Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    08.12.2000 – Łazienka – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    08.12.2000

    Pojedyncze krople śniegu rozpuszczały się na zaparowanych od środka szybach, gdy noc mijała im w uściskach i czułościach. Sam Olaf sen miał krótki, niespokojny, jakby pilnował, czy wokół jest cisza i spokój, budząc się z każdy głośniejszym skrzypnięciem drzewa w pobliskich Ogrodach Baldura. Teraz, wybudzając się całkowicie, odnajdując wybrankę tej nocy śpiącą na jego ramieniu, nie mógł dłużej zwlekać, gdy rozbiegane myśli kręciły się już nie wokół rozkoszy, jaka go dotknęła przed paroma godzinami, a prognozowanym ataku, który nastąpić miał dzisiaj. Jak wiele czasu mu zostało? To bez znaczenia. Na bolączkę nie było żadnej rady, należało ją tylko przeżyć, przetrwać i tego kolejnego razu nie rozpruć sobie żył, aby ulga spowiła ciało. Musiał znaleźć się we własnym domu, dziś nie będzie pić kawy.
    Sięgając po spoczywający na nocnej szafce złoty elegancki zegarek, próbował ruszać się na tyle delikatnie, aby nie obudzić Fridy, powoli odkładając jej głowę na miękką poduszkę, aby spała dalej. Sam zatrzymał się jeszcze na krótki moment, okrywając nagie ciało białą pościelą, w upewnieniu się, że żaden chłód nie dotknie jej gładkiego ciała. Wskazówki wskazywały godzinę szóstą rano, lecz Midgard topił się w zimowej polarnej ciemności, rozświetlonej jedynie morzem gwiazd. Wycofując się z sypialni zaraz po zebraniu swoich ubrań i przechodząc przez salon, gdzie zdążył wsunąć na siebie chociaż spodnie, zmierzał z powrotem do sypialni, ku łazience, w lustrze dostrzegając zmęczoną, lecz pełną triumfu twarz. Obmycie jej zimną wodą, mającą rozbudzić do końca organizm pomogło, lecz prąd uderzający w policzki i czoło poszedł dalej, wskazując na najgorsze. Wahlberg wyprostował się, dostrzegając w odbiciu, jak w ciągu sekundy w jego oku pękła jedna mała żyłka, zalewając jego część czerwienią, a powieka rozpoczęła swoje drgania. Nawet szept krzyczący „nie, nie, nie” nie pomógł. Nie zdąży już nic zrobić. Nie dało się zrobić nic.
    Ciało mimowolnie opadło na zimne kafle, kuląc się w sobie, gdy pierwszy wstrząs spłynął przez gardło prosto w klatkę piersiową, ściskając ją jak w imadle. Uczucie podobne do łamania kości, do rozszarpywania mięśni, do płonącego sopla lodu, ostrego i tępego, wbijającego się między każde z 12 par żeber. Mostek nie zatrzeszczał, choć pękał teraz i kruszył się pod niewidzialną siłą, duszącą go i niepozwalającą zaczerpnąć powietrza. A może jego już wcale tu nie było? Pierwszy głuchy krzyk wydobył się z piersi Olafa, lecz ten podobny był do szeptu. Nie liczyło się już nic, tylko aby zaczerpnąć tlenu, bo może ten niczym magiczny wywar uzdrowi jego płuca. Chwiejąc się i trzęsąc, ledwo podniósł na kolana, na czworaka czołgając w stronę okna, które zasłonięte było burgundową zasłoną. Niemożliwym okazało się sięgnięcie do klamki, choć potworne uczucie duszenia się i tak zaślepiało jego widoczność, czy w ogóle ta klamka tam była? Szarpnął jeszcze za firanę, zrywając ją z karnisza, a gdy ta odsłoniła schowany za szybą świat, resztką sił, aby ratować się przed śmiercią, bo przecież ta zbliżała się, przecież miała go w swoich objęciach, pięścią uderzył w jedną z małych szyb, tłukąc ją. Chociaż szkło wbijało się w palce, tak nie miało już znaczenia, ból nie był porównywalny do dziesiątków kolców, setek ciężkich butów i potężnego głazu, który bogowie spuścili na jego plecy i klatkę piersiową, zaciskając je w przypomnieniu, dlaczego świat był zły. Grudniowy powiew wiatru uderzył wprost w nozdrza Wahlberga, choć i to nie dało wiele, jedynie studząc rozgrzaną z braku tchu twarz. Musiał się wydostać. Koniecznie. Teraz. Już! Kolejne uderzenie w szybkę obok, kolejne rany i krople krwi, strużką spływające na posadzkę, na której klęczał, lecz nawet gdy zimnego powietrza w pomieszczeniu było więcej, tak dalej ból nie mijał. Pomoc nie nadejdzie, to już jest koniec. Nigdy nie odkryje, kto ściągnął na niego tę rozpacz, komu zawdzięcza tę tragedię, ale może świat zatrzyma się w miejscu i da mu ulgę, jeśli gołą ręką rozerwie listewki, otwierając sobie drzwi, aby mógł rzucić się przez nie i przerwać swój ból, potrzaskać sobie głowę. Ktoś go uratuje, ale na razie zaśnie, sen jest dobry, sen pomaga.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Zmęczenie wzięło górę nad nawracającymi marami, sprowadzając na Fridę sen głęboki, nieświadomy targającego mężczyzną niepokoju, który powinien być jednak doskonale zrozumiały po wyjawionych w nocy rewelacjach, nieomylnie skazujących Wahlberga na bliski w czasie atak choroby - właśnie ten, który przepowiedziała mu przy pierwszym ich spotkaniu, kolejnymi szczegółami nie pozostawiając zbyt wielu złudzeń co do tego, że błędy w interpretacji miała już dawno za sobą. Rzeczywistość nie zdołała się do niej przebić, gdy leniwie przewracała się na drugi bok, nie odczuwając, że współdzielona przestrzeń łóżka opustoszała przedwcześnie ani nie słysząc kroków krążących w ciszy po niewielkim mieszkaniu. Dopiero odgłos zamykanych drzwi łazienkowych uchylił ciężkie powieki i nakazał dłonią przesunąć po materacu, a gdy palce natrafiły tylko na pościel, miejscami wciąż ciepłą, otworzyła oczy szerzej, unosząc się na przedramieniu, by spojrzeć na tarczę zegarka i westchnąć z rezygnacją. Odrzuciła kołdrę w bok i zsunęła stopy na miękką wykładzinę, żałując gorzko, że dzień ten musiał się zacząć o tak okrutnie wczesnej porze. Ospałe kroki zaprowadziły ją do salonu, gdzie z podłogi podniosła wpierw wzgardzoną marynarkę, którą wygładziła, przewieszając ją przez oparcie fotela, a następnie jedwabny szlafrok, którego materiałem otuliła nagie ciało i przewiązała paskiem w talii, wiedziona odruchem kierując się dalej, do kuchni, by sięgnąć po dwie filiżanki na spodkach.
    Porzucona gdzieś pomiędzy nićmi dywanu szpilka nie zaprzątała jej myśli zbytecznie. Później, obiecywała sama sobie, czekając aż porcelana napełni się świeżo zaparzoną kawą, a do jej głowy przebijała się myśl, że nie wie nawet czy powinna sięgać po mleko lub cukier. Ruszyła ponownie w stronę sypialni, lecz nim zdążyła zadać pytanie o preferencje Wahlberga w kwestii porannej kawy, zza zamkniętych drzwi łazienki dobiegło ją głuche tąpnięcie i dźwięk tłuczonego szkła. Przesłyszała się?
