:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
15.12.2000 – Salon – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Nieznajomy
15.12.2000
Materiał poduszki, na którą natrafiła palcami w trakcie niespiesznego przeciągania się w gładkości prześcieradeł, był chłodny w dotyku, a napotkana po drugiej stronie szerokiego materaca pustka uniosła ciężkie powieki Fridy, ostatecznie nakazując jej wyrwać się z krainy błogich snów pachnących bergamotką i smakujących świeżo przyrządzoną mimozą. Kolejne minuty mijały, przebijając się do jej świadomości miękkimi dźwiękami fortepianu, a przyjemnie obolałe ciało przypominało wyczuwalnie o wydarzeniach ubiegłego dnia - i ubiegłej nocy. Łagodny uśmiech bezwiednie wkradł się na jej usta, gdy opadła miękko w pościeli i rozglądając się pobieżnie po wnętrzu przestronnej sypialni, pozwoliła własnym myślom rozbiec się we wszystkie strony świata. Ostatnimi czasy relacje łączące ją z Wahlbergiem rozwijały się szybko, lecz czy nie za szybko, gdy od pierwszej ich rozmowy mijały zaledwie dwa tygodnie, a od pamiętnego wieczora, gdy przekraczali wyznaczaną wcześniej bez większego przekonania granicę cielesności, równo tydzień? Nie ulegała zaślepieniu, nie próbowała dostrzegać w rosłej sylwetce jedynej prawdziwej miłości swojego życia, nie snuła wybiegających daleko w przód planów o posiadaniu złotej obrączki, gromadki roześmianych dzieci i okazałego domu na przedmieściach, nie zamierzała rezygnować na jego rzecz z własnego przeznaczenia, które wciąż wymagało większych ambicji i większej nieustępliwości; przyjętą bez oporów propozycję o przeprowadzeniu się pod dach mecenasa sztuki traktowała w kategoriach czysto utylitarnych, nie potrafiąc takiemu rozwiązaniu odmówić wygody ani oszczędności czasu czy potencjału ułatwienia planowania kolejnych spotkań, które teraz miały się stać po prostu niewymuszoną częścią codzienności dzielonej we dwoje na nowych zasadach.
Zastanawiała się jak to będzie i pomimo okazywanej otwartości i entuzjazmu, nie pozostawała wolna od obaw, lecz jednocześnie nie mogła się oprzeć wrażeniu, że postawienie wszystkiego na jedną kartę okaże się być słuszną decyzją, przynoszącą po pewnym czasie upragnione efekty i wymierne korzyści. Kolejne dynamiczne crescendo niosło się echem w górę prowadzących na piętro i do sypialni schodów, odmawiając tym samym gramofonowi możliwości bycia źródłem przywołującym kolejne takty kompozycji, jednak Guldbrandsen nie ruszyła momentalnie w świeżo zidentyfikowanym kierunku, zamiast tego kierując się lekkim krokiem do przylegającej do pomieszczenia łazienki, by chłodną wodą zmyć z siebie resztki snu i resztki rozpusty osiadającej lepką warstwą na alabastrze skóry. Nie spoglądała na tarczę zegarka, wsuwając na biodra delikatną w dotyku bieliznę, tego jednego dnia godzina miała być nieistotna, choć odpływając w słodki niebyt w klatce czułych ramion, spodziewała się innego poranka. Innego popołudnia? Nieistotne, gdy zatapiała tors w bieli męskiej koszuli, wciąż naznaczonej wonią zapisującej się mocno w pamięci panny Guldbrandsen wody kolońskiej, która pojawiała się w jej wspomnieniach z regularnością równą parze piwnych tęczówek. Podwinąwszy przydługie rękawy, zapięła kilka drobnych guzików i pozwoliła bosym stopom napotkać chłód stopni prowadzących do salonu, gdzie usadowiony przy instrumencie i zwrócony do niej plecami Olaf zdawał się być wciąż nieświadomy jej obecności w pomieszczeniu. Cicho i bez pośpiechu zbliżyła się do zatopionego we własnych rozmyślaniach mężczyzny i oparła szczupłe dłonie na umięśnionych barkach, by przesunąć po obojczykach w dół i złączyć własne palce na wysokości jego splotu słonecznego, pochylając się przy tym przy jego uchu i pozwalając, by parę zbłądzonych kosmyków aksamitnych włosów opadło do przodu i przesunęło się po napiętej skórze.
