, że chciał, by tą głowę oparła o jego udo, kiedy już zajmie miejsce. Widocznie coś ubzdurało się w głowie tego głupiego faceta, który nagle nabrał ochoty na dziwne, czułe gesty. Zapewne wystosowane w sposób bardziej chłodny i mechaniczny niż w przypadku czułych na potrzeby innych kochanków, jednak na ten moment Saga nie miała pod ręką innego, lepszego pocieszyciela.
    - Czemu twój brat znajdował się na miejscu zdarzenia? – łączenie kropek w tym momencie sprawiało mu wyraźne problemy. Nie mógł być świadomy zawodu Theo, nie mógł być też świadomy jego jakiejkolwiek tożsamości.
    I Odyn jeden wiedział czy zadał to pytanie z autentycznej ciekawości, czy po prostu z konieczności upewnienia się o absolutnym braku zagrożenia dla jej zainteresowania. Zainteresowania nim samym, oczywiście, medykiem i wargiem za razem.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Mogłaby opowiedzieć mu wszystko. Każdą historię wdzierającą się zakażeniem w ściany rodzinnego domu, każdy wrzask zamotany w nadpalonych papierosami firanach, każde uderzenie, każde oszczerstwo, każde kłamstwo - a mimo to nie odezwała się, jedynie skinąwszy głową. Gówniana sprawa. Idealizujący ją Hans nigdy nie powinien był dostrzec krążącego po jej żyłach zepsucia, faktu, że od lat nosiła na sobie piętno towaru wybrakowanego i emocjonalnie przytłoczonego, nawet jeśli dziś uchylała przed nim rąbka tej tajemnicy. Brat. Pozornie nieskomplikowana, choć zaskakująca informacja, kwaśniejąca goryczą dodatku o wyborze jednego dziecka ponad drugie i pojawiającego się w historii sierocińca.
    - Mam ci przypomnieć, że nie jestem? - filuterna, żartobliwa kokieteria w głosie bynajmniej nie prowadziła go do każdej z miłych chwil, gdy udowadniała mu swoje fizyczne niezmordowanie - a do momentu, w którym, jak sam naukowo ocenił, pierdolnęła nim jak dziecko rzucające cegłą w okno. - Znał odpowiedzi na wszystkie pytania. Pamiętał… pamiętał więcej niż ja, żywiej, nawet dłonie miał dziwnie te same, chociaż były większe i twardsze. Jakby przez te lata pracował na budowie u śniących - Saga znów zmarszczyła delikatnie brwi; nie śledziła Tvetera wzrokiem, zbyt zajęta teraz procesem spraszania do płuc głębokiego, harmonijnego oddechu; emocje czające się pod skórą wciąż rezonowały wystraszonym, pełnym niedowierzania podnieceniem, palce wolnej dłoni natomiast sunęły wzdłuż ledwo widocznej blizny, rumianej, różowej jak ledwie wyrośnięta róża o łodydze kończącej się w okolicach łokcia.
    Antagonizm plamiący komentarz o Osvaldzie dał do myślenia. Właściwie podczas wernisażu nie zauważyła, by rodzina Tveter z radością krążyła wokół siebie jak wiszące na niebie ciała niebieskie, bo każdy z nich wydawał się zajmować osobny kąt kojarzony z prywatnym bezpieczeństwem; przecież we wzajemnym dystansie nie mogło dojść do sprzeczek. Byli zwaśnieni? Hans nie raz mówił jej o Liv, młodszej siostrze, malarce, ku której dumie odbyła się tamta uroczystość, ale w jego słowach brakowało typowego rodzinnego ciepła. Kiedyś sądziła, że zapewne jedynie w ten sposób się przekomarzał. A jeśli nie? Jeśli nawet w domu nie zaznawał upragnionego spokoju, męczony przez bliskich, przez zachowania, które pazurami sięgały do jego nerwów? Obróciła lekko głowę, by wreszcie móc na niego spojrzeć, choć wzrok nie ujawnił kłębiących się w myślach domysłów.