    - Olafie? Wszystko w porządku? - spytała zaalarmowana, zbliżając się do drzwi i nasłuchując dalej. Kolejny brzdęk rozpryskującego się na kawałki szkła był już jednak nie do pomylenia, a brak oczekiwanej odpowiedzi stał się natychmiastowym zaproszeniem do naruszenia jego prywatności; nacisnęła klamkę i zdecydowanym gestem otworzyła drzwi, by ujrzawszy scenę rozgrywającą się w łazience, momentalnie rozbudzić się szybciej i skuteczniej niż po pierwszym łyku pozostawionej na kuchennym blacie kawy, której dziś nie zdążyli wypić.
    Burgund zerwanej zasłony wił się na czarno-białych kafelkach w niemalże poetycki sposób, lecz daleko jej było do zachwytu, gdy wszędzie wokół spoczywały ostre fragmenty wybitych szybek, przez które do wnętrza wdzierało się mroźne, grudniowe powietrze, a gdzieś pośrodku, gdzieś pomiędzy szkarłatnymi kroplami krwi klęczał Olaf, kontynuujący próby sforsowania łazienkowego okna w sobie tylko znanym celu.
    Co robisz? Pytanie samo cisnęło się na nieme usta, gdy rozszerzone źrenice chłonęły widok dziwnie spiętej, wykręconej sylwetki, zupełnie niepodobnej do tego postawnego i zdecydowanego w ruchach ciała, którego każdy skrawek badała dłońmi ledwie przed paroma godzinami. Oddech Fridy przyspieszył automatycznie do spółki z biciem serca. Nie musiała pytać - widziała to już wcześniej, a ponura świadomość spłynęła na nią wraz z lodowatym dreszczem biegnącym wzdłuż kręgosłupa. To już. Przestań. Zostaw. Chodź ze mną. Kolejne słowa przychodziły w chaosie jedne po drugich, żadne z nich jednak nie wybrzmiało, gdy na gardle Guldbrandsen zacisnęło się niewidzialne imadło. Z trudem wyszeptaną inkantacją i krótkim ruchem nadgarstka oczyściła podłogę z obecnych wszędzie odłamków szkła, przyspieszając kroku, by znaleźć się tuż obok mężczyzny, uklęknąć na kaflach i własnymi dłońmi ująć te zdecydowanie większe, w skupieniu walczące z listwą oddzielającą od siebie poszczególne segmenty okna.
    - Przestań - poprosiła, ledwie słysząc samą siebie, odciągając pokaleczone ręce od rozbitej szyby, ściskając mocno dłonie i obracając je we wszystkie strony w poszukiwaniu poważniejszych skaleczeń. - Sárr - powtarzała inkantację raz za razem, palcami przesuwając po wszystkich widocznych ranach, które teraz zasklepiały się jedna po drugiej. Dopiero wtedy dłoń uniosła wyżej, do policzka Wahlberga, by zwrócić jego twarz ku sobie i odruchowo wstrzymać oddech, gdy w białkach oczu spostrzegła szkarłat rozlanej krwi i wyraz bezbrzeżnego bólu. Rzucony na pastwę okrutnej choroby, nagle wydał jej się kompletnie bezbronny, przytłoczony niesprawiedliwą rzeczywistością i ciężarem, jaki na jego barkach złożyli bogowie. Powiedz mi co mam robić, krzyczały jej oczy, gdy palcami gładziła bladą skórę jego twarzy, nie znajdując we własnej głowie dobrej odpowiedzi na to, co powinna uczynić - ani czy jakkolwiek mogła mu pomóc. - Jestem przy tobie - szepnęła więc prostolinijnie, oplatając napięte mięśnie smukłymi ramionami i przyciągając Olafa ku sobie, jakby ciepłem własnego ciała była w stanie odpędzić od niego każde nieszczęście świata. - Zostanę tu.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Struga krwi kapała z drżących i ściśniętych w pięść palców, prosto na odbijającą księżycowe światło posadzkę mieniącą się bielą i czernią. Te zalewała kałuża o tysiącu kształtów. Wieszczyk mógłby interpretować jej kształty niczym woskowe rzeźby przelewane przez dziurkę od klucza, keromancja z juchy oddanej za ból nieść mogła jedynie zgubienie.
    Kap... Kap... Kap...
    Pierwsza plama przyjęła kształt chmury. A może to gwiazda? Olaf zwiesił na owej wzrok, czując, jakby zaraz każdy organ jego ciała miał wybuchnąć pod ciśnieniem. Krew zalewająca oczy zniekształcała wizję, a może to tej płynącej z rąk było tak wiele? Stan, w którym się znalazł, czynił to niemożliwym do odróżnienia. Pisk w uszach był nie do zniesienia, z zimny pot zalewający czoło i tak gorętszy był niż mróz wdzierający się do środka przez wybitą szybę. Nie miał już nawet świadomości, gdzie jest i dlaczego tam jest, mieszkanie było zupełnie obce, a widok za oknem, choć pozostawał znajomy, tak nie był oczywisty. Wyrywając drzazgi z listewki łączącej ze sobą małe okienka, godził się na każdy odłamek szkła wbijany w palce, pragnąc jedynie powietrza, zbawiennego tlenu i zimnego podmuchu wiatru, który miał uleczyć jego przypadłość, niezależnie od tego, jak surrealistycznie to brzmiało.
    Kap... Kap... Kap...
    Dopiero czuły głos, ledwie szept, przedarł się przez łączące go ze światem wyimaginowane pogrzebowe dzwony. Brak kontroli nad własnym organizmem dotyczył również umysłu, który zaślepiony pożądaniem ulgi gotów był odebrać sobie choćby życie.
    Przestań.
    Ale jak?
    Drgawki rozlewające się na całe ciało, drżące z zimna lub przerażenia usta i w końcu krew sącząca się z gardła, tuż po koniuszku języka, swoim metalicznym smakiem podobnym do opiłków srebra wbijających się w jubilerskie oko, raniła podniebienie, spływając z kącika ust wprost na brodę Wahlberga. Odnalazł jednak ciemne kobiece oczy i obietnicę wsparcia, która znaczyła więcej niż śpiew bogini, przebijający głuchą ciszę. Na krótki moment, ledwie sekundę, nie dłużej, w jego spojrzeniu jawiła się wdzięczność, ale i prośba, aby odebrała ten potworny ból, wyrzuciła go przez okno, wraz z całą dumą. Bólączka przyszła zbyt szybko, spodziewał się, że zostaną jeszcze dwie, może trzy godziny, że zdąży dostać się do własnego mieszkania, przywiązać pasami do łóżka i próbować przeżyć, tak, aby nikt go nie widział, a tymczasem kobieta, której nie potrafił zaufać, a która precyzyjnie przepowiedziała mu ten atak, klęczała teraz obok, czarodziejską mgiełką okalając trzęsące się ręce i przysięgając, że nie odejdzie. Nie powinna go takim widzieć, nikt nie mógł wiedzieć o skazie zalewającej organizm zmęczonego człowieka, a tymczasem jej uścisk, drobne ramiona okalające całą sylwetkę swoim ciepłej, niosły wytchnienie, choć nie na długo. Każdy ścisk, przyciągnięcie bezwładnego chorego ciała do siebie, jedynie przypominało, że niewidzialne imadło coraz mocniej ściska żebra, albo i już połamało je pod swoim naporem. Mogliby przygnieść go toną kamieni, albo lepiej złota, aby chociaż umarł godnie, okryty największym pragnieniem, a tymczasem pośród resztek szkła i kałuży krwi nie było żadnej chluby.