- Dzień dobry - wymruczała wprost do ucha Wahlberga, nim musnęła ustami wciąż nieogolony policzek i przylgnęła drobnym ciałem do jego grzbietu, przysłuchując się wygrywanemu utworowi z lubością. - Spałeś dzisiaj chociaż trochę? - spytała po chwili, nie spodziewając się, aby zasiadł do instrumentu momentalnie po wstaniu, nie zaszczycając atencją swojego gabinetu i skrytej w nim pracy, którą tego dnia obiecał porzucić, tym samym ofiarowując pannie Guldbrandsen właśnie to, czego pragnęła - czasu. - Miałam nadzieję, że odpoczniesz po wernisażu - szepnęła z niezadowoleniem, próbując zrozumieć co trzymało go na nogach, gdy wydarzenie, do którego skrupulatnie się przygotowywał, zakończyło się sukcesem, a buzujące w żyłach emocje zdołały znaleźć już swe ujście. Miękka dłoń przemknęła wzdłuż męskiego obojczyka i po karku, wyznaczając szlak drobnych pocałunków, którymi obsypywała nagą skórę, wyginając usta w półuśmiechu i nie spiesząc się donikąd. - Mam ambicję do nowego roku sprawdzić empirycznie użyteczność każdej powierzchni poziomej i pionowej w tym domu - twoim domu? Naszym, skoro mam się tu wprowadzić? - Myślisz, że to zbyt śmiałe plany? - spytała niewinnym tonem, zgięte kolano wspierając na siedzisku tuż obok jego uda niemalże nonszalancko.
Bezimienny
Pod palcami uginały się biało-czarne klawisze, gdy z pudla rezonansowego wydobywała się melodia mądra i jednocześnie naiwna, niepokorna, dynamiczna i nieobliczalna w swojej dostojności. Symfonia na jeden fortepian nastrajała ciemny poranek, który wciąż pomimo swojego spóźnienia, pozostawał spowity lodową ciemną chmurą, skutecznie odgradzającą Midgrad od południowego słońca. To nic, dziś noc miała trwać w nieskończoność, a rozchwiane jak tkwiący w gorgi głos, ubarwiający zapisaną melodię improwizowanymi ozdobnikami i koloraturą. Labirynt, jaki dźwięk odnajdywał pomiędzy czarnymi jak śmierć nutami, grał, rezonując w całym mieszkaniu na ostatnim piętrze wiekowej kamienicy, odbijając się od pokrytych warstwą gorącej skroplonej tam wody szyb, miękkich dywanów z białego włosia i obrazów w złotych ramach, które wisiały tam dłużej niż istniał Yggdrasil. Dojrzałość adagio sostenuto komponowała się z przymkniętymi oczami Olafa, który ledwie przez zmrużone powieki spoglądał w dół na klawiaturę, gubiąc w niej siebie.
Światło nocy poprzedniej, które odznaczało się na czerwieni śladów na obojczyku półnagiego mężczyzny, mylone mogło być z karmazynową szminką partnerki. Nieistotne, od rozkosznych wspomnień odcinał się teraz portato, egoistycznie rozmyślając jedynie na temat wieczora, w którego trakcie miejsce miał wernisaż debiutancki młodego dziewczęcia, a choć Wahlberg świadom był, że większość planu poszła zgodnie z oczekiwaniami, tak nie każdy szczegół był idealny. Perfekcjonistyczne nastawienie skupione na kruchej dominacji i utrzymaniu niebagatelnej kontroli sytuacji nakazywało dzielić się wyrzutem zawiści z każdym kolejnym półtonem, gdyż te rosły z każdą chwilą, w której nie słyszał miękkich stóp kładzionych na pobliskich schodach. Zamieszanie wywołane we wnętrzach Besettelse przez byłą żonę i wściekłość, jaką sprowadziła na ramiona Olafa, nieomal odeszło w zapomnienie z pomocą skradającej się panny Guldbrandsen, która własną powłoką postanowiła sprezentować mu ukojenie. Teraz słychać ją było w każdym naciśnięciu klawisza i każdym specjalnym braku cordy, delikatniejszego stłumionego dźwięki. Ten brzmiał wyraźnie i agresywnie, nawet jeśli melodia swą formą przypominała dżdżysty poranek na skroplonej rosą trawie, niżeli rozlewające się z pomocą wyszukanego alkoholu farby na cierpiącym płótnie. Nim skończył utwór, kobiece palce, zaskakując go, co wyraźne było w chwilowym napięciu mięśni i drżeniu, jakie przeszło przez muskaną gorącym powietrzem szyję mężczyzny, która łaknęła jej słów, otuliły splot słoneczny, pieszcząc nagą skórę.
