:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
02.12.2000 – Łazienka – Nieznajomy: L. Ronnenberg & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
02.12.2000
Ciemne ściany kontrastujące z bielą tynków obecnych w większości pomieszczeń mieszkania umieszczonego na dwóch ostatnich piętrach wiekowej kamienicy. Wpierw żyli tu Oddmund i Lissbeth, tłukąc szkło, po którym stąpała droga pani matka, na ścieżce do własnego bólu. Wiele lat później do surowego wnętrza Olaf zaprosił Lykke, młodą i niewinną, niegotową jeszcze na wszystko to, co miało ją spotkać w najbliższych latach.
Dziś wchodziła tu ponownie, zmęczona, upokorzona, musiała być świadoma, że nie jest już właścicielką tego mieszkania, że nie posiada ani go, ani swojego męża, że pozostała kimś na rodzaj gościa, choć niezbyt chętnie witanego.
Zapukał do drzwi łazienki, odczekując dosłownie kilka sekund, zanim nie otworzył ich. Wzrok skutecznie odwracał od siedzącej w wannie kobiety, nie próbując wywołać w niej poczucia zagrożenia, czy wstydu. Choć to ciało widział wielokrotnie wcześniej, tak dziś nie należało już do niego. Odwrócił się więc w stronę lustra, na drewnianym stoliku tuż obok stojącej w centralnym punkcie łazienki ogromnej wanny, kładąc zestaw białych miękkich ręczników. — Wyprowadzając się, zabrałaś wszystkie swoje rzeczy, a te, które przywiozłaś ze szpitala, zleciłem pralni do dezynfekcji po tym brudzie. Chyba że schowane masz tu coś, o czym nie wiem — wyjaśnił, bo w istocie w mieszkaniu nie było już jej sukni, bielizny, czy też prostych bluzeczek, w których niegdyś malowała. — Ale masz tu gościnny szlafrok oraz przyniosłem ci moją koszulę, potem coś kupię albo poślę ochroniarza — tę powiesił tuż obok na wieszaku przy drzwiach.
Oddech wypuszczał głośniej, wdychając w płuca zapachy olejków, pierwszy raz tego dnia, gdy dłonie drgały z wściekłości, napawając się wiszącym w gorącym powietrzu spokojem. Wciąż nie odwracał się w jej stronę, choć kusiło, wciąż wolał miotać wzrokiem po mokrym śladzie stopy odbitym na jednej z kafelek i pianie, która w niewielkiej ilości z wanny przelała się na podłogę.
Wtargnęła w jego życie niczym koszmar, gotowy odebrać pragnienie sukcesu, zamiast zaszyć się gdzieś daleko, zamiast przestać go niepokoić. Wspominała wcześniej, że był ktoś w jej życiu, kto czekał, aż uzdrowiciel zszyje jej dłonie.
— Nie możesz moczyć opatrunków — palcem wskazał na przedramię jeszcze raz, nim starannie omijając widok piersi kobiety, pognał do jej twarzy, a następnie obszedł wannę z tyłu, sięgając po perłową misę, którą to napełnił gorącą wodą, aby spuścić jej zawartość po łagodnych, lecz szorstkich w dotyku przez szpitalne kosmetyki włosy Lykke. Doskonały opiekun, wybitny mąż, nie litości jednak jej dawał, a z własnej potrzeby kontroli wykonywał wszystkie ruchy. Olaf przysiadł na krawędzi wanny, nie omieszkując już zbliżać się do jej intymności, lecz traktują bliżej niczym lalkę, jak relikt przeszłości i figurę, którą należało obmyć ze szpitalnego brudu, aby znów pasowała do wystroju, aby nie raziła odmiennością. — Odchyl głowę w tył, pomogę ci — polecił, ponownie z perłowej misy przelewając gorąc po puklach jej włosów. Piersi skryte miała pod pianą, nie uderzały w oczy i tak zresztą było wygodniej, bezpieczniej i spokojniej.
— Kiedy dokładnie to zrobiłaś? — choć korzystał z podmiotu domyślnego, tak kobieta musiała wiedzieć, że chodzi o cięcie. Twierdziła, że nie chciała odebrać sobie życia, a pragnęła jedynie, by wszystko się skończyło. Wariatka… Przecież to jedno i to samo.
Nieznajomy
Wsłuchana w ciszę, ukojona bezdźwiękiem myśli, które spoczęły gdzieś uśpione na samym dnie w końcu już nie galopującego w biegu umysłu. Z zamkniętymi oczyma, w znużeniu powiek niemal zasypiała, okolona całunem unoszącej się na wodzie piany, czułym ciepłem jej przy skórze dotyku obmywającego ciało z wszelkiego brudu wcześniejszych wydarzeń, które wraz z duszą ulatywały w przestrzeń, zamknięte szczelnie obłokami wodnej pary unoszącej się gęsto w powietrzu. Tym razem jej spokój nie posiadał jakiejkolwiek barwy, żadnego tonu wybijającego się ponad inne, pozbawiony szeptów i głosów, które pragnęłaby w sobie uciszyć tak, jak ostatnio. Pamiętała to wszystko niczym sen, pozbawiony głosów koszmar, będący strzępkiem zbyt mocnych oczom obrazów.
Nic nie ugasi mojej złości.
Nic nie przywróci mi wiary.
To nie jest świat, w którym chcę żyć.
Szkło butelki. Szkło upadającej w zwolnionym biegu szklanki. Brąz rozchlapywanego po ziemi trunku i resztka tabletek rzuconych już nie składnie po zimnych kaflach tuż przy wannie. Ostrze tnącej skórę żyletki. Twarz Ezry i jego ramiona wyciągające ją ze snu. Całe morza uczuć, tonacji, kolorów i obrazów nachodzących na siebie nawzajem w zbyt silnym kontraście. Budzących przerażenie. I rozpacz.
Jej samej tam nie ma i nigdy nie było…
Niemal słyszy bijące chaotycznie mocno serce Olafa, jego kroki zatrzymujące się przy drzwiach o tę jedną chwilę zbyt długo, by nie odnaleźć w tym całym rytmie swoistej niepewności, dyktowanej nie poczuciem zawahania, śladu myśli, iż może winien zostawić ją w spokoju, ale najpewniej wypaczonym uciążliwie rozchwianiem samym w sobie, bo oto ona na nowo burzy jego świat, który miał być mu stabilnym i w żaden sposób nie wywrotnym. Zastanawia się nawet, co właściwie czuje, kiedy rozchylonymi drzwiami wpuszcza światło z zewnątrz, a jej ciało zupełnie nagie i bezbronne, piękne niczym sama sztuka mami nie samym widokiem, ale tym poczuciem, że tak łatwo może je właściwie sobie posiąść na nowo i zranić. Odszukuje go swoim spojrzeniem, kiedy przystaje przy lustrze odkładając na drewnie stolika miękkie ręczniki. Czy w nie spogląda? Jak widzi siebie w tymże odbiciu i czy dostrzega ją?
- Nie bój się. Możesz spojrzeć - miękkie usta ledwie poruszają się w słowach, które spływają łagodnie i słodko zarazem i choć zwrócony do niej tyłem nie dostrzega jej uśmiechu, to rysuje się on w samym tonie jej głosu, pobrzmiewając jednocześnie swoistym rozbawieniem, jak gdyby w żarcie drwiła sobie z jego wyjątkowo osobliwego skrępowania. Wysłuchuje jego słów w śladowej swej uwadze, o wiele więcej przykładając jej do samej obserwacji jego gestów i samego zachowania, do własnych spostrzeżeń i pytań stawianych w czystym już od działania leków umyśle, brnąc coraz dalej i głębiej w rozwieszanych na wyimaginowanym sznurze wnioskach i przypuszczeniach.
- To dlatego przyszedłeś? - rzuca łagodnie unosząc lekko brwi w zapytaniu, kiedy mówi o moczeniu opatrunku. Lekko unosi się ku górze, obserwując chwilę, jak ściekająca po piersiach woda tworzy dziurę na powierzchni pokrywającej je jeszcze chwilę temu piany, która na nowo okrywa ją swoim ciepłem. Uśmiecha się lekko, niewinnie. Choć on nie dostrzega rysującego się na jej twarzyczce uśmiechu. Dlaczego właściwie tu wtargnął, bo ciężko było jej uwierzyć w kierującą jego poczynaniami troskę, raczej o jej celowość, choć sama chciała wierzyć, że jego krokami ku łazience kierowała czysta tęsknota za widokiem jej ciała, za pożądaniem i brakiem jej samej. Może chciał jedynie sprawdzić. Przypilnować, by nic sobie nie zrobiła, bo jaką gwarancję miał ku temu, że nie dokończy swojego dzieła? Ośmiela się przetworzyć tę myśl w pytanie, które spływa zza jej warg niewinnie prosto i niegroźnie. - Czyżbyś chciał sprawdzić jednak, czy nie użyję niczego niewłaściwego, by na nowo otworzyć swoje żyły? I choć w jej głowie pobrzmiewa to jakimś rodzajem wyrzutu, niechlubnej oceny, to zamyka oczy rozkoszując się ciepłem ów gestu, kiedy woda spływa miękko i kojąco po jej włosach a samą głowę opiera o brzeg wanny, wbijając w końcu rozszerzone źrenice prosto w oczy mężczyzny, rozchylając lekko usta. Niewinnie i słodko. Bezwiednie. Tak samo, jak następujące ledwie, leniwie chwilę później przekręcenie się w wannie, kiedy choć czyni to cholernie płynnie rozchlapuje wodę po kafelkach jak i samym ubraniu Olafa. Przylega mokrymi piersiami do jej brzegu, opierając brodę na ramionach, a te kładąc na jego kolanach, pozwalając by zmysły i szalejąca jego wyobraźnia, być może nawet żądza robiły swoje.
- Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
Nic nie ugasi mojej złości.
Nic nie przywróci mi wiary.
To nie jest świat, w którym chcę żyć.
Szkło butelki. Szkło upadającej w zwolnionym biegu szklanki. Brąz rozchlapywanego po ziemi trunku i resztka tabletek rzuconych już nie składnie po zimnych kaflach tuż przy wannie. Ostrze tnącej skórę żyletki. Twarz Ezry i jego ramiona wyciągające ją ze snu. Całe morza uczuć, tonacji, kolorów i obrazów nachodzących na siebie nawzajem w zbyt silnym kontraście. Budzących przerażenie. I rozpacz.