    - Nie chcę tylko miłych i ckliwych chwil - westchnęła z cieniem uśmiechu powracającym na krzywiznę ust, a potem zamrugała na ubraną w surowe słowa niespodziankę, niemal od razu przesuwając się tak, by mogła oprzeć głowę na jego udzie, tak jak chciał - i jak chciała tego ona, spragniona każdego przejawu sympatii. - Od tego równie dobrze można mieć dobrze wytresowaną wiewiórkę. Niech będzie burzliwie i okropnie, dlaczego nie? Wiesz ile obrażania się na siebie będziemy musieli nadrobić po dwudziestu latach? - parsknęła cicho i leniwie uniosła ku górze dłoń, żeby dotknąć jego policzka. Opuszek opieszale tworzył własną, nieskomplikowaną ścieżkę, gubiąc się w kąciku ust, sunąc wzdłuż warg i wreszcie wspinając się na łuk haczykowatego nosa. - Opowiesz mi kiedyś o twojej rodzinie? Historia za historię - poprosiła; nie dzisiaj, nie, na to nie była jeszcze gotowa, patrząca od dołu w ciemne jak heban oczy Hansa, mężczyzny, którego bezwiednie wybrała spośród wszystkich innych; mógł sądzić, że nie grzeszył urodą i nie umywał się do modeli uwiecznianych na arcydziełach w Besettelse, ale dla niej przecież nie istniał nikt piękniejszy. Nikt... ważniejszy. Chyba.
    Dopiero chwilę później nieco zrzedła jej mina. Dlaczego Theo tam był? Dlaczego musiał skonfrontować się z odrzuconą uprzednio prawdą wypływającą z ojczymowskiego gardła i spośród wszystkich miejsc na ziemi odnaleźć ją w burdelu?
    - Przeze mnie - przyznała i mlasnęła z wyczuwalnym w melodii głosu niezadowoleniem. - W połowie listopada spotkaliśmy się w gorących źródłach, gdzie jakiś narwany chłopiec próbował uciec z moimi ubraniami - haniebne, swoją drogą -, ale Theo go zatrzymał. Nauczył, że tak nie wypada. Więc wspomniałam mu, że w Besettelse szukają ochroniarza i… Tak wyszło - skrzywiła się cierpko, zanim drgnęła w swojej pozycji i przewróciła się na bok, żeby sięgnąć po teczkę leżącą na półce pod stołem stojącym nieopodal. Może nie powinna tego robić, może tak nie wypadało. Może nie powinna myśleć o odejściu z galerii, skoro teraz na wyciągnięcie ręki znajdował się jej brat. Może powinna wszystko to odłożyć w czasie. A jednak każda kolejna myśl o tym, że miałaby znów leżeć między atłasami i jedwabiem pod sapiącym bogaczem o perwersyjnych zapędach i inscenizować zalewającą ją pożogę przyjemności sprawiała, że w ciele wzbierał bunt. Nie chciała już galeryjnych gości ściągających do szkarłatów prywatnych pokojów tylko dla niej; nie chciała więcej czuć na sobie innego dotyku. Tylko jego. To jego ciepło, jego chłód, jego czułość i jego gorycz usidliły ją jak głupią nastolatkę, zbyt szybko, zbyt gwałtownie, wychodząc naprzeciw niewypowiedzianemu nigdy oczekiwaniu; ich historia nie pochodziła z romantycznej liryki czytanej do poduszki, ale to dobrze. Niech będzie burzliwie, dlaczego nie? - Sprawdzisz? - wymruczała, wydobywając z teczki plik czterech różnych, choć w gruncie rzeczy treścią dość podobnych do siebie wypowiedzeń. Gdzieś pod spodem spoczywała także podpisana dwa lata temu umowa podjęcia pracy w Besettelse i uczelniana dokumentacja, ale te zamknęła z powrotem w aktach odrzuconych na stół. - A na Jul -, na ustach znów zamigotała słodycz znajomego uśmiechu, gdy wygodniej ułożyła głowę na udach Hansa i oparła czoło o jego brzuch, - Odyn przyniesie ci popielniczkę.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Dziwacznie rozpromienił się, gdy jej dłoń nagle przemknęła ku jego twarzy. Tylko na moment, po chwila ta jakże piękna, tak ulotna – potem w końcu uwięził jej palce we wianuszku swoich, zaciskając je nie do granicy bólu, ale znacznie, uspokajając się znowu do stopnia uroczego niewzruszenia, które malowało się na jego twarzy mdłymi barwami. Nie chciał być zbyt wylewny, nie chciał, by nagle poczuła, jak bardzo sprawiają mu przyjemność tak prozaiczne gesty, które na myśl przywoływały chwilowe czułości, którymi obdarzała go jeszcze lata temu jego była żona. Nie chciał przed sobą przyznać się właściwie, jak bardzo relacja z Sagą przypominała relację jego i Julie lata temu. Jak chowali się przed oczami przełożonych, jak spotykali się niby przypadkiem, jak po raz pierwszy spotykali się poza pracą…
    Na samą myśl aż oparł dłoń na czole. Niby zmęczony, niby zmagający się z bólem głowy. Gdyby mógł jednak, zacząłby uderzać się pięścią w skroń bez opamiętania. Byle tylko pozbyć się wspomnień, które łączyły to co miłe, z tym co przeszłe. Bał się, że relacja z młodą dziewczyną w przyszłości wyewoluować może w to, co stworzyć im przyszło z Julie. A stworzyli potwora. Nie, nie on stworzył swoim paskudnym podejściem. Oni stworzyli.
