:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
13.12.2000 – Salon – Nieznajomy: F. Guldbrandsen & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
13.12.2000
Od Fridy przejął jej płaszcz, puszczając przodem korytarzem, a gdy po kilkunastu krokach znaleźli się w salonie, wtedy też na stole złożył zakupione wcześniej dekoracje, nieco głośniej wypuszczając powietrze z płuc w wyraźnym zniecierpliwieniu. O ile rzeczywiście pozwolił jej na podyktowanie planów tego dnia, o tyle nie spodziewał się, że będą one tak mocno ograniczały jego zdolność do poświęcenia się pracy. Jutrzejszy wernisaż wciąż nie był w pełni gotowy, cały czas trwały przygotowania, a wiele spraw nie było wcale dopiętych na ostatni guzik. Kwestia zamówionych dzisiaj drakkarów była tylko wierzchołkiem góry lodowej obaw Wahlberga. Rozbujane ego prowadziło go na skraj kompulsywnego profesjonalizmu. Nie odezwał się nawet jednym słowem, przechodząc do znajdującej się niedaleko kuchni, do której drzwi były otwarte, a następnie z szafki wyciągając ostry nóż, aby zaraz potem wrócić do salonu. Zryw emocji nakazał trzymać nerwy na wodzy, a potrzeba zaspokojenia własnej żądzy ustawała, gdy zbliżał się w stronę kobiety. Być może ciemne spojrzenie, ściśnięte usta i zmarszczone brwi nakazywały szykować się na najgorsze, jednak ostrze w jego dłoni ani drgnęło w jej stronę, a skierowało się ku starannie zapakowanym paczkom, ale ułatwić ich otwieranie. Gdy wszelkie taśmy i sznurki zostały przez niego przecięte, wyprostował się, spoglądając głęboko w oczy Guldbrandsen.
— Dzisiaj w trakcie zakupów zrobiłaś coś, czego w przyszłości wolałbym unikać. Twoje zachowanie nie przysporzyło mi renomy, a późniejsza reakcja w postaci kompletnego braku skruchy, wyraźnie pogłębiła moje wrażenie, że sądzisz, że było to na miejscu — mówił wolno i delikatnie. — Mam nadzieję, że świadoma jesteś, że fakt, że wtedy nie zareagowałem, nie oznacza, że zamierzam to tolerować. Zdajesz sobie z tego sprawę? Odpowiedz mi na pytanie, Frido. Co właściwie tobą kierowało? — krótkie zmrużenie powiek i nóż wciąż trzymany w dłoni nie grały ze stoickim spokojem wypisanym na twarzy i brakiem drżenia w mięśniach jego ciała. Nie zawahał się jednak pytać, oczekując natychmiastowego wyjaśnienia.
Nieznajomy
Wnętrze nie pachniało świerkiem. To była pierwsza rzecz, jaką spostrzegła, gdy późnym wieczorem przekraczali próg mieszkania, w którego topografii zaczęła się rozeznawać na tyle dobrze, by móc całkiem swobodnie wybrać na jarmarku świąteczne ozdoby - i by bez większych oporów ruszyć w głąb korytarza w kierunku salonu, gdzie zatrzymała się w miejscu, z rozżaleniem upewniając się co do tego, że choinka wciąż nie znalazła się na należnym sobie miejscu.
- Już późno. Myślisz, że dostarczą świerk jeszcze dziś? - spytała nieco zmartwionym głosem. Przelotnym spojrzeniem sprawdziła godzinę na tarczy zegara, początkowo nie interpretując westchnięcia Olafa jako cokolwiek innego ponad znużenie dniem, który nie był bezpośrednio powiązany z przygotowaniami do wernisażu pochłaniającego go bez reszty. Tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady odprowadziły mężczyznę do kuchni, lecz nie ruszyła za nim, przechylając nieco głowę w bok, by odpiąć i wyciągnąć z płatka ucha pierwszy z kolczyków i chociaż w rosłej sylwetce Wahlberga i zaciętym wyrazie twarzy czaiło się coś niepokojącego, wspaniałomyślnie zignorowała trzymany przez niego nóż, po prostu sięgając ku drugiemu kolczykowi. Gdy ciążąca jej po całym dniu biżuteria zamknięta została w drobnej dłoni, zbliżyła się do stolika, by odłożyć ją na blacie i przyjrzeć się rozpakowywanym ozdobom z pełnym przekonaniem o tym, że dokonali najlepszego możliwego wyboru. Wiedziona odruchem, wyciągnęła dłoń w kierunku rzeźbionych w zawieszkach run, zatrzymała się jednak w połowie ruchu, by odnaleźć spojrzenie mężczyzny i wsłuchać się w jego słowa z niemałym zdziwieniem, zupełnie jakby sądziła, że kolacja spędzona w przyjemnej atmosferze i spacer na tracie procesji orszaku Świętej Łucji zdołały zatrzeć jego wcześniejsze niezadowolenie.
- Wyrażanie mojej opinii jest tym, czego w przyszłości wolałbyś uniknąć? - spytała bez pretensji w głosie, choć ciemna brew drgnęła ku górze nieznacznie, a szczupłe łopatki ściągnęły się ku sobie, prostując kręgosłup i wyciągając go ku górze, jakby dodatkowe centymetry wzrostu miały jej dodać słuszności argumentu. - Czy to faktycznie moje zachowanie nie przysporzyło ci renomy, czy może jednak twoje słowa? - słowa naznaczone uprzywilejowaniem? Przygryzła dolną wargę z namysłem, odgarniając za ucho zbłądzone pasmo włosów opadających miękko na twarz. - Nie zamierzasz tolerować? Śmieszne, bo ja nie zamierzam odczuwać skruchy za to, w jaki sposób reaguję, chociaż przyznaję, że miejsce nie było do tego najlepsze - oznajmiła, wypakowując z torby świecznik wraz z kompletem trzech świec zapachowych, które odłożyła na bok, nie zdecydowawszy jeszcze gdzie dokładnie je ulokuje. Powróciła spojrzeniem do swojego rozmówcy, wciąż uparcie tłamsząc w sobie uczucie poirytowania. - Kierowała mną szczerość, Olafie. Po twojej reakcji zgaduję, że nie stykasz się z nią zbyt często?
- Już późno. Myślisz, że dostarczą świerk jeszcze dziś? - spytała nieco zmartwionym głosem. Przelotnym spojrzeniem sprawdziła godzinę na tarczy zegara, początkowo nie interpretując westchnięcia Olafa jako cokolwiek innego ponad znużenie dniem, który nie był bezpośrednio powiązany z przygotowaniami do wernisażu pochłaniającego go bez reszty. Tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady odprowadziły mężczyznę do kuchni, lecz nie ruszyła za nim, przechylając nieco głowę w bok, by odpiąć i wyciągnąć z płatka ucha pierwszy z kolczyków i chociaż w rosłej sylwetce Wahlberga i zaciętym wyrazie twarzy czaiło się coś niepokojącego, wspaniałomyślnie zignorowała trzymany przez niego nóż, po prostu sięgając ku drugiemu kolczykowi. Gdy ciążąca jej po całym dniu biżuteria zamknięta została w drobnej dłoni, zbliżyła się do stolika, by odłożyć ją na blacie i przyjrzeć się rozpakowywanym ozdobom z pełnym przekonaniem o tym, że dokonali najlepszego możliwego wyboru. Wiedziona odruchem, wyciągnęła dłoń w kierunku rzeźbionych w zawieszkach run, zatrzymała się jednak w połowie ruchu, by odnaleźć spojrzenie mężczyzny i wsłuchać się w jego słowa z niemałym zdziwieniem, zupełnie jakby sądziła, że kolacja spędzona w przyjemnej atmosferze i spacer na tracie procesji orszaku Świętej Łucji zdołały zatrzeć jego wcześniejsze niezadowolenie.
- Wyrażanie mojej opinii jest tym, czego w przyszłości wolałbyś uniknąć? - spytała bez pretensji w głosie, choć ciemna brew drgnęła ku górze nieznacznie, a szczupłe łopatki ściągnęły się ku sobie, prostując kręgosłup i wyciągając go ku górze, jakby dodatkowe centymetry wzrostu miały jej dodać słuszności argumentu. - Czy to faktycznie moje zachowanie nie przysporzyło ci renomy, czy może jednak twoje słowa? - słowa naznaczone uprzywilejowaniem? Przygryzła dolną wargę z namysłem, odgarniając za ucho zbłądzone pasmo włosów opadających miękko na twarz. - Nie zamierzasz tolerować? Śmieszne, bo ja nie zamierzam odczuwać skruchy za to, w jaki sposób reaguję, chociaż przyznaję, że miejsce nie było do tego najlepsze - oznajmiła, wypakowując z torby świecznik wraz z kompletem trzech świec zapachowych, które odłożyła na bok, nie zdecydowawszy jeszcze gdzie dokładnie je ulokuje. Powróciła spojrzeniem do swojego rozmówcy, wciąż uparcie tłamsząc w sobie uczucie poirytowania. - Kierowała mną szczerość, Olafie. Po twojej reakcji zgaduję, że nie stykasz się z nią zbyt często?
Bezimienny
Prezenty złożone w małym stosie na ciężkim stole zostały wybrane w całości przez nią, sam Wahlberg nie zajmował się podobnymi bzdurami, znacznie chętniej spoglądając w stronę własnego domowego gabinetu, gdzie mógłby spokojnie przejrzeć jeszcze raz dostarczoną mu dokumentację.
— Tak, niedługo. Concierge widział, że wchodzimy, więc zapewne zaraz dostarczy tu świerk — odparł. Nie zamierzał dzielić się spostrzeżeniem, dlaczego nikt obcy nie mógł przebywać w jego mieszkaniu, gdy jego samego nie było w domu. Rzecz jasna inaczej rzecz miała się w przypadku Lykke, która niegdyś traktowała tę przestrzeń jako swój własny dom, teraz pozostając smutnym wspomnieniem przeszłości, jeszcze parę dni temu zamkniętym w sypialni gościnnej. Przewrażliwienie na punkcie własnej prywatności, a właściwie na punkcie tajemnic Besettelse, które skrywał przed całym światem, nie raz już przyćmiewało i tak nadszarpnięty chorobą zdrowy rozsądek Olafa, który za wszelką cenę zamierzał chronić dobytku. Szpiedzy, konkurencja, ktokolwiek kto nie pozostawał mu przychylny, mógłby chcieć wtargnąć do tego mieszkania i wygrzebać w dokumentach najgorsze brudy. Ryzyko, że ktoś miałby zrobić to w trakcie wnoszenia tu świerka, było zbędne, dlatego też ten zapewne spokojnie oczekiwał przy recepcji, skoro mężczyzna pełniący posługę dozorcy w tym budynku doskonale zdawał sobie sprawę z preferencji bogacza.
Równie mało ufał pannie Guldbrandsen, nawet jeśli jej przewidywania spełniły się co do joty, tak intencje wcale nie były oczywiste. Była do tej pory pomocna, Wahlberg nie zamierzał przestać korzystać nie tylko jej pięknego umysłu, ale i gładkiego ciała, którym postanowiła się dzielić. Problematyczne jednak stawało się jej zachowanie w momencie, w którym nie obierała jednego frontu z człowiekiem, jakiego podobno chciała wesprzeć. Czyż nie tego pragnęły jej boginie?
— Nie przeinaczaj moich słów, Frido — choć z dłoni nie wypuścił noża, tak jego ostrze i ręka skierowana była w dół, swobodnie zwisając tuż obok ciała. Postąpił dwa małe kroki w przód, w końcu znajdując się na tyle blisko, że nie mógł już patrzeć inaczej niż z góry, sprawiając, że kobieta musiała zadrzeć głowę, jeśli miała utrzymać kontakt wzrokowy. — Im silniejsza jest moja pozycja, tym silniejsza jest twoja. Czyżbyś zapomniała o naszym układzie? Podważanie jej publicznie sugerując, że kieruję się domniemanym przywilejem, stawia cię w opozycji do wizerunku, jaki nie bez powodu zdążyłem już wypracować. Przypomnę ci też, że jestem mecenasem sztuki. Spod moich skrzydeł wyszedł Mads Mæland, Ejvind Abildgaard, czy Evelina Hagerstrom. Oni wszyscy byli nikim, tak samo, jak tamta dziewczyna — musiała wiedzieć, jak ważna jest jego niepodważalność autorytetu, którą dziś jednym prostym zdaniem, mogła zrujnować w opinii artystki, która jeśli się wykaże, mogła stać się kolejną marionetką w odpowiedniej promocji nazwiska Wahlberg. — Nie bronię ci mówić, moja pani, ale mów do mnie, nie do innych. Nie jesteś na moim miejscu. Jeśli mam umocnić twoją pozycję, to ty nie kop dołu pod moją, bo przysięgam ci, że w ten dół wpadniesz. Rozumiemy się? — palec lewej dłoni podniósł wyżej, w końcu kładąc go na podbródku kobiety, aby w czasie, w którym pokonał kolejne dzielone ich centymetry, a ciało stykało się z ciałem, unieść go w górę. W końcu nachylił się, składając na miękkich i chłodnych od niedawnego mrozu ustach krótki pocałunek, ledwie delikatne muśnięcie słodkich kobiecych warg. W tym jednym momencie rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych, a Olaf się odsunął.
— To był ostatni taki wybryk — dodał, nóż odkładając na stolik, a następnie odwrócił się i podążył w stronę drzwi, aby starszego mężczyznę wpuścić do salonu, gdzie miał zostawić świerk, czekając na polecenie ze strony kobiety, w którym miejscu ten ma stać.