    O...Odej... Odejdź — szepnął, usiłując odsunąć się od Fridy, lecz wycieńczony organizm nie miał na tyle siły, aby móc jej się przeciwstawić, a każdy ruch gryzł. Nie miał już za grosz energii, aby klęczeć, ciężkie ciało bezwiednie opadło na podłogę. Drobna kobieta nie mogła mieć na tyle mocy, aby je powstrzymać. Nie było rozwiązania, pomimo dziesiątek tysięcy runicznych talarów wydawanych na leki przeciwbólowe, żaden nie działał. Wstyd, upokorzenie, pragnienie, aby to wszystko raz na zawsze się skończyło, ściągnęło jego dłoń w stronę okienek, które dalej, choć już bez sił próbował oddzielić od siebie, aby stworzyć przestrzeń wystarczająco dużo, by móc wydostać się przez nią i skoczyć, tak jak Lissbeth Wahlberg przed laty, choć nie pragnął w imię swojej matki odebrać własnego życia, a jedynie zakończyć atak choroby. Kolejny podmuch chłodu przedostał się przez pęknięcia, wdzierając w płuca Olafa, który zaciągnął się nim, jak cygarem. Mięśnie brzucha kurczyły się i rozkurczały, ostatecznie wyginając ciało w nienaturalną pozycję, w jakiej umięśniona sylwetka była jedynie zlaną i wykrzywioną masą. Szukając odpowiedzi na niezadane pytanie, wyciągnął dłoń, usiłując złapać tą należącą do Fridy, a gdy to udało się, tak zacisnął swoją, w niemej prośbie, by jednak nie zostawiała go samego. — Prze... Przepraszam — ledwie wyrwało się spomiędzy warg, tuż przed tym, gdy donośny krzyk rozdarł powietrze, a plecy Wahlberga wygięły się w łuk, z kącika ust poleciała strużka krwi z przegryzionych policzków i oczy zalały czerwienią. Najgorsze dopiero miało nadejść.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kompletnie niegotowa na zastaną o poranku scenę, tak graficzną i tak brutalnie przedzierającą się do samej istoty jej jestestwa, pożegnała się z osiadającymi na ciężkich powiekach resztkami snu szybciej niż z przypadkowo spotkanym na ulicy wzgardzonym kochankiem. Myśli huczały jej w głowie, zalewając jej wnętrze gwałtowną, chaotyczną falą, mącąc chłodne kalkulacje swoim natłokiem i przyspieszając puls skokowo. To nie tak miał być. Nie tak miał wyglądać ten poranek, nie tak miała skończyć się upojna noc, wyznaczająca nowy początek ich relacji. Próbowała przywołać do siebie wspomnienie realizującej się właśnie wizji, przypomnieć sobie czy i tam widziała pozornie nieistotny, choć tak ważny szczegół jak czarno-białe kafle, sugerujące w dość oczywisty sposób lokalizację, w której Wahlberga zastanie atak bólączki - lecz bezskutecznie. Potrząsnęła głową przecząco.
    - Zostanę tu - powtórzyła uparcie, z większą mocą, nie reagując zgodnie z jego wolą nakazującą jej odejść, nie potrafiąc wyobrazić sobie scenariusza, w którym pozostawiała go samemu sobie na zalanej krwią i okraszonej ostrymi odłamkami szkła podłodze, by skręcany niewyobrażalnym bólem kontynuował próbę wybicia łazienkowego okna w sobie tylko znanym celu. Dokąd zresztą miałaby pójść? Do kuchni, pić w spokoju stygnącą z wolna kawę? Z powrotem do łóżka, by przespać resztę poranka, jakby dzień toczył się zwyczajowym rytmem? Jakim cudem miałaby odejść w wyrazie najwyższej obojętności, przekreślając tym samym wciąż świeże wspomnienie czułych objęć, które dały jej wszystko czego pragnęła gorączkowo od tygodnia? Bezwładne ciało osunęło się w dół i choć Fridzie brakło sił, aby temu zapobiec, pochyliła się, własnym przedramieniem asekurując kark Wahlberga, chroniąc go przed uderzeniem głową o twarde kafle. Dłoń przytknęła wpierw do jego czoła, a następnie, gdy to okazało się być dalekie od rozpalenia, do nagiej skóry na wysokości dudniącego głucho serca - była lodowata. Choć wdzierające się do wnętrza łazienki mroźne powietrze było najwyraźniej tym, czego Olaf szukał, tak zdrowy rozsądek przebijał się na pierwszy plan, nakazując przeciwdziałać dalszemu wychłodzeniu szarganego atakiem choroby organizmu. Wysunęła rękę spod męskiej szyi i wyprostowała nieco plecy, po chwili wyciągając dłoń w kierunku wybitych szybek, by szepnąć Vinna i przywrócić spójność przezroczystej tafli, odcinając grudniowy podmuch wiatru. Hitta. Kolejna inkantacja przywołała miękką kołdrę, która pomknęła w jej kierunku przez otwarte drzwi i którą przykryła wykręcające się co chwila ciało, nie znosząc ani słowa sprzeciwu. Powtórzona formuła tym samym szlakiem przywołała poduszkę, którą Guldbrandsen ulokowała pod ostrożnie podniesioną głową Olafa. Ostatnie zaklęcie wypowiedziała przykładając palce do podłogi, aktywując system ogrzewania, by nie gryzła skóry chłodem kafli. Kolejny spazm wstrząsnął umięśnionym ciałem, dłoń zacisnęła się silnie wokół jej dłoni, a ona sama pochyliła się nad nim ponownie, odnajdując naznaczone cierpieniem i rozlaną krwią oczy. - Nie przepraszaj - szepnęła, odgarniając z jego czoła półdługie włosy jakby w ponownym zapewnieniu, że nigdzie się nie wybiera. Zacisnęła mocno szczękę, czując zgrzyt zębów, gdy w niewielkim pomieszczeniu wybrzmiał rozdzierający, niemalże nieludzki krzyk, gdy ciało wygięło się ponownie pod nienaturalnym kątem, gdy żywy szkarłat ściekał nową ścieżką w dół, a jej własne oczy zaszkliły się ostrzegawczo zbierającymi się pod powiekami łzami bezsilności - i przerażenia. Co powinna robić? Do kogo posłać wiewiórkę z rozpaczliwą prośbą o pomoc? Kogo wezwać, by ulżyć w cierpieniach mężczyzny, o którym wciąż wiedziała tak niewiele?
    Przełknęła ślinę głośno, sięgając po ostatnią deskę ratunku. Wsunęła się pod kołdrę, układając się na boku wzdłuż jego ciała, tuż obok, mięśnie stykając z mięśniami, a skórę ze skórą. - Spójrz na mnie - poprosiła, obiema dłońmi ujmując jego twarz po bokach, palce lokując na policzkach, pod szczęką i za uszami i delikatnym, choć zdecydowanym gestem zwracając oblicze Wahlberga w swoją stronę. - Patrz mi w oczy, Olafie. Słuchaj mojego głosu - kontynuowała, przechodząc z szeptu do przyciszonego, choć doskonale słyszalnego głosu, w którym miała nadzieję, że wybrzmiewa drzemiąca w niej siła przekonywania, która nakazywała sięgnąć po alternatywne, powszechnie pogardzane remedium. - Oddychaj głęboko, poczujesz ulgę - oby. Mówiła tonem spokojnym, skutecznie maskującym własne rozedrganie, gdy skupiała się całkowicie na tym, by skrzyżować spojrzenie z piwnymi tęczówkami i zakleszczyć je w hipnotycznej więzi. - Oddychaj, Olafie. Wdech... i wydech. I raz jeszcze, wdech... i wydech - mówiła dalej, wciąż tym samym głosem, w którym krył się jej własny upór i nieskażona fałszem chęć pomocy, nie przerywając kontaktu wzrokowego i nie wypuszczając mężczyzny z objęć, choć dłońmi błądziła po jego twarzy, by ponownie odgarnąć zwichrzone, hebanowe włosy i zetrzeć strużkę krwi sączącej się z ust. Sárr. - Oddychaj. Ten ból jest tylko w twojej głowie, oderwij się od niego, wyłącz go - przekonywała, coraz mocniej i dobitniej akcentując zgłoski, by skuteczniej przebijały się do zmęczonego umysłu, pragnącego tylko wytchnienia. - Oddychaj razem ze mną. Nie pozwolę, by stała ci się krzywda.
