Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    03.02.2001 – Przed domem – Nieznajomy: R. Nystrom & Bezimienny: J. E. Nystrom

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    03.02.2001

    Na dachu osadza się śnieg. Surowy luty na dobre wdziera się do ojczyzny nieśmiertelnego chłodu, niewiele dalekiej od północnego bieguna, gdzie rzekomo wędrowcom drętwieją z zimna dłonie i nosy, a na potarganych od wiatru włosach osiada lód, który przeciąża ich w tył, wraz z wypchanymi swetrami plecakami. Każdy niesie swój ciężar na grzbiecie, każdy głupiec wciska weń kamienie, które zamiast niczym krzesiwo zdolne były rozpalić ogień — ciążą mu jedynie i zawadzają. Jan-Erik jest głupcem, co wyznaje przed samym sobą, wpatrzony w lustrzaną taflę w przedpokoju oprawionym drewnianą boazerią bez wyrazu. Spogląda w niedogolony pysk z obrzydzeniem, zostając sam na sam z intymnym cierpieniem, gdy głucha szwedzka cisza nawiedza norweską krainę. Tej nienawidzi, splunąłby na tę ziemię, gdyby nie resztki szacunku, jakie mu zostały do Midgardu, do kolebki całego świata, w którym przyszło im żyć. Koślawym ruchem rozdrapuje strup na nosie, którego nabawił się podczas jednego z treningów. A może miało to miejsce w terenie? To nie jest warte podkreślenia, chociaż trapi myśli Kruczego Strażnika, bezdennie wypełnionego niezrozumieniem. O lustro zaczepione wisi zdjęcie z tamtych dobrych lat, którego Nystrom unika spojrzeniem niczym żebraka na chodniku. Odbijające światło oko, zabielona gałka, którą widzi jedynie to, czego dopatrzyć się nie mogą inni, widzi wszelki błąd, którego to zdrowe — to zwyczajne — nie dostrzega. Blady chłopiec o jasnych kłakach stojący niemrawo, głowę ma spuszczoną niżej, a mała rozkoszna dziewczynka siedząca na kolanach matki cieszy się, sama nie wie z czego. Marie zaś z tkliwym uśmiechem kładzie palce na dłoni swojego męża, opartej na jej ramieniu, stojącego za nimi, poważnego i dumnego z rodziny, którą przyszło mu tworzyć — choć sam dla tej rodziny był przekleństwem.
    Parska pod nosem, jakby rozśmieszony tym obrazkiem, tą enigmą przeszłości, tymi czasami, które romantyzuje do tej pory, a które sam zaprzepaścił, obwiniając za to wszystkich dookoła.
    Jest pijany jak świnia.
    Stół nieomal łamie się pod ciężarem resztki wódki w szklanej butelce, pod balastem wszystkich goryczy i boleści, które Jan-Erik na nim zostawia, wytaczając się z kuchni do przedpokoju. A może to niego właśnie wraca? Sam już nie orientuje się w swoim usytuowaniu, dezorientacja przychodzi łatwo, gdy wokół trwa cisza, gdy żaden żywy duch nie ściska jego gruboskórnej dłoni, gdy żadna dusza nie poda mu kolacji. Przekonany, że ma jeszcze czas, że jest środek nocy, gdy następnego dnia zmianę ma zacząć późnym popołudniem, to moment tylko dla niego, wychodzi przed dom, zarzucając tylko na jedno ramię przenoszoną kurtkę, by skierować się do szopy z narzędziami, gdzie trzyma wszystkie swoje sekrety, te, których czujne oko Rose ma nigdy nie dostrzec. Popiół z trzymanego w zębach peta spada mu na brodę, a obijające się o siebie butelki schowane w skrzyni kuszą powabem zapomnienia i desperacji, to też chwyta dwie.
    Dwie, a co!
    Chwyta dwie i barkiem otwiera drzwi szopy, wychodząc na zewnątrz, masywnymi buciorami w śniegu zostawiając krzywo stawiane ślady.