— Tak, niedługo. Concierge widział, że wchodzimy, więc zapewne zaraz dostarczy tu świerk — odparł. Nie zamierzał dzielić się spostrzeżeniem, dlaczego nikt obcy nie mógł przebywać w jego mieszkaniu, gdy jego samego nie było w domu. Rzecz jasna inaczej rzecz miała się w przypadku Lykke, która niegdyś traktowała tę przestrzeń jako swój własny dom, teraz pozostając smutnym wspomnieniem przeszłości, jeszcze parę dni temu zamkniętym w sypialni gościnnej. Przewrażliwienie na punkcie własnej prywatności, a właściwie na punkcie tajemnic Besettelse, które skrywał przed całym światem, nie raz już przyćmiewało i tak nadszarpnięty chorobą zdrowy rozsądek Olafa, który za wszelką cenę zamierzał chronić dobytku. Szpiedzy, konkurencja, ktokolwiek kto nie pozostawał mu przychylny, mógłby chcieć wtargnąć do tego mieszkania i wygrzebać w dokumentach najgorsze brudy. Ryzyko, że ktoś miałby zrobić to w trakcie wnoszenia tu świerka, było zbędne, dlatego też ten zapewne spokojnie oczekiwał przy recepcji, skoro mężczyzna pełniący posługę dozorcy w tym budynku doskonale zdawał sobie sprawę z preferencji bogacza.
Równie mało ufał pannie Guldbrandsen, nawet jeśli jej przewidywania spełniły się co do joty, tak intencje wcale nie były oczywiste. Była do tej pory pomocna, Wahlberg nie zamierzał przestać korzystać nie tylko jej pięknego umysłu, ale i gładkiego ciała, którym postanowiła się dzielić. Problematyczne jednak stawało się jej zachowanie w momencie, w którym nie obierała jednego frontu z człowiekiem, jakiego podobno chciała wesprzeć. Czyż nie tego pragnęły jej boginie?
— Nie przeinaczaj moich słów, Frido — choć z dłoni nie wypuścił noża, tak jego ostrze i ręka skierowana była w dół, swobodnie zwisając tuż obok ciała. Postąpił dwa małe kroki w przód, w końcu znajdując się na tyle blisko, że nie mógł już patrzeć inaczej niż z góry, sprawiając, że kobieta musiała zadrzeć głowę, jeśli miała utrzymać kontakt wzrokowy. — Im silniejsza jest moja pozycja, tym silniejsza jest twoja. Czyżbyś zapomniała o naszym układzie? Podważanie jej publicznie sugerując, że kieruję się domniemanym przywilejem, stawia cię w opozycji do wizerunku, jaki nie bez powodu zdążyłem już wypracować. Przypomnę ci też, że jestem mecenasem sztuki. Spod moich skrzydeł wyszedł Mads Mæland, Ejvind Abildgaard, czy Evelina Hagerstrom. Oni wszyscy byli nikim, tak samo, jak tamta dziewczyna — musiała wiedzieć, jak ważna jest jego niepodważalność autorytetu, którą dziś jednym prostym zdaniem, mogła zrujnować w opinii artystki, która jeśli się wykaże, mogła stać się kolejną marionetką w odpowiedniej promocji nazwiska Wahlberg. — Nie bronię ci mówić, moja pani, ale mów do mnie, nie do innych. Nie jesteś na moim miejscu. Jeśli mam umocnić twoją pozycję, to ty nie kop dołu pod moją, bo przysięgam ci, że w ten dół wpadniesz. Rozumiemy się? — palec lewej dłoni podniósł wyżej, w końcu kładąc go na podbródku kobiety, aby w czasie, w którym pokonał kolejne dzielone ich centymetry, a ciało stykało się z ciałem, unieść go w górę. W końcu nachylił się, składając na miękkich i chłodnych od niedawnego mrozu ustach krótki pocałunek, ledwie delikatne muśnięcie słodkich kobiecych warg. W tym jednym momencie rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych, a Olaf się odsunął.
— To był ostatni taki wybryk — dodał, nóż odkładając na stolik, a następnie odwrócił się i podążył w stronę drzwi, aby starszego mężczyznę wpuścić do salonu, gdzie miał zostawić świerk, czekając na polecenie ze strony kobiety, w którym miejscu ten ma stać.
Nieznajomy
- Nie, to ty nie przeinaczaj moich słów - zaprzeczyła gwałtowniej, pobieżnie tylko zerkając ku trzymanemu w jego dłoni ostrzu i wciąż nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie łącząc w jedną, prawdopodobną całość kuchennego narzędzia i chęci realnego zastraszenia jej. Olaf przecież taki nie był, nie mógł być. Zadarła głowę ku górze, uparcie wpatrując się w piwne oczy mężczyzny, który zmniejszył dzielącą ich odległość praktycznie do zera, pozwalając, by zapach wody kolońskiej otoczył ją ściśle. - Podważanie twojej pozycji nie jest moją intencją, ani publicznie, ani prywatnie. Nie wiem dlaczego miałbyś mnie w ogóle o to podejrzewać, ale wiem doskonale jak dokładnie działa nasz układ - skrzętnie skrywana złość błysnęła w ciemnych tęczówkach, nie znajdując innego ujścia, gdy wszystkie wcześniejsze obawy panny Guldbrandsen powróciły momentalnie niczym bumerang, przypominając dobitnie o tym, że wciąż jej nie ufał - i wciąż traktował jak ozdobę swojego ramienia, na tyle dobrą, na ile potulnie potakiwała głową, nie zabierając własnego głosu w celu innym niż wyrażenie entuzjastycznej aprobaty.
- Powiedziałeś ślepej rzeźbiarce, że zawsze będzie sklepikarzem, bo pragnie zadowolić wszystkich - przypomniała sytuację sprzed zaledwie kilku godzin, wracając mimowolnie do tematu, który pragnęła pogrzebać pod popisowymi daniami serwowanymi w restauracji Flora i pod degustowanym przy posiłku winem. - Myślisz, że gdyby miała środki na to, by nie musieć zadowalać innych, spotkalibyśmy ją na jarmarku świątecznym? Czy powinna się wstydzić tego, że chce sprzedać jak najwięcej i zarobić na godne życie? Tak, w tamtym momencie przemówiło przez ciebie uprzywilejowanie. Nie, nie zmienię zdania. I nie, nie uważam, żeby moja wypowiedź w jakikolwiek sposób naraziła twój autorytet na szwank - brnęła dalej w zaparte z narastającą zapalczywością, motywując swoje zachowanie i swoje stanowisko, choć wciąż daleko było jej do rozemocjonowania spychającego logikę myśli na dalszy plan. Parę chwil trwała w bezruchu, głośno wypuszczając powietrze z ust i upominając samą siebie, że niezależnie od wszystkiego, powinna po prostu odpuścić. To nieważne. - Dobrze, będę mówić tylko do ciebie, jeśli tak właśnie chcesz - skapitulowała ostatecznie, wspaniałomyślnie łykając gorycz kolejnych oskarżeń i obietnicy dalekiej od tej, jaką pragnęłaby usłyszeć. Czy Wahlberg nie wyczuł tej goryczy, gdy unosząc jej brodę, całował krótko chłodne, nieruchome usta? Czy w dłoni, jaką oparła na jego mostku, nie wyczuł chęci odepchnięcia go, nim sam odsunął się, zaalarmowany dzwonkiem?
To był ostatni taki wybryk.
- Nie jestem rozwydrzoną pięciolatką, byś mówił mi o wybrykach - syknęła sprowokowana, szybko zapominając o swoim postanowieniu ustąpienia. Chwilę później w salonie znalazł się niczego nieświadomy mężczyzna, a ona sama uśmiechnęła się do niego ciepło, krótkimi słowami instruując go, by umieścił przyniesiony świerk nieopodal kanapy, w punkcie na tyle centralnym, by choinka stała się prawdziwą ozdobą przestrzeni, lecz jednocześnie nie odbierała jej funkcjonalności i nie utrudniała dostępu do mebli czy kominka. Concierge, pragnąc nie naruszać prywatności właściciela apartamentu, szybko wycofał się w stronę wyjścia - i równie szybko z ust Fridy zniknął przekonujący, choć nieszczery uśmiech, gdy zbliżyła się ponownie do stolika, by sięgnąć po pierwsze z brzegu ozdoby. - Poradzę sobie sama, możesz iść do gabinetu - oznajmiła beznamiętnie, zaznaczając tym samym, że owszem, widziała wyraźnie jego tęskne spojrzenie w kierunku pomieszczenia, w którym spędzał więcej czasu niż we własnej sypialni.
- Powiedziałeś ślepej rzeźbiarce, że zawsze będzie sklepikarzem, bo pragnie zadowolić wszystkich - przypomniała sytuację sprzed zaledwie kilku godzin, wracając mimowolnie do tematu, który pragnęła pogrzebać pod popisowymi daniami serwowanymi w restauracji Flora i pod degustowanym przy posiłku winem. - Myślisz, że gdyby miała środki na to, by nie musieć zadowalać innych, spotkalibyśmy ją na jarmarku świątecznym? Czy powinna się wstydzić tego, że chce sprzedać jak najwięcej i zarobić na godne życie? Tak, w tamtym momencie przemówiło przez ciebie uprzywilejowanie. Nie, nie zmienię zdania. I nie, nie uważam, żeby moja wypowiedź w jakikolwiek sposób naraziła twój autorytet na szwank - brnęła dalej w zaparte z narastającą zapalczywością, motywując swoje zachowanie i swoje stanowisko, choć wciąż daleko było jej do rozemocjonowania spychającego logikę myśli na dalszy plan. Parę chwil trwała w bezruchu, głośno wypuszczając powietrze z ust i upominając samą siebie, że niezależnie od wszystkiego, powinna po prostu odpuścić. To nieważne. - Dobrze, będę mówić tylko do ciebie, jeśli tak właśnie chcesz - skapitulowała ostatecznie, wspaniałomyślnie łykając gorycz kolejnych oskarżeń i obietnicy dalekiej od tej, jaką pragnęłaby usłyszeć. Czy Wahlberg nie wyczuł tej goryczy, gdy unosząc jej brodę, całował krótko chłodne, nieruchome usta? Czy w dłoni, jaką oparła na jego mostku, nie wyczuł chęci odepchnięcia go, nim sam odsunął się, zaalarmowany dzwonkiem?
To był ostatni taki wybryk.
- Nie jestem rozwydrzoną pięciolatką, byś mówił mi o wybrykach - syknęła sprowokowana, szybko zapominając o swoim postanowieniu ustąpienia. Chwilę później w salonie znalazł się niczego nieświadomy mężczyzna, a ona sama uśmiechnęła się do niego ciepło, krótkimi słowami instruując go, by umieścił przyniesiony świerk nieopodal kanapy, w punkcie na tyle centralnym, by choinka stała się prawdziwą ozdobą przestrzeni, lecz jednocześnie nie odbierała jej funkcjonalności i nie utrudniała dostępu do mebli czy kominka. Concierge, pragnąc nie naruszać prywatności właściciela apartamentu, szybko wycofał się w stronę wyjścia - i równie szybko z ust Fridy zniknął przekonujący, choć nieszczery uśmiech, gdy zbliżyła się ponownie do stolika, by sięgnąć po pierwsze z brzegu ozdoby. - Poradzę sobie sama, możesz iść do gabinetu - oznajmiła beznamiętnie, zaznaczając tym samym, że owszem, widziała wyraźnie jego tęskne spojrzenie w kierunku pomieszczenia, w którym spędzał więcej czasu niż we własnej sypialni.
Bezimienny
Słuchał z uwagą wszystkich słów spływających po drgających wargach kobiety, która właśnie obnażała przed nim swoje słabości. Gdy Olaf sam zachowywał pełen spokój, tłumacząc wolno i wyraźnie nie tylko swoje zamiary, ale i popełniane przez nią błędy, ta odpowiadała zapalczywością wypisaną w kolejnych zdaniach. Mógł oddychać przy tym miarowo i łagodnie, świadom, że niezależnie od tego, co powie, jest w pozycji na tyle wysokiej, aby móc zadecydować, że tym razem ostrze nie znajdzie się przy jej gardle, tak jak znalazło się przy twarzy byłej żony przed wieloma miesiącami. Zdania formowane z pewną premedytacją były wyraźnym błędem, przynajmniej w mniemaniu Wahlberga, święcie przekonanego o własnej nieomylności. Nie odpowiadał od razu, oczekując, aż ta przeleje z siebie każde uczucie, ukazując punkty, które mogą zaboleć. Pocałunek mający uspokoić tę kobietę smakował bardziej słodko niż jej pomruki, a dłoń oparta o mostek, nie ciążyła. Fridę Guldbrandsen właściciel galerii widział jedynie jako swoją ozdobę i doradczynię, dokładnie w tej kolejności. Nie zamierzał tłumaczyć się z podejmowanych działań, nigdy nie kierując się współczuciem, a jedynie własnym zyskiem. Cenna rada, jakiej udzielił dziewczęciu, mogła albo zostać przez nią wysłuchana, ostatecznie prowadząc do odpowiedniego statusu materialnego i społecznego, o ile pragnęła być artystką, a na to wszystko wskazywało, patrząc na jej studia; albo potraktowana jako zaczepka, choć tylko ignorant uznałby ją za taką. Wyraźnie stojąca przed nim kobieta, miała z takowym więcej wspólnego. I gdyby nie dzwonek do drzwi uznałby rozmowę za niemal skończoną, lecz jej ostatnie słowa, syk wydobywający się z tak pięknych ust, pokrzyżował te plany.
