Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    23.11.2000 – Polana przy jeziorze – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: S. Moen

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    23.11.2000

    Osadzone wysoko na niebie słońce zaczynało już swą wędrówkę ku zachodowi, zwiastując rychłą ciemność, pomimo wskazywanej przez zegar wczesnej godziny. Miękki, osadzony na ziemi biały puch chrzęścił pod rytmicznymi krokami dwóch galdrów zmierzających na obrzeża miasta.
    Abigel bywała tu głównie wczesną wiosną oraz latem, mijając się ze spragnionymi wypoczynku na piaszczystych plażach, których niosące się po tafli wody głosy rozpraszały kobietę potrzebującą chwili spokoju, możliwości przebywania z samą sobą. Dziś jednak miała towarzystwo, którego nadmiar nigdy nie był przytłaczający, a wspólne milczenie nie wprawiało w zakłopotanie.
    - Wybacz, że tak cię wyciągam w środku tygodnia. Pewnie masz wiele spraw na głowie - zagadnęła, próbując ostrożnie wybadać nastrój kroczącego obok młodego galdra. Ostatnie miesiące obfitowały w wydarzenia, obok których nie da się przejść obojętnie. Sama potrzebowała odpoczynku, lecz obowiązków nie należało ignorować, spychając je na dalszy plan, wszak czas nie zatrzymał się w miejscu.
    Uniosła wzrok, sięgając nim po jeziorze i rozciągającymi się dalej mokradłami, jakie nie wywoływały w niej żadnych nadzwyczajnych odczuć. Słyszała pogłoski o potencjalnych niebezpieczeństwach, kryjących się między zaroślami, lecz własna intuicja nigdy wcześniej nie popchnęła jej w tamtym kierunku. Nie było tajemnicą, że wokół jeziora Golddajávri można było znaleźć rośliny potrzebne do prostych, jak i tych bardziej skomplikowanych alchemicznych mikstur. Panna Fenrisdóttir rzadko kiedy sięgała do kociołka, zwykle zlecając uwarzenie potrzebnego eliksiru komuś bardziej biegłemu w tej dziedzinie, lecz kiedy dzisiejszego ranka spojrzała w swe odbicie w lustrze, doszła do wniosku, iż lepiej będzie zacząć przyrządzać eliksir spokoju samodzielnie, nie narażając się na podejrzliwe spojrzenia sprzedawcy. O stopniu zmęczenia związanym z bezsennością świadczyć miały pogłębione cienie pod oczami, nieco przesłonięte jasnym pudrem. Spod lekko poszarzałej, cienkiej skóry przebijały się linie żył, jakich nie sposób ukryć żadnym kosmetykiem.
    Z dłońmi wsuniętymi głęboko w kieszenie krótkiego, granatowego płaszcza rozejrzała się po polanie, mrużąc oczy od lekkiego, acz mroźnego wiatru, kilka kosmyków długich, brązowych włosów unosiło się delikatnie, uciekając spod nasuniętej na uszy czapki. Wełniany sweter wybijał się kolorystycznie intensywną, butelkową zielenią, a sparowane zeń ciemne, dżinsowe spodnie zostały wciśnięte w wysokie buty o nieprzemakalnej cholewie, jakże niezbędne na tym podmokłym terenie. Przewieszona przez ramię skórzana torba na długim pasku, poza opasłym notesem w twardej oprawie pełnym licznych notatek, była pusta, przygotowana na zapas kilku potrzebnych do eliksiru składników.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Rutyna zachęcała do porannych spacerów; tuż po powrocie z Besettelse, tuż przed zalegnięciem w objęciach ciepłej pierzyny, gdy świat był najcichszy, wciąż ledwie rozbudzony z nocnego letargu. Tym razem jednak stało się inaczej - nieoczekiwane zaproszenie przywiodło ją na łono pokrytej śniegiem nadbrzeżnej natury, gdy na niebie chętnie rozlewał się pomarańcz barwiony czerwienią i złotem, sygnujący nadchodzącą lunarną dominację. Drobinki feeri barw odbijały się od mlecznego śniegu, sprawiały, że ten wyglądał jak pewnego rodzaju bogactwo z usypanych gór kamieni szlachetnych, kwiląc cicho pod obcasem zimowych butów przemierzających niewidoczne, niewydeptane ścieżki. Musiały być ostrożne - pod miękką powłoką bieli czaiły się wciąż podmokłe, zdradliwe tereny, które ona badała za pomocą prowizorycznego kostura stworzonego z przypadkowo znalezionej po drodze, całkiem pokaźnej gałęzi; naciągnięty na głowę kaptur długiego, sięgającego ziemi błękitnego płaszcza podbitego białą wełną wspomagał towarzyszącą jej aurę mędrca zagubionego pośród wyważonego pejzażu, choć do mądrości było jej przecież tak daleko.
    - Właściwie jestem ci bardzo wdzięczna, że to zrobiłaś - przyznała śpiewnym mruczeniem, z subtelnym uśmiechem majaczącym na linii ust. - Nie chciałam dzisiaj wracać na puste piętro ani przechodzić obok drzwi pieczętujących cudzą kryptę, tak to teraz tam wygląda. Chyba nawet nie zdążyłam ci powiedzieć? Mój sąsiad, on ostatnio… Ostatnio zmarł w mieszkaniu obok - choć serce zapiekło w piersi niesprecyzowanym bólem, jej ekspresja nie uległa zmianie, nie zwolnił się krok, oczy nie przestały taksować okolicy w poszukiwaniu magicznie wspieranych roślin zdolnych przebić się na powierzchnię zimowej pierzyny w obietnicy przysłużenia się eleganckiej sztuce alchemii, na powrót zakorzenionej gdzieś w jej tkankach, skrzącej się dawną tęsknotą. Utraconą kiedyś nadzieją.
    Brodzący w puszystości świeżego śniegu kraniec wspierającej ją laski odsłonił po chwili gałązkę leniwie odpoczywającego rdestu, po którą Saga schyliła się z miękkim westchnieniem; od zastygłych w ziemi korzeni oddzieliła dwie łodyżki i wsunęła je do jednej z sakiewek przytwierdzonych do paska ściągającego w talii śliwkową, ciepłą sukienkę, tak niepraktyczną w obliczu wyjściowego ubioru Abigel. Yin i yang, dzień i noc, a jednak przy tym woda i woda, bliźniaczo różne, różnorodnie bliźniacze - i dumnie trwający w prostocie tojad dostrzeżony ledwie kilka kroków dalej. On także, potraktowany jakby o wiele delikatniej, wylądował w swoim skórzanym więzieniu, przeznaczony dla kogoś… Dla kogoś.
    - Jak ma się Eihwaz? - spytała potem, patrząc na kobietę spod kurtyny ciemnych rzęs, przykucnięta przy zakrzewionym odcinku drogi, gdzie odnalazła sowitą nagrodę w postaci maku. Jego płatki dawno temu zdążyły obumrzeć, ale nawet w stanie surowej łodygi powinien przydać się do wywarów. - I jak masz się ty? To najbardziej mnie interesuje - przyznała; wciąż pozbawione rękawiczek palce - bo te wylegiwały się w odmętach przepastnych kieszeni - kąsało zimno parujące od ziemi, zimno zaklęte w śniegu, zimno otaczające je z każdej strony, ale może to i dobrze. Jego wibrujące w opuszkach kąsanie przypominało o tym, że wciąż miała palce.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Szła tuż obok młodej kobiety, uważnie stawiając kolejne kroki, starając się balansować między twardym podłożem a podmokłym terenem, nie tracąc przy tym równowagi. Wysunęła na moment dłoń z ciepłej kieszeni, by poprawić szalik, zasłaniając nagi, narażony na chłód fragment szyi.
    - Doprawdy? - wymsknęło jej się na wieść o zmarłym sąsiedzie. - Przykro mi. Co się stało? - spytała, ściągając brwi, kiedy lustrowała czujnym spojrzeniem przesłonięty błękitnym kapturem profil Sagi. Choć chciała uchodzić za taką, na której żadna śmierć nie robiła większego wrażenia, tak z każdą gasnącą iskrą czuła pewne ukłucie żalu, nawet w przypadku nieznanych sobie osób. Pojawiające się w wizjach kolejne ulatujące dusze wzmagały dystans do podobnych sytuacji, pomagały wyzbyć się emocji, zabierały efekt zaskoczenia, a mimo to spadający na barki ciężar bolał stale tak samo.
    - Po odejściu profesora Nørgaarda nieco się zmieniło - zaczęła powoli w odpowiedzi na zadane pytanie. - Z pewnością jest ciszej, wszyscy wciąż wymieniają się badawczymi spojrzeniami, jakby w przestrachu przed poruszeniem niewygodnych kwestii. - Westchnęła ciężko, powstrzymując własną irytację. Największy smutek zdołała już pokonać, lecz jego echo nadal wybrzmiewało w podświadomości, nachodząc zarówno w snach, jak i na jawie, nie pozwalając odejść uporczywej myśli o nierozwiązanych sprawach. - Wkrótce wszystko powinno wrócić do normalności, choć już czuję na karku naglący oddech profesorskiej rady. Nie mogą sobie pozwolić na chwilę przestoju, domagają się wyników. - Branie pod uwagę kwestii finansowanie badań nigdy wcześniej nie leżało do jej obowiązków, zajmował się tym Nørgaard, biorąc na siebie dogadywanie z resztą zarządu. Teraz musiała wziąć sprawy we własne ręce, stając na czele zespołu badawczego, lecz czekające ją stosy papierkowej roboty nie napawały optymizmem.
    - A ja… - Przystanęła obok drzewa, przy którym Saga schyliła się po nieco zmarznięte łodygi maku i sama sięgnęła po parę pędów potrzebnych do wywaru. Szybko obliczając ilość wymaganych składników na te kilka porcji, schowała je do torby, zabezpieczając przygotowanym skrawkiem lnianego materiału. - Czuję, że coś się zbliża, lecz nie jestem w stanie określić czego ode mnie chcą - mruknęła, mając na myśli Norny, których wizje otaczał gęsty kłąb dymu. - Ale nie ma tego złego, wkrótce Jul, nadejdzie czas zmian. - Uniosła kącik ust w pocieszeniu, zerkając na Moen. Czy zdążyła już zauważyć, że podobnymi słowami zwykła ją raczyć za każdym razem, gdy nie chciała jej martwić? Odznaczała się wielką wiarą, nawet w sytuacjach beznadziejnych, gdzie inni załamywali ręce. Mogła nie mieć żadnego planu, lecz zawierzała siebie nieznanemu przeznaczeniu.  - Co do niechęci mieszkania przy krypcie… Wiesz, że u mnie zawsze znajdziesz bezpieczny kąt, prawda? - Nie chciała na nią naciskać, przedstawiała możliwości, pozwalając podjąć własną decyzję. Saga już kilka lat wcześniej zdążyła podbić serce Abigel, zyskując jej przychylność i zaufanie. Życzyła jej jak najlepiej, zwłaszcza teraz, w jakże trudnych czasach.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    - Serce - odpowiedziała lakonicznie, w przygnębieniu, którego ktoś tak empatyczny jak Abigel nie musiał szukać zbyt długo. Trwało tam jak choroba trawiąca tkanki, lżejsze niż trzy dni temu, a mimo to wciąż obecne z zatrważającą upartością, choćby tylko po to, by miała kolejny powód do podświadomego, codziennego umartwiania się. Biczowania czymś, na co nie miała wpływu, nigdy nie miała. - Nie wytrzymało - i choć szalenie bolała świadomość, że w ciemnicy własnego mieszkania przeleżał kilka dni, zanim Saga zapragnęła wrócić do domu z Galerii, o tyle jednocześnie napawało to pewnym spokojem: bo nie przepadł w objęciach midgardzkiej nocy jak wielu innych, nigdy nieodnalezionych, korodujących pod woalem okropnej tajemnicy.
    Ulgą okazały się dopiero wieści płynące z uczelni; błękit tęczówki ożywił się wyraźnie, kiedy kiwała lekko głową w potwierdzeniu, nie bez powodu zbliżająca się do Fenrisdóttir ostrożnym krokiem przez moczary scalające się w jedność ze zmarzniętą, solidną ścieżką, a potem sięgnęła do jej dłoni i zamknęła je w zimnie swoich własnych.
    - Ta rada już dawno powinna z ciebie zrobić profesora - oznajmiła z uśmiechem powracającym na krzywiznę ust, figlarnym w swojej pogodzie. - Przecież ze wszystkim sobie radzisz, pewnie pracujesz ciężej niż oni wszyscy razem wzięci, a wiedzę masz porównywalną. Prawda? Mogłabym mieć z tobą zajęcia - do gestów powróciła swoboda, do lineatury - szczera sympatia, w ostatnich słowach zakrawająca o żartobliwość. Mogłaby, jeśli planowany powrót na Eihwaz rzeczywiście doszedłby do skutku; pamiętała jak w gabinecie Abigel z łatwością przychodziło jej odrabianie zaległych, zaniedbanych prac domowych, jak w zaciszu czterech kątów wypełnionych naukową literaturą mogła przyswajać ostatnie informacje potrzebne do egzaminów mających odbyć się za zaledwie godzinę; wtedy nie wiedziała jeszcze jak bardzo następne lata zmarnują dziewczęce marzenia, ale bliskość kobiety wciąż kojarzyła przez pryzmat właśnie tamtych dni. Trudniejszych, obrzydliwych, palących zgnilizną po powrocie do domu, a jednocześnie tak dziwnie nostalgicznych. - Zostań profesorem, Abi - poleciła, wyraźnie uradowana własną, rozmarzoną koncepcją. - Może właśnie tego chcą dla ciebie Norny. Pomyśl, że przemawiają dzisiaj moim głosem - bluźnierstwo, choć w gruncie rzeczy niegroźne. Dopiero wtedy znów oddaliła się od kobiety, ze swoim okolicznościowym kosturem udająca się w dalszą drogę, tym samym pozwoliwszy towarzyszce zebrać łodygi maku lekarskiego.
    I dobrze się stało - bo niedaleko czekała na nią filuternie wyglądająca zza śniegu kępka mierznicy. Roślina sprawiała wrażenie miejscami nieco brunatnej, ale jak na listopad i tak nie prezentowała się źle; Saga schyliła się po nią, skostniałymi z zimna palcami odbierając roślinę od matki ziemi, wdzięczna losowi za jego dzisiejszą przychylność. Naprawdę nie wiodło im się krucho, mimo mroźnej, późnorocznej pory; w głowie już układała plan zasuszenia znaleziska, żeby wydobyć jego prawdziwie czarny kolor.
    - A gdybyś była ze mną szczera, co byś powiedziała? - zerknęła przez ramię na Fenrisdóttir; obie wiedziały jakie słowa miały za zadanie kamuflować obawy, jakie wymówki powinny uładzać podejrzliwość, pozostawiając prawdę w okowach niedomówień. Bezpiecznych, ale niepotrzebnych. Nie dzisiaj. Wyprostowała się potem, poprawiła głęboki kaptur płaszcza i wolnym, miękkim krokiem ruszyła dalej, - Och, wiem. Wiem, kochana. Ale nie mogłabym mieszkać u ciebie całe życie; przyzwyczaję się - westchnęła wdzięcznie. - Poza tym... Chyba nie zawsze wracasz do domu sama? - oczy błysnęły naturalnym zaintrygowaniem.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Uniosła rękę w pocieszającym geście, kładąc ją na ramieniu młodej kobiety. Nie musiała dodawać już ani jednego słowa, wystarczyło przecież, że była obok, gotowa w milczącym wsparciu.
    Kolejne słowa wypowiadane w figlarnym uśmiechu wywołały u Abigel reakcję natychmiastową. Wybałuszyła szeroko oczy, mrugając kilkakrotnie w zdumieniu, tylko czym było wywołane - niewinnym bluźnierstwem czy szalonym pomysłem?
    - Co to za zuchwałość, Sago? - zganiła ją tonem niewskazującym na wielkie oburzenie. - Ja i nauczanie? Wiesz ile to dodatkowych obowiązków? Nie jestem przekonana czy to dobry pomysł. - Mimo sceptycznego sprzeciwu myśli Abigel pognały w kierunku sal wykładowych instytutu, wysokiego pulpitu i szerokich ławek, w których zasiadali studenci. Wizja zostania wykładowcą kusiła, lecz wiązało się z tym ograniczenie czasu poświęcanych na badania. Czy była gotowa, by zepchnąć swoją dotychczasową pracę na dalszy plan, by zająć się poszerzaniem horyzontów młodych galdrów? - Rozważę tą opcję, ale tylko wtedy, gdy ty wrócisz do Instytutu - powiedziała nagle z uśmiechem, rzucając Sadze wyzywające, przenikliwe spojrzenie. Namawiała ją do powrotu od dnia, w którym Moen oznajmiła, że odchodzi. Wiedziała, że nie może jej zmusić do zmiany zdania, ani tym bardziej podjąć decyzji za nią.
    - Nie naciskaj na mnie. Chciałabym móc ci wszystko zdradzić, ale nie mam tych odpowiedzi. - Nieznacznie wzruszyła ramionami, rozglądając się po podłożu. - Czasem jedyne, co nam pozostaje, to czekać. Może nawet jutro łaskawy los ześle mi znak, który nada nowego znaczenia posiadanej wiedzy. - Albo i nigdy, dodała już w myślach, jednocześnie ganiąc się za czarnowidztwo.
    Krocząc dalej między płytkimi zaspami śniegu, wyglądała za rośliną, której niezwykłe właściwości łagodziły migreny i uspokajały zszargane nerwy. Drugi składnik, jakiego potrzebowała do eliksiru, jaki miał jej pomóc w otrzeźwieniu umysłu po licznych nieprzespanych nocach. Nagą dłonią odgarnęła śnieg, docierając do mierznicy, której intensywny zapach przypominający zgniliznę nie przeszkadzał letnim owadom w dotarciu do fioletowych kwiatów. O tej porze roku dzięki magicznej charakterystyce tego miejsca utrzymały się pędy oraz pokryte szronem listki, które Abigel zebrała ostrożnie, nie chcąc zniszczyć reszty zakorzenionej rośliny, która na wiosnę miała wypuścić nowe pędy. Przystanęła nagle, domykając sprzączkę skórzanej torby i ze ściągniętymi brwiami uniosła wzrok na Sagę.
    - Co masz na myśli? - spytała jeszcze zanim zdążyła ugryźć się w język i zastanowić nad pełnym znaczeniem jej słów. Zaraz po tym westchnęła cicho, unosząc nieco kącik ust, już po raz drugi dziś w uśmiechu. - Całe życie może i nie, lecz kilka dni na złapanie oddechu potrafi zdziałać cuda. - Kolejna próba wymijającej odpowiedzi bez zamiaru odniesienia się do kwestii, która zdawała się Sagę interesować najbardziej. - Naprawdę sądzisz, że ktoś taki, jak ja, ma dodatkowy czas, który może zapełnić miłostkami? - zapytała retorycznie, widzą na twarzy panny Moen, że będzie drążyć ten temat, dostrzegłszy próbę jego uniknięcia. Wymownie wywróciła oczami, na powrót wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza. - Zdążyłam zaczerpnąć szaleństwa w latach wczesnej młodości. Poza tym cenię sobie spokój, a te wszystkie uniesienia serca zbędnie mącą umysł - utrzymywała twardo, choć te słowa nie do końca szły w parze z sylwetką wciąż młodej kobiety. Przed oczami jej wyobraźni stanęła nagle męska sylwetka o jasnych, poprzetykanych złotem włosach i kojącym spojrzeniu błękitnych tęczówek. Na jeden krótki oddech bicie kobiecego serca przyspieszyło swój rytm w niepokoju mieszającym się z ekscytacją, by wkrótce po tym wrócić do normalności.
    Nie wspierała się żadnym kosturem, by sprawdzić głębokość podłoża. Wystarczył ułamek sekundy, chwila rozproszenia i brak uważności, by z piersi Fenrisdóttir wydarł się zduszony okrzyk. Świst powietrza, trzask łamanej kruchej powierzchni cienkiego lodu i stopa Abigel osunęła się w bagnisty dół, ciągnąc ją ku dołowi,
    - Na mordę Ymira! - zaklęła szpetnie, szamocząc się, co tylko pogorszyło jej sytuację i zapadła się do połowy uda w lodowatej brei. Odruchowo złapała za pasek torby, unosząc ją ku górze, by uchronić zebrane zioła, jak i swoje notatki przed przemoczeniem - nauka zawsze na pierwszym miejscu.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Reprymenda, zamiast zmusić ramiona do potulnego skulenia się w niewypowiedzianym na głos kajaniu, zachęciła głowę do uniesienia się wyżej. Dumnego, prowokacyjnego, figlarnego - podczas gdy na usta wkradł się uśmiech tak frywolny, jakby reakcja Abigel stanowiła dla niej największą nagrodę. Oczywiście, że nadawała się do zajęcia miejsca za wysoką profesorską katedrą, obdarzona przez bogów odpowiednią cierpliwością i empatią względem biednych studentów - wystarczyło jedynie sięgnąć po to, co należało jej się już od dłuższego czasu.
    - Tchórzysz? Ty? - bezczelnie wspinała się po szczeblach manipulacyjnej drabiny, beztroska w swojej krucjacie ku promienniejszej przyszłości Abigel, zanim ta wytoczyła równie potężne działa. Wrócić do instytutu? Czy zdawała sobie sprawę z tego, na jak bliską w ostatnim czasie orbitę przedostała się ta transakcja wiązana? Saga przechyliła głowę do boku w gołębiej manierze i zamruczała w kontemplacji; nie powinna zdradzać się z tym pragnieniem, nie mówiła przecież o nim nikomu poza Hansowi, jednak trwająca latami bliskość powiodła ją za rękę ku metaforycznym objęciom czułego zrozumienia kobiety. Mogła jej ufać. Zawsze mogła. - Chciałabym, ale musiałabym poczekać do początku semestru, albo i roku - i zdać egzaminy wznawiające studia, kto wie, czy cokolwiek jeszcze pamiętam? - westchnęła z wyraźnie znaczonym ukontentowaniem; pamiętała więcej niż byłaby skłonna przyznać, ale to nie miało teraz znaczenia, nie kiedy w abstrakcyjnej poezji wzajemnie pętały się więzami złączonego fatum, jedna zależna od drugiej, druga zależna od pierwszej.