    Dezorientacja mija momentalnie. Zataczająca się sylwetka prostuje się, a czerwone od mrozu policzki pieką jeszcze bardziej, wraz z przekrzywiającym się teraz na drugą stronę żołądkiem. Wraz z wywijającymi się jelitami i ściskającym sercem, z imadłem, które obejmuje stopniowo klatkę piersiową.
    Rose... — szepcze. — Mia-miałaś być w pracy.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Przestało padać kiedy wychodziła ze szpitala. Uśmiechnęła się jeszcze do koleżanki, która zgodziła się ją zastąpić tej nocy. Przedziwny miała dzień, niespotykany, który poruszył w niej bolesne i jednocześnie radosne wspomnienia. Tęsknota sprawiła, że na twarz dawnego znajomego nałożył jej umysł obraz męża. Wciąż go szukała wśród tłumów, nadal pragnęła jego obecności, choć minie niedługo rok jak został pochowany. Jak jej serce zostało rozdarte, gdy leżąc na podłodze zwijała się z bólu za utraconym życiem. Dwoma, a może nawet trzema, bo wtedy, o tamtej godzinie nie chciała istnieć.
    Musiała odpocząć. Oddana swojej pracy nigdy nie porzucała pacjentek, ale czuła, że dzisiaj powinna odpuścić. Bywają dni kiedy rzeczywistość wgniata swoim butem mocno w ziemię, narzucała na barki ogrom ciężaru, jakiego nie potrafiła unieść. Wszelkie przeciwności od losu przyjmowała z pokorą. Najwidoczniej, bogowie tak właśnie chcieli. Norny, tak utkały gobelin jej życia, więc kim była, aby się temu przeciwstawiać?
    Wracała do domu. Miejsca, gdzie mieszkała wraz z ojcem. Miejsca, które było tak odmienne od tego, gdzie żyli wraz z matką i bratem. A teraz ich nie ma. Śmierć bywała częstym gościem w ich progach, starą znajomą. Ciekawe, kiedy znów zapuka do ich okna? Ponury humor dopadł pogodną i zwykle ciepłą Rosalindę, ale dziś nie potrafiła wykrzesać z siebie więcej zrozumienia niż było to potrzebne. Poprawiając szalik, skierowała kroki na trasę, którą pokonywała niemalże codziennie. Kim byliby dzisiaj, gdyby wciąż żyli razem? Czy wszystko wyglądałoby inaczej? Nie miała w zwyczaju użalać się nad sobą, drążyć życiowych ścieżek, ale bywały dni takie jak ten - kiedy zadawała bezgłośne pytanie - dlaczego? Krzyk ginął w tonie niezrozumienia, zagłuszany prozą życia i tym, że świat pędził dalej, nie zatrzymał się w zamyśleniu i refleksji nad kruchością życia.
    Nie spodziewał się jej, o tej porze i tej chwili. W końcu, nie powinno jej tu być. Doskonale znał grafik córki, nie ryzykowałby przyłapania, choć nie zdawał sobie sprawy, że coś podejrzewała. Była cicha, ale nie głupia.
    Na świeżym śniegu, pomimo ciemności rozpraszanej przez nikłe światło z okien, dostrzegła głębokie ślady męskich nóg. Prowadziły do szopy, gdzie też i ona się skierował, by zobaczyć jak drzwi się uchylają. Ojciec wytoczył się z nich trzymając w dłoni dwie butelki alkoholu. Zamarł zaskoczony; nie przygotowany na nagłą konfrontację.
    Córka zmierzyła go niebieską barwą oczu. Powoli podeszła do niego, ostrożnie, jakby bała się, że go spłoszy.
