:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg
3 posters
Bezimienny
18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:46
18.09.2000
Okolicę znała całkiem dobrze – nie pierwszy raz przemierzała zatłoczone przesmyki pomiędzy poszczególnymi stoiskami na gwarnym targu. Pamiętała jeszcze z czasów, gdy studiowała, że jej znajomi przepadali za tym miejscem. Chociaż, gdy wyciągnęli ją tutaj jako świeżynkę, zupełnie nie obeznaną i nieco płochą, nie potrafiła odnaleźć się w zgiełku, ścisku i karuzeli kolorów. Z każdą kolejną wizytą uczyła się, by odczuwać ogromną ekscytację, niecierpliwość przebierających miejscu nóg, które rwały się do kluczenia pomiędzy zwiedzającymi i kupującymi. Samo doświadczenie targu jako miejsca, nie mogło jednak równać się z tym, co w sobie krył – przedmioty na pozór zupełnie niepotrzebne, może nieco dziwaczne dla nieobeznanego, kusiły. Lubiła porównywać poszczególne kramiki do stanowisk archeologicznych, których przekopywanie było niezwykle satysfakcjonujące, chociaż zamiast ziemi, zgliszczy i ruiny, musiała przerzucać niezliczone ilości przedmiotów tandetnych i nic nie wartych. Jakaż jednak satysfakcja towarzyszyła jej, gdy jeden na kilkaset przedmiotów okazywał się czymś niezwykłym i krzyczącym, aby zabrać go ze sobą i dołączyć do prywatnej kolekcji.
Obserwowała otoczenie spod przydługiej krzywki, opadającej niesfornie na błękitne oczy; przeciskając się pomiędzy kolejnymi gapiami, nie wkładała w to zbytniego wysiłku, gdyż szczupła sylwetka idealnie sprawdzała się w takich miejscach, a wzrost pozwalał, aby świat nie ginął jej w masie ludzkich ciał. Jedyne, co irytowało ją nieco, sprowadzało się do ludzi, którzy blokowali dostęp do poszczególnych stanowisk i pomimo ogólnego braku zainteresowania, nie pozwalali, by inni zbliżyli się choć trochę. Początkowo próbowała grzecznie przepraszać, z czego zrezygnowała na rzecz używania własnych łokciu, w celu torowania sobie drogi. Poruszanie się główną arterią targu nie należało do najprzyjemniejszych, stąd po czasie zdecydowała jednak, że usunie się nieco, być może z korzyścią, gdyż mniejsze zbiory sprzedawców nie oznaczały braku możliwości odnalezienia czegoś ciekawego. Kierując się nieco w prawo od wejścia, odnalazła upragniony spokój i możliwość, by odetchnąć pełną piersią. Jeśli dobrze pamiętała, powinna znaleźć tu więcej książek oraz drobnej biżuterii. Zawsze zachwycało ją to, że w tak małym miejscu można odnaleźć przedmioty, których zazdrościli handlarze z Midgardu. Nie dziwiło więc, zagęszczenie galdrów, Tym razem, przywiodła ją tu nuda, pragnienie wykonania jakiegokolwiek ruchu, gdy mieszkanie ziało pustką, a galerię musiała zamknąć z uwagi na drobny remont odbywający się przed kamienicą, w której wynajmowała piętro.
Jak zwykle wiodła ją tu również pokusa i przeczucie, że w tak popularnym miejscu, być może uda się jej spotkać kogoś znajomego, wszak przyjaciele z lat studiów bywali tu bardzo często, a jedna ze starszych koleżanek – Jentine – zajmowała się skupem i sprzedażą kolekcjonerskich wydań galdryjskich ksiąg i zwykle stacjonowała w zachodniej części targu. Nim jednak Lumikki zdecydowała się skierować tam swoje kroki, postanowiła poświęcić odrobinę więcej niż tylko chwilę na dokładne przeczesanie ciekawszych straganów. Zdawało się to nie lada wyczynem, jednak ciekawska natura panny Oldenburg skłaniała ją do pochylenia się nad każdym oglądanym przedmiotem, by ocenić, chociaż wstępnie, wartość, jaką mogły przedstawiać. Na dłuższy moment zatrzymała ją niewielka lada, na której, pod szklaną witrynką, leżały ciasno ułożone zawieszki oraz całkiem obiecująco wyglądające brakteaty z bitymi runami i niewielkimi obrazkami po środku. Dość popularne, acz przykuwające uwagę. Pochyliła się, aby obejrzeć je z bliska, nim poprosi sprzedającego o ewentualne wydobycie cieniutkich blaszek spod bezpiecznej bariery w postaci szkła.
Nieznajomy
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:46
Z łatwością – z dziecięcą naiwnością – w pełni świadomie poddaje się czarowi, jaki emanuje z każdego zakątka, z każdego stoiska, z każdego przedmiotu, wykrzykiwanych raz po raz donośnymi głosami zachęt, prowadzonych półszeptami rozmów, wymiany jednoznacznych spojrzeń pomiędzy sprzedawcami, kupującymi czy zachłyśniętymi urokiem targu lunatykami, błądzącymi w nieokreślonej ekstazie wąskimi przejściami pomiędzy straganami. Mógłby być jednym z nich – w odczuciach niektórych niemal na pewno za takiego uchodzi – lawirując jakby nie w pełni świadomie między stoiskami; pajęczymi palcami czepiając się ludzi, blatów stołów i stolików, eksponatów puszczających mu perskie oko spoza prześwitów ludzkich ciał; szukając czegoś, co poza kokieteryjnym przyciąganiem wzorku, zacznie do niego naprawdę przemawiać, szeptać czułe zapewnienia o opływającej w triumfy przyszłości.
Za każdym razem, jak ćma mamiony blaskiem obietnic tajemnic zatopionych we wdzięczących się przed kupującymi przedmiotach, z premedytacją daje się naciąć na niezwykłe okazje. Pozwala zapamiętywać swoją twarz, swoje preferencje, w kółko, zapamiętale, zajadle, jak zepsuta maszyna powtarza nazwy tych samych przedmiotów, tych samych miejsc, tych samych stworzeń; jak wybitny uczniak recytuje nieustannie te same nazwiska. Enigmatycznie brzmiące zlepki sylab torują mu drogę coraz głębiej, coraz dalej ku sprzedawcom i stoiskom, które nawet w takim miejscu pozostają ukryte dla nieobeznanego z mistycznymi zagadnieniami amatora – ku ludziom, których pozornie obłąkańcze bajdurzenia o klątwach, duchach i nadprzyrodzonych mocach przyjmuje z niezachwianą powagą.
To właśnie ona – powaga, powaga i upór, tytaniczna wytrwałość w codwutygodniowym przepływaniu nurtem rzeki dusz zalewającej targ – pozwoliły mu przejść przez kolejne drzwi, o których istnieniu skutecznie udawał, że nie wie, dając prowadzić się jak dziecko we mgle wprost ku upatrzonemu cztery miesiące wcześniej celowi. To mógł być wyłącznie przypadek – zbieg okoliczności, uśmiech losu, makabryczny, boski żart – że w niedługim czasie po pierwszym morderstwie w Midgardzie, jeden z jego pośredników przekazał mu do upłynnienia rytualny nóż. Stępione zębem czasu ostrze nosiło na sobie ślady nie tylko minionych wieków, ale przede wszystkim szkarłatnej posoki przyległej do ścianek wgłębień wyrytych w kamieniu, a na pierwszy (i każdy kolejny) rzut oka coraz bardziej przywodzących runiczne inskrypcje klątw. To może być wyłącznie pobożne życzenie, by wręczony mu przedmiot posiadał więcej niż wartość historyczną. I wreszcie okazać może się zgubą, jeśli osoba, z którą ma przyjść mu się spotkać (dziś? za tydzień? miesiąc? Granica (nie)cierpliwości zaczynała topnieć, a grunt coraz szybciej usuwa mu się spod nóg), będzie mieć jakikolwiek kręgosłup moralny nie nadający się do naginania wedle odłamków rzeczywistości przedstawiających ją w zupełnie innym świetle.
Najpierw jednak musi wydostać się z bagna arogancji, jakie pochłonęło go, w które dał się wciągnąć, gdy bez zastanowienia, jak za błędnym ognikiem, podążył za informacją o badaczu, który będzie w stanie mu pomóc. Bezimienna, bezkształtna sylwetka oślepiała swoim blaskiem wszystkie inne wątpliwości i niedogodności, z których najpoważniejszą przeszkodę stanowił brak jakichkolwiek informacji o tożsamości tajemniczego naukowca. Doświadczenie w poszukiwaniu igieł w stogu siana bledło w świetle rzeczywistości i jedynie Jentine, niczym mityczny Bifröst, łączyła go z enigmatycznym wybawieniem, na spotkanie z którym gotów był poświecić ostatki opanowania.
Za każdym razem, jak ćma mamiony blaskiem obietnic tajemnic zatopionych we wdzięczących się przed kupującymi przedmiotach, z premedytacją daje się naciąć na niezwykłe okazje. Pozwala zapamiętywać swoją twarz, swoje preferencje, w kółko, zapamiętale, zajadle, jak zepsuta maszyna powtarza nazwy tych samych przedmiotów, tych samych miejsc, tych samych stworzeń; jak wybitny uczniak recytuje nieustannie te same nazwiska. Enigmatycznie brzmiące zlepki sylab torują mu drogę coraz głębiej, coraz dalej ku sprzedawcom i stoiskom, które nawet w takim miejscu pozostają ukryte dla nieobeznanego z mistycznymi zagadnieniami amatora – ku ludziom, których pozornie obłąkańcze bajdurzenia o klątwach, duchach i nadprzyrodzonych mocach przyjmuje z niezachwianą powagą.
To właśnie ona – powaga, powaga i upór, tytaniczna wytrwałość w codwutygodniowym przepływaniu nurtem rzeki dusz zalewającej targ – pozwoliły mu przejść przez kolejne drzwi, o których istnieniu skutecznie udawał, że nie wie, dając prowadzić się jak dziecko we mgle wprost ku upatrzonemu cztery miesiące wcześniej celowi. To mógł być wyłącznie przypadek – zbieg okoliczności, uśmiech losu, makabryczny, boski żart – że w niedługim czasie po pierwszym morderstwie w Midgardzie, jeden z jego pośredników przekazał mu do upłynnienia rytualny nóż. Stępione zębem czasu ostrze nosiło na sobie ślady nie tylko minionych wieków, ale przede wszystkim szkarłatnej posoki przyległej do ścianek wgłębień wyrytych w kamieniu, a na pierwszy (i każdy kolejny) rzut oka coraz bardziej przywodzących runiczne inskrypcje klątw. To może być wyłącznie pobożne życzenie, by wręczony mu przedmiot posiadał więcej niż wartość historyczną. I wreszcie okazać może się zgubą, jeśli osoba, z którą ma przyjść mu się spotkać (dziś? za tydzień? miesiąc? Granica (nie)cierpliwości zaczynała topnieć, a grunt coraz szybciej usuwa mu się spod nóg), będzie mieć jakikolwiek kręgosłup moralny nie nadający się do naginania wedle odłamków rzeczywistości przedstawiających ją w zupełnie innym świetle.
Najpierw jednak musi wydostać się z bagna arogancji, jakie pochłonęło go, w które dał się wciągnąć, gdy bez zastanowienia, jak za błędnym ognikiem, podążył za informacją o badaczu, który będzie w stanie mu pomóc. Bezimienna, bezkształtna sylwetka oślepiała swoim blaskiem wszystkie inne wątpliwości i niedogodności, z których najpoważniejszą przeszkodę stanowił brak jakichkolwiek informacji o tożsamości tajemniczego naukowca. Doświadczenie w poszukiwaniu igieł w stogu siana bledło w świetle rzeczywistości i jedynie Jentine, niczym mityczny Bifröst, łączyła go z enigmatycznym wybawieniem, na spotkanie z którym gotów był poświecić ostatki opanowania.
Bezimienny
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:46
Brakteaty mogły zajmować ją kolejnych kilka godzin. Z nawet najprostszego przedmiotu potrafiła wyłuskać coś niezwykle istotnego, wymagającego jej niepodzielnej uwagi. Pochylając się nad witryną śledziła nieregularne kształty blaszek, wyraźnie nadgryzionych zębem czasu. Prześledziła każdy z obrazków – wojownik, galdr, kapłan i rybak. Niewielkie dzieła sztuki wybijane często masowo, rozsiane po całym terytorium Skandynawii. Widziała ich wiele, nie każdy zasługiwał na cenę, którą oczekiwali sprzedawcy. Westchnęła cicho, gdy błękit oczu padł na drobny zapis na karteczce obok cieniutkich okręgów. Nie, zdecydowanie nie był to koszt, który zamierzała dzisiaj ponieść – nie za takie „znaleziska”. Owszem piękne w swej misterności, jednak wciąż nazbyt popularne, w stanie wyraźnie wskazującym na niedbałe przechowywanie. Sprzedawca mruknął gdzieś ponad głową dziewczyny, gdy ta zbyt długo rozmyślała nad brakteatami. Lumikki zadarła głowę spoglądając na rosłego mężczyznę o brodzie tak długiej, że musiał zawiesić ją na pasku spodni, aby nie potknąć się przy kolejnych krokach. Słodki dziewczęcy uśmiech postarał się o to, aby szybko ułagodzić zniecierpliwione rysy twarzy i niezadowolony pomruk, który zwiastował, że prawdopodobnie odstrasza mu kolejnych klientów.
Tym razem dała za wygraną, nie zamierzała wdawać się w dyskusje, gdyż miała inny cel wyprawy – w innych okolicznościach, z miłą chęcią wymieniłaby kilka uwag ze sprzedawcą. Kiwnęła głową przepraszająco i odeszła od małej witrynki, przechodząc pomiędzy kolejnymi straganami i stłoczonymi galdrami. Godziny topniały nieubłaganie, przybliżając ją do momentu, w którym miała spotkać się z Jentine. Wcześniej otrzymała od niej niezwykle enigmatyczną korespondencję, z której nie wynikało nic konkretnego ponad konieczność spotkania przy najbliższej możliwej wolnej chwili. Znając usposobienie swojej przyjaciółki, nie spodziewała się czegoś wielkiego. Jen od zawsze słynęła z ubierania najprostszych sytuacji w słowa, które wszystko niezwykle komplikowały i nadawały otoczki niezwykłości.
Stukot drobnych stóp nikł w hałasie podnoszonym przez sprzedawców i ich klientów, jednak ten nie potrafił zagłuszyć pamięci dobrze utartej drogi. Niezmiennej od kilu lat, kiedy Jentine opuściła akademię i porzuciła marzenia o kolejnych wyprawach badawczych. Lumikki początkowo próbowała zrozumieć dlaczego jej zapał tak szybko stopniał, jednak widząc okrągłą, okalaną złocistymi lokami twarz i błysk w zielonych oczach – nie musiała przeprowadzać wnikliwych analiz. Przyjaciółka dopiero tutaj, na zwykłym targu w Oslo, odnalazła swoje miejsce, które odcinało wyraźnym konturem jej prawdziwą sylwetkę. Nic ponad to nie miało znaczenia.
Ciężkie zasłony niewielkiego straganu, oddzielały antykwariat od otwartych boksów pobliskich kupców. Odsłaniając zakurzoną kotarę w kolorze spłowiałej purpury przeniknęła przez półmrok i zapach starych tomiszczy. Pomieszczenie było puste, migotliwe od niewielkiej lampki oliwnej zawieszonej tuż przy prowizorycznym daszku. Niezmienne, piękne w swej prostocie i urzekające aurą tajemnicy. Oldenburg pochłonęła łapczywie mieszankę doznań zmysłowych przy pierwszym głębokim wdechu.
– Jentine? – Dźwięczny głos młodej archeolog został przytłumiony miękkością materiału na ścianach oraz ilością zgromadzonych przez Jentine książek. Poruszenie za niewielką ladą utwierdziło ją w przekonaniu, że znajoma twarz wkrótce wykwitnie tuż przed jej nosem, więc zajęła się pobieżnym przeglądaniem kolejnych półek w poszukiwaniu interesujących tytułów. – Co to za niespodzianka? – Wyrzuciła jeszcze, nim sięgnęła po oprawiony w skórę, bogato ilustrowany atlas nieba. Astronomia nigdy nie była jej mocną stroną, chociaż to, co znajdowało się ponad galdryjskimi głowami potrafiło pobudzać wyobraźnię. Starannie rozrysowane mapy zajęły ją na tyle, że przestała rejestrować wszelakie bodźce dochodzące spoza jej bańki uwagi.
Tym razem dała za wygraną, nie zamierzała wdawać się w dyskusje, gdyż miała inny cel wyprawy – w innych okolicznościach, z miłą chęcią wymieniłaby kilka uwag ze sprzedawcą. Kiwnęła głową przepraszająco i odeszła od małej witrynki, przechodząc pomiędzy kolejnymi straganami i stłoczonymi galdrami. Godziny topniały nieubłaganie, przybliżając ją do momentu, w którym miała spotkać się z Jentine. Wcześniej otrzymała od niej niezwykle enigmatyczną korespondencję, z której nie wynikało nic konkretnego ponad konieczność spotkania przy najbliższej możliwej wolnej chwili. Znając usposobienie swojej przyjaciółki, nie spodziewała się czegoś wielkiego. Jen od zawsze słynęła z ubierania najprostszych sytuacji w słowa, które wszystko niezwykle komplikowały i nadawały otoczki niezwykłości.
Stukot drobnych stóp nikł w hałasie podnoszonym przez sprzedawców i ich klientów, jednak ten nie potrafił zagłuszyć pamięci dobrze utartej drogi. Niezmiennej od kilu lat, kiedy Jentine opuściła akademię i porzuciła marzenia o kolejnych wyprawach badawczych. Lumikki początkowo próbowała zrozumieć dlaczego jej zapał tak szybko stopniał, jednak widząc okrągłą, okalaną złocistymi lokami twarz i błysk w zielonych oczach – nie musiała przeprowadzać wnikliwych analiz. Przyjaciółka dopiero tutaj, na zwykłym targu w Oslo, odnalazła swoje miejsce, które odcinało wyraźnym konturem jej prawdziwą sylwetkę. Nic ponad to nie miało znaczenia.
Ciężkie zasłony niewielkiego straganu, oddzielały antykwariat od otwartych boksów pobliskich kupców. Odsłaniając zakurzoną kotarę w kolorze spłowiałej purpury przeniknęła przez półmrok i zapach starych tomiszczy. Pomieszczenie było puste, migotliwe od niewielkiej lampki oliwnej zawieszonej tuż przy prowizorycznym daszku. Niezmienne, piękne w swej prostocie i urzekające aurą tajemnicy. Oldenburg pochłonęła łapczywie mieszankę doznań zmysłowych przy pierwszym głębokim wdechu.
– Jentine? – Dźwięczny głos młodej archeolog został przytłumiony miękkością materiału na ścianach oraz ilością zgromadzonych przez Jentine książek. Poruszenie za niewielką ladą utwierdziło ją w przekonaniu, że znajoma twarz wkrótce wykwitnie tuż przed jej nosem, więc zajęła się pobieżnym przeglądaniem kolejnych półek w poszukiwaniu interesujących tytułów. – Co to za niespodzianka? – Wyrzuciła jeszcze, nim sięgnęła po oprawiony w skórę, bogato ilustrowany atlas nieba. Astronomia nigdy nie była jej mocną stroną, chociaż to, co znajdowało się ponad galdryjskimi głowami potrafiło pobudzać wyobraźnię. Starannie rozrysowane mapy zajęły ją na tyle, że przestała rejestrować wszelakie bodźce dochodzące spoza jej bańki uwagi.
Nieznajomy
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:46
Duszny, upajający zapach minionych wieków, międzypokoleniowej wiedzy, doświadczenia kształtującego kolejne generacje galdrów zamknięty, zaklęty na pergaminowych, kruchych kartach cymeliów, w atlasach kryjących między solidnymi, materiałowymi okładkami drobne, sekretne linie map i wykresów dawnej Skandynawii, pomiędzy pożółkłymi, wytartymi przez setki opuszków stronicami opasłych, pękatych od zgromadzonych w środku oceanów słów woluminów, unosi się w ograniczonej kotarami przestrzeni. Magia tego miejsca paradoksalnie wydaje się bardziej żywa niż jakakolwiek, z którą przyszło mu mieć do czynienia. Za każdym razem zachłannie daje jej się omotać, opętać, zaciągnąć na tereny obce, jeszcze nie całkiem poznane, których sekrety odkrywa bez skrępowania konwenansami, łapczywie, bezwstydnie spijając je z wydzieranych życiu pucharów. Tylko i aż tyle może; na tyle sobie pozwala – szturmem sięga po to, co bezprawnie zostało mu odebrane. Ta chciwość – rozpaczliwe pożądanie zakazanego – przyszła do niego z czasem, jak do dzikiego zwierzęcia, oswajając z potrzebą, którą zdusili w nim opiekunowie: rodzice, profesorowie, niemi na dziecięce prośby bogowie. Magia, choćby uśpiona, tworzyła go w takim samym stopniu, jak resztę galdryjskiej społeczności; w takim samym stopniu mógł – powinien – korzystać z jej dobrodziejstw, bez ograniczeń narzuconych ubytkami.
Z nabożnością, której niegdyś mu brakowało, sięga po kolejne księgi, wzrokiem wodząc po słowach, którym nie jest w stanie nadać mocy sprawczej. Bez lęku o konsekwencje, szepce pod nosem zaklęcia mogące we właściwych ustach sprowadzić na Oslo niewyobrażalne kataklizmy – testuje boską wolę, jakby dostatecznie długie powtarzanie inkantacji, jak mantry, sprowokuje asgardzkich władców do wymierzenia weń kary, rozbudzenia zastygłej w klątwie snu cząstki magii, splugawienia ust cierpieniem bezimiennych mieszkańców stolicy kraju. Spokój zakorzeniony jest jednak głęboko w trwającej sytuacji – nie dzieje się nic poza mruczandem mącącym względną ciszę stoiska. Może to kwestia braku determinacji, niewystarczającej chęci uwolnienia pożogi gniewu trawiącej go od środka. A może, tak po prostu, jest jednym z tych absolutnie wadliwych elementów społeczności.
Podrywa głowę znad tymczasowej lektury, gdy spomiędzy zasłon do środka prześlizguje się najpierw ostrze promieni słonecznych, a później kobieca sylwetka, czujnie wodząc spojrzeniem od jednej kobiety do drugiej, gotowy w ułamku chwili przenieść ciężar zainteresowania ze studiowanych ksiąg na właściwą rozmowę.
- To raczej pytanie do niego. – Jentine oszczędnym gestem głowy wskazuje na Loara. – Więc może zostawię was… samych – dodaje z przekąsem, przechodząc jedynie kawałek dalej, ku drugiemu krańcowi straganu.
Nie zamierza tracić czasu na czcze pogaduszki, na utwierdzanie się w pewności, że wreszcie dotarł do właściwej osoby; roztrwonił go już nazbyt wiele, by móc pozwolić sobie na opieszałość na półmetku. Dłonią sięga po zawiniątko bezpiecznie schowane w wewnętrznej kieszeni dżinsowej kurtki – problem spędzający mu w ostatnich miesiącach sen z powiek, owinięty dokładnie bawełnianym kawałkiem materiału.
- Podobno ta zabawka mogłaby cię zainteresować. – Podobno stanowi słowo-klucz; wytrych, który otworzy kolejne drzwi albo zablokuje mu to przejście raz na zawsze. – Oczywiście, gdyby miała jakąkolwiek wartość historyczną – dodaje chwilę potem, a w powietrzu zawisa niedopowiedzenie zbyt jasne, by artykułować je na głos. Gdyby noszący ślady inskrypcji nóż posiadał walory wyłącznie estetyczne, nie mieliby o czym rozmawiać – albo splótłby ich losy kłopotem poważniejszym niż nieporozumienie.
Z nabożnością, której niegdyś mu brakowało, sięga po kolejne księgi, wzrokiem wodząc po słowach, którym nie jest w stanie nadać mocy sprawczej. Bez lęku o konsekwencje, szepce pod nosem zaklęcia mogące we właściwych ustach sprowadzić na Oslo niewyobrażalne kataklizmy – testuje boską wolę, jakby dostatecznie długie powtarzanie inkantacji, jak mantry, sprowokuje asgardzkich władców do wymierzenia weń kary, rozbudzenia zastygłej w klątwie snu cząstki magii, splugawienia ust cierpieniem bezimiennych mieszkańców stolicy kraju. Spokój zakorzeniony jest jednak głęboko w trwającej sytuacji – nie dzieje się nic poza mruczandem mącącym względną ciszę stoiska. Może to kwestia braku determinacji, niewystarczającej chęci uwolnienia pożogi gniewu trawiącej go od środka. A może, tak po prostu, jest jednym z tych absolutnie wadliwych elementów społeczności.
Podrywa głowę znad tymczasowej lektury, gdy spomiędzy zasłon do środka prześlizguje się najpierw ostrze promieni słonecznych, a później kobieca sylwetka, czujnie wodząc spojrzeniem od jednej kobiety do drugiej, gotowy w ułamku chwili przenieść ciężar zainteresowania ze studiowanych ksiąg na właściwą rozmowę.
- To raczej pytanie do niego. – Jentine oszczędnym gestem głowy wskazuje na Loara. – Więc może zostawię was… samych – dodaje z przekąsem, przechodząc jedynie kawałek dalej, ku drugiemu krańcowi straganu.
Nie zamierza tracić czasu na czcze pogaduszki, na utwierdzanie się w pewności, że wreszcie dotarł do właściwej osoby; roztrwonił go już nazbyt wiele, by móc pozwolić sobie na opieszałość na półmetku. Dłonią sięga po zawiniątko bezpiecznie schowane w wewnętrznej kieszeni dżinsowej kurtki – problem spędzający mu w ostatnich miesiącach sen z powiek, owinięty dokładnie bawełnianym kawałkiem materiału.
- Podobno ta zabawka mogłaby cię zainteresować. – Podobno stanowi słowo-klucz; wytrych, który otworzy kolejne drzwi albo zablokuje mu to przejście raz na zawsze. – Oczywiście, gdyby miała jakąkolwiek wartość historyczną – dodaje chwilę potem, a w powietrzu zawisa niedopowiedzenie zbyt jasne, by artykułować je na głos. Gdyby noszący ślady inskrypcji nóż posiadał walory wyłącznie estetyczne, nie mieliby o czym rozmawiać – albo splótłby ich losy kłopotem poważniejszym niż nieporozumienie.
Bezimienny
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:47
Strony księgi szeleściły rytmicznie, gdy przerzucała kolejne karty z nakreślonymi mapami nieba. Niewiele trzeba było jednak, aby na powrót pojawiła się jej czujność, która nakazywała spokojne rozglądanie się po niewielkim straganie Jentine. Dobrze znany głos przyjaciółki wybrzmiał krótko po tym, gdy wyrzekła pytanie dotyczące okoliczności ich spotkania. Nie wątpiła w to, że Jen nie pozwoliłaby sobie na to, aby zwodzić ją słowami i stwarzać jedynie pozór wartościowego. Obecność zupełnie nowa i nosząca znamiona zaniepokojenia, przebiła się przez gęstniejące powietrze pod grubymi płachtami oddzielającymi dorobek Jentine od reszty targu. Błękitne oczy Oldenburg poszybowały w rzeczoną stronę i szybko zlustrowały sylwetkę mężczyzny. Pół sekundy za długo studiowała jego profil wynurzający się z półmroku i setek drobin kurzu kołujących w szaleńczym tańcu pozornie bez składu i ładu.
Chociaż całkiem młoda, Lumikki nie pierwszy raz spotykała się pod płaszczykiem tajemnicy i niedopowiedzeń, tak mnogich jak rzeczone wcześniej okruszyny brudu i duchoty. Być może nie zdawała sobie sprawy z ewentualnych konsekwencji, jednak niepewność była pożywką idealną dla spragnionego ruchu ciała. Zastój ją nużył, męczył okropnie, każdą przeciągającą się w nieskończoność chwilą, stąd ciągłe poszukiwanie tego, co mogło chociaż na moment przerwać monotonię codzienności.
Nie pozwoliła sobie na uśmiech, gdyż na ten było zdecydowanie za wcześnie. Póki nie przemówił oczekiwała, ze spokojem gładząc fragment księgi lekko chropowaty od zadrukowanej strony. Kątem oka wyłapała ostatnie zdanie zakończone niewielką kropką, po czym zatrzasnęła atlas nie szczędząc głuchego stukotu. Poruszenie powietrza wzbiło ponownie ku górze tumany kurzu, które zakręciły ją przez chwilę w nosie. Powstrzymała kichnięcie, pocierając czubek nosa szczupłym palcem. Być może nie powinna szafować tak czasem, jednak nie potrafiła odmówić sobie dawkowania zaistniałej chwili nieco dłużej, niż wymagałaby tego ostrożność. Jentine utonęła całkiem w mroku straganu, pozostawiając ją sam na sam z człowiekiem, o którym nie miała nawet mglistego pojęcia – podając go ocenie jedynie ze względu na powierzchowność, co mogło okazać się najbardziej zgubną praktyką. Atlas nieba wylądował na swoim miejscu, a puste dłonie Lumikki podążyły ku sobie, zaplatając się na wysokości podbrzusza, oczekując na kolejne wyjaśnienia, które faktycznie padły chwilę później z ust mężczyzny.
Zawsze chodziło o przedmioty – te warte faktycznej uwagi i takie, które jedynie pretendowały do miana cokolwiek wnoszących do historii. Nie wiedziała, co czeka ją dzisiaj, gdyż tajemnicze zawiniątko, po które sięgnął nieznajomy, nie zdradzało wiele. Dłoń Lumikki machinalnie podążyła do medalionu zawieszonego na szyi – jakby stanowiło to pierwszy z wielu elementów i zabiegów, które miały pomóc jej rozeznać się w zaistniałej sytuacji. Jeśli ów przedmiot miał okazać się niebezpiecznym, zawieszka po wykonaniu odpowiedniego ruchu palcem powinna zmienić swój wygląd. Nim jednak to miało nastąpić, musiała wykonać ruch – pierwszy, lecz wciąż dość oszczędny i dający do zrozumienia, że pomimo niezwykle emocjonalnego usposobienia, zwykła zachowywać pozory opanowania i profesjonalizmu. Postąpiła nieco do przodu, prawą dłonią muskając wciąż zawieszkę, która zdobiła jej szyję, lewą wyciągnęła nieco przed siebie oczekując na to, co zrobi nieznajomy. Jeśli miała dowiedzieć się czegokolwiek o znalezisku, musiała je zbadać własnoręcznie, odwijając ze szmatki, którą zostało osłonięte.
– Przekonajmy się – wyrzekła w końcu, przekrzywiając lekko głowę. Zamierzała skonfrontować przekazane informacje z tym, co można było powiedzieć prawdziwie o przedmiocie. Palec podążył po wierzchu amuletu Gersimi – znacząc runę Sowilo. Lumikki czekała na reakcję materiału zawieszki – gotowa by cofnąć rękę, jeśli złoto zmieni się w pulsującą czerwień. Jedynym co się wydarzyło, było ocieplenie się metalu pod wpływem dotyku dziewczyny. Teraz już zupełnie pewna, chociaż klątwa z całą pewnością zamanifestowałaby swoją obecność o wiele wcześniej, wysunęła lewą rękę w oczekiwaniu na przekazanie pakunku.
Chociaż całkiem młoda, Lumikki nie pierwszy raz spotykała się pod płaszczykiem tajemnicy i niedopowiedzeń, tak mnogich jak rzeczone wcześniej okruszyny brudu i duchoty. Być może nie zdawała sobie sprawy z ewentualnych konsekwencji, jednak niepewność była pożywką idealną dla spragnionego ruchu ciała. Zastój ją nużył, męczył okropnie, każdą przeciągającą się w nieskończoność chwilą, stąd ciągłe poszukiwanie tego, co mogło chociaż na moment przerwać monotonię codzienności.
Nie pozwoliła sobie na uśmiech, gdyż na ten było zdecydowanie za wcześnie. Póki nie przemówił oczekiwała, ze spokojem gładząc fragment księgi lekko chropowaty od zadrukowanej strony. Kątem oka wyłapała ostatnie zdanie zakończone niewielką kropką, po czym zatrzasnęła atlas nie szczędząc głuchego stukotu. Poruszenie powietrza wzbiło ponownie ku górze tumany kurzu, które zakręciły ją przez chwilę w nosie. Powstrzymała kichnięcie, pocierając czubek nosa szczupłym palcem. Być może nie powinna szafować tak czasem, jednak nie potrafiła odmówić sobie dawkowania zaistniałej chwili nieco dłużej, niż wymagałaby tego ostrożność. Jentine utonęła całkiem w mroku straganu, pozostawiając ją sam na sam z człowiekiem, o którym nie miała nawet mglistego pojęcia – podając go ocenie jedynie ze względu na powierzchowność, co mogło okazać się najbardziej zgubną praktyką. Atlas nieba wylądował na swoim miejscu, a puste dłonie Lumikki podążyły ku sobie, zaplatając się na wysokości podbrzusza, oczekując na kolejne wyjaśnienia, które faktycznie padły chwilę później z ust mężczyzny.
Zawsze chodziło o przedmioty – te warte faktycznej uwagi i takie, które jedynie pretendowały do miana cokolwiek wnoszących do historii. Nie wiedziała, co czeka ją dzisiaj, gdyż tajemnicze zawiniątko, po które sięgnął nieznajomy, nie zdradzało wiele. Dłoń Lumikki machinalnie podążyła do medalionu zawieszonego na szyi – jakby stanowiło to pierwszy z wielu elementów i zabiegów, które miały pomóc jej rozeznać się w zaistniałej sytuacji. Jeśli ów przedmiot miał okazać się niebezpiecznym, zawieszka po wykonaniu odpowiedniego ruchu palcem powinna zmienić swój wygląd. Nim jednak to miało nastąpić, musiała wykonać ruch – pierwszy, lecz wciąż dość oszczędny i dający do zrozumienia, że pomimo niezwykle emocjonalnego usposobienia, zwykła zachowywać pozory opanowania i profesjonalizmu. Postąpiła nieco do przodu, prawą dłonią muskając wciąż zawieszkę, która zdobiła jej szyję, lewą wyciągnęła nieco przed siebie oczekując na to, co zrobi nieznajomy. Jeśli miała dowiedzieć się czegokolwiek o znalezisku, musiała je zbadać własnoręcznie, odwijając ze szmatki, którą zostało osłonięte.
– Przekonajmy się – wyrzekła w końcu, przekrzywiając lekko głowę. Zamierzała skonfrontować przekazane informacje z tym, co można było powiedzieć prawdziwie o przedmiocie. Palec podążył po wierzchu amuletu Gersimi – znacząc runę Sowilo. Lumikki czekała na reakcję materiału zawieszki – gotowa by cofnąć rękę, jeśli złoto zmieni się w pulsującą czerwień. Jedynym co się wydarzyło, było ocieplenie się metalu pod wpływem dotyku dziewczyny. Teraz już zupełnie pewna, chociaż klątwa z całą pewnością zamanifestowałaby swoją obecność o wiele wcześniej, wysunęła lewą rękę w oczekiwaniu na przekazanie pakunku.
Nieznajomy
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:47
Wężowe cielsko zniecierpliwienia, pełnego napięcia oczekiwania na to, co dalej, oplata go, zaciskając się bezlitośnie na piersi, by w mgnieniu chwili pozbawić go resztek opanowania – pozostałości po odpadkach braku zainteresowania, jaki stara się w podobnych sytuacjach pielęgnować, byleby nie dać pokazać po sobie, że mogłoby mu zależeć bardziej niż wypada. Już z tym nie walczy. Pozwala, by pionowa rysa rozdrażnienia wkradła się pomiędzy zmarszczone brwi, kiedy obserwuje, jak kobieta niespiesznie podąża w jego stronę – jakby się z nim przekomarzała. Niemal daje temu wiarę, gdyby nie resztki rozsądku szepcące o absurdzie takiego obrotu sprawy; nie byli dziećmi, by bawić się w szczeniackie gry i dawać wciągać się w podchody. Na podobnego rodzaju zuchwałości wobec siebie mogliby pozwolić sobie po zawarciu bliższej zażyłości – nie wcześniej.
Przekonajmy się brzmi jak wyzwanie, jak trzask bicza – nienaturalny, zupełnie obcy w tej przejmująco dyskretnej przestrzeni. Jest zaproszeniem – rodzajem kurtuazyjnej formalności otwierającej przed nimi kolejne drzwi. Dłoń z pakunkiem przebija się przez widmową zasłonę kadzidlanych oparów snujących się pomiędzy stosami woluminów i zaglądających zuchwale w gardziele eksponowanych atlasów, kronik i podręczników; przedziera się przez cienką, acz wyraźnie obecną membranę wzajemnej nieufności. Rozstaje się z przedmiotem nie bez obawy. Wolne chwile tych ponad trzech miesięcy, w trakcie których mógł tytułować się jego właścicielem, poświęcał na poszukiwania – podobnych eksponatów, podobnych inskrypcji, podobnych motywów anonimowego, bezpiecznego pozbywania się niewygodnych narzędzi. Szukał też wreszcie kogoś, komu mógłby uronić rąbka zrzuconej na niego tajemnicy; tajemnicy, którą może niepotrzebnie rozdmuchuje do niebotycznych rozmiarów – zwyczajnym elementom na wyrost przypisując sensacyjne cechy. Jednak kiedy nóż przechodzi w obce ręce, czuje przede wszystkim chwilową ulgę.
To już. Wreszcie. Teraz.
Chociaż wszystko wciąż w nim wrze, zagryza zęby mocno, mocniej, aż kości zaczynają wołać o litość; mocno, mocniej, byleby nie pozwolić pochopnym, pospiesznym, niecierpliwym słowom wymknąć się spomiędzy rządnych smaku informacji warg. Pragnienie wiedzy zaspokaja widokiem ciekawości odmalowującej się na licu kobiety; gasi je karcącym przypomnieniem samemu sobie, że w tych warunkach, jakkolwiek wydawałyby się zadowalające, nie otrzyma dziś nic poza przyjrzę się temu – i to tylko w jednym z niewielu scenariuszy zakończonych happy endem.
Dwa kroki w tył, jeden w przód. Spojrzeniem sunie po prezentowanym asortymencie, na żądnej z pozycji nie mogąc dłużej utrzymać wzroku, ten bowiem mechanicznie ucieka w kierunku ciemnowłosej kobiety.
- Wcześniej spotkała się pani już z czymś takim? – Nie potrafi wytrzymać w milczeniu, przerywając uwierającą go ciszę pierwszą-lepsza zbitką wyrazów.
Przekonajmy się brzmi jak wyzwanie, jak trzask bicza – nienaturalny, zupełnie obcy w tej przejmująco dyskretnej przestrzeni. Jest zaproszeniem – rodzajem kurtuazyjnej formalności otwierającej przed nimi kolejne drzwi. Dłoń z pakunkiem przebija się przez widmową zasłonę kadzidlanych oparów snujących się pomiędzy stosami woluminów i zaglądających zuchwale w gardziele eksponowanych atlasów, kronik i podręczników; przedziera się przez cienką, acz wyraźnie obecną membranę wzajemnej nieufności. Rozstaje się z przedmiotem nie bez obawy. Wolne chwile tych ponad trzech miesięcy, w trakcie których mógł tytułować się jego właścicielem, poświęcał na poszukiwania – podobnych eksponatów, podobnych inskrypcji, podobnych motywów anonimowego, bezpiecznego pozbywania się niewygodnych narzędzi. Szukał też wreszcie kogoś, komu mógłby uronić rąbka zrzuconej na niego tajemnicy; tajemnicy, którą może niepotrzebnie rozdmuchuje do niebotycznych rozmiarów – zwyczajnym elementom na wyrost przypisując sensacyjne cechy. Jednak kiedy nóż przechodzi w obce ręce, czuje przede wszystkim chwilową ulgę.
To już. Wreszcie. Teraz.
Chociaż wszystko wciąż w nim wrze, zagryza zęby mocno, mocniej, aż kości zaczynają wołać o litość; mocno, mocniej, byleby nie pozwolić pochopnym, pospiesznym, niecierpliwym słowom wymknąć się spomiędzy rządnych smaku informacji warg. Pragnienie wiedzy zaspokaja widokiem ciekawości odmalowującej się na licu kobiety; gasi je karcącym przypomnieniem samemu sobie, że w tych warunkach, jakkolwiek wydawałyby się zadowalające, nie otrzyma dziś nic poza przyjrzę się temu – i to tylko w jednym z niewielu scenariuszy zakończonych happy endem.
Dwa kroki w tył, jeden w przód. Spojrzeniem sunie po prezentowanym asortymencie, na żądnej z pozycji nie mogąc dłużej utrzymać wzroku, ten bowiem mechanicznie ucieka w kierunku ciemnowłosej kobiety.
- Wcześniej spotkała się pani już z czymś takim? – Nie potrafi wytrzymać w milczeniu, przerywając uwierającą go ciszę pierwszą-lepsza zbitką wyrazów.
Bezimienny
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:47
Oczekiwali. Obydwoje.
Ona nie mogła przestać myśleć o tajemnicy wybrzmiewającej w słowach Jentine i o tym, czego miała być za chwilę świadkiem; on wyczekiwał momentu, w którym zasłona niepewności rozdzieli się na dwoje i uzyska odpowiedź. Jaka by ona nie była.
Nie wiedziała, czy będzie mieć przestrzeń na zadawanie pytań – nie każde z nich było mile widziane i bezpieczne, choć z całą pewnością ułatwiłoby jej pracę. Teraz musiała polegać jedynie na sobie; swojej wiedzy i doświadczeniu. Wszystko to, co było poza, musiała obecnie odrzucić jako mniej wartościowe lub zupełnie nieprawdziwe.
Lumikki zrobiła jeszcze jeden drobny krok, poświęcając kilka chwil na ponowne przyjrzenie się swemu towarzyszowi. Wiedziała, że za chwilę jego twarz rozmyje się zupełnie pod wpływem przedmiotu, jaki chciał jej zaprezentować. Skupienie zupełnie zespoli się z artefaktem, wytracając umiejętność dostrzegania tego, co będzie działo się w jej otoczeniu. Gdy analizowała, nie potrafiła oddać chociażby szczypty uważności swych zmysłów innym sprawom. Chociaż spotkanie nie należało do oficjalnych i zaliczało się raczej do tych, które niekoniecznie zwiastowały coś dobrego, do swojej pracy podchodziła zupełnie profesjonalnie i nie zamierzała spaprać czegokolwiek przez chociażby odrobinę rozkojarzenia.
Wyciągnięta dłoń w końcu dotknęła pakunku. Wpierw oceniła jego ciężar, ważąc przedmiot jedynie przy pomocy zmysłów, nie rozchyliwszy jeszcze ochronnej otoczki, by przekonać się o istocie przedmiotu. Kiwnęła lekko głową, odnotowując w pamięci pierwsze wrażenie, które zawsze niosło nieznaczny dreszcz przeskakujący pomiędzy palcami. Ostrożnie przystąpiła do kolejnego etapu, wstępnych oględzin i wyłuskania elementów, które mogły nieść najwięcej informacji. Wciąż nie odzywała się ani słowem – zwyczajne gadulstwo panny Oldenburg uleciało zupełnie, robiąc miejsce potokom słów niewypowiedzianych – kotłujących się w głowie, formujących się w strumienie myślowe, rozważające wszystkie możliwości tyczące się natury i przeznaczenia przedmiotu. Pakunek ustąpił pod jej palcami, wyłonił się z niego przedmiot, który początkowo wprawił ją w lekkie zdumienie, połączone z szybkim uniesieniem błękitu tęczówek na towarzysza.
Skąd?
Nie zdradziła się jednak z pierwszym osądem – miast tego, sięgnęła prawą dłonią do kieszeni, aby wydobyć z niej białą, cieniuteńką rękawiczkę wykonaną z delikatnego materiału. Nie zamierzała stykać ostrza z bezbronną miękką skórą, nauczona również, by na żadnym przedmiocie nie pozostawiać chociażby szczypty ludzkiej istoty. Wprawnym ruchem nasunęła ją na dłoń i dopiero wtedy podniosła nóż, obracając go i oglądając z każdej strony. Oczy dziewczyny w pierwszej kolejności padły na inskrypcje, którymi był pokryty, wytężyła wzrok i wszystkie swe siły, by przeanalizować i zrozumieć to, co oglądała.
– Potrzebuję chwili. – Gdy do jej uszu dotarł głos mężczyzny, nakazała mu ciszę. Bezwiednie, w sposób zupełnie automatyczny, gdyż jej praca wymagała zupełnego skupienia, niczym nie zaburzonego, pozbawionego pytań i odpowiedzi. Nie mogła wiedzieć, w jaki sposób zareaguje, jednak nie miało to teraz żadnego znaczenia.
Jeśli chciał wiedzieć, musiał zrobić dla niej przestrzeń i pozwolić, by spokojnie odnalazła w meandrach pamięci wszystko, co mogła mu powiedzieć o przedmiocie, którego został posiadaczem.
Ona nie mogła przestać myśleć o tajemnicy wybrzmiewającej w słowach Jentine i o tym, czego miała być za chwilę świadkiem; on wyczekiwał momentu, w którym zasłona niepewności rozdzieli się na dwoje i uzyska odpowiedź. Jaka by ona nie była.
Nie wiedziała, czy będzie mieć przestrzeń na zadawanie pytań – nie każde z nich było mile widziane i bezpieczne, choć z całą pewnością ułatwiłoby jej pracę. Teraz musiała polegać jedynie na sobie; swojej wiedzy i doświadczeniu. Wszystko to, co było poza, musiała obecnie odrzucić jako mniej wartościowe lub zupełnie nieprawdziwe.
Lumikki zrobiła jeszcze jeden drobny krok, poświęcając kilka chwil na ponowne przyjrzenie się swemu towarzyszowi. Wiedziała, że za chwilę jego twarz rozmyje się zupełnie pod wpływem przedmiotu, jaki chciał jej zaprezentować. Skupienie zupełnie zespoli się z artefaktem, wytracając umiejętność dostrzegania tego, co będzie działo się w jej otoczeniu. Gdy analizowała, nie potrafiła oddać chociażby szczypty uważności swych zmysłów innym sprawom. Chociaż spotkanie nie należało do oficjalnych i zaliczało się raczej do tych, które niekoniecznie zwiastowały coś dobrego, do swojej pracy podchodziła zupełnie profesjonalnie i nie zamierzała spaprać czegokolwiek przez chociażby odrobinę rozkojarzenia.
Wyciągnięta dłoń w końcu dotknęła pakunku. Wpierw oceniła jego ciężar, ważąc przedmiot jedynie przy pomocy zmysłów, nie rozchyliwszy jeszcze ochronnej otoczki, by przekonać się o istocie przedmiotu. Kiwnęła lekko głową, odnotowując w pamięci pierwsze wrażenie, które zawsze niosło nieznaczny dreszcz przeskakujący pomiędzy palcami. Ostrożnie przystąpiła do kolejnego etapu, wstępnych oględzin i wyłuskania elementów, które mogły nieść najwięcej informacji. Wciąż nie odzywała się ani słowem – zwyczajne gadulstwo panny Oldenburg uleciało zupełnie, robiąc miejsce potokom słów niewypowiedzianych – kotłujących się w głowie, formujących się w strumienie myślowe, rozważające wszystkie możliwości tyczące się natury i przeznaczenia przedmiotu. Pakunek ustąpił pod jej palcami, wyłonił się z niego przedmiot, który początkowo wprawił ją w lekkie zdumienie, połączone z szybkim uniesieniem błękitu tęczówek na towarzysza.
Skąd?
Nie zdradziła się jednak z pierwszym osądem – miast tego, sięgnęła prawą dłonią do kieszeni, aby wydobyć z niej białą, cieniuteńką rękawiczkę wykonaną z delikatnego materiału. Nie zamierzała stykać ostrza z bezbronną miękką skórą, nauczona również, by na żadnym przedmiocie nie pozostawiać chociażby szczypty ludzkiej istoty. Wprawnym ruchem nasunęła ją na dłoń i dopiero wtedy podniosła nóż, obracając go i oglądając z każdej strony. Oczy dziewczyny w pierwszej kolejności padły na inskrypcje, którymi był pokryty, wytężyła wzrok i wszystkie swe siły, by przeanalizować i zrozumieć to, co oglądała.
– Potrzebuję chwili. – Gdy do jej uszu dotarł głos mężczyzny, nakazała mu ciszę. Bezwiednie, w sposób zupełnie automatyczny, gdyż jej praca wymagała zupełnego skupienia, niczym nie zaburzonego, pozbawionego pytań i odpowiedzi. Nie mogła wiedzieć, w jaki sposób zareaguje, jednak nie miało to teraz żadnego znaczenia.
Jeśli chciał wiedzieć, musiał zrobić dla niej przestrzeń i pozwolić, by spokojnie odnalazła w meandrach pamięci wszystko, co mogła mu powiedzieć o przedmiocie, którego został posiadaczem.
Prorok
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:47
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Rytualna broń, której nić losu splotła się zarówno z Loarem, jak z badającą wnikliwie przedmiot Lummiki, była niewielkim nożem, doskonale leżącym w dłoni. Po dostrzeganych wymiarach oraz ogólnych cechach, można było wnioskować, że głównym celem, spełnianym przez zgrabne ostrze, była jego precyzja. Służyło, wydaje się, tylko i wyłącznie do płynnych i wyważonych cięć, prowadzonych zdecydowaną ręką. Nie był to, bez wątpienia, wytwór amatorskiego autora – wyrób, mimo iż pokąsany zębami czasu, zestarzał się z pewną dumą, będąc nadal solidnym i estetycznym tworem. Lummiki mogła przysiąc, że widziała już wcześniej wzmianki o identycznych ostrzach, nie była w stanie, niemniej – niestety – przypomnieć sobie szczegółów zmętniałych od przeszłości spostrzeżeń. Pozostawało jej bazowanie na tym, co rzeczywiście widzi i wyciąganie wniosków. Wielce prawdopodobne, że noża używano do obrabiania ciał zwierząt, a w szczególności kruków. Przemawiały za tym gabaryty rytualnego noża i osobliwość najstarszej dziedziny magii, czerpiącej nierzadko siłę ze szczątków zabitych zwierząt. Podobnym ostrzem można było bez przeszkód, wyciąć niezbędne narządy, takie jak choćby serce. Uwagę zwracał kolejny, zauważony szczegół: sieć kanalików na ostrzu, łącząca się z rękojeścią. Broń, najwyraźniej, została dawniej zaklęta, aby z łatwością po zanurzeniu ostrza zasysać krew do zbiorniczka umieszczonego w uchwycie. Stanowiło to – oczywiście – spore udogodnienie, gdyż podobny zbiorniczek można było nasączyć odpowiednią substancją, powstrzymującą płyn przed krzepnięciem. Nóż mógł mieć zatem charakter nie tyle narzędzia do obróbki ciał drobnych zwierząt, co również spełniać się z powodzeniem w swojej krwiopijczej funkcji. Jego własności pozostawały jednak bezwzględnie nieosiągalne, niezdatne do analizy – układ run, zawarty na samej stali, uległ dawno zatarciu oraz utracił moc. Na domiar złego, Lummiki nie była w stanie choć zgadnąć, które ze starożytnych znaków mogłyby stworzyć gwarantującą zaklęcie go konstelację. Nóż, w chwili obecnej nie spełniał odmiennej roli niż tylko kolekcjonerską – choć wyrażenie, że był w zupełności bezużyteczny, mogło stawać się zgubne.
Nieznajomy
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:48
Nie potrafi odnaleźć się w roli, jaką odgórnie narzuca mu wszechświat. W jaką wtłoczył sam siebie, decydując na konsultację w sprawie zagadkowego przedmiotu. Konieczność tej nagłej przemiany – znalezienia się po drugiej stronie – znów niebezpiecznie chyboce jego światem, jak dzieje się za każdym razem, kiedy dumnie noszona maska nieustępliwego sprzedawcy opada, by w jej miejscu ukazała się twarz osoby niemal rozpaczliwie potrzebującej pomocy. Pragnienie zyskania pewności, jakakolwiek miałaby nie być – pewności, że posiada coś, czego bez wyrzutów sumienia wyrywających go gwałtownie w środku nocy ze snu może pozbyć się w pierwszym, lepszym momencie; pewności, że znajduje się w posiadaniu czegoś, co przysporzy mu więcej problemów, niż jest to warte – rozsadza go od środka, przeżera tkanki jak kwas, nie pozwalając na utrzymanie pozorów opanowania.
Przez moment, krótkie drgnięcie serca zaraz po wypowiedzianych przez kobietę słowach, zastanawia się, czy podobnie czują się jego klienci, kiedy sam doprasza się o chwilę niezbędną do kontynuowania pracy: pozbierania i uporządkowania myśli, bezgłośnego wybadania potrzeb interesantów, by jak najtrafniej dobrać przedmiot pod niezdecydowane jednostki, manipulować warunkami umowy w kontakcie z problematycznymi reflektantami, niedostrzegalnie przekraczać granice taktu w konfrontacji z tymi, których z powodzeniem może nazywać stałymi klientami. Myśl ta jednak szybko umyka, wypłoszona siłą skupienia, z jakim nieznajoma poświęca się oględzinom powierzchni noża.
Kolejne dwa kroki w tył, jeden w przód. I jeszcze raz, wolniej; zmusza się do wyrównania przyspieszonego tętna, do okiełznania rozdygotanych myśli i pragnień, do ponownego zweryfikowania możliwości, jakie ukażą mu się, kiedy opuści targowisko, zostawiając na jakiś czas za sobą i Jentine, i Oslo, i tę pomocną dłoń, która poprowadzi go przez ten jeden, wyjątkowo uciążliwy, niezbadany fragment ścieżki. Zmusza się, by na obiecaną kobiecie chwilę zająć myśli czymś zgoła odmiennym, niż rzeczywisty cel dzisiejszego spotkania. Dłonie suną w ślad za spojrzeniem po wytartych okładkach ezoterycznych magazynów rzuconych z boku na jedną stertę chyba wyłącznie dlatego, by odpędzić podejrzenia o faktycznej naturze zgromadzonych na straganie pozostałych wydawniczych okazów. Z wymuszoną chęcią sięga po jeden z nich – śliska, sztywna okładka upstrzona kolażem różnego rodzaju kart tarota, które nimbem otaczają kobiecą postać od razu sugeruje, co czeka na niego wewnątrz wybranego numeru. Bezmyślne wertowanie cieniutkich kartek przebija się przez ciszę, mieszając z oddechem trójki osób.
Przez moment, krótkie drgnięcie serca zaraz po wypowiedzianych przez kobietę słowach, zastanawia się, czy podobnie czują się jego klienci, kiedy sam doprasza się o chwilę niezbędną do kontynuowania pracy: pozbierania i uporządkowania myśli, bezgłośnego wybadania potrzeb interesantów, by jak najtrafniej dobrać przedmiot pod niezdecydowane jednostki, manipulować warunkami umowy w kontakcie z problematycznymi reflektantami, niedostrzegalnie przekraczać granice taktu w konfrontacji z tymi, których z powodzeniem może nazywać stałymi klientami. Myśl ta jednak szybko umyka, wypłoszona siłą skupienia, z jakim nieznajoma poświęca się oględzinom powierzchni noża.
Kolejne dwa kroki w tył, jeden w przód. I jeszcze raz, wolniej; zmusza się do wyrównania przyspieszonego tętna, do okiełznania rozdygotanych myśli i pragnień, do ponownego zweryfikowania możliwości, jakie ukażą mu się, kiedy opuści targowisko, zostawiając na jakiś czas za sobą i Jentine, i Oslo, i tę pomocną dłoń, która poprowadzi go przez ten jeden, wyjątkowo uciążliwy, niezbadany fragment ścieżki. Zmusza się, by na obiecaną kobiecie chwilę zająć myśli czymś zgoła odmiennym, niż rzeczywisty cel dzisiejszego spotkania. Dłonie suną w ślad za spojrzeniem po wytartych okładkach ezoterycznych magazynów rzuconych z boku na jedną stertę chyba wyłącznie dlatego, by odpędzić podejrzenia o faktycznej naturze zgromadzonych na straganie pozostałych wydawniczych okazów. Z wymuszoną chęcią sięga po jeden z nich – śliska, sztywna okładka upstrzona kolażem różnego rodzaju kart tarota, które nimbem otaczają kobiecą postać od razu sugeruje, co czeka na niego wewnątrz wybranego numeru. Bezmyślne wertowanie cieniutkich kartek przebija się przez ciszę, mieszając z oddechem trójki osób.
Bezimienny
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:48
Wbijała wzrok w ostrze, przemierzając milimetr za milimetrem jego strukturę w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Pamięć nakazująca sądzić, że wcześniej widziała coś podobnego, napotkała na barierę, której nie potrafiła przeskoczyć. Cień irytacji powoli wpełzał na jej oblicze, jednak starała się maskować wszelakie oznaki niepewności. Odsunęła się od towarzysza, obracając twarz w kierunku mętnego światła. Musiała mieć pewność – nie pozwalała sobie na pierwsze ogłupienie sprowadzone wstępną analizą. Musiała. Za wszelką cenę musiała zebrać każdy, choćby najmniejszy ślad informacji. Gdy ten zdawał się być zatarty, do irytacji powoli dołączały kolejne emocje, mącące spokój malujący się na twarzy panny Oldenburg. Niepokój wkradał się na plecy, liżąc je zimnym jęzorem poczucia, że wcale nie jest aż tak biegła w posiadanym fachu. Mogła tupnąć nogą, jednak cóż by jej z tego przyszło? Czas płynący nieubłaganie potrafił zatrzeć najmocniejsze zaklęcia, spłycić żłobienia pisma, zakryć to, co niegdyś było oczywiste. Nóż – z cała pewnością wykonany z dbałością o każdy szczegół, krył historię, którą Lumikki zapragnęła poznać – namacalnie odczuwając każdy ruch wykonywany przez jego prawowitego właściciela. Niewiedza stanowiła nieprzyjemną zadrę, jątrzącą się ranę, której ból uśmierzyć mogła jedynie prawda. Tej nie potrafiła uzyskać w pełni – niezbyt klarowny obraz przeznaczenia przedmiotu wyłaniał się leniwie i w pewnym momencie nie była w stanie dołączyć do niego kolejnych elementów. Choćby przekręcała nóż tysiąc razy, choćby oglądała go z każdej strony, wodziła opuszkiem palca, muskała żłobienia spływające niegdyś obficie krwią – nie sprostałaby zadaniu uzupełnienia luk w posiadanych informacjach.
Rozczarowanie nie pozwalało jej natychmiast przejść do dalszej rozmowy, by w końcu przerwać ciszę niepewności i zniecierpliwienia, które pragnął opanować obecny właściciel artefaktu. Zamknęła ostrze w dłoniach, mrużąc lekko oczy. Wciąż nieco odwrócona od mężczyzny westchnęła cicho, gotowa, by otworzyć usta i rozpocząć wywód. Mogła mówić, gdyż miejsce, w którym się znajdowali nie było przypadkowe – jeśli ktoś dbał o dobro swoich klientów, to z całą pewnością była to Jentine. Lumikki starała się jednak, by jej głos nie górował ponad gwarem docierającym zza ciężkich kotar.
– Rozpocznę od pańskiego pytania. – Dokładnie pamiętała, gdy przerwał jej proces wstępnej oceny. – Zdaje mi się, że o podobnych ostrzach czytałam już wcześniej. Osobiście nigdy nie widziałam jednak takiego. – Do głosu dołączyła pewność, pomimo goryczy porażki, którą chwilowo odczuwała. Nigdy nie pozwalała, aby ktokolwiek rozpoznał w niej cień niewiedzy. Nawet skąpe informacje nauczyła się przekazywać w taki sposób, by ostatecznie wyjść z twarzą z zaistniałej sytuacji. – Bardzo precyzyjne ostrze, nie tylko posiadające ogólne właściwości noża. Tnie, owszem, ale również zbiera. Zacznijmy jednak od początku. – Zawiesiła głos na chwilę, by wybadać twarz mężczyzny; to, jakie emocje obecnie osiadają na jego obliczu. – Mały, co sprawia, że jest idealny do precyzyjnych cięć na drobnych zwierzęcych ciałach. Kruki?- Pytanie zadała bardziej sobie, niż interesantowi. – Osoba, która się nim posługiwała, nie tyle patroszyła, co dokonywała niezwykle skomplikowanych operacji na szczątkach. – Pozwoliła sobie zaprezentować ostrze, które mężczyzna znał wszak bardzo dobrze. Obróciła je, przecinając powietrze przed sobą. Ponownie skupiła się na siateczce drobnych kanalików. – Zbiera… gdyż ma doskonale przystosowany system żłobień i zbiornik w rączce. Dodać do tego nacinanie świeżo zabitych ciał zwierząt, pojawi się pełniejsza funkcja noża. – Twarz dziewczyny nachmurzyła się przez chwilę. Posiadał coś, czego nie sposób było zdobyć na pierwszym lepszym straganie. Tam, gdzie pojawiała się krew, tam też rodziły się kłopoty. Lumikki miała wrażenie, że ostrze ciążyło jej w ręce, pomimo tego nie zamierzała go oddać… nie w tym momencie. – Lata studiowania run nie pozwalają niestety czytać tego, co zatarł czas. – Przyznała finalnie. – To nie jest coś, co zdobywa się ot tak… bądź od przypadkowych osób – dodała, rzucając mężczyźnie drapieżne, noszące znamiona oskarżenia spojrzenie. – Jakiegokolwiek rytuału nim dopełniano, obecnie zdaje się być niemal zupełnie bezużyteczny. Jeśli jest pan kolekcjonerem, całkiem dobry eksponat – Zakończyła zupełnie spokojnie z uśmiechem malującym się na twarzy, kontrastując wypowiedź z wcześniejszym mimowolnym uniesieniem głosu i czymś na kształt wyzwania rzuconego nieznajomemu. Jakby próbowała jedynie na drobną chwilę wprawić go w niepewność.
Rozczarowanie nie pozwalało jej natychmiast przejść do dalszej rozmowy, by w końcu przerwać ciszę niepewności i zniecierpliwienia, które pragnął opanować obecny właściciel artefaktu. Zamknęła ostrze w dłoniach, mrużąc lekko oczy. Wciąż nieco odwrócona od mężczyzny westchnęła cicho, gotowa, by otworzyć usta i rozpocząć wywód. Mogła mówić, gdyż miejsce, w którym się znajdowali nie było przypadkowe – jeśli ktoś dbał o dobro swoich klientów, to z całą pewnością była to Jentine. Lumikki starała się jednak, by jej głos nie górował ponad gwarem docierającym zza ciężkich kotar.
– Rozpocznę od pańskiego pytania. – Dokładnie pamiętała, gdy przerwał jej proces wstępnej oceny. – Zdaje mi się, że o podobnych ostrzach czytałam już wcześniej. Osobiście nigdy nie widziałam jednak takiego. – Do głosu dołączyła pewność, pomimo goryczy porażki, którą chwilowo odczuwała. Nigdy nie pozwalała, aby ktokolwiek rozpoznał w niej cień niewiedzy. Nawet skąpe informacje nauczyła się przekazywać w taki sposób, by ostatecznie wyjść z twarzą z zaistniałej sytuacji. – Bardzo precyzyjne ostrze, nie tylko posiadające ogólne właściwości noża. Tnie, owszem, ale również zbiera. Zacznijmy jednak od początku. – Zawiesiła głos na chwilę, by wybadać twarz mężczyzny; to, jakie emocje obecnie osiadają na jego obliczu. – Mały, co sprawia, że jest idealny do precyzyjnych cięć na drobnych zwierzęcych ciałach. Kruki?- Pytanie zadała bardziej sobie, niż interesantowi. – Osoba, która się nim posługiwała, nie tyle patroszyła, co dokonywała niezwykle skomplikowanych operacji na szczątkach. – Pozwoliła sobie zaprezentować ostrze, które mężczyzna znał wszak bardzo dobrze. Obróciła je, przecinając powietrze przed sobą. Ponownie skupiła się na siateczce drobnych kanalików. – Zbiera… gdyż ma doskonale przystosowany system żłobień i zbiornik w rączce. Dodać do tego nacinanie świeżo zabitych ciał zwierząt, pojawi się pełniejsza funkcja noża. – Twarz dziewczyny nachmurzyła się przez chwilę. Posiadał coś, czego nie sposób było zdobyć na pierwszym lepszym straganie. Tam, gdzie pojawiała się krew, tam też rodziły się kłopoty. Lumikki miała wrażenie, że ostrze ciążyło jej w ręce, pomimo tego nie zamierzała go oddać… nie w tym momencie. – Lata studiowania run nie pozwalają niestety czytać tego, co zatarł czas. – Przyznała finalnie. – To nie jest coś, co zdobywa się ot tak… bądź od przypadkowych osób – dodała, rzucając mężczyźnie drapieżne, noszące znamiona oskarżenia spojrzenie. – Jakiegokolwiek rytuału nim dopełniano, obecnie zdaje się być niemal zupełnie bezużyteczny. Jeśli jest pan kolekcjonerem, całkiem dobry eksponat – Zakończyła zupełnie spokojnie z uśmiechem malującym się na twarzy, kontrastując wypowiedź z wcześniejszym mimowolnym uniesieniem głosu i czymś na kształt wyzwania rzuconego nieznajomemu. Jakby próbowała jedynie na drobną chwilę wprawić go w niepewność.
Nieznajomy
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:48
Czujność, mimo pozorów, jakie naprędce na siebie narzuca, tworząc karykaturę – monstrum pozszywane z cząstek znajdujących się najbliżej, po które sięga się najłatwiej – człowieka pochłoniętego dopiero co poznawaną lekturą, nie znika, czepnymi, ostro zakończonymi palcami wbijając się w świadomość i szarpiąc za każdym razem, kiedy otoczenie ulega przeobrażeniu. Kiedy nieostrożny przechodzień ramieniem targnie zwiewne kotary straganu Jentine. Kiedy szmer kroków właścicielki wybije się ponad intymną ciszę, przypominając, z czyjej uprzejmości przychodzi im korzystać. Kiedy okruszki słońca intensywniej, dłużej tańczą na ostrzu noża, znów wabiąc go ku sobie. I wreszcie – kiedy westchnienie miękko ulatuje spomiędzy pełnych, kobiecych warg, ostatecznie rozrywając pęta gorączkowości – podrywa głowę wysoko ponad tekst, po którym wzrok sunął bez celu od jednego wyrazu do drugiego, nie łącząc ich w zdania, nie wysilając się, by wtłoczyć je w formę sensu. Nie potrafi – nie ma nawet w zamiarze – dłużej zwodzić kogokolwiek, na pewno nie samego siebie, że nieoczywiste arkana sztuki wróżbiarskiej nie są mu w żadnym stopniu bliskie i ich zgłębianie nie leżało choćby obok kręgu jego zainteresowań.
Czasopismo zwija jednak w rulon, chowając pod pachą, jak oręż, po który może sięgnąć w każdej chwili, by rozgromić uciążliwie brzęczące owady niezadowolenia. Już przecież wie, że oto czekają na niego upragnione odpowiedzi; po stokroć przyrzeka sobie, że z każdego, choćby najlichszego ochłapu nowej wiedzy rzuconej mu jak psu, będzie zadowolony. Rzeczywistość – ubrana w każde kolejne zdanie wypowiadane pewnym głosem wybawienia, na które czekał tak długo; przyodziana we frazy rodzące tylko więcej niepotrzebnej, głupiej irytacji – brutalnie weryfikuje złożoną sobie obietnicę. By ukryć zmieszanie i niezadowolenie cieniem kładące się na jego twarzy, krzyżuje ręce na piersi, zaciśnięte w pięści dłonie chowając pod pachy, nie zwracając uwagi na szelest śliskich, magazynowych kartek z łatwością poddających się napierającej na nie dłoni.
Tyle? Tylko… tyle? Nie wie, czego oczekiwał – wie natomiast, że niedosyt jest większy niż powinien. Karci się w myślach za zachłanność, przygryzając wewnętrzną stronę policzka, byleby nierozsądne, zbyt pochopnie szykujące się do wypowiedzenia słowa nie znalazły właściwego ujścia; pozwala im rozejść się skurczami po siateczce nerwów. To wszak pierwszy, tak krótki kontakt z ostrzem, a otrzymuje więcej niż odpowiedź na swoje proste pytanie.
- Dziękuję – przechodzi mu przez ściśnięte gardło z trudem, jest jednak pierwszym, co powinien powiedzieć w kontrze do trudu włożonyego w rozjaśnienie mu natury sztyletu. – Zakładając jednak, że nóż nie trafił w moje ręce przypadkowo, ile czasu potrzebowałaby pani, żeby dowiedzieć się na jego temat nieco więcej? Stosunkowo rzadko bywam na północy Norwegii i jedynie z pogłosek wiem, jak wygląda sytuacja tamtejszej społeczności. – Słowa dobiera ostrożnie, ważąc każde z nich na szali potencjalnego, wzajemnego zdemaskowania się, uważnym spojrzeniem błąkając się po rysach twarzy swojej rozmówczyni, nanosząc na płótno pamięci każdy detal. – Podejrzewam jednak, że mógł posłużyć jako główne narzędzie w jednej z tych sytuacji. Gdybym więc powierzył pani rozszyfrowanie zatartych przez czas inskrypcji. – Dłoń bezczelnie pewnym ruchem zaciska się na ręce kobiety, w której wciąż trzyma nóż. Kciukiem sunie po gładkim płacie skóry aż ku połyskującej obietnicą powierzchni ostrza. – Byłaby pani w stanie dowiedzieć się, w jakich dokładnie rytuałach mógł być używany i czy jego posiadanie przysporzy więcej kłopotów, czy może będą to jedynie zyski? – kładzie nacisk na ostatni wyraz, zwalniając chwyt. Nie jest pewny, co zrobi, jeśli jego przypuszczenia okażą się słuszne; nie wie, co zrobi, jeśli stanie się wiadomym, że sztylet w ostatnim czasie służył do patroszenia zwierzyny; nie wie, co zrobi, jeśli wnikliwsze analizy znaków runicznych nie przyniosą żadnych dodatkowych odpowiedzi.
Czasopismo zwija jednak w rulon, chowając pod pachą, jak oręż, po który może sięgnąć w każdej chwili, by rozgromić uciążliwie brzęczące owady niezadowolenia. Już przecież wie, że oto czekają na niego upragnione odpowiedzi; po stokroć przyrzeka sobie, że z każdego, choćby najlichszego ochłapu nowej wiedzy rzuconej mu jak psu, będzie zadowolony. Rzeczywistość – ubrana w każde kolejne zdanie wypowiadane pewnym głosem wybawienia, na które czekał tak długo; przyodziana we frazy rodzące tylko więcej niepotrzebnej, głupiej irytacji – brutalnie weryfikuje złożoną sobie obietnicę. By ukryć zmieszanie i niezadowolenie cieniem kładące się na jego twarzy, krzyżuje ręce na piersi, zaciśnięte w pięści dłonie chowając pod pachy, nie zwracając uwagi na szelest śliskich, magazynowych kartek z łatwością poddających się napierającej na nie dłoni.
Tyle? Tylko… tyle? Nie wie, czego oczekiwał – wie natomiast, że niedosyt jest większy niż powinien. Karci się w myślach za zachłanność, przygryzając wewnętrzną stronę policzka, byleby nierozsądne, zbyt pochopnie szykujące się do wypowiedzenia słowa nie znalazły właściwego ujścia; pozwala im rozejść się skurczami po siateczce nerwów. To wszak pierwszy, tak krótki kontakt z ostrzem, a otrzymuje więcej niż odpowiedź na swoje proste pytanie.
- Dziękuję – przechodzi mu przez ściśnięte gardło z trudem, jest jednak pierwszym, co powinien powiedzieć w kontrze do trudu włożonyego w rozjaśnienie mu natury sztyletu. – Zakładając jednak, że nóż nie trafił w moje ręce przypadkowo, ile czasu potrzebowałaby pani, żeby dowiedzieć się na jego temat nieco więcej? Stosunkowo rzadko bywam na północy Norwegii i jedynie z pogłosek wiem, jak wygląda sytuacja tamtejszej społeczności. – Słowa dobiera ostrożnie, ważąc każde z nich na szali potencjalnego, wzajemnego zdemaskowania się, uważnym spojrzeniem błąkając się po rysach twarzy swojej rozmówczyni, nanosząc na płótno pamięci każdy detal. – Podejrzewam jednak, że mógł posłużyć jako główne narzędzie w jednej z tych sytuacji. Gdybym więc powierzył pani rozszyfrowanie zatartych przez czas inskrypcji. – Dłoń bezczelnie pewnym ruchem zaciska się na ręce kobiety, w której wciąż trzyma nóż. Kciukiem sunie po gładkim płacie skóry aż ku połyskującej obietnicą powierzchni ostrza. – Byłaby pani w stanie dowiedzieć się, w jakich dokładnie rytuałach mógł być używany i czy jego posiadanie przysporzy więcej kłopotów, czy może będą to jedynie zyski? – kładzie nacisk na ostatni wyraz, zwalniając chwyt. Nie jest pewny, co zrobi, jeśli jego przypuszczenia okażą się słuszne; nie wie, co zrobi, jeśli stanie się wiadomym, że sztylet w ostatnim czasie służył do patroszenia zwierzyny; nie wie, co zrobi, jeśli wnikliwsze analizy znaków runicznych nie przyniosą żadnych dodatkowych odpowiedzi.
Bezimienny
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:48
Głód wiedzy był błogosławieństwem. Niósł jednak równie potężne konsekwencje – przekleństwo przekraczania granic, popychania wątłego ciała na skraj tego, co właściwe i bezpieczne. Ciągłego bycia o krok przed – lepiej, szybciej, dokładniej niż inni. Rozwiązując zagadkowe sytuacje, odkrywając znaczenie znaków, przedmiotów i zaklęć nadających moc zupełnie zwykłym rzeczom. Czuła chwilowy niepokój; zupełne tak, jakby mężczyzna, który stał naprzeciwko, wiedział o niej więcej, niż mogłaby przypuszczać. Zupełnie tak, jakby z premedytacją wysyłał sygnały, które miały zmusić ją do podjęcia ryzyka – na zdrowy rozsądek takiego, jakiego powinna się wystrzegać za wszelką cenę. Skarciła się ostro za niedorzeczne myśli. Nie mógł i z całą pewnością nie wiedział nic o jej nawykach, paskudnych przyzwyczajeniach i nałogu spędzającym sen z powiek, ilekroć wpadała w wir gry, zakładów i niebezpiecznych przedsięwzięć.
Wpiła palce w rączkę noża.
Natura łaknąca czegoś więcej, niż wygodnego zasiadania w fotelu i studiowania ksiąg, dała o sobie znać – bombardując układ nerwowy setką igiełek wzniecających w ciele szaleńcze pragnienie sięgnięcia dalej po to, czego nie była w stanie rozszyfrować tu i teraz. Dopuszczenie do świadomości myśli o tym, że zrobiła co w swojej mocy nie było łatwe. Niedosyt, który spowodowały zatarte znaki pokrywające nóż – nie pozwalał na oddanie przedmiotu bez podjęcia jeszcze jednej próby. Z trudem powstrzymała rodzące się zapędy i zamiast oglądać wciąż ostrze, oczekiwała na reakcję nieznajomego. Dała mu czas, aby przetrawił wszystkie informacje, którymi uraczyła go w kilka minut, z łatwością wyciągając podstawowe fakty dotyczące niecodziennego znaleziska. Czego tak właściwie się spodziewał? Patrzyła na jego ruchy i na gazetę, która powędrowała zwinięta pod pachę. Nie mogła poznać nadmiaru emocji kotłujących się w jego głowie oraz ostrożności, z jaką wypowiadał kolejne słowa, układając je tak, by nie nabrała jakichkolwiek podejrzeń.
Pokręciła głową, gdy podziękował jej uprzejmie – niestety nie była zadowolona ze swojej pracy. Chwyciła się tego, co postanowił jej rzucić kolejnym pytaniem otwierającym możliwość głębszej analizy noża. Dolna warga Lumikki zadrżała w geście ulgi i pewnego rodzaju radości – choć nie powinna się cieszyć. Powinna nabrać podejrzeń i spodziewać się najgorszego scenariusza. Doskonale wiedziała o ewentualnych konsekwencjach odkrycia całej prawdy, zwłaszcza gdy słowa poczęły lawirować niebezpiecznie ku wydarzeniom będącym centrum zainteresowań wszystkich galdrów. Krwawa seria, o której nie mogli milczeć; nie było osób niepoinformowanych, chyba że ktoś wybierał świadomą ignorancję. Zawiesiła kciuk na brodzie, dając pod rozwagę ewentualny czas potrzebny, by dokopała się do odpowiednich tomów, ludzi, informacji krążących w środowiskach naukowych. Nie zwykła rzucać słów na wiatr, składając puste obietnice. Odpowiedziała starym stwierdzeniem, irytującym i nie niosącym żadnej konkretnej informacji.
Ile czasu?
– To zależy – zależy od wielu czynników… – Może być pan pewien, że nie zajmie mi to dłużej, niż potrzeba. Staram się działać sprawnie – Każdego dnia pojawiały się nowe tropy, działy się niewytłumaczalne rzeczy, a niepokój plenił się w sercach zatruwając je czernią domysłów.
Wzdrygnęła się gwałtownie, gdy sięgnął w jej kierunku ręką, wykonując ruch, którego nie spodziewała się ani przez chwilę. Oddech ugrzązł w gardle Lumikki, gdy palce zawinęły się na chudym nadgarstku, a kciuk przemierzył kolejne milimetry skóry. Utkwiła rozbiegane spojrzenie w twarzy nieznajomego, zaciskając mocniej zęby, drżące nieznacznie pod cieniutką warstwą skóry policzka. Potrzeba ucieczki po wiedzę stawała się nieznośna, budując w pannie Oldenburg napięcie, naciągające wszystkie mięśnie pleców.
– Tak, sądzę, że głębsza analiza odpowie na pańskie pytania, choć w części… – Wyrzuciła w końcu wraz z zelżeniem uścisku. Jeszcze przez kilka chwil obserwowała na bladej skórze czerwone smugi pozostawione przez palce. – Kłopoty… – mruknęła – Zapewniam pana, że te zwykle przyjmuję jako pewnik. Tak jest lepiej – szok jest wtedy zdecydowanie mniejszy. Mogła utwierdzić go w przekonaniu, że oddając przedmiot pod jej analizę, otrzyma wszystkie możliwe do zdobycia informacje. Lumikki z rzadka bawiła się w półśrodki i do zleceń podchodziła niezwykle skrupulatnie.
Łomoczące serce powoli stabilizowało się, choć skok adrenaliny był niezwykle przyjemny. Słaby uśmiech pojawił się na jej twarzy wraz z kolejnymi słowami.
– Jeśli chce pan kolejnych informacji… Wolałabym udzielać ich bezpośrednio. Im krótszy łańcuch przepływu danych, tym lepiej. Przynajmniej w niektórych przypadkach i kręgach. Więc… jak mogę pana odnaleźć? Oczywiście, jeśli jest pan zdeterminowany, aby to mi powierzyć dalsze badania. – Nie chodziło o brak zaufania do Jentine… Prawdopodobnie. Kolejny raz jej słowa brzmiały bardziej jak rzucanie komuś wyzwania, zaczepne i zniecierpliwione.
Wpiła palce w rączkę noża.
Natura łaknąca czegoś więcej, niż wygodnego zasiadania w fotelu i studiowania ksiąg, dała o sobie znać – bombardując układ nerwowy setką igiełek wzniecających w ciele szaleńcze pragnienie sięgnięcia dalej po to, czego nie była w stanie rozszyfrować tu i teraz. Dopuszczenie do świadomości myśli o tym, że zrobiła co w swojej mocy nie było łatwe. Niedosyt, który spowodowały zatarte znaki pokrywające nóż – nie pozwalał na oddanie przedmiotu bez podjęcia jeszcze jednej próby. Z trudem powstrzymała rodzące się zapędy i zamiast oglądać wciąż ostrze, oczekiwała na reakcję nieznajomego. Dała mu czas, aby przetrawił wszystkie informacje, którymi uraczyła go w kilka minut, z łatwością wyciągając podstawowe fakty dotyczące niecodziennego znaleziska. Czego tak właściwie się spodziewał? Patrzyła na jego ruchy i na gazetę, która powędrowała zwinięta pod pachę. Nie mogła poznać nadmiaru emocji kotłujących się w jego głowie oraz ostrożności, z jaką wypowiadał kolejne słowa, układając je tak, by nie nabrała jakichkolwiek podejrzeń.
Pokręciła głową, gdy podziękował jej uprzejmie – niestety nie była zadowolona ze swojej pracy. Chwyciła się tego, co postanowił jej rzucić kolejnym pytaniem otwierającym możliwość głębszej analizy noża. Dolna warga Lumikki zadrżała w geście ulgi i pewnego rodzaju radości – choć nie powinna się cieszyć. Powinna nabrać podejrzeń i spodziewać się najgorszego scenariusza. Doskonale wiedziała o ewentualnych konsekwencjach odkrycia całej prawdy, zwłaszcza gdy słowa poczęły lawirować niebezpiecznie ku wydarzeniom będącym centrum zainteresowań wszystkich galdrów. Krwawa seria, o której nie mogli milczeć; nie było osób niepoinformowanych, chyba że ktoś wybierał świadomą ignorancję. Zawiesiła kciuk na brodzie, dając pod rozwagę ewentualny czas potrzebny, by dokopała się do odpowiednich tomów, ludzi, informacji krążących w środowiskach naukowych. Nie zwykła rzucać słów na wiatr, składając puste obietnice. Odpowiedziała starym stwierdzeniem, irytującym i nie niosącym żadnej konkretnej informacji.
Ile czasu?
– To zależy – zależy od wielu czynników… – Może być pan pewien, że nie zajmie mi to dłużej, niż potrzeba. Staram się działać sprawnie – Każdego dnia pojawiały się nowe tropy, działy się niewytłumaczalne rzeczy, a niepokój plenił się w sercach zatruwając je czernią domysłów.
Wzdrygnęła się gwałtownie, gdy sięgnął w jej kierunku ręką, wykonując ruch, którego nie spodziewała się ani przez chwilę. Oddech ugrzązł w gardle Lumikki, gdy palce zawinęły się na chudym nadgarstku, a kciuk przemierzył kolejne milimetry skóry. Utkwiła rozbiegane spojrzenie w twarzy nieznajomego, zaciskając mocniej zęby, drżące nieznacznie pod cieniutką warstwą skóry policzka. Potrzeba ucieczki po wiedzę stawała się nieznośna, budując w pannie Oldenburg napięcie, naciągające wszystkie mięśnie pleców.
– Tak, sądzę, że głębsza analiza odpowie na pańskie pytania, choć w części… – Wyrzuciła w końcu wraz z zelżeniem uścisku. Jeszcze przez kilka chwil obserwowała na bladej skórze czerwone smugi pozostawione przez palce. – Kłopoty… – mruknęła – Zapewniam pana, że te zwykle przyjmuję jako pewnik. Tak jest lepiej – szok jest wtedy zdecydowanie mniejszy. Mogła utwierdzić go w przekonaniu, że oddając przedmiot pod jej analizę, otrzyma wszystkie możliwe do zdobycia informacje. Lumikki z rzadka bawiła się w półśrodki i do zleceń podchodziła niezwykle skrupulatnie.
Łomoczące serce powoli stabilizowało się, choć skok adrenaliny był niezwykle przyjemny. Słaby uśmiech pojawił się na jej twarzy wraz z kolejnymi słowami.
– Jeśli chce pan kolejnych informacji… Wolałabym udzielać ich bezpośrednio. Im krótszy łańcuch przepływu danych, tym lepiej. Przynajmniej w niektórych przypadkach i kręgach. Więc… jak mogę pana odnaleźć? Oczywiście, jeśli jest pan zdeterminowany, aby to mi powierzyć dalsze badania. – Nie chodziło o brak zaufania do Jentine… Prawdopodobnie. Kolejny raz jej słowa brzmiały bardziej jak rzucanie komuś wyzwania, zaczepne i zniecierpliwione.
Nieznajomy
Re: 18.09.2000 – Targ Blå– Nieznajomy: L. Lindahl & Bezimienny: L. Oldenburg Czw 30 Lis - 14:49
Wiara – podstępny, złośliwy chochlik wykradający resztki godności, chciwie karmiący się nadzieją, znajdujący pożywkę w ślepym, hojnym składaniu darów na ołtarzu zaufania – obmywa czule ścianki jego serca, przenikając do kanalików głęboko, głębiej, napełniając sobą po brzegi misternie nakreślone labirynty układu krwionośnego. Nie ma wszak podstaw, żadnych racjonalnych powodów, by nie wierzyć w jej zapewnienia. Może dlatego, że nie chce, by było inaczej. Daje się omamić zobowiązaniu gładko spływającemu z jej ust; dokładnie balsamującemu poczucie lęku – że po ponownym wyjściu na zalane mglistymi promieniami słońca alejki targu los nigdy na powrót nie splącze nici ich dróg; że wraz z niechybnym powrotem do normalności, na zawsze przepadnie mu szansa na odkrycie tajemnic wciąż przesłoniętych jeszcze całunem niewiedzy. Błędy, jakie niegdyś popełniał, wydają się w tej konkretnej chwili zupełnie nieistotne, błahe, wcale nienależące do niego – ponownie, tym razem z premedytacją, przesuwa granicę ufności na sam skraj racjonalnego myślenia, zostawiając sobie – i jej – pole do swobodnego lawirowania między kolejnymi, wznoszonymi jak na zawołanie monumentami obietnic. Kąciki ust unoszą się lekko, w cieniu uśmiechu, który można by było nawet uznać za szczery – radosny, przepełniony fragmentami rodzącej się dopiero wdzięczności – gdyby dosięgał oczu. Te jednak pozostają niewzruszone na jakiekolwiek przejawy satysfakcji, powściągliwe, czujne, gotowe bezwzględnie odeprzeć wszelkie próby racjonalizacji potencjalnego fiaska.
- Po tym, co przed chwilą pani zaprezentowała. – Do pozostających w górze kącików ust, niezaprzeczalnie w geście uznania dla jej działań, dołącza brew. Loar z przeszywającym dumę zrozumieniem zdaje sobie sprawę z tego, jak szczególne jest poważanie dla cudzej pracy. To nie wyłącznie sztampowe dziękuję, często tracące na wartości wraz z wybrzmieniem ostatniej sylaby, będące jak szybko, bezmyślnie stawiana parafka pod ciągiem równie niewiele znaczących liter – ale gest trwalszy, wyrywający ułamek duszy, zamieniający tę jej cząstkę w zaangażowanie, w ziarno przyszłej współpracy. – Nie śmiem w to wątpić. To pytanie wyłącznie orientacyjne. Zależy mi, zapewne tak jak i pani, przede wszystkim na jakości otrzymanych informacji. – Formalność. Formalne zapewnienie, że poczeka – tym razem cierpliwie, nie narzucając gwałtownie swojej obecności, swojego braku powściągliwości – tyle, ile będzie trzeba.
To nie będzie łatwe – na własne życzenie, na przypadkowy, nieznany wycinek czasu wypuścić z dłoni taki skarb; przekazać go w dopiero co poznane ręce – nie nastawiał się jednak na przyjemne pozyskanie danych. Świadomość wyrzeczenia pulsuje w nim jak tępy ból; tak jak ból, przeminie we właściwym momencie.
- Oczywiście, w tej sytuacji to… jak najbardziej zasadne. Loar Lindahl – przedstawia się zwięźle, po trwającej ledwie uderzenie serca rozterce; decydując się ostatecznie odłożyć na bok wszelkie wątpliwości pozostawania pozornie anonimowym. Krycie się za niestabilną fasadą misterium bezimienności jawi mu się w tym momencie jako pomyłka, której konsekwencje byłyby skłonne ścigać go zajadle dopóki sekrety nie wypłynęłyby na wierzch jak zdechłe ryby. – Skoro twierdzi pani, że teoretyczne kłopoty nie będą stanowiły przeszkody, nie mogłem lepiej trafić. Znajdzie mnie pani w Trondheim, w Przytułku Osobliwości – z rozwagą doprecyzowuje miejsce potencjalnego, następnego spotkania. Chwila zawahania przed kolejnym ruchem trwa krócej niż westchnienie. Nim kobieta chowa sztylet, w dłoni Loara pojawia się wyciągnięta z wewnętrznej kieszeni, upchnięta w minimalistyczny wzór wizytówka, którą wręcza jej jak prośbę. Nie uciekaj. Odezwij się. Przyjdź.
To przecież nie koniec. To dopiero początek.
Jej spojrzenie, tuż przed wzajemnym rozmyciem się w rzece anonimowego tłumu szemrzącej za kotarami straganu, zdradza wystarczająco wiele, by stłamsić niepokój.
Lumikki i Loar z tematu
- Po tym, co przed chwilą pani zaprezentowała. – Do pozostających w górze kącików ust, niezaprzeczalnie w geście uznania dla jej działań, dołącza brew. Loar z przeszywającym dumę zrozumieniem zdaje sobie sprawę z tego, jak szczególne jest poważanie dla cudzej pracy. To nie wyłącznie sztampowe dziękuję, często tracące na wartości wraz z wybrzmieniem ostatniej sylaby, będące jak szybko, bezmyślnie stawiana parafka pod ciągiem równie niewiele znaczących liter – ale gest trwalszy, wyrywający ułamek duszy, zamieniający tę jej cząstkę w zaangażowanie, w ziarno przyszłej współpracy. – Nie śmiem w to wątpić. To pytanie wyłącznie orientacyjne. Zależy mi, zapewne tak jak i pani, przede wszystkim na jakości otrzymanych informacji. – Formalność. Formalne zapewnienie, że poczeka – tym razem cierpliwie, nie narzucając gwałtownie swojej obecności, swojego braku powściągliwości – tyle, ile będzie trzeba.
To nie będzie łatwe – na własne życzenie, na przypadkowy, nieznany wycinek czasu wypuścić z dłoni taki skarb; przekazać go w dopiero co poznane ręce – nie nastawiał się jednak na przyjemne pozyskanie danych. Świadomość wyrzeczenia pulsuje w nim jak tępy ból; tak jak ból, przeminie we właściwym momencie.
- Oczywiście, w tej sytuacji to… jak najbardziej zasadne. Loar Lindahl – przedstawia się zwięźle, po trwającej ledwie uderzenie serca rozterce; decydując się ostatecznie odłożyć na bok wszelkie wątpliwości pozostawania pozornie anonimowym. Krycie się za niestabilną fasadą misterium bezimienności jawi mu się w tym momencie jako pomyłka, której konsekwencje byłyby skłonne ścigać go zajadle dopóki sekrety nie wypłynęłyby na wierzch jak zdechłe ryby. – Skoro twierdzi pani, że teoretyczne kłopoty nie będą stanowiły przeszkody, nie mogłem lepiej trafić. Znajdzie mnie pani w Trondheim, w Przytułku Osobliwości – z rozwagą doprecyzowuje miejsce potencjalnego, następnego spotkania. Chwila zawahania przed kolejnym ruchem trwa krócej niż westchnienie. Nim kobieta chowa sztylet, w dłoni Loara pojawia się wyciągnięta z wewnętrznej kieszeni, upchnięta w minimalistyczny wzór wizytówka, którą wręcza jej jak prośbę. Nie uciekaj. Odezwij się. Przyjdź.
To przecież nie koniec. To dopiero początek.
Jej spojrzenie, tuż przed wzajemnym rozmyciem się w rzece anonimowego tłumu szemrzącej za kotarami straganu, zdradza wystarczająco wiele, by stłamsić niepokój.
Lumikki i Loar z tematu