:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter
2 posters
Nieznajomy
19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:18
19.11.2000
Na ziemi rozłożone całe masy pergaminów, a oczy bolą już od światła magicznej kuli wiszącej w powietrzu. Dziewczyna przetarła zmęczone oczy i ponownie zmieniła pozycję - tym razem zamiast przykurczyć kolana po jednej stronie bioder, usiadła po turecku na dosyć twardym i raczej starym dywanie w akademiku. Sporządziła dokładne jak tylko umiała notatki z ostatniego tomu Kociołka Magigenetyki. Która to godzina? Już okolice trzeciej? Dlaczego zawsze na wszystko brakowało czasu? Gdyby tak dzień był chociaż godzinkę dłuższy, mogłaby zrobić wszystko tak, jak sobie to zaplanowała. Jutro na szczęście brak zajęć, nawet na staż nie musiała przychodzić specjalnie wcześnie, bo na dziesiątą. Lepiej być jednak o dziewiątej trzydzieści, by nie narazić się burakowi, który z nią pracował. Pięć godzin na położenie się na poduszce, z tego może trzy godziny snu... Ostatnio nie spała najlepiej, od kiedy babcia odeszła. Obecność współlokatorów w akademiku była dosyć kojąca, dlatego bardzo martwiła się o ojca, który został sam w mieszkaniu, który właściwie ona wypełniała jakąś siłą. Dlatego w ogóle nie zmieniły się weekendowe wizyty Klary w mieszkaniu Sorsów, nie chciała, by ojciec czuł się opuszczony w tej sytuacji. Ale internat opłacony do końca semestru... A później? Powrót na stare śmieci?
Mężczyzna miał ogromną renomę w swojej dziedzinie, a jego specjalizacja była najbliższa do tego, co Klara chciała robić w przyszłości, najbardziej tajemnicza część magimedycyny, najwięcej do odkrycia, wielu teoretyków i mało pewności. Fascynowało ją to. Przez pierwsze dni podchodziła do tajemniczego mężczyzny z ogromem szacunku i zapałem do pracy, jednak z każdym dniem, gdy poznawała jego nastawienie zmieniło się to w głupiutkie dziewczęce uśmiechy, gdy zerkał na nią z ukosa oraz pogardliwy grymas, gdy odwracał głowę. Obiecała sobie jednak, że Tveter nie będzie w stanie przyczepić się do jej pracy. Dlatego zawsze wszystko załatwiała na czas. Nie jak praktykantka... Jak asystentka. Podróż była szybka i bezproblemowa, a samo seminarium praktycznie takie jak każde. Słuchała z zaciekawieniem.
- Na obiad jest zapiekanka ziemniaczana. - Powiedziała, wskazując na tacę, która sunęła w powietrzu za młodą Sorsą z pomocą odrobiny magii. - Do tego czarna kawa.
Nie miała za bardzo czasu zwiedzać, a szkoda... Miasto wydawało się wręcz otwierać ramiona w jej stronę. Aczkolwiek... Była przecież w pracy.
Bezimienny
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:18
Kolejny już dzień konferencji odpływał w powolne zapomnienie. Poranne przemówienia przemknęły mu niczym przez palce, kiedy to nie musiał czekać już na własną kolej. Genetyka wciąż pozostawała dość niepoznana, stąd wielu młodych medyków sięgało po badania z tej dziedziny, licząc na przełomowe odkrycia, wieczną sławę i pieniądze za nią idące. A przynajmniej tak określił to Tveter, kiedy siedząc na trybunie tylko na moment nachylił się ku Klarze Sorsie, byle wymienić z nią kilka słów w trakcie mało porywającego wykładu o analizach występowania chorób genetycznym przy chowie wsobnym na przypadku zwierząt. Mówca sugerował, że określenie zależności pozwoli ograniczenie występowania przypadłości wśród rodzin ceniących sobie swój rodowód, jak i ustalić w łatwiejszy sposób ofiary molestowania w rodzinie. Oczywiście, była to myśl szlachetna, tego nie dało się odmówić prelegentowi, jednak by dojść do pewnych chociaż z 60% wniosków, ten potrzebował kilku pokoleń, w trakcie których istnienia poszkodowana osoba już dawno pożegnała się ze światem.
- Chyba uszykowali ten jadłospis specjalnie dla ciebie, pod twoje fińskie, ziemniaczane podniebienie – zamarudził, odbierając tacę w ręce. Klara na pewno przyzwyczaiła się już do faktu, że Tveter marudził właściwie dwadzieścia cztery godziny na dobę, z przerwami na sen, podczas którego czasami i tak chrapał, może i nie mówiąc, ale irytując. W swoich słowach nie uwzględnił nawet tego, że jako Norweg również w życiu nawpieprzał się ziemniaków, że aż miło. – Po południu mamy jeszcze z pięć przemówień. Cztery z dziedziny psychiatrii, jedno podsumowujące, od kogoś z instytutu organizującego wydarzenie. Jeżeli chcesz na nie iść, to idź sama, ja nie lubię rozważać czy z moją głową wszystko jest w porządku.
Albo utwierdzać się w przekonaniu, że czasami nie do końca ufa swoim przekonaniom co do swojej normalności.
Ustawił tacę na blacie stołu i czekając aż Klara wyląduje przy nim, ustawiając kubek z kawą gdzieś w pobliżu. Zestawił z tacki jej porcję i bez słowa złapał za – na szczęście stalowy - widelec, zaczynając już rozgrzebywać danie, jakby doszukując się w nim czegokolwiek, co mogłoby sprawić mu krzywdę.
- Byłaś tu kiedyś? – zapytał chyba tylko po to, by nie musieć jeść w ciszy, słuchając uporczywego mlaskania czy obijania sztućców o talerze, dochodzących zza pobliskich stolików. – Jak skończysz studia, pewnie będziesz tutaj co roku.
JAK, a nie JEŻELI. Czyżby pokładał w niej jakąkolwiek nadzieję? Niemożliwe...