Nie odpowiedział od razu, pozwalając sobie, by brzmienie finalis rozległo się w salonie, a następnie nosem wypuścił powietrze w ewidentnym, aczkolwiek kulturalnym rozbawieniu jej pytaniem.
— Musiałabyś doprecyzować owo trochę, lecz spodziewam się, że moja odpowiedź nie będzie zadowalającą, pani — wyszeptał, każdą komórką ciała marząc o niezmąconym koszmarem śnie, o spokoju wkradającym się w pierzynę, o ucieczce tego potwornego głosu prześladującego go gdzieś z tylu głowy, który z uporem nakazywał to bać się świata, to góry przenosić, jakby w niezdecydowaniu odnajdywał tryumf. — Odpoczywam. Odpoczywam wystarczająco swoim sposobem, którego jestem pewien, nie pragniesz mi odebrać — w końcu twarz odwrócił w jej stronę z karcącym oburzeniem wypisanym w piwnych oczach, gdy niezadowolonym głosem wspominała o domniemanym braku relaksu Wahlberga. Rzecz jasna miała rację, choć nie miało to dziś najdrobniejszego znaczenia, gdy na szali położone było męskie ego, uparcie twierdzące, że potrzebuje jedynie poezji wokół siebie, aby osiągnąć spokój.
Drobne pocałunki łaskoczące skórę, odebrał z cichym westchnięciem, wypełnionym rozkoszą i zadowoleniem, i następnie, gdy zgięte kobiece kolano znalazło się tuż obok jego ramienia, sięgnął po nie, własną dłoń zamiast na klawiaturze instrumentu, tak na ciepłej damskiej skórze, przyjemnie łagodnej i gładkiej, a następnie przesunął palcami w górę, wytyczając ścieżkę pomiędzy drobnymi śladami, jakie nosiła dziś, wspominając rozkosz poprzednich nocy. Odpoczywał przecież.
— Mierz wysoko, moja miła — odwrócił ciało w stronę Fridy, zaraz potem siłą wsuwając ją na własne kolana, aby pachnąca kolońską wodą dnia poprzedniego, zasiadła ciężarem samej siebie, by on mógł pomiędzy palce lewej dłoni chwycić jej kości policzkowe, sunąc ich śladem. — Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie. Pleni się ta swawola jak wiatropylny chwast na grządce wytyczonej pod stokrotki. Dla takich, którzy myślą, święte nie jest nic. Zuchwałe nazywanie rzeczy po imieniu, rozwiązłe analizy, wszeteczne syntezy, pogoń za nagim faktem dzika i hulaszcza, lubieżne obmacywanie drażliwych tematów, tarło poglądów ‒ w to im właśnie graj — wypowiadał, a w rytm każdego słowa sunął w tył, aby w końcu z ostatnim wersem deklamowanego z pełnią emocji wiersza, gdy nie odrywał od niej wzroku, Olaf mógł palce wpleść głęboko w jej włosy, przyciągając do siebie, by złączyli się w nieuprzejmie namiętnym pocałunku, zwiastującym dzień rozkoszy, lub ciszę przed burzą. Tego nawet on nie był pewien, jeszcze nie.