    Nie pozwolę.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Czuł się tak, jak czują się żałośni mali ludzie, którzy w życiu nie osiągnęli zupełnie nic i warci byli mniej niż zero, którzy na ośnieżonych midgardzkich ulicach żebrali o restauracyjne resztki, którzy własnymi łzami ogrzewali policzki, którzy byli puści i nie znaczyli nic, gonili za celami, których nie osiągali, a następnie upadali, zdzierając z kolan skórę. Czuł się tak, jak czują się przegrani, ci, których zdradzono, zostawiono i wykorzystano, którzy nie mogli szczycić się choćby cichym głosem, a jedynie pragnieniem, aby kiedyś było lepiej. Był zły, smutny, zrozpaczony, bo ból towarzyszący temu atakowi przekreślał wszystkie poprzednie, choć w rzeczywistości był dokładnie taki sam, tak samo silny i rozwalający wszystkie komórki ciała. Łaknąc powietrza, tak naprawdę pragnął leku, który nigdy nie nadejdzie, medycyna była bezradna, chociaż bólączką nie należała tylko do niego. Jak wielu galdrów musiało mierzyć się z tym poczuciem niesprawiedliwości? To nieważne, teraz liczył się jego własny ból.
    Całe życie pozował, oszukując samego siebie, że jest twardszy niż reszta świata, a przez marmurową powłokę przebijało się dłuto, krusząc ową, jak zwykły gips. Wahlberg za żadne pieniądze świata nie chciał, aby ktokolwiek widział go w tym stanie, a już na pewno nieobca kobieta, której nie potrafił zaufać. Miała rację co do własnego daru, teraz to wiedział, ale nie znając motywacji, jakie nią rządziły, mógł właśnie wpadać w pułapkę, a jednak gdy leczyła rany powstałe na jego rękach, których przecież pod strumieniami krwi i tak nie czuł, zbyt skupiony na rozsadzającym klatkę piersiową bólu, gdy jucha rozlewała się po czarno-białych płytkach, a gdy ta czułym głosem szeptała, że zostanie, wtedy też spojrzenie zawiesił na niej na dłużej. Frida miała stać się ostoją w tym potwornym momencie, jedynym stabilnym elementem otoczenia. Miała rację, to na niej musiał się skupić, przecież to pomagało. Wyciskane soki radzone przez znachorów, dziesiątki wywarów, medytacje, oddechy, to wszystko było na nic, Olaf był już wystarczająco przyzwyczajony do tego, że zwyczajnie musi przeżyć, choć w tej jednej sekundzie oddałby wszystko, aby umrzeć. Ktoś w końcu by go uratował, a zwykły sen potrafił odjąć ból jak za pstryknięciem palcami, tyle że sen nie przychodził, ani nikt nie pstrykał.
    Przestał rozumieć co dzieje się dookoła, gdy nagle na obolałe ciało spłynęła miękka kołdra. Tylko skupiony widz zorientowałby się jak długo trwały te drgawki, jak wiele energii musiał włożyć w to, aby je powstrzymywać, choć nie było to możliwe. Miała stać się zabawką, a teraz tworzyła mu posłanie na zimnych płytkach, które miększe było od chmur proszących śniegiem na Midgard. Ogrzewała go, odcinając karcące skórę bodźce, choć przecież te były tym, czego mężczyzna potrzebował. Ratunkiem tej sytuacji był tylko jego brak sił. Chwilowy.
    Szept, który wydobywał się ze spierzchniętych ust, nie przypominał żadnego konkretnego słowa, a on sam nie wiedział, co tak naprawdę chce jej powiedzieć. Ten uformował się w końcu w krzyk. Przeraźliwy i rozdzierający wszystko wokół krzyk. Poza nim nie było już nic, jakby cały wszechświat skupiał się na sile wydobywającej się z wygiętej w nienaturalnym łuku sylwetki, prosto spod kurczącej się klatki piersiowej. Na umięśnionym brzuchu wystawały teraz żebra, gdy brak tchu powoli zaciskał płuca, bo wrzask próbował wydobyć więcej sił, aby móc trwać. Słowa Fridy były już niczym, zbyt małe i ledwo słyszalne nie wpadały do uszu Wahlberga, brzmiały jak mówione przez grubą szybę, jak pod wodą, a jednak zgodnie z poleceniem i ruchem jej dłoni, odwrócił szczękę, spoglądając w kobiece oczy, przerażone i zeszklone. Nie powinna go nigdy takim widzieć. Co z dziesiątkami godzin, w których pozował na niewzruszonego? Co ze słowami, że ma się dobrze? Co z potężną męską sylwetką, teraz uginającą się pod ciężarem całego świata? Krzyk w końcu przerodził się w bezdech, a żyły pulsujące na skroniach i rękach przybierały dziwnie rumiany kolor, tak samo zresztą, jak wciąż lodowate policzki. Nie czuł już ani leżącej na nim kołdry, ani jej dłoni, zatapiał się w cichym, lecz słyszalnym głosie, wkręcającym się w głowę, jakby próbował odebrać ból.
    Wdech i wydech. Tak jak nakazała. Wdech i wydech.
    Oddychał więc głęboko, zgodnie z poleceniem, nie potrafiąc oprzeć się temu urokowi, choć ciało wzbraniało się, a umysł płakał, tak oddychał, jak pod rozkazem.
    Wdech i wydech. Ulga nie przyszła.
    Nie panował już nad odruchami własnego ciała, czując, jak gałki oczne właściwie zastygają otwarte i drętwieją, tak samo, jak wszystkie jego kończyny, jakby wewnętrzna walka dopiero miała nastąpić, lecz ból nie odchodził. Próbowała, błagała, nie prosząc głośno, ale czym były jej słowa w zderzeniu z najstraszniejszym monstrum, czyniącym z ciałem Wahlberga co tylko pragnął? Metaliczny smak krwi rozchodzący się w ustach nie ustawał, choć nie czuł już jego ciepła. Wokół nie brakowało tlenu, a jednak wciąż oddychając, nie potrafił go zdobyć. Czy świat się kończył? Czy przyszedł Ragnarök?
    Puść — szarpnął jej dłoń zbyt mocno, zbyt agresywnie i niepokojąco ciężko, odrzucając ją od siebie w bok, a sam zbierając wszelkie siły, jakie trwały jeszcze w jego ciele rozpoczął najtrudniejszą wędrówkę tego poranka. Oddychał, tak jak nakazała, lecz ręce sięgały do szyby, dopatrując się, że ta nie przepuszcza już tlenu, że zastygła, stała się czymś na pozór tafli szkła. Potrzebował się oderwać, zostawić to wszystko, zniszczyć każdą komórkę własnego ciała.
    Przepraszam, moja miła. Nie mam nad sobą kontroli, jestem tylko pionkiem w grze potwornej choroby, która wyniszcza mój umysł, poddałem się jej, bo nie potrafię sobie z nią radzić. Przepowiedziałaś mi ją, a ja nie słuchałem. Przepraszam, najdroższa.