Oczekiwał aż concierge zostawi świerk w określonym przez Fridę miejscu, uśmiechając się jeszcze przyjaźnie. Nie trwało to długo, na szczęście, bo rosnąca w sercu mężczyzny złość już zaraz miała wykipieć. Gdy ich gość skończył swą pracę, gospodarz podążył z nim w stronę drzwi, w ramach podziękowania wsuwając do kieszeni marynarki kilka runicznych talarów. Drzwi zamknął powoli, zabezpieczając je odpowiednio, tak aby na pewno nikt więcej im dzisiaj nie przeszkadzał, a gdy skończył, nie odwrócił się od razu, czując jak pewna forma przemiany i emocjonalnej sieczki przekracza właśnie cienką granicę. W momencie, w którym twarz znów zwrócił w stronę kochanki, ta nie była niczym porcelanowa maska, a wyrażała gniew, dyszącą furię i jedną żyłę pulsującą na skroni odsłoniętej od półdługich ciemnych włosów. Z każdym pokonywanym krokiem panował nad sobą coraz mniej, jedynie kilkoma czerwonymi nićmi spajając się z rzeczywistością. Nie mogła zdawać sobie sprawy ze słabości jego charakteru, nieleczonego organizmu, poddającego się nie tylko efektom wieloletniej wyniszczającej go choroby, ale i zagubienia, dziedziczonego po matce.
— Nie będziesz rozkazywać mi w moim domu! Posłuchaj mnie uważnie i postaraj się zapamiętać każde słowo — wycedził, znajdując się w końcu dostatecznie blisko, aby mogła poczuć chłód przeplatany wrzącą w nim furią. — Jesteś zaledwie pionkiem w grze, narzędziem w rękach przeznaczenia, którego nie da się zmienić, pamiętasz? — cytował słowa, które wypowiadała w restauracji Fjaskall w trakcie ich pierwszego spotkania. — Ja pamiętam doskonale twoje oczekiwania, Frido. Chciałaś, bym nie ukrywał cię przed światem, rozumiejąc, że twój sukces nierozerwalnie łączy się z moim. Towarzyszysz mi tam, gdzie zapragniesz, a jutro odkryję cię przed całym światem, gdy pojawisz się ze mną na wernisażu. Oczekiwałaś współpracy, aby osiągnąć obopólne korzyści, czyż nie dałem ci na to przestrzeni i odpowiednich bodźców? — ostatnim słowem pognał wzdłuż jej ciała, krótką chwilę spędzając tuż przy biodrach na wspomnienie o tej pierwszej z ich nocy. — Oczekiwałaś, że nie wykorzystam twoich umiejętności. Milczę, czekając na twe wizje i nie domagając się więcej, niż sama możesz mi dać. Oczekiwałaś, że spędzę z tobą tak dużo czasu jak to możliwe, byś mogła mnie poznać i zrozumieć. Oczekiwałaś, że będę z tobą brutalnie szczery i nie będę się bawić w półprawdy, więc pozwól, że teraz tę ofiaruję ci swoją prawdę — i wtedy zatrzymał się, znów zbyt blisko, znów zapalczywie wpychając się w jej przestrzeń, gotów powstrzymać ją przed ucieczką, dopełniając tym samym układu biznesowego, który był im zapisany przez Norny. I w tym jednym momencie zerwały się jedwabne sznurki łączące go ze spokojem. Maniakalny błysk w oku odbił salonowe światło. — Od tej pory w przestrzeni publicznej, przy innej parze oczu i uszu, w każdym momencie, w którym nie będziemy sami, będziesz przytakiwać mi tak, jak gdybym cytował Pieśń Najwyższego, a ty była jego kapłanką. W każdej sekundzie, w jakiej będziesz u mojego boku, będziesz moim wsparciem, ozdobą i gwarantem reputacji. A za to wszystko ja będę dalej spełniał twoje oczekiwania i... — pokonał ostatni krok, bezprecedensowo wyciągając dłoń w kierunku jej ud, aby wepchnąć się w nią, palcami sunąc przez materiał wyżej, aż natrafił na najczulszy jej punkt, pocierając go i dociskając siłą. — ...i twoje żądze — gdy gniew mieszał się z pożądaniem, a rozpusta ze zdrowym rozsądkiem, tam Olaf stał teraz dumny ze swoich czynów, świadom pragnień kobiety. Szybko odjął dłoń od kobiecego ciała, przykładając ją jeszcze pod swój nos, jakby poczuć chciał najsłodszy zapach.
— Wołałbym widzieć cię teraz na kolanach, abyś mogła wynagrodzić mi swoje słowa, lecz mamy inne plany, prawda? — uśmiechnął się, pozwalając, aby kalejdoskop przepływających przez jego twarz emocji spoczął w końcu na tej jednej sztucznie zadowolonej.
Oczekiwał aż concierge zostawi świerk w określonym przez Fridę miejscu, uśmiechając się jeszcze przyjaźnie. Nie trwało to długo, na szczęście, bo rosnąca w sercu mężczyzny złość już zaraz miała wykipieć. Gdy ich gość skończył swą pracę, gospodarz podążył z nim w stronę drzwi, w ramach podziękowania wsuwając do kieszeni marynarki kilka runicznych talarów. Drzwi zamknął powoli, zabezpieczając je odpowiednio, tak aby na pewno nikt więcej im dzisiaj nie przeszkadzał, a gdy skończył, nie odwrócił się od razu, czując jak pewna forma przemiany i emocjonalnej sieczki przekracza właśnie cienką granicę. W momencie, w którym twarz znów zwrócił w stronę kochanki, ta nie była niczym porcelanowa maska, a wyrażała gniew, dyszącą furię i jedną żyłę pulsującą na skroni odsłoniętej od półdługich ciemnych włosów. Z każdym pokonywanym krokiem panował nad sobą coraz mniej, jedynie kilkoma czerwonymi nićmi spajając się z rzeczywistością. Nie mogła zdawać sobie sprawy ze słabości jego charakteru, nieleczonego organizmu, poddającego się nie tylko efektom wieloletniej wyniszczającej go choroby, ale i zagubienia, dziedziczonego po matce.
— Nie będziesz rozkazywać mi w moim domu! Posłuchaj mnie uważnie i postaraj się zapamiętać każde słowo — wycedził, znajdując się w końcu dostatecznie blisko, aby mogła poczuć chłód przeplatany wrzącą w nim furią. — Jesteś zaledwie pionkiem w grze, narzędziem w rękach przeznaczenia, którego nie da się zmienić, pamiętasz? — cytował słowa, które wypowiadała w restauracji Fjaskall w trakcie ich pierwszego spotkania. — Ja pamiętam doskonale twoje oczekiwania, Frido. Chciałaś, bym nie ukrywał cię przed światem, rozumiejąc, że twój sukces nierozerwalnie łączy się z moim. Towarzyszysz mi tam, gdzie zapragniesz, a jutro odkryję cię przed całym światem, gdy pojawisz się ze mną na wernisażu. Oczekiwałaś współpracy, aby osiągnąć obopólne korzyści, czyż nie dałem ci na to przestrzeni i odpowiednich bodźców? — ostatnim słowem pognał wzdłuż jej ciała, krótką chwilę spędzając tuż przy biodrach na wspomnienie o tej pierwszej z ich nocy. — Oczekiwałaś, że nie wykorzystam twoich umiejętności. Milczę, czekając na twe wizje i nie domagając się więcej, niż sama możesz mi dać. Oczekiwałaś, że spędzę z tobą tak dużo czasu jak to możliwe, byś mogła mnie poznać i zrozumieć. Oczekiwałaś, że będę z tobą brutalnie szczery i nie będę się bawić w półprawdy, więc pozwól, że teraz tę ofiaruję ci swoją prawdę — i wtedy zatrzymał się, znów zbyt blisko, znów zapalczywie wpychając się w jej przestrzeń, gotów powstrzymać ją przed ucieczką, dopełniając tym samym układu biznesowego, który był im zapisany przez Norny. I w tym jednym momencie zerwały się jedwabne sznurki łączące go ze spokojem. Maniakalny błysk w oku odbił salonowe światło. — Od tej pory w przestrzeni publicznej, przy innej parze oczu i uszu, w każdym momencie, w którym nie będziemy sami, będziesz przytakiwać mi tak, jak gdybym cytował Pieśń Najwyższego, a ty była jego kapłanką. W każdej sekundzie, w jakiej będziesz u mojego boku, będziesz moim wsparciem, ozdobą i gwarantem reputacji. A za to wszystko ja będę dalej spełniał twoje oczekiwania i... — pokonał ostatni krok, bezprecedensowo wyciągając dłoń w kierunku jej ud, aby wepchnąć się w nią, palcami sunąc przez materiał wyżej, aż natrafił na najczulszy jej punkt, pocierając go i dociskając siłą. — ...i twoje żądze — gdy gniew mieszał się z pożądaniem, a rozpusta ze zdrowym rozsądkiem, tam Olaf stał teraz dumny ze swoich czynów, świadom pragnień kobiety. Szybko odjął dłoń od kobiecego ciała, przykładając ją jeszcze pod swój nos, jakby poczuć chciał najsłodszy zapach.
— Wołałbym widzieć cię teraz na kolanach, abyś mogła wynagrodzić mi swoje słowa, lecz mamy inne plany, prawda? — uśmiechnął się, pozwalając, aby kalejdoskop przepływających przez jego twarz emocji spoczął w końcu na tej jednej sztucznie zadowolonej.
Nieznajomy
Jeśli czegokolwiek zdążyła się nauczyć, to właśnie tego, że milczenie nie zawsze oznaczało zgodę, a określenie cisza przed burzą bywało tak zbieżne z rzeczywistością jak tylko się da. Zbyt skupiona na bronieniu do upadłego własnej racji, jednocześnie pozostawała grubiańsko wręcz niewrażliwa na wszystkie drobne sygnały ostrzegawcze, które nakazywały zmienić temat i nie iść dalej w zaparte - i dopiero chwila nieplanowanej przerwy w postaci wizyty concierge’a, którego obydwoje raczyli wystudiowanymi uśmiechami podszytymi fałszem, pozwoliła Guldbrandsen minimalnie ochłonąć i zrozumieć to, że znajdowała się centralnie na kursie kolizyjnym, a reszta wieczoru, w założeniu wypatrywanego przez cały dzień i wyjątkowo satysfakcjonującego, stawała właśnie pod znakiem zapytania. Uspokajając własny oddech i koncentrując myśli wokół odpowiedniego rozmieszczenia zakupionych ozdób świątecznych, śledziła sylwetkę Olafa zamykającego drzwi z charakterystycznym zgrzytem mechanizmu. Właściwie gotowa była już całkowicie porzucić temat, po prostu zostawiając przebieg dalszej dyskusji w sferze cierpliwych niedopowiedzeń i przejść nad tym niemiłym incydentem do porządku dziennego, by udekorować świerk sznurem kolorowych światełek i zawieszkami w kształcie jemioły, jednak gdy zwrócił się ponownie twarzą w jej stronę, ta wyglądała już zupełnie inaczej niż przed chwilą, wykrzywiona złością zbyt nieskazitelną, by uznać ją za wystudiowaną, gdy tuż obok zewnętrznego końca łuku brwiowego wykwitła pulsująca rytmicznie żyła, a skrzydełka mocno zarysowanego nosa falowały niczym u dzikiego zwierzęcia. Wiedziona niepowstrzymywanym instynktem samozachowawczym, cofnęła się o krok, jeden, duży, choć chybotliwy, szybko zapominając o stawianiu własnej dumy na pierwszym miejscu i tkwieniu nieruchomo niczym posąg, gdy w jej stronę szybkim krokiem zmierzała furia w ludzkiej skórze. I milczała jak zaklęta, mocno po czasie uzmysławiając sobie, że otrzeźwienie i próby odstąpienia od zaogniania sytuacji przyszły o wiele za późno i niczego nie była w stanie już zmienić.
Słuchała więc uważnie, przygryzając policzek od środka, choć każde kolejne słowo coraz boleśniej przedzierało się do jej świadomości, jakby nie wierząc w to, że Wahlberg faktycznie był w stanie przywołać jej wypowiedzi ze spotkania sprzed dwóch tygodni i użyć ich przeciwko niej samej. Odwróciła spojrzenie w bok i wbiła je w nieszczęsne drzewko świąteczne, nagle niesamowicie interesujące, gdy właściciel Besettelse wspominał o bodźcach, które za jego sprawą umożliwiały jej rozwinięcie skrzydeł - i gdy znalazł się tak blisko, że gorąc buchający z jego skóry był dla niej doskonale wyczuwalny, podobnie jak i przyspieszone bicie serca, a bursztyn oczu błysnął obco. Patrzyła na niego raz jeszcze, już bez głęboko zakorzenionej hardości i bez wewnętrznej potrzeby postawienia wszystkiego na swoim, a głową przytaknęła nieznacznie na znak własnej kapitulacji, przyznając ostatecznie w myślach, że miał rację, a ona sama nie powinna była zbierać głosu w kontrze do jego własnego; przynajmniej nie publicznie. Wsparcie, ozdoba i gwarant reputacji, lecz ani słowa o faktycznym doradztwie, które miało być jej domeną w fachu völvy. Czy właśnie taki los utkały jej Norny, kierując ją na powrót do Midgardu, prosto w progi Wahlberga, który bezpardonowo wsuwał dłoń pod brzeg kaszmirowej sukienki w pogoni za najwrażliwszym punktem skrytym u styku jej ud? Coś na kształt sapnięcia uleciało z jej ust mimowolnie, gdy wciąż kłębiąca się w jej wnętrzu złość mieszała się z zaskoczeniem i naturalną, choć niechcianą reakcją ciała, której i on z całą pewnością był świadomy, cofając natarczywą dłoń, by kolejnym zmysłem przekonać się o jej pożądaniu, wzbierającym gwałtowną falą wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew jej woli.