    Z uwagą oddzielała pędy tojadu od zziębniętej ziemi, kiedy Fenrisdóttir wspomniała o znakach, o braku odpowiedzi, o symbolice zależnej od nornowskiego widzimisię, na co ciało blondwłosej kobiety zareagowało mimowolnym ukłuciem buntu. Kiedy ostatnio sama zawierzyła boginkom? Zamiast ukorzyć się przed ich mądrością, wystawiała boską cierpliwość na próbę, oczekująca mitygującego pioruna zesłanego przez Thora czy gleby rozstępującej się pod nogami, zsyłającej ją prosto do królestwa Hel. Ale świętości z uporem ignorowały jej jestestwo, niewrażliwe na kolejne bluźnierstwa, skażone profanacją myśli i rzucające wyzwania pragnienia; nie liczyła się dla nich, a dziwić się temu było trudno.
    Na to odpowiedziała jednak wyłącznie dyplomatyczną ciszą i następnym uśmiechem, enigmatycznym, skrytym za fasadą własnych rozważań, którymi z szacunku do Abigel nie chciała się dzielić. Zamiast tego skoncentrowała się na kilku łodygach maku lekarskiego, które zamknęła w mieszku tuż obok sakiewki po brzegi wypełnionej tojadem; dobrze, potrzebowała go tak dużo - na pierwsze eksperymentalne próby i wreszcie w pełni udane wywary przeznaczone dla jej niemądrego warga.
    - Może tylko jeden… Tylko dzisiaj. Co ty na to? Urządzimy sobie babski wieczór i opowiesz mi jak bardzo nie masz czasu na miłostki, a potem wyjaśnisz czemu twoje policzki mają nagle tak ładniejszy odcień czerwieni - zaśmiała się cicho, melodyjnie; zmiana kolorytu była delikatna, równie dobrze mogła wynikać wyłącznie z draśnięcia tchnieniem dodatkowego chłodu, ale rozmarzona nagle Saga wolała wierzyć, że coś czaiło się za kategorycznym odrzuceniem od siebie liryki romantyzmu; że na dnie marmurowego serca odnajdzie tej nocy obraz malowany cudzym pędzlem, piękny, optymistycznie nastrajający na nadciągającą przyszłość; czy nie zasługiwały na to obie? Abigel bardziej niż ona, och, tak niepomiernie bardziej…
    I wtedy czułe rozmyślania przerwał dźwięk przekleństwa poprzedzonego bezpardonowym chluśnięciem; obróciła się gwałtownie, by odnaleźć wzrokiem tkwiącą w bagnie Fenrisdóttir, pod którą załamała się cienka warstewka świeżego lodu, zdradzając krok głębiną zimnego błota. Oczy błysnęły tchnieniem panicznego lęku - i chyba przez niego tak raptownie rzuciła się w kierunku potrzebującej pomocy kobiety, nie bacząc na podłoże pod własnymi stopami.
    - Spokojnie, złap się tego, wciągnę cię na ziemię - poleciła, z drżącym oddechem obserwując jak ciemna masa sięga coraz wyżej materiału spodni towarzyszki, jednocześnie w jej stronę wyciągnąwszy gałąź służącą dotychczas za kostur. - Zaraz sobie z tym poradzi… - nie, nie poradziły sobie. Nie kiedy lód pękł pod nogami samej Sagi, która z beznadziejnym piśnięciem poczuła jak zapada się w mętnej, lodowatej brei; błękit płaszcza zmieszał się z szarawym bagiennym brązem, a laska, zamiast zostać pochwyconą przez Abigel, uderzyła Fenrisdóttir w ramię. - Przepraszam, przepraszam! - owładnięty paniką głos przypominał miauknięcie przestraszonego kocięcia, które zdało sobie sprawę z tego, że ruch w okowach moczar, z zapadniętymi w nich kolanami, rzeczywiście był trudny. Żałośnie trudny. - To jeszcze nie tragedia, chodź, złap się - ponowiła prośbę i tym razem lepiej wycelowała kosturem w kierunku Abigel, jednocześnie próbując samej jakkolwiek cofnąć się na brzeg.  
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    - Sago, czy ja mam dwanaście lat, by działały na mnie wyzwania tchórzostwa? - parsknęła już bardziej rozbawiona, niż poirytowana, kręcąc głową z niedowierzaniem. Prowokacja mogłaby doprowadzić do zamierzonego efektu i ugięcia się oraz ustąpienia, gdyby panna Moen lepiej dobrała argumenty, celowo i umiejętnie manipulując znajomą. Bezczelny i jednocześnie beztroski ton głosu Sagi przypominał Abigel o potrzebie zwiększenia wiary w siebie oraz własne możliwości. Dziewczyna, pomimo zawartej żartobliwości, miała w swoich słowach sporo racji, zwracając uwagę Fenrisdóttir na irracjonalny strach, który trzymał ją w ryzach, nie pozwalając zrobić kroku naprzód. - W porządku. Wobec tego porozmawiam z Radą i jednocześnie pomogę ci przy egzaminach - zaproponowała z pewnym uśmiechem. Powrót na studia nie był znowu taką prostą sprawą, o czym Abigel doskonale wiedziała. Porzucenie dotychczasowego życia, ponowne wbicie się w uniwersytecki rytm może być sporą zmianą, lecz z każdym rokiem zwłoki podjęcie decyzji stawało się coraz trudniejsze. - Jestem pewna, że twoja nauka nie poszła daleko w las. - Posłała jej jeszcze perskie oczko, w pełni świadoma zawiązania między nimi swoistego paktu. Doszło do tego już kilka lat wcześniej, kiedy Saga po raz pierwszy przekroczyła próg jej gabinetu, tym samym dając początek ich wspólnemu przeznaczeniu.
    Na propozycję wieczornych, babskich pogaduch zaśmiała się i posłała jej lekkiego kuksańca w bok. Choć utrzymywała, że nie temat własnych zaróżowionych policzków niewart był poruszania, tak ucieszyła ją podjęta decyzja o odwiedzinach, czym choć częściowo wypełniła swój plan. Moen zdawała się mieć wiele spraw na głowie, o których nie chciała tak otwarcie rozmawiać, lecz może kilka lampek wina zdoła rozwiązać jej język.
    Wszystko potoczyło się zdecydowanie zbyt szybko, bez chwili zwłoki i zastanowienia nad słusznością podejmowanych gorączkowo działań. Zdołała unieść wzrok na zmierzającą w jej kierunku wątłą sylwetkę, która w panice rzuciła się do pomocy.
    - Uważaj! - zawołała tylko, kiedy nagle gałąź uderzyła w jej ramię, nie wyrządzając większej krzywdy, niż wskazywały na to paniczne przeprosiny Sagi. Wzdrygnęła się, odruchowo odwracając głowę na głośny chlust, którzy brzmiał teraz jak przybijany do trumny gwóźdź. - Świetnie, tylko tego nam brakowało - mruknęła zrezygnowana, najwidoczniej nieco lepiej radząc sobie z trudną sytuacją, niż jej towarzyszka. Lodowata woda wlewała się do butów, namokły nią spodnie Abigel i dolny brzeg jej płaszcza, sięgając już pasa. Z każdą chwilą zdawała się zatapiać coraz głębiej, póki nie spróbowała opanować drżenia swego ciała. - Tragedia, to dopiero będzie, kiedy nabawimy się jakiegoś podłego choróbska. - Nagle migrena i skutki nieprzespanych nocy przestały być tak strasznymi objawami, niewartymi dzisiejszej przygody.
    Krótką chwilę wahała się nad wyciągniętą ofertą pomocy, zastanawiając się czy aby na pewno jest to dobry pomysł, wszak wydostanie się z mokradeł nie jest tak łatwą sprawą, zwłaszcza kiedy nigdy wcześniej nie było się w podobnej sytuacji. Finalnie chwyciła za podsuwaną jej ponownie gałąź, próbując ostrożnie wybadać czy gdzieś pod jej stopami znajduje się bardziej stabilny grunt, lecz wtedy to prowizoryczny kostur złamał się z trzaskiem, pozostawiając dwa smętne końce w dłoniach obu kobiet.