Jej samej tam nie ma i nigdy nie było…
Niemal słyszy bijące chaotycznie mocno serce Olafa, jego kroki zatrzymujące się przy drzwiach o tę jedną chwilę zbyt długo, by nie odnaleźć w tym całym rytmie swoistej niepewności, dyktowanej nie poczuciem zawahania, śladu myśli, iż może winien zostawić ją w spokoju, ale najpewniej wypaczonym uciążliwie rozchwianiem samym w sobie, bo oto ona na nowo burzy jego świat, który miał być mu stabilnym i w żaden sposób nie wywrotnym. Zastanawia się nawet, co właściwie czuje, kiedy rozchylonymi drzwiami wpuszcza światło z zewnątrz, a jej ciało zupełnie nagie i bezbronne, piękne niczym sama sztuka mami nie samym widokiem, ale tym poczuciem, że tak łatwo może je właściwie sobie posiąść na nowo i zranić. Odszukuje go swoim spojrzeniem, kiedy przystaje przy lustrze odkładając na drewnie stolika miękkie ręczniki. Czy w nie spogląda? Jak widzi siebie w tymże odbiciu i czy dostrzega ją?
- Nie bój się. Możesz spojrzeć - miękkie usta ledwie poruszają się w słowach, które spływają łagodnie i słodko zarazem i choć zwrócony do niej tyłem nie dostrzega jej uśmiechu, to rysuje się on w samym tonie jej głosu, pobrzmiewając jednocześnie swoistym rozbawieniem, jak gdyby w żarcie drwiła sobie z jego wyjątkowo osobliwego skrępowania. Wysłuchuje jego słów w śladowej swej uwadze, o wiele więcej przykładając jej do samej obserwacji jego gestów i samego zachowania, do własnych spostrzeżeń i pytań stawianych w czystym już od działania leków umyśle, brnąc coraz dalej i głębiej w rozwieszanych na wyimaginowanym sznurze wnioskach i przypuszczeniach.
- To dlatego przyszedłeś? - rzuca łagodnie unosząc lekko brwi w zapytaniu, kiedy mówi o moczeniu opatrunku. Lekko unosi się ku górze, obserwując chwilę, jak ściekająca po piersiach woda tworzy dziurę na powierzchni pokrywającej je jeszcze chwilę temu piany, która na nowo okrywa ją swoim ciepłem. Uśmiecha się lekko, niewinnie. Choć on nie dostrzega rysującego się na jej twarzyczce uśmiechu. Dlaczego właściwie tu wtargnął, bo ciężko było jej uwierzyć w kierującą jego poczynaniami troskę, raczej o jej celowość, choć sama chciała wierzyć, że jego krokami ku łazience kierowała czysta tęsknota za widokiem jej ciała, za pożądaniem i brakiem jej samej. Może chciał jedynie sprawdzić. Przypilnować, by nic sobie nie zrobiła, bo jaką gwarancję miał ku temu, że nie dokończy swojego dzieła? Ośmiela się przetworzyć tę myśl w pytanie, które spływa zza jej warg niewinnie prosto i niegroźnie. - Czyżbyś chciał sprawdzić jednak, czy nie użyję niczego niewłaściwego, by na nowo otworzyć swoje żyły? I choć w jej głowie pobrzmiewa to jakimś rodzajem wyrzutu, niechlubnej oceny, to zamyka oczy rozkoszując się ciepłem ów gestu, kiedy woda spływa miękko i kojąco po jej włosach a samą głowę opiera o brzeg wanny, wbijając w końcu rozszerzone źrenice prosto w oczy mężczyzny, rozchylając lekko usta. Niewinnie i słodko. Bezwiednie. Tak samo, jak następujące ledwie, leniwie chwilę później przekręcenie się w wannie, kiedy choć czyni to cholernie płynnie rozchlapuje wodę po kafelkach jak i samym ubraniu Olafa. Przylega mokrymi piersiami do jej brzegu, opierając brodę na ramionach, a te kładąc na jego kolanach, pozwalając by zmysły i szalejąca jego wyobraźnia, być może nawet żądza robiły swoje.
- Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
Bezimienny
W łazience unosi się gorąc, a lustro powoli paruje, poczynając od krawędzi. O jak łatwiej by było gdyby nie w olejkach i perfumie, rozlanej w pełnej wody wannie, z której przez okno widok rozpościerał się na Ogrody Baldura, a topiła się właśnie w Jeziorze Golddajávri. Wodorosty mogłyby pokryć jej lico, a rozłupane ostrą krawędzią żyły rozlać się w głębiny. Wtedy też mógłby zgrywać życie biednego wdowca, który w ramach nieszczęśliwego wypadku stracił żonę. Jej samobójstwo nie wchodziło w grę, zbyt ryzykowne w kontekście życia publicznego, aby Olaf mógł zezwolić na pojawiające się plotki, lub domniemania, jakoby to on był tego powodem. Sam zresztą nie wyobrażał sobie inaczej, naiwnie insynuując, że oto dla byłej jest całym życiem i ponad niego nie ma już nic.
— Wiem, że mogę, ale nie chcę — odpowiedział niecierpliwie, a przecząc sam sobie, odwrócił wzrok, nie mierząc nim jednak smukłego ciała kobiety wygiętego w wannie pełnej białej piany, a prosto w jej oczy, jakby przekonać ją chciał, że się nie myli, choć przecież nie zostało wypowiedziane żadne zdanie, w którym mógłby. W istocie, patrzenie na nią, choć niezwykle pociągające i chciwe, tak musiał powstrzymać, szczególnie wtedy, gdy biały bandaż mignął w tym widoku. Nie oderwał jednak oczu, gdy przez zmęczony dniem umysł przemykały myśli, że to przecież w tej wannie kochali się, gdy jeszcze palce zdobiły złote obrączki, a świat napawał się historią miłosną majętnego mecenasa i uzdolnionej malarki. Gdy oddechy splatały się w całość, a dłonie zagubione szukały drogi do własnych pragnień. Po tamtych chwilach została nienawiść.
Nie znał odpowiedzi na zadanie przez nią pytanie, spodziewając się i przyznając przed samym sobą, że przyniesienie jej miękkich ręczników czy jednej koszuli było ledwie powodem, aby sprawdzić jej stan, w obawie, że dokona żywota w jego mieszkaniu. Gazety nie dałyby mu żyć, Krucza Straż przesadnie węszyła, a nawarstwiające się pytania były co najmniej niewygodne. Wzruszył więc ramionami, kręcąc nieznacznie głową, jakby odpowiadał na pytanie, jaki smak lodów preferuje. Chciał upewnić, się, że żyje, ale czy na pewno przeszkadzałaby mu jej śmierć? Nie podziękowała za ubranie, czy szlafrok, lecz nie zamierzał tego rozpamiętywać, wszak nie traciła na tym jego duma. Lykke od zawsze myślała, że wszystko jej się należy, a przynajmniej taką była w opinii i wizji Olafa.
— Powiedziałem ci już, że cię nie zostawię — uśmiechnął się zdawkowo, jakby nie miała pojęcia, jaki koszmar właśnie na nią sprowadza, gdy stać się ma ledwie częścią imperium, upewnieniem się, że nie przeszkadza, że wygłasza pochlebne opinie. W szpitalu dała już pokaz swojego aktorstwa, wieszając się na męskim ramieniu niczym cudem trzymająca się na nogach schorowana kobieta, choć przecież obydwoje wiedzieli, że nawet sama doskonale dałaby sobie rade. Jednak szeptała. Szeptała, aby ją zabrać, aby nie opuszczać, gdy głowę kładła na kolanach Wahlberga, a zmieniający się co rusz nastrój nie dawał spokoju nawet jemu.
Do gardła wcisnąć jej narkotyk i patrzyć, jak krnąbrne spojrzenie zamienia na uległe, gotowe tańczyć w rytm muzyki, byleby tylko w końcu usnąć.
Pod wpływem gorącej wody i mydlin jej włosy nabierały miękkości, a ich kojący zapach działał nader aktywnie, szczególnie w momencie gdy spojrzenia się spotkały, a czułe dłonie nieczułego człowieka, gładziły czubek głowy, rozprowadzając po nim pianę. Jak zawsze, w jego rękach niczym ozdoba. Lalka, którą musiał odpowiednio wystroić, aby pasowała do krawata i poszetki, istota bez swojego zdania, której jedynym celem było wyglądanie dobrze i niesprawianie problemów, choć przecież, gdy pierwszy raz ustami muskał jej szyję, wtedy pożądanie przekraczało granice, a dłonie błądziły po wąskiej talii, napawając się wdziękami, jakby pierwszy raz odkrywał w tym świecie kobietę. Cóż zostało z tamtych chwil? Spojrzenia nie odpuszcza, wszak wie, że wygra, nawet jeśli pierwszy mrugnie. To nie konkurs, nie zawody, więc czemu pragnie, aby przegrała?
Wtem ta odwraca się, ochlapując podłogę i ubranie, na co Olafa jedyną reakcją może być głębokie westchnięcie. Pospiesznie ściągnął marynarkę, droższą przeciętna, aby powiesić ją na oparciu krzesła. Bardziej cenił materiał i ręczne wykonanie elementu garderoby, niż niewinną zabawę z kobietą, którą przecież niegdyś kochał, choć uczucie to znacząco odbiegało od romantycznych opowiastek. Jego wzrok mimowolnie zbiegł na piersi, choć nie pragnął na nie spoglądać, lecz szybko wrócił do jej twarzy, okazując znów tę samą nienawiść.
— Czemu zawsze robisz to czego nie chcę? — wyszeptał, przyglądając się mokrym plamom na udach, gdy ta opierała na nich swoje łokcie, a przez biodra przechodził krótki dreszcz, który przecież musiał powstrzymać. Zmęczenie, zdruzgotanie, poirytowanie niebotycznie dziecięcym zachowaniem, przeradzało się w myśli jakoby wykrzywić jej ręce. Łokcie skrzyżować ze sobą na plecach, a potem głowę zanurzyć w wannę i topić tak długo, aż przestanie być problemem, lecz w zamian za to nie zrobił nic, ledwie jednym palcem muskając jej ramię, zapominając się. Gdy się zorientował, było już zbyt późno i nawet odjęcie ręki nie czyściło tego gestu.
— To dla mnie ważne — głos ma miękki, serdeczny, urzekający wręcz. Postronny widz, który nie znał ich historii, mógłby twierdzić, że uwodzi kobietę, bo powieki mrużył na jej widok, a dłonią ponownie podparł jej podbródek, unosząc go wyżej, aby upewnić się, że odczyta każde słowo płynące z jego ust. — bo możesz zepsuć reputacje Besettelse — a przecież to galeria sztuki była jego oczkiem w głowie. — Zapomniałaś już o niej? — wspomniał, jakby z byłą żoną rozmawiał o kochance. — To dla ciebie zabawa? Czego chcesz ode mnie, aby dać sobie spokój z rujnowaniem wszystkiego, na co pracuję? — twarz zbliżył, wciąż nie puszczając brody kobiety, twarz nienachalnie i powoli zbliżając, aby każda głoska cedzona z jego warg, trafiła do jej sumienia. — Pieniędzy? Ile? — jakby to one stanowiły największą wartość w życiu każdego człowieka.