    Sięgnął po kawał kruszonego szkła, który zacisnął w dłoni, pozwalając, aby ten wcisnął się w nią, rozcinając skórę, a następnie wbił go w klatkę piersiową, celując gdzieś tam, gdzie kiedyś było serce, choć i do niego nie miał szans się dorwać, bo klatka stworzona z żeber skutecznie zatrzymywała ostry obiekt. Choćby miał wyciąć z siebie płuca, tak uwolni się od tego bólu, bo ten, który wydobył z piersi brunatną krew, był już niczym.
    Wdech i wydech. I wtedy przyszła ulga.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nie odczuwała nawet śladowej satysfakcji, gdy tuż przed jej oczyma rozgrywała się scena, którą przepowiedziała przy pierwszym ich spotkaniu, w najśmielszych snach nie spodziewając się jednak, że jej samej przyjdzie być tego świadkiem. Choć całymi latami zwykła gnać ślepo w pogoni za kolejnymi strzępami przyszłości ofiarowanej jej przez bogów, choć niejednokrotnie kroki, na jakie się decydowała, by wzmocnić trans i na dłużej schwycić jedną z Norn za dłoń, pragnąc dostrzec więcej i wiedzieć więcej, były naznaczone oczywistym i usilnie przez nią ignorowanym ryzykiem, tak nie trwała w bezkrytycznym zachwycie nad własnymi proroctwami, gdy te okazywały się być kasandryczne i jednocześnie skazujące ją samą na bycie posłańcem wiadomości, których nikt nie był gotów wysłuchać. Pamiętała każdy szczegół twarzy wszystkich tych, którym wyjawiała okraszoną goryczą prawdę, ściągając na nich koszmary, gdy spodziewali się świetlanej przyszłości i nie rozumieli za jakie grzechy czeka ich odwrotność własnych marzeń. Pamiętała twarz matki, gdy będąc zaledwie dziewczynką, wieszczyła śmierć ojca, pamiętała twarz dyplomaty, którego odzierała ze złudzeń, że którekolwiek z jego dzieci dożyje własnej dorosłości, pamiętała twarz doskonale prosperującego biznesmena, którego czekało bankructwo, pamiętała twarz żeglarza, który miał już nigdy nie wrócić do domu. Kolejne przebłyski wspomnień, kolejne zszokowane twarze, kolejne wypełnione niedowierzaniem lub płynącą z wyparcia kpiną tęczówki we wszystkich barwach świata wirowały w jej głowie, wyzierając z odmętów pamięci niepowstrzymaną i niechcianą falą, po raz kolejny dobitnie przypominając, że to, co w oczach innych jawiło się jako błogosławieństwo od samych bogów, w równej części było przekleństwem. Niewidzialny ciężar, który zdawał się być zbyt wielki, by wątła sylwetka się pod nim nie złamała, spadał na jej barki po raz kolejny, gdy na pierwszy plan ponad wszystkimi innymi przebijała się wykrzywiona nieludzkim bólem i rozdzierającym krzykiem twarz Wahlberga, nieznajdującego ulgi w cierpieniu pomiędzy potłuczonym szkłem i metaliczną wonią rozlanej na podłodze krwi.
    Logika podpowiadała, że jej rozpaczliwa próba niesienia pomocy z góry skazana była na porażkę, że nawet hipnotyczna moc słów nie była zdolna przebić się przez mur, który wokół mizerniejącego w oczach mężczyzny wznosiła brutalna choroba, zamykająca go w więzieniu własnego ciała i odcinająca praktycznie wszystkie bodźce zewnętrzne - nieznosząca bezczynności natura nakazywała jednak próbować wciąż i wciąż, wbrew wszystkiemu i wszystkim, bo nawet jeśli ulga byłaby szczątkowa, nawet jeśli byłaby chwilowa, tak byłoby to warte. Pozornie niewzruszona początkowym brakiem reakcji, mówiła więc dalej, dłoń mocniej przyciskając do jego policzka, by nie odrywał od niej spojrzenia, gdy już raz je pochwyciła w swe sidła. - Słuchaj moich słów, Olafie, skup się na moim głosie, skup na nim wszystkie swoje myśli - prosiła głośniej, bezsilność i przerażenie wygrywające fałszywe nuty na jej strunach głosowych spychając gdzieś do ciemnego zakamarka własnej świadomości i zastępując je nieustępliwą pewnością, w której odnaleźć miał oparcie. - Przetrwasz to, słyszysz? Jesteś silniejszy niż ten ból, silniejszy niż ta choroba. Przetrwasz to - kontynuowała, pomiędzy kolejnymi zgłoskami wznosząc nieme modły do wszelkich możliwych bogów, bóstw i bożków o to, by okazało się to być prawdą. Klatka piersiowa Wahlberga unosiła się i opadała miarowo, a oczy zastygły w bezruchu; przez parę ulotnych chwil łudziła się, że oto już, że wpadał właśnie w błogostan transu, że zaledwie kilka uderzeń serca dzieli go od momentu, w którym po zmęczonym ciele rozleje się ciepłą falą poczucie ulgi, lecz wtem ze złudzeń odarł ją gwałtowny gest, nagłe szarpnięcie, odpychające nie tylko jej nadgarstek, ale i ją samą. Usta zacisnęła w wąską linię, raz jeszcze zderzając się z niewidzialną ścianą i raz jeszcze mierząc się z zalewającą jej trzewia goryczą rozczarowania - i natrętną myślą, aby ustąpić tam, gdzie sam jej nie chciał. Odsunęła się z łatwością zapewnioną przez śliską taflę kafli i uniosła do klęku, nogi podkurczając w kolanach i po prostu patrząc jak dłonią wciąż szukał przerwanej ciągłości szyb i wpadającego pomiędzy lodowatego podmuchu, choć prowizorycznie naprawione okno odcięło mu tę możliwość. Co powinna zrobić, gdy wszystko po kolei zawodziło? Co powiedzieć, gdy słowa zdawały się być miałkie i nic nieznaczące, za słabe w zestawieniu z tym, z czym miały się mierzyć? Jak reagować, gdy w bezprecedensowej sytuacji dobre rozwiązania uparcie nie przychodziły? Kogo prosić o pomoc, gdy pomocy nie chciał nawet od niej samej?
    Niezdecydowanie trwało zaledwie chwilę - lecz o chwilę za długo.
    - Nie! - Tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady błysnęły niepokojem, lecz ręka wystrzelająca w jego kierunku była zbyt powolna, gdy męska dłoń zacisnęła się na ostrym jak brzytwa odłamku, nie tylko haratając jej wnętrze, ale i wbijając szkło w napiętą skórę klatki piersiowej, której rozorane pierwsze warstwy bluzgnęły ciemną krwią. - Przestań - syknęła zszokowana, rzucając się do przodu, zupełnie jakby była w stanie tym gestem cofnąć czas i odczynić krzywdę, jaką sam sobie wyrządzał w przypływie desperacji. Co właściwie zamierzał osiągnąć tym wariackim czynem? Czy to w serce celował, za nic mając sobie ramy żeber uniemożliwiających tę próbę? Czy spróbuje raz jeszcze, naznaczając nagą pierś kolejną szramą, jakby ubytek krwi miał się równać złagodzeniu ataku choroby? - Przestań - powtórzyła uparcie, próbując zdjąć palce Olafa z odłamka, jednocześnie zaciskając palce drugiej dłoni na wolnym brzegu szkła, by wyszarpnąć je z rany i odrzucić w bok, tak daleko, jak tylko starczyło jej sił, by mężczyzna nie zdołał już więcej sięgnąć po ostrze. - Nie jesteś sobą, nie pozwól, by ten ból cię definiował - parła dalej w zaparte, pochylając się nad nim, by przyłożyć do ziejącej czerwienią rany bladą dłoń i docisnąć, nie spostrzegając nawet, że z krwią wypływającą spomiędzy jej palców mieszała się jej własna. - Nie pozwól, by brał nad tobą górę i tobą kierował - wyrzekła, nie pozwalając sobie na to, by rozedrganie wybrzmiało w jej głosie, gdy wciąż uciskając szerokie rozcięcie, raz jeszcze dotknąć twarzy Wahlberga i raz jeszcze zaszklonymi oczami odnaleźć jego spojrzenie, nie przyjmując do wiadomości tego, że mógłby odtrącić ją ponownie. - Wróć do mnie. Słyszysz? Wróć do mnie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Co by się stało, gdyby zawierzył jej przepowiedniom od samego początku? Przecież wiadomość o tym, na co choruje, nie oglądała światła dziennego, samo wydobycie jej, chociażby od Lykke, musiałoby kosztować wiele. Nikt nie był w stanie określić, kiedy dokładnie ból nadejdzie, a jednak ona zrobiła to, tydzień przed atakiem, okazując się tym, za kogo się podawała. To jednak nic nie zmieniało, ponieważ na bólączkę nie był w stanie być gotowym. Eliksiry przeciwbólowe, kontakt z uzdrowicielem, dziesiątki roślinnych wywarów, kadzideł, mantr i tym podobnych, były warte tyle, co nic. Żałować mógł jedynie, że nie słuchając tego, co chciała mu przekazać, teraz cierpiał w obcej łazience, przy obcej kobiecie, a nie sam we własnym domu. Równocześnie Olaf doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nikt by mu nie towarzyszył, nie powstrzymywał samobójczego zapędu jawiącego się jedynie w tych atakach, masochistycznej potrzeby odebrania sobie tortur i zastąpienia ich ratunkiem substytutu, nad którym miałby pieczę. Może to właśnie to było najgorsze? Brak kontroli nad własnym stanem? Ktoś musiał do tego doprowadzić, nic nie działo się bez przyczyny, jednak przeklinać mógł tylko bogów, którzy zechcieli przekazać mu rozpacz. Nie był nawet w stanie dosłyszeć w słowach Fridy hipnozy, zorientować się, że własnym talentem wpływa na jego wolę, zmuszając do rytmicznego oddechu, którego wcale nie chciał. Pisk w uszach nie ustawał, suchość gardła piekła, a jednak Wahlberg usiłował skupiać się tylko na towarzyszącej mu kobiecie. Na jej przerażonych oczach, na pragnieniu pomocy, jakby nie czerpała z tej chwili niczego dla samej siebie, a rzeczywiście próbowała pomóc, choć była to typowo syzyfowa praca. Całą świadomą uwagę poświęcał jej, gdy ból nieświadomość rozkrajał na ćwierci, tak jakby zła dusza wnikała w jego ciało, płuca wypychając przed żebra, spragnione nicości. Wpatrywał się w nią jak w obrazek, nawet jeśli jego wzrok był nieobecny, oderwany od rzeczywistości. Ten nie nosił w sobie śladów narkotyzowanych wywarów, był jedynie efektem rozpaczy. I co z tego, że przed sobą miał boginię, skoro demoniczna choroba wysysała całą uwagę?
    Przetrwać. Tylko i aż tyle. Mężczyzna pragnął wolności, ucieczki gdzieś w wietrzną otchłań, gdzie skąpiąc sobie materialnych darów, mógłby jedynie żyć. Z nią, czy bez niej, to bez znaczenia. Szrama rozdzielająca teraz mięśnie klatki piersiowej, z której sączyła się gęsta czerwona maź, była nieporównywalna z bólączką, a jeśli ktoś w każdym z Dziewięciu Światów myślał, że wie, czym jest cierpienie, tak nie wiedział zupełnie nic. Chłód wyczuwalny na gorącej skórze i nieistniejący podmuch świeżości, jaką w nią uderzył podparty był krzykiem Fridy przedzierającym przestrzeń małej łazienki kontrastującej ze szkarłatem krwi. Krótkie słowo „nie” nie znaczyło nic w ogromie reszty zdarzeń, choć o dziwo skutecznie sprowadzało Olafa na ziemię, gdy zdawało się, że najgorsze minęło. Pozorna władza nad własnym losem sprowadziła go do momentu, w którym kawałkiem szkła rozcinał swoją pierś, ta sama pozorna władza wpychała go w zimną taflę biało-czarnych kafli.
    Wstyd. Tylko i aż tyle. Upokorzenie, nad którym nie miał kontroli, było teraz więcej niż odczuwalne, gdy słodkie i gładkie dłonie panny Guldbrandsen zalewały się posoką, dociskane do piersi kochanka. Popękane naczynia krwionośne topiły jego oczy i rozmywały obraz, lecz wyraźnie mógł skupić wzrok na jej obecności, obserwując drżące usta, bladą ze strachu twarz, która przed ledwie kilkoma godzinami jęczała w ekstazie. Nigdy nie powinna go takim widzieć, ponieważ w kobiecych myślach chciał błyszczeć niczym niezmącona sztormem figura, posąg z kamienia, ostoja spokoju i cierpliwości. Pragnął być takim, jakiego siebie pisał, nawet jeśli poraniony umysł co rusz przypominał, jak daleko było do tego stanu. Atak sprowadzał tylko hańbę, trwogę i kompromitację, a te uczucia stopniowo napływały w mężczyznę, mieszając się z ostatkami szarpiącego organizm bólu. Choć oddech miał spokojny, a z pociętej dłoni wypuścił szklany sztylet, tak wciąż zarówno ciału, jak i głowie daleko było do błogości, zimno powietrza mieszało się z gorącem szkarłatu, wilgoć potu z suchością podniebienia, a lament z ekstazą i adrenaliną. Zorientowanie się w położeniu trwało chwilę, w której trakcie czas wydłużał się niemiłosiernie, sprowadzając Olafa znów do Midgardu, znów do Starego Miasta, na czwarte piętro mieszkania kochanicy. Z ciszą na ustach, wciąż drgając, spojrzał w dół na własne żebra, skąd sączyła się krew, którą ta próbowała hamować swoją osobą. Mogliby położyć się w wannie i pozwolić, by porcelanowe naczynie wypełniało się juchą, którą w końcu ich zatopi, lecz nie byłby to obraz piękny, a smutny, choć wart umieszczenia na płótnie. Potworność bólu malała, gdy własnymi pociętymi palcami, na których zasychała warstwa posoki, sięgał do rany, aby zobaczyć, jak grube nacięcie zdołał tym razem wykonać. To nie pierwszy i nie ostatni taki dzień, nie pierwsza i nie ostatnia taka noc, gdy oddaje się chorobie, aby przejęła kontrolę nad jego osobą i definiowała go, przeciwnie do polecenia Fridy.