    Nie miał już dłużej sił na takie relacje. Z wiekiem był jeszcze gorszy, stąd wolał, by partnerka była w stanie wytrzymać jak najwięcej. Nie wiedział ile była w stanie dać z siebie Saga, liczył jednak, że skoro ta teraz tak bezkreśnie się przed nim otwierała, to istniała szansa, że przetrwa z nim i gorsze czasy. Że nie wspomni nic Kruczej Straży, jeżeli ten uniesie się gniewem. Że nie będzie naciskać go na ślub, dzieci, miłość do grobowej deski… Sam nie wiedział, czego od niej oczekiwał, ale teraz czując miękkie obicie kanapy i jej gładkie włosy opadające na jego udo niczym wodospady, poczuł dziwny, wewnętrzny spokój. A nawet chwila tak nietypowego uczucia dziwiła go, ale i w jakiś sposób cieszyła.
    Oczywiście głośno tego nie przyznał.
    - Lgniesz do destrukcji. Z premedytacją. Wiesz, że wtedy to nazywa się samodestrukcją? – skomentował jej przemyślenia dotyczące kłótni z bratem. Sam wolałby po prostu nie rozmawiać z rodzeństwem. Albo rozmawiać tylko od święta, kiedy nie znajdowali się miedzy sobą w sytuacjach sam na sam. Ciąg ich niesnasek był w końcu tak zapętlony, by w sytuacji kłótni ich piątki, każdy znalazł sobie za równo oskarżyciela posiłkowego, jak i adwokata. – Nie przedstawiaj mnie tylko bratu, dobrze? Jestem nieśmiały… – powiedział, a ostatnie słowo wyciągnął w dziwacznym mruknięciu, chyba na skutek nagłej zmiany pozycji, gdy to odbierał od dziewczyny świstki papieru. Wypowiedzenie w kilku opcjach. Każda podobna do każdej, a każda tak samo interesująca. W świetle prawdy – Hans nie znał się na tym. On nigdy nie narzekał na brak miejsca w zawodzie, nigdy też nie planował jego zmieniać. Koniec kariery na uczelni był uwarunkowany raczej zakończeniem studiów doktorskich, niż autentycznym brakiem chęci prowadzenia zajęć (chociaż to też nie przychodziło mu łatwo), a on sam nigdy nie musiał kończyć pracy wypowiedzeniem. Co innego kończenie małżeństw procesem. – Szkoda, że nie dałaś wielkiej kartki „chuj ci w dupę, ja spadam”, no ale niech już będzie. Weź tę opcję, wyglądasz w niej na największą ofiarę. Może ktoś poczuje się winny, kiedy to przeczyta.
    Podsunął jej kartkę tak blisko pod nos, że niemalże ułożył ją na jej twarzy. Potem przesunął dłonią ku je głowie i głaszcząc jej gładkie, złociste włosy wpatrzył się w punkt, którym była wcześniej zaanektowana przez peta doniczka. Popielniczka, też dobre. Może faktycznie powinna kupić ją i ustawić na szklanym blacie. Hans nie skorzysta z niej, ponieważ starego psa nie nauczy się nowych sztuczek, ale może doda temu miejscu chociaż trochę charakteru…

    Hans i Saga z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.