Światło nocy poprzedniej, które odznaczało się na czerwieni śladów na obojczyku półnagiego mężczyzny, mylone mogło być z karmazynową szminką partnerki. Nieistotne, od rozkosznych wspomnień odcinał się teraz portato, egoistycznie rozmyślając jedynie na temat wieczora, w którego trakcie miejsce miał wernisaż debiutancki młodego dziewczęcia, a choć Wahlberg świadom był, że większość planu poszła zgodnie z oczekiwaniami, tak nie każdy szczegół był idealny. Perfekcjonistyczne nastawienie skupione na kruchej dominacji i utrzymaniu niebagatelnej kontroli sytuacji nakazywało dzielić się wyrzutem zawiści z każdym kolejnym półtonem, gdyż te rosły z każdą chwilą, w której nie słyszał miękkich stóp kładzionych na pobliskich schodach. Zamieszanie wywołane we wnętrzach Besettelse przez byłą żonę i wściekłość, jaką sprowadziła na ramiona Olafa, nieomal odeszło w zapomnienie z pomocą skradającej się panny Guldbrandsen, która własną powłoką postanowiła sprezentować mu ukojenie. Teraz słychać ją było w każdym naciśnięciu klawisza i każdym specjalnym braku cordy, delikatniejszego stłumionego dźwięki. Ten brzmiał wyraźnie i agresywnie, nawet jeśli melodia swą formą przypominała dżdżysty poranek na skroplonej rosą trawie, niżeli rozlewające się z pomocą wyszukanego alkoholu farby na cierpiącym płótnie. Nim skończył utwór, kobiece palce, zaskakując go, co wyraźne było w chwilowym napięciu mięśni i drżeniu, jakie przeszło przez muskaną gorącym powietrzem szyję mężczyzny, która łaknęła jej słów, otuliły splot słoneczny, pieszcząc nagą skórę.
Nie odpowiedział od razu, pozwalając sobie, by brzmienie finalis rozległo się w salonie, a następnie nosem wypuścił powietrze w ewidentnym, aczkolwiek kulturalnym rozbawieniu jej pytaniem.
— Musiałabyś doprecyzować owo trochę, lecz spodziewam się, że moja odpowiedź nie będzie zadowalającą, pani — wyszeptał, każdą komórką ciała marząc o niezmąconym koszmarem śnie, o spokoju wkradającym się w pierzynę, o ucieczce tego potwornego głosu prześladującego go gdzieś z tylu głowy, który z uporem nakazywał to bać się świata, to góry przenosić, jakby w niezdecydowaniu odnajdywał tryumf. — Odpoczywam. Odpoczywam wystarczająco swoim sposobem, którego jestem pewien, nie pragniesz mi odebrać — w końcu twarz odwrócił w jej stronę z karcącym oburzeniem wypisanym w piwnych oczach, gdy niezadowolonym głosem wspominała o domniemanym braku relaksu Wahlberga. Rzecz jasna miała rację, choć nie miało to dziś najdrobniejszego znaczenia, gdy na szali położone było męskie ego, uparcie twierdzące, że potrzebuje jedynie poezji wokół siebie, aby osiągnąć spokój.
Drobne pocałunki łaskoczące skórę, odebrał z cichym westchnięciem, wypełnionym rozkoszą i zadowoleniem, i następnie, gdy zgięte kobiece kolano znalazło się tuż obok jego ramienia, sięgnął po nie, własną dłoń zamiast na klawiaturze instrumentu, tak na ciepłej damskiej skórze, przyjemnie łagodnej i gładkiej, a następnie przesunął palcami w górę, wytyczając ścieżkę pomiędzy drobnymi śladami, jakie nosiła dziś, wspominając rozkosz poprzednich nocy. Odpoczywał przecież.
— Mierz wysoko, moja miła — odwrócił ciało w stronę Fridy, zaraz potem siłą wsuwając ją na własne kolana, aby pachnąca kolońską wodą dnia poprzedniego, zasiadła ciężarem samej siebie, by on mógł pomiędzy palce lewej dłoni chwycić jej kości policzkowe, sunąc ich śladem. — Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie. Pleni się ta swawola jak wiatropylny chwast na grządce wytyczonej pod stokrotki. Dla takich, którzy myślą, święte nie jest nic. Zuchwałe nazywanie rzeczy po imieniu, rozwiązłe analizy, wszeteczne syntezy, pogoń za nagim faktem dzika i hulaszcza, lubieżne obmacywanie drażliwych tematów, tarło poglądów ‒ w to im właśnie graj — wypowiadał, a w rytm każdego słowa sunął w tył, aby w końcu z ostatnim wersem deklamowanego z pełnią emocji wiersza, gdy nie odrywał od niej wzroku, Olaf mógł palce wpleść głęboko w jej włosy, przyciągając do siebie, by złączyli się w nieuprzejmie namiętnym pocałunku, zwiastującym dzień rozkoszy, lub ciszę przed burzą. Tego nawet on nie był pewien, jeszcze nie.