    Najdroższa — wyszeptał, lecz jego głos nie niósł w sobie spokoju, wyraźnie wyczuwalny był w nim niepokój, strach i żałość, jaka teraz nim rządziła. Nie miał więcej słów, działał już machinalnie. — Tylko moment... Jeden... Dreyri létta — wypowiedział czar, a promień jego nadziei mógł być już pewien skąd na ciele właściciela galerii tyle blizn. Sam je sobie uczynił. Zaklęcie zdołało powstrzymać szkarłat przed opuszczaniem jego piersi, choć ten, który już wypłynął, tworzył wokół nich śliską i paskudną kałużę. To nie sielanka, to horror. Zmęczony, znacznie osłabiony utratą krwi i wciąż w potwornym bólu, który zdawał się bardzo powoli odpływać, padł twarzą w jej kolana, nie bacząc na pobrudzenie, a z męskich powiek wylały się dwie pojedyncze łzy. Trwał w ciszy, nie zadręczał jej już krzykiem, jedynie własną rozpaczą, nie będąc w stanie spojrzeć w ciemne spragnione wyjaśnień oczy. Bólączka wciąż trwała, potrwa jeszcze wiele godzin, ale najgorsze minęło. Drżąc i upadając w końcu z kolan na biodra, chwycił jej dłonie pomiędzy swoje, dostrzegając, że jucha nie zasycha, jakby uwalniała się spomiędzy jej linii papilarnych.
    Jesteś ranna... Sárr — gładkie i drobne palce zamknął w swoich, wciąż krwawiących, choć to nie miało już żadnego znaczenia, ten ból był niczym. — Przepraszam, błagam... Nie panuję nad tym, nie mam kontroli — był bardziej szczery niż kiedykolwiek wcześniej przy niej. — Błagam — choć sam nie wiedział o co. Czyżby panna Guldbrandsen zamierzała go wyśmiać? Wykorzystać sytuację, może nawet zrobić zdjęcie, które posłuży magazynom żerującym na takich galdrach, jak on? Nie podniósł się, z rozpaczą ściskając jej uda, w które wciskał teraz twarz, zostawiając na nich mokrą od skruszonych i przemęczonych łez plamę.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Na nic zdawały się wszystkie prośby, błagania czy nalegania, hipnotyczne słowa, szepty czy krzyki, gdy ponura rzeczywistość nakazywała pannie Guldbrandsen w końcu dostrzec niewygodną prawdę, że oto nie na wszystko miała jednak wpływ - i że Olaf Wahlberg po raz kolejny nie dawał się zamknąć w ramy, że zamiast tego prześlizgiwał się pomiędzy jej placami i umykał chwytowi bezpowrotnie niczym ziarnka złocistego piasku z rozbitej klepsydry. Nie potrafiła zrobić już niczego innego. Żaden świetny pomysł nie rozbłyskiwał w myślach sparaliżowanych przerażającym w swej bezpardonowej prostocie, niemalże zwierzęcym strachem, gdy wszystko po kolei zawodziło, a ona pierwszy raz od naprawdę dawna czuła się kompletnie bezradna, jakby znów była zaledwie małą dziewczynką bez żadnej mocy sprawczej czy decyzyjnej. Próbowała zmusić usta to ułożenia się w blady uśmiech, próbowała brzmieć spokojnie lub przynajmniej pewnie, obstając twardo przy swoim i nie dając się odepchnąć niczym wzgardzona szmaciana lalka, lecz to wszystko wciąż było za mało. Czy to możliwe, że naprawdę nie znajdowało w jej zasięgu absolutnie nic, co mogłaby uczynić? Czego nie dostrzegała? Na co nie potrafiła wpaść?
    - Powiedz mi jak mogę ci pomóc. Powiedz mi co mogę zrobić - prosiła znowu, gdy ból malał z wolna, pozwalając pierwszym słowom ulecieć z wysokości przepełnionej napięciem grdyki. Czy powinna wysyłać pilną wiewiórkę do uzdrowiciela - a jak tak, to którego? Czy Wahlberg miał jakąś rodzinę lub zaufanego przyjaciela, który wiedziałby dokładnie jakie kroki należało podjąć, by ulżyć mu w chorobie w najskuteczniejszy z możliwych sposobów? Czy powinna przeszukać własną domową apteczkę w próbie odnalezienia cudownego remedium, skutecznego eliksiru, który da radę złagodzić ból i przywrócić mężczyźnie witalność utraconą wraz z krwią, teraz zbierającą się na podłodze w szkarłatne kałuże będące żywym dowodem rozgrywającej się w łazience makabreski? Patrzyła w bezruchu, jak Olaf zasklepia ranę na własnych żebrach, ukrócając tym samym dalszy wypływ ciemnej posoki i cofnęła własną dłoń, niejako z powątpiewaniem śledząc postęp prowizorycznego naprawiania ciągłości tkanek, którą w przypływie bezbrzeżnej rozpaczy sam przerwał. Czy to znaczyło, że najgorsze już minęło, że najsilniejszy atak był już szczęśliwie za nimi i teraz mogło być już tylko lepiej, cokolwiek dokładnie nie kryłoby się pod tym cierpliwym frazesem? Ulotny przebłysk naiwnej nadziei zniknął równie szybko jak się pojawił, gdy Wahlberg zachwiał się jak wiktoriańska debiutantka w trakcie swojego oficjalnego wejścia do socjety i opadając twarzą prosto na jej nogi i zwichrowany, wgnieciony materiał szlafroka, zanurzył się w jej uda w sposób zupełnie odmienny do tego, w jaki czynił to przed zaledwie kilkoma godzinami, gdy połyskujące wilgocią szlaki na jej alabastrowej skórze zostawiała obezwładniająca rozkosz, a nie łamiące serce swoją żałością łzy. To właśnie one, dwie pojedyncze krople wsiąkające w miękkość jedwabiu wywarły na Fridzie druzgocące wrażenie, bo oto człowiek, który od ponad tygodnia jawił jej się nieomal jako niezniszczalny, który raz za razem udowadniał, że jest nie tylko tytanem pracy, ale i kowalem własnego losu, wytrwale i bez wytchnienia kształtującym swój własny sukces - teraz skręcał się w bólu, przeraźliwie bezbronny i wypierający krążące wokół jego osoby rozpustne myśli na rzecz wzbudzanych w niej odruchów bycia blisko w sposób kompletnie nienaznaczony erotycznym zabarwieniem. - Spokojnie... zostaniemy tu tak długo jak będzie trzeba - szepnęła, po czym smukłymi palcami dotknęła splątanych w nieładzie hebanowych włosów, by niespiesznie przeczesywać je kojącym gestem, gładząc również zmarszczoną w napięciu twarz, a drugą dłonią krążąc po męskim karku z czułością, na jaką nawet nie próbowała się porywać ubiegłej, wypełnionej ekstatycznymi jękami nocy. Nie protestowała, gdy chwycił obie jej dłonie, ściągając je do siebie i dopiero teraz spostrzegła, że ślady, które nimi zostawiała, pochodzą z rozciętej z niemalże chirurgiczną precyzją skóry, a nie z ran, jakie poniósł mężczyzna.