    - Nie wierć się, bo zapadniesz się jeszcze bardziej - poleciła ostrzejszym tonem, zdenerwowana na samą siebie, a jej twarz zdecydowanie pobladła. Zdejmując torbę z ramienia, odrzuciła ją na brzeg, gdzie jeszcze przed momentem obie bezpiecznie stały. Nie mogła sobie pozwolić na zmarnowanie własnej pracy, była zbyt istotna, by utonąć w błotnistym akwenie. Przesunęła dłonią po wierzchu tafli, sprawdzając klarowność wody i jednocześnie przypominając sobie poznany już w dzieciństwie sposób na wydostanie się z bagna. Zadrżała ponownie na samą myśl o nieprzyjemnej, lodowatej wodzie, która zaraz miała ogarnąć całe jej ciało. - Nie da się chodzić po bagnistym podłożu, trzeba przepłynąć ponad nim. Dasz radę? - spytała, kiedy wzdłuż jej pleców przebiegła fala straszliwych dreszczy. Przeklinała w duchu swój los i pomysł zaciągnięcia się w te błotniste okolice, gnana zachłanną potrzebą zdobycia roślinnych ingrediencji, wszak uważała siebie za rozsądną, dorosłą osobę, a tu taka porażka.
    Wzięła głęboki wdech i zanurzyła się do ramion, ostrożnie odrywając stopy od podłoża, by przepłynąć te dwa metry, które dzieliły ją od brzegu. Z trudem powstrzymywała zęby od szczękania, wznosząc się na drżących łokciach wsparła się o pokrytą białą warstwą puchu ziemię, by wreszcie wygrzebać się z wody. Lekki podmuch wiatru wbijał się w ciało setką ostrych sztyletów, lecz zamiast użyć zaklęcia suszącego ubrania, odwróciła się do Sagi z przestrachem w oczach.
    - Dasz radę? - Siedząc na brzegu ponowiła pytanie, wyciągając w jej stronę chudą, skostniałą dłoń.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Oferta pomocy raz jeszcze zachęciła dłonie do splecenia się ze sobą, palce do muśnięcia o siebie w zimowym skostnieniu i wzajemnie pokrewnej czerwieni, gdy skóra delikatnie otarła się o skórę; choć wiedziała, że mogła liczyć na dobre duchy podobne Abigel, ich życzliwość nigdy nie przestawała zdumiewać. Wręcz przeciwnie. Saga była pewna, że gdyby zaczęła postrzegać ją jako niezaskakujący już pewnik, życie straciłoby tak wiele kolorów - a ona zamieniłaby się w zlodowaciały posąg wykonany z butnego, obojętnego kamienia.
    Dziękuję, nie powiedziała tego głośno, lecz jej wargi układały się w brzmieniu charakterystycznych zgłosek, zupełnie jakby ostatnie faktycznie wypowiedziane w ów kwestii słowo miało należeć do Fenrisdóttir, nie do niej - było bowiem tak piękne, tak napawające nadzieją na nadchodzące wielkimi krokami jutro. Niech wybrzmieje echem na podmokłych terenach przyjeziornych moczar. Niech zapamięta je każdy powiew wiatru. Niech zapisze się w śniegu zalegającym na ścieżkach, w zmierzchu nadciągającym ponaglającą ciemnością, w świadomości każdego żyjątka przemykającego przez bliską okolicę.
    - Przypominam, że to ty zaczęłaś! - mimo melodii odbijającego piłeczkę, piskliwego zarzutu skrzywiła się w przepraszającej manierze, chwiejąca się nieznacznie na nogach, by odzyskać pełnię równowagi. Czy w bagnie, które przyszło im odwiedzić, żyły potwory? Mniej lub bardziej przerażające. Natura zadziwiała plejadą magicznych gatunków, spośród których większości Saga poznawać absolutnie nie chciała, a moczary podobne do tych, w jakich utknęły niczym dzieci wędrujące wprost w zarośla pokrzyw, wydawały się być wręcz wspaniałym dla nich gniazdem. A potem: trzask. Głuchy łoskot łamanego na pół drewna. Jedyna skrząca się wątpliwym powodzeniem nadzieja pryskająca w mgnieniu oka, pozostawiająca w jej dłoni smutny kraniec zniszczonego kostura, którego druga część raptownie zaginęła w odmętach bladobrązowej brei, na co Saga skrzywiła się jeszcze mocniej, tym razem jednak w rozpaczy.
    Przecież powinna była poradzić sobie z wyciągnięciem Abigel z tego kłopotu. Powinna była stać się bohaterem, udowodnić, że też potrafiła zwalczyć wszelkie przeciwności losu - będące karą, być może, pochodzącą od samych bogów zmęczonych jej powielającym się na każdym kroku bluźnierstwem. Ale teraz? Stała zanurzona po kolana w wodnistym kłębie nieuprzejmych intencji i zapadała się w jego złowieszczym dnie, z rękoma raz uniesionymi do boków, byle poprawić swoją posturę, a potem sięgającymi do pasa z sakiewkami wypełnionymi alchemicznymi komponentami, by upewnić się, że te pozostały na swoim miejscu. - Poczekaj, dlaczego… - nie zdążyła dokończyć, widząc, jak towarzyszka zabrała się za płynne przedostawanie się do brzegu. Musiała być wyziębiona do kości - Saga zadrżała na sam obraz tej nieopiewanej przez chór tragedii, obserwowała, jak Fenrisdóttir szczęśliwie wydostaje się na twardą ziemię, a potem zagryzła mocno zęby i przymknęła powieki. Hans robił to nieraz, niewykluczone, że pomagała jego zawzięta do granic możliwości upartość, ale musiała wierzyć, że też sobie poradzi. - Bregða - wyszeptała niemal bezdźwięcznie. Proste zaklęcie teleportujące powinno poradzić sobie nawet ze stopami utkwionymi w żarłocznym podłożu - i, istotnie, tak też się stało. Rozniecona magia szarpnęła jej ciałem, wypluwając blondwłosą kilka metrów dalej, na grunt zbawiennie stabilny - i chyba zbyt stabilny, bo uderzające o niego stopy nie wytrzymały tanecznego wiru użytkowych arkan i powaliły jej ciało na śnieżną pierzynę. Ze zdławionym jękiem znalazła się bliżej wciąż siedzącej na brzegu towarzyszki, momentalnie wyciągając do niej rękę, by drżącą nie tyle z zimna, co z emocji dłoń zacisnąć na połach jej przemoczonej zimowej kurtki gdzieś na wysokości ramienia. - Nic ci się nie stało? - nieelegancko szczęknęła zębami, po czym w żałosnym ślizgu podsunęła się do Abigel, byle tylko zamknąć ją w objęciach swoich rąk, potarłwszy o jej przesyconą wilgocią formę. - Nie dałaś mi dokończyć, nie musiałaś płynąć… - wymamrotała z ciężkim oddechem, czując, że ta rewelacja mogła jedynie dolać oliwy do ognia. Rozsupłać wór skrywający w swoich odmętach wzburzone emocje, których naturalnym ukierunkowaniem stanie się ona sama. Ale może to i dobrze? Abigel musiała się rozgrzać, a skoro pod ręką nie znajdował się żaden uroczy młodzieniec skłonny użyczyć jej swoich usług, równie dobrze własną godność mogła poświęcić obarczona odpowiedzialnością Saga, przyzwyczajona do biczowania się w permanentnym poczuciu winy. - Koniec tych spacerów, zanim wylądujemy w bagnie, z którego nie wyjdziemy ani siłą rąk, ani magii. Zbierajmy się stąd. Chodź, Abi, wino na to pomoże. Grzaniec? Och, oddam królestwo za grzańca - poleciła i pomogła kobiecie podnieść się ze śniegu. Poły błękitnego płaszcza i krańce sukienki lepiły się do przemoczonych nieco ponad kolanami rajstop, buty chlupały wodą, jaka dostała się do środka, ale jej sytuacja nie była ani trochę tak drastyczna jak kanwa fatum choroby wiszącej nad głową ciemnowłosej. Musiały jak najszybciej dostać się do miasta, a w drodze do pobliskiego portalu Saga pozwoliła sobie wystosować kilka zaklęć mających rozgrzać Fenrisdóttir i chociaż odrobinę osuszyć jej ubranie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Słońce już dawno schowało się za horyzontem, wprowadzając ciemność na midgardzkie uliczki Dzielnicy Ragnhildy Potężnej. Zza okien mieszkania na ostatnim piętrze, na które to prędzej było wspiąć się schodami, niż czekać na litość kapryśnej windy, wyglądały blade światła ulicznych latarni, a odbijający się na portowej tafli blask zdawał się chcieć przekonać obserwatorów o swojej pozornej łagodności.
    Po podłodze przedpokoju sączyła się leniwie woda z przemoczonych butów, świadków ich dzisiejszej porażki, z której udało się wydostać dzięki niezłomności obu pań. W drodze powrotnej Abigel była milcząca, zastanawiała się jeszcze czy brakowi ostrożności można było zapobiec i czy jest w ogóle sens, by nadal pluć sobie za to w brodę. W pierwszej chwili zarzucała sobie nieuwagę i ściąganie niebezpiecznego ryzyka na Sagę, którą wyciągnęła na polanę pełna pewności w powodzenie ich misji, tymczasem los napisał im nieco inny scenariusz. Jaką lekcję wyciągnąć z tego na przyszłość?
    Usłużyła Sadze suchymi ubraniami, by mieć pewność, że prócz zaklęć osuszających i ogrzewających dopełniła wszelkich starań, aby na żadnej z nich dzisiejszy wypad nie odbił się chorobą. Podobnych sytuacji było w życiu Abigel niewiele; niegdyś pozwalała wciągać się w każdą pozornie niegroźną przygodę, której bieg zmieniał się zaskakująco prędko w destrukcyjnym kierunku. Prócz nieuniknionego strachu pojawiał się w niej jednak dreszcz ekscytacji; skuszona niewiadomą godziła się na niespodzianki, szczerze zainteresowana co ma do zaoferowania świat, kiedy nie zagląda się na kilka stron przyszłości. Chciała za nimi gonić, móc wyciągnąć rękę i pozwolić ponieść się w nieznane, lecz świadomość dwóch zwaśnionych braci, za których odpowiedzialność sobie przypisywała, nakazywała zatrzymać się wreszcie i ograniczyć ryzyko.
    Przebrana już w czyste i suche spodnie dresowe krzątała się po kuchni, ślizgając po drewnianych, lakierowanych panelach w grubych skarpetach. Zebrane nad jeziorem zioła znalazły się bezpiecznie na blacie, czekając na odpowiedni moment do stworzenia eliksiru. Dziś w śnie miał jej pomóc alkohol, wątpliwy przyjaciel, pozwalający natychmiast odciąć się od rzeczywistości za cenę potężnego bólu głowy nad ranem. Ból ten był jednak niewielkim kosztem za możliwość zamknięcia oczu na dłużej, niż kilka godzin przepełnionych koszmarami. W ustawionym na palniku rondlu prócz czerwonego wina zaczęły zbierać się plastry owoców oraz przyprawy. Poły nieco za dużego swetra o luźnych oczkach zsuwały się z kobiecych ramion, kiedy chochlą mieszała kuszącą niezwykłym aromatem nagrodę za dzisiejszą przeprawę.
    - Porcja grzańca na wytrawnej podróżniczki - zaanonsowała, pojawiając się w salonie z dwoma glinianymi kubkami parującego alkoholu i podając jeden z nich Sadze. - Jeszcze raz dzięki za pomoc. Nie codziennie masz pewnie takie przygody. - Na twarzy Abigel wykwitł wywołany różnicą temperatur rumieniec. Zajęła jedno z miejsc na kanapie, zatapiając się wśród miękkich poduszek i odetchnęła głęboko, zamykając swój gorący kubek w dłoniach. - Mam nadzieję, że nie był to ostatni raz, kiedy skusiłaś się na wyprawę ze mną. Przysięgam, że nie jest to standard. Zebrałaś wszystko, czego potrzebujesz? - Fenrisdóttir uniosła pytające spojrzenie na swoją towarzyszkę. Z zaklętego gramofonu wydobywała się muzyka taneczna lat dziewięćdziesiątych, będąca mieszanką bluesa i jazzu, cicho i nienachalnie przenikając ciężkie od cytrusowej słodyczy powietrze.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Włókna ubrań wydobytych z czeluści szafy Abigel opanowane były przez charakterystyczny dla kobiety zapach, który prędko przedarł się przez nozdrza do świadomości i przyjemnie otulił zmysły. Nogawki luźnych spodni zbyt długie o zaledwie kilka centymetrów, czarny jak onyks golf z dwukrotnie założonym, a i tak wysokim kołnierzem, do tego para miękkich, ciemnoszarych skarpet tak wybornie pozbawiających ją świeżego wspomnienia przemokniętych butów i chlupiącej w ich wnętrzu mulistej wody; wyposażona w nowy mundur przeznaczony wciąż trwającemu wieczorowi Saga zaległa na rozkładanej kanapie, bez śladu zwyczajowej elegancji - za to z folgującą sobie figlarnością - usadzona na niej do góry nogami, głową w dół. Kaskada miodowych włosów rozlała się po podłodze, nogi spoczęły natomiast na oparciu, tworząc wymyślne choreografie palcami samych stóp, by czymkolwiek zająć sobie oczekiwanie. Zdążyła przecież uważnie przyjrzeć się odnowionemu mieszkaniu, zdążyła zlustrować wzrokiem tytuły książek widocznych nieopodal, zdążyła nawet wyjrzeć przez okno na pogrążony w listopadowej senności świat, nucąc melodię dobiegającą z gramofonowej tuby - czy raczej próbując ją nucić bez wcześniejszej znajomości utworu, polegająca wyłącznie na własnej kreatywności.
    A potem do salonu powróciła Fenrisdóttir i przesiadywać w tej pozycji dłużej nie wypadało.
    Z uśmiechem wdzięcznym i słodkim poruszyła się na wygodnym meblu, obróciwszy w powszechnie przyjętej logiczności poprawnej pozycji, założywszy nogę na nogę, po czym odebrała od kobiety gliniany kubek wypełniony przepysznie pachnącym naparem. Cynamon, anyż, goździki, unosząca się leniwie na powierzchni brunatnej cieszy pomarańcza, wszystko to tak nieodłącznie nacechowane skojarzeniem Jul nadchodzącego wielkimi krokami, w tym roku, jak ostatnimi czasy zawsze, przeznaczonego do samotnego spędzenia. Gdzie była kochająca rodzina spragniona odegnania od niej mętnej dekadencji rozprzestrzeniającej się choroby zwanej izolacją? Gdzie byli przyjaciele? W swoich domach, oczywiście, z krewnymi, przez kilka dni w roku pogrążeni w radości współistnienia pośród uroczych dekoracji i tradycyjnych obrządków, o jakich ona - zdążyła zapomnieć.