Rozważała kolejne słowa Olafa, ostatkiem sił ignorując własne rozedrganie i falującą nerwowo klatkę piersiową, a przez jej głowę przemykały dziesiątki przeróżnych myśli. Skinęła głową, potwierdzając, że plan był inny i rozchylając usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili zmieniając zdanie, by z kolei pokręcić przecząco głową.
- To zajmie tylko chwilę - oznajmiła przyciszonym głosem, lecz gdy czekoladowe tęczówki padły na rozpostarte na stoliku ozdoby, chęci Fridy do wypełnienia ostatnich punktów programu tego dnia natychmiast osłabły. Później. Jutro. - Właściwie to... - zaczęła z zawahaniem, obniżając ton o kilka decybeli i unosząc przedramiona, by palcami schwycić delikatny materiał marynarki i zsunąć ją z napiętych barków płynnym ruchem, który dalej pomknął ku równemu rządkowi koszulowych guzików, by rozprawić się z nimi metodycznie, odkrywając nagą skórę torsu. - Pieprzyć inne plany - szepnęła, pozwalając ustom przy każdej kolejnej zgłosce muskać okolice męskiego splotu słonecznego, po czym powiodła nimi dalej, opadając z lekkością na kolana i nakreślając drobnymi pocałunkami niecierpliwą ścieżkę w dół, do pępka i niżej, do granicy wyznaczonej przez skórzany pasek, którego klamrę luzowała pospiesznie, by rozpiąć rozporek garniturowych spodni, teraz stanowiących już ostatnią przeszkodę pomiędzy nią a obietnicą spełnienia gotowego zamazać niesmak pozostały po tej całkowicie zbędnej dyskusji.
Słuchała więc uważnie, przygryzając policzek od środka, choć każde kolejne słowo coraz boleśniej przedzierało się do jej świadomości, jakby nie wierząc w to, że Wahlberg faktycznie był w stanie przywołać jej wypowiedzi ze spotkania sprzed dwóch tygodni i użyć ich przeciwko niej samej. Odwróciła spojrzenie w bok i wbiła je w nieszczęsne drzewko świąteczne, nagle niesamowicie interesujące, gdy właściciel Besettelse wspominał o bodźcach, które za jego sprawą umożliwiały jej rozwinięcie skrzydeł - i gdy znalazł się tak blisko, że gorąc buchający z jego skóry był dla niej doskonale wyczuwalny, podobnie jak i przyspieszone bicie serca, a bursztyn oczu błysnął obco. Patrzyła na niego raz jeszcze, już bez głęboko zakorzenionej hardości i bez wewnętrznej potrzeby postawienia wszystkiego na swoim, a głową przytaknęła nieznacznie na znak własnej kapitulacji, przyznając ostatecznie w myślach, że miał rację, a ona sama nie powinna była zbierać głosu w kontrze do jego własnego; przynajmniej nie publicznie. Wsparcie, ozdoba i gwarant reputacji, lecz ani słowa o faktycznym doradztwie, które miało być jej domeną w fachu völvy. Czy właśnie taki los utkały jej Norny, kierując ją na powrót do Midgardu, prosto w progi Wahlberga, który bezpardonowo wsuwał dłoń pod brzeg kaszmirowej sukienki w pogoni za najwrażliwszym punktem skrytym u styku jej ud? Coś na kształt sapnięcia uleciało z jej ust mimowolnie, gdy wciąż kłębiąca się w jej wnętrzu złość mieszała się z zaskoczeniem i naturalną, choć niechcianą reakcją ciała, której i on z całą pewnością był świadomy, cofając natarczywą dłoń, by kolejnym zmysłem przekonać się o jej pożądaniu, wzbierającym gwałtowną falą wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew jej woli.
Rozważała kolejne słowa Olafa, ostatkiem sił ignorując własne rozedrganie i falującą nerwowo klatkę piersiową, a przez jej głowę przemykały dziesiątki przeróżnych myśli. Skinęła głową, potwierdzając, że plan był inny i rozchylając usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili zmieniając zdanie, by z kolei pokręcić przecząco głową.
- To zajmie tylko chwilę - oznajmiła przyciszonym głosem, lecz gdy czekoladowe tęczówki padły na rozpostarte na stoliku ozdoby, chęci Fridy do wypełnienia ostatnich punktów programu tego dnia natychmiast osłabły. Później. Jutro. - Właściwie to... - zaczęła z zawahaniem, obniżając ton o kilka decybeli i unosząc przedramiona, by palcami schwycić delikatny materiał marynarki i zsunąć ją z napiętych barków płynnym ruchem, który dalej pomknął ku równemu rządkowi koszulowych guzików, by rozprawić się z nimi metodycznie, odkrywając nagą skórę torsu. - Pieprzyć inne plany - szepnęła, pozwalając ustom przy każdej kolejnej zgłosce muskać okolice męskiego splotu słonecznego, po czym powiodła nimi dalej, opadając z lekkością na kolana i nakreślając drobnymi pocałunkami niecierpliwą ścieżkę w dół, do pępka i niżej, do granicy wyznaczonej przez skórzany pasek, którego klamrę luzowała pospiesznie, by rozpiąć rozporek garniturowych spodni, teraz stanowiących już ostatnią przeszkodę pomiędzy nią a obietnicą spełnienia gotowego zamazać niesmak pozostały po tej całkowicie zbędnej dyskusji.
Bezimienny
Każde drżenie mięśnia na zmieniającej się twarzy kobiety, Olafa napawało poczuciem zwycięstwa. Z irytującej butności przechodziła ona w zwątpienie, a w końcu coś na rodzaj zrezygnowania ze zbędnej walki z jego słowami. Łowił te drobne mimiczne zmiany, jakby miały być potwierdzeniem, że oto on ma rację, a ona się myli. W inną wersję zresztą nigdy by nie uwierzył, lecz potwierdzenie widziane w jej oczach, choć mógł mylić je z pewną formą skruchy, napawało go nieskrywaną dumą. Chore zapędy, aby w oczach kobiety dostrzec strach, nie wiązały się z sadystycznym pragnieniem, a były efektem działania na własne ego, rozbujane i nieposkromione. Stojący w pobliżu świerk był świadkiem triumfu Wahlberga nad ulegającą mu powoli kobietą, dokładnie tak jak tego potrzebował. Sam fakt, że cofnęła się o krok, napawał mężczyznę poczuciem sprawiedliwości. Milczała jak zaklęta, lecz krótkie kiwnięcie głową wystarczyło, aby jej wybaczył. Litościwie i bez zamiaru gnębienia za wypowiedziane wcześniej słowa, uśmiechnął się nieco głębiej, jakby pragnął pochwalić ją za posłuszeństwo, jakie teraz okazywała. Żadne następne słowo nie padło, bo nie było takiej potrzeby. Temat został zakończony, choć trwał zbyt długo, tak miał wrażenie, że został wyczerpany, a słodka mu kobieta ostatecznie zrozumiała swoje przewiny, godząc się z konsekwencjami. Wykalkulowane ruchy teraz podparte były zszarganymi emocjami, z trudem trzymanymi na wodzy, gdy losowość jego działań nawet Wahlbergowi sprawiała problem.
A jednak przez krótki moment, gdy palce najdroższej mu ozdoby chwytały materiał marynarki, zsuwając ją z ramion, nie protestował. Nie zareagował też, gdy te odpinały guziki śnieżnobiałej koszuli, ani gdy usta podążały w dół z obietnicą rozpustnej rozkoszy. Obserwując z góry kobietę, która od dwóch pełnych tygodni kompletnie zaprzątała jego myśli, całkowicie pozbawiając się konkurencji od momentu, w którym pierwszy raz poczuł smak jej ciała, nie wypowiedział ani słowa, pozwalając pragnieniu stopniowo przejmować kontrolę nad jego ciałem, jakby winna mu była to uczucie, wynagradzając wcześniejsze i zbędne słowa. Coś w jej ciemnych oczach i gładkiej skórze nie pozwalało jednak zapomnieć o gorącu rozlewającym się po ciele na myśl o każdej radości, jaką może mu dać. Depresyjna część umysłu pragnęła tylko jej dłoni na karku i ust na zmęczonym czole, a maniakalna pozwalała namiętności płonąć, a Olaf Wahlberg w tym wszystkim tkwił niepewny własnego działania, aż w końcu wypuścił głośniej powietrze w oznajmieniu, że podjął decyzję, gdy Frida klęknęła tuż przed. Świadom, że pozbawia się rozkoszy, jednak głęboko przekonany o słuszności własnego działania, jakby resztki rozsądku pozwalały mu myśleć, chwycił ją pod pachy, podnosząc w górę na tyle wysoko, że podtrzymać musiał wkrótce jej biodra, pozwalając, aby nogami otuliła go w pasie, tkwiąc teraz w powietrzu na jego wysokości. Czuły gest, niepodobny do krótkiego zrywu gniewu, jaki przed chwilą mogła obserwować, miał przerodzić się w wyznanie.
— Mamy plany. Obiecałem ci przecież i jak zawsze słowa dotrzymam — wyszeptał wprost do damskiego ucha, jedną dłonią wciąż trzymając ją pod pośladkami, a drugą otulając w talii, aby swoje ramiona mogła podsunąć wyżej na jego kark. — Nie czuj, jakbyś służyła mi w tym jednym celu. Jesteś moją powierniczką, moją egerią, moim sumieniem i moją przyszłością — i w tym momencie nie mógł już sam stwierdzić, czy to perfidne kłamstwo, czy najszczersza prawda wypowiadana wprost z głębi serca. — Zróbmy to, co do nas należy, zgodnie z twoją radą, moja pani. Potem ja zrobię z tobą to, co należy do mnie — pocałunkiem chwycił jej szyję, obracając się dwa razy wokół własnej osi, aby zabawić ją niczym dziecko w ramionach opiekuna, choć były momenty, gdy sama była mu zabawką. Obyty w manipulacji, w kłamstwach i słodkich słówkach wiedział jak formułować zdania, aby zaskarbić sobie czyjąś przychylność, a teraz głównym celem było wzbudzenie w niej uczucia przywiązania. Wahlberg skłamałby jednak, mówiąc, że i sam nie zaczynał w ten stan popadać, pierwszy raz od lat.
— Ozdobimy salon zgodnie z twoim życzeniem, a po wernisażu przeniesiemy tu twoje rzeczy, abyś mogła tu zamieszkać i swoje rady szeptać mi co noc. Dziś poświęcę się tylko tobie — dodał, w końcu zatapiając się ustami w jej usta, zapowiadając nadchodzące zmiany, choć, jak zwykle zresztą, nie pytając o jej zdanie w uznaniu, że to doskonały pomysł.
A jednak przez krótki moment, gdy palce najdroższej mu ozdoby chwytały materiał marynarki, zsuwając ją z ramion, nie protestował. Nie zareagował też, gdy te odpinały guziki śnieżnobiałej koszuli, ani gdy usta podążały w dół z obietnicą rozpustnej rozkoszy. Obserwując z góry kobietę, która od dwóch pełnych tygodni kompletnie zaprzątała jego myśli, całkowicie pozbawiając się konkurencji od momentu, w którym pierwszy raz poczuł smak jej ciała, nie wypowiedział ani słowa, pozwalając pragnieniu stopniowo przejmować kontrolę nad jego ciałem, jakby winna mu była to uczucie, wynagradzając wcześniejsze i zbędne słowa. Coś w jej ciemnych oczach i gładkiej skórze nie pozwalało jednak zapomnieć o gorącu rozlewającym się po ciele na myśl o każdej radości, jaką może mu dać. Depresyjna część umysłu pragnęła tylko jej dłoni na karku i ust na zmęczonym czole, a maniakalna pozwalała namiętności płonąć, a Olaf Wahlberg w tym wszystkim tkwił niepewny własnego działania, aż w końcu wypuścił głośniej powietrze w oznajmieniu, że podjął decyzję, gdy Frida klęknęła tuż przed. Świadom, że pozbawia się rozkoszy, jednak głęboko przekonany o słuszności własnego działania, jakby resztki rozsądku pozwalały mu myśleć, chwycił ją pod pachy, podnosząc w górę na tyle wysoko, że podtrzymać musiał wkrótce jej biodra, pozwalając, aby nogami otuliła go w pasie, tkwiąc teraz w powietrzu na jego wysokości. Czuły gest, niepodobny do krótkiego zrywu gniewu, jaki przed chwilą mogła obserwować, miał przerodzić się w wyznanie.
— Mamy plany. Obiecałem ci przecież i jak zawsze słowa dotrzymam — wyszeptał wprost do damskiego ucha, jedną dłonią wciąż trzymając ją pod pośladkami, a drugą otulając w talii, aby swoje ramiona mogła podsunąć wyżej na jego kark. — Nie czuj, jakbyś służyła mi w tym jednym celu. Jesteś moją powierniczką, moją egerią, moim sumieniem i moją przyszłością — i w tym momencie nie mógł już sam stwierdzić, czy to perfidne kłamstwo, czy najszczersza prawda wypowiadana wprost z głębi serca. — Zróbmy to, co do nas należy, zgodnie z twoją radą, moja pani. Potem ja zrobię z tobą to, co należy do mnie — pocałunkiem chwycił jej szyję, obracając się dwa razy wokół własnej osi, aby zabawić ją niczym dziecko w ramionach opiekuna, choć były momenty, gdy sama była mu zabawką. Obyty w manipulacji, w kłamstwach i słodkich słówkach wiedział jak formułować zdania, aby zaskarbić sobie czyjąś przychylność, a teraz głównym celem było wzbudzenie w niej uczucia przywiązania. Wahlberg skłamałby jednak, mówiąc, że i sam nie zaczynał w ten stan popadać, pierwszy raz od lat.