    - To nic, to nie ma znaczenia... - pokręciła przecząco głową, bo samo rozdrabnianie się nad tak niepoważną kwestią zdawało się być niemożliwie grubiańskie w zestawieniu z jego prywatną tragedią, czyniącą z łazienkowej podłogi główną scenę dla dramatycznego przedstawienia w pięciu aktach. Na którym akcie byli właśnie w tym momencie? Ile jeszcze czasu Wahlberg miał zachować względną trzeźwość umysłu nim jego ciało ponownie przeszyje spazm bólu niemożliwego do powstrzymania? Frida przygryzła dolną wargę z namysłem, by po chwili, obracając we własnych dłoniach jego dłonie, ponownie mruczeć pod nosem inkantację Sárr i zasklepić już ostatnie z punktów, z których wciąż sączyła się świeża krew. - Nie masz za co przepraszać, nie masz z czego się tłumaczyć, nie masz o co błagać. Nie rób tego - protest wybrzmiał w jej głosie zdecydowanie, choć nie miała zielonego pojęcia co do tego, co dokładnie próbował jej przekazać mężczyzna. To nieważne, nie teraz, gdy później mieli mieć aż nadto czasu na znalezienie odpowiednich słów, które teraz uparcie nie przychodziły. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoniach, dopiero teraz wyczuwając pod opuszkami zaschniętą krew na jego skórze. Powiodła spojrzeniem dalej, po pobojowisku, jakim aktualnie była jej łazienka, a charakterystyczny, metaliczny zapach wydał się nagle wonią przebijającą się na pierwszy plan i niepozwalającą zapomnieć o tym, co wydarzyło się na czarno-białych kaflach. - Muszę zmyć z ciebie całą tą krew - zadecydowała w końcu, nie potrafiąc do końca wyobrazić sobie scenariusza, w którym kolejne godziny Olaf miałby spędzić na podłodze w zasychającej posoce i różnej wielkości okruchach roztłuczonego szkła. - Dasz radę wejść do wanny? - spytała łagodnym tonem, ogniskując swoją uwagę ponownie na ściągniętej bólem twarzy, w myślach układając plan bliższy i dalszy, plan główny i plan alternatywny, choć nie pozostawało jej nic innego jak tylko liczyć na to, że którykolwiek z nich uda się chociaż w niewielkiej części wprowadzić w rzeczywistość. Zrobić cokolwiek, tyle wystarczy.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    5...
    Raz ciało wypełnia duszę, a raz dusza ciało. Nie zrobiła za mało, bo i co można było zrobić, gdy ramy wytworzonego na potrzeby chwili uniesień świata kurczyły się, miażdżąc każdą akwarelową postać o nienaturalnych rysach, która znajdywała się w jego wnętrzu. Zgniła zieleń trawy i jaskrawy błękit nieba mieszały się, a ich połączenie nadawało temu obrazowi niepowtarzalnej barwy czerwonej krwi, choć każdy malarz tego świata gotów był wyśmiać zależność. Kolejne krople bólu przelewanego w masochistycznej radości, bryzgały na kontrastującą z nimi podłogę.
    Jaki piękny obrazek — pomyślał Caravaggio, którego tam nie było.
    4...
    Płótno wilgotne od farby przestawało istnieć, gdy tylko pierwszy widz dostrzegł jego piękno, zaciskając usta w blady uśmiech i szepcąc łagodne, jak włos pytania, lecz odpowiedź nie padła. Mężczyzna, którego oczy zalane były krwią za sprawą popękanych w nich żyłek, jakby oddechu było mu brak, od kiedy narodził się praolbrzym Ymir i spisał ktoś Völuspę, od kiedy gwiazdy zderzyły się z gwiazdami i zaczął się czas. To nie niechęć do parania się mową, nie brak potrzeby zaspokojenia jej ciekawości czy w końcu egoizm w cierpieniu, a najzwyklejsza niewiedza zmuszała Wahlberga, by milczeć. Jakże miała pomóc, gdy na tę chorobę nikt nie miał rad. Mógł co najwyżej ściskać w pociętej dłoni wisiorek z rysiem, modląc się do bogów, aby jego totem przesunął z innego świata siłę wystarczającą, aby powstrzymać potrzebę skoczenia przez zamknięte okno i rozłupania sobie czaszki w pół. To nie pierwszy raz, nie ostatni, gdy mierzy się z podobną tragedią, a jednak ten był najgorszy, będąc dokładnie takim samym jak każdy inny. Nierozróżnialne, tożsame, tragiczne i krzywdzące napady bólączki w zestawieniu ze wstydem, jaki w wyniku przebłysku jakiegokolwiek racjonalnego stanu spływał na Olafa, świadom, że najgorsze jego cierpienie dostrzega kobieta piękna, kobieta, która owo mu przepowiedziała. Powieka zadrgała, gdy czar zasklepiał ciętą szkłem ranę. Kilka centymetrów głębiej, kilka zrywów ramion więcej i dziś z pompującego krew serca wystawałby niczym sopel lodu kawał okna panny Guldbrandsen, tak przerażonej, jaką powinna być, bacząc na rozlew krwi na jej łazienkowej posadzce.
    3...
    Padające z oczu łzy były słone i krystalicznie czyste, oblewając uda kobiety, nie czyniły ich jednak zanurzonymi pod taflą wody, gdyż intensywniejszą była jucha, jaką brudził jej szlafrok. To jedwab, teraz zniszczony. Ale nie za to przepraszał. Mógłby kupić tysiąc takich, choćby wyszywanych złotą nicią z diamentowymi zdobieniami, byleby tylko ukryć swój wstyd, że oto Olaf Wahlberg, cierpliwy i silny, teraz był słabszy od rybiej ości. Racjonalność, na razie nie odpłynęła dalej, jeszcze tu był. Jak długo? Kto mógł wiedzieć?
    Nikt nie może wiedzieć — wyszeptał, a ściśnięte gardło wtórowało niespokojną chrypą. — Rozumiesz Frido? Nikt nigdy nie może wiedzieć — uniósł piwne oczy, przyglądając się tym wielkim i ciemnym, jakby pod powłoką gładkości usiłował odkryć zdradę. Jak miałby jej zaufać, skoro w kieszeni chowała teraz najgorszy klucz do sekretów mężczyzny? Głośno przełknął ślinę, pozwalając, aby drżąca z zimna i pulsującego gorąca krtań zatrzymała się, uwypuklając w tym krótkim ruchu naprężoną grdykę.
    2...
    Poradzę sobie — odparł, ściskając jej dłoń mocniej, jakby w tym krótkim ruchu pragnął kobiecie dać znać, że nie warto dyskutować, że nie może mu się sprzeciwić, nie teraz, gdy jego ciało odpowiadało spazmami rozpaczy na atak choroby genetycznej, przekazanej mu wraz z krwią i kodem do sejfu. Klęcząc, odrzucił w końcu jej dotyk, próbując ruszyć w stronę wanny, spłukać z siebie ten metaliczny i lepki smród, lecz brakło mu sił. Zatrzymał się tuż obok, nie przesuwając dalej w przód, równie słaby co przed chwilą, równie zmęczony i przewrażliwiony na punkcie własnej osoby. Kolejny atak się zbliżał, miał ledwie chwilę, lecz zbyt krótką, aby wydostać się stąd i zamknąć w sypialni własnego domu, pozwalając na rozdzierający głowy krzyk wciśnięty w miękką poduszkę z gęsiego pierza. — Mówiłaś, że- Mówiłaś, że dzień lub dwa. Nie minął jeszcze dzień — długie palce wcisnął w jej udo, te samo, na którym wczoraj zaciskały się w rozpustnej namiętności, odbiegając od kurtuazji i łagodności. Dziś temu ruchowi brakło romantyzmu i rozkoszy, chciał jedynie odpowiedzi, zrozumienia jej przepowiedni, teraz gdy pewien był, że w istocie jest tym, za kogo się podaje. Olaf nie mógł myśleć nawet o wykorzystaniu talentu Fridy, nie zakładał mimowolnie, jak wiele od niej uzyska, gdy każda inna sprawa mniejsza była niż przerażający ból bólączki, znany mu od maleńkości. Znów uniósł wzrok i znów wpatrywał się w kobietę, czując jak odrętwiałe od klęczenia na twardej i śliskiej od krwi posadzce kolana, tracą siłę, choć starczyło jej, aby nie upaść twarzą w kałużę szkarłatu.
    1... Z płuc Wahlberga wydarł się krzyk, a ciało skręciło.
    0... Nadszedł ból.

    Olaf i Frida z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.