    - Chyba byłabym szczęśliwsza mając je codziennie - przyznała z perlistym, melodyjnym śmiechem; każdy manifest liżącego istnienie niebezpieczeństwa przypominał, że wciąż żyje, a co mogło być cenniejszego ponad to? - Następnym razem powinnyśmy iść w jeszcze gorsze miejsce, tam, gdzie nie dociera nawet wzrok bogów. Miałabyś odwagę? Poszukać języka orma albo lamentu niksy, marzy mi się, żeby spróbować uwarzyć coś naprawdę trudnego, pewnie wysadzić przy tym dobrą połowę mieszkania… - parsknęła i upiła kilka ostrożnych łyków z kubka, zapraszając do przełyku ciepłotę alkoholu podążającego do żołądka w orszaku dobrotliwej relaksacji; wiadomości pozyskane na pierwszym roku w instytucie wcale nie gwarantowały powodzenia w tworzeniu na tyle skomplikowanych wywarów, w jakich wykorzystać można było podane przez nią ingrediencje, ale czy miało to znaczenie? Czy nie chodziło po prostu o to, by znów zatańczyć z destrukcją? - Tak, znalazłam wszystko, a ty? - spojrzała na towarzyszkę z twarzą pokrywającą się mgiełką delikatnego różu stanowiącego akompaniament dla grzańca, już, teraz, od razu, wolną dłoń opierająca na tyle kanapy, by na niej móc ułożyć pochyloną lekko do boku głowę. - I opowiedz mi wreszcie o tych randkach, na które nie masz czasu, proszę. O kim pomyślałaś, kiedy na chwilę uciekłaś spojrzeniem? Przecież to znam, Abi, akurat mnie nie oszukasz - zapewniła ze swobodną miękkością; przecież to znam, teraz też z autopsji, znam.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Gdzie w takiej chwili, na progu Jul, była kochająca rodzina? Zmarła przed laty matka, pogrążony w rozpaczy i nienawiści do świata ojciec, błądzący z dala od bliskich Ragnar, skłócony z resztą. Tylko Safír pielęgnował wciąż ich więź, mimo iż w pewien sposób żyli na dystans, nie tak blisko jak w dzieciństwie, to nie istniała w świecie siła, mogąca ich ze sobą poróżnić. Czy spędzą razem świąteczny czas? Zbyt rzadko widywała się ostatnio z bratem, by być na bieżąco z jego planami, lecz spędzanie Jul samotnie nie wchodziło w grę.
    - Jesteś szalona, Sago Moen - zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Czy z namiętnej miłości do niebezpieczeństw można się było wyleczyć? Z czasem młodzieńcza krew rzedła, coraz wolniej biegły chaotyczne myśli, coraz to słabiej słyszalne chochlicze podszepty popychały ku nieznanemu - tylko czy aby tak było naprawdę? Abigel lata szaleństwa miała już za sobą, a przynajmniej tak powtarzała. Zdarzało się czasem, że cichy głos chciał zawrócić jej w głowie, jakby zagadkowy świetlik prowadził ją w nieznane, kusząc tajemnicami, czekających odkrycia. - Ale masz rację, poszłabym - dodała po chwili zastanowienia, zaglądając w głąb swojego kubka. - Może niekoniecznie każdego dnia. Preferuje spokój spokój, a przygody tylko wtedy, gdy czuję się do nich przygotowana. Z porządnym kosturem w ręku, albo posiłkując się Tryggur. - Oczywiście, że mogły użyć tego zaklęcia wcześniej, ale czy ktoś spodziewał się niebezpieczeństwa? Nie było tu miejsca na spontaniczność, co mogłoby wywołać zdecydowany sprzeciw Sagi - bo czy nie o to właśnie chodziło? - Jeśli zamierzasz coś wysadzać, to ja jednak wycofuję swoje zaproszenie. Dopiero tu urządziłam, niepotrzebny mi następny remont. - Choć mieszkała tu już trzy lata, obecny stan tego lokum powstał rzeczywiście kilka miesięcy wcześniej, kiedy w salonie pojawiły się ostatnie rośliny i ozdoby. Kupowała je bez większego zamysłu czy zaangażowania, łudząc się, że kolejne przedmioty nadadzą tu domowej atmosfery. Może i nie należała do największych pań domu, ale była szczerze z siebie dumna.
    - Powiedzmy, że tak. Czeka mnie jeszcze jeden spacer w okolice Gór Gardal, ale na to przyjdzie czas innego dnia. - Do eliksiru uspokajającego potrzebny był jeszcze jeden składnik. Czy poszukiwanie poziomek okaże się być równie problematyczne, co maku?
    - To stare dzieje. - Machnęła niedbale ręką, czując jak jej policzki ponownie różowieją. Dla zamaskowania tej reakcji, przysunęła kubek bliżej ust, by upić kilka płytkich łyków gorącego wina. - Jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywa, źle ulokowałam swoje uczucia. - Tak, jak wcześniej nad jeziorem, wróciła znów myślami do sędziego Kolegium Sprawiedliwości, którego zdawała się wyrzucić ze swojego serca już dawno temu, ale kłębek niesfornych myśli zdecydowanie temu przeczył. - Był jeden galdr, z którym myślałam, że uda się stworzyć coś więcej, ale jego rodzinie nie podobało się to, kim jestem. Powiedział, że się żeni, a z nami nic już nie będzie. Od tamtej pory nie za bardzo mam ochotę się w cokolwiek angażować - zakończyła nieco gorzkim tonem, mimo wszystko unosząc kąciki ust w uśmiechu. Z Viljamem może i nie wybiegali daleko w swoich wspólnych planach, ale w tamtych dniach myślała o nim poważnie. Przeszłości nie można było jednak zmienić, a Abigel zamierzała skupić się na nadchodzących wydarzeniach.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Zaintrygowane, przyjemnie zaskoczone spojrzenie zaiskrzyło migotem odbitego w oczach uśmiechu, podczas gdy przez gardło przetaczała się kolejna salwa gorącego alkoholu przygotowanego przez gospodynię. Rozważna, twardo stąpająca po ziemi Abigel chciała zatem zatańczyć wspólnego walca z przyprawiającymi o dreszcze zakątkami skandynawskiej puszczy, porzuciwszy za sobą płaszcz zdrowego rozsądku dyktującego nakaz zwrócenia wzroku ku wyprawom mniej niebezpiecznym, tego Saga z pewnością nie mogła się spodziewać.
    Odruchowo przysunęła się zatem bliżej kobiety na kanapie, przekonana, że każdorazowe pozostawienie tematu samemu sobie mogłoby uświadomić rozmówczynię o uzasadnionym obłędzie takiej odpowiedzi.