- Chyba uszykowali ten jadłospis specjalnie dla ciebie, pod twoje fińskie, ziemniaczane podniebienie – zamarudził, odbierając tacę w ręce. Klara na pewno przyzwyczaiła się już do faktu, że Tveter marudził właściwie dwadzieścia cztery godziny na dobę, z przerwami na sen, podczas którego czasami i tak chrapał, może i nie mówiąc, ale irytując. W swoich słowach nie uwzględnił nawet tego, że jako Norweg również w życiu nawpieprzał się ziemniaków, że aż miło. – Po południu mamy jeszcze z pięć przemówień. Cztery z dziedziny psychiatrii, jedno podsumowujące, od kogoś z instytutu organizującego wydarzenie. Jeżeli chcesz na nie iść, to idź sama, ja nie lubię rozważać czy z moją głową wszystko jest w porządku.
Albo utwierdzać się w przekonaniu, że czasami nie do końca ufa swoim przekonaniom co do swojej normalności.
Ustawił tacę na blacie stołu i czekając aż Klara wyląduje przy nim, ustawiając kubek z kawą gdzieś w pobliżu. Zestawił z tacki jej porcję i bez słowa złapał za – na szczęście stalowy - widelec, zaczynając już rozgrzebywać danie, jakby doszukując się w nim czegokolwiek, co mogłoby sprawić mu krzywdę.
- Byłaś tu kiedyś? – zapytał chyba tylko po to, by nie musieć jeść w ciszy, słuchając uporczywego mlaskania czy obijania sztućców o talerze, dochodzących zza pobliskich stolików. – Jak skończysz studia, pewnie będziesz tutaj co roku.
JAK, a nie JEŻELI. Czyżby pokładał w niej jakąkolwiek nadzieję? Niemożliwe...
Nieznajomy
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:18
Techniczne sprawy nawiązujące do tematu wykładu były nad wyraz interesujące. Jednak gdy ten wchodził (a robił to bardzo często) w tematy światopoglądowe, dziewczyna momentalnie się wyłączała i zaczynała mazać po kawałku pergaminu przed sobą z miną tak oczywistą, że pewnie nawet Hans, pomimo tego że zazwyczaj nie zwracał uwagi na ludzi wokół, pewnie wywnioskował jej negatywny stosunek do tego pieprzenia.
Spojrzenie dziewczyny wydawało się spokojne, nawet kiedy przymrużyła oczy leciutkim wyrazem poirytowania kiedy wspomniał o jej fińskich korzeniach. Urodziła się w Midgardzie, a z Finlandii była rodzina jej ojca. Ponieważ spędziła dzieciństwo w większości u boku babci i ojca, nie dało się nie wyczuć leciutko wschodniego akcentu, kiedy mówiła bardzo szybko. Miała w głowie już z dziesięć pyskówek, którymi mogłaby odpowiedzieć Hansowi, ale wolała pozostawić to marudzenie jemu samemu. Nie miała na to chęci. - Najwyraźniej ktoś usłyszał, że mam przyjechać. - Usiadła na krześle, tuż przy oknie wychodzącym na dziedziniec przed budynkiem. Zaczesała za ucho włosy jak to miała w zwyczaju i po zdjęciu z tacki talerza, uniosła ją znowu i pchnęła palcem w stronę stojaka. Z resztą wszystkie tacki wiedziały, w którą stronę mają odlecieć.
- W Sztokholmie? Czy w tym budynku? - Podróżowanie wcale nie było dla niej tak obce ani specjalnie trudne dzięki portalom. Krok i była w zupełnie innym miejscu, nawet nikt specjalnie nie musiał wiedzieć. Była na chwilę w mieście nawet niedawno, na małej imprezie, ale niestety nie miała czasu na zwiedzanie.
Nie była specjalnie głodna, ale zaczęła niechętnie skubać zapiekankę ze swojego talerza. Była nieco niedosolona, albo to ona miała preferencję na bardziej słoną.
Uniosła lekko brew na chwilę, kiedy wspomniał o tych seminariach. No tak, nie pójdzie na psychiatrię… Jeszcze, ola odyna, zdiagnozowaliby go.
- Pójdę. A Ty w tym czasie jaki masz plan? - W jej sytuacji raczej się nie grymasi, na co się chodzi a na co nie. Chciała, żeby brzmiało to od niechcenia, ale w sumie chciała wiedzieć, co on postanowi w tym czasie zrobić. Wzięła do ręki pergamin z rozpiską, który położyła tutaj wcześniej, zanim poszła wziąć im jedzenie. - Zimowa depresja, a zaklęcia świetlne. Nie brzmi tak źle.
Spojrzenie dziewczyny wydawało się spokojne, nawet kiedy przymrużyła oczy leciutkim wyrazem poirytowania kiedy wspomniał o jej fińskich korzeniach. Urodziła się w Midgardzie, a z Finlandii była rodzina jej ojca. Ponieważ spędziła dzieciństwo w większości u boku babci i ojca, nie dało się nie wyczuć leciutko wschodniego akcentu, kiedy mówiła bardzo szybko. Miała w głowie już z dziesięć pyskówek, którymi mogłaby odpowiedzieć Hansowi, ale wolała pozostawić to marudzenie jemu samemu. Nie miała na to chęci. - Najwyraźniej ktoś usłyszał, że mam przyjechać. - Usiadła na krześle, tuż przy oknie wychodzącym na dziedziniec przed budynkiem. Zaczesała za ucho włosy jak to miała w zwyczaju i po zdjęciu z tacki talerza, uniosła ją znowu i pchnęła palcem w stronę stojaka. Z resztą wszystkie tacki wiedziały, w którą stronę mają odlecieć.
- W Sztokholmie? Czy w tym budynku? - Podróżowanie wcale nie było dla niej tak obce ani specjalnie trudne dzięki portalom. Krok i była w zupełnie innym miejscu, nawet nikt specjalnie nie musiał wiedzieć. Była na chwilę w mieście nawet niedawno, na małej imprezie, ale niestety nie miała czasu na zwiedzanie.
Nie była specjalnie głodna, ale zaczęła niechętnie skubać zapiekankę ze swojego talerza. Była nieco niedosolona, albo to ona miała preferencję na bardziej słoną.
Uniosła lekko brew na chwilę, kiedy wspomniał o tych seminariach. No tak, nie pójdzie na psychiatrię… Jeszcze, ola odyna, zdiagnozowaliby go.
- Pójdę. A Ty w tym czasie jaki masz plan? - W jej sytuacji raczej się nie grymasi, na co się chodzi a na co nie. Chciała, żeby brzmiało to od niechcenia, ale w sumie chciała wiedzieć, co on postanowi w tym czasie zrobić. Wzięła do ręki pergamin z rozpiską, który położyła tutaj wcześniej, zanim poszła wziąć im jedzenie. - Zimowa depresja, a zaklęcia świetlne. Nie brzmi tak źle.
Bezimienny
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:18
– W mieście, dziecko, w mieście. Chce wiedzieć ile wolnego czasu posiadają studenci w twoich czasach. Ja w twoim wieku pierwszy raz przyjechałem tu z ojcem. Dosłownie na to samo wydarzenie.
Kręcił widelcem w daniu niczym dziecko, jakby ustalając zachowanie te typowym dla siebie nawykiem, bez którego nic mu nie smakowało. Gdzieś w zwojach wspomnień odnalazł nawet myśl, że robił to już od małego, jednak nigdy wtedy, kiedy wiecznie nieobecny ojciec postanowił objawić się na obiedzie. Wtedy w końcu ganił zarówno jego, jak i jego rodzeństwo za zabawę jedzeniem. Nawyk ten nigdy jednak nie porzucił ciała Tvetera, a z wiekiem zauważył nawet, że obserwując swoje córki, śledził w ich zachowaniu dosłownie ten sam motyw.
Teraz, kiedy śledził bujające się nad talerzem pojedyncze kosmyki włosów Klary, zastanawiał się czy brak marudzenia na jedzenie i przesłania go na widelcu to skutek wychowania, czy może naturalnych predyspozycji do niemarnowania czasu.
– Mam zamiar nie oddać się zimowej depresji, skąd wiedziałaś? - powiedział, a potem mieląc już w ustach wyśmienity, stołówkowy obiad, wskazał na kolejną z pozycji na liście przemówień. „Czego możemy nauczyć się od zwierząt? Czyli jak rozwiązać trudności w rodzinnym funkcjonowaniu na przykładzie kury domowej”. - Powalone jest to, że ledwo potrafię przeczytać ten tytuł na jednym oddechu. Kurwa, przecież nikogo nie obchodzi że nie jesteś filologiem, pisząc jakieś pracę musisz chociaż trochę lepiej myśleć o odbiorze. Ale patrz, ma przed nazwiskiem profesor. Także jemu wszystko wolno.
Pan maruda powoli napełniał brzuszek, stając się jeszcze bardziej uporczywym marudnikiem. W końcu zaraz miał mieć jeszcze więcej siły do rozdysponowania.
– Rozumiem, że chcesz być pilna, ale czy na pewno chcesz się aż tak biczować? - Sprawdzał ją? A może autentycznie chciał zaproponować by ta udała się z nim w inne miejsce? Norny wiedziały, nic na twarzy Tvetera nie wskazywało jednak na jego intencje. Zamiast tego jednak byli w stanie zauważyć niepochlebne spojrzenia skierowane ze stolika obok. Starszy mężczyzna z równie młodą co Klara asystentką widocznie wyłapali kto spożywa posiłek w ich sąsiedztwie. Być może to paranoja podpowiadała mu, że ten był autorem głupiego seminarium o kurach domowych, jednak tego nie mógł być przecież pewny.
Nagle naszła go dziwna ochota na posłuchanie jednak tego jednego przemówienia.
Kręcił widelcem w daniu niczym dziecko, jakby ustalając zachowanie te typowym dla siebie nawykiem, bez którego nic mu nie smakowało. Gdzieś w zwojach wspomnień odnalazł nawet myśl, że robił to już od małego, jednak nigdy wtedy, kiedy wiecznie nieobecny ojciec postanowił objawić się na obiedzie. Wtedy w końcu ganił zarówno jego, jak i jego rodzeństwo za zabawę jedzeniem. Nawyk ten nigdy jednak nie porzucił ciała Tvetera, a z wiekiem zauważył nawet, że obserwując swoje córki, śledził w ich zachowaniu dosłownie ten sam motyw.
Teraz, kiedy śledził bujające się nad talerzem pojedyncze kosmyki włosów Klary, zastanawiał się czy brak marudzenia na jedzenie i przesłania go na widelcu to skutek wychowania, czy może naturalnych predyspozycji do niemarnowania czasu.
– Mam zamiar nie oddać się zimowej depresji, skąd wiedziałaś? - powiedział, a potem mieląc już w ustach wyśmienity, stołówkowy obiad, wskazał na kolejną z pozycji na liście przemówień. „Czego możemy nauczyć się od zwierząt? Czyli jak rozwiązać trudności w rodzinnym funkcjonowaniu na przykładzie kury domowej”. - Powalone jest to, że ledwo potrafię przeczytać ten tytuł na jednym oddechu. Kurwa, przecież nikogo nie obchodzi że nie jesteś filologiem, pisząc jakieś pracę musisz chociaż trochę lepiej myśleć o odbiorze. Ale patrz, ma przed nazwiskiem profesor. Także jemu wszystko wolno.
Pan maruda powoli napełniał brzuszek, stając się jeszcze bardziej uporczywym marudnikiem. W końcu zaraz miał mieć jeszcze więcej siły do rozdysponowania.
– Rozumiem, że chcesz być pilna, ale czy na pewno chcesz się aż tak biczować? - Sprawdzał ją? A może autentycznie chciał zaproponować by ta udała się z nim w inne miejsce? Norny wiedziały, nic na twarzy Tvetera nie wskazywało jednak na jego intencje. Zamiast tego jednak byli w stanie zauważyć niepochlebne spojrzenia skierowane ze stolika obok. Starszy mężczyzna z równie młodą co Klara asystentką widocznie wyłapali kto spożywa posiłek w ich sąsiedztwie. Być może to paranoja podpowiadała mu, że ten był autorem głupiego seminarium o kurach domowych, jednak tego nie mógł być przecież pewny.
Nagle naszła go dziwna ochota na posłuchanie jednak tego jednego przemówienia.
Nieznajomy
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:18
Oparła bardziej trochę przygarbione plecy o krzesło, na którym siedziała, na chwilę zostawiając widelec na talerzu, by do ust przysunąć kubek z kawą, czarną jak smoła i z reszą wyraźnie nie najlepszego gatunku. Dla Klary zaś pachniała kacową codziennością, nawet jeśli tutaj sprowadzano nieco inną markę niż w każdym sklepiku spożywczym w Midgardzie.
- Byłam, ale nie miałam okazji się tutaj dokształcać, ani zwiedzić miasta niestety. Choć bardzo bym chciała. Niestety, mój ojciec nie ma za wiele wolnego czasu. - Podejrzewała, że Hans to wiedział, skoro zaznajomił się z jej fińskimi korzeniami. Krucza Straż pochłania dużo czasu, jesli się chce w niej być kimś więcej niż podnóżkiem przynoszącym kawę szefowi. Lub naprawdę chce się nieść sprawiedliwość, a nie mieć posadkę, z której trudno jest kogoś zdjąć.
Cóż, jakiś psycholog mógł jeszcze mu powiedzieć przypadkiem, że walka z problemem to nie jest ignorowanie go i świat pana Tvetera padłby w posadach. Ciekawiło ją czy to marudzenie naprawdę spala kalorie w jego ciele. Wtedy wyjaśniłoby się, dlaczego jest taki chudy, choć nie była w stanie wyobrazić sobie go uprawiającego jakikolwiek sport. Nawet szybki chód.
- Przynajmniej od razu jest Pan w stanie zweryfikować czy chce Pan iść czy nie. - Coś było w tych marudnych rozmowach, co całkiem jej się podobało. Nie lubiła nudnych przytakiwań i doceniała w dyskusji dobrą pyskówkę, w końcu każda rozmowa jest prawie jak pole bitwy, w którym jest się wygranym lub wielkim przegranym. Była tutaj też dlatego, że któregoś dnia, kiedy już skończy swoje studia i będzie pracować jak każdy inny, spojrzy wtedy w twarz Tvetera jak równy w równym i nie będzie musiała powstrzymywać swoich komentarzy.
- Gdybym nie lubiła biczowania, zamiast studiować piłabym grzane wino w Ślepym Kotle. - Wykonała w tej chwili bardzo charakterystyczny ruch łopatkami wskazujący na to, że muszą ją pobolewać. W końcu pół nocy spędziła siedząc na ziemi i to bez oparcia. - Może jestem masochistką. Może dowiem się na którymś z tych wykładów co jest moim problemem. A może to kura domowa mi pomoże? - Jej ton był lekko prześmiewczy, nawet uśmiechneła się z rozbawieniem pod koniec ostatniego zdania.
- Byłam, ale nie miałam okazji się tutaj dokształcać, ani zwiedzić miasta niestety. Choć bardzo bym chciała. Niestety, mój ojciec nie ma za wiele wolnego czasu. - Podejrzewała, że Hans to wiedział, skoro zaznajomił się z jej fińskimi korzeniami. Krucza Straż pochłania dużo czasu, jesli się chce w niej być kimś więcej niż podnóżkiem przynoszącym kawę szefowi. Lub naprawdę chce się nieść sprawiedliwość, a nie mieć posadkę, z której trudno jest kogoś zdjąć.
Cóż, jakiś psycholog mógł jeszcze mu powiedzieć przypadkiem, że walka z problemem to nie jest ignorowanie go i świat pana Tvetera padłby w posadach. Ciekawiło ją czy to marudzenie naprawdę spala kalorie w jego ciele. Wtedy wyjaśniłoby się, dlaczego jest taki chudy, choć nie była w stanie wyobrazić sobie go uprawiającego jakikolwiek sport. Nawet szybki chód.
- Przynajmniej od razu jest Pan w stanie zweryfikować czy chce Pan iść czy nie. - Coś było w tych marudnych rozmowach, co całkiem jej się podobało. Nie lubiła nudnych przytakiwań i doceniała w dyskusji dobrą pyskówkę, w końcu każda rozmowa jest prawie jak pole bitwy, w którym jest się wygranym lub wielkim przegranym. Była tutaj też dlatego, że któregoś dnia, kiedy już skończy swoje studia i będzie pracować jak każdy inny, spojrzy wtedy w twarz Tvetera jak równy w równym i nie będzie musiała powstrzymywać swoich komentarzy.
- Gdybym nie lubiła biczowania, zamiast studiować piłabym grzane wino w Ślepym Kotle. - Wykonała w tej chwili bardzo charakterystyczny ruch łopatkami wskazujący na to, że muszą ją pobolewać. W końcu pół nocy spędziła siedząc na ziemi i to bez oparcia. - Może jestem masochistką. Może dowiem się na którymś z tych wykładów co jest moim problemem. A może to kura domowa mi pomoże? - Jej ton był lekko prześmiewczy, nawet uśmiechneła się z rozbawieniem pod koniec ostatniego zdania.
Bezimienny
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:18
Słuchanie Klary przywodziło na myśl dużo większą dojrzałość, niż sugerowałby to jej wiek. Jak dla Hansa niekiedy mówiła ona nawet z sensem. Do tego stopnia, by nie musiał odpływać myślami w odrębne od zawodowych tereny, byle tylko rozprostować myśli zmierzwione dziewczęcym pierdoleniem. Chociażby fakt, że ojcowie zwykle nie mieli czasu. Gdyby chciał podsumować swojego ojca mniej pochlebnie, pewnie mógłby nawet głośno przyznać jej rację. Ale nie chciał. W końcu to dzięki obecności Leona czy znacznym też jego braku, był tym kim jest. Nieidealnym człowiekiem, ale przynajmniej specjalistą. Wszystko to dzięki jego chorym ambicjom, wywindowanym wymaganiom i trudnemu usposobieniu.
- Zasugerowałbym wycieczki z matką, ale dobrze wiem jak ciężko wytrzymać z nimi pięć minut bez kłótni o byle co. Wy kobiety macie wszystkie co do jednej przeraźliwą manię kontroli. Jeżeli jeszcze tego nie czujesz, to poczekaj kilka lat, aż ktoś cię zaobrączkuje – powiedział, ukrywając usta za kubkiem z kawą. I chociaż nie był specjalistą, w znacznej mierze gdzieś mając psychologiczne podejście do tematu, posiadał przecież dwukrotne, własne doświadczenie i ba – uczył się o zdrowych relacjach damsko-męskich, obserwując spaczone wzorce rodzinne w małżeństwie własnych rodziców.
Gdy jednak posłyszał o jej sympatii do biczowania, nie mógł powstrzymać się od parsknięcia, ponownie spoglądając przy okazji na przyglądającego mu się staruszka. Ukradkiem, zza uniesionego teraz kubka, wycedził bezdźwięczną obelgę w jego kierunku, poprzedzoną równie bezdźwięcznym „o co chodzi?”, które dało się spić jedynie z ruchu jego warg. Może poznali się wcześniej? Tylko kiedy?
Zamiast dochodzić ich znajomości, miał zamiar jednak podsumować wywód Klary, skoro ta poczuła się już tak swobodnie w wyznaniach kierowanych ku własnemu opiekunowi.
- Ale te studia musiały zmienić się od moich czasów… – zadrwił, odstawiając na bok kubek paskudnej kawy. Cieszył się jednak, że nie znajdował się na takim społecznym poziomie, który pozwalałby mu doceniać coś tak paskudnego. W końcu w świecie musieli być ludzie, którzy pili ten syf z przyjemnością… Może tylko masochiści. Może żona miała rację i tylko ktoś taki mógł z nim wytrzymać? Może dlatego Klara pozostała jeszcze przy pełni władz umysłowych, spędzając z nim ostatnio kilka intensywnych godzin. - Smakuje ci ta kawa? – zapytał kontrolnie. Pytanie pozornie z czapy mogło w końcu rozjaśnić mu kilka spraw dotyczących własnego umysłu. I chociaż dopuszczanie do wiadomości, że ta gówniara i matka jego dzieci mogła nie być w błędzie przychodziło mu ciężko, wolałby w głębi duszy wiedzieć.
- Zasugerowałbym wycieczki z matką, ale dobrze wiem jak ciężko wytrzymać z nimi pięć minut bez kłótni o byle co. Wy kobiety macie wszystkie co do jednej przeraźliwą manię kontroli. Jeżeli jeszcze tego nie czujesz, to poczekaj kilka lat, aż ktoś cię zaobrączkuje – powiedział, ukrywając usta za kubkiem z kawą. I chociaż nie był specjalistą, w znacznej mierze gdzieś mając psychologiczne podejście do tematu, posiadał przecież dwukrotne, własne doświadczenie i ba – uczył się o zdrowych relacjach damsko-męskich, obserwując spaczone wzorce rodzinne w małżeństwie własnych rodziców.
Gdy jednak posłyszał o jej sympatii do biczowania, nie mógł powstrzymać się od parsknięcia, ponownie spoglądając przy okazji na przyglądającego mu się staruszka. Ukradkiem, zza uniesionego teraz kubka, wycedził bezdźwięczną obelgę w jego kierunku, poprzedzoną równie bezdźwięcznym „o co chodzi?”, które dało się spić jedynie z ruchu jego warg. Może poznali się wcześniej? Tylko kiedy?
Zamiast dochodzić ich znajomości, miał zamiar jednak podsumować wywód Klary, skoro ta poczuła się już tak swobodnie w wyznaniach kierowanych ku własnemu opiekunowi.
- Ale te studia musiały zmienić się od moich czasów… – zadrwił, odstawiając na bok kubek paskudnej kawy. Cieszył się jednak, że nie znajdował się na takim społecznym poziomie, który pozwalałby mu doceniać coś tak paskudnego. W końcu w świecie musieli być ludzie, którzy pili ten syf z przyjemnością… Może tylko masochiści. Może żona miała rację i tylko ktoś taki mógł z nim wytrzymać? Może dlatego Klara pozostała jeszcze przy pełni władz umysłowych, spędzając z nim ostatnio kilka intensywnych godzin. - Smakuje ci ta kawa? – zapytał kontrolnie. Pytanie pozornie z czapy mogło w końcu rozjaśnić mu kilka spraw dotyczących własnego umysłu. I chociaż dopuszczanie do wiadomości, że ta gówniara i matka jego dzieci mogła nie być w błędzie przychodziło mu ciężko, wolałby w głębi duszy wiedzieć.
Nieznajomy
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:19
W ogóle dziewczęce pierdolenie nie należało do jej specjalizacji. Oczywiście, w gronie koleżanek było nawet całkiem przyjemne pogadanie o tym, która kiecka lepiej lezy lub która szminka jest ładniejsza (z resztą po samym jej wyglądzie dało się wywnioskować, że Klara dba o estetykę swojego ubioru czy tez makijażu), jednak w momencie, gdy była w profesjonalnym środowisku, dbała o to, by rozmowa była na odpowiedni temat. Nawet ten small talk miał pewne znamiona rozmowy między uczennicą, a profesorem.
Uniosła spojrzenie na niego znad swojej kawy, czekając na koniec wywodu, który już od trzeciego słowa nie miał dla Klary żadnego znaczenia. Jednak się pomyliła. Hans zapewne nie wiedział o niej zupełnie nic ani niespecjalnie próbował analizować jej zachowanie. Ona wiedziała, że zdradza wszelkie znamiona problemów z brakiem matki we wczesnym dzieciństwie i niespecjalnie cokolwiek z tym robiła. Od momentu, kiedy poznała swoją matkę, uznawała tę sprawę za jeden z filarów swojej osobowości. Nie wstydziła się tego.
Odstawiła swoją kawę na blat, po czym oparła łokcie na stole i lustrując mężczyznę wzrokiem świdrującym i jakimś ciężkim. - Pochowałam moją matkę. - Nie wykazała żadnych emocji które powinny towarzyszyć takim słowom. Żadnego bólu czy smutku, żadnego przygnębienia, nawet cienia niepewności na jej twarzy. Po prostu bardzo spokojny ton. Złapała za widelec, by kilka razy szturchnąć swoją porcję, jednak kiedy ubyło go może jedną trzecią, odsunęła talerz od siebie. Nie była głodna w sumie już wcale, choć wciąż miała ochotę na kofeinę, dlatego wróciła do popijania tych popłuczyn po prawdziwej kawie. Niespecjalnie przejęła się gadaniną o zaobrączkowaniu, dyskusja o czymś takim nie miała sensu, bo przecież on będzie wiedział lepiej, bo miał żonę, a ona nigdy nie miała męża.
- Nie wiem, nigdy nie studiowałam w Pańskich czasach. - Mruknęła pod nosem, uciekając wzrokiem znowu na pergamin, który był nudną broszurką tegoż wydarzenia. Bardzo nudną, nudniejszą nawet od niego. - Nie. - Ponownie odstawiła kubek na stół. Przy spojrzeniu w stronę Hansa, uśmiechnęła się delikatnie, jednak nie było wiele prawdziwej życzliwości w tym uśmiechu. Z resztą, nigdy nie było.
Uniosła spojrzenie na niego znad swojej kawy, czekając na koniec wywodu, który już od trzeciego słowa nie miał dla Klary żadnego znaczenia. Jednak się pomyliła. Hans zapewne nie wiedział o niej zupełnie nic ani niespecjalnie próbował analizować jej zachowanie. Ona wiedziała, że zdradza wszelkie znamiona problemów z brakiem matki we wczesnym dzieciństwie i niespecjalnie cokolwiek z tym robiła. Od momentu, kiedy poznała swoją matkę, uznawała tę sprawę za jeden z filarów swojej osobowości. Nie wstydziła się tego.
Odstawiła swoją kawę na blat, po czym oparła łokcie na stole i lustrując mężczyznę wzrokiem świdrującym i jakimś ciężkim. - Pochowałam moją matkę. - Nie wykazała żadnych emocji które powinny towarzyszyć takim słowom. Żadnego bólu czy smutku, żadnego przygnębienia, nawet cienia niepewności na jej twarzy. Po prostu bardzo spokojny ton. Złapała za widelec, by kilka razy szturchnąć swoją porcję, jednak kiedy ubyło go może jedną trzecią, odsunęła talerz od siebie. Nie była głodna w sumie już wcale, choć wciąż miała ochotę na kofeinę, dlatego wróciła do popijania tych popłuczyn po prawdziwej kawie. Niespecjalnie przejęła się gadaniną o zaobrączkowaniu, dyskusja o czymś takim nie miała sensu, bo przecież on będzie wiedział lepiej, bo miał żonę, a ona nigdy nie miała męża.
- Nie wiem, nigdy nie studiowałam w Pańskich czasach. - Mruknęła pod nosem, uciekając wzrokiem znowu na pergamin, który był nudną broszurką tegoż wydarzenia. Bardzo nudną, nudniejszą nawet od niego. - Nie. - Ponownie odstawiła kubek na stół. Przy spojrzeniu w stronę Hansa, uśmiechnęła się delikatnie, jednak nie było wiele prawdziwej życzliwości w tym uśmiechu. Z resztą, nigdy nie było.
Bezimienny
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:19
- Przykro mi, nie wiedziałem – powiedział, chociaż tak jak i u niej, ciężko było w tym wszystkim doszukać się większych emocji. Jako medycy czy w jej przypadku, byli przyzwyczajani do śmierci nieco bardziej niż inne grupy społeczne. W końcu to ludzie z ich dziedziny razem ze Strażą zjawiali się pierwsi na miejscach zbrodni, wypadków czy samobójstw. Gdyby znajdował się na innym oddziale, pewnie mógłby zbić piątkę ojcu Klary, na szczęście jednak Norny wybrały dla niego nieco inną, mniej traumatyczną drogę.
Odsunął od siebie jedzenie, nie kończąc go, bliźniaczo zresztą do Klary. Widocznie wszyscy tutaj planowali ich zagłodzić. Zwyczajnie wykonać zamach na ich nędzne życia i zdrowia, pakując na talerze coś, co nawet bezdomnemu ledwo przeszłoby przez gardło. Mógł się pocieszać jednak faktem, że znalazł w jedzeniu chociaż odrobinę rozrywki – w końcu nikt nie odbierze mu wspomnień rozgrzebywania tej zapiekanki, jakby tylko chciał się upewnić, że ta nie nada się do ponownego podania, po drobnym odkrojeniu nadgryzionego rantu.
- Może to symulacja szpitalnego jedzenia? – zasugerował bez złośliwości, w końcu tkwili razem w tej niesfornej niedoli. Byle tylko zgubić z języka tłustawy posmak i odpędzić od siebie jej zapach, aż sięgnął ku kieszeni spodni, by odszukać w niej paczkę papierosów. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a nadal czując się niczym obiekt obserwacji starego medyka, skrępowany zaniechał otwieranie okien czy rozpalanie fajek. Widocznie coś jeszcze w tym życiu potrafiło go skrępować i nie były to srebrne sznury łowców wargów. – To tylko dobrze o tobie świadczy. Gdybyś studiowała w moich czasach i wciąż to robiła, musiałabyś być nieźle upartą idiotką. I to dobrze zakonserwowaną. Aż poczułem się stary.
A mówiąc to, podsunął dziewczynie paczkę papierosów. Jeżeli chciała się poczęstować, to nie miał zamiaru jej hamować. W końcu każdy czasami musiał ulżyć swoim uzależnieniom, a wątpił by studenci, szczególnie tacy jak Klara, zamieszkujący domy studenckie, decydowali się na rezygnację z używek. Tak, nawet studenci medycyny, w końcu w większości przypadków mieli do nich jeszcze lepszy dostęp.
- Dzisiaj wieczorem zwieńczenie naszej naukowej wędrówki. Uczestnicy nawalą się i będą zataczać się tak jak toczą się kłody – objawił kolejny sekret, dla którego tak wiele osób zjeżdżało się na konferencje i zapełniało aule swoją obecnością. – Ja zbiorę się pewnie wcześniej, jutro koło południa muszę być w szpitalu. Ty zresztą też, nie chcę nic mówić, ale jak na moje możesz zostać nawet do rana. Wy gówniarze trochę za szybko się regenerujecie… – powiedział, przy okazji poprawiając się na krześle. Złapał się za krzyż i wyprostował plecy. Tak, nigdy nie był gibki i zwinny, a dodatkowo skutki przebytej przemiany często dawały mu się we znaki nieco mocniej niż innym członkom wargowych watah.
Odsunął od siebie jedzenie, nie kończąc go, bliźniaczo zresztą do Klary. Widocznie wszyscy tutaj planowali ich zagłodzić. Zwyczajnie wykonać zamach na ich nędzne życia i zdrowia, pakując na talerze coś, co nawet bezdomnemu ledwo przeszłoby przez gardło. Mógł się pocieszać jednak faktem, że znalazł w jedzeniu chociaż odrobinę rozrywki – w końcu nikt nie odbierze mu wspomnień rozgrzebywania tej zapiekanki, jakby tylko chciał się upewnić, że ta nie nada się do ponownego podania, po drobnym odkrojeniu nadgryzionego rantu.
- Może to symulacja szpitalnego jedzenia? – zasugerował bez złośliwości, w końcu tkwili razem w tej niesfornej niedoli. Byle tylko zgubić z języka tłustawy posmak i odpędzić od siebie jej zapach, aż sięgnął ku kieszeni spodni, by odszukać w niej paczkę papierosów. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a nadal czując się niczym obiekt obserwacji starego medyka, skrępowany zaniechał otwieranie okien czy rozpalanie fajek. Widocznie coś jeszcze w tym życiu potrafiło go skrępować i nie były to srebrne sznury łowców wargów. – To tylko dobrze o tobie świadczy. Gdybyś studiowała w moich czasach i wciąż to robiła, musiałabyś być nieźle upartą idiotką. I to dobrze zakonserwowaną. Aż poczułem się stary.
A mówiąc to, podsunął dziewczynie paczkę papierosów. Jeżeli chciała się poczęstować, to nie miał zamiaru jej hamować. W końcu każdy czasami musiał ulżyć swoim uzależnieniom, a wątpił by studenci, szczególnie tacy jak Klara, zamieszkujący domy studenckie, decydowali się na rezygnację z używek. Tak, nawet studenci medycyny, w końcu w większości przypadków mieli do nich jeszcze lepszy dostęp.
- Dzisiaj wieczorem zwieńczenie naszej naukowej wędrówki. Uczestnicy nawalą się i będą zataczać się tak jak toczą się kłody – objawił kolejny sekret, dla którego tak wiele osób zjeżdżało się na konferencje i zapełniało aule swoją obecnością. – Ja zbiorę się pewnie wcześniej, jutro koło południa muszę być w szpitalu. Ty zresztą też, nie chcę nic mówić, ale jak na moje możesz zostać nawet do rana. Wy gówniarze trochę za szybko się regenerujecie… – powiedział, przy okazji poprawiając się na krześle. Złapał się za krzyż i wyprostował plecy. Tak, nigdy nie był gibki i zwinny, a dodatkowo skutki przebytej przemiany często dawały mu się we znaki nieco mocniej niż innym członkom wargowych watah.
Nieznajomy
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:19
Gdyby jej życie było książką, a ona własnie je pisała, z pewnością ten rozdział w jej życiu nazwałaby Hans Tveter, czyli jak Odyn wystawił mą cierpliwość na próbę. Ba, pewnie jeszcze zostałby skrytykowany, że ledwo można wypowiedzieć ten tytuł na jednym oddechu. Trudno jest z kolei złapać głęboki oddech jak tyle sie pali, więc nic dziwnego, że jeden nie wystarcza. - W porządku. - Mruknęła. Nie była zaskoczona, że nie wywołała u niego większej przykrości niż prosty slogan. Może ona też kiedyś będzie tak gorzka? Gdy jest się lekarzem, śmierć towarzyszy nam każdego dnia... A ona wciąż przecież miała problemy z zaakceptowaniem śmierci swojej babci.
Chociaż to pewnie każdy, kto pochował kogoś bliskiego niedawno. Hans z resztą musiał to wiedzieć, bo Klary wtedy nie było kilka dni w pracy, w której była codziennie. W zależności od zajęć o różnych porach, ale codziennie.
- Były jeszcze podejrzanie wyglądające ryby, dlatego wolałam to... Ale zdecydowanie poskąpili soli. - Mruknęła. Z jedzeniem miała bardzo typową relację - nie dojadała za bardzo, ale gdy coś było po prostu smaczne, wtedy chętnie po to sięgała. Bardzo lubiła bułeczki z cynamonem. Aż miała ochotę dorzucić trochę cukru do swojej kawy, jednak właśnie wyzerowała do samego końca ostatni łyk tego cierpkiego napoju. I nawet niespecjalnie się skrzywiła.
Zerknęła na paczkę i w tym momencie powoli podniosła się z miejsca. Naczynia posprzątają się same, więc nawet nie skupiła na nim na chwilę spojrzenia, za to zabrała ze sobą papierosy i kiwnęła głową w stronę wyjścia, sugestywnie. Ludzie mieli rożne opinie o tym nałogu - niektórzy uważali je za atrybut ludzi inteligentnych, bo inteligentni dużo się denerwują… W końcu spędzają dużo czasu z idiotami. - Jutro mam zajęcia na dziesiątą, więc będę popołudniu. - Przypomniała grzecznie. - Mogę Pana zaprosić na papierosa? - Spytała grzecznie.
Byli nadal ciągle obserwowani przez jakiegoś starego dziada siedzącego przy stoliku obok, dlatego Klara zachowywała się przynajmniej milutko. Słyszała nawet gdzieś z boku jakiś krótki komentarz - biedna dziewczyna. Bo rzeczywiście, Hansa w tej chwili od buraka odróżniał tylko kolor. Jak zwykle z resztą. Mimo to dziewczyna zachowywała się całkiem cierpliwie. - Poczęstunek ma być darmowy? Aż trudno przepuścić okazję, by napić się czegoś za darmo... Przyznaję, brzmi kusząco. Ale jeszcze nie zdecydowałam czy pójdę.
Chociaż to pewnie każdy, kto pochował kogoś bliskiego niedawno. Hans z resztą musiał to wiedzieć, bo Klary wtedy nie było kilka dni w pracy, w której była codziennie. W zależności od zajęć o różnych porach, ale codziennie.
- Były jeszcze podejrzanie wyglądające ryby, dlatego wolałam to... Ale zdecydowanie poskąpili soli. - Mruknęła. Z jedzeniem miała bardzo typową relację - nie dojadała za bardzo, ale gdy coś było po prostu smaczne, wtedy chętnie po to sięgała. Bardzo lubiła bułeczki z cynamonem. Aż miała ochotę dorzucić trochę cukru do swojej kawy, jednak właśnie wyzerowała do samego końca ostatni łyk tego cierpkiego napoju. I nawet niespecjalnie się skrzywiła.
Zerknęła na paczkę i w tym momencie powoli podniosła się z miejsca. Naczynia posprzątają się same, więc nawet nie skupiła na nim na chwilę spojrzenia, za to zabrała ze sobą papierosy i kiwnęła głową w stronę wyjścia, sugestywnie. Ludzie mieli rożne opinie o tym nałogu - niektórzy uważali je za atrybut ludzi inteligentnych, bo inteligentni dużo się denerwują… W końcu spędzają dużo czasu z idiotami. - Jutro mam zajęcia na dziesiątą, więc będę popołudniu. - Przypomniała grzecznie. - Mogę Pana zaprosić na papierosa? - Spytała grzecznie.
Byli nadal ciągle obserwowani przez jakiegoś starego dziada siedzącego przy stoliku obok, dlatego Klara zachowywała się przynajmniej milutko. Słyszała nawet gdzieś z boku jakiś krótki komentarz - biedna dziewczyna. Bo rzeczywiście, Hansa w tej chwili od buraka odróżniał tylko kolor. Jak zwykle z resztą. Mimo to dziewczyna zachowywała się całkiem cierpliwie. - Poczęstunek ma być darmowy? Aż trudno przepuścić okazję, by napić się czegoś za darmo... Przyznaję, brzmi kusząco. Ale jeszcze nie zdecydowałam czy pójdę.
Bezimienny
Re: 19.11.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – Nieznajomy: K. Sorsa & Bezimienny: H. Tveter Pią 1 Gru - 20:19
Może nie był to powód do dumy, ale wcale nie kojarzył grafiku Klary. Właściwie samo hasło z jej jutrzejszym pobytem na salach szpitalnych wymyślił i zgadywał, byle tylko zagonić ją zarówno do pilnowania samej siebie, jak i wyręczania go w mniej ciekawych zajęciach. Było w tym coś typowo mentorskiego, przynajmniej patrząc na to od strony Hansa, który właśnie z takimi zajęciami liczyć musiał się na początku swojej kariery. W przeciwieństwie do Klary jednak, on karierę naukową zaczął dopiero po uzyskaniu swojej specjalizacji, zupełnie dojrzale decydując się na samodzielne badania.
W jej wieku był prędzej asystentem własnego ojca. Ona mogła być przecież jego asystentką. Wiedział, że była tylko kobietą próbującą udowodnić coś światu, jednak Julie też była tylko kobietą, która do dziś pozostawała zwyczajnie niedościgniona w swoim fachu. Może w świecie zdarzały się wyjątki.
Klara nie była jałowa. Może wrażenie które sprawiała nie było tylko bzdurnym, pierwszym wrażeniem. W końcu gdyby przez najbliższy miesiąc nie straciła w jego oczach, mogliby nawet zawrzeć niepisany sojusz. Wszystko w imię nauki, rzecz jasna.
- Możesz, ale następnym razem przynosisz swoje, żebym nie poczuł się jak pizda – wyrzekł zuchwale, wstając od stolika i ostatni raz mierząc się spojrzeniem ze starym profesorem, wpatrującym się w nich jak wół na malowane wrota. Komentarz który uciekł z ich strony, zniknął za plecami odchodzącego do drzwi Tvetera. Gdyby w końcu przejmował się każdym, bezpodstawnym komentarzem, pewnie musiałby zamknąć się w sobie i płakać skulony w kącie piwnicy. Skoro jednak tego nie robił… Widocznie wszystko było z nim w porządku. – To studencka czy fińska mentalność? Z tym rzucaniem się na jedzenie i chlanie, skoro jest za darmo?
Postanowił dopiec jej po raz ostatni, nim zaklęciem podał sobie ubranie z wieszaka, zarzucił je na grzbiet i kolejnym czarem odpalił papierosa. Lokal opuścili razem, pozwalając sobie na zaczerpnięcie świeżego, sztokholmskiego powietrza, mieszającego się ze śmierdzącym dymem tytoniowym. Chłód przebijał się przez szwy ich ubrań, a wiatr rozwiewał nieulizane włosy Tvetera, który zaproponował Klarze w powiewie dobroduszności, by wrócili do Midgardu razem.
Dla bezpieczeństwa, no oczywiście, że dla bezpieczeństwa.
Hans i Klara z tematu
W jej wieku był prędzej asystentem własnego ojca. Ona mogła być przecież jego asystentką. Wiedział, że była tylko kobietą próbującą udowodnić coś światu, jednak Julie też była tylko kobietą, która do dziś pozostawała zwyczajnie niedościgniona w swoim fachu. Może w świecie zdarzały się wyjątki.
Klara nie była jałowa. Może wrażenie które sprawiała nie było tylko bzdurnym, pierwszym wrażeniem. W końcu gdyby przez najbliższy miesiąc nie straciła w jego oczach, mogliby nawet zawrzeć niepisany sojusz. Wszystko w imię nauki, rzecz jasna.
- Możesz, ale następnym razem przynosisz swoje, żebym nie poczuł się jak pizda – wyrzekł zuchwale, wstając od stolika i ostatni raz mierząc się spojrzeniem ze starym profesorem, wpatrującym się w nich jak wół na malowane wrota. Komentarz który uciekł z ich strony, zniknął za plecami odchodzącego do drzwi Tvetera. Gdyby w końcu przejmował się każdym, bezpodstawnym komentarzem, pewnie musiałby zamknąć się w sobie i płakać skulony w kącie piwnicy. Skoro jednak tego nie robił… Widocznie wszystko było z nim w porządku. – To studencka czy fińska mentalność? Z tym rzucaniem się na jedzenie i chlanie, skoro jest za darmo?
Postanowił dopiec jej po raz ostatni, nim zaklęciem podał sobie ubranie z wieszaka, zarzucił je na grzbiet i kolejnym czarem odpalił papierosa. Lokal opuścili razem, pozwalając sobie na zaczerpnięcie świeżego, sztokholmskiego powietrza, mieszającego się ze śmierdzącym dymem tytoniowym. Chłód przebijał się przez szwy ich ubrań, a wiatr rozwiewał nieulizane włosy Tvetera, który zaproponował Klarze w powiewie dobroduszności, by wrócili do Midgardu razem.
Dla bezpieczeństwa, no oczywiście, że dla bezpieczeństwa.
Hans i Klara z tematu