— Wiem, że mogę, ale nie chcę — odpowiedział niecierpliwie, a przecząc sam sobie, odwrócił wzrok, nie mierząc nim jednak smukłego ciała kobiety wygiętego w wannie pełnej białej piany, a prosto w jej oczy, jakby przekonać ją chciał, że się nie myli, choć przecież nie zostało wypowiedziane żadne zdanie, w którym mógłby. W istocie, patrzenie na nią, choć niezwykle pociągające i chciwe, tak musiał powstrzymać, szczególnie wtedy, gdy biały bandaż mignął w tym widoku. Nie oderwał jednak oczu, gdy przez zmęczony dniem umysł przemykały myśli, że to przecież w tej wannie kochali się, gdy jeszcze palce zdobiły złote obrączki, a świat napawał się historią miłosną majętnego mecenasa i uzdolnionej malarki. Gdy oddechy splatały się w całość, a dłonie zagubione szukały drogi do własnych pragnień. Po tamtych chwilach została nienawiść.
Nie znał odpowiedzi na zadanie przez nią pytanie, spodziewając się i przyznając przed samym sobą, że przyniesienie jej miękkich ręczników czy jednej koszuli było ledwie powodem, aby sprawdzić jej stan, w obawie, że dokona żywota w jego mieszkaniu. Gazety nie dałyby mu żyć, Krucza Straż przesadnie węszyła, a nawarstwiające się pytania były co najmniej niewygodne. Wzruszył więc ramionami, kręcąc nieznacznie głową, jakby odpowiadał na pytanie, jaki smak lodów preferuje. Chciał upewnić, się, że żyje, ale czy na pewno przeszkadzałaby mu jej śmierć? Nie podziękowała za ubranie, czy szlafrok, lecz nie zamierzał tego rozpamiętywać, wszak nie traciła na tym jego duma. Lykke od zawsze myślała, że wszystko jej się należy, a przynajmniej taką była w opinii i wizji Olafa.
— Powiedziałem ci już, że cię nie zostawię — uśmiechnął się zdawkowo, jakby nie miała pojęcia, jaki koszmar właśnie na nią sprowadza, gdy stać się ma ledwie częścią imperium, upewnieniem się, że nie przeszkadza, że wygłasza pochlebne opinie. W szpitalu dała już pokaz swojego aktorstwa, wieszając się na męskim ramieniu niczym cudem trzymająca się na nogach schorowana kobieta, choć przecież obydwoje wiedzieli, że nawet sama doskonale dałaby sobie rade. Jednak szeptała. Szeptała, aby ją zabrać, aby nie opuszczać, gdy głowę kładła na kolanach Wahlberga, a zmieniający się co rusz nastrój nie dawał spokoju nawet jemu.
Do gardła wcisnąć jej narkotyk i patrzyć, jak krnąbrne spojrzenie zamienia na uległe, gotowe tańczyć w rytm muzyki, byleby tylko w końcu usnąć.
Pod wpływem gorącej wody i mydlin jej włosy nabierały miękkości, a ich kojący zapach działał nader aktywnie, szczególnie w momencie gdy spojrzenia się spotkały, a czułe dłonie nieczułego człowieka, gładziły czubek głowy, rozprowadzając po nim pianę. Jak zawsze, w jego rękach niczym ozdoba. Lalka, którą musiał odpowiednio wystroić, aby pasowała do krawata i poszetki, istota bez swojego zdania, której jedynym celem było wyglądanie dobrze i niesprawianie problemów, choć przecież, gdy pierwszy raz ustami muskał jej szyję, wtedy pożądanie przekraczało granice, a dłonie błądziły po wąskiej talii, napawając się wdziękami, jakby pierwszy raz odkrywał w tym świecie kobietę. Cóż zostało z tamtych chwil? Spojrzenia nie odpuszcza, wszak wie, że wygra, nawet jeśli pierwszy mrugnie. To nie konkurs, nie zawody, więc czemu pragnie, aby przegrała?
Wtem ta odwraca się, ochlapując podłogę i ubranie, na co Olafa jedyną reakcją może być głębokie westchnięcie. Pospiesznie ściągnął marynarkę, droższą przeciętna, aby powiesić ją na oparciu krzesła. Bardziej cenił materiał i ręczne wykonanie elementu garderoby, niż niewinną zabawę z kobietą, którą przecież niegdyś kochał, choć uczucie to znacząco odbiegało od romantycznych opowiastek. Jego wzrok mimowolnie zbiegł na piersi, choć nie pragnął na nie spoglądać, lecz szybko wrócił do jej twarzy, okazując znów tę samą nienawiść.
— Czemu zawsze robisz to czego nie chcę? — wyszeptał, przyglądając się mokrym plamom na udach, gdy ta opierała na nich swoje łokcie, a przez biodra przechodził krótki dreszcz, który przecież musiał powstrzymać. Zmęczenie, zdruzgotanie, poirytowanie niebotycznie dziecięcym zachowaniem, przeradzało się w myśli jakoby wykrzywić jej ręce. Łokcie skrzyżować ze sobą na plecach, a potem głowę zanurzyć w wannę i topić tak długo, aż przestanie być problemem, lecz w zamian za to nie zrobił nic, ledwie jednym palcem muskając jej ramię, zapominając się. Gdy się zorientował, było już zbyt późno i nawet odjęcie ręki nie czyściło tego gestu.
— To dla mnie ważne — głos ma miękki, serdeczny, urzekający wręcz. Postronny widz, który nie znał ich historii, mógłby twierdzić, że uwodzi kobietę, bo powieki mrużył na jej widok, a dłonią ponownie podparł jej podbródek, unosząc go wyżej, aby upewnić się, że odczyta każde słowo płynące z jego ust. — bo możesz zepsuć reputacje Besettelse — a przecież to galeria sztuki była jego oczkiem w głowie. — Zapomniałaś już o niej? — wspomniał, jakby z byłą żoną rozmawiał o kochance. — To dla ciebie zabawa? Czego chcesz ode mnie, aby dać sobie spokój z rujnowaniem wszystkiego, na co pracuję? — twarz zbliżył, wciąż nie puszczając brody kobiety, twarz nienachalnie i powoli zbliżając, aby każda głoska cedzona z jego warg, trafiła do jej sumienia. — Pieniędzy? Ile? — jakby to one stanowiły największą wartość w życiu każdego człowieka.
Nieznajomy
Z niewinnym uśmiechem wpojonym w miękkie wargi, z oczyma rozszerzonymi w swoistej, drgającej w nich żywo uciesze przyglądała się uważnie każdemu gestowi mężczyzny, przyjmując go z lubością, choć nie wierząc im zupełnie. Oboje grali. Kogoś innego. Kogoś, kim w żaden sposób nie są i wcale być tym kimś nie chcą. Przyzwyczajeni do tejże gry w takim stopniu, iż owe powtarzające się z konsekwencją nakładanie na siebie kolejnych i kolejnych masek stało się im codziennością. Prozaicznie zwyczajne, wszystkim innym wokół wiarygodne, bo przecież nie dla nich, bo przecież przez ten czas, kiedy byli małżeństwem zdążyli poznać się na tyle, by WIEDZIEĆ. Maniakalnie doszukując niejednokrotnie w swym spaczeniu dna drugiego, kłamstw niedomówień i domyślników rysujących się niezauważenie niemal gdzieś w całej głębi tonów - czających się w otchłani krateru ciemnych oczu, w drgnięciu powieki urwiska, ledwie dostrzegalnej zmarszczce ust piękna swego złudnego. Tutaj wszystko zdawało się być udawane. I chciwe - to przede wszystkim. A kiedy zawierza się tym wszystkim swoim chęciom i ochotom, wówczas w te wszystkie kłamstwa łatwiej i bezpieczniej jest wierzyć, niźli w prawdę zbytecznie bolesną, by ją do siebie dopuścić na zbyt długo. Może właśnie dlatego wolała przyjmować nieraz każde, choćby najmniejsze czyjeś uczucie, każdy dotyk i bliskość nie rozwodząc się przy nich zbytecznie. Podatna rozkoszom. Bez zbędnych słów i bezpotrzebnego ku temu myślenia.
Odnajduje nieme zaprzeczenie słów jego w głębi wpatrujących się z fałszywą pewnością oczu. Choć nie spogląda. Choć nie chłonie nagości jej ciała ich dotykiem, to MYŚLI. Zwilża usta koniuszkiem języka, przygryza je lekko i niewinnie, z błyszczącymi oczyma wpatrując w mężczyznę, który kiedyś był jej tak bliski. Którego dotyku potrzebuje i pragnie. Na delikatnej twarzyczce jawi się uśmiech tak cholernie niesprecyzowany w chaosie rysowanych nim emocji, drgających tak żywo w jej wnętrzu. Przepełniony nimi zdaje się wyrażać swoiste poczucie wygranej, jakoby odnalazła cały fałsz słów splątanych na języku Olafa i samym błyskiem chwilowym w oczach uzmysławiała mu ten fakt, wcale się z tym nie kryjąc. Czy widział go? Czy dostrzegał? Nie ważne. Na pewno wiedział. A mimo to pozwala by owy uśmiech zamienił się w lekki śmiech, pełen niewinności, niezwykle czarujący w swym brzmieniu, bo nieskrępowany zupełnie i prawdziwy.
- Nie chcesz, bo znasz już ten widok, czy boisz się, że coś wówczas poczujesz, okłamując samego siebie, że tego nie chcesz? - słowa pobrzmiewają beztroską, pomimo zapisanej gdzieś na dnie oceny, na wierzch wyrzucając fałszywość tych zawieszonych chwilę wcześniej poprzez niego. Droczy się z nim. Przeciąga granice coraz mocniej i pewniej. Nie po to tutaj wszedłeś Olafie? Bynajmniej wątpi w jego uczynną troskę, czy rzeczywisty strach przed odebraniem sobie przez nią życia. Zawsze znalazłby przecież jakieś wytłumaczenie. Milknie na dłuższy moment, jakoby pozostawiając mu czas, by dłużej się nad jej słowami zastanowił, choć wcale nie oczekując, że przyzna to nawet przed sobą samym, to jednak wie, że samo te miejsce przywołuje wspomnienia, w których można by utonąć. Sama przecież w nich tonie, każdym spojrzeniem swych oczu i gestem domagając ulżenia własnej ochocie. Prowokując pęknięcia. PROWOKUJĄC JEGO. - W szpitalu nigdy nie zostawiano nas samych - słowa brzmią w swym tonie wyjątkowo dwuznacznie. Jest w nich swego rodzaju smutek, ale i jego zaprzeczenie. Może w samej głębi słów czai się nawet jakiś wyrzut, niechlubna ocena jego osoby tu wtargnięcia, którego nie chciała w żaden inny sposób wyrazić, bo przecież go potrzebowała. Chciała, by tu przyszedł. Chciała i potrzebowała. Choćby czyjejkolwiek bliskości. Napawa się chwilę dotykiem jego palców, ciepłem dłoni wpojonym we włosy, oddechem z czułością swą fałszywą przylgniętym do drżącej skóry. Na jego głębokie westchnięcie, kiedy ochlapuje brzeg jego marynarki śmieje się lekko i płynnie, z błyszczącym, roziskrzonym spojrzeniem wpatrując prosto w niego, wodząc za siłą jego szerokich ramion, rysem wysokiej sylwetki i jego dłońmi, niegdyś z czułością wodzących zmysłowo po jej ciele, w innej chwili przywłaszczających je sobie władczo w zaciśnięciu palców na jej gardle. Lubiła to. Może nawet dlatego tak właściwie nieustannie go prowokując. Przylega obrzmiałymi piersiami do brzegu wanny, czując jak piana otula jej ciało ledwie na moment, by po chwili spłynąć po nim i dać się pochłonąć głębi szklistej toni, uwydatniając smukłe, drżące niemal niezauważenie ciało. I tylko gęsia skórka na jej rękach opartych na jego kolanach zaświadcza, czego chce od niego w tej chwili właściwie. Wpatruje się w głąb jego oczu zupełnie bez słowa, nie zwracając w żaden sposób uwagi na zawisłe w ciasnej przestrzeni pomiędzy nimi pytanie, spływające szeptem z warg mężczyzny, podczas gdy spojrzenie jego wędrowało po mokrych plamach uwidaczniających się na odzieniu. Jak zwykle stateczny i zdroworozsądkowy. Tak inny jej samej. Opiera głowę na ramieniu, wiążąc ledwie na moment dotyk jego palców na swojej skórze. Napawając się nim i delektując.
- To jedno nas różni, Olafie. Ja poddaję się swoim pragnieniom i ochotom, nie rozważając czy jest to dla mnie właściwym. Ty zaś wolisz z nimi walczyć, bojąc się tego, co powiedzą inni - wyrzuca z siebie wyjątkowo łagodnie, by słowa nie wybrzmiały w żaden sposób występną, niechlubną oceną, czy przytykiem, kiedy palce mężczyzny unoszą jej podbródek ku górze. Wpatruje się w samą najciemniejszą głębię jego oczu, wcale nie bojąc się tam zajrzeć. Jak wtedy, gdy podczas jego ataków bólączki wyginających ciało w spazmach tuliła go do siebie swoim dotykiem, udając, że wcale się nie boi. - W rzeczywistości grasz tak, jak tego od ciebie oczekują, zapominając właściwie czego ty sam chcesz. Nie jest tak? - odrywa jedną z rąk od jego kolan, przemoknięty bandaż spływa miękko po skórze, kiedy czułością swoich palców błądzi po twarzy mężczyzny w pieszczocie. - Zresztą, nie mówmy o tym. Każdy z nas czasem udaje, by osiągnąć swój cel - dopowiada, nie spuszczając spojrzenia z jego tęczówek, choć samo wspomnienie galerii sprawia, że te ciemnieje, jak gdyby cała złość kłębiąca się w jej wnętrzu wychylała z dna jej oczu, naznaczając twarz i dźwigającą ją szyję wyraźnie rysującym się napięciem. Wysłuchuje mimo wszystko jego słów pomimo woli, w końcu odrywając twarz od tej zawisłej tuż przy niej, walcząc z samą sobą. Zapisując je wszystkie w głębi pamięci, obiecując sobie, że nie wybuchnie, że nie wyprowadzi jej z równowagi, że będzie milczeć i zachowa spokój. W momencie jednak, w którym pada oskarżenie o chęci wyciągnięcia od niego przez nią pieniędzy wymierza dłoń prosto w jego policzek, nie myśląc zupełnie o konsekwencjach. Odpycha się od brzegu wanny, by uciec. Mimowolnie jednak wzrok wbijając na powrót w jego oczy.
- Nie zależy mi na nich. Nigdy nie zależało!
Odnajduje nieme zaprzeczenie słów jego w głębi wpatrujących się z fałszywą pewnością oczu. Choć nie spogląda. Choć nie chłonie nagości jej ciała ich dotykiem, to MYŚLI. Zwilża usta koniuszkiem języka, przygryza je lekko i niewinnie, z błyszczącymi oczyma wpatrując w mężczyznę, który kiedyś był jej tak bliski. Którego dotyku potrzebuje i pragnie. Na delikatnej twarzyczce jawi się uśmiech tak cholernie niesprecyzowany w chaosie rysowanych nim emocji, drgających tak żywo w jej wnętrzu. Przepełniony nimi zdaje się wyrażać swoiste poczucie wygranej, jakoby odnalazła cały fałsz słów splątanych na języku Olafa i samym błyskiem chwilowym w oczach uzmysławiała mu ten fakt, wcale się z tym nie kryjąc. Czy widział go? Czy dostrzegał? Nie ważne. Na pewno wiedział. A mimo to pozwala by owy uśmiech zamienił się w lekki śmiech, pełen niewinności, niezwykle czarujący w swym brzmieniu, bo nieskrępowany zupełnie i prawdziwy.
- Nie chcesz, bo znasz już ten widok, czy boisz się, że coś wówczas poczujesz, okłamując samego siebie, że tego nie chcesz? - słowa pobrzmiewają beztroską, pomimo zapisanej gdzieś na dnie oceny, na wierzch wyrzucając fałszywość tych zawieszonych chwilę wcześniej poprzez niego. Droczy się z nim. Przeciąga granice coraz mocniej i pewniej. Nie po to tutaj wszedłeś Olafie? Bynajmniej wątpi w jego uczynną troskę, czy rzeczywisty strach przed odebraniem sobie przez nią życia. Zawsze znalazłby przecież jakieś wytłumaczenie. Milknie na dłuższy moment, jakoby pozostawiając mu czas, by dłużej się nad jej słowami zastanowił, choć wcale nie oczekując, że przyzna to nawet przed sobą samym, to jednak wie, że samo te miejsce przywołuje wspomnienia, w których można by utonąć. Sama przecież w nich tonie, każdym spojrzeniem swych oczu i gestem domagając ulżenia własnej ochocie. Prowokując pęknięcia. PROWOKUJĄC JEGO. - W szpitalu nigdy nie zostawiano nas samych - słowa brzmią w swym tonie wyjątkowo dwuznacznie. Jest w nich swego rodzaju smutek, ale i jego zaprzeczenie. Może w samej głębi słów czai się nawet jakiś wyrzut, niechlubna ocena jego osoby tu wtargnięcia, którego nie chciała w żaden inny sposób wyrazić, bo przecież go potrzebowała. Chciała, by tu przyszedł. Chciała i potrzebowała. Choćby czyjejkolwiek bliskości. Napawa się chwilę dotykiem jego palców, ciepłem dłoni wpojonym we włosy, oddechem z czułością swą fałszywą przylgniętym do drżącej skóry. Na jego głębokie westchnięcie, kiedy ochlapuje brzeg jego marynarki śmieje się lekko i płynnie, z błyszczącym, roziskrzonym spojrzeniem wpatrując prosto w niego, wodząc za siłą jego szerokich ramion, rysem wysokiej sylwetki i jego dłońmi, niegdyś z czułością wodzących zmysłowo po jej ciele, w innej chwili przywłaszczających je sobie władczo w zaciśnięciu palców na jej gardle. Lubiła to. Może nawet dlatego tak właściwie nieustannie go prowokując. Przylega obrzmiałymi piersiami do brzegu wanny, czując jak piana otula jej ciało ledwie na moment, by po chwili spłynąć po nim i dać się pochłonąć głębi szklistej toni, uwydatniając smukłe, drżące niemal niezauważenie ciało. I tylko gęsia skórka na jej rękach opartych na jego kolanach zaświadcza, czego chce od niego w tej chwili właściwie. Wpatruje się w głąb jego oczu zupełnie bez słowa, nie zwracając w żaden sposób uwagi na zawisłe w ciasnej przestrzeni pomiędzy nimi pytanie, spływające szeptem z warg mężczyzny, podczas gdy spojrzenie jego wędrowało po mokrych plamach uwidaczniających się na odzieniu. Jak zwykle stateczny i zdroworozsądkowy. Tak inny jej samej. Opiera głowę na ramieniu, wiążąc ledwie na moment dotyk jego palców na swojej skórze. Napawając się nim i delektując.
- To jedno nas różni, Olafie. Ja poddaję się swoim pragnieniom i ochotom, nie rozważając czy jest to dla mnie właściwym. Ty zaś wolisz z nimi walczyć, bojąc się tego, co powiedzą inni - wyrzuca z siebie wyjątkowo łagodnie, by słowa nie wybrzmiały w żaden sposób występną, niechlubną oceną, czy przytykiem, kiedy palce mężczyzny unoszą jej podbródek ku górze. Wpatruje się w samą najciemniejszą głębię jego oczu, wcale nie bojąc się tam zajrzeć. Jak wtedy, gdy podczas jego ataków bólączki wyginających ciało w spazmach tuliła go do siebie swoim dotykiem, udając, że wcale się nie boi. - W rzeczywistości grasz tak, jak tego od ciebie oczekują, zapominając właściwie czego ty sam chcesz. Nie jest tak? - odrywa jedną z rąk od jego kolan, przemoknięty bandaż spływa miękko po skórze, kiedy czułością swoich palców błądzi po twarzy mężczyzny w pieszczocie. - Zresztą, nie mówmy o tym. Każdy z nas czasem udaje, by osiągnąć swój cel - dopowiada, nie spuszczając spojrzenia z jego tęczówek, choć samo wspomnienie galerii sprawia, że te ciemnieje, jak gdyby cała złość kłębiąca się w jej wnętrzu wychylała z dna jej oczu, naznaczając twarz i dźwigającą ją szyję wyraźnie rysującym się napięciem. Wysłuchuje mimo wszystko jego słów pomimo woli, w końcu odrywając twarz od tej zawisłej tuż przy niej, walcząc z samą sobą. Zapisując je wszystkie w głębi pamięci, obiecując sobie, że nie wybuchnie, że nie wyprowadzi jej z równowagi, że będzie milczeć i zachowa spokój. W momencie jednak, w którym pada oskarżenie o chęci wyciągnięcia od niego przez nią pieniędzy wymierza dłoń prosto w jego policzek, nie myśląc zupełnie o konsekwencjach. Odpycha się od brzegu wanny, by uciec. Mimowolnie jednak wzrok wbijając na powrót w jego oczy.
- Nie zależy mi na nich. Nigdy nie zależało!
Bezimienny
- +18:
- Świat płonął i kto mógł ją uratować, jeśli nie on? Dziwne rzeczy robią głupcy w pożądaniu.
Chciał patrzeć, napawać się widokiem bladych piersi, smukłej talii, długich nóg niegdyś baletnicy, ale uporczywie wzrok trzymał w jej spojrzeniu, jakby oczekiwał, że zobaczy w nim śmiech, lub łzy, albo jakąkolwiek inną emocję, których przecież Lykke miała zbyt dużo. Każda odpowiedzieć była więc kłamstwem, potworną ułudą, z którą zaznajomiony był już więcej niż dobrze, całe życie krążąc pomiędzy półprawdami, słowami skrytymi pod płaszczykiem dobrego wychowania i kultury. Okłamywał ją o swej miłości i oddaniu, korzystając z uroków innych kobiet, gdy natrafiły mu się podobne okazje, o galerii sztuki i jej głównym celu w midgardzkim społeczeństwie klasy wyższej, o jaką normalności mieli wieść, gdy niediagnozowane choroby przeżarły się przez jego głowę. Prawda, którą przekazywał, była starannie dobra, kalkulowana i opleciona słodkimi frazesami, dziesiątkami róż, czy w końcu długimi palcami, jakie pieściły kobiecy kark.
Gdy myśli rozproszyły się, tak widocznym stało się, że zbyt długo patrzył w jej oczy, zbyt mrużył swoje, lecz nie odpowiedział, pozwalając ciszy brzmieć w nieskończoność, jakby była chlubą w jego ustach. Kiedyś widział w nich przyszłość i przeszłość, plątaninę nóg pod atłasową pościelą, drobną dłoń ściskaną teatralnie, na której składał pocałunki. Dziś była w nich pustka, obietnica zamieszania i kłopotów, które miała ściągnąć na siebie i na niego. Długimi rzęsami mogła go prowokować, muskać językiem usta, piersi opierać na brzegu wanny, aby skusić Wahlberga swoją naturą, lecz ten opierał się tak jak mógł, choć powieki drgały, a suchość w gardle postępowała, gotowa docenić jej starania o względy byłego męża. Bywał rozdrażniony, dziś bardziej niż wcześniej, co sugerować mogło jedynie zbliżający się epizod. Tych zresztą miał już za sobą wiele. Własne ego przerastało, a zbyt łatwe wybuchy złości i poirytowania trawiły duszę. Kontrolę trzymał nad wszystkim. Besettelse, pieniądze, własna reputacja, ludzie, którzy dla niego pracowali, była żona, gdy jeszcze tabletki i wywary wciskane jej w ręce mamiły słodki umysł, lecz nie potrafił kontrolować siebie.
— Dobrze wiesz, że nie muszę być obok, aby wiedzieć o wszystkim, co zrobisz — wypowiedział te słowa, zniżając głos niemal do szeptu w brzmieniu groźby. Nie hipnotyzował, nie przeglądał jej głowy, lecz wiedział, równocześnie wiedząc nic. Domysły, przekupieni odpowiednio informatorzy, którzy na ucho wyznawali grzechy interesujących go osób, czy w końcu spoglądanie przez metaforyczną dziurkę od klucza – to nieważne, bo nie musiała wiedzieć, po prostu powinna mieć to w pamięci, zastanawiając się nad własnym losem i czynem.
Niegdyś romantyczne i czułe gesty, obmywanie miękkich włosów, gdy w wannie spędzali słodkie poranki, teraz były czymś na rodzaj obowiązku spragnionej duszy, gotowej poświęcać samą siebie, byleby tylko w ryzach utrzymać wszystko to, co miało dać mu przewagę. Wymierzony dotyk, choć nieraz w zapomnieniu, nieszczerość słów i muśnięcie karku, mające zmiękczyć kobietę, aby ta wyjawiła mu wszystkie swe myśli, przynosiły coś na rodzaj rezultatu. Milczał, gdy śmiała się, policzki zaciskając od środka i oddech wstrzymując uparcie w środku gardła, aby nie dać jej więcej, niż przewidział na ten dzień, lecz lędźwie pragnęły wygiąć się w namiętności i roztopić w jej wnętrzach, ale łaskawy jeszcze w swej mądrości umysł zaprzeczał w zapomnieniu.
— I to właśnie nas różni, Lykke. Spójrz, gdzie jesteś ty — więzień własnego wariactwa, ledwo co uwolniony ze szpitalnego aresztu, teraz na łasce byłego męża. — I gdzie jestem ja — więzień własnego wariactwa, ledwo co uwolniony od służbowych obowiązków, teraz na łasce byłej żony. Te pozycje jednak przynajmniej w opinii Wahlberga, znacząco się różniły, czyniąc z niego nie poddanego, a właściciela kolejnych wydarzeń. — A skąd ty możesz wiedzieć, czego chcę? — brew uniósł wyżej w wyraźnym rozbawieniu, zaś kącik ust cynicznie poszybował w górę, ponownie w kłamstwie, bo on sam tego nie wiedział. Pieniędzy? Owszem. Odpowiedniej renomy, sławy dla oczka w głowie i najważniejszej kochanki jego życia, Besettelse? Tak. Reszty nie potrafił ani nazwać, ani zdefiniować, choć wprawny widz dopatrzyłby się tam pragnień bożej przychylności, aby uwolnił go od chorobliwego przekleństwa bólączki.
Wtedy też wypowiada słów zbyt dużo, choć nie żałuje żadnego, świadom, że musiały paść. Serdeczny głos i spokój w oczach potraktowany jednak zostaje tak, jak zresztą przewidział. Lykke wciąż wzbrania się przed wyznaniem mu prawdy, że przecież zawsze chodziło jej tylko o to, a przynajmniej w to uporczywie wierzył Wahlberg, wmawiając sam sobie, że pragnie jego szczerej zguby, bo ktoś przecież musi jej pragnąć. Policzek naturalnie zapiekł od uderzenia otwartą dłonią, a Olaf przekręcił nieco twarz w bok pod jego siłą, zostając w tej pozycji na moment dłużej. Mógłby rzucić się na nią teraz, chwycić i ścisnąć nadgarstki, zerwać szwy i pozwolić, aby krew wypływała do wanny, a potem wytargać za włosy z łazienki i wypchnąć przez okno, z którego skoczyła jego matka, lecz nie zrobił nic. Nigdy nic nie robi. Rozchlapana woda trafiła na jego koszulę i spodnie, lecz on siedział spokojnie, gdy oddech przyspieszał, a pięść zaciskała się, pragnąc przegonić jej życie z tego domu. Dopiero wtedy odwrócił wzrok ponownie ku byłej żonie, gdy nozdrza drgały, a żyła przy skroni pulsowała lekko z wściekłości.
Był cały mokry, od jej zbyt szybkich ruchów, tak więc wstając, zaczął powoli rozpinać swoją koszulę, wciąż nienawistnym spojrzeniem łypiąc na jej twarz. Guzik po guziku w dół, nie rozmyślając nawet długo nad tym co tak naprawdę robi, choć we własnej głowie doskonale zdając sobie sprawę z tego ruchu. Znała przecież jego ciało, potrafiła je zrozumieć, nie raz obserwując ataki jego choroby. W końcu ściągnął białe okrycie, odsłaniając ramiona i pokrywające je blizny, zasklepione i stare, żadna z nich nie mogła mieć mniej niż pół roku, niektóre kilka lat, inne kilkanaście. Głębokie sznyty będące upustem rozpaczy nad własnym losem prowadzącym do szaleństwa, które nie raz już przed nią odkrywał. Koszulę powiesił na krześle, tak samo jak wcześniej również mokrą marynarkę, a potem, znów w ciszy i znów obserwując jej ruchy, aby przypadkiem nie zrobiła niczego przesadnie chytrego. Garnitur kosztował krocie, znacznie więcej niż przeciętny galdr zarabiał w przeciągu miesiąca, lub kwartału, a on nie miał zamiaru niszczyć swojego ubrania, kolejnymi zawahaniami Lykke. Stał więc tam prawie odsłonięty, mając z tego miejsca ledwie dwie drogi. Mógł odwrócić się i wyjść, albo...
— Posprzątasz to wszystko? — zapytał, a w jego głosie dało się słyszeć drwinę. Policzek powoli przestawał piec, ale uczucie zniewagi pozostało. — Czy jak zawsze mam za ciebie ogarniać twój syf? — obszedł wannę, zbliżając się do kobiety, nieco zbyt szybko, aby znów nie uciekła. Oddech miał ciężki, zawieszony gdzieś pomiędzy nimi, a wtem sprawna dłoń chwyciła ją za świeżo umyte włosy, ciągnąc do tyłu, aby odsłoniła długą szyję i nie uciekła już spojrzeniem. Pragnął jedynie jej porażki, kompromitacji na jego oczach, upokorzenia, które przecież kochała, bo po cóż innego wciąż łapałaby się ostatniej nici pragnień pomiędzy nimi?
— Będziesz grać ze mną w kotka i myszkę? Drapać pazurkami? — niemal śmieje się kobiecie w twarz, choć głos wcale nie brzmi na rozbawiony, a wściekły. — Wbijesz we mnie drobne ząbki i będziesz czekać, aż się odwinę? — a mógł zrobić to łatwo, choć prócz szarpań za włosy, chwytów nadgarstków, czy zbyt mocnego przyciągnięcia do siebie za biodra, nie robił nic więcej, jedynie raz przykładając szkło do jej szyi, szybko opamiętując się w tym działaniu. Oczywiście sprawa inaczej miała się w przypadku namiętności, lecz tego pragnęła, a przynajmniej w to ślepo wierzył Olaf, niesiony epizodami własnej manii w ego większym niż wszystko, co posiadał. Mówił dalej szybko, nie pozwalając jej odezwać się w trakcie. — Mam cię wsadzić w kaftan i zamknąć? Wykręcić klamki i wyłożyć ściany materacami, abyś tkwiła tam jak w więzieniu? Czy chcesz, abym ponownie dał ci spokój duszy? Bo przypominam ci Lykke, że jestem twoją jedyną nadzieją, abyś mogła w miarę normalnie żyć — w końcu puścił jej włosy, odchylając się, lecz jeśli tylko spojrzała w dół w kierunku jego pasa, tak mogła dostrzec, że każdy element jego ciała kipiał takim samym podnieceniem, jak teraz odchylone wargi i drżąca grdyka. Nie obawiał się już spojrzeć na jej ciało, piwnymi oczami zjeżdżając najpierw na piersi, a potem na przesadnie wąską talię, aby powrócić do słodkich oczu.
— Umyję cię — ponownie zmienił ton i wypuścił powietrze z ust, gdy gardło zasychało w rozpaczy za jej ciałem, aby następnie nachylić się, dłonią sięgając po jeden z kwiatowych płynów stojących niedaleko niej.
Nieznajomy
- Spoiler:
- Afekt budzącego się zachłannie pożądania zdawał się zawisać w oparach mglistej, mlecznobiałej pary, unoszącej się w powietrzu. W zapachu eterycznych olejków i pachnideł, drżąc w gorącu płomieni świec rozstawionych na parapecie okna. Odnajdywała go w jego oczach nasyconych gniewem, w samej świadomości niemocy jego okiełznania, w sile jego rozłożystych ramion, ciele spiętym pohamowaniem. Rysował się w jej tęsknocie, każdej myśli i pragnieniu, żywych niemal wspomnieniach, obrazach zastygłych w ciasnocie zmrużonych powiek. Poszukiwała rozkoszy i nasycenia, jak zwykle tyleż naiwna, co kłamliwa, tyleż urocza, ile wulgarna wodziła oczyma za jego twarzą, tę samą tęsknotę pragnąc odnaleźć. Prowokując i mamiąc frenetyczną uległością i bezbronnością swego nagiego ciała, które on jeden może do siebie przywlec i posiąść.
O czym teraz myślisz, Olafie? Czy nienawiść do mnie ulżyć temu cierpieniu łaknie?
Uśmiecha się lekko, niewinnie, kiedy jego spojrzenie wbite zbyt długo, pewnie i prosto w głębię jej oczu zawisa nad ich przepaścią, kiedy w milczeniu chłonie ich czar. Sama odwraca je, na pozór spłoszona i wstydliwa, jak gdyby głębia jego spojrzenia mogła dotknąć w niej czegoś, czego nie chce i przed czym się broni, zbyt płochliwa, by wyrzec, choć usta lekko rozwarte, pomimo braku słów zdają się temu przeczyć w zupełności.
Wróciłam.
Przypomnieć i zmieść z myśli.
Zmiażdżyć siłą niewydobytych słów.
Na rzuconą przez niego, wypowiedzianą niemal szeptem groźbę unosi lekko spojrzenie na nowo ku jego oczom i jedynie napięcie mięśni na moment jawiące się na jej delikatnej twarzy sugeruje, iż każdym z nich wywołuje rany nie na jej ciele, lecz duszy, która usilnie od zawsze pragnie jego tylko bliskości, nie słów i która czyni wszystko zupełnie, by tej bliskości, choć jej pozoru zaznać. Zna ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć. Dostrzegać każdą rysę i pęknięcie ledwie trzymającego się jeszcze bicia serca. Przygryza usta. Paznokcie wbija w delikatną skórę dłoni. Zbyt dumna, by okazać, by wyrzec, jak bardzo rani ją każde wypowiedziane przez jego wargi słowo, jak roztrząsa je w głębi swej duszy i dopowiada. Dławi je swoim milczeniem, napawając poezją dotyku jego palców przeciąganych po skórze, przywołujących stabilność spokoju, którego wcale w tej chwili nie chce.
- Pan i władca - dźwięk jej słów przypomina pomruk, niepewny w swym przekazie, same słowa sugerują w pewien sposób krnąbrną kpinę i pełną szyderstwa odpowiedź na jego poczucie władzy, na te cholerne przewrażliwione ego, budowane na kłamstwach i pozorach. Umniejsza ją. Niszczy. Sprawia, że na nowo w swych własnych oczach staje się nic nie wartą kukłą, pozbawioną znaczenia i wartości. W wyrazie sposobu spojrzenia oczu mężczyzny odnajdując te przynależne do matki, wiecznie usiłującej ją dopasować, by mogła należeć do jej świata. A mimo wszystko słowa spływające pomrukiem z ust Lykke pobrzmiewają wypisaną w głębi jej oczu dwuznacznością, niemym przekazem, agresywną, absurdalną ochotą, by nic z niej samej już nie pozostało, prócz pożądania, wywołanego bólem, które pali niczym ogień, przywołując zupełnie nowy, inny poziom tegoż bólu, rozlewający się po ciele, kiedy dusza pragnie, by nią szarpnął, wyławiając na wierzch zapomniany lubieżny płomień jarzący się wiecznie w jej nadwrażliwym kręgosłupie przy każdym niemal jego palców dotyku.
Coraz bliżej.
Chce by mógł poczuć zapach pożądania, który bucha z jej rozgrzanej nim skóry, tak jak ona wdycha oszałamiający zapach jego pragnień, niemal czując jak krew oszalała w swym biegu wędruje w jego lędźwie, odbierając resztki rozumu. Ogrom kuszącego, zniewalającego zapachu, który prędzej wtrąci do grobu, niźli zdjąć pętające jej pragnienia duszy pozwoli, choć w rzeczywistości to bardziej kocha samo to pożądanie, niż jego osobę, lecz tego w żaden sposób nie przyzna.
W przeciwieństwie do słów, twoja obecność nie boli.
- Bez Ciebie jestem nikim, to pragniesz usłyszeć, Olafie? - słowa zamienia niemal w szept, bo usta niezdolne wyrzec ów kłamstwa ledwie otwierają się w wypuszczanych przez nie słowach, prowadzone umysłem, który staje im na przekór. I choć każdy gest, czy same jej oczy potwierdzają, że bez jego obecności w swym życiu trwać nie potrafi, to jednak jest w nich całkowicie przez nią umyślnie coś jeszcze. Coś znacznie głębszego. Coś, czego on szuka, a ona jedna mu to daje, wychodząc poza ramy przyzwoitości, pobudza każdym swym spojrzeniem tę szaleńczą pogoń jego osoby za perwersyjnym wręcz pragnieniem i poczuciem absolutnej władzy w braku konieczności wyznaczania jakichkolwiek granic. Bo tych w gruncie rzeczy nigdy pomiędzy nimi nie było. Istniało za to w ich umysłach coś na wzór mostu, licznych kanałów i połączeń pomiędzy seksualnym pożądaniem a przemocą i zadawanym sobie nawzajem bólem. Nazbyt umyślnie. Bezwstydnie. A na pewno lubieżnie. I takie właśnie zdaje się być jej spojrzenie gdzieś w samej jego głębi, kiedy tylko daje upust rosnącemu w środku rozgorączkowaniu i wrzeniu. Kiedy dłoń wymierzona prosto i pewnie w policzek Olafa zaciska się ledwie na moment na brzegu wanny, rozpalona wzburzonym krwiobiegiem a ona ucieka w pozorne bezpieczeństwo odległej przystani, wypatrując z uporem i pożądliwością jego spojrzenia. Wsłuchuje się w jego oddech. Gorący i wściekły. Aura jego odsłoniętych ramion, kiedy ściąga z siebie przemoczoną koszulę wionie niczym gorąc tegoż oddechu. Czuje niemal jak przenika przez tkanki i przywiązuje do jej żył, przyciągając całe jej ciało ku niemu. Lustruje uważnie każdą pokrywającą je bliznę, każdy uszczerbek i wyłam, który przez lata odbierał rozumowi swego pewność a znaczył szaleństwem. Który miotał nim bezwzględnie, być może odnajdując pewną nienawistną jemu tęsknotę za dotykiem jej czułych wtedy dłoni, gdy przeciągała z troską i czułością opuszkami palców po poranionej skórze. Doszukuje się jej w głębi jego oczu, kiedy w końcu swoje spojrzenie zawiesza na drżącym w wannie ciele, ukazanym jego oczom już niemal w całej okazałości, gdy pozostałości piany pochłania przezroczysta woda, mieniąc jeszcze na skórze maleńkimi kropelkami.
Nie pozwól błądzić myślom. Niech błądzą gorące dłonie.
Zaszczyca go swoim milczeniem, z ustami wygiętymi w lekkim, nic nie mówiącym uśmiechu, z oczyma roziskrzonymi ochotą, rozsmakowaną w pokraczny sposób w oparach własnego upodlenia, targającego najtajniejszą, najczulszą struną nieszczęsnego ciała. Milczy, kiedy zbliża się ku niej oczekując w całym przyprawiającym o dreszcze napięciu jego decyzji, choć wątpi, by wyszedł za drzwi. By odmówił. By zostawił samą z jej bólem i pożądaniem tętniącym w samej głębi całkowicie popieprzonego wnętrza. Nie próbuje się wyrwać, nie oponuje, kiedy brutalnie łapie za jej włosy, wyciągając szyję, wyginając ciało niczym strunę w niehamowanej już niczym rozkoszy. Nie patrząc mu w oczy, ale zamykając swoje, kiedy ból zamienia się w drżenie. Przeciąga opuszkami palców po jego wciąż wbitej we włosy dłoni, zaciska je na jego nadgarstku, mocno i pewnie, choć spojrzenie zmrużonych oczu zdaje się w tym momencie tak cholernie uległe i płoche. Sama jednak głębia spojrzenia wyrzeka wszystko. Jest w nim swego rodzaju pokora krępująca i niemal lubieżna, budząca utajoną chęć poddania się całkowicie woli mężczyzny. Chęć, by ją krzywdzić, poniżać i deptać. Zatopić się w niej i sprawić, by ona zatopiła się w nim, choć dla niej owe pragnienie dałoby się ukoić jedynie wtedy, gdyby dosłownie wessali i wchłonęli nawzajem każdą cząstkę upodlonej bólem duszy.
Zapłoń.
- Wejdź - muśnięcie szeptu obrzmiałe dwuznacznością i niedopowiedzeniem, kiedy dłoń Olafa sięga po jeden z różanych olejków, zaraz za wydobywającymi się zza ściśniętego gardła słowami. Dotyk długich rzęs oczu rozpostartych szeroko, wbitych z oddaniem w te sobie naprzeciw, dotyk jej rozpalonego oddechu wbitego w skórę, kiedy długimi, drobnymi palcami rozpina klamrę paska u jego spodni, rozpalając dotykiem rozchylonych niewinnie warg.