    - Dobrze, przygotujemy się jak tylko zechcesz, spakujemy każdą potrzebną rzecz, ale chodźmy, och, chodźmy. Wyobrażasz to sobie? Tylko my i dzika natura. Nawet jeśli to oznacza powrót do szpitalnych sal - oceniła z namnażającymi się ognikami entuzjazmu, sprowadzonymi nań czy to przez frywolną konsekwencję przechylonego glinianego kubka z grzańcem, czy przez wzbierającą w żyłach adrenalinę uderzającą aż do mózgu, do ośrodka, który tak podświadomie pragnął doprowadzić ją prędzej czy później do samozagłady. Ważnym było jedynie to, by Abigel nie ucierpiała w trakcie tych nierozsądnych eskapad. By wróciła z nich cała i zdrowa, gotowa opowiedzieć potomnym historię o niefortunnym zaginięciu swojej kompanki, nim i ona zapomni o istnieniu szalonej Sagi Moen, zbyt pochłonięta dojrzałością własnej przyszłości. Zamierzała przecież zostać profesorem - czyż nie? Zakodowana raz racja w myślach niemądrej ćmy miała zostać tam na długo, szczególnie teraz będąc podjudzaną przez alkohol mącący myśli, słodki, mglisty i rwący na strzępy łańcuchy wszelkich zahamowań; każdy łyk pogłębiał za to barwę różanego rumieńca oblewającego policzki. Koloryt sięgnął też uszu, gdy Abigel wspomniała o detonacyjnych planach. - No wiesz co! Przecież nie twojego mieszkania, swojego, i nie dzisiaj, a… kiedyś, może jutro, sama nie wiem - parsknęła promiennie, w niewinnej banalności rozkoszując się osiadającą na ramionach swobodą. Właśnie tego potrzebowała, właśnie tego pragnęła, chwili wytchnienia od smutku, jaki w żałobnym kordonie ciągnął się za umierającym w samotności sąsiadem; zaufanego, miłego towarzystwa i równie miłych promili ocieplającego rzeczywistość wina, które wodziły na pokuszenie słabą, ćmią głowę. - Teraz chcę tylko być z tobą, pić z tobą, spać z tobą, myśleć o niczym z tobą - zapewniła z naturalną sobie aksamitną miękkością, spojrzeniem lepkim od słodyczy wpatrując się w siedzącą nieopodal Fenrisdóttir. Nie było w tym jednak nic niestosownego; przez słowa wybrzmiewała nieporadnie werbalizowana tęsknota - za Abigel, za instytutem, za wizją, jaką roztoczyły dziś wspólnymi siłami, a która bladła teraz w obliczu opowieści o utraconej miłości.
    Saga z uwagą przysłuchiwała się roztaczanej przez kobietę historii, chłonęła jej skąpany w goryczy tragizm, asymilowała echo łamanego serca i krzyk porzuconych nadziei, choć te wciąż przecież przejawiały się w różu rumieńców mętnie tajonych za ramą glinianego naczynia. Nie było w tym rozczarowania. Nie było absolutnej obojętności, z jaką czasem mówiło się o dawnych podbojach. Coś wciąż jaskrawiło się życiem.
    - Co za buc - umknęło spomiędzy pełnych warg, gdy delikatnie kręciła głową w niedowierzaniu, nie dość jeszcze pijana, by sięgnąć po ostrzejsze określenia. - Miał czelność powiedzieć, że się żeni? Wprost, twarzą w twarz? Pewnie z kimś, kogo wybrała mu ta kochająca rodzina, wielka szkoda, że nie zaprosił cię jeszcze na ślub. Tchórz. Mężczyźni są czasem tacy okropni, prawda? Tacy głupi. Wolą bezpieczny basen, zamiast rzucić się do morza, choć mieliby przez to nigdy nie zobaczyć na własne oczy rafy koralowej - mruczała sykliwie, oburzona jak rozjuszone kocię, po czym wypiła porcję kolejnych łyków wina, odstawiła kufel na stół i nieco chwiejnie poderwała się z kanapy na równe nogi, w natchnieniu niewymuszonej elegancji oferując Abigel dłoń. - Ale nie dzisiaj. Dzisiaj to ja proszę pannę do tańca, panno Fenrisdóttir. Poza tym - nachyliła się konspiracyjnie, z kokieteryjnym uśmiechem, jakby zamierzała przekazać jej co najmniej cząstkę wiedzy tajemnej, - tego kwiatu jest pół światu, a na coś innego niż oset warto poczekać. Tamten nie był ciebie wart.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Myśl o wspólnych, nawet jeśli irracjonalnych wyprawach napawała ją lekkością i optymizmem. Gdyby tylko usłyszała, że Saga planuje z tych podróży nie wracać, zaraz zdzieliłaby ją poduszką przez łeb, a tak tylko uśmiechała się szeroko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    - Jeśli będzie się nami zajmować przystojny medyk, to rzeczywiście się skuszę. Myślisz, że dadzą nam karty stałych pacjentek? - zażartowała, choć szpitale starała się unikać szerokim łukiem. Strach przed przykuciem do łóżka w ponurej sali i wątpliwymi umiejętnościami medyków trzymał się jej od czasów dzieciństwa, kiedy obserwowała jak tacy zajmują się jej matką, kiwając głowami i rozkładając bezradnie ręce. Już wtedy widziała, że żaden nie będzie w stanie jej pomóc, wszak straszna śmierć matki prześladowała ją w wizjach od kiedy skończyła osiem lat. teraz jednak nie zamierzała myśleć o tym na poważnie, zwłaszcza kiedy panujący w jej salonie nastrój daleki był od trudnego ciężaru.
    Oparła brodę na dłoni, siedząc bokiem na kanapie, by móc bez skrępowania przyglądać się swojej rozmówczyni. Zapraszając Sagę do siebie nie przypuszczała, że ponure chmury, jakie zstąpiły na nie nad bagnem rozwieją się równie szybko po przekroczeniu progu mieszkania w dzielnicy portowej. - Masz wygórowane oczekiwania, ale myślę, że jestem w stanie pomóc ci spełnić te wszystkie życzenia. - Także nie dostrzegała w ich relacji niczego niestosownego, zwyczajnie zdążyła się za nią stęsknić. Za jej obecnością, rozmowami o nauce, jak i życiowych bolączkach. Zbyt dobrze się dogadywały, by ot tak porzucać wypracowaną przyjaźń. Nie miała też oporów, by podzielić się z Sagą swoimi odczuciami, szczerze opowiadając o historii z Hallströmem.
    - Nie żywię do niego urazy. Zrobił to, co musiał - odparła ze wzruszeniem ramion, choć rozstanie dotknęło ją boleśnie. Od tamtego dnia minęło już wiele lat, Viljam z pewnością zdążył już o niej zapomnieć, wziąć ślub z wybranką i spłodzić pokaźną gromadkę potomków, zgodnie z klanowym zwyczajem - czy raczej obowiązkiem. Czasem Fenrisdóttir zastanawiała się czy był może w ich  historii moment, by jakkolwiek planowali wspólną przyszłość, czy stawiali sobie oczekiwania czy też pozwalali sobie na błogą nieświadomość, nie chcąc myśleć o tym, co przed nimi. Jak mieć komuś za złe to, co nigdy nie było na wyciągnięcie ręki? Po rozstaniu Abigel rzuciła się w wir pracy i własnych problemów, nie chcąc zaprzątać sobie głowy przeszłością, na którą nie miała przecież wpływu. Znienawidzenie mężczyzn mijało się z celem, wyrocznia nie widziała powodu, dla którego miałaby obarczać ich wszystkich za swoje przeznaczenie. Z miłością nie było jej po drodze, liczyła się przecież tylko wola Norn.
    Uśmiechnęła się rozbawiona, odstawiając swój kubek na stół, wolną ręką ujmując dłoń Sagi i podniosła się z miejsca do tańca. - Tamten, ani żaden inny! - zaśmiała się, podłapując lekki nastrój młodej Moen, chłonąc beztroskę, jakiej nie zdołała od dłuższego czasu doświadczyć. Zaklęty gramofon z łatwością potrafił dostosować się do humoru Abigel. Rozległ się cichy zgrzyt igły, jakby umieszczona pod nią płyta została zmieniona i zaraz z tuby popłynęła żywsza muzyka, której rytm jeszcze bardziej zachęcał do zabawy. Nie poprzestały na jednym kubku pysznego grzańca, szumiący przyjemnie w uszach alkohol zdawał się odsuwać na bok wszelkie smutki, odpychać je w niepamięć. Wieczór dopiero się zaczynał.

    Abigel i Saga z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.