Nieznajomy
Każda upływająca w prywatności midgardzkiego apartamentu chwila była żywym dowodem na to, że nie tylko Guldbrandsen była gotowa zaangażować się w zadbanie o to, by z czasu, który był im pisany jako wspólny, wyciągnąć jak najwięcej, dokładnie tyle, ile tylko było to możliwe. Kolejne dni mijały w zawrotnym tempie, zacierając granice czasoprzestrzeni w jeden niewyraźny ciąg, który zdawał się przeczyć temu, że osobliwa relacja, która w przypływie doskonałego humoru wszechwiedzących Norn splątała nici ich losów, trwała zaledwie chwilę. A jednak - była tu, w jego domowym zaciszu, które zamierzał z nią współdzielić dłużej niż od iluzorycznego zmierzchu do równie złudnego świtu, nie zagłębiając się w szczegóły tego, czy decyzja ta wynikała z wierności wielowiekowej tradycji zapraszania völvy w gościnę, czy też z nakreślonej w oczywisty sposób wygody, jaką było trzymanie jej w zasięgu ręki, gdzie trawiona własnymi ambicjami wyrocznia gotowa była na jedno jego skinienie przywoływać drzemiący w żyłach dar i szukać pożądanych odpowiedzi w nieprzebranych odmętach przyszłości niedostępnej dla zwykłych śmiertelników. Napinające się momentalnie pod smukłymi palcami mięśnie mówiły więcej; dla tego, co była skłonna mu ofiarować (bo przecież nie dla niej samej, nie miała co do tego większych złudzeń), gotów był zaburzyć wyczuwalnie własną codzienność i wyrzec się komfortu płynącego z samotności, choć wiedzione odruchem ciało zdradzało zaskoczenie, gdy nienachalny dotyk wyrywał go z labiryntu splątanych myśli, którymi wciąż nie zwykł się z nią dzielić. Zwrócony do niej plecami nie mógł dostrzec krótkiego ściągnięcia ku sobie ciemnych brwi, po którym przycisnęła mocniej kciukami wybrane punkty naprężonych tkanek, pragnąc przynieść im rozluźnienie i ukojenie. Ostatnie dźwięki charyzmatycznie interpretowanej kompozycji wybrzmiały nim zdążyła prześledzić miękkimi ustami każdy z zaczerwienionych śladów, których momentów powstania nie potrafiła już dokładnie nakreślić, ustępując miejsca słyszalnemu rozbawieniu, które z powodzeniem zastąpić mogło następującą po nim odpowiedź.
- Nie, nie będzie zadowalającą - potwierdziła przyciszonym głosem, w którym nie zatańczyła fałszywa nuta niezadowolenia czy rezygnacji. - Może po prostu niewystarczająco się wczoraj zmęczyłeś - szepnęła wprost do męskiego ucha, odpuszczając sobie granie na niechcianej przez Olafa strunie troski na rzecz zabarwionego zaczepką żartu, choć miała pewność co do tego, że ilością wrażeń z ubiegłej doby mógłby z powodzeniem obdzielić sprawiedliwie każdy dzień tygodnia, a i tak wciąż miałby ich pod dostatkiem. Co więc trzymało Wahlberga na nogach, gdy ukołysana wyczerpującym transem głowa Fridy opadała ciężko na poduszkę i porywała ją do krainy snów na długie godziny? - Mogłeś obudzić mnie wcześniej. Nie chcę tracić ani ułamka dnia, który możemy spędzić razem - kolejne słowa bez śladu przygany zawisły w eterze, gdy palce muskały delikatnie pokrytą pociągłymi bliznami pierś, na jedno uderzenie serca zatrzymując się na tej najświeższej i najbardziej druzgocącej, by zaledwie chwilę później pomknąć dalej i pozwolić wierzyć w to, że nic oprócz przypadku nie skierowało jej dłoni właśnie tam, a skupienie uwagi na rozległej szramie było zaledwie ulotnym złudzeniem, niemającym zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, w której wyblakłe zbliznowacenia równie dobrze mogłyby wcale nie istnieć. - Dzielmy każdą z sekund na dwoje, by minuta trwała dłużej - szepnęła, zastanawiając się nad tym jak długo miała czekać na kolejny z dni, które mecenas sztuki zgodzi się poświęcić w całości jej osobie i czy sen w takim wypadku nie wydawał się być niczym więcej jak bezsensownym marnotrawstwem. - Na liście moich pragnień nie figuruje odbieranie ci czegokolwiek, czego sam nie zechcesz mi oddać, choć to z pewnością już wiesz - pokręciła przecząco głową, gdy piwne tęczówki odnalazły w końcu jej własne, lecz nie szukała uzasadnienia wykwitającej w nich przygany, gdy męska dłoń zaczęła kreślić sobie tylko znany szlak w górę wyzierającego spod krawędzi zapożyczonej koszuli uda, teraz punktowo naznaczonego mnogością barw, których nie zamierzała maskować. Czy faktycznie odpoczywał? - Nie ukrywam, że liczę na odrobinę pomocy z twojej strony - stwierdziła niewinnym tonem, a ciemne oczy rozbłysły w niewypowiedzianym zapewnieniu, że mierzenie wysoko nie zwykło być dla niej większym problemem, szczególnie nie teraz, gdy dłońmi oplatała kark Wahlberga, sadowiąc się wygodniej na jego kolanach i przysuwając się bliżej. Ciężkie powieki przymknęły się, gdy krótka pieszczota mknęła wzdłuż wyraźnie zarysowanych kości policzkowych, lecz poezja wypływająca z grdyki Olafa złączyła na powrót ich spojrzenia, całkowicie skupiając uwagę Fridy na ciemniejszych o ton czy dwa kręgach zatopionych wokół jego źrenic, wpatrzonych w nią z nieustępliwością równą wplątanej we włosy dłoni, która zmniejszała dzielącą ich odległość do zera. Powietrze głośniej uleciało z jej płuc, a uśmiech zadowolenia rozciągał kształtne usta, gdy te starły się z jego własnymi z żarliwością świadczącą o tym, że nawet dzień rozkoszy i cisza przed burzą potrafiły mieć wspólny mianownik.
- Poczekaj - przerwała niemalże bezgłośnie, odrywając się, nim niecierpliwe dłonie zdążyły zabłądzić pod biel spowijającego kruche ciało materiału, przekreślając jednocześnie jej własny plan na ten poranek, który nie miał zostać raptownie zakończony odgłosem zamykanych za nim drzwi wejściowych. Złożywszy ostatni z pocałunków na jego ustach, zsunęła się z męskich ud w tył i zwróciła się plecami do niemego fortepianu, lewą nogą celowo zahaczając o jego kolano, by delikatnym choć zdecydowanym ruchem zmusić Wahlberga do podążenia za nią i obrócenia się na ławie na powrót w stronę instrumentu, który pozostawiał jej minimalną ilość przestrzeni pozwalającej na napotkanie kolanami dębowego parkietu podłogi i uniesienie spojrzenia do jego twarzy. - Kontynuuj, proszę, chcę słuchać dalej - wyrzekła swą prośbę, palcami sunąc w górę po gładkim materiale garniturowych spodni, których zapięcie ustąpiło bez większego protestu, nim malinowe usta Fridy wyznaczyły kolejną ścieżkę łaskoczących skórę gorącym oddechem pocałunków od dolnej linii żeber do pępka i niżej, przez miękkość podbrzusza mającego już niedługo drżeć w spazmach zalewających całe ciało obezwładniającą ekstazą.
- Nie, nie będzie zadowalającą - potwierdziła przyciszonym głosem, w którym nie zatańczyła fałszywa nuta niezadowolenia czy rezygnacji. - Może po prostu niewystarczająco się wczoraj zmęczyłeś - szepnęła wprost do męskiego ucha, odpuszczając sobie granie na niechcianej przez Olafa strunie troski na rzecz zabarwionego zaczepką żartu, choć miała pewność co do tego, że ilością wrażeń z ubiegłej doby mógłby z powodzeniem obdzielić sprawiedliwie każdy dzień tygodnia, a i tak wciąż miałby ich pod dostatkiem. Co więc trzymało Wahlberga na nogach, gdy ukołysana wyczerpującym transem głowa Fridy opadała ciężko na poduszkę i porywała ją do krainy snów na długie godziny? - Mogłeś obudzić mnie wcześniej. Nie chcę tracić ani ułamka dnia, który możemy spędzić razem - kolejne słowa bez śladu przygany zawisły w eterze, gdy palce muskały delikatnie pokrytą pociągłymi bliznami pierś, na jedno uderzenie serca zatrzymując się na tej najświeższej i najbardziej druzgocącej, by zaledwie chwilę później pomknąć dalej i pozwolić wierzyć w to, że nic oprócz przypadku nie skierowało jej dłoni właśnie tam, a skupienie uwagi na rozległej szramie było zaledwie ulotnym złudzeniem, niemającym zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, w której wyblakłe zbliznowacenia równie dobrze mogłyby wcale nie istnieć. - Dzielmy każdą z sekund na dwoje, by minuta trwała dłużej - szepnęła, zastanawiając się nad tym jak długo miała czekać na kolejny z dni, które mecenas sztuki zgodzi się poświęcić w całości jej osobie i czy sen w takim wypadku nie wydawał się być niczym więcej jak bezsensownym marnotrawstwem. - Na liście moich pragnień nie figuruje odbieranie ci czegokolwiek, czego sam nie zechcesz mi oddać, choć to z pewnością już wiesz - pokręciła przecząco głową, gdy piwne tęczówki odnalazły w końcu jej własne, lecz nie szukała uzasadnienia wykwitającej w nich przygany, gdy męska dłoń zaczęła kreślić sobie tylko znany szlak w górę wyzierającego spod krawędzi zapożyczonej koszuli uda, teraz punktowo naznaczonego mnogością barw, których nie zamierzała maskować. Czy faktycznie odpoczywał? - Nie ukrywam, że liczę na odrobinę pomocy z twojej strony - stwierdziła niewinnym tonem, a ciemne oczy rozbłysły w niewypowiedzianym zapewnieniu, że mierzenie wysoko nie zwykło być dla niej większym problemem, szczególnie nie teraz, gdy dłońmi oplatała kark Wahlberga, sadowiąc się wygodniej na jego kolanach i przysuwając się bliżej. Ciężkie powieki przymknęły się, gdy krótka pieszczota mknęła wzdłuż wyraźnie zarysowanych kości policzkowych, lecz poezja wypływająca z grdyki Olafa złączyła na powrót ich spojrzenia, całkowicie skupiając uwagę Fridy na ciemniejszych o ton czy dwa kręgach zatopionych wokół jego źrenic, wpatrzonych w nią z nieustępliwością równą wplątanej we włosy dłoni, która zmniejszała dzielącą ich odległość do zera. Powietrze głośniej uleciało z jej płuc, a uśmiech zadowolenia rozciągał kształtne usta, gdy te starły się z jego własnymi z żarliwością świadczącą o tym, że nawet dzień rozkoszy i cisza przed burzą potrafiły mieć wspólny mianownik.
- Poczekaj - przerwała niemalże bezgłośnie, odrywając się, nim niecierpliwe dłonie zdążyły zabłądzić pod biel spowijającego kruche ciało materiału, przekreślając jednocześnie jej własny plan na ten poranek, który nie miał zostać raptownie zakończony odgłosem zamykanych za nim drzwi wejściowych. Złożywszy ostatni z pocałunków na jego ustach, zsunęła się z męskich ud w tył i zwróciła się plecami do niemego fortepianu, lewą nogą celowo zahaczając o jego kolano, by delikatnym choć zdecydowanym ruchem zmusić Wahlberga do podążenia za nią i obrócenia się na ławie na powrót w stronę instrumentu, który pozostawiał jej minimalną ilość przestrzeni pozwalającej na napotkanie kolanami dębowego parkietu podłogi i uniesienie spojrzenia do jego twarzy. - Kontynuuj, proszę, chcę słuchać dalej - wyrzekła swą prośbę, palcami sunąc w górę po gładkim materiale garniturowych spodni, których zapięcie ustąpiło bez większego protestu, nim malinowe usta Fridy wyznaczyły kolejną ścieżkę łaskoczących skórę gorącym oddechem pocałunków od dolnej linii żeber do pępka i niżej, przez miękkość podbrzusza mającego już niedługo drżeć w spazmach zalewających całe ciało obezwładniającą ekstazą.
Bezimienny
Nieznajomy
Bezimienny
Nieznajomy
Bezimienny
Nieznajomy
Bezimienny
Olaf z tematu
Nieznajomy
Frida z tematu