Bezimienny
Nieznajomy
Bezimienny
Nieznajomy
Wygrała. Jednocześnie nie mogąc odeprzeć od siebie zupełnie wrażenia, że absurdalnie jej sukces w całym swym tragizmie pociągnął za sobą też klęskę i zgubę w zatraceniu na nowo siebie samej, wciskając w ciasną i duszną klatkę uderzających ostro i bezlitośnie myśli, że oto ON ma rację. Nęciła go swoim ciałem, ciasnotą ud i niemą obietnicą palącej lędźwie rozkoszy, niczego tak właściwie nie pragnąc i nie wymagając w zamian poza jego dotykiem. Nie panował nad samym sobą przy niej, z najczystszą premedytacją burzyła więc na nowo jego poskładany świat zalewając go całą feerią różnorodnych, przenikających się nawzajem burzliwych cieni, rozpalając go na nowo tylko po to, by wciąż płonął dla niej, choćby miało go to spalić żywym. Tyle, że pożądania nie można zamienić w miłość. A mimo to pragnęła go bardziej i mocniej, znacznie głębiej niż mógłby sięgnąć, jak gdyby cały jej wewnętrzny ból tkwił na samym dnie jej ciała, nieuchwytny i niedosiężny, podczas gdy ona sama wciąż żywiła jednak najgłupszą we wszelkich myślach nadzieję, że w końcu go dotknie i wyszarpie z jej wnętrza.
Tyle, że on sam najpewniej wcale tego nie chce.
Spazmy rozpływającej się po jej ciele rozkoszy mieszają się z bólem i drżeniem, kiedy w całym swym rozchwianiu przysiada na twardej i zimnej tafli podłogi a łzy zatrzymane na dnie jej oczu chybotliwie rezonują nie mogąc jednak wypłynąć. W tej jednej chwili nienawidzi samej siebie, jak gdyby cały ten akt, pozbawiony był jakiejkolwiek miłości i uczucia, będąc jedynie aktem cielesnym, spełnieniem nagle pojawiającej się jego potrzeby, czystej fizjologii, bynajmniej nie pragnieniem duszy, która została z niego w tamtej chwili całkowicie niemal wydarta. Czuje się cholernie pusto, jak gdyby pozbawione jej ciało wcale już nie mogło tej poranionej i obcej już zupełnie duszy przyjąć. Martwa w samym środku. Przesuwa się w głąb zamykających przestrzeń ścian, jak gdyby jednak lękając się czynów mężczyzny, którego sylwetka zawisa tuż naprzeciw niej a on patrzy nań z góry, być może gotów wyrzec to, czego sama w tej chwili boleśnie jest świadoma. Tego, że nie potrafi dać od siebie niczego więcej, niż rozłożenia nóg i swojej wobec mężczyzny uległości. Lękając kolejnego upokorzenia. Kolejnych słów nienawistnych, wbijających się niczym ostrze w najgłębsze zakamarki poranionego umysłu. Rozszerzonymi źrenicami wpatruje się w lico mężczyzny, drżąc niepokojem i bólem, którego nie może się w żaden sposób wyzbyć, kiedy w końcu spływające z jej oczu łzy zastygają na twarzy a on bierze ją w swoje ramiona i zanosi do łóżka, które jest jej tak dobrze znane, choć teraz zupełnie dla niej obce i zimne. Zamyka na moment oczy, wsłuchana w głos Olafa, tym razem tak ciepły i czuły. Kojący. Trwa tak w nieporuszeniu, pozwalając mu na to, by otulił ciepłem pościeli, swoim zapachem i dotykiem, zatapiając we własnym milczeniu. Kojąc myśli uparcie wdzierające się w samą najciemniejszą głębię duszy, które z uporem szeptają cicho w jej głowie, uzmysławiając boleśnie fałsz jawiący się za tymi wszystkimi tkanymi ciepłem gestami męża, pozornie teraz zatroskanego jej dobrem. DOŚĆ.
W końcu przysiada na swoich łydkach wciskając stopy pod pośladki, wyciągając drżące palce ku naprężonemu ciele mężczyzny. Nieśmiało i niezwykle wolno opuszkami palców gładząc wyryte głębokością blizny na jego plecach, kojąc ciepłotą swojego oddechu i dotyku, z prawdziwą, nieskrywaną czułością składając pocałunek na jego karku.
- Nie zostawiaj mnie samej - słowa pobrzmiewają wręcz błaganiem, zgubnie paraliżując dramaturgią, której tak często się oddawała, choć ich ton tym razem zdaje się być rozpaczliwie uległy i smutny. Tak inny, niż zawsze. Jak gdyby tak naprawdę się już poddała. Przestała się wściekać i walczyć. Odrzucenie boli cholernie mocno. Zwłaszcza gdy czuje się zbyt wiele. Może nawet w myślach Olafa pojawia się w tym momencie wspomnienie ich wspólnej rozmowy z czasów, gdy byli jeszcze narzeczeństwem. Enigmatycznych obrazów przeszłości jej rodzinnego domu, gdzie dla własnej matki była nikim innym, jak przeszkodą i utrapieniem, którego trzeba się pozbyć. Wspomnienia rozmowy, w której Lykke prosiła ją o możliwość przyjazdu do niej na kilka tygodni w okresie Jul, zaraz po tym, jak chciała odebrać sobie życie. Możliwości, której jej odmówiono. - Powiedz, że będziesz przy mnie, że pomożesz wyjść na prostą, proszę - słowa wybrzmiewają niemal szeptem, łkającą rozpaczą drżącego gardła. Ręce Lykke zaciskają się kurczowo na szyi mężczyzny, kiedy przechodzi na kolanach przed niego, wbijając pełne błagania spojrzenie prosto w jego oczy. - Odpocznę, jeśli będziesz przy mnie, Olafie. Będziesz? Wspomnienia tamtego miejsca nie mają najmniejszego znaczenia, jeśli tylko pozwolisz mi tu zostać.
Tyle, że on sam najpewniej wcale tego nie chce.
Spazmy rozpływającej się po jej ciele rozkoszy mieszają się z bólem i drżeniem, kiedy w całym swym rozchwianiu przysiada na twardej i zimnej tafli podłogi a łzy zatrzymane na dnie jej oczu chybotliwie rezonują nie mogąc jednak wypłynąć. W tej jednej chwili nienawidzi samej siebie, jak gdyby cały ten akt, pozbawiony był jakiejkolwiek miłości i uczucia, będąc jedynie aktem cielesnym, spełnieniem nagle pojawiającej się jego potrzeby, czystej fizjologii, bynajmniej nie pragnieniem duszy, która została z niego w tamtej chwili całkowicie niemal wydarta. Czuje się cholernie pusto, jak gdyby pozbawione jej ciało wcale już nie mogło tej poranionej i obcej już zupełnie duszy przyjąć. Martwa w samym środku. Przesuwa się w głąb zamykających przestrzeń ścian, jak gdyby jednak lękając się czynów mężczyzny, którego sylwetka zawisa tuż naprzeciw niej a on patrzy nań z góry, być może gotów wyrzec to, czego sama w tej chwili boleśnie jest świadoma. Tego, że nie potrafi dać od siebie niczego więcej, niż rozłożenia nóg i swojej wobec mężczyzny uległości. Lękając kolejnego upokorzenia. Kolejnych słów nienawistnych, wbijających się niczym ostrze w najgłębsze zakamarki poranionego umysłu. Rozszerzonymi źrenicami wpatruje się w lico mężczyzny, drżąc niepokojem i bólem, którego nie może się w żaden sposób wyzbyć, kiedy w końcu spływające z jej oczu łzy zastygają na twarzy a on bierze ją w swoje ramiona i zanosi do łóżka, które jest jej tak dobrze znane, choć teraz zupełnie dla niej obce i zimne. Zamyka na moment oczy, wsłuchana w głos Olafa, tym razem tak ciepły i czuły. Kojący. Trwa tak w nieporuszeniu, pozwalając mu na to, by otulił ciepłem pościeli, swoim zapachem i dotykiem, zatapiając we własnym milczeniu. Kojąc myśli uparcie wdzierające się w samą najciemniejszą głębię duszy, które z uporem szeptają cicho w jej głowie, uzmysławiając boleśnie fałsz jawiący się za tymi wszystkimi tkanymi ciepłem gestami męża, pozornie teraz zatroskanego jej dobrem. DOŚĆ.
W końcu przysiada na swoich łydkach wciskając stopy pod pośladki, wyciągając drżące palce ku naprężonemu ciele mężczyzny. Nieśmiało i niezwykle wolno opuszkami palców gładząc wyryte głębokością blizny na jego plecach, kojąc ciepłotą swojego oddechu i dotyku, z prawdziwą, nieskrywaną czułością składając pocałunek na jego karku.
- Nie zostawiaj mnie samej - słowa pobrzmiewają wręcz błaganiem, zgubnie paraliżując dramaturgią, której tak często się oddawała, choć ich ton tym razem zdaje się być rozpaczliwie uległy i smutny. Tak inny, niż zawsze. Jak gdyby tak naprawdę się już poddała. Przestała się wściekać i walczyć. Odrzucenie boli cholernie mocno. Zwłaszcza gdy czuje się zbyt wiele. Może nawet w myślach Olafa pojawia się w tym momencie wspomnienie ich wspólnej rozmowy z czasów, gdy byli jeszcze narzeczeństwem. Enigmatycznych obrazów przeszłości jej rodzinnego domu, gdzie dla własnej matki była nikim innym, jak przeszkodą i utrapieniem, którego trzeba się pozbyć. Wspomnienia rozmowy, w której Lykke prosiła ją o możliwość przyjazdu do niej na kilka tygodni w okresie Jul, zaraz po tym, jak chciała odebrać sobie życie. Możliwości, której jej odmówiono. - Powiedz, że będziesz przy mnie, że pomożesz wyjść na prostą, proszę - słowa wybrzmiewają niemal szeptem, łkającą rozpaczą drżącego gardła. Ręce Lykke zaciskają się kurczowo na szyi mężczyzny, kiedy przechodzi na kolanach przed niego, wbijając pełne błagania spojrzenie prosto w jego oczy. - Odpocznę, jeśli będziesz przy mnie, Olafie. Będziesz? Wspomnienia tamtego miejsca nie mają najmniejszego znaczenia, jeśli tylko pozwolisz mi tu zostać.
Bezimienny
Dlaczego najpierw jest ekstaza? Narastające w lędźwiach pragnienie, które rozlewa się ciepłem po zmęczonych ciałach, bez wytchnienia łaknących wciąż więcej? Czemu potem zawsze przechodzi jej płacz, rozeźlenie? Jakim powodem chory kobiecy umysł chłonął w gorącego powietrza, w którym co rusz brakło tlenu, zjawiska odbiegające od namiętności, podkreślane jej łzami ściekających w dół po policzkach, aby w końcu zastygać na rozpalonej skórze, chwile potem parując wraz z resztkami namiętności, jakie był w stanie poczuć w jej stronę Olaf. Durnym kobiecym wymysłem był płacz i ucieczka, stopniowo wzbudzająca gniew, przed którym ostatkiem cierpliwości lub może zmęczeniem rozchwianego ciała, które przed minutami naprężało się w wysiłku, mężczyzna wciąż był w stanie się powstrzymać. Drobne ciało Lykke, które niósł na własnych rękach w stronę sypialni, wciąż było mokre i drżące, choć on podejrzewał, że z zimna, nie ze strachu, który mogłaby przed nim odczuwać. Dwójka chorych ludzi, każde pragnące inności i zrozumienia, dziś tańczyła kolejny raz.
Brak w tym akcie było romantyczności, opiekuńczość była zaś zaledwie ładną gipsową powłoką, prostą do stłuczenia choćby młoteczkiem, zaś pod skorupą dobrego wychowania i bycia dżentelmenem, kryła się furia, gotowa wybuchnąć i przelać się z ust i palców, wprost w drobną kobiecą szyję. Uśmiechał się jednak miękko, gdy na czole byłej żony składał słodki pocałunek, kolejny raz zwykłym gestem przypominając, że akt, którego właśnie wobec niej się dopuścił, był jego fanaberią, nieprawdziwą miłością, że od zawsze była mu lalką, nie partnerką, a miłość, którą względem niej czuł jedynie afektem namiętności. Coś jednak drgało w środku, w miejscu, gdzie przed laty znajdywało się serce i Olaf z dotykiem jej smukłych palców muskających poszarpaną i zabliźnioną skórę ramiona barków nie powstrzymał drgnienia powieki, nieraz wrażliwej na manipulacje byłej żony, lecz zawsze gotowej przypomnieć jej o uległości, którą ofiarowała mu na ślubnym kobiercu, lub wiele miesięcy wcześniej, gdy jeszcze mamił ją zalotami, drogimi prezentami i szarmanckim gestami objawiającymi się w bukietach czerwonych róż, dedykowanych jej obrazów i gładkich pocałunków składanych na wierzchu dłoni. Twarz pozostała niewzruszoną w miarę każdego słowa, lecz na te ostatnie Olaf westchnął głęboko, wyraźnie poirytowany jękami kobiety. Przyjemność, którą mu dała, została właśnie odebrana w jej słabości.
— Najdroższa perło — odpowiedział łagodnym tonem, a dłoń wysunął do jej policzka, głaszcząc go i zakładając za ucho część włosów opadających na blade i piękne lico. Głowę przekrzywił nieco w bok i uśmiechnął się z politowaniem, zaraz potem bardzo delikatnie, lecz stanowczo ściągając jedną z dłoni kobiety, która uwieszona była na jego szyi, chwytając ją w swą, o wiele większą, przysunął do ust, całując w geście czułego kochanka. — Obiecałem ci już w samochodzie, moja miła. Nie zostawię cię — kolejny raz wargi muskają papierową skórę jej nadgarstka, niedaleko opatrunku. — Nigdy nie będziesz kimś, ale będziesz żyć — uśmiechnął się, pielęgnując swoje ego jej upokorzeniem. — Lecz zapamiętaj mnie dobrze. Każda chwila, w której trakcie spróbujesz mi zaszkodzić, będzie początkiem twojej męki, a każda minuta, jaką spędzisz na rujnowaniu mi życia, będzie przeliczalna na twój ból, ukochana — rękę Lykke puścił, tym razem swoimi palcami sunąc od jej karku znów do policzka, obejmując go i przechylając głowę kobiety, by mogła oprzeć się na niej. Chociaż ciało przekazywało jedynie ciepło, tak w słowach odnaleźć mogła jedynie drogę ku zgubieniu. Pytaniem pozostawało, czyją? Odetchnął jeszcze głęboko, piwnych oczu nie odrywając od jej sarniego spojrzenia.
— Nie opuszczę cię i zaopiekuję się tobą, żebyś nie była już problemem. Jesteś bezpieczna ze mną. Zostaniesz tu tak długo, jak trzeba — i jeszcze będziesz żałować, że zgodziłaś się za mnie wyjść. Kto z nas jest szaleńcem, a kto ofiarą? Kto wygra tę partię, a kto rozpadnie się w drobny pył pod uciskiem drugiego? Przekonajmy się, Lykke, lecz wiedz, że start jest nierówny, bowiem Ty jesteś nikim, a Ja jestem Wszystkim. — Więc jagnięcina w gryczanym miodzie, tak? Poproszę by przygotowali dla ciebie także tilslørte bondepiker. Masz ochotę? Wieczorem będę musiał odwiedzić galerię, przychodzi nowy klient, ale wrócę na noc, obiecuję. Nie będziesz już sama — jak różnymi są jego słowa? A jednak wszystkie znaczą to samo. Nie zamierza nieroztropnie pozostawiać jej samej, skazywać siebie na potencjalne zagrożenie wynikające z jej głupoty, gotów postawić obok ochroniarza, choć żadnemu nie potrafi dostatecznie zaufać, świadom, że wdzięki byłej żony mogą sprowadzić go na ścieżkę pożądania. Może i w oczach Wahlberga ta była wariatką, pozbawiona skrupułów niszczycielką, idiotką gotową zrujnować choćby i siebie samą, byleby tylko wbić mu nóż w plecy, lecz w tym wszystkim pozostawała kobietą potrafiącą mamić zmysły, budować napięcie i dawać rozkosz.
Lykke i Olaf z tematu
Brak w tym akcie było romantyczności, opiekuńczość była zaś zaledwie ładną gipsową powłoką, prostą do stłuczenia choćby młoteczkiem, zaś pod skorupą dobrego wychowania i bycia dżentelmenem, kryła się furia, gotowa wybuchnąć i przelać się z ust i palców, wprost w drobną kobiecą szyję. Uśmiechał się jednak miękko, gdy na czole byłej żony składał słodki pocałunek, kolejny raz zwykłym gestem przypominając, że akt, którego właśnie wobec niej się dopuścił, był jego fanaberią, nieprawdziwą miłością, że od zawsze była mu lalką, nie partnerką, a miłość, którą względem niej czuł jedynie afektem namiętności. Coś jednak drgało w środku, w miejscu, gdzie przed laty znajdywało się serce i Olaf z dotykiem jej smukłych palców muskających poszarpaną i zabliźnioną skórę ramiona barków nie powstrzymał drgnienia powieki, nieraz wrażliwej na manipulacje byłej żony, lecz zawsze gotowej przypomnieć jej o uległości, którą ofiarowała mu na ślubnym kobiercu, lub wiele miesięcy wcześniej, gdy jeszcze mamił ją zalotami, drogimi prezentami i szarmanckim gestami objawiającymi się w bukietach czerwonych róż, dedykowanych jej obrazów i gładkich pocałunków składanych na wierzchu dłoni. Twarz pozostała niewzruszoną w miarę każdego słowa, lecz na te ostatnie Olaf westchnął głęboko, wyraźnie poirytowany jękami kobiety. Przyjemność, którą mu dała, została właśnie odebrana w jej słabości.
— Najdroższa perło — odpowiedział łagodnym tonem, a dłoń wysunął do jej policzka, głaszcząc go i zakładając za ucho część włosów opadających na blade i piękne lico. Głowę przekrzywił nieco w bok i uśmiechnął się z politowaniem, zaraz potem bardzo delikatnie, lecz stanowczo ściągając jedną z dłoni kobiety, która uwieszona była na jego szyi, chwytając ją w swą, o wiele większą, przysunął do ust, całując w geście czułego kochanka. — Obiecałem ci już w samochodzie, moja miła. Nie zostawię cię — kolejny raz wargi muskają papierową skórę jej nadgarstka, niedaleko opatrunku. — Nigdy nie będziesz kimś, ale będziesz żyć — uśmiechnął się, pielęgnując swoje ego jej upokorzeniem. — Lecz zapamiętaj mnie dobrze. Każda chwila, w której trakcie spróbujesz mi zaszkodzić, będzie początkiem twojej męki, a każda minuta, jaką spędzisz na rujnowaniu mi życia, będzie przeliczalna na twój ból, ukochana — rękę Lykke puścił, tym razem swoimi palcami sunąc od jej karku znów do policzka, obejmując go i przechylając głowę kobiety, by mogła oprzeć się na niej. Chociaż ciało przekazywało jedynie ciepło, tak w słowach odnaleźć mogła jedynie drogę ku zgubieniu. Pytaniem pozostawało, czyją? Odetchnął jeszcze głęboko, piwnych oczu nie odrywając od jej sarniego spojrzenia.
— Nie opuszczę cię i zaopiekuję się tobą, żebyś nie była już problemem. Jesteś bezpieczna ze mną. Zostaniesz tu tak długo, jak trzeba — i jeszcze będziesz żałować, że zgodziłaś się za mnie wyjść. Kto z nas jest szaleńcem, a kto ofiarą? Kto wygra tę partię, a kto rozpadnie się w drobny pył pod uciskiem drugiego? Przekonajmy się, Lykke, lecz wiedz, że start jest nierówny, bowiem Ty jesteś nikim, a Ja jestem Wszystkim. — Więc jagnięcina w gryczanym miodzie, tak? Poproszę by przygotowali dla ciebie także tilslørte bondepiker. Masz ochotę? Wieczorem będę musiał odwiedzić galerię, przychodzi nowy klient, ale wrócę na noc, obiecuję. Nie będziesz już sama — jak różnymi są jego słowa? A jednak wszystkie znaczą to samo. Nie zamierza nieroztropnie pozostawiać jej samej, skazywać siebie na potencjalne zagrożenie wynikające z jej głupoty, gotów postawić obok ochroniarza, choć żadnemu nie potrafi dostatecznie zaufać, świadom, że wdzięki byłej żony mogą sprowadzić go na ścieżkę pożądania. Może i w oczach Wahlberga ta była wariatką, pozbawiona skrupułów niszczycielką, idiotką gotową zrujnować choćby i siebie samą, byleby tylko wbić mu nóż w plecy, lecz w tym wszystkim pozostawała kobietą potrafiącą mamić zmysły, budować napięcie i dawać rozkosz.
Lykke i Olaf z tematu