— Ozdobimy salon zgodnie z twoim życzeniem, a po wernisażu przeniesiemy tu twoje rzeczy, abyś mogła tu zamieszkać i swoje rady szeptać mi co noc. Dziś poświęcę się tylko tobie — dodał, w końcu zatapiając się ustami w jej usta, zapowiadając nadchodzące zmiany, choć, jak zwykle zresztą, nie pytając o jej zdanie w uznaniu, że to doskonały pomysł.
Nieznajomy
Krótki wyraz zaskoczenia przemknął przez jej twarz, gdy Olaf wbrew wszystkiemu, co doprowadziło ich do tej sceny, w której aktualnie tkwili zawieszeni, zmienił zdanie, by zdecydowanym ruchem dźwignąć ją z kolan i podnieść. Nie opierała się, chwilę później w odruchu opleść jego biodra nogami i ustabilizować się w ten sposób na wysokości idealnej do skrzyżowania spojrzenia z piwnymi tęczówkami wpatrującymi się w nią czujnie.
- Z dotrzymywania tej obietnicy mogłabym cię zwolnić - szepnęła wprost w zagłębienie jego szyi, którą teraz oplatała ściśle ramionami, palce jednej dłoni wsuwając w heban włosów tuż u podstawy czaszki i zatapiając się w ich miękkości. - Mogę zająć się wszystkim rano, gdy już wyjdziesz do Besettelse - mamiła dalej, biodra przyciskając do jego ciała, jakby ofiarując mu ostatnią szansę do namysłu i do zmiany zdania, nim będzie za późno. W gruncie rzeczy nie miałaby nic przeciwko samotnemu zatroszczeniu się o całokształt świątecznych dekoracji mieszkania, skoro na barkach Wahlberga w przeddzień wernisażu nowej, wschodzącej gwiazdy spoczywał ciężar na tyle wielki, że z pewnością podobne zajęcia mogły mu się zdawać nie uroczą tradycją, a błahostką marnotrawiącą więcej cennego czasu i energii niż jest to warte. - Nie czuję tak - zaprzeczyła, nie bluźniąc przeciwko sposobowi, w jaki dotychczas ją traktował, nawet jeśli kolejne słowa Wahlberga wydawały się być zbyt piękne, by były prawdziwe, a do świadomości Fridy z zatrważającą regularnością powracała myśl, że to wciąż jej własne ciało, tak wdzięcznie reagujące na każdy jego dotyk, jest najskuteczniejszym gwarantem trwania tej znajomości i najmocniejszą kotwicą pozwalającą tkwić jej wciąż u jego boku, skąd podszepty o przeznaczeniu i woli bogów mogła sączyć prosto do jego ucha. W jakim stopniu przyjmował jej słowa za świętą prawdę, którą należało wyznawać z gorliwością równą wierze w Dziewięć Światów, a w jakim za pozbawiony głębszego sensu bełkot, któremu wystarczyło przytakiwać, by utrzymać pannę Guldbrandsen we względnym zadowoleniu?
A jednak, uśmiech tak odmienny od grymasu złości sprzed paru minut zagościł na jej twarzy, gdy świat zawirował wokół nich, a rozgrzane usta zetknęły się z jej szyją w niemej obietnicy późniejszego wynagrodzenia cierpliwości, która teraz nakazywała zgodne z wcześniejszym planem skupienie się na przystrajaniu przestronnego mieszkania akcentami świątecznymi. Nim myśli przeszły w czyny, tuż przy jej uchu wybrzmiały kolejne wypowiadane przez Olafa słowa, zaskakujące i na swój sposób przełomowe, bo oto zapraszał ją do rozgoszczenia się na dłużej w jego prywatnej przestrzeni, której strzegł jak oka w głowie, nie pozwalając obcym przebywać w apartamencie pod jego nieobecność. Czy więc był w stanie zaufać Fridzie na tyle, by pozostawiać ją samą sobie, gdy o poranku żegnał ją, by zniknąć na długie godziny w Besettelse? Kąciki kształtnych ust drgnęły ku górze, gdy odsuwała się nieznacznie, tylko po to, by badawczo przyjrzeć się jego twarzy, jakby tam miała dostać potwierdzenie tego czy faktycznie miał to na myśli, a serce przyspieszyło nieznacznie.
- Tak z pewnością będzie zdecydowanie wygodniej - przyznała z zadowoleniem, że istotnie był to doskonały pomysł, bo choć ich mieszkania dzieliły praktycznie tylko Ogrody Baldura, nie czyniąc spaceru zbyt uciążliwym, tak wieczne lawirowanie pomiędzy dwoma kamienicami na dłuższą metę nie było zbyt komfortowe, gdy równie dobrze mogłaby po prostu część swoich ubrań i najpotrzebniejszych rzeczy umieścić pod adresem Wahlberga - i zaoszczędzone w ten sposób cenne minuty poświęcić na przyjemniejsze czynności. - Nie trwońmy więc czasu, skoro pragniesz poświęcić go tylko mnie - wyrzekła miękko, po czym złączyła swoje usta z jego, tym razem nie myśląc już ani przez sekundę o odepchnięciu go w złości. Słodycz pocałunku zagłuszyła gorycz chwili, nim Guldbrandsen rozplotła kostki stóp złączonych za plecami mężczyzny, by westchnąwszy, opuścić nogi i odnaleźć ponownie drewniany parkiet. Następnie cofnęła dłonie obejmujące jego kark, opuściła je niżej, by palcami poprawić poły jego koszuli i szybkim ruchem zebrać ją i spiąć dwoma guzikami na wysokości żeber, jakby na potwierdzenie tego, że teraz naprawdę obowiązki będą przed przyjemnościami. Chwilę później odsunęła się, odwracając się w stronę stolika, na którym wcześniej ulokowali zakupione na jarmarku ozdoby. - Zaczniemy od światełek? - zaproponowała, chwytającsznur z kolorowymi światełkami , by rozplątując kolejne jego części, przysunąć się do magicznego świerka z zamiarem jak najszybszego ukończenia prac wnętrzarskich.
- Z dotrzymywania tej obietnicy mogłabym cię zwolnić - szepnęła wprost w zagłębienie jego szyi, którą teraz oplatała ściśle ramionami, palce jednej dłoni wsuwając w heban włosów tuż u podstawy czaszki i zatapiając się w ich miękkości. - Mogę zająć się wszystkim rano, gdy już wyjdziesz do Besettelse - mamiła dalej, biodra przyciskając do jego ciała, jakby ofiarując mu ostatnią szansę do namysłu i do zmiany zdania, nim będzie za późno. W gruncie rzeczy nie miałaby nic przeciwko samotnemu zatroszczeniu się o całokształt świątecznych dekoracji mieszkania, skoro na barkach Wahlberga w przeddzień wernisażu nowej, wschodzącej gwiazdy spoczywał ciężar na tyle wielki, że z pewnością podobne zajęcia mogły mu się zdawać nie uroczą tradycją, a błahostką marnotrawiącą więcej cennego czasu i energii niż jest to warte. - Nie czuję tak - zaprzeczyła, nie bluźniąc przeciwko sposobowi, w jaki dotychczas ją traktował, nawet jeśli kolejne słowa Wahlberga wydawały się być zbyt piękne, by były prawdziwe, a do świadomości Fridy z zatrważającą regularnością powracała myśl, że to wciąż jej własne ciało, tak wdzięcznie reagujące na każdy jego dotyk, jest najskuteczniejszym gwarantem trwania tej znajomości i najmocniejszą kotwicą pozwalającą tkwić jej wciąż u jego boku, skąd podszepty o przeznaczeniu i woli bogów mogła sączyć prosto do jego ucha. W jakim stopniu przyjmował jej słowa za świętą prawdę, którą należało wyznawać z gorliwością równą wierze w Dziewięć Światów, a w jakim za pozbawiony głębszego sensu bełkot, któremu wystarczyło przytakiwać, by utrzymać pannę Guldbrandsen we względnym zadowoleniu?
A jednak, uśmiech tak odmienny od grymasu złości sprzed paru minut zagościł na jej twarzy, gdy świat zawirował wokół nich, a rozgrzane usta zetknęły się z jej szyją w niemej obietnicy późniejszego wynagrodzenia cierpliwości, która teraz nakazywała zgodne z wcześniejszym planem skupienie się na przystrajaniu przestronnego mieszkania akcentami świątecznymi. Nim myśli przeszły w czyny, tuż przy jej uchu wybrzmiały kolejne wypowiadane przez Olafa słowa, zaskakujące i na swój sposób przełomowe, bo oto zapraszał ją do rozgoszczenia się na dłużej w jego prywatnej przestrzeni, której strzegł jak oka w głowie, nie pozwalając obcym przebywać w apartamencie pod jego nieobecność. Czy więc był w stanie zaufać Fridzie na tyle, by pozostawiać ją samą sobie, gdy o poranku żegnał ją, by zniknąć na długie godziny w Besettelse? Kąciki kształtnych ust drgnęły ku górze, gdy odsuwała się nieznacznie, tylko po to, by badawczo przyjrzeć się jego twarzy, jakby tam miała dostać potwierdzenie tego czy faktycznie miał to na myśli, a serce przyspieszyło nieznacznie.
- Tak z pewnością będzie zdecydowanie wygodniej - przyznała z zadowoleniem, że istotnie był to doskonały pomysł, bo choć ich mieszkania dzieliły praktycznie tylko Ogrody Baldura, nie czyniąc spaceru zbyt uciążliwym, tak wieczne lawirowanie pomiędzy dwoma kamienicami na dłuższą metę nie było zbyt komfortowe, gdy równie dobrze mogłaby po prostu część swoich ubrań i najpotrzebniejszych rzeczy umieścić pod adresem Wahlberga - i zaoszczędzone w ten sposób cenne minuty poświęcić na przyjemniejsze czynności. - Nie trwońmy więc czasu, skoro pragniesz poświęcić go tylko mnie - wyrzekła miękko, po czym złączyła swoje usta z jego, tym razem nie myśląc już ani przez sekundę o odepchnięciu go w złości. Słodycz pocałunku zagłuszyła gorycz chwili, nim Guldbrandsen rozplotła kostki stóp złączonych za plecami mężczyzny, by westchnąwszy, opuścić nogi i odnaleźć ponownie drewniany parkiet. Następnie cofnęła dłonie obejmujące jego kark, opuściła je niżej, by palcami poprawić poły jego koszuli i szybkim ruchem zebrać ją i spiąć dwoma guzikami na wysokości żeber, jakby na potwierdzenie tego, że teraz naprawdę obowiązki będą przed przyjemnościami. Chwilę później odsunęła się, odwracając się w stronę stolika, na którym wcześniej ulokowali zakupione na jarmarku ozdoby. - Zaczniemy od światełek? - zaproponowała, chwytając
Bezimienny
Sam gubił się już, czy to gra, czy rzeczywiście jej obecność sprawiała, że świat wydawał się mniej obcy. Najważniejsze i tak były kwestie jej daru, który płynąc z gorącą krwią, miał przynieść chlubę Besettelse i nazwisku Wahlberg. Posiadanie w swoich dłoniach wyroczni było bliskie spełnieniu pragnień, lecz od wielu dni mężczyzna łapał się na tym, że zamiast rozmyślać o własnej przyszłości i sposobach korzystania z völvy, rozmyśla o jej kruchym ciele, zamykającym się pomiędzy szerokimi ramionami. Rozkosz, jaką dawała mu panna Guldbrandsen zdawała się nie do opisania, gdy to decydował, że żadna inna kobieta teraz jej nie dorównuje. Świadom przelotności tej relacji, dzisiaj nie myślał o niczym innym, niż o tym, aby trzymać ją przy sobie, choćby w więzach i kajdanach, w złotej klatce z wysadzaną diamentami kulą u nogi.
A jednak dziś, gdy niepochlebnie wyraziła publicznie swoją zupełnie zbędną opinię na temat jego przywilejów, wtedy też narastająca złość, nad którą przez wiele lat mozolnej pracy nad sobą, małżeństwa z Lykke i w końcu prowadzenia interesu znacząco łamiącego i tak liberalne skandynawskie prawo, nauczył się panować, kipiała z drżących warg. Gotów był zrobić więcej, naciskać mocniej, a w końcu, jeśli ich relacja byłaby na znacznie bardziej rozwiniętym poziomie, a Olaf miałby pewność, że kobieta nie odejdzie, trzaskając drzwiami, zaprowadzić porządek z jej zachowaniem, nieistotne jak mocnym ruchem. Było zbyt wcześnie, aby pozwolić sobie na niekontrolowane ruchy wypełnione emocjami, ale i za późno, aby pozwolić jej działać niczym krnąbrna nastolatka. Spojrzenie pełne zwątpienia było nie o tyle nagrodą, co potwierdzeniem, że zrozumiała zadanie. Podważanie autorytetu jednego z najbardziej rozpoznawalnych mecenasów na temat jego wiedzy dotyczącej świata sztuki było absurdalnie niedopuszczalne, nie z ust kobiety, która miała trwać przy jego boku. Być może fakt klęknięcia powinien wykorzystać, przypomnieć jej zajmowane miejsce, które, choć nazywał partnerskim, tak takowym nie było. Frida służyła Wahlbergowi za doradczynię i ozdobę, aż tyle i tylko tyle. Cały problem polegał na tym, że jak na kogoś, kto miał być jedynie dodatkiem, wyjątkowo mocno mieszała w męskiej głowie, wciąż wysuwając się na pierwszy plan. Zamiast więc korzystać z jej uległości, posunął się do ruchu znacznie innego. Świadom, że jedynie jej przywiązanie uchroni go przed konsekwencjami za niepanowanie nad sobą w niektórych momentach, zamierzał okazywać tak wiele uczuć i radości z jej towarzystwa, jak tylko się dało. Niechaj czuje się rozpieszczana, gładzona i uwielbiana. Owe czyny nie były przecież kłamstwem, zwyczajnie ich podłoże nie było oczywiste i proste na pierwszy rzut oka.
— Nonsens, najdroższa. Nie łamię słowa, powiedziałem, że zajmiemy się tym razem — można było nazywać go kłamcą i manipulantem, zdradzał, był gotów wystosować cios, zadręczać psychicznie, a nawet przyłożyć do twarzy byłej żony kawałki szkła, ale jeśli szczerze przysięgał, tak słowa dotrzymywał.
Stawiając kobietę na ziemi, nie odepchnął jej, rad, że zgodziła się na przeprowadzkę. W ten jeden sposób mógł mieć jej wróżby i jej ciało na wyciągnięcie ręki, zachowa większą kontrolę nad czasem wolnym i spotkaniami, jeśli przyszłoby jej do głowy korzystanie z własnej pozycji, aby wbić mu nóż w plecy. A wtedy biada jej. Rzecz jasna gabinet zamknie na klucz, a kobieta nie będzie mieć do niego wstępu. Robił to już wcześniej, Lykke żyła w domu przez lata nie poznając prawdy o Besettelse. Na ten moment lepiej było, aby Frida również nie wiedziała.
— A więcświatełka — uśmiechnął się szerzej, uświadamiając sobie, że nie miewał okazji do podobnych zabaw, gdyż jego rodzice owe zlecali dekoratorom. Nie pożądał takiej formy spędzania czasu, prawdą było, że dziś Olaf robił to tylko dla niej. Chwytając za drugi koniec sznura, ze starannością dobierał wysokość, na jaką ów ma spaść. Estetyka tej przestrzeni nie mogła zostać zaburzona. — Tamta handlarka — bo jeszcze nie artystka. — Jak myślisz? Zawsze była ślepa, czy utraciła wzrok przez swoje życie? — dość bezpośrednie i nieokraszone delikatnością pytanie wyraźnie ciekawiło Olafa. — Jeśli podoła wyzwaniu, wezmę ją pod swoje skrzydła — orzekł, zdradzając kobiecie tajemnicę.
— Bifask — dłoń skierował wprost najedną z drewnianych zawieszek , wybranych przez Fridę, aby przenieść ową na świerk , stopniowo nabierający coraz bardziej świątecznego kształtu.
A jednak dziś, gdy niepochlebnie wyraziła publicznie swoją zupełnie zbędną opinię na temat jego przywilejów, wtedy też narastająca złość, nad którą przez wiele lat mozolnej pracy nad sobą, małżeństwa z Lykke i w końcu prowadzenia interesu znacząco łamiącego i tak liberalne skandynawskie prawo, nauczył się panować, kipiała z drżących warg. Gotów był zrobić więcej, naciskać mocniej, a w końcu, jeśli ich relacja byłaby na znacznie bardziej rozwiniętym poziomie, a Olaf miałby pewność, że kobieta nie odejdzie, trzaskając drzwiami, zaprowadzić porządek z jej zachowaniem, nieistotne jak mocnym ruchem. Było zbyt wcześnie, aby pozwolić sobie na niekontrolowane ruchy wypełnione emocjami, ale i za późno, aby pozwolić jej działać niczym krnąbrna nastolatka. Spojrzenie pełne zwątpienia było nie o tyle nagrodą, co potwierdzeniem, że zrozumiała zadanie. Podważanie autorytetu jednego z najbardziej rozpoznawalnych mecenasów na temat jego wiedzy dotyczącej świata sztuki było absurdalnie niedopuszczalne, nie z ust kobiety, która miała trwać przy jego boku. Być może fakt klęknięcia powinien wykorzystać, przypomnieć jej zajmowane miejsce, które, choć nazywał partnerskim, tak takowym nie było. Frida służyła Wahlbergowi za doradczynię i ozdobę, aż tyle i tylko tyle. Cały problem polegał na tym, że jak na kogoś, kto miał być jedynie dodatkiem, wyjątkowo mocno mieszała w męskiej głowie, wciąż wysuwając się na pierwszy plan. Zamiast więc korzystać z jej uległości, posunął się do ruchu znacznie innego. Świadom, że jedynie jej przywiązanie uchroni go przed konsekwencjami za niepanowanie nad sobą w niektórych momentach, zamierzał okazywać tak wiele uczuć i radości z jej towarzystwa, jak tylko się dało. Niechaj czuje się rozpieszczana, gładzona i uwielbiana. Owe czyny nie były przecież kłamstwem, zwyczajnie ich podłoże nie było oczywiste i proste na pierwszy rzut oka.
— Nonsens, najdroższa. Nie łamię słowa, powiedziałem, że zajmiemy się tym razem — można było nazywać go kłamcą i manipulantem, zdradzał, był gotów wystosować cios, zadręczać psychicznie, a nawet przyłożyć do twarzy byłej żony kawałki szkła, ale jeśli szczerze przysięgał, tak słowa dotrzymywał.
Stawiając kobietę na ziemi, nie odepchnął jej, rad, że zgodziła się na przeprowadzkę. W ten jeden sposób mógł mieć jej wróżby i jej ciało na wyciągnięcie ręki, zachowa większą kontrolę nad czasem wolnym i spotkaniami, jeśli przyszłoby jej do głowy korzystanie z własnej pozycji, aby wbić mu nóż w plecy. A wtedy biada jej. Rzecz jasna gabinet zamknie na klucz, a kobieta nie będzie mieć do niego wstępu. Robił to już wcześniej, Lykke żyła w domu przez lata nie poznając prawdy o Besettelse. Na ten moment lepiej było, aby Frida również nie wiedziała.
— A więc
— Bifask — dłoń skierował wprost na
Nieznajomy
Westchnęła raz jeszcze, cicho i niejako z rozbawieniem, gdy Olaf upierał się przy swoim, by dotrzymywać raz danego słowa, nawet w momencie, w którym sama nie miała nic przeciwko temu, aby spontanicznie zmodyfikować wcześniejszy plan. Teatralna rezygnacja ustąpiła miejsca akceptacji; skinieniem głowy przytaknęła decyzji mężczyzny, podporządkowując jej się bez większych protestów, jakby ostatecznie, po tylu zbędnych słowach, uznać wyższość jego zdania - nawet jeśli zabieg ten w rzeczywistości był iluzoryczny i mający na celu załagodzenie tarcia, jakie niespodziewanie pojawiło się pomiędzy nimi.
- Myślę, że utraciła wzrok z biegiem lat. I doskonale wie co zostało jej odebrane przez bogów - odpowiedziała po krótkiej chwili namysłu, przypominając sobie roziskrzone tęczówki dziewczyny bezskutecznie szukającej zarysów ich twarzy, lecz nie zakotwiczającej spojrzenia w żadnym konkretnym punkcie mogącym świadczyć o tym, że zdołała osiągnąć swój cel i dojrzeć cokolwiek więcej. Mimo wszystko w głosie Guldbrandsen próżno by szukać zbędnej litości czy gorliwego ubolewania nad okrutnym losem młodej rzemieślniczki; święcie wierzyła w to, że w ich świecie nic nie działo się bez przyczyny, a okrucieństwo utraty wzroku bogowie zrekompensowali jej (lub dopiero zrekompensują) w inny sposób. Kto wie, może właśnie z tego powodu droga Wahlberga zbiegła się tego dnia z drogą panny Hansen? Może to właśnie on miał diametralnie odmienić jej życie, roztaczając nad nią ochronne skrzydło patronatu jednego z bardziej wpływowych mecenasów sztuki w magicznej Skandynawii? - Przy odpowiedniej narracji ta historia sama będzie się opowiadać - stwierdziła bez śladu zażenowania faktem, że świeżo odkryta ułomność początkującej rzeźbiarki była doskonałym towarem na sprzedaż, być może wręcz kurą znoszącą złote jaja wprost do skrytki bankowej właściciela Besettelse. Frida była pewna tego, że ich myśli biegły tym samym torem, wciąż pamiętała spojrzenie, jakie wymieniła z mężczyzną jeszcze na jarmarku, gdy dziewczyna wyjawiła prawdę co do swojego stanu, nim poprosiła ich o pomoc w dotarciu do portalu. - Dlaczego drakkary? - zapytała po chwili, dając upust ciekawości, która przebiła się w końcu na pierwszy plan, gdy okrążała drzewko świąteczne, by rozłożyć równomiernieświatełka na poszczególnych, pachnących igliwiem gałęziach. Następnie Guldbrandsen zwróciła wzrok w kierunku zawieszek w kształcie run . - Bifask - wyrzekła inkantację, dłoń wyciągając w stronę ozdoby naznaczonej runą Ehwaz, lecz zaschło jej w gardle, a upragniony efekt nie został osiągnięty. - Bifask - powtórzyła, przełknąwszy ślinę, a zawieszka poszybowała w stronę górnych partii świerka i zawisła pomiędzy aromatycznymi igłami. - Jak się czujesz przed jutrzejszym wieczorem? - spytała, odrywając spojrzenie od ozdób, by odnaleźć piwne tęczówki.
- Myślę, że utraciła wzrok z biegiem lat. I doskonale wie co zostało jej odebrane przez bogów - odpowiedziała po krótkiej chwili namysłu, przypominając sobie roziskrzone tęczówki dziewczyny bezskutecznie szukającej zarysów ich twarzy, lecz nie zakotwiczającej spojrzenia w żadnym konkretnym punkcie mogącym świadczyć o tym, że zdołała osiągnąć swój cel i dojrzeć cokolwiek więcej. Mimo wszystko w głosie Guldbrandsen próżno by szukać zbędnej litości czy gorliwego ubolewania nad okrutnym losem młodej rzemieślniczki; święcie wierzyła w to, że w ich świecie nic nie działo się bez przyczyny, a okrucieństwo utraty wzroku bogowie zrekompensowali jej (lub dopiero zrekompensują) w inny sposób. Kto wie, może właśnie z tego powodu droga Wahlberga zbiegła się tego dnia z drogą panny Hansen? Może to właśnie on miał diametralnie odmienić jej życie, roztaczając nad nią ochronne skrzydło patronatu jednego z bardziej wpływowych mecenasów sztuki w magicznej Skandynawii? - Przy odpowiedniej narracji ta historia sama będzie się opowiadać - stwierdziła bez śladu zażenowania faktem, że świeżo odkryta ułomność początkującej rzeźbiarki była doskonałym towarem na sprzedaż, być może wręcz kurą znoszącą złote jaja wprost do skrytki bankowej właściciela Besettelse. Frida była pewna tego, że ich myśli biegły tym samym torem, wciąż pamiętała spojrzenie, jakie wymieniła z mężczyzną jeszcze na jarmarku, gdy dziewczyna wyjawiła prawdę co do swojego stanu, nim poprosiła ich o pomoc w dotarciu do portalu. - Dlaczego drakkary? - zapytała po chwili, dając upust ciekawości, która przebiła się w końcu na pierwszy plan, gdy okrążała drzewko świąteczne, by rozłożyć równomiernie
Bezimienny
Sprawa utraconego przez tamtą dziewczynę wzroku zdawała się nie o tyle niepokoić Wahlberga, co być wyjątkowo ciekawą. Rzecz jasna była to jedynie kwestia możliwości, jakich dawała jej ta ułomność, a które nie tylko pannie Hansen, ale i właścicielowi galerii, mogły przynieść wymierne korzyści. Wysłuchał więc Fridy, kiwając głową w akceptacji jej słów. W istocie zdawało się, że dziewczyna albo ma jeszcze resztki wizji, albo doskonale pamiętała, jak to jest widzieć. Nie, żeby ten świat był przesadnie atrakcyjny sam w sobie. Wyobraźnia Olafa działała. Rzecz jasna nie miał zamiaru okazywać przesadnej sympatii względem przekleństwa dziewczęcia, lecz myśl o tym, że sam mógłby utracić wzrok i już nigdy nie cieszyć się pięknem sztuki, zdawała się przytłoczyć go. Co, jeśli któryś z ataków bolączki zaatakuje oczy? Co, jeśli gałki wybuchną pod wpływem ciśnienia i zmasakrują jego oblicze? Przełykając gorzką ślinę, odsuwał od siebie podobne wrażenia.
— Myślisz, że to kara za przewiny? — spytał, rzecz jasna egoistycznie patrząc na temat, świadom, że bogom nie do końca mogło podobać się to, w jaki sposób traktował ludzi, jak dopuszczał się handlu ciałami młodych dziewczyn, choć zawsze traktował je z szacunkiem, tak przecież manipulował każdą, aby oddawała się w sposób, w jaki on tego pragnął.
Zanim Wahlberg podjąłby się narracji i opieki nad młodą artystką, musiałby mieć pewność, że owa nie zaszkodzi jego reputacji, a powód, dla którego utraciła wzrok, nie był przekleństwem za złe uczynki. Klątwa lub konflikty z wpływowymi ludźmi również nie wchodziły w grę. Każdy artysta w jego portfelu musiał być nieskazitelny i nienarażony na eskalacje problemów. — Uznajmy, że jej się uda... Nie mogę być też posadzony o wykorzystywanie cudzego nieszczęścia do promocji galerii, chociaż rzecz jasna nie to jest tego celem — chyba obydwoje zdawali sobie sprawę, że właśnie to. — Zobaczysz, moja pani — wyszeptał na zadane pytanie, pozwalając, aby nieme głoski uleciały gdzieś, w czasie, gdy sam składał na policzku kobiety krótki pocałunek, stawiając kropkę za tym zdaniem, aby nie dopytywała go o szczegóły wernisażu.
— Wykonasz dla mnie rytuał? Chcę mieć pewność wobec decyzji dotyczącej tej dziewczyny — w teorii pytał, choć w praktyce Frida musiała wiedzieć, że nie przyjmie odmowy. Ten biznesowy układ był wyjątkowo prosty do rozszyfrowania. Panna Guldbrandsen musiała zacząć przynosić mu na srebrnej tacy dziesiątki informacji, nie bez powodu karmił ją przecież gładkimi słówkami i pozwalał przystrajać własny dom drewnianymi zawieszkami runicznymi. Gdy radziła sobie z zawieszaniem ich na świerku, sam wyciągnął z opakowania świecznik, który następnie postawił na głównym stole, upewniając się jeszcze, czy aby na pewno stoi perfekcyjnie równo względem jego brzegów, a potem skorzystał z magii, aby na gałązkach ułożyć kolejnedwie zawieszki runiczne .
— Bifask — wypowiedział czar. — W porządku, choć muszę przyznać, że zawsze przed podobnymi wydarzeniami czuję ekscytację — i strach, który teraz zapewniała mu obecność Lykke w jego ułożonym życiu. — A ty, piękna? Jak mniemam, nie będzie to pierwsze podobne wydarzenie w twoim życiu, ale wreszcie odwiedzisz moją mekkę — tak bardzo chciał jej pokazać każdy obraz i nie pozwolić zamknąć oczu. — Bifask.
— Myślisz, że to kara za przewiny? — spytał, rzecz jasna egoistycznie patrząc na temat, świadom, że bogom nie do końca mogło podobać się to, w jaki sposób traktował ludzi, jak dopuszczał się handlu ciałami młodych dziewczyn, choć zawsze traktował je z szacunkiem, tak przecież manipulował każdą, aby oddawała się w sposób, w jaki on tego pragnął.
Zanim Wahlberg podjąłby się narracji i opieki nad młodą artystką, musiałby mieć pewność, że owa nie zaszkodzi jego reputacji, a powód, dla którego utraciła wzrok, nie był przekleństwem za złe uczynki. Klątwa lub konflikty z wpływowymi ludźmi również nie wchodziły w grę. Każdy artysta w jego portfelu musiał być nieskazitelny i nienarażony na eskalacje problemów. — Uznajmy, że jej się uda... Nie mogę być też posadzony o wykorzystywanie cudzego nieszczęścia do promocji galerii, chociaż rzecz jasna nie to jest tego celem — chyba obydwoje zdawali sobie sprawę, że właśnie to. — Zobaczysz, moja pani — wyszeptał na zadane pytanie, pozwalając, aby nieme głoski uleciały gdzieś, w czasie, gdy sam składał na policzku kobiety krótki pocałunek, stawiając kropkę za tym zdaniem, aby nie dopytywała go o szczegóły wernisażu.
— Wykonasz dla mnie rytuał? Chcę mieć pewność wobec decyzji dotyczącej tej dziewczyny — w teorii pytał, choć w praktyce Frida musiała wiedzieć, że nie przyjmie odmowy. Ten biznesowy układ był wyjątkowo prosty do rozszyfrowania. Panna Guldbrandsen musiała zacząć przynosić mu na srebrnej tacy dziesiątki informacji, nie bez powodu karmił ją przecież gładkimi słówkami i pozwalał przystrajać własny dom drewnianymi zawieszkami runicznymi. Gdy radziła sobie z zawieszaniem ich na świerku, sam wyciągnął z opakowania świecznik, który następnie postawił na głównym stole, upewniając się jeszcze, czy aby na pewno stoi perfekcyjnie równo względem jego brzegów, a potem skorzystał z magii, aby na gałązkach ułożyć kolejne
— Bifask — wypowiedział czar. — W porządku, choć muszę przyznać, że zawsze przed podobnymi wydarzeniami czuję ekscytację — i strach, który teraz zapewniała mu obecność Lykke w jego ułożonym życiu. — A ty, piękna? Jak mniemam, nie będzie to pierwsze podobne wydarzenie w twoim życiu, ale wreszcie odwiedzisz moją mekkę — tak bardzo chciał jej pokazać każdy obraz i nie pozwolić zamknąć oczu. — Bifask.
Nieznajomy
Sama początkowo nie poświęcała młodej sprzedawczyni zbyt wiele uwagi, całkowicie skupiona na wyborze ozdób i na planowaniu ich optymalnego rozlokowania we wciąż nieco obcej przestrzeni mieszkalnej, którą przy każdej kolejnej okazji oswajała sobie odrobinę bardziej. Nie dostrzegała błądzącego wzroku panny Hansen, wyciągnięte, otwarte dłonie mające przyjmować zawieszki do spakowania również nie wydały się jej być w żaden sposób nadzwyczajne i dopiero później uświadomiła sobie własną ignorancję, niejako karcąc się w myślach za to, że okazała się być za mało spostrzegawcza, za mało przenikliwa, za mało wybiegająca myślami w przód. Błąd, który popełniała przy nim pierwszy i ostatni raz - nawet jeśli sam nie był tego świadom, gdy rozciągała usta w zgrabnym uśmiechu, zadowolona z faktu, że nad niedawnym nieporozumieniem przeszli płynnie do porządku dziennego.
- Nie - odpowiedziała momentalnie, nie potrzebując dodatkowego namysłu w tej kwestii. - Co tak młoda osoba musiałaby zrobić, żeby zasłużyć sobie na utratę wzroku w ramach kary? - spytała nieco retorycznie, nie potrafiąc sobie wyobrazić scenariusza, w którym ktoś będący zaledwie u progu dorosłości miałby się mierzyć z gniewem bogów za rzeczywiste przewiny, gdy o wiele bardziej wolała wierzyć w to, że każde okrucieństwo losu było w ich świecie wynagradzane w inny sposób, nawet jeśli na pierwszy rzut oka ciężko było dojrzeć tę zależność.
- Nikt nie mówi o wykorzystywaniu jej nieszczęścia - czyż oni sami nie mówili właśnie o tym? - Ale nikt też nie będzie mówił o litowaniu się nad nią w celu rozgłosu. Jeśli jej się uda... Dasz jej sprawiedliwą szansę na odejście od jarmarcznych stoisk i prawdziwe rozwinięcie skrzydeł pod twoim patronatem - kontynuowała spokojnym tonem, pewna swoich racji, gdy okoliczności towarzyszące składały się w tak piękną układankę. - A opinia publiczna będzie ci jeść z ręki, tak samo jak nowa podopieczna - dodała, ściszając głos nieznacznie, nim kąciki ust ułożyły się w naznaczoną rozczarowaniem linię przywołaną wymijającą odpowiedzią o drakkary, zamykającą jednocześnie ledwo co podjęty temat wernisażu, o którym wciąż wiedziała tyle, co nic.
- Z najwyższą przyjemnością - wyrzekła gładko, krótkim uśmiechem kwitując swoją aprobatę dla pomysłu uzyskania potwierdzenia decyzji w rytuale seidr, który pozwalał jej łapczywie pochwycić strzępy obrazów z przyszłości, a którego odprawianiem dotychczas Wahlberg nie był szczególnie zainteresowany. Czy to żarliwa chęć poznania prawdy o rzeźbiarce pchała go w tym kierunku, czy jednak kiełkująca z wolna forma zaufania wyroczni, do której daru z racji trwania biznesowego układu miał praktycznie nieograniczony dostęp?
- Bifask - powtarzała raz za razem, posyłając ostatnie jużzawieszki runiczne w powietrze, by miękko osiadały na iglastych gałęziach, które stopniowo się zapełniały w sposób przemyślany i nieprzytłaczający. - Z pewnością trud, jaki włożyłeś w przygotowania do tego wieczoru, okaże się być wymierny - stwierdziła, podchodząc do stolika, by chwycić z niego dwie zawieszki w kształcie jemioły i obrócić w palcach na wysokości oczu, podziwiając ich srebrzysty blask, nim i je kolejno rozwiesiła na świerku w miejscach, w których kunszt ich wykonania był doskonale widoczny. Skinęła głową, potwierdzając jego przypuszczenia, nie wdając się jednak w nieistotne szczegóły minionych wydarzeń. - Mam nadzieję, że będziesz mnie zapraszał do swojej mekki również poza większymi spotkaniami towarzyskimi - dlaczego nie zrobiłeś tego w ciągu minionego tygodnia, Olafie? Wyminęła mężczyznę, przelotnie muskając jego ramię i racząc spojrzeniem ciemnych oczu. - W gwarze i tłumie, nawet tych najwyżej urodzonych - i uprzywilejowanych - nie potrafię prawdziwie... sycić się sztuką.
- Nie - odpowiedziała momentalnie, nie potrzebując dodatkowego namysłu w tej kwestii. - Co tak młoda osoba musiałaby zrobić, żeby zasłużyć sobie na utratę wzroku w ramach kary? - spytała nieco retorycznie, nie potrafiąc sobie wyobrazić scenariusza, w którym ktoś będący zaledwie u progu dorosłości miałby się mierzyć z gniewem bogów za rzeczywiste przewiny, gdy o wiele bardziej wolała wierzyć w to, że każde okrucieństwo losu było w ich świecie wynagradzane w inny sposób, nawet jeśli na pierwszy rzut oka ciężko było dojrzeć tę zależność.
- Nikt nie mówi o wykorzystywaniu jej nieszczęścia - czyż oni sami nie mówili właśnie o tym? - Ale nikt też nie będzie mówił o litowaniu się nad nią w celu rozgłosu. Jeśli jej się uda... Dasz jej sprawiedliwą szansę na odejście od jarmarcznych stoisk i prawdziwe rozwinięcie skrzydeł pod twoim patronatem - kontynuowała spokojnym tonem, pewna swoich racji, gdy okoliczności towarzyszące składały się w tak piękną układankę. - A opinia publiczna będzie ci jeść z ręki, tak samo jak nowa podopieczna - dodała, ściszając głos nieznacznie, nim kąciki ust ułożyły się w naznaczoną rozczarowaniem linię przywołaną wymijającą odpowiedzią o drakkary, zamykającą jednocześnie ledwo co podjęty temat wernisażu, o którym wciąż wiedziała tyle, co nic.
- Z najwyższą przyjemnością - wyrzekła gładko, krótkim uśmiechem kwitując swoją aprobatę dla pomysłu uzyskania potwierdzenia decyzji w rytuale seidr, który pozwalał jej łapczywie pochwycić strzępy obrazów z przyszłości, a którego odprawianiem dotychczas Wahlberg nie był szczególnie zainteresowany. Czy to żarliwa chęć poznania prawdy o rzeźbiarce pchała go w tym kierunku, czy jednak kiełkująca z wolna forma zaufania wyroczni, do której daru z racji trwania biznesowego układu miał praktycznie nieograniczony dostęp?
- Bifask - powtarzała raz za razem, posyłając ostatnie już
Bezimienny
Na chwilę zatrzymał się, spoglądając na kobietę z dozą niepewności, czy aby na pewno mówili o tym samym. Dziewczyna mogła mieć dwadzieścia, może dwadzieścia dwa lata, a to wystarczająco dużo czasu, by w swoim życiu uczynić takie zło, że nawet bogowie pokusiliby się o zemstę. Rzecz jasna nie wyglądała na rozbójczynię, złodziejkę, awanturnicę czy zabójczynię, wręcz przeciwnie, zdawała się przytłoczona światem i nieśmiała, ale już nie takie kłamstwa Olaf obserwował na własne oczy.
— Jest wiele sposobów, aby zamiast przychylności bogów zasłużyć na ich gniew. Sama powinnaś to widzieć — nie zamierzał karcić jej po raz kolejny za ignorancję, choć znów zwróciła uwagę na fakt, że być może w swoich podróżach nie poznała na tyle spektrum ludzi, aby mieć świadomość, jakich zbrodni mogli się dopuścić. Tak było lepiej. Spoglądając z góry na Fridę, obserwując płynność ruchów jej dłoni, ostrość kości policzkowych i szczupłość sylwetki, mógłby rzucić się, aby chronić ją przed złem, choć oczywiście do tego wolałby wykorzystać swoich ochroniarzy, teraz również wspierających ją. Ostatnia sytuacja na Placu Kupieckim wystarczająco pokazała, że zagrożenie czyha wszędzie.
— Zdaję sobie sprawę, że moje intencje są czyste — no cóż. — Jednak to już kwestia reklamy i promocji tej dziewczyny. Niestety kochana, mam wrogów, z którymi muszę się liczyć. To godni przeciwnicy gotowi wykorzystać największą moją dobroć do szerzenia propagandy mającej mi zaszkodzić. Nieistotne są teraz nazwiska, ale musisz być tego świadoma — opowiadał o tym fakcie, tak jakby na dobre pogodził się z owym, ale prawdą było, że nie miał ku temu sposobności. Paranoja rozwijająca się w jego umyśle, mania, z którą się mierzył i perfidne poczucie, że wszyscy są przeciwko że nikomu nie może wierzyć, czyniły z Wahlberga przewrażliwionego na swoim punkcie człowieka, który jedynie dzięki wyszukanym kłamstwom i pięknym słowom potrafił ukrywać ten fakt.
— Jestem przekonany, że będzie on sukcesem — rzucił w eter. — Oczywiście, pokażę ci wszystkie wnętrza i opowiem o każdym obrazie i rzeźbie, jakie tam znajdziesz. Zachwycisz się — niemal wszystkie ozdoby zostały już przez nich zawieszone na magicznym świerku,świeczki rozstawione w odpowiednich miejscach, nadając atmosferze w salonie iście świątecznej atmosfery, choć Olaf zdecydowanie bardziej preferował zapach perfum tej kobiety łączony ze świeżą wonią jej drobnego i kruchego ciała. Zastało jeszcze kilka zawieszek w kształcie jemioły, lecz znacznie większe wrażenie miała robić złota gwiazda , rzecz jasna wieszana na samym szczycie drzewka. Gdy kobieta zajęła się ozdobami trafiającymi na gałęzie, wtedy też w przypływie romantyzmu, co nie stanowiło w osobie Wahlberga żadnego wyjątku, ponieważ znany był ze swoich szarmanckich gestów, rzucił się w stronę panny Guldbrandsen podnosząc ją w górę swoimi ramionami. Jedną ręką chwycił dekorację, którą miała powiesić na górze, wręczając ją kobiecie, po czym podniósł drobne ciało wyżej, nie omieszkując w tym samym momencie zacisnąć dłoni na kształtnych biodrach. — Teraz to ja muszę nasycić się sztuką — kobietę spuścił w dół, opierając w końcu na swoich dłoniach tak jakby niósł pannę młodą, po czym w niepamięci do wcześniejszej niepotrzebnej i wyjaśnionej sprzeczki, pocałował namiętnie jej słodkie usta w obietnicy nocy.
— Jest wiele sposobów, aby zamiast przychylności bogów zasłużyć na ich gniew. Sama powinnaś to widzieć — nie zamierzał karcić jej po raz kolejny za ignorancję, choć znów zwróciła uwagę na fakt, że być może w swoich podróżach nie poznała na tyle spektrum ludzi, aby mieć świadomość, jakich zbrodni mogli się dopuścić. Tak było lepiej. Spoglądając z góry na Fridę, obserwując płynność ruchów jej dłoni, ostrość kości policzkowych i szczupłość sylwetki, mógłby rzucić się, aby chronić ją przed złem, choć oczywiście do tego wolałby wykorzystać swoich ochroniarzy, teraz również wspierających ją. Ostatnia sytuacja na Placu Kupieckim wystarczająco pokazała, że zagrożenie czyha wszędzie.
— Zdaję sobie sprawę, że moje intencje są czyste — no cóż. — Jednak to już kwestia reklamy i promocji tej dziewczyny. Niestety kochana, mam wrogów, z którymi muszę się liczyć. To godni przeciwnicy gotowi wykorzystać największą moją dobroć do szerzenia propagandy mającej mi zaszkodzić. Nieistotne są teraz nazwiska, ale musisz być tego świadoma — opowiadał o tym fakcie, tak jakby na dobre pogodził się z owym, ale prawdą było, że nie miał ku temu sposobności. Paranoja rozwijająca się w jego umyśle, mania, z którą się mierzył i perfidne poczucie, że wszyscy są przeciwko że nikomu nie może wierzyć, czyniły z Wahlberga przewrażliwionego na swoim punkcie człowieka, który jedynie dzięki wyszukanym kłamstwom i pięknym słowom potrafił ukrywać ten fakt.
— Jestem przekonany, że będzie on sukcesem — rzucił w eter. — Oczywiście, pokażę ci wszystkie wnętrza i opowiem o każdym obrazie i rzeźbie, jakie tam znajdziesz. Zachwycisz się — niemal wszystkie ozdoby zostały już przez nich zawieszone na magicznym świerku,
Nieznajomy
I ona się zatrzymała, jakby w odruchowej reakcji na zachowanie Olafa, najwidoczniej po raz kolejny zaskoczonego jej słowami. Podniosła się znad stolika, prostując plecy i spojrzała na mężczyznę wyczekująco, choć dalsze słowa pełne przygany w głosie nie nadeszły.
- Wiem to, po prostu... - westchnęła ciężko, wahając się nad wypowiedzeniem tego, co samo cisnęło się na język w przypływie szczerości. W gruncie rzeczy nie była wcale przekonana co do sprawiedliwości wszechświata, regularnie widząc zbrodnię, lecz nie karę, która w domyśle powinna nadejść jak najszybciej. Oczywiście, świadoma była tego, że misterne plany tkane przez bogów już z samego założenia były zbyt rozległe, zbyt złożone i zbyt dalekosiężne, by zwykły śmiertelnik gołym okiem dostrzec mógł granice ich zasięgów, mechanizmy ich działania czy sens przyświecający całości, czasem jednak Guldbrandsen brakło wiary w to, że każda zbrodnia zostanie wcześniej czy później surowo rozliczona. Morderca jej ojca całymi latami chodził wolno i wiódł całkiem wygodne życie, a nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek inny poza wspieranym przez nią samą Mikkelem zainteresowany był sądem nad zbrodniarzem. Czy tak miała wyglądać sprawiedliwość oferowana przez bogów, których wyznawała? - ...po prostu czasem zbyt gorliwie wierzę w ostateczność przeznaczenia, by dostrzec w porę czerwone flagi - przyznała w końcu z rezygnacją, mimowolnie przyznając się do nieumyślnej ignorancji, którą piwne oczy momentalnie dostrzegły i zidentyfikowały. Mimowolnie powróciło niechciane wspomnienie eksplozji na Placu Kupieckim, krzyku i chaosu, wszystkich tych drobnych i większych sygnałów ostrzegawczych, które mogły ją nakłonić do wcześniejszego otrzeźwienia i zawrócenia, nim wąska uliczka doprowadziła ją do samego epicentrum zamieszania - sygnały te pozostawały dla niej niedostrzegalne, gdy pewnym krokiem zmierzała na zakupy świąteczne, myślami wybiegając zbyt daleko w przód, by zwrócić należytą uwagę na to, co działo się pod jej własnym nosem. Nie chciała przyznawać się do podskórnego lęku, który raz na jakiś czas zaciskał swój żelazny uścisk wokół jej kruchych żeber i płuc. Skrzyżowała spojrzenie z Wahlbergiem, przysłuchując się dalszej części jego wypowiedzi i z zainteresowaniem łowiąc pierwszą przewijającą się przez ich dotychczasowe rozmowy wzmiankę o wrogach i godnych przeciwnikach, którym sukces Besettelse miał być solą w oku.
- Mógłbyś być zawsze trzy kroki przed nimi wszystkimi, jeśli tylko byś chciał - stwierdziła neutralnym tonem, nie namawiając go do zwierzeń ani składania w jej dłoni informacji, których nie był gotów wyjawić, wciąż nie obdarzając jej wystarczającą ilością zaufania, by powierzyć w jej dłonie nazwiska konkretnych osób, o które mogłaby zapytać Norny w jednym ze swoich rytuałów. Rozwiązanie było przeraźliwie proste, znajdujące się tuż w ich zasięgu - a jednak niewykorzystane.
Skinęła głową zgodnie, nie widząc na wernisaż innego scenariusza niż całkowity sukces, w pełni wypracowany i w pełni oczekiwany. - Czyli będę mieć prywatną wycieczkę z samym właścicielem Besettelse? Muszę być bardzo ważną personą, skoro zasługuję na tak specjalne traktowanie - oznajmiła z rozbawieniem, usta układając w pełny zadowolenia uśmiech, nie przeczący wcale temu, że właśnie takiego traktowania oczekiwała. Obietnica zachwytu była jednak siłą rzeczy bardziej odległa niż przyjemna woń roztaczana przez zapachowe świece i przez świeży świerk, który przybrany ostatnimi zawieszkami prezentował się jako kompozycja prawie kompletna. Tym razem Frida nie drgnęła już nerwowo na widok zbliżającego się gwałtownie Olafa, a wręcz przeciwnie, zaśmiała się perliście, gdy podniósł ją tak, jakby znów była małą dziewczynką i przekazałzłotą gwiazdę do umieszczenia na szczycie drzewka - i tylko przez jedne szybkie uderzenie serca z odmętów jej pamięci wypłynęło wyblakłe przez znaczny upływ czasu wspomnienie ojca czyniącego podobnie w trakcie ubierania choinki przed ostatnim Jul, które zdążyli spędzić razem. Palce zaciskające się na jej biodrach przywołały ją na powrót do rzeczywistości, w której upewniwszy się, że ozdoba została zamontowana prawidłowo, zsunęła się w dół w ramiona Wahlberga. - Syć się nią do woli - szepnęła, własnymi dłońmi oplatając kark, bez intencji ponownego stawania na własnych nogach, gdy wyciągała szyję w stronę jego ust, by wpić się w nie zachłannie w pocałunku wyrażającym tłumione od poranka pragnienie, które teraz już nie musiało dłużej czekać. - Koniec obowiązków na dziś - zadecydowała ostatecznie, obwieszczając tym samym skreślenie z listy zadań na ten dzień ostatniego punktu, po którym resztę wieczoru mogli spędzić o wiele przyjemniej, w dowolnie wybrany sposób. - Chodźmy na górę - rzuciła w eter ledwo słyszalnym głosem, wciskanym praktycznie razem z jej oddechem pomiędzy wargi Olafa, które całowała raz za razem, gdy każdy kolejny krok przybliżał ich do szczytu schodów i zamkniętych drzwi sypialni, gdzie ciemność nocy miała powitać ich w miękkiej pościeli.
Olaf i Frida z tematu
- Wiem to, po prostu... - westchnęła ciężko, wahając się nad wypowiedzeniem tego, co samo cisnęło się na język w przypływie szczerości. W gruncie rzeczy nie była wcale przekonana co do sprawiedliwości wszechświata, regularnie widząc zbrodnię, lecz nie karę, która w domyśle powinna nadejść jak najszybciej. Oczywiście, świadoma była tego, że misterne plany tkane przez bogów już z samego założenia były zbyt rozległe, zbyt złożone i zbyt dalekosiężne, by zwykły śmiertelnik gołym okiem dostrzec mógł granice ich zasięgów, mechanizmy ich działania czy sens przyświecający całości, czasem jednak Guldbrandsen brakło wiary w to, że każda zbrodnia zostanie wcześniej czy później surowo rozliczona. Morderca jej ojca całymi latami chodził wolno i wiódł całkiem wygodne życie, a nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek inny poza wspieranym przez nią samą Mikkelem zainteresowany był sądem nad zbrodniarzem. Czy tak miała wyglądać sprawiedliwość oferowana przez bogów, których wyznawała? - ...po prostu czasem zbyt gorliwie wierzę w ostateczność przeznaczenia, by dostrzec w porę czerwone flagi - przyznała w końcu z rezygnacją, mimowolnie przyznając się do nieumyślnej ignorancji, którą piwne oczy momentalnie dostrzegły i zidentyfikowały. Mimowolnie powróciło niechciane wspomnienie eksplozji na Placu Kupieckim, krzyku i chaosu, wszystkich tych drobnych i większych sygnałów ostrzegawczych, które mogły ją nakłonić do wcześniejszego otrzeźwienia i zawrócenia, nim wąska uliczka doprowadziła ją do samego epicentrum zamieszania - sygnały te pozostawały dla niej niedostrzegalne, gdy pewnym krokiem zmierzała na zakupy świąteczne, myślami wybiegając zbyt daleko w przód, by zwrócić należytą uwagę na to, co działo się pod jej własnym nosem. Nie chciała przyznawać się do podskórnego lęku, który raz na jakiś czas zaciskał swój żelazny uścisk wokół jej kruchych żeber i płuc. Skrzyżowała spojrzenie z Wahlbergiem, przysłuchując się dalszej części jego wypowiedzi i z zainteresowaniem łowiąc pierwszą przewijającą się przez ich dotychczasowe rozmowy wzmiankę o wrogach i godnych przeciwnikach, którym sukces Besettelse miał być solą w oku.
- Mógłbyś być zawsze trzy kroki przed nimi wszystkimi, jeśli tylko byś chciał - stwierdziła neutralnym tonem, nie namawiając go do zwierzeń ani składania w jej dłoni informacji, których nie był gotów wyjawić, wciąż nie obdarzając jej wystarczającą ilością zaufania, by powierzyć w jej dłonie nazwiska konkretnych osób, o które mogłaby zapytać Norny w jednym ze swoich rytuałów. Rozwiązanie było przeraźliwie proste, znajdujące się tuż w ich zasięgu - a jednak niewykorzystane.
Skinęła głową zgodnie, nie widząc na wernisaż innego scenariusza niż całkowity sukces, w pełni wypracowany i w pełni oczekiwany. - Czyli będę mieć prywatną wycieczkę z samym właścicielem Besettelse? Muszę być bardzo ważną personą, skoro zasługuję na tak specjalne traktowanie - oznajmiła z rozbawieniem, usta układając w pełny zadowolenia uśmiech, nie przeczący wcale temu, że właśnie takiego traktowania oczekiwała. Obietnica zachwytu była jednak siłą rzeczy bardziej odległa niż przyjemna woń roztaczana przez zapachowe świece i przez świeży świerk, który przybrany ostatnimi zawieszkami prezentował się jako kompozycja prawie kompletna. Tym razem Frida nie drgnęła już nerwowo na widok zbliżającego się gwałtownie Olafa, a wręcz przeciwnie, zaśmiała się perliście, gdy podniósł ją tak, jakby znów była małą dziewczynką i przekazał
Olaf i Frida z tematu