    -Chodź tato do domu. Jest zimno. - Kobiecy głos kontrastował z lodowatym powietrzem i mrozem osadzającym się na brodzie i brwiach mężczyzny. Ujęła go delikatnie pod łokieć i skierowała w stronę budynku. Wracała po jego śladach, w stronę domu, gdzie duch matki i brata wyzierały ze zdjęcia zawieszonego przy tafli lustra.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Jest z niej dumny, gdy ktoś pyta — odpowiada pyszny jej figurą. Każdego dnia spogląda na swoje dziecię, gdy to nasycone smutkiem i gorzkim posmakiem przeszłości staje się człowiekiem tak uczynnym i życzliwym, że tylko głos sumienia podpowiada Nystromowi, że to nie jego zasługa, a cudowna dusza Marie, taką ją czyni. Są przecież do siebie podobne. Jedno, że powabem i sopranem, drugie, że w ich oczach mieszka to samo ciepło i miłosierdzie, jakby dziedziczne. Skoro córka po matce ma swój urok, to co Petter dziedziczy po Janie-Eriku? Nie raz duma się nad tym, niejednokrotnie spoglądając wtedy w brudną od odcisków jego palców literatkę okowity. Na ogół ma dzieciakowi za złe wszystkie jego przestępstwa, katusze, które sprowadza na tę rodzinę i na starcze serce ojca, ale gdzieś w głowie gra melodia, że to on sam jest podłożem upadku potomka. Petter w spadku otrzymuje pas na dupę, uderzenie otwartą dłonią w potylicę i krzyk, kiedy zająknie się, albo źle wykona następne ćwiczenie w czasie powszedniej musztry, mającej go przygotowywać do życia. Wymagania, jakie Nystrom kładzie wobec tej dwójki, są sprzeczne, radykalne i zależne tylko od ich płci i planu na ich żywot. Rosalinda ma być matką i żoną, a Petter — Kruczym. Dziś córka jest wdową, a syn śmieciem — tak samo, jak ich ojciec. Jak okrutnie świat i trzy wieszczki grają im na nosie? A może mają słuszność? Może w jakiś pokręcony sposób te dzieci idą śladem swoich rodziców?
    Na sekundę zapomina, jak bardzo pijany jest, chociaż ciało nie wybacza, zataczając się niepewnie, gdy córka łapie go pod ramię. Z pewnością zieje teraz przetrawionym alkoholem, który osadza się na wilgotnych ustach i czerwonej twarzy. Niechlujne kłamstwa przychodzą mu do głowy, aby tylko nie dostrzegła w nim tego, kim jest naprawdę. Przegranym, upadłym, zmęczonym i żałosnym. Może wmówić jej, że pracuje przy szopie, choć pozostałości pomyślunku nakazują odrzucić tę wersję, przecież jest noc i mroźna zima. Może wcisnąć jej, że byli goście i nie uprzątnął jeszcze, ale Jan-Erik ani po sobie nie sprząta, ani nie miewa gości. Może udać, że to nie jego, ale nawet skończony idiota zorientowałby się, z to bzdura, a Rose nie jest głupia. Trzymać język za zębami nader długo, gdy serce skacze mu do gardła, a chłodna dłoń córki obejmuje łokieć i przedramię mężczyzny. Dopiero wtedy igły mrozu przeszywają jego suchą skórę. Każde słowo będzie zgubą, natomiast milczenie splunięciem.
    Wsz-cześnie wróciłaś — szepcze, pozwalając sobie podążać wraz z nią, gdy nagle zatrzymuje się gwałtownie, zorientowany, że na stole w kuchni wkrótce znajdzie ona konsekwencje żałoby swojego ojca, porozlewane na obrus w towarzystwie rozkruszonego wyschniętego tytoniu. Jeśli nie będą o tym rozmawiać, czy to tak jak gdyby nigdy się nie wydarzyło? — Coś się stało?
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Duch Marii był w niej żywy; patrząc w lustro widziała spojrzenie matki, jej uśmiech i gesty. Mówiono, nie raz, że córka jest kopią tej, która wydała ją na świat. Straciła Marię, gdy dopiero poznawała świat, zaczynała rozumieć czym się charakteryzuje i jak jest skonstruowany. Pomