:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:41
Poobiedni spacer, typowy dla tych, które zwykł odbywać Olaf, uznając, że chłód Midgardu dostatecznie ocuci jego organizm, który wciąż nie potrafił otrząsnąć się po ataku bólączki, choć ten miał miejsce przed ponad dziesięcioma dniami, wspomagany był sztucznie zawieszonym nad miastem słońcem, jakie raczyło piwne oczy mężczyzny. Nieistniejący szum zamarzniętego na kość jeziora Golddajávri przecinały jedynie piski mew, polujących na wyrzucane z okolicznej restauracji nieużyte i półświeże szprotki. Być może to ich reakcja zapobiegała roztaczaniu się wokół woni ryb lub sprytne czary architekta, który przed laty postanowił tę niezbyt ciekawą część portowej dzielnicy zamienić w istnie nowobogacki deptak dla mieszkańców stolicy magicznej Skandynawii. Wahlberg poprawił kołnierz płaszcza, wciskając ręce do kieszeni, z zamiarem możliwie szybkiego znalezienia się z powrotem w biurze, gdzie czekały go przygotowania do kolejnego wieczora otwarcia podziemi, gdy znajome jasne włosy mignęły gdzieś w oddali, a zdawały się zupełnie zagubione w ogromie tej przestrzeni. Krótko uśmiechnął się ledwie kącikiem ust, nim kolejne pokonane kroki w końcu sprowadziły go przed oblicze córki jednej z jego ulubionych klientek, Silje Nørgaard. Młodziutka dziewczyna mająca w zwyczaju pytać go o zdanie w sprawie literatury pięknej nie była postacią kompletnie niepasującą do tego obrazka, lecz od razu dało się wyczuć, że i nie czuje się w nim do końca komfortowo.
Wiersze i wersety, jakie przyszło im wspólnie czytać, dzieląc się swoimi opiniami, sprawiały, że Olaf nawet wygodnie zaczynał czuć się w roli kogoś mogącego szczycić się mianem znawcy. Nie był dla dziewczęcia mentorem, a bynajmniej sam siebie tak nie postrzegał, jego wiedza historyczna ograniczała się do historii sztuki i podstaw geopolityki, lecz jakże przyjemnym dla egocentrycznej i narcystycznej wręcz osobowości było deklamowanie kolejnych opinii na temat literatury podsuwanej pod zmęczone oko mecenasa.
— Silje? — spytał, mrużąc nieznacznie oczy, jakby chciał upewnić się we własnej wizji, czy aby na pewno nie pomylił jej z inną młodą damą. W porę okazało się, że nie, regularne zaproszenia na podwieczorki do jej matki sprawiły, że zapamiętanie uroczej buzi nie było tak problematyczne. — Zdołałaś już przyjrzeć się wszystkim monumentom? To doskonałe miejsce, by podziwiać historię Midgardu, właściwie wcale nie dziwię się, że cię tu widzę… Czyżby projekt na studia? — uśmiechnął się szerzej, wzrok przenosząc na obecne w okolicy rzeźby przedstawiające historyczne dla tego miasta i całej Norwegii postaci.
Wiersze i wersety, jakie przyszło im wspólnie czytać, dzieląc się swoimi opiniami, sprawiały, że Olaf nawet wygodnie zaczynał czuć się w roli kogoś mogącego szczycić się mianem znawcy. Nie był dla dziewczęcia mentorem, a bynajmniej sam siebie tak nie postrzegał, jego wiedza historyczna ograniczała się do historii sztuki i podstaw geopolityki, lecz jakże przyjemnym dla egocentrycznej i narcystycznej wręcz osobowości było deklamowanie kolejnych opinii na temat literatury podsuwanej pod zmęczone oko mecenasa.
— Silje? — spytał, mrużąc nieznacznie oczy, jakby chciał upewnić się we własnej wizji, czy aby na pewno nie pomylił jej z inną młodą damą. W porę okazało się, że nie, regularne zaproszenia na podwieczorki do jej matki sprawiły, że zapamiętanie uroczej buzi nie było tak problematyczne. — Zdołałaś już przyjrzeć się wszystkim monumentom? To doskonałe miejsce, by podziwiać historię Midgardu, właściwie wcale nie dziwię się, że cię tu widzę… Czyżby projekt na studia? — uśmiechnął się szerzej, wzrok przenosząc na obecne w okolicy rzeźby przedstawiające historyczne dla tego miasta i całej Norwegii postaci.
Nieznajomy
Re: 22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:41
Nie wątpiła, że Lasse wraz z Idą będą chcieli uchylić jej rąbka samego Asgardu. Nie wątpiła, odkąd jej stopa postanęła na progu nowego mieszkania, że nikt nie pragnął jej nieszczęścia, a jedynie dobra. Widziała zresztą po oczach matki, że choć jej decyzja była nieustępliwa, podyktowana była szczerymi intencjami wobec własnej córki. Zapewne wiedziała, że postanowienie to nie będzie dla Silje łatwe, a jednocześnie też jeszcze bardziej musiała być przekonana, że życie dla niej tym bardziej łaskawsze nie będzie.
Może powinna być wdzięczna. Każdy kierował się jej dobrem. Miała rodzinę, która starała się ją wspierać, choć w sposób dość nieoczywisty i czasami nieprzyjemny. Ale mimo wszystko, miała więcej niż część ludzi. Nie doświadczyła przecież w życiu aż tak silnego odrzucenia, nie pochodziła z rodzin rozbitych, miała kochające rodzeństwo, które zapewne wieczorem będzie czekało na nią w nowym mieszkaniu.
Wobec tego, dlaczego była nieszczęśliwa?
Kiedy skończyły się zajęcia, nogi poniosły ją same. Chociaż studiowała już tutaj ponad rok, wciąż nie znała aż tak dobrze miasta, może poza kilkoma elementami najbliżej uczelni czy też tych, które były jej po drodze. Z pewnością nie zapuściła się w te rejony i nawet nie była pewna, czy będzie wiedziała, jak wrócić do domu z miejsca, w którym się znalazła.
A jednak z jakiegoś powodu nie to trapiło teraz umysł jasnowłosej dziewczyny, a trawiące ją wrażenie, że okrutnie nie pasuje do tego otoczenia. Do miasta. Do… całej tej otoczki. Nawet teraz, wyłączając myśli, wyłączając własną czujność, intuicja doprowadziła ją do miejsca podobnego temu, za którym najbardziej tęskniła.
Mogła pozostawić wiele. Mogła pozostawić swój dawny pokój, zostawić cały dom, ale… to, czego jej najbardziej brakowało, to tych miejsc w ogrodzie, które były najbliższe jej sercu. Które znała, znała także ich energię i ładunek emocjonalny. Oraz wspomnienia, które tam zostawiła.
Chciała wierzyć, że tutaj, w nowym miejscu, będzie tak jak tam. Ale tak nie było. Wieczorami, choć wprowadziła się zaledwie niedawno temu, desperacko wręcz chwytała za pióro i na kartce papieru próbowała coś naskrobać, ale wszystko, co przychodziło jej do głowy, to jakieś zbyt oczywiste dyrdymały, które szybko znajdowały się w koszu. O ile w ogóle cokolwiek była w stanie z siebie wykrzesać.
Miejsce, do którego przyszła, ta… promenada, była bardzo ładna. Czuła, że mogłaby polubić to miejsce, jego urok, jego aurę… z tym, że było tutaj za dużo ludzi. Cały czas ktoś przechadzał się drewnianym przejściem, na jakiejkolwiek szerokości by się nie znalazła. Spoglądała na otaczające ją drzewa, oraz na zmarzniętą taflę jeziora. To wszystko mogłoby być krajobrazem jak z bajki – gdyby tylko nie przytłaczające, mieszające się energie ludzi.
To była ta ciemna strona, na którą nie chciała patrzeć. W jakimkolwiek mieście by się nie pojawiła, tam zawsze był ktoś. Ktoś, kto zakłócał spokój, kto akurat przechadzał się w okolicy z głową w chmurze własnych zmartwień, wytrącając ją ze skupienia, rozpraszając jej uwagę i…
Była pewna, że gdyby i tym razem wyciągnęła kartkę, skończyłoby się tylko na bazgrołach podyktowanych irytacją, ciśnięciem zmiętego świstka do najbliższego kosza i próbie powrotu do domu.
Dlatego z cichym westchnieniem zawodu odeszła na bok i oparłszy się o balustradę, spoglądała na krajobraz. Był naprawdę piękny. Miał w sobie niesamowity potencjał. Gdyby tylko nie bodźce, zakłócające go hałasy, przytłaczające i chaotyczne energie…
Niemalże podskoczyła na dźwięk swojego imienia. Nie spodziewała się tutaj nikogo znajomego. Zresztą, bądźmy ze sobą szczerzy, sama zbyt wielu znajomych przecież nie miała. Odwróciła się więc, zagubionym spojrzeniem błądząc gdzieś pomiędzy ludźmi, aż wyłowiła znajomą, uśmiechniętą lekko twarz mężczyzny, który często bywał w domu, kiedy była młodsza.
Kolejne wspomnienie, ponownie szarpiące sznureczki tęsknoty zaciskające się wokół jej gardła.
Chociaż chciała się odwrócić, powitała go uprzejmym uśmiechem, nim na jej twarz pojawił się cień konsternacji. Monumentom…? Historię Midgardu…? Z lekko zmarszczonymi brwiami odwróciła głowę, dopiero teraz zauważając postacie, które zapisały się na kartach magicznej Skandynawii. Ach, tak…
— A… tak – zaczęła, swoją nerwowość maskując ponownym uśmiechem, gdy odwracała się tyłem do Olafa, choć tym razem już nie pozwoliła sobie na taką nonszalancję ze swobodą jak jeszcze przed chwilą. – Słyszałam, że tutaj mogę znaleźć inspirację do tematu swojej prezentacji. Więc przyszłam.
W rzeczywistości żadnej prezentacji nie było. Nie było też miejsca na inspirację, ani znajomych, od których takie słowa mogłaby usłyszeć. Obecne tu rzeźby nie interesowały jej zbytnio, choć wykazałaby się ignorancją, gdyby powiedziała, że nie interesowały jej w ogóle. Wykazywała ogromny szacunek do historii, za co pewnie tata by ją pochwalił.
Gdyby była w domu.
Z cichym westchnieniem pozostawiła zawisłą między nimi ciszę, aby odgłosy zewnętrznego świata zakłócały ją swoją chaotycznością. Może nie była zbyt długa. Ale wystarczająca, aby kąciki oczu dziewczęcia nieznacznie opadły wraz z przygasającym uśmiechem.
Za chwilę zalśnił znów, gdy rozproszyła mgłę zamyślenia z oczu i obróciła głowę ponownie do swojego niespodziewanego towarzysza. Nieładnie było tak kogoś ignorować, nawet jeśli jego obecność okazała się zaskoczeniem.
— A ty? Często tu przychodzisz?
Pytanie tak oklepane, że aż zabolało ją w zęby. Ale nie miała pojęcia, jak mogłaby odwrócić jego uwagę od własnych problemów, i jednocześnie nie okazać się niegrzeczną.
Może powinna być wdzięczna. Każdy kierował się jej dobrem. Miała rodzinę, która starała się ją wspierać, choć w sposób dość nieoczywisty i czasami nieprzyjemny. Ale mimo wszystko, miała więcej niż część ludzi. Nie doświadczyła przecież w życiu aż tak silnego odrzucenia, nie pochodziła z rodzin rozbitych, miała kochające rodzeństwo, które zapewne wieczorem będzie czekało na nią w nowym mieszkaniu.
Wobec tego, dlaczego była nieszczęśliwa?
Kiedy skończyły się zajęcia, nogi poniosły ją same. Chociaż studiowała już tutaj ponad rok, wciąż nie znała aż tak dobrze miasta, może poza kilkoma elementami najbliżej uczelni czy też tych, które były jej po drodze. Z pewnością nie zapuściła się w te rejony i nawet nie była pewna, czy będzie wiedziała, jak wrócić do domu z miejsca, w którym się znalazła.
A jednak z jakiegoś powodu nie to trapiło teraz umysł jasnowłosej dziewczyny, a trawiące ją wrażenie, że okrutnie nie pasuje do tego otoczenia. Do miasta. Do… całej tej otoczki. Nawet teraz, wyłączając myśli, wyłączając własną czujność, intuicja doprowadziła ją do miejsca podobnego temu, za którym najbardziej tęskniła.
Mogła pozostawić wiele. Mogła pozostawić swój dawny pokój, zostawić cały dom, ale… to, czego jej najbardziej brakowało, to tych miejsc w ogrodzie, które były najbliższe jej sercu. Które znała, znała także ich energię i ładunek emocjonalny. Oraz wspomnienia, które tam zostawiła.
Chciała wierzyć, że tutaj, w nowym miejscu, będzie tak jak tam. Ale tak nie było. Wieczorami, choć wprowadziła się zaledwie niedawno temu, desperacko wręcz chwytała za pióro i na kartce papieru próbowała coś naskrobać, ale wszystko, co przychodziło jej do głowy, to jakieś zbyt oczywiste dyrdymały, które szybko znajdowały się w koszu. O ile w ogóle cokolwiek była w stanie z siebie wykrzesać.
Miejsce, do którego przyszła, ta… promenada, była bardzo ładna. Czuła, że mogłaby polubić to miejsce, jego urok, jego aurę… z tym, że było tutaj za dużo ludzi. Cały czas ktoś przechadzał się drewnianym przejściem, na jakiejkolwiek szerokości by się nie znalazła. Spoglądała na otaczające ją drzewa, oraz na zmarzniętą taflę jeziora. To wszystko mogłoby być krajobrazem jak z bajki – gdyby tylko nie przytłaczające, mieszające się energie ludzi.
To była ta ciemna strona, na którą nie chciała patrzeć. W jakimkolwiek mieście by się nie pojawiła, tam zawsze był ktoś. Ktoś, kto zakłócał spokój, kto akurat przechadzał się w okolicy z głową w chmurze własnych zmartwień, wytrącając ją ze skupienia, rozpraszając jej uwagę i…
Była pewna, że gdyby i tym razem wyciągnęła kartkę, skończyłoby się tylko na bazgrołach podyktowanych irytacją, ciśnięciem zmiętego świstka do najbliższego kosza i próbie powrotu do domu.
Dlatego z cichym westchnieniem zawodu odeszła na bok i oparłszy się o balustradę, spoglądała na krajobraz. Był naprawdę piękny. Miał w sobie niesamowity potencjał. Gdyby tylko nie bodźce, zakłócające go hałasy, przytłaczające i chaotyczne energie…
Niemalże podskoczyła na dźwięk swojego imienia. Nie spodziewała się tutaj nikogo znajomego. Zresztą, bądźmy ze sobą szczerzy, sama zbyt wielu znajomych przecież nie miała. Odwróciła się więc, zagubionym spojrzeniem błądząc gdzieś pomiędzy ludźmi, aż wyłowiła znajomą, uśmiechniętą lekko twarz mężczyzny, który często bywał w domu, kiedy była młodsza.
Kolejne wspomnienie, ponownie szarpiące sznureczki tęsknoty zaciskające się wokół jej gardła.
Chociaż chciała się odwrócić, powitała go uprzejmym uśmiechem, nim na jej twarz pojawił się cień konsternacji. Monumentom…? Historię Midgardu…? Z lekko zmarszczonymi brwiami odwróciła głowę, dopiero teraz zauważając postacie, które zapisały się na kartach magicznej Skandynawii. Ach, tak…
— A… tak – zaczęła, swoją nerwowość maskując ponownym uśmiechem, gdy odwracała się tyłem do Olafa, choć tym razem już nie pozwoliła sobie na taką nonszalancję ze swobodą jak jeszcze przed chwilą. – Słyszałam, że tutaj mogę znaleźć inspirację do tematu swojej prezentacji. Więc przyszłam.
W rzeczywistości żadnej prezentacji nie było. Nie było też miejsca na inspirację, ani znajomych, od których takie słowa mogłaby usłyszeć. Obecne tu rzeźby nie interesowały jej zbytnio, choć wykazałaby się ignorancją, gdyby powiedziała, że nie interesowały jej w ogóle. Wykazywała ogromny szacunek do historii, za co pewnie tata by ją pochwalił.
Gdyby była w domu.
Z cichym westchnieniem pozostawiła zawisłą między nimi ciszę, aby odgłosy zewnętrznego świata zakłócały ją swoją chaotycznością. Może nie była zbyt długa. Ale wystarczająca, aby kąciki oczu dziewczęcia nieznacznie opadły wraz z przygasającym uśmiechem.
Za chwilę zalśnił znów, gdy rozproszyła mgłę zamyślenia z oczu i obróciła głowę ponownie do swojego niespodziewanego towarzysza. Nieładnie było tak kogoś ignorować, nawet jeśli jego obecność okazała się zaskoczeniem.
— A ty? Często tu przychodzisz?
Pytanie tak oklepane, że aż zabolało ją w zęby. Ale nie miała pojęcia, jak mogłaby odwrócić jego uwagę od własnych problemów, i jednocześnie nie okazać się niegrzeczną.
Bezimienny
Re: 22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:41
Trudno było w podlotku dostrzec kobietę, choć wdzięk Silje Nørgaard zachęcał, aby przychylniej spojrzeć na tę dziecinę. Pamiętał ją jeszcze, gdy trzymając się spódnicy mamy, przebiegała gdzieś w tyle w trakcie jednego z podwieczorków, na których Olaf, jako właściciel galerii sztuki, dla swoich ulubionych klientów osobiście przywoził pasujące do wystroju posiadłości obrazy. Jej matka zapisywała się wyraźnymi głoskami w pamięci, kobieta silna i rozpaczliwie wręcz ujmująca swoim charakterem, urodą i sposobem bycia, należała do postaci, o których Wahlberg nie potrafił zapomnieć. Dziś z jej małego dziecka zostało niewiele, jedynie sarnie niebieskie oczy, poznały otaczający je dziwny ziemski padół i zdecydowały, że już nie chcą go oglądać. Ta jednak wciąż dla mężczyzny stanowiła niemal nastolatkę, zbyt młodą, aby szukać w niej jeszcze kobiety.
— Nie — roześmiał się szarmancko w odpowiedzi na zadane pytanie, niemal książkowe i prostolinijne. — Nie bywam tu często, lecz potrzebowałem dziś chłodnego i słodkiego jeziornego powietrza, aby pomyśleć, bo spraw jest zbyt wiele — melancholia wyczuwalna była w jego głosie wręcz drastycznie, gdy to zdobył się na szczerość. W istocie ostatnie tygodnie zbyt obfite były w niewygodne wydarzenia, które prowadzić miały do niepotrzebnego stresu. Sam atak choroby genetycznej, jaka spowiła jego ciało i wydusiła z niego resztki energii, jaka jeszcze została Olafowi w tym roku, wbijał się niczym cierń w potylicę. Tym razem jednak nie skupiał się w całości na sobie samym, a na tej dziewczynce, która wyraźnie pośród wiekowych monumentów szukała nie tylko inspiracji do prezentacji na studia, ale i prawdopodobnie samej siebie. Zdawała się odciągnięta od rzeczywistości do tego stopnia, że Wahlberg przez krótki moment poczuł wyrzut sumienia, że przerwał jej gonitwę myśli na bliżej nieokreślony temat. Coś mierziło jej ciało i głowę, a on nie był w stanie wyczuć do końca jej aury, to też mrużył oczy i przyglądał się Silje pełnym zmartwienia i ciepłym spojrzeniem. Nie wydarzyło się przecież nic tragicznego, nie zdawała się złamana, czy rozpłakana, a jednak sposób jej bycia skutecznie sugerował, że coś ją trapi. W końcu odwrócił wzrok na jezioro, opierając się o barierkę i wpatrując w porośniętą lodem taflę.
— W lutym bytowanie stanęło w miejscu. Ptaki latały niechętnie, zaś dusze tarły o pejzaż, jak łódź trze o pomost, gdzie ją uwiązano. Drzewa stały obrócone plecami. Głębokość zasp mierzyły nieżywe trawy. Ślad stóp starzał się na śniegu. Pod brezentem usychał język. Któregoś dnia coś przyszło pod okno. Praca stanęła, wyjrzałem. Kolory płonęły, wszystko się zakręciło. Zbliżyłem się z ziemią — zacytował wiersz Johana Haraldsena sprzed niemal stu lat, który z pewnością młodej studentce literatury był doskonale znany. Niewielu jednak znało jego historię. — Istnieje legenda, że bohater tego wiersza w środku lutowej nocy próbował odnaleźć w tym miejscu samego siebie, lecz znalazł tylko posągi. Był samotny, użył czaru budzącego te wiekopomne bryły do życia, aby móc porozmawiać z piękną Inggerd Sørensen — legendarna piękność żyjąca w siedemnastym wieku słynęła z długich na kilometry białych włosów i zielonych niczym wiosna oczu. — Deklamował jej swoje wiersze, opowiadał o życiu pośród galdrów, a ta płakała, że jej skóra pozostaje kamienną i nie może tego poczuć, to też Haraldsen próbował znaleźć sposób, aby odczarować kobietę. Badał magię, przychodząc każdej nocy przez równe trzy miesiące, aby pocieszać i opiekować się nią. Nie trwało długo, nim się zakochał. W końcu w desperacji, gdy żadne czary nie pomagały, aby odczarować zaklętą, wziął dłuto i zaczął kruszyć kamień. Inggerd krzyczała w bólu, nie chciała już jego pomocy i rozpaczała nad swoim losem, lecz Johan nie przestawał, nim pod twardym kruszcem nie dostrzegł bladej kobiecej skóry. Gdy skończył w miłosnym afekcie, pragnąc tylko jej ciepła, ta wyskoczyła z pomnika, skacząc prosto w głębiny jeziora — skończył opowieść, dając jej jeszcze krótką chwilę, by wybrzmiała. Rzecz jasna to tylko legenda, piękna, godna obrazu, utworu lub wiersza, ale dalej tylko legenda. Nie było w niej nic więcej, jedynie samobójstwo mistycznej postaci, która wolała utopić się, niż być z człowiekiem, który dla własnej satysfakcji i pragnień zranił ją tak dotkliwie. Wspaniałość metafory pozostawała poza spowitym hipokryzją umysłem Olafa, który nie dostrzegał w legendarnym podmiocie lirycznym samego siebie.
— Wydajesz się zmarznięta. Chodź, kupię ci herbatę — spytał szczerze zatroskany o los Silje, nim uniósł brwi i dłonią wskazał na mieszczącą się tuż obok portową kawiarnię, w której mogli zakupić nawet napoje w metalowych kubkach i wynieść je, aby w chłodny grudniowy dzień spoglądać na wszechobecne monumenty i zastanawiać nad sensem ich istnienia. Czy pod każdym kamieniem kryje się pragnąca wolności postać?
— Nie — roześmiał się szarmancko w odpowiedzi na zadane pytanie, niemal książkowe i prostolinijne. — Nie bywam tu często, lecz potrzebowałem dziś chłodnego i słodkiego jeziornego powietrza, aby pomyśleć, bo spraw jest zbyt wiele — melancholia wyczuwalna była w jego głosie wręcz drastycznie, gdy to zdobył się na szczerość. W istocie ostatnie tygodnie zbyt obfite były w niewygodne wydarzenia, które prowadzić miały do niepotrzebnego stresu. Sam atak choroby genetycznej, jaka spowiła jego ciało i wydusiła z niego resztki energii, jaka jeszcze została Olafowi w tym roku, wbijał się niczym cierń w potylicę. Tym razem jednak nie skupiał się w całości na sobie samym, a na tej dziewczynce, która wyraźnie pośród wiekowych monumentów szukała nie tylko inspiracji do prezentacji na studia, ale i prawdopodobnie samej siebie. Zdawała się odciągnięta od rzeczywistości do tego stopnia, że Wahlberg przez krótki moment poczuł wyrzut sumienia, że przerwał jej gonitwę myśli na bliżej nieokreślony temat. Coś mierziło jej ciało i głowę, a on nie był w stanie wyczuć do końca jej aury, to też mrużył oczy i przyglądał się Silje pełnym zmartwienia i ciepłym spojrzeniem. Nie wydarzyło się przecież nic tragicznego, nie zdawała się złamana, czy rozpłakana, a jednak sposób jej bycia skutecznie sugerował, że coś ją trapi. W końcu odwrócił wzrok na jezioro, opierając się o barierkę i wpatrując w porośniętą lodem taflę.
— W lutym bytowanie stanęło w miejscu. Ptaki latały niechętnie, zaś dusze tarły o pejzaż, jak łódź trze o pomost, gdzie ją uwiązano. Drzewa stały obrócone plecami. Głębokość zasp mierzyły nieżywe trawy. Ślad stóp starzał się na śniegu. Pod brezentem usychał język. Któregoś dnia coś przyszło pod okno. Praca stanęła, wyjrzałem. Kolory płonęły, wszystko się zakręciło. Zbliżyłem się z ziemią — zacytował wiersz Johana Haraldsena sprzed niemal stu lat, który z pewnością młodej studentce literatury był doskonale znany. Niewielu jednak znało jego historię. — Istnieje legenda, że bohater tego wiersza w środku lutowej nocy próbował odnaleźć w tym miejscu samego siebie, lecz znalazł tylko posągi. Był samotny, użył czaru budzącego te wiekopomne bryły do życia, aby móc porozmawiać z piękną Inggerd Sørensen — legendarna piękność żyjąca w siedemnastym wieku słynęła z długich na kilometry białych włosów i zielonych niczym wiosna oczu. — Deklamował jej swoje wiersze, opowiadał o życiu pośród galdrów, a ta płakała, że jej skóra pozostaje kamienną i nie może tego poczuć, to też Haraldsen próbował znaleźć sposób, aby odczarować kobietę. Badał magię, przychodząc każdej nocy przez równe trzy miesiące, aby pocieszać i opiekować się nią. Nie trwało długo, nim się zakochał. W końcu w desperacji, gdy żadne czary nie pomagały, aby odczarować zaklętą, wziął dłuto i zaczął kruszyć kamień. Inggerd krzyczała w bólu, nie chciała już jego pomocy i rozpaczała nad swoim losem, lecz Johan nie przestawał, nim pod twardym kruszcem nie dostrzegł bladej kobiecej skóry. Gdy skończył w miłosnym afekcie, pragnąc tylko jej ciepła, ta wyskoczyła z pomnika, skacząc prosto w głębiny jeziora — skończył opowieść, dając jej jeszcze krótką chwilę, by wybrzmiała. Rzecz jasna to tylko legenda, piękna, godna obrazu, utworu lub wiersza, ale dalej tylko legenda. Nie było w niej nic więcej, jedynie samobójstwo mistycznej postaci, która wolała utopić się, niż być z człowiekiem, który dla własnej satysfakcji i pragnień zranił ją tak dotkliwie. Wspaniałość metafory pozostawała poza spowitym hipokryzją umysłem Olafa, który nie dostrzegał w legendarnym podmiocie lirycznym samego siebie.
— Wydajesz się zmarznięta. Chodź, kupię ci herbatę — spytał szczerze zatroskany o los Silje, nim uniósł brwi i dłonią wskazał na mieszczącą się tuż obok portową kawiarnię, w której mogli zakupić nawet napoje w metalowych kubkach i wynieść je, aby w chłodny grudniowy dzień spoglądać na wszechobecne monumenty i zastanawiać nad sensem ich istnienia. Czy pod każdym kamieniem kryje się pragnąca wolności postać?
Nieznajomy
Re: 22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:42
Olaf był zbyt grzeczny, zbyt dobrze ułożony, zbyt szarmancki, aby wprost zwrócić uwagę, jak głupio zabrzmiało jej głupie zresztą pytanie, niemniej w jego śmiechu, jakkolwiek serdecznym, odnalazła (być może sama je wymyśliła) potwierdzenie, że ten sposób zaczynania rozmowy był najgorszym, najbardziej pozbawionym… czegokolwiek, jaki tylko mogła wymyślić.
Lecz co miała mu powiedzieć? Jak inaczej zacząć rozmowę, kiedy chce się być samemu? Jak rozmawiać, kiedy jest się nieszczęśliwym i czuje się, że utraciło się cząstkę siebię, tę odpowiadającą za radość, za spokój, za chęć do dalszego egzystowania?…
Może nieco dramatyzowała we własnych przemyśleniach, niemniej nie pamiętała już, kiedy ostatnio była tak bardzo nieszczęśliwa. Chyba dopiero wtedy, kiedy, jako maleńki berbeć, widziała zawód w oczach matki i babki, kiedy okazało się, iż wcale nie ma daru przewidywania przyszłości, iż Norny utkały kapryśną pętelkę w jej nici, która miała zmącić całe jej życie, położyć się cieniem na dalszym istnieniu?
Dawno nie miała już żadnego ataku. Tym bardziej zaczynała bać się, że wystarczyłby podmuch wiatru, dzień, w którym nieco częściej sięgnie po magię, a ponownie straci przytomność. Może tylko na dzień, to nie byłaby najgorsza opcja. Ale może na tydzień. Może na miesiąc. A może na kilka.
Z nieco naiwną wiarą jeszcze sprawdziła, czy wsuwka z pająkiem wciąż znajduje się pod czapką, w jej włosach. Z dziecięcą naiwnością wierzyła, że jeden przedmiot faktycznie może uchronić ją przed bolączką, przed tragedią, przed niechcianym…
W odpowiedzi jedynie skinęła Olafowi głową, gryząc się z nerwów w język i wyrzucając sobie, że nawet nie potrafiła porozmawiać z kimś, kto przecież bliski jest jej rodzinie. Matka mu ufała, Silje pamiętała go jeszcze z czasów, kiedy była ledwie małym podlotkiem, a mimo wszystko, kiedy teraz pętla żalu zaciskała się na jej szyi, nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa, zupełnie jakby obok niej stanął prawie-obcy człowiek, któremu nie ufała.
Lecz czy naprawdę ufała Olafowi Wahlbergowi?
Ospałe, zamyślone spojrzenie nieco się ocknęło, słysząc tuż obok siebie pierwsze strofy wiersza, który był jej dobrze znany. Powoli przeniosła więc wzok na sylwetkę mężczyzny, który postanowił przy niej przystanąć i zachwycić ją krótką recytacją – a zaraz potem idącą za nią historią.
Nie słyszała o tej legendzie, toteż w spojrzeniu Silje zalśniła iskierka zaintrygowania, gdy przysłuchiwała się kolejnym słowom Olafa. Niemalże w twarz uderzyła ją przemycona mała sugestia i dość szybko zdołała pojąć, że nie mówił jej tego bez okazji. Zabawne. Najwidoczniej tak, jak ona potrafiła przeczytać emocje innych ludzi, tak niektórzy potrafili zrozumieć ją, bez użycia jakichkolwiek słów.
A może zwyczajnie tak słabo je skrywała.
Choć to zadziwiające, aby cicha, zamknięta dziewczyna eksponowała swoje uczucia tak bardzo, iż jej poczucie samotności i zagubienia kłuły wręcz w oczy i budziły niepokój u osób, które nie znały jej przecież zbyt dobrze. Rzadko kiedy rozmawiała z Olafem. Okazje mogłaby zliczyć wręcz na palcach jednej ręki.
Wzrokiem mimowolnie powędrowała przed siebie, jakby poszukując posągu wspomnianej kobiety, niemniej, nie mogąc nigdzie jej uchwycić, powróciła do Wahlberga, by przysłuchać się dalej jego historii. Ta zdawała się niesamowicie tragiczna, jak wiele tych, o których czytała z kart ksiąg, czy też te, o których czasem pisała, które sama sobie wymyślała, gdy znalazła odpowiednie źródło inspiracji. Skupienie zaszyło się na twarzy młodej dziewczyny, gdy skakała spojrzeniem raz do twarzy Olafa, raz do tafli jeziora, jakby z nadzieją, że choć tam znajdzie postać nieszczęśliwej kobiety.
Cisza wybrzmiewała pomiędzy nimi, lecz nie przeszkadzała jej w żaden sposób. Zamyślenie teraz mąciło jej twarz, objawiając się w ściągniętych nieco brwiach i przygryzanych delikatnie ustach. Propozycja zawisła gdzieś pomiędzy nimi, podobnie jak dłoń Olafa wskazująca najbliższą kawiarnię, lecz nie ona teraz była powodem zadumy Silje.
— Jaki jest więc morał tej historii? – odezwała się w końcu, unosząc wzrok ponownie na twarz Olafa. Nie drgnęła ani kroku od balustrady pomostu, jedną dłonią wciąż się o nią wspierając, drugą opuszczając swobodnie wzdłuż ciała. – Być może Johan nigdy nie powinien ożywiać tych posągów, lecz Inggerd nigdy nie miała nic przeciw, z radością chwytając każdy szczegół opowieści snutej o świecie galdrów. Była nieszczęśliwa, chcąc poczuć to, o czym słyszała, lecz nie mogła doświadczyć, więc Johan chciał jej pomóc, odurzony uczuciem. Ból zmienił jej zdanie, lecz ten nie przestał, nie wiedząc, że miłość nie jest już miłością, a zwyczajną obsesją. Oboje skrzywdzili się nawzajem, on nie reagując na jej protesty, ona topiąc się w jeziorze i zostawiając go jeszcze bardziej zagubionego niż w dniu, w którym zobaczyła go pierwszy raz. A nic z tego nie wydarzyłoby się, gdyby Johan nie zapragnął ożywić jednego z posągów. Jaki więc z tego morał? – spytała ze szczerym przejęciem, nim na jej wargach odmalował się cień uśmiechu poprzez uniesiony kącik ust. – Aby nie szukać siebie wśród posągów, a żywych?
Lecz co miała mu powiedzieć? Jak inaczej zacząć rozmowę, kiedy chce się być samemu? Jak rozmawiać, kiedy jest się nieszczęśliwym i czuje się, że utraciło się cząstkę siebię, tę odpowiadającą za radość, za spokój, za chęć do dalszego egzystowania?…
Może nieco dramatyzowała we własnych przemyśleniach, niemniej nie pamiętała już, kiedy ostatnio była tak bardzo nieszczęśliwa. Chyba dopiero wtedy, kiedy, jako maleńki berbeć, widziała zawód w oczach matki i babki, kiedy okazało się, iż wcale nie ma daru przewidywania przyszłości, iż Norny utkały kapryśną pętelkę w jej nici, która miała zmącić całe jej życie, położyć się cieniem na dalszym istnieniu?
Dawno nie miała już żadnego ataku. Tym bardziej zaczynała bać się, że wystarczyłby podmuch wiatru, dzień, w którym nieco częściej sięgnie po magię, a ponownie straci przytomność. Może tylko na dzień, to nie byłaby najgorsza opcja. Ale może na tydzień. Może na miesiąc. A może na kilka.
Z nieco naiwną wiarą jeszcze sprawdziła, czy wsuwka z pająkiem wciąż znajduje się pod czapką, w jej włosach. Z dziecięcą naiwnością wierzyła, że jeden przedmiot faktycznie może uchronić ją przed bolączką, przed tragedią, przed niechcianym…
W odpowiedzi jedynie skinęła Olafowi głową, gryząc się z nerwów w język i wyrzucając sobie, że nawet nie potrafiła porozmawiać z kimś, kto przecież bliski jest jej rodzinie. Matka mu ufała, Silje pamiętała go jeszcze z czasów, kiedy była ledwie małym podlotkiem, a mimo wszystko, kiedy teraz pętla żalu zaciskała się na jej szyi, nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa, zupełnie jakby obok niej stanął prawie-obcy człowiek, któremu nie ufała.
Lecz czy naprawdę ufała Olafowi Wahlbergowi?
Ospałe, zamyślone spojrzenie nieco się ocknęło, słysząc tuż obok siebie pierwsze strofy wiersza, który był jej dobrze znany. Powoli przeniosła więc wzok na sylwetkę mężczyzny, który postanowił przy niej przystanąć i zachwycić ją krótką recytacją – a zaraz potem idącą za nią historią.
Nie słyszała o tej legendzie, toteż w spojrzeniu Silje zalśniła iskierka zaintrygowania, gdy przysłuchiwała się kolejnym słowom Olafa. Niemalże w twarz uderzyła ją przemycona mała sugestia i dość szybko zdołała pojąć, że nie mówił jej tego bez okazji. Zabawne. Najwidoczniej tak, jak ona potrafiła przeczytać emocje innych ludzi, tak niektórzy potrafili zrozumieć ją, bez użycia jakichkolwiek słów.
A może zwyczajnie tak słabo je skrywała.
Choć to zadziwiające, aby cicha, zamknięta dziewczyna eksponowała swoje uczucia tak bardzo, iż jej poczucie samotności i zagubienia kłuły wręcz w oczy i budziły niepokój u osób, które nie znały jej przecież zbyt dobrze. Rzadko kiedy rozmawiała z Olafem. Okazje mogłaby zliczyć wręcz na palcach jednej ręki.
Wzrokiem mimowolnie powędrowała przed siebie, jakby poszukując posągu wspomnianej kobiety, niemniej, nie mogąc nigdzie jej uchwycić, powróciła do Wahlberga, by przysłuchać się dalej jego historii. Ta zdawała się niesamowicie tragiczna, jak wiele tych, o których czytała z kart ksiąg, czy też te, o których czasem pisała, które sama sobie wymyślała, gdy znalazła odpowiednie źródło inspiracji. Skupienie zaszyło się na twarzy młodej dziewczyny, gdy skakała spojrzeniem raz do twarzy Olafa, raz do tafli jeziora, jakby z nadzieją, że choć tam znajdzie postać nieszczęśliwej kobiety.
Cisza wybrzmiewała pomiędzy nimi, lecz nie przeszkadzała jej w żaden sposób. Zamyślenie teraz mąciło jej twarz, objawiając się w ściągniętych nieco brwiach i przygryzanych delikatnie ustach. Propozycja zawisła gdzieś pomiędzy nimi, podobnie jak dłoń Olafa wskazująca najbliższą kawiarnię, lecz nie ona teraz była powodem zadumy Silje.
— Jaki jest więc morał tej historii? – odezwała się w końcu, unosząc wzrok ponownie na twarz Olafa. Nie drgnęła ani kroku od balustrady pomostu, jedną dłonią wciąż się o nią wspierając, drugą opuszczając swobodnie wzdłuż ciała. – Być może Johan nigdy nie powinien ożywiać tych posągów, lecz Inggerd nigdy nie miała nic przeciw, z radością chwytając każdy szczegół opowieści snutej o świecie galdrów. Była nieszczęśliwa, chcąc poczuć to, o czym słyszała, lecz nie mogła doświadczyć, więc Johan chciał jej pomóc, odurzony uczuciem. Ból zmienił jej zdanie, lecz ten nie przestał, nie wiedząc, że miłość nie jest już miłością, a zwyczajną obsesją. Oboje skrzywdzili się nawzajem, on nie reagując na jej protesty, ona topiąc się w jeziorze i zostawiając go jeszcze bardziej zagubionego niż w dniu, w którym zobaczyła go pierwszy raz. A nic z tego nie wydarzyłoby się, gdyby Johan nie zapragnął ożywić jednego z posągów. Jaki więc z tego morał? – spytała ze szczerym przejęciem, nim na jej wargach odmalował się cień uśmiechu poprzez uniesiony kącik ust. – Aby nie szukać siebie wśród posągów, a żywych?
Bezimienny
Re: 22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:42
Pospólstwo zachwycają banały, wysublimowany gust potrzebuje wciąż mocniej i bardziej, jakby świat nie miał skończyć się już za moment ledwie, a ta pastylka na języku była ostatnim, co się poczuje. Grząski grunt pod nogami wkrótce mógł osypać się nie tylko pod Olafem, ale i całym tym miastem niby pilnie strzeżonym przez Bogów a Asgardzie, a jednak jakby opuszczonym i samotnym w całej swej postaci. Pojedyncze dramaty czyniły życie życiem, wszystko, co cudne wkrótce okazywało się jedynie nudą, a jedynie artysta był w stanie zrozumieć rozpacz trawiącą serca. W każdym tym uczuciu gubił się niczym mały chłopiec zostawiony przy diabelskim młynie w przydrożnym wesołym miasteczku, gdzie dom strachów był jedynie przystawką, a ten klaun zapraszający do pobliskiego cyrku, przewodnikiem po przyszłych niedolach. Promienie sztucznego słońca opadające na skórę ledwie muśniętą tym prawdziwym wiszącym teraz nad innymi częściami Europy, gdzie skuta lodem ziemia, była jedynie marą, nie oświecały mu drogi, gdy w każdy swym kompleksie czuł się większy niż inni. Nie potrzebował zresztą rozumieć, nauczył się żyć z przeświadczeniem o wielkości, jaka płynąć na niego miała przez talenty i zrozumienie sztuki, którą uznawał za najwyższe dobro i zło na tej planecie. Zawód matki skraplający się w jej jasnych oczach, którym próbowała mamić go i sprowadzać do parteru został tam aż do dzisiaj. Gorączkowo wręcz rozpychała się łokciami we wspomnieniach niemłodego już mężczyzny, wciąż nawołując do własnych słów, jakby nic nigdy nie miał znaczyć. Ani galeria, ani mecenat, ani podziemia nie były w stanie jej zaimponować, choć żadnej z tych rzeczy pod władaniem jej syna, nie poznała za życia. Byli podobnie różni z młodą Silje, choć i Olaf nie mógłby tego zauważyć. Wyleczył się z własnej fobii przed rodzoną matką, a przynajmniej tak mu się zdawało, gdy prawda bywała zgoła inna.
Nie odziedziczył po niej talentu do mowy, ta cecha zdecydowanie dominowała w rodzinie od strony ojca. Charyzmatyczne przedstawienia własnych planów nie raz wyciągały ich z najgorszych opresji, otwierały wrota pełne możliwości, które wykorzystywali namiętnie w gorszącym egocentryzmie. Wybitne deklamacje i wiedza o poezji miały podrywać do tańca serca młodych kobiet, a starszych dżentelmenów nastawiać do dzielenia się funduszami, które potem z kolei zarówno dziadek, jak i ojciec, a także sam Olaf, wkładali w Besettelse, jakby była ich najpiękniejszym i najcenniejszym dzieckiem. Tworzyli świat, sprowadzając tam dzieła malarskie, rzeźby i witraże o wartości znacznie przekraczającej średnie zarobki w Midgardzie, szczycąc się wkrótce jedną z najznamienitszych właścicieli galerii sztuki. Każdy z obrazów tworzył swoją historię, tak samo zresztą, jak wygrywane w filharmoniach utwory klasyczne, tak samo, jak dramaty przedstawiane na deskach złotych teatrów. Legendy były inspiracją nie tylko dla artystów, ale i ludzkości. Czyż to nie pomiędzy nimi zapisywano pierwsze morały, przedstawiano powstanie świata, wyjaśniano wszelkie zawiłości, których do tej pory ani galdrowie, ani śniący nie byli w stanie logicznie pojąć? Olaf lubił na nie patrzeć, lubił je słuchać, lubił opowiadać je tak, by ten, do którego mówi, nic poza nimi nie widział.
— Być może właśnie tak — kiwnął głową w spokoju i zadumie, analizując wniosek przedstawiony przez młodą pannę Nørgaard. Ten dotknął go wyjątkowo uszczypliwie, gdyż sam siebie szukał pośród inscenizacji niepojętej dla tych, którzy jej nie studiowali. Znał całą jej historię, potrafił krytykować, opisywać, budować i wiedział doskonale, czego pragną ci, którzy chcieli ją kupować, ale za nic w świecie nie potrafił odnaleźć samego siebie w tym wszystkim. Nie raz twierdził, że rozmowa z wykutym w marmurze Bragim znacznie więcej mu daje, niż kierowanie tych samych słów do żywego człowieka. — Ja lubię myśleć, że to ostrzeżenie przed zatraceniem się we własnym marzeniu — wspomniał jeszcze, wciąż spoglądając na towarzyszącą mu dziś przypadkowo młodą dziewczynę. — Jeśli skupimy się tylko na nim i odetniemy wszelkie inne bodźce, wkrótce zemści się ono na nas. Z drugiej jednak strony, człowiek staje się całkiem głuchy, gdy obawa przed zatraceniem panuje nad pragnieniem powstrzymania się. Wszystko to jednak rozterki moralne, sceptyk uznałby, że to zwykłe ostrzeżenie przed niszczeniem tych pomników. Sztuka krzywdzi, ale i my krzywdzimy sztukę. Taki zwyczajowy remis — uśmiechnął się znów szerzej, przyjacielsko mrugając do Silje. Nie przypominała swojej matki. — Zresztą, co jest cenniejsze? Wrak zniszczonej rzeźby, legenda o historii Johana, czy zwłoki tej kobiety spoczywające na dnie jeziora, o ile kiedykolwiek istniała?
Nie naciskał już na propozycje herbaty, wszak był dżentelmenem, pozwalał sobie na wypowiedzenie prośby raz, ta pozostawała otwarta.
Nie odziedziczył po niej talentu do mowy, ta cecha zdecydowanie dominowała w rodzinie od strony ojca. Charyzmatyczne przedstawienia własnych planów nie raz wyciągały ich z najgorszych opresji, otwierały wrota pełne możliwości, które wykorzystywali namiętnie w gorszącym egocentryzmie. Wybitne deklamacje i wiedza o poezji miały podrywać do tańca serca młodych kobiet, a starszych dżentelmenów nastawiać do dzielenia się funduszami, które potem z kolei zarówno dziadek, jak i ojciec, a także sam Olaf, wkładali w Besettelse, jakby była ich najpiękniejszym i najcenniejszym dzieckiem. Tworzyli świat, sprowadzając tam dzieła malarskie, rzeźby i witraże o wartości znacznie przekraczającej średnie zarobki w Midgardzie, szczycąc się wkrótce jedną z najznamienitszych właścicieli galerii sztuki. Każdy z obrazów tworzył swoją historię, tak samo zresztą, jak wygrywane w filharmoniach utwory klasyczne, tak samo, jak dramaty przedstawiane na deskach złotych teatrów. Legendy były inspiracją nie tylko dla artystów, ale i ludzkości. Czyż to nie pomiędzy nimi zapisywano pierwsze morały, przedstawiano powstanie świata, wyjaśniano wszelkie zawiłości, których do tej pory ani galdrowie, ani śniący nie byli w stanie logicznie pojąć? Olaf lubił na nie patrzeć, lubił je słuchać, lubił opowiadać je tak, by ten, do którego mówi, nic poza nimi nie widział.
— Być może właśnie tak — kiwnął głową w spokoju i zadumie, analizując wniosek przedstawiony przez młodą pannę Nørgaard. Ten dotknął go wyjątkowo uszczypliwie, gdyż sam siebie szukał pośród inscenizacji niepojętej dla tych, którzy jej nie studiowali. Znał całą jej historię, potrafił krytykować, opisywać, budować i wiedział doskonale, czego pragną ci, którzy chcieli ją kupować, ale za nic w świecie nie potrafił odnaleźć samego siebie w tym wszystkim. Nie raz twierdził, że rozmowa z wykutym w marmurze Bragim znacznie więcej mu daje, niż kierowanie tych samych słów do żywego człowieka. — Ja lubię myśleć, że to ostrzeżenie przed zatraceniem się we własnym marzeniu — wspomniał jeszcze, wciąż spoglądając na towarzyszącą mu dziś przypadkowo młodą dziewczynę. — Jeśli skupimy się tylko na nim i odetniemy wszelkie inne bodźce, wkrótce zemści się ono na nas. Z drugiej jednak strony, człowiek staje się całkiem głuchy, gdy obawa przed zatraceniem panuje nad pragnieniem powstrzymania się. Wszystko to jednak rozterki moralne, sceptyk uznałby, że to zwykłe ostrzeżenie przed niszczeniem tych pomników. Sztuka krzywdzi, ale i my krzywdzimy sztukę. Taki zwyczajowy remis — uśmiechnął się znów szerzej, przyjacielsko mrugając do Silje. Nie przypominała swojej matki. — Zresztą, co jest cenniejsze? Wrak zniszczonej rzeźby, legenda o historii Johana, czy zwłoki tej kobiety spoczywające na dnie jeziora, o ile kiedykolwiek istniała?
Nie naciskał już na propozycje herbaty, wszak był dżentelmenem, pozwalał sobie na wypowiedzenie prośby raz, ta pozostawała otwarta.
Nieznajomy
Re: 22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:42
Wniosek wysunięty przez młodą Nørgaard był tak niedorzeczny, że sama w niego nie wierzyła. Był raczej humorystycznym akcentem, podsumowaniem, iskierką uśmiechu wśród chmary zamyślenia, której sama nie traktowała poważnie. Nie przystąpiła bowiem do analizy powieści tak, jak analizowała niejednokrotnie literaturę – prozę czy poezję. Coś, co w jej słowach zdawało się ważne, to zauważenie, iż oboje, dwie postacie jednej historii, na koniec zostały skrzywdzone przez siebie nawzajem. To nie tak, że kij miał tylko jeden koniec, to nie tak, że jedna osoba była tą złą, a druga tylko tą dobrą. Oboje popełnili błędy. Tak, jak błędy popełnia każdy. A historia przedstawiona przez Olafa mogła być równie i dobrze nauczką małżeńską, aby słuchać własnych potrzeb i szanować, gdy jedna strona mówi nie. Gdy za którymś razem się jej nie usłucha, można stracić swoją miłość – na zawsze.
Niemniej sugestia, którą zaprezentował jej Wahlberg, dotknęła tym razem ją samą.
Ostrzeżenie przed zatraceniem się we własnym marzeniu.
Chłodny, nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez jej kark, zmuszając do speszonego odwrócenia spojrzenia i nieco przygaszonego uśmiechu. Zupełnie tak, jakby wyciągnął z jej myśli wszystko to, z czym się borykała od jakiegoś czasu – zupełnie tak, jakby w jego słowach wybrzmiała wręcz karcąca nutka mówiąca, że historia nie była przypadkowa, tak jak słowa dobrane były odpowiednio, aby trafić bezpośrednio do niej. Aby sprowadzić ją na ziemię, uświadomić, że marzenia były dobre, dopóki pozostawały wśród przędących się chmur Frigg.
Kiedy mówił, Silje powoli odwracała się ponownie w stronę jeziora. Pierwotnie jedynie głowę, z czasem jednak i całe swoje ciało. Wsparła przedramiona o balustradę, a oczy podniosła na taflę jeziora, jakby chciała gdzieś pod nią wypatrzeć pływające ciało martwej, nieszczęśliwej kobiety.
Zapewne, gdyby tylko bardziej poszukała, mogłaby znaleźć tutaj niejedno ciało. Zapewne jezioro pochłonęło niejedno życie, a duża część z nich chciała oddać się w ramiona chłodnej Hel. Kiedy przyszła tutaj, miała nadzieję, że odnajdzie się sama, lecz od słów Olafa czuła się zagubiona jeszcze bardziej. Dostawała odpowiedzi, których wcale usłyszeć nie chciała. Odpowiedzi gorzkie i bolesne, lecz być może prawdziwe.
— Czy to do nas należy wartościowanie? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. – Rzeźba, legenda, ciało kobiety… każde z nich ma własną, osobliwą wartość. Tylko od kąta widzenia zależy, które z nich wyda nam się bardziej wyjątkowe, bardziej ważne.
Sztuka krzywdzi i my krzywdzimy sztukę. Jakże bolesna prawda tkwiła w tych słowach. Prawda, której ponownie najpewniej nie chciała widzieć.
Wolała patrzeć na sztukę jak na pewne medium – przekaźnik, który wyzwalał, ale który też pomagał odnaleźć innym galdrom w odnalezieniu siebie samych. W dostrzeżeniu w kawałku papieru ze skreślonymi słowami własnego odbicia, uczuć, które targały również innym człowiekiem.
Co jednak, kiedy to artysta zatracił sam siebie? Co, jeśli nie wiedział już, co powinien robić, co pisać, co czuć? Co, jeśli słowa, które przychodziły mu dotąd z łatwością, nagle gdzieś utknęły, być może zanikły, nie mogąc wydostać się na zewnątrz?
W jej głowie jawiło się teraz tak wiele pytań, tak wiele wątpliwości, sprzecznych myśli. Słowa Olafa były bolesne, sugerujące, że to nie ona, a jej matka miała rację. W końcu każdy może mieć jakieś zainteresowania, marzenia, ale również i obowiązki, które rzekomo winny być nadrzędne.
Czy więc właśnie to miał być jej los? Czy przeprowadzka do Midgardu była symbolicznym początkiem porzucenia dzieciństwa, pozostawienia marzeń w swojej własnej strefie bujania między obłokami, a postawieniem pierwszych kroków na ścieżce „powinności”, której wcale nie pragnęła?
Niemniej sugestia, którą zaprezentował jej Wahlberg, dotknęła tym razem ją samą.
Ostrzeżenie przed zatraceniem się we własnym marzeniu.
Chłodny, nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez jej kark, zmuszając do speszonego odwrócenia spojrzenia i nieco przygaszonego uśmiechu. Zupełnie tak, jakby wyciągnął z jej myśli wszystko to, z czym się borykała od jakiegoś czasu – zupełnie tak, jakby w jego słowach wybrzmiała wręcz karcąca nutka mówiąca, że historia nie była przypadkowa, tak jak słowa dobrane były odpowiednio, aby trafić bezpośrednio do niej. Aby sprowadzić ją na ziemię, uświadomić, że marzenia były dobre, dopóki pozostawały wśród przędących się chmur Frigg.
Kiedy mówił, Silje powoli odwracała się ponownie w stronę jeziora. Pierwotnie jedynie głowę, z czasem jednak i całe swoje ciało. Wsparła przedramiona o balustradę, a oczy podniosła na taflę jeziora, jakby chciała gdzieś pod nią wypatrzeć pływające ciało martwej, nieszczęśliwej kobiety.
Zapewne, gdyby tylko bardziej poszukała, mogłaby znaleźć tutaj niejedno ciało. Zapewne jezioro pochłonęło niejedno życie, a duża część z nich chciała oddać się w ramiona chłodnej Hel. Kiedy przyszła tutaj, miała nadzieję, że odnajdzie się sama, lecz od słów Olafa czuła się zagubiona jeszcze bardziej. Dostawała odpowiedzi, których wcale usłyszeć nie chciała. Odpowiedzi gorzkie i bolesne, lecz być może prawdziwe.
— Czy to do nas należy wartościowanie? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. – Rzeźba, legenda, ciało kobiety… każde z nich ma własną, osobliwą wartość. Tylko od kąta widzenia zależy, które z nich wyda nam się bardziej wyjątkowe, bardziej ważne.
Sztuka krzywdzi i my krzywdzimy sztukę. Jakże bolesna prawda tkwiła w tych słowach. Prawda, której ponownie najpewniej nie chciała widzieć.
Wolała patrzeć na sztukę jak na pewne medium – przekaźnik, który wyzwalał, ale który też pomagał odnaleźć innym galdrom w odnalezieniu siebie samych. W dostrzeżeniu w kawałku papieru ze skreślonymi słowami własnego odbicia, uczuć, które targały również innym człowiekiem.
Co jednak, kiedy to artysta zatracił sam siebie? Co, jeśli nie wiedział już, co powinien robić, co pisać, co czuć? Co, jeśli słowa, które przychodziły mu dotąd z łatwością, nagle gdzieś utknęły, być może zanikły, nie mogąc wydostać się na zewnątrz?
W jej głowie jawiło się teraz tak wiele pytań, tak wiele wątpliwości, sprzecznych myśli. Słowa Olafa były bolesne, sugerujące, że to nie ona, a jej matka miała rację. W końcu każdy może mieć jakieś zainteresowania, marzenia, ale również i obowiązki, które rzekomo winny być nadrzędne.
Czy więc właśnie to miał być jej los? Czy przeprowadzka do Midgardu była symbolicznym początkiem porzucenia dzieciństwa, pozostawienia marzeń w swojej własnej strefie bujania między obłokami, a postawieniem pierwszych kroków na ścieżce „powinności”, której wcale nie pragnęła?
Bezimienny
Re: 22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:42
Na pytanie, gdzie właściwie leży granica kompletnego zatracenia się, wielu próbowało już odpowiedzieć i, przynajmniej według wiedzy Olafa, żadnemu się nie udało, a miał on w tym obszarze swój szczególny czuły punkt, jakby samodzielnie próbował badać temat bez prowadzenia wniosków. Jakże łatwo było wręcz umierać w sztuce i nałogu, oderwać od rzeczywistości i spocząć na wyimaginowanych laurach, skoro wszystko, czego można było oczekiwać w zamian to nic? To jedno nic tak wielkie i potężne w swojej wartości, że za nie malarze sprzedawali dusze, to dla niego muzycy łamali własne smyczki, a poeci dziurawili sobie serce stalówką wiecznego pióra. Był już blisko, aby postąpić tak jak oni. Kompletnie odpłynął wiele lat temu, dał się ponieść narkotykowi i rozpuście, ułudzie, jakoby miał wszystko pod nieskazitelną i absurdalną kontrolą, tak naprawdę tracą c ją i oddając w ręce swojego największego wroga — samego siebie. Cienka granica pomiędzy prawdziwym artyzmem a dekadencją i bluźnierczą śmiercią w sztuce była nieprzekraczalna dla przeciętnych, ale on przecież nie był przeciętny. Nigdy nie śmiał tak o sobie twierdzić, choć dokładnie to próbowała wmówić mu matka, uderzając brzegiem kryształowego kieliszka o kuchenny blat. I ona była uzależniona od swojej racji, od swojej potęgi, od wylewającego się na podłogę ginu, gdy rzewnymi łzami rozpaczała nad grzechem.
Silje nie wyglądała na taką, która popaść mogłaby w obskurną ciemność, która swoje talenty sprzeniewierzyłaby za garść narkotyku, lub, co gorsza, za garść władzy. Lecz to nie jedynie dla tego powodu można było zaprzedać się otchłani. Równie ważnym bywałą samotność. Samotność i potrzeba bycia dostrzeżonym w tym zamaskowanym tłumie, w tej brei, w tej jednolitej białej masie, cuchnącej bezwartościowością. Nie była taka jak Ida i nie była taka jak Lasse, lecz Olaf na krótki moment pozwolił sobie na własne rozważania — czy była równie nieszczęśliwa co oni? Przed paroma laty, gdy spytał jej starszej siostry „co takiego złego jest w byciu Nørgaardem?” krótko odpowiedziała, że nic. Czuł to kłamstwo w niej, ale nie śmiał pytać dalej, jakby najgorszym uzależnieniem było właśnie to nazwisko.
Zatracał się w głębi jeziora, tak jak swoje niespodziewana towarzyszka, patrząc w dal, w mróz i pokrytą warstwą lodu taflę, na której pojedyncze ślady łyżew oszukiwały mózg, że gdzieś tutaj może i trwa zabawa. Lekka, prosta i zwyczajna frajda, pośród wyrytych w śniegu ósemek ktoś musiał czuć się zwyczajnie dobrze, bez dorabianych do tego zbędnych filozofii, którymi karmił się mężczyzna. Ten widział jednak, że ostrze wycięło tam ślady, że jeden nieprawidłowy ruch i kra zapadłaby się, na zawsze już porywając ofiarę w głębiny wody. Niepewien był jednak, czy ta dostaje się do płuc równie szybko, co ogień w trzewia. Czy jeśli wepchnąłbym tam kogoś, czy ten ktoś zdążyłby zawołać pomocy? Nie było gorszej i lepszej śmierci, ale utonięcie było czymś niezwykle poetyckim i przynajmniej romantycznym.
— Można więc uznać, że ich wartość zmienia się nie tylko w przestrzeni czasu, ale także od miejsca na widowni, czyż nie? — potwierdził wniosek młodej towarzyszki, kiwając ze spokojem głową. — Tu zatoczyć trzeba koło i przypomnieć sobie błagania posągu do Johana, żeby ten wypuścił ją z kamiennego więzienia. To, co dzisiaj wydaje się prawidłowym i jedynym słusznym rozwiązaniem, równie szybko może przestać nim być, gdy zastąpi je plan znacznie bardziej intrygujący... — westchnął ze spokojem, pozwalając, aby zamarznięta para wodna wydobywająca się z jego ust rozpłynęła się w równie mroźnym powietrzu. — Jednak, gdybyśmy wiedzieli, które z podejmowanych rozwiązań jest jedyne prawidłowe — kiedy byśmy się uczyli? Gdzie byłoby miejsce na błędy? Popełniłaś kiedyś błąd, Silje? Nie odpowiadaj. To pytanie ściśle retoryczne — każdy popełniał takowe i jeśli ktokolwiek na tym świecie twierdził inaczej, tak zwyczajnie łgał. Nawet Wahlberg, który wstydził się każdego swojego błędu, miał w rękawie parę takich, którymi chwalenie się w jakimkolwiek towarzystwie oznaczałoby kompletną katastrofę. Milczał więc, uznając, że takie kwestie powinny zostać zakopane głęboko pod wodą Jeziora Golddajávri.
Jak wspomniał, nie oczekiwał odpowiedzi, zwyczajnie chciał, aby myślała nad tym, aby ta jedna emocja, nawet jeśli niewygodna i zbyt wzniosła, przytłaczająca w swoim efekcie i gnębiąca wszelkie komórki ciała — aby ona właśnie trwała w młodym dziewczęciu. Zaszczepiał w ludziach uniesienia i rozpusty, zaszczepiał ekscytację i gorliwość, ale i ból. Skoro wszystko przemija, skoro na osi czasu zmieniają się rozwiązania, to ktoś o nim w końcu zapomni. W końcu upłynie zbyt wiele godzin i dni, miną lata. Olaf nie mógł do tego dopuścić. Odzyskał kontrolę nad sobą, choć jedynie iluzoryczną, nieświadom, że choroby szaleństwa pożerają jego umysł. Teraz zamierzał władzę mieć nad swoją przyszłością, nieważne jak daleko po śmierci. Skoro wszystko przemija — on nie mógł przeminąć.
— Kiedy piszesz i wracasz do swojej sztuki, jest ona już inna, prawda? — pytał, jakby chciał potwierdzić wygłaszane tu przez nich tezy. — Ale czy miałaś kiedyś wrażenie, że na przestrzeni miesięcy, wiersz, który uknułaś, jest już lepszy? — artyści patrzyli wręcz na odwrót, nienawidzili własnych dzieł, często niszcząc je w miarę upływu czasu. To rolą ich mecenasa było powstrzymanie tego marnotrawczego precedensu.
Silje nie wyglądała na taką, która popaść mogłaby w obskurną ciemność, która swoje talenty sprzeniewierzyłaby za garść narkotyku, lub, co gorsza, za garść władzy. Lecz to nie jedynie dla tego powodu można było zaprzedać się otchłani. Równie ważnym bywałą samotność. Samotność i potrzeba bycia dostrzeżonym w tym zamaskowanym tłumie, w tej brei, w tej jednolitej białej masie, cuchnącej bezwartościowością. Nie była taka jak Ida i nie była taka jak Lasse, lecz Olaf na krótki moment pozwolił sobie na własne rozważania — czy była równie nieszczęśliwa co oni? Przed paroma laty, gdy spytał jej starszej siostry „co takiego złego jest w byciu Nørgaardem?” krótko odpowiedziała, że nic. Czuł to kłamstwo w niej, ale nie śmiał pytać dalej, jakby najgorszym uzależnieniem było właśnie to nazwisko.
Zatracał się w głębi jeziora, tak jak swoje niespodziewana towarzyszka, patrząc w dal, w mróz i pokrytą warstwą lodu taflę, na której pojedyncze ślady łyżew oszukiwały mózg, że gdzieś tutaj może i trwa zabawa. Lekka, prosta i zwyczajna frajda, pośród wyrytych w śniegu ósemek ktoś musiał czuć się zwyczajnie dobrze, bez dorabianych do tego zbędnych filozofii, którymi karmił się mężczyzna. Ten widział jednak, że ostrze wycięło tam ślady, że jeden nieprawidłowy ruch i kra zapadłaby się, na zawsze już porywając ofiarę w głębiny wody. Niepewien był jednak, czy ta dostaje się do płuc równie szybko, co ogień w trzewia. Czy jeśli wepchnąłbym tam kogoś, czy ten ktoś zdążyłby zawołać pomocy? Nie było gorszej i lepszej śmierci, ale utonięcie było czymś niezwykle poetyckim i przynajmniej romantycznym.
— Można więc uznać, że ich wartość zmienia się nie tylko w przestrzeni czasu, ale także od miejsca na widowni, czyż nie? — potwierdził wniosek młodej towarzyszki, kiwając ze spokojem głową. — Tu zatoczyć trzeba koło i przypomnieć sobie błagania posągu do Johana, żeby ten wypuścił ją z kamiennego więzienia. To, co dzisiaj wydaje się prawidłowym i jedynym słusznym rozwiązaniem, równie szybko może przestać nim być, gdy zastąpi je plan znacznie bardziej intrygujący... — westchnął ze spokojem, pozwalając, aby zamarznięta para wodna wydobywająca się z jego ust rozpłynęła się w równie mroźnym powietrzu. — Jednak, gdybyśmy wiedzieli, które z podejmowanych rozwiązań jest jedyne prawidłowe — kiedy byśmy się uczyli? Gdzie byłoby miejsce na błędy? Popełniłaś kiedyś błąd, Silje? Nie odpowiadaj. To pytanie ściśle retoryczne — każdy popełniał takowe i jeśli ktokolwiek na tym świecie twierdził inaczej, tak zwyczajnie łgał. Nawet Wahlberg, który wstydził się każdego swojego błędu, miał w rękawie parę takich, którymi chwalenie się w jakimkolwiek towarzystwie oznaczałoby kompletną katastrofę. Milczał więc, uznając, że takie kwestie powinny zostać zakopane głęboko pod wodą Jeziora Golddajávri.
Jak wspomniał, nie oczekiwał odpowiedzi, zwyczajnie chciał, aby myślała nad tym, aby ta jedna emocja, nawet jeśli niewygodna i zbyt wzniosła, przytłaczająca w swoim efekcie i gnębiąca wszelkie komórki ciała — aby ona właśnie trwała w młodym dziewczęciu. Zaszczepiał w ludziach uniesienia i rozpusty, zaszczepiał ekscytację i gorliwość, ale i ból. Skoro wszystko przemija, skoro na osi czasu zmieniają się rozwiązania, to ktoś o nim w końcu zapomni. W końcu upłynie zbyt wiele godzin i dni, miną lata. Olaf nie mógł do tego dopuścić. Odzyskał kontrolę nad sobą, choć jedynie iluzoryczną, nieświadom, że choroby szaleństwa pożerają jego umysł. Teraz zamierzał władzę mieć nad swoją przyszłością, nieważne jak daleko po śmierci. Skoro wszystko przemija — on nie mógł przeminąć.
— Kiedy piszesz i wracasz do swojej sztuki, jest ona już inna, prawda? — pytał, jakby chciał potwierdzić wygłaszane tu przez nich tezy. — Ale czy miałaś kiedyś wrażenie, że na przestrzeni miesięcy, wiersz, który uknułaś, jest już lepszy? — artyści patrzyli wręcz na odwrót, nienawidzili własnych dzieł, często niszcząc je w miarę upływu czasu. To rolą ich mecenasa było powstrzymanie tego marnotrawczego precedensu.
Nieznajomy
Re: 22.12.2000 – Promenada nadmorska – Nieznajomy: S. Nørgaard & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:43
Kąciki ust Silje drgnęły nieznacznie, lecz uśmiech przywołany na usta nie był uśmiechem rozbawienia, albo jakiejkolwiek radości. W zasadzie sama nie potrafiłaby nazwać, czym był konkretnie, ale grymas ten pojawił się na krótką chwilę po tym, jak zdała sobie sprawę, że Olaf także nie rozumie jej do końca.
Wartość. Coś, za czym prawdopodobnie gonił przez całe życie. Coś, czego taki człowiek jak Wahlberg zapewne pożądał za cenę wszelaką, inaczej wszak nie przyjaźniłby się z jej matką, inaczej nie wzbijałby się na wyżyny popularności wśród galdrów i inaczej nie prowadziłby życia wśród sztuki, przyjmując tę rolę nieco bardziej wygodną, na siedzeniu obserwatora i krytyka, konesera, który decydował, co warte jest uwagi, a co też nie. Co pokazać innym, a co powinno zginąć i zgnić w odmętach niepamięci, skazując na niebyt, na nieistnienie.
A potem, po nim, przyjdzie kolejny, inny, który inaczej spojrzy na świat i nada inną wartość innym przedmiotom. W końcu to naturalna kolej świata – przychodzą inni, którzy patrzą inaczej.
— Powiedziałabym, że nie ma czegoś takiego jak wartość – rzuciła w eter, ledwie słyszalnie, prawie szeptem, gdyż te słowa mogły spotkać się nie tylko z zaskoczeniem, ale i oburzeniem. Gdyby tylko usłyszała je matka… gdyby usłyszał je ktokolwiek z rodzin tych bardziej wpływowych, którzy uczepili się tej ulotnej wartości jak tonący brzytwy, wykrzykując wszem i wobec, że to oni posiadają tę mistyczną wartość nadaną kiedyś, dawno temu, w innych czasach, przez innych ludzi, a dziś pamiętano o tym jedynie (być może) dlatego, że wciąż było to przypominane na głos.
Może w tym tkwiła tajemnica. Znaleźć jedną osobę, która tę wartość nada, przyzna ją publicznie, a potem pozostaje tylko wykrzykiwać i sprawiać pozory.
Wszystko, co tkwiło w tej mistycznej wartości, to jedynie sentyment. Osobiste upodobania. Dlatego właśnie przykładowo jej drzewo było zwyczajnym drzewem jakich pełno jest na świecie. A dla niej było jedyne i niepowtarzalne.
Ale to dość pesymistyczne i nihilistyczne podejście, którego zapewne nikt inny by nie podzielił. Nie ludzie znajdujący się na takiej pozycji jak jej rodzina, albo Olaf.
Między nią a nimi była przepaść. Przepaść pięknie przykryta kwiecistym dywanem i udekorowana, a wszyscy zmówili się, aby jej nie dostrzegać i powtarzać, że niczego takiego nie ma. Dopóki wpisywała się w rodzinny schemat, wszystko było przecież w porządku.
Ale zaczynała mieć coraz większe wrażenie, że Olaf stał po tej drugiej stronie przepaści. Nie z nią. Nie tam, gdzie ona, a tam, gdzie jej matka. Gdzie babka, gdzie ojciec i wszyscy inni strażnicy przyzwoitości czy tradycji, powinności i… wszystkiego, o czym teraz słuchać nie chciała. Jego słowa aż za bardzo budziły w niej przeczucie, że to, o czym teraz rozmyślała, z czym się teraz borykała, było głupie i najpewniej niewłaściwe. Młoda jesteś, jeszcze Ci się zmieni.
I poniekąd miał rację. Wiele rzeczy w jej spojrzeniu się zmieniało. Czasem na przestrzeni dni, czasem miesięcy, czasem lat. To prawda. Ale nie aż tak, aby nagle dostrzec sens w decyzjach matki i przyznać jej rację we wszystkim tym, co robiła.
Urodziła się zwyczajnie w złym miejscu na świecie. A może go zwyczajnie nie znalazła. Jednak tu, gdzie była, była nieszczęśliwa – a powinności zasłaniały jej usta, zszywały wargi, pociągając za niteczki tak, aby ostatecznie ułożyły się w uśmiech, który każdy chciał oglądać zamiast słuchać szczerych słów wątpliwości i zagubienia.
A chciała jedynie pocieszenia. Potwierdzenia, że da radę odnaleźć własną ścieżkę w tym świecie. Własną, nie wyznaczoną jej przez matkę.
Powinna mu odpowiedzieć. Wszelkie wpajane jej zasady dobrego zachowania na tym właśnie się skupiały, ale czuła, że zwyczajnie nie da rady, dlatego jedynie odwróciła ku Olafowi twarz, by powiedzieć niespodziewanie:
— Zaczęło mi być zimno. Czy propozycja herbaty nadal jest aktualna?
Silje i Olaf z tematu
Wartość. Coś, za czym prawdopodobnie gonił przez całe życie. Coś, czego taki człowiek jak Wahlberg zapewne pożądał za cenę wszelaką, inaczej wszak nie przyjaźniłby się z jej matką, inaczej nie wzbijałby się na wyżyny popularności wśród galdrów i inaczej nie prowadziłby życia wśród sztuki, przyjmując tę rolę nieco bardziej wygodną, na siedzeniu obserwatora i krytyka, konesera, który decydował, co warte jest uwagi, a co też nie. Co pokazać innym, a co powinno zginąć i zgnić w odmętach niepamięci, skazując na niebyt, na nieistnienie.
A potem, po nim, przyjdzie kolejny, inny, który inaczej spojrzy na świat i nada inną wartość innym przedmiotom. W końcu to naturalna kolej świata – przychodzą inni, którzy patrzą inaczej.
— Powiedziałabym, że nie ma czegoś takiego jak wartość – rzuciła w eter, ledwie słyszalnie, prawie szeptem, gdyż te słowa mogły spotkać się nie tylko z zaskoczeniem, ale i oburzeniem. Gdyby tylko usłyszała je matka… gdyby usłyszał je ktokolwiek z rodzin tych bardziej wpływowych, którzy uczepili się tej ulotnej wartości jak tonący brzytwy, wykrzykując wszem i wobec, że to oni posiadają tę mistyczną wartość nadaną kiedyś, dawno temu, w innych czasach, przez innych ludzi, a dziś pamiętano o tym jedynie (być może) dlatego, że wciąż było to przypominane na głos.
Może w tym tkwiła tajemnica. Znaleźć jedną osobę, która tę wartość nada, przyzna ją publicznie, a potem pozostaje tylko wykrzykiwać i sprawiać pozory.
Wszystko, co tkwiło w tej mistycznej wartości, to jedynie sentyment. Osobiste upodobania. Dlatego właśnie przykładowo jej drzewo było zwyczajnym drzewem jakich pełno jest na świecie. A dla niej było jedyne i niepowtarzalne.
Ale to dość pesymistyczne i nihilistyczne podejście, którego zapewne nikt inny by nie podzielił. Nie ludzie znajdujący się na takiej pozycji jak jej rodzina, albo Olaf.
Między nią a nimi była przepaść. Przepaść pięknie przykryta kwiecistym dywanem i udekorowana, a wszyscy zmówili się, aby jej nie dostrzegać i powtarzać, że niczego takiego nie ma. Dopóki wpisywała się w rodzinny schemat, wszystko było przecież w porządku.
Ale zaczynała mieć coraz większe wrażenie, że Olaf stał po tej drugiej stronie przepaści. Nie z nią. Nie tam, gdzie ona, a tam, gdzie jej matka. Gdzie babka, gdzie ojciec i wszyscy inni strażnicy przyzwoitości czy tradycji, powinności i… wszystkiego, o czym teraz słuchać nie chciała. Jego słowa aż za bardzo budziły w niej przeczucie, że to, o czym teraz rozmyślała, z czym się teraz borykała, było głupie i najpewniej niewłaściwe. Młoda jesteś, jeszcze Ci się zmieni.
I poniekąd miał rację. Wiele rzeczy w jej spojrzeniu się zmieniało. Czasem na przestrzeni dni, czasem miesięcy, czasem lat. To prawda. Ale nie aż tak, aby nagle dostrzec sens w decyzjach matki i przyznać jej rację we wszystkim tym, co robiła.
Urodziła się zwyczajnie w złym miejscu na świecie. A może go zwyczajnie nie znalazła. Jednak tu, gdzie była, była nieszczęśliwa – a powinności zasłaniały jej usta, zszywały wargi, pociągając za niteczki tak, aby ostatecznie ułożyły się w uśmiech, który każdy chciał oglądać zamiast słuchać szczerych słów wątpliwości i zagubienia.
A chciała jedynie pocieszenia. Potwierdzenia, że da radę odnaleźć własną ścieżkę w tym świecie. Własną, nie wyznaczoną jej przez matkę.
Powinna mu odpowiedzieć. Wszelkie wpajane jej zasady dobrego zachowania na tym właśnie się skupiały, ale czuła, że zwyczajnie nie da rady, dlatego jedynie odwróciła ku Olafowi twarz, by powiedzieć niespodziewanie:
— Zaczęło mi być zimno. Czy propozycja herbaty nadal jest aktualna?
Silje i Olaf z tematu