:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström
2 posters
Nieznajomy
06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:58
06.09.2000
Powroty bywają owiane oddechem absurdu, który wypala wewnątrz drobnego ciała wspomnienie pustki. Pustki analogicznej do tej, którą czuła w ostatnim dniu, tuż przed wyjazdem, kiedy ludzie przestali dociekać, dręcząc ją nieprawidłowością domysłów. W ścianach czaszki rudowłosej szumiała jedynie melodia, która każdej nocy powracała z impetem, coraz intensywniej wbijając się w pamięć, jakoby stanowiła nierozerwalność nagłej śmierci Otto. Niefortunnego samobójstwa, wszakże jego ciało objęło swymi ramionami jezioro
doprawdy?
Nie była pewna w co wierzyć, dlatego resztkami świadomości opuściła Midgard, pozostając pod pieczą ciotki. Poczciwa kobiecina z troską przyjęła bratanicę, która milczała długimi dniami, tak skrupulatnie przelatującymi przez palce, jak gdyby żaden poprzedni w rzeczywistości nie istniał.
Noszenie miana wdowy jawiło się jak najtrudniejsza z ról, po której n i k t nie jest w stanie przyjąć tej samej maski; kłamstwa, nostalgii czy spontaniczności.
Uświadamiała sobie, że wszystko zdołało się zmienić.
Stawiała wolne kroku, obserwując nieustannie budynki, od których zdążyła się odzwyczaić. Przemierzała wzrokiem po zaostrzonych dachach i okiennicach upstrzonych w kolorowe kwiaty. Leniwość rozciągała wargi w nieznacznym uśmiechu, choć nie odczuwała szczęśliwość. Smutek pokrył kurtyną ciemne tęczówki, które podziwiały na nowo poznany obszar, łaknąc więcej i więcej, choć podświadomość nakazywała wyjazd.
Stawiała czoła koszmarów, które muskały ją lekkością opuszków.
Serce zaczęło uderzać gwałtowniej, kiedy dostrzegła bramę znajomego miejsca. Walczyła ze sobą, czując zaciskającą się pętle na łabędziej szyi, gdy wspomnienia uderzyły w nią z rozmachem, aż zaczynała brodzić w emocjonalnej brei.
Pustka.
W naczyniach żył rozlała się pustka, a oddech spłycił się, kiedy powoli zaczynał osiadać na spierzchniętych wargach. Poruszyła się niepewnie, wreszcie przekraczając próg i w tejże samej chwili odczuwając pokraczny dysonans. Każdy z filarów stawał się większy, podobnie jak okiennice, które były wyżej osadzone niż zapamiętała. Z desperacją spojrzała na drobne dłonie, które przestały przypominać kobiece, przynależąc do dziecka. Utraciła zarysowanie dojrzalszej sylwetki, co w połączeniu z sukienką i płaszczem sięgającym ziemi oscylowało wokół karykatury.
- Na Odyna… – jęknęła żałośnie, pchając mosiężną bramę prowadzącą na plac świątyni, szukając pomocy i wyswobodzenia z oków (nie)śmiesznego żartu. Czyżby miejsce było przeklęte? Spojrzenie skierowała na męską sylwetkę.
- Przepraszam pana! Halo! Przepraszam! – pomachała dwukrotnie, by ten zauważył ją, choć promienie słońca raziły swym blaskiem. Pospiesznie podbiegła do niego, przyglądając się znajomemu obliczu,
lecz jak miała wytłumaczyć – kim w rzeczywistości była, skoro po niej został jedynie intensywny odcień rdzawych włosów, kontrastujących z czernią odzienia?
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:58
Ziemia o tej porze roku (namokła od sowitych opadów deszczy), pozostawia na miękkim gruncie ślady podeszw. Z każdym wykonanym ruchem przechodniów linia znaków rozrasta się i naprzemiennie to ujawnia w przestrzeni na rozmokłym podłożu, to niknie częściowo na twardych, kamiennych talerzach, wkopanych w ziemię tuż przed świątynią w postaci prowizorycznie utworzonej ścieżyny. Wraz z przetaczającą się przez bramy wejścia czeradą ludzi, w powietrzu zastyga coś jeszcze – to aura skupienia i nabożności, która zawiesza się między sylwetkami galdrów przychodzących tutaj w ciągu dnia.
Zwykle poruszają się oni wolno i bez pośpiechu. Niektórzy kręcą się nerwowo na terenie świątyni, targani problemem nie od razu wchodzą do środka – wydeptują tylko nowe ślady wokół ścian, niezdecydowani czy powinni szukać odpowiedzi i pomocy w religii. Inni przechodzą przez bramę, a później także przez próg świątyni niemal od razu, niknąc pod nawami w gotowości na modły. Viljam nie należy do żadnych z tych grup. Świątynia to dla niego część podróży, końcowy punkt zwykłego spaceru, zakończonego krótkim spoczynkiem. Zainteresowany architekturą, przekracza bramę, przyglądając się trójpoziomowej kondygnacji o ciekawym, asymetrycznym kształcie. Nie pamięta, kiedy ostatnio rozkładał na czynniki pierwsze jakąkolwiek mijaną przestrzeń, ale robi to teraz. Próbuje zrozumieć wagę tego miejsca. Próbuje znaleźć w tym sens.
Siłą budynku nie są mnożące się akcesoria wewnątrz pomieszczenia, czy wygięte w elegancji sklepienia wysadzone złotem, jak często bywa w kościołach śniących. Moc świątyni drzemie w poszanowaniu przestrzeni. Traktowaniu jej z należytą godnością bez zbędnej sztuczności i nadęcia. To w jakiś sposób kojące – świadomość, że religia galdrów nie wymaga drogich środków, że stawiając punkt modłów, nie potrzeba wyjaskrawiać go bogactwem pięciu pokoleń duchownych, jak robią chrześcijanie. Jedynym elementem, świadczącym o dobrobycie wyznawców Dziewięciu Światów, są złote kandelabry wyłożone w równych odległościach od siebie. I tyle – praktyczność i estetyka połączona w naręczu świecznika.
Nim jednak dochodzi do meritum rozmyślań, bańka myśliciela pęka za sprawą dziecięcego brzmienia, które uderza o śliskie ścianki intymności, naruszając jego osobistą przestrzeń. Z początku nie ma pewności, czy chce odpowiadać, gdy jednak staje przed nim na oko kilkuletnia dziewczynka, w płaszczu wyciągniętym żałośnie ku ziemi, karykaturalny obraz rodzi w nim współczucie. Sam nie wie dla kogo i dlaczego, ale gdy dziecięce oczy patrzą na niego z odległości może metra od ziemi, nie potrafi ich zignorować.
A może po prostu w odpowiedzi kieruje się ludzką ciekawością? Sprawa zagubionego malucha angażuje bowiem jego wyobraźnię na tyle, że zanim jeszcze się odzywa, głowa już pyta o to, co się tak właściwie stało.
- Jesteś sama? - zaczyna bezpośrednio, bo to pierwsze, co go realnie interesuje.
Oczy mimochodem uchodzą ponad jej sylwetkę, przemierzając wzrokiem zastygnięty w ciszy świątynny plac, ale kiedy nie zauważa nigdzie w okolicy sylwetki dorosłego, wraca do niej spojrzeniem, marszcząc enigmatycznie brwi.
- Słucham Ciebie, młoda damo?
Mógłby potraktować ją z pobłażaniem czy nadmierną troską, ale infantylność z jaką ludzie traktują dzieci, osobiście go odstręcza. Mówienie do kogoś z teatralną słodyczą nie leży w jego naturze. Dlatego też nie nachyla się nad nią, nie zaniża tembru głosu i nie uśmiecha głupkowato. Traktuje ją tak, jak traktowałby każdego, kto o coś go pyta. Zaczyna od prostej odpowiedzi.
Zwykle poruszają się oni wolno i bez pośpiechu. Niektórzy kręcą się nerwowo na terenie świątyni, targani problemem nie od razu wchodzą do środka – wydeptują tylko nowe ślady wokół ścian, niezdecydowani czy powinni szukać odpowiedzi i pomocy w religii. Inni przechodzą przez bramę, a później także przez próg świątyni niemal od razu, niknąc pod nawami w gotowości na modły. Viljam nie należy do żadnych z tych grup. Świątynia to dla niego część podróży, końcowy punkt zwykłego spaceru, zakończonego krótkim spoczynkiem. Zainteresowany architekturą, przekracza bramę, przyglądając się trójpoziomowej kondygnacji o ciekawym, asymetrycznym kształcie. Nie pamięta, kiedy ostatnio rozkładał na czynniki pierwsze jakąkolwiek mijaną przestrzeń, ale robi to teraz. Próbuje zrozumieć wagę tego miejsca. Próbuje znaleźć w tym sens.
Siłą budynku nie są mnożące się akcesoria wewnątrz pomieszczenia, czy wygięte w elegancji sklepienia wysadzone złotem, jak często bywa w kościołach śniących. Moc świątyni drzemie w poszanowaniu przestrzeni. Traktowaniu jej z należytą godnością bez zbędnej sztuczności i nadęcia. To w jakiś sposób kojące – świadomość, że religia galdrów nie wymaga drogich środków, że stawiając punkt modłów, nie potrzeba wyjaskrawiać go bogactwem pięciu pokoleń duchownych, jak robią chrześcijanie. Jedynym elementem, świadczącym o dobrobycie wyznawców Dziewięciu Światów, są złote kandelabry wyłożone w równych odległościach od siebie. I tyle – praktyczność i estetyka połączona w naręczu świecznika.
Nim jednak dochodzi do meritum rozmyślań, bańka myśliciela pęka za sprawą dziecięcego brzmienia, które uderza o śliskie ścianki intymności, naruszając jego osobistą przestrzeń. Z początku nie ma pewności, czy chce odpowiadać, gdy jednak staje przed nim na oko kilkuletnia dziewczynka, w płaszczu wyciągniętym żałośnie ku ziemi, karykaturalny obraz rodzi w nim współczucie. Sam nie wie dla kogo i dlaczego, ale gdy dziecięce oczy patrzą na niego z odległości może metra od ziemi, nie potrafi ich zignorować.
A może po prostu w odpowiedzi kieruje się ludzką ciekawością? Sprawa zagubionego malucha angażuje bowiem jego wyobraźnię na tyle, że zanim jeszcze się odzywa, głowa już pyta o to, co się tak właściwie stało.
- Jesteś sama? - zaczyna bezpośrednio, bo to pierwsze, co go realnie interesuje.
Oczy mimochodem uchodzą ponad jej sylwetkę, przemierzając wzrokiem zastygnięty w ciszy świątynny plac, ale kiedy nie zauważa nigdzie w okolicy sylwetki dorosłego, wraca do niej spojrzeniem, marszcząc enigmatycznie brwi.
- Słucham Ciebie, młoda damo?
Mógłby potraktować ją z pobłażaniem czy nadmierną troską, ale infantylność z jaką ludzie traktują dzieci, osobiście go odstręcza. Mówienie do kogoś z teatralną słodyczą nie leży w jego naturze. Dlatego też nie nachyla się nad nią, nie zaniża tembru głosu i nie uśmiecha głupkowato. Traktuje ją tak, jak traktowałby każdego, kto o coś go pyta. Zaczyna od prostej odpowiedzi.
Nieznajomy
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:58
Świat wydawał się być iluzją, która raz po raz przenikała struktury ciała, by wreszcie uświadomić, że wszystko traci sens. Przeszłość okraszała sylwetkę rudowłosej, podążającej za spontanicznością Midgardu, którego nie pamiętała w zderzeniach myśli. Uliczki przypominały nieokreślone labirynty, pełne niedopowiedzeń i narzuconych zdarzeń, kiedy to spotykała ludzi odległych, a jednocześnie – n i e g d y ś – tak bliskich.
Rozbiegane odczucia powoli zaczęły dewastować spokój Westberg, która pogubiła się w meandrach kolejnych scenariuszy, jakie budowała jej podświadomość. Pustka przenikała na wskroś, tak jak i cienie mieniące się feerią barw. Nie odnajdywał się w miejscu – od dawna nienazwanego domem. Oddech spłycał się więc, gdy robiła kolejne kroki, aż wreszcie dostrzegła mężczyznę, który mógł ją wybawić, choć nie wiedziała, jak tłumaczyć absurdalność położenia, w którym przypominała ledwie dziewczynkę.
Ośmiolatkę.
Rozkoszne oblicze upstrzone konstelacją piegów. Usteczka o karminowej barwie i włosy. Włosy w kolorze ognistym, które kontrastowały z jasnością skóry.
Wydawała się być urokliwa, pełna dziecięcej aury, lecz ona pragnęła jedynie powrócić do swej postaci, by od nowa zacząć eskalować każdy moment, na nowo malując obrazy zmieszane z temperą i akrylem. Płótno uwydatniałoby zwoje emocjonalnej brei, która osiadłaby na oglądającym, niczym kurtyna, ale im dalej to trwało – tym bardziej gubiła się we własnych potrzebach, nie dopuszczając do siebie żadnej czczej historyjki, dzięki której stała się młodziutka.
- Nie jestem młodą damą! – oburzyła się niemało, tupiąc przy tym nogą i krzyżując małe rączki na piersi. Wyglądała irracjonalnie; naburmuszona, urażona i mniej przekonująca niż do tej pory. Chciała wydukać kilka frazesów więcej, lecz wydawało jej się, że każda nieuprzejmość poskutkuje odejściem Viljama, którego pragnęła obecnie w tym skąpanym szarym kolorytem dniu.
- I tak, jestem sama – dodała spokojnie, wywracając oczami. Nie panowała nad tym, uwydatniając każdą z emocji, gdy spoglądała na dawnego znajomego rodziny.
Oddech osiadł w końcu na wargach, zaś dziewczyna uniosła wzrok ku niebu, starając się odnaleźć w myślach zdarzenie, gdy ktokolwiek rzucił na zeń urok. A może to wspaniała fantasmagoria, którą otulił umysł w trakcie odległego snu?
- Proszę mi pomóc! Nie chcę być dzieckiem… – jęknęła pełna żałości, robiąc kilka kroków w przód. - To ja… Laila… – szepnęła cichutko, wlepiając orzechowe tęczówki w twarz Hallströma, by spróbować przekonać go do swych racji.
Nie miała powodu, by kłamać.
Nie teraz i nie t u t a j.
Rozbiegane odczucia powoli zaczęły dewastować spokój Westberg, która pogubiła się w meandrach kolejnych scenariuszy, jakie budowała jej podświadomość. Pustka przenikała na wskroś, tak jak i cienie mieniące się feerią barw. Nie odnajdywał się w miejscu – od dawna nienazwanego domem. Oddech spłycał się więc, gdy robiła kolejne kroki, aż wreszcie dostrzegła mężczyznę, który mógł ją wybawić, choć nie wiedziała, jak tłumaczyć absurdalność położenia, w którym przypominała ledwie dziewczynkę.
Ośmiolatkę.
Rozkoszne oblicze upstrzone konstelacją piegów. Usteczka o karminowej barwie i włosy. Włosy w kolorze ognistym, które kontrastowały z jasnością skóry.
Wydawała się być urokliwa, pełna dziecięcej aury, lecz ona pragnęła jedynie powrócić do swej postaci, by od nowa zacząć eskalować każdy moment, na nowo malując obrazy zmieszane z temperą i akrylem. Płótno uwydatniałoby zwoje emocjonalnej brei, która osiadłaby na oglądającym, niczym kurtyna, ale im dalej to trwało – tym bardziej gubiła się we własnych potrzebach, nie dopuszczając do siebie żadnej czczej historyjki, dzięki której stała się młodziutka.
- Nie jestem młodą damą! – oburzyła się niemało, tupiąc przy tym nogą i krzyżując małe rączki na piersi. Wyglądała irracjonalnie; naburmuszona, urażona i mniej przekonująca niż do tej pory. Chciała wydukać kilka frazesów więcej, lecz wydawało jej się, że każda nieuprzejmość poskutkuje odejściem Viljama, którego pragnęła obecnie w tym skąpanym szarym kolorytem dniu.
- I tak, jestem sama – dodała spokojnie, wywracając oczami. Nie panowała nad tym, uwydatniając każdą z emocji, gdy spoglądała na dawnego znajomego rodziny.
Oddech osiadł w końcu na wargach, zaś dziewczyna uniosła wzrok ku niebu, starając się odnaleźć w myślach zdarzenie, gdy ktokolwiek rzucił na zeń urok. A może to wspaniała fantasmagoria, którą otulił umysł w trakcie odległego snu?
- Proszę mi pomóc! Nie chcę być dzieckiem… – jęknęła pełna żałości, robiąc kilka kroków w przód. - To ja… Laila… – szepnęła cichutko, wlepiając orzechowe tęczówki w twarz Hallströma, by spróbować przekonać go do swych racji.
Nie miała powodu, by kłamać.
Nie teraz i nie t u t a j.
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:59
Jak dwa lśniące paciorki, jej oczy wyjaskrawiają się na bladym płótnie skóry. Uwydatnione i duże, wlepiają w niego maślany wzrok i zwodzą go na drogę łagodności. Przynajmniej próbują. On jednak, twardy zawodnik, wie dokładnie jak zamknąć się na proste emocje. Zaryglować drzwi do serca i stłumić w sobie wszelkie ojcowskie instynkty. Nie szuka ich w przypadkowo spotkanej dziewczynce. Z drugiej strony nie chce też wyjść na nieczułego, więc wznosząc pobłażliwie brwi, cierpliwie wsłuchuje się w pierwsze słowa oburzenia i w tupot małych stóp.
Jednocześnie, łapiąc z przestrzeni każdy z sygnałów nadawanych przez dziewczynkę, podświadomie obraz dziecięcego uroku przepoczwarza w infantylność, której ramy dawno już przestał rozumieć. Dostrzega wadę postawy, którą kiedyś sam młodszym sobą prezentował, ale nie potrafi przypisać temu logicznie brzmiącej motywacji.
Niespodziewana eksplozja emocji i impuls, jaki niesie wiek dziecięcy, to elementy, które zarzucił w kąt lata temu. Do których rzadko i niechętnie wraca. Dziś również nie idzie za przykładem swojej małej towarzyszki. Pozostaje w pełni spokojny, gdy odzywa się w nim głos dojrzałości:
- Oczywiście. Na Twoim miejscu też bym chciał szybko dorosnąć.
Kurtyna powagi opada, jak gęsto utkany żakard, który zamiast światła, nie dopuszcza do siebie siły argumentu. Może gdyby nie jej niefortunny dobór słów, tak tendencyjny i powtarzalny dla każdego dziecka, byłoby mu łatwiej uwierzyć w to, jak BARDZO nie chce być młodą panną i jak DALEKO jej do niej jest. Póki jednak wygląda i zachowuje się jak mała rozbrykana płotka, trudno Viljamowi widzieć w niej kogoś więcej.
Nawet gdy z krtani rudowłosej dobywa się skowyt pomocy, a słowa z wymienionym imieniem na czele przybliżają ich do prawdy o jej dorosłości, jaką znają oboje, brak jednoznaczności w jej wypowiedziach sprawia, że Hallström nie od razu łapie kontekst.
- Laila... bardzo ładne imię – chwali ją krótko, kładąc pocieszająco rękę na ramieniu. Palce zaciskają się lekko na drobnym ramieniu, a on, nachylony nad nią, zastanawia się, co dalej.
Zerowe obycie z dziećmi sprawia, że trudno mu wyznaczyć kierunek spotkania. Decyduje więc skupić się na najważniejszym – znalezieniu kogoś, kto weźmie za nią odpowiedzialność.
- To gdzie ostatni raz widziałaś swoją mamę, czy ojca? - pyta w zupełnym oderwaniu od jej czczych próśb. Nie zna bowiem powodu, dla którego miałby iść śladami jej dziecięcej fantazji. Wprawdzie wyobraźnia młodych bywa barwna i intrygująca, potrafi przy tym zaprowadzić na meandry życia, które nawet w kolorach rozumu, wydają się jakby bardziej proste. Czy jednak chce podjudzać w niej naiwność i absurdalną wizję o nagłym dorośnięciu?
Odpowiedź to „Nie”.
Nie chce tego. Jeszcze będzie miała czas na to, by błądzić za pustymi obietnicami i tonąć w piaskach kłamstw, jakie czekają wszystkich wraz z biegnącym życiem.
- Jestem pewien, że pomogą Ci z Twoim małym problemem – dodaje, nieświadomy dwuznaczności swoich słów.
Jednocześnie, łapiąc z przestrzeni każdy z sygnałów nadawanych przez dziewczynkę, podświadomie obraz dziecięcego uroku przepoczwarza w infantylność, której ramy dawno już przestał rozumieć. Dostrzega wadę postawy, którą kiedyś sam młodszym sobą prezentował, ale nie potrafi przypisać temu logicznie brzmiącej motywacji.
Niespodziewana eksplozja emocji i impuls, jaki niesie wiek dziecięcy, to elementy, które zarzucił w kąt lata temu. Do których rzadko i niechętnie wraca. Dziś również nie idzie za przykładem swojej małej towarzyszki. Pozostaje w pełni spokojny, gdy odzywa się w nim głos dojrzałości:
- Oczywiście. Na Twoim miejscu też bym chciał szybko dorosnąć.
Kurtyna powagi opada, jak gęsto utkany żakard, który zamiast światła, nie dopuszcza do siebie siły argumentu. Może gdyby nie jej niefortunny dobór słów, tak tendencyjny i powtarzalny dla każdego dziecka, byłoby mu łatwiej uwierzyć w to, jak BARDZO nie chce być młodą panną i jak DALEKO jej do niej jest. Póki jednak wygląda i zachowuje się jak mała rozbrykana płotka, trudno Viljamowi widzieć w niej kogoś więcej.
Nawet gdy z krtani rudowłosej dobywa się skowyt pomocy, a słowa z wymienionym imieniem na czele przybliżają ich do prawdy o jej dorosłości, jaką znają oboje, brak jednoznaczności w jej wypowiedziach sprawia, że Hallström nie od razu łapie kontekst.
- Laila... bardzo ładne imię – chwali ją krótko, kładąc pocieszająco rękę na ramieniu. Palce zaciskają się lekko na drobnym ramieniu, a on, nachylony nad nią, zastanawia się, co dalej.
Zerowe obycie z dziećmi sprawia, że trudno mu wyznaczyć kierunek spotkania. Decyduje więc skupić się na najważniejszym – znalezieniu kogoś, kto weźmie za nią odpowiedzialność.
- To gdzie ostatni raz widziałaś swoją mamę, czy ojca? - pyta w zupełnym oderwaniu od jej czczych próśb. Nie zna bowiem powodu, dla którego miałby iść śladami jej dziecięcej fantazji. Wprawdzie wyobraźnia młodych bywa barwna i intrygująca, potrafi przy tym zaprowadzić na meandry życia, które nawet w kolorach rozumu, wydają się jakby bardziej proste. Czy jednak chce podjudzać w niej naiwność i absurdalną wizję o nagłym dorośnięciu?
Odpowiedź to „Nie”.
Nie chce tego. Jeszcze będzie miała czas na to, by błądzić za pustymi obietnicami i tonąć w piaskach kłamstw, jakie czekają wszystkich wraz z biegnącym życiem.
- Jestem pewien, że pomogą Ci z Twoim małym problemem – dodaje, nieświadomy dwuznaczności swoich słów.
Nieznajomy
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:59
Była oburzona.
Oburzona i zagniewana, że nie dowierzał w prawdziwość jej słów. Chciała mu przecież pokazać, w jak kuriozalnym błędzie jest, gdy po raz kolejny brał ją za słodką dziewczynką, którą od dawna nie była. Okraszona niewinną aurą, a także nutą infantylności, starała się go zgromić spojrzeniem, wydymając nieznacznie zaróżowione wargi. Niegdyś – ujmowałaby tym za serce każdego, ale teraz pragnęła jedynie dostać od mężczyzny odrobinę wyrozumiałości dla patosu sytuacji, z którego nie była w stanie wyjść w pojedynkę.
Drżała od natłoku emocji, które kumulowały się w drobnym ciałku, aż wreszcie całkowicie opadła z sił, gdy ponownie zasłyszała słowa okraszone cudaczną pobłażliwością. Sądził, że kłamie?
Nie wiedziała.
Nie. To on nie rozumiał, zaś Laila nie dopuszczała do siebie perspektyw, w których ktokolwiek nie zdołał jej zrozumieć – w ten w ł a ś c i w y sposób.
Wielkie, orzechowe spojrzenie znów osiadło na męskiej twarzy, a w nim tliło się nieme błaganie, by nie udawał, by wyciągnął ku niej dłonie, by znalazł rozwiązanie, dzięki któremu na nowo stanie się wdową po Otto i córką mecenasa; bez własnej tożsamości, o którą pragnęła walczyć z każdym.
- Tylko, że ja jestem dorosła! – krzyknęła rozeźlona, przyglądając mu się z naburmuszoną miną. Serce zatrzepotało w piersi, kiedy wypowiadała te słowa, a wargi rozciągnęły się w grymasie pełnym politowania dla braku wiary. Pokręciła nawet z dezaprobatą głową, a gęste pukle zakryły karminowe policzki. Brakowało jedynie tupnięcia…
Tup
Tup
Tup
co uczyniła aż trzykrotnie, zaplatając dłonie na piersi.
- Szanowny panie Hallström, ostrzegam… Musi mnie pan wysłuchać – powiedziała w końcu poważnie, doznając nagłego oświecenia. Czuła, że ta metoda okaże się bardziej skuteczna, bowiem zdradziła iż zna jego imię i niewiele potrzeba, by sam odkrył, że i ten powinien pamiętać ją jeszcze z czasów, gdy była młodziutkim brzdącem i dojrzewającą panienką. - To ja… Laila Westberg… Po przekroczeniu progu tej świątyni stałam się dzieckiem i chcę na nowo być sobą… – wyjaśniła w końcu, tracąc powoli cierpliwości (nigdy jej nie przejawiała). Uśmiech rozpromienił bladą twarzyczkę, jakoby tym chciała jeszcze bardziej przekonać do siebie Viljama. To była jedyna szansa, a ona nie zamierzała marnować czasu na przepychanki pełne niezrozumienia.
- Rodziców natomiast nie widziałam od roku… – przyznała otwarcie, bo skoro już pytał – nietaktem byłoby chylenie się od odpowiedzi. - Pomoże mi pan teraz?
Oburzona i zagniewana, że nie dowierzał w prawdziwość jej słów. Chciała mu przecież pokazać, w jak kuriozalnym błędzie jest, gdy po raz kolejny brał ją za słodką dziewczynką, którą od dawna nie była. Okraszona niewinną aurą, a także nutą infantylności, starała się go zgromić spojrzeniem, wydymając nieznacznie zaróżowione wargi. Niegdyś – ujmowałaby tym za serce każdego, ale teraz pragnęła jedynie dostać od mężczyzny odrobinę wyrozumiałości dla patosu sytuacji, z którego nie była w stanie wyjść w pojedynkę.
Drżała od natłoku emocji, które kumulowały się w drobnym ciałku, aż wreszcie całkowicie opadła z sił, gdy ponownie zasłyszała słowa okraszone cudaczną pobłażliwością. Sądził, że kłamie?
Nie wiedziała.
Nie. To on nie rozumiał, zaś Laila nie dopuszczała do siebie perspektyw, w których ktokolwiek nie zdołał jej zrozumieć – w ten w ł a ś c i w y sposób.
Wielkie, orzechowe spojrzenie znów osiadło na męskiej twarzy, a w nim tliło się nieme błaganie, by nie udawał, by wyciągnął ku niej dłonie, by znalazł rozwiązanie, dzięki któremu na nowo stanie się wdową po Otto i córką mecenasa; bez własnej tożsamości, o którą pragnęła walczyć z każdym.
- Tylko, że ja jestem dorosła! – krzyknęła rozeźlona, przyglądając mu się z naburmuszoną miną. Serce zatrzepotało w piersi, kiedy wypowiadała te słowa, a wargi rozciągnęły się w grymasie pełnym politowania dla braku wiary. Pokręciła nawet z dezaprobatą głową, a gęste pukle zakryły karminowe policzki. Brakowało jedynie tupnięcia…
Tup
Tup
Tup
co uczyniła aż trzykrotnie, zaplatając dłonie na piersi.
- Szanowny panie Hallström, ostrzegam… Musi mnie pan wysłuchać – powiedziała w końcu poważnie, doznając nagłego oświecenia. Czuła, że ta metoda okaże się bardziej skuteczna, bowiem zdradziła iż zna jego imię i niewiele potrzeba, by sam odkrył, że i ten powinien pamiętać ją jeszcze z czasów, gdy była młodziutkim brzdącem i dojrzewającą panienką. - To ja… Laila Westberg… Po przekroczeniu progu tej świątyni stałam się dzieckiem i chcę na nowo być sobą… – wyjaśniła w końcu, tracąc powoli cierpliwości (nigdy jej nie przejawiała). Uśmiech rozpromienił bladą twarzyczkę, jakoby tym chciała jeszcze bardziej przekonać do siebie Viljama. To była jedyna szansa, a ona nie zamierzała marnować czasu na przepychanki pełne niezrozumienia.
- Rodziców natomiast nie widziałam od roku… – przyznała otwarcie, bo skoro już pytał – nietaktem byłoby chylenie się od odpowiedzi. - Pomoże mi pan teraz?
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:59
Asymetria emocji rozkłada się na dwóch. Gdy dziewczynka, zeźlona i pełna dziecięcych impulsów wyrywa się do kolejnych słów, Viljam pozostaje spokojny. Nie szuka powodów do zwady. Spojrzenie błękitnych oczu spoczywa na kaskadzie jej rudych włosów, które opływają harmonijnie drobne ciałko. Zupełnie niepodobnie do słów, jakie dobywają się w krzyku i w złości. Wyrazy niosą się w przestrzeń jak poderwane do gwałtownego lotu ptaki – gubią za sobą wystrzępione w żalu, a nastroszone za sprawą niezrozumienia pióra i pozostawiają za sobą ślad zniecierpliwienia.
Viljam nie zbiera ich z gleby, choć jako wprawny obserwator niemal od razu zauważa jej małą bolączkę i rozemocjonowanie. Rozgoryczenie bierze jednak (jak w przypadku poprzednich jej słów) za przywarę młodości i niewiele jest go w stanie przekonać, że może być inaczej... niewiele poza nagłą zmianą komunikatu.
Szanowny Panie Hallström brzmi aż nazbyt oficjalnie i surowo. Niepodobnie do dziecka, nawet tak błyskotliwego jak ona. To z kolei budzi w nim wątpliwość co do zasadności jej „zabawy”.
Czy aby na pewno powinna podchodzić do fantazji z taką powagą?
Forma kontaktu i brzmienie słów przeobraża się w kształt stanowczego rozkazu, któremu przyświeca chęć pozyskania sojusznika, czy też pozyskania uwagi i poważania. To nie próba wciągnięcia go w grę, jak wydawało mu się z początku, a próba przekonania go do siebie. A co za tym idzie, uzyskania realnej pomocy.
Dopiero teraz to zauważa. Tuż przed dokładnymi wyjaśnieniami. To tylko utwierdza go w przekonaniu, że wcześniejsze jego teorie bazowały na błędnych przesłankach. Jako wierny sługa rozumu, nie ma problemu z przyznaniem się do tego:
– Brzmi sensownie... Wybacz, nie zakładałem że może chodzić o magię.
Uśmiecha się przepraszająco, zakładając rękę za kark w niemym zastanowieniu. Wyjaśnienie jej stanu powinno być na wyciągnięcie ręki, w końcu tego typu przypadki z nieprzewidzianymi inkantacjami się zdarzają i zazwyczaj są jedynie źródłem żartu.
Viljam nie zakłada, że tym razem może być inaczej – szczególnie, że na terenie świątynnym rzadko kto wśród czarodziejów szuka wrogów.
Bogowie Dziewięciu Światów nie popierają bezbożników.
– Próbowałaś wyjść poza próg? Może to zaklęcie ograniczone przestrzenią?
Opanowanie i zdrowy rozsądek. To one wciąż prowadzą nim w tym dyskursie.
W drodze do skuteczności ich rozmowy, szuka najłatwiejszego rozwiązania.
Viljam nie zbiera ich z gleby, choć jako wprawny obserwator niemal od razu zauważa jej małą bolączkę i rozemocjonowanie. Rozgoryczenie bierze jednak (jak w przypadku poprzednich jej słów) za przywarę młodości i niewiele jest go w stanie przekonać, że może być inaczej... niewiele poza nagłą zmianą komunikatu.
Szanowny Panie Hallström brzmi aż nazbyt oficjalnie i surowo. Niepodobnie do dziecka, nawet tak błyskotliwego jak ona. To z kolei budzi w nim wątpliwość co do zasadności jej „zabawy”.
Czy aby na pewno powinna podchodzić do fantazji z taką powagą?
Forma kontaktu i brzmienie słów przeobraża się w kształt stanowczego rozkazu, któremu przyświeca chęć pozyskania sojusznika, czy też pozyskania uwagi i poważania. To nie próba wciągnięcia go w grę, jak wydawało mu się z początku, a próba przekonania go do siebie. A co za tym idzie, uzyskania realnej pomocy.
Dopiero teraz to zauważa. Tuż przed dokładnymi wyjaśnieniami. To tylko utwierdza go w przekonaniu, że wcześniejsze jego teorie bazowały na błędnych przesłankach. Jako wierny sługa rozumu, nie ma problemu z przyznaniem się do tego:
– Brzmi sensownie... Wybacz, nie zakładałem że może chodzić o magię.
Uśmiecha się przepraszająco, zakładając rękę za kark w niemym zastanowieniu. Wyjaśnienie jej stanu powinno być na wyciągnięcie ręki, w końcu tego typu przypadki z nieprzewidzianymi inkantacjami się zdarzają i zazwyczaj są jedynie źródłem żartu.
Viljam nie zakłada, że tym razem może być inaczej – szczególnie, że na terenie świątynnym rzadko kto wśród czarodziejów szuka wrogów.
Bogowie Dziewięciu Światów nie popierają bezbożników.
– Próbowałaś wyjść poza próg? Może to zaklęcie ograniczone przestrzenią?
Opanowanie i zdrowy rozsądek. To one wciąż prowadzą nim w tym dyskursie.
W drodze do skuteczności ich rozmowy, szuka najłatwiejszego rozwiązania.
Nieznajomy
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:59
Złość przemawiała przed drobne ciałko rudowłosej, która wciąż pozostawała wykpiwana przez los. Trwała w postaci dziecka, patrząc z irytacją na mężczyzny, całkowicie ignorującego kolejne przewrotnego świata galdrów, w którym przyszło im żyć. Niefortunne zdarzenia, przebłyski resztek świadomości, że inkantacje rzucane mogły odbijać się rykoszetami – szczególnie t e r a z, gdy ona sama pozostawała bezsilna.
Tupnęła ponownie nogą, krzyżując wątłe ramiona na piersi. Serce zatrzepotało w piersi, przypominając skrzydła zniewolonego ptaka, zaś oddech spłycił się znacznie, kiedy prawda zaczynała zahaczać o pozory prawdy. Wlepiała więc nadal orzechowe spojrzenie w osobę Viljama, łudząc się, że ten wreszcie odnajdzie racjonalne argumenty, przez które została pozbawiona samej siebie. Siliła się też na stanowczość, swoistego rodzaju butę, dlatego w ten sposób postanowiła zwracać się do mężczyzny, który… Pozostawał jedyną nadzieją.
- A co pan zakładał? Naprawdę na co dzień zdarza się panu rozmawiać z nieznajomymi dziećmi? – spytał nagle, a wzrok spuściła pospiesznie na trzewiki. Smukłe palce zaciskała w piąstki, odczuwając feerię gwałtownych emocji, które nie stanowiły żadnej przeszkody, by odzyskać pozostałości po śladach dorosłej egzystencji.
Uczyniła dwa kroki w przód, potem kolejne, ale w rzeczywistości kręciła się dookoła. Szukała logicznej odpowiedzi, ale ta nie pojawiała się w ścianach czaszki, które były poddawane destrukcji przez huragan rozmyślań. Sądziła, że nieśmieszne żarty pozostawiła za sobą, a świat przyobleczony jest ledwie w ponurość, ale tym razem doświadczała odwrotnych uczuć, którymi karmiona była w latach nastoletniej aury, aniżeli w okresie małżeństwa.
- Tak… Nie… Nie wiem… Jestem zdenerwowana… Nie potrafię rzucać zaklęć – przyznała szczerze, choć w głosie zawibrowała nuta żalu. Chciała poradzić sobie sama, ale im dalej brnęła – tym bardziej traciła przypuszczenia, co jest powodem, dla którego dzień przypominał odwróconą karykaturę parszywego malowidła. - Czy może mi pan pomóc? – błagalny ton zawisł w powietrzu, a uśmiech mimowolnie zmienił się w smutek. Wargi wygięły się w podkówkę, a nosek spuściła na kwintę – nie wiedząc, czego jeszcze może się spodziewać.
Tupnęła ponownie nogą, krzyżując wątłe ramiona na piersi. Serce zatrzepotało w piersi, przypominając skrzydła zniewolonego ptaka, zaś oddech spłycił się znacznie, kiedy prawda zaczynała zahaczać o pozory prawdy. Wlepiała więc nadal orzechowe spojrzenie w osobę Viljama, łudząc się, że ten wreszcie odnajdzie racjonalne argumenty, przez które została pozbawiona samej siebie. Siliła się też na stanowczość, swoistego rodzaju butę, dlatego w ten sposób postanowiła zwracać się do mężczyzny, który… Pozostawał jedyną nadzieją.
- A co pan zakładał? Naprawdę na co dzień zdarza się panu rozmawiać z nieznajomymi dziećmi? – spytał nagle, a wzrok spuściła pospiesznie na trzewiki. Smukłe palce zaciskała w piąstki, odczuwając feerię gwałtownych emocji, które nie stanowiły żadnej przeszkody, by odzyskać pozostałości po śladach dorosłej egzystencji.
Uczyniła dwa kroki w przód, potem kolejne, ale w rzeczywistości kręciła się dookoła. Szukała logicznej odpowiedzi, ale ta nie pojawiała się w ścianach czaszki, które były poddawane destrukcji przez huragan rozmyślań. Sądziła, że nieśmieszne żarty pozostawiła za sobą, a świat przyobleczony jest ledwie w ponurość, ale tym razem doświadczała odwrotnych uczuć, którymi karmiona była w latach nastoletniej aury, aniżeli w okresie małżeństwa.
- Tak… Nie… Nie wiem… Jestem zdenerwowana… Nie potrafię rzucać zaklęć – przyznała szczerze, choć w głosie zawibrowała nuta żalu. Chciała poradzić sobie sama, ale im dalej brnęła – tym bardziej traciła przypuszczenia, co jest powodem, dla którego dzień przypominał odwróconą karykaturę parszywego malowidła. - Czy może mi pan pomóc? – błagalny ton zawisł w powietrzu, a uśmiech mimowolnie zmienił się w smutek. Wargi wygięły się w podkówkę, a nosek spuściła na kwintę – nie wiedząc, czego jeszcze może się spodziewać.
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:59
Absurd zasnuwa ich spotkanie, jak włóczący się pod ścianami budynków cień. Podobnie jak wydłużona w miarę trwającego dnia drobina półmroku, teraz też rozłazi się na szersze partie wraz z kontynuowanym dialogiem mężczyzny i dziecka. Póki bowiem miał ją za dziewczynkę, rozmowa przebiegała naturalnie. Ze znamionami odpowiedzialności, może nawet z odrobiną troski, spoglądał na jej piegowate oblicze, odpowiadając spokojnie i cierpliwie. Teraz, w talerzach zielonych tęczówek, dostrzega nie tylko rozdrażnienie, ale i promyk dojrzałości. Pewną energię kobiecą, których neurony świadomości Viljama nie potrafią przełożyć na obraz jej drobnego, nierozwiniętego jeszcze ciała.
To tak jakby samym już braniem jej na poważnie tu i teraz, robił coś wbrew sobie. Wbrew prawu. Małoletnia i singiel w dojrzałym wieku? Duet podejrzany.
Dlatego właśnie, gdy ona zwraca się do niego per pan, jemu podobne słowa grzęzną w gardle. Zadowala się więc niestosownym w obliczu jej wewnętrznej psyche, ale za to naturalnym dla niego i znacznie bezpieczniejszym, bezpośrednim zwrotem:
– To naprawdę bez znaczenia, co mi się na co dzień zdarza, a co nie. Norny wiją nici w różnych kierunkach, nie każdy z nich jeszcze znamy. Nie każdy musimy rozumieć.
Słowa poglądu ściągnięte na język nie mają w sobie krzty skruchy, czy zrozumienia. Patrzą na sprawę z dwóch różnych perspektyw, bez szans na skrzyżowanie swoich racji. Oboje jednak mają w głowie rozwiązanie ów problemu, co dla Laili może mieć teraz kluczowe znaczenie. Jest to też jednoczesny mianownik, który łączy ich w rozmowie.
– Nie mówiłem o rzucaniu zaklęć. Mówiłem o jego przełamaniu – dookreśla, bo sądząc po jej słowach, jego poprzednia wypowiedź była opacznie przez nią zrozumiana – Jeśli jest to czar ograniczony przestrzenią, na przykład aktywny na terenach świątynnych, wystarczy, że wrócisz tam, skąd przyszłaś… Mówiłaś, że zamiana nastąpiła za progiem bramy, prawda?
Nie dodaje już nic więcej. W zamian za to podaje jej rękę, licząc na to, że ruda przyjmie ją bez zbędnego oporu. Lepiej już w tę stronę, udając jej być może dalekiego wujka, niżeli iść obok małoletniej skrępowanej dziewczynki, wyglądającej na uprowadzoną.
Tak przynajmniej tłumaczy to sobie w głowie, bo w rzeczywistości sam do końca nie wie, czy rękę wyciągnął przez wzgląd na odgrzebaną z kątów świadomości troskę, czy przez rozsądek.
To tak jakby samym już braniem jej na poważnie tu i teraz, robił coś wbrew sobie. Wbrew prawu. Małoletnia i singiel w dojrzałym wieku? Duet podejrzany.
Dlatego właśnie, gdy ona zwraca się do niego per pan, jemu podobne słowa grzęzną w gardle. Zadowala się więc niestosownym w obliczu jej wewnętrznej psyche, ale za to naturalnym dla niego i znacznie bezpieczniejszym, bezpośrednim zwrotem:
– To naprawdę bez znaczenia, co mi się na co dzień zdarza, a co nie. Norny wiją nici w różnych kierunkach, nie każdy z nich jeszcze znamy. Nie każdy musimy rozumieć.
Słowa poglądu ściągnięte na język nie mają w sobie krzty skruchy, czy zrozumienia. Patrzą na sprawę z dwóch różnych perspektyw, bez szans na skrzyżowanie swoich racji. Oboje jednak mają w głowie rozwiązanie ów problemu, co dla Laili może mieć teraz kluczowe znaczenie. Jest to też jednoczesny mianownik, który łączy ich w rozmowie.
– Nie mówiłem o rzucaniu zaklęć. Mówiłem o jego przełamaniu – dookreśla, bo sądząc po jej słowach, jego poprzednia wypowiedź była opacznie przez nią zrozumiana – Jeśli jest to czar ograniczony przestrzenią, na przykład aktywny na terenach świątynnych, wystarczy, że wrócisz tam, skąd przyszłaś… Mówiłaś, że zamiana nastąpiła za progiem bramy, prawda?
Nie dodaje już nic więcej. W zamian za to podaje jej rękę, licząc na to, że ruda przyjmie ją bez zbędnego oporu. Lepiej już w tę stronę, udając jej być może dalekiego wujka, niżeli iść obok małoletniej skrępowanej dziewczynki, wyglądającej na uprowadzoną.
Tak przynajmniej tłumaczy to sobie w głowie, bo w rzeczywistości sam do końca nie wie, czy rękę wyciągnął przez wzgląd na odgrzebaną z kątów świadomości troskę, czy przez rozsądek.
Nieznajomy
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:59
Nie była zdolna przewidzieć absurdalności losu niewinnego spaceru.
Chciała zaczerpnąć jedynie powietrza, rozkoszować się widokiem dawnych budynków, o których starała się zapomnieć, kiedy przebywała w Trondheim. Raz po raz przedzierała się w gąszczu cudacznych ludzi, których nie pamiętała lub nie chciała w rzeczywistości pamiętać.
Serce zatrzepotało w końcu w piersi, kiedy spoglądała na twarz Viljama, starając się odnaleźć w nim iluzję wsparcia, po które nieśmiało wyciągała dziecięce dłonie. Łudziła się, że ten znajdzie odpowiedzi na wszelkie sugestie, które wypowiadała z dozą nieśmiałości, choć nie wierzyła, żen ten będzie w stanie odczynić żartobliwość uroku, jakim przyobleczone ostało jej ciało.
- Lubię rozumieć wszystko, o ile jest trochę nieprawdopodobne – odparła butnie, mierząc go usilnie, starając się za wszelką cenę odnaleźć odpowiedzi na każde z wypowiadanych przez mężczyznę sentencji.
Czas był jednak istotny, toteż nie zamierzała się przekomarzać, posłusznie wsłuchując w sugestie, jakie wypowiadał. Wierzyła mu w ciągu tych kilku momentów, w których ich ścieżki splotły się w nieokreślony sposób.
- Proszę mi wybaczyć… Nie potrafię przełamywać zaklęć - w subtelnej, dziecięcej złośliwości zapragnęła dodać, że może ledwie dostrzec sploty przyszłości, lecz w ostatniej chwili przygryzła język. Wargi mimowolnie powędrowały ku górze, a ona wzruszyła jedynie ramionami, nie wiedząc jak należało na jego pytanie odpowiedzieć, bowiem ta wydawała się być zbyt banalna i nie do zaakceptowania.
- Tak, ale czy możesz mi towarzyszyć? Nie chciałabym skończyć jako dziwne stworzenie, które stanie się pożywką dla łowców… – szepnęła przestraszona, spoglądając na niego z dozą irracjonalnej pewności.
Chciała zaczerpnąć jedynie powietrza, rozkoszować się widokiem dawnych budynków, o których starała się zapomnieć, kiedy przebywała w Trondheim. Raz po raz przedzierała się w gąszczu cudacznych ludzi, których nie pamiętała lub nie chciała w rzeczywistości pamiętać.
Serce zatrzepotało w końcu w piersi, kiedy spoglądała na twarz Viljama, starając się odnaleźć w nim iluzję wsparcia, po które nieśmiało wyciągała dziecięce dłonie. Łudziła się, że ten znajdzie odpowiedzi na wszelkie sugestie, które wypowiadała z dozą nieśmiałości, choć nie wierzyła, żen ten będzie w stanie odczynić żartobliwość uroku, jakim przyobleczone ostało jej ciało.
- Lubię rozumieć wszystko, o ile jest trochę nieprawdopodobne – odparła butnie, mierząc go usilnie, starając się za wszelką cenę odnaleźć odpowiedzi na każde z wypowiadanych przez mężczyznę sentencji.
Czas był jednak istotny, toteż nie zamierzała się przekomarzać, posłusznie wsłuchując w sugestie, jakie wypowiadał. Wierzyła mu w ciągu tych kilku momentów, w których ich ścieżki splotły się w nieokreślony sposób.
- Proszę mi wybaczyć… Nie potrafię przełamywać zaklęć - w subtelnej, dziecięcej złośliwości zapragnęła dodać, że może ledwie dostrzec sploty przyszłości, lecz w ostatniej chwili przygryzła język. Wargi mimowolnie powędrowały ku górze, a ona wzruszyła jedynie ramionami, nie wiedząc jak należało na jego pytanie odpowiedzieć, bowiem ta wydawała się być zbyt banalna i nie do zaakceptowania.
- Tak, ale czy możesz mi towarzyszyć? Nie chciałabym skończyć jako dziwne stworzenie, które stanie się pożywką dla łowców… – szepnęła przestraszona, spoglądając na niego z dozą irracjonalnej pewności.
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Świątynia Nordycka – Nieznajomy: L. Westberg & Bezimienny: V. Hallström Czw 30 Lis - 23:59
- No widzisz... to zupełnie niepodobnie do mnie. Ja lubię rozumieć wszystko, pod warunkiem, że jest to absolutnie prawdopodobne – odpowiedź, jak kamień, ściągnięty grawitacją w dół, opada ciężko na glebę i grzęźnie w mule rozmowy tuż pod ich butami, nie dając ująć się w ramę współczucia.
Mógłby bardziej się postarać, by Laila czuła jego wsparcie i realną chęć pomocy, której zresztą chciał jej udzielić, choć nie wyrażał tego wprost. Wiedział też, że zapewne istnieją pewne słowa, które z łatwiścią by ją uspokoiły i których powinien użyć (tak zrobiłaby większość dorosłych, mając przed sobą personifikację młodości), jeśli chciał zapewnić ją o oddaniu sprawie. Ale nie chciał. To, że wciąż z nią rozmawiał wydawało mu się dostatecznym sygnałem na to, że jest po jej stronie. Zamiast więc marnować czas na szukanie eufemizmów, godzi w nią dojrzałym spojrzeniem i adekwatną do sytuacji szczerością, na jaką w jego oczach Laila zasługuje. W końcu zamknięta w ciele dziecka czy nie, dzieckiem dawno nie jest. Dlatego nie karmi jej pięknymi kłamstami, które miałyby uchronić ją przed brutalnością Norn. Woli szukać rozwiązania w prawdzie.
- Ja też nie umiem przełamać czaru, którego nie znam... ale nie w tym rzecz. Nie wiem, czy dobrze się zrozumieliśmy – przyznaje w końcu, zmęczony tą długą wymianą zdań, która do niczego nie prowadzi. Dogadanie się z nią tego dnia okazuje się wyjątkowo problematyczne i sam już nie wie, czy stoi za tym fakt, iż nie potrafi rozmawiać z dziećmi, czy może tylko z nią. Wzdycha ciężko, czując jak narasta w nim napięcie, wynikające z braku zrozumienia. Sięga jednak po jej dłoń, dając jej wyraźny sygnał, że planuje udać się za bramę wraz z nią i że w związku z tym Laila nie musi się bać łowców, czy innych typów spod ciemnej gwiazdy.
- Chodźmy – ruszają, z wolna zbliżając się do wyjścia.
- Chodzi mi o to, że być może nie musisz robić zupełnie nic, by zakończyć trwanie czaru. Być może wystarczy, że przejdziesz przez bramę i wszystko wróci do normy. Są czary, które obejmują tylko pewną przestrzeń, jakby to ująć… – szuka odpowiedniej metafory, nie będąc pewnym tego, jak wyjaśnić jej to w innych słowach, nich dotychczas – Czar, który jest zamknięty pod kloszem, działa tylko w jego środku. Żeby go przełamać, nie musisz nic robić. Wystarczy wyjść spod klosza... rozumiesz już?
Wraz z zadanym pytaniem przystają tuż przed progiem bramy. Lekki wiatr posuwa w przestrzeni rude pasma jej włosów, gdy zerkając na nią, uśmiecha się lekko.
- Sprawdźmy to – mówi stanowczo, ruszając wraz z dziewczynką do przodu.
Ostatni krok dzieli ich od wyjścia z terenów sanktuarium.
Jedno tylko stąpnięcie ma zawyrokować o tym, czy na powrót stanie się kobietą.
No więc TUP.
Jeden mały krok dla człowieka, a wielki dla cudzej młodości.
Chwila, w której Laila Westberg traci swoją dziecięcą aurę. To już.
- No! To nic tu po mnie, panno Westberg – kwituje zadowolony.
Wypełnienie sukni na powrót kształtami dojrzałości i przerwanie wspólnie budowanej sceny absurdu daje pewną ulgę – zwalnia go z obowiązku dalszej troski nad nią.
Viljam i Laila z tematu
Mógłby bardziej się postarać, by Laila czuła jego wsparcie i realną chęć pomocy, której zresztą chciał jej udzielić, choć nie wyrażał tego wprost. Wiedział też, że zapewne istnieją pewne słowa, które z łatwiścią by ją uspokoiły i których powinien użyć (tak zrobiłaby większość dorosłych, mając przed sobą personifikację młodości), jeśli chciał zapewnić ją o oddaniu sprawie. Ale nie chciał. To, że wciąż z nią rozmawiał wydawało mu się dostatecznym sygnałem na to, że jest po jej stronie. Zamiast więc marnować czas na szukanie eufemizmów, godzi w nią dojrzałym spojrzeniem i adekwatną do sytuacji szczerością, na jaką w jego oczach Laila zasługuje. W końcu zamknięta w ciele dziecka czy nie, dzieckiem dawno nie jest. Dlatego nie karmi jej pięknymi kłamstami, które miałyby uchronić ją przed brutalnością Norn. Woli szukać rozwiązania w prawdzie.
- Ja też nie umiem przełamać czaru, którego nie znam... ale nie w tym rzecz. Nie wiem, czy dobrze się zrozumieliśmy – przyznaje w końcu, zmęczony tą długą wymianą zdań, która do niczego nie prowadzi. Dogadanie się z nią tego dnia okazuje się wyjątkowo problematyczne i sam już nie wie, czy stoi za tym fakt, iż nie potrafi rozmawiać z dziećmi, czy może tylko z nią. Wzdycha ciężko, czując jak narasta w nim napięcie, wynikające z braku zrozumienia. Sięga jednak po jej dłoń, dając jej wyraźny sygnał, że planuje udać się za bramę wraz z nią i że w związku z tym Laila nie musi się bać łowców, czy innych typów spod ciemnej gwiazdy.
- Chodźmy – ruszają, z wolna zbliżając się do wyjścia.
- Chodzi mi o to, że być może nie musisz robić zupełnie nic, by zakończyć trwanie czaru. Być może wystarczy, że przejdziesz przez bramę i wszystko wróci do normy. Są czary, które obejmują tylko pewną przestrzeń, jakby to ująć… – szuka odpowiedniej metafory, nie będąc pewnym tego, jak wyjaśnić jej to w innych słowach, nich dotychczas – Czar, który jest zamknięty pod kloszem, działa tylko w jego środku. Żeby go przełamać, nie musisz nic robić. Wystarczy wyjść spod klosza... rozumiesz już?
Wraz z zadanym pytaniem przystają tuż przed progiem bramy. Lekki wiatr posuwa w przestrzeni rude pasma jej włosów, gdy zerkając na nią, uśmiecha się lekko.
- Sprawdźmy to – mówi stanowczo, ruszając wraz z dziewczynką do przodu.
Ostatni krok dzieli ich od wyjścia z terenów sanktuarium.
Jedno tylko stąpnięcie ma zawyrokować o tym, czy na powrót stanie się kobietą.
No więc TUP.
Jeden mały krok dla człowieka, a wielki dla cudzej młodości.
Chwila, w której Laila Westberg traci swoją dziecięcą aurę. To już.
- No! To nic tu po mnie, panno Westberg – kwituje zadowolony.
Wypełnienie sukni na powrót kształtami dojrzałości i przerwanie wspólnie budowanej sceny absurdu daje pewną ulgę – zwalnia go z obowiązku dalszej troski nad nią.
Viljam i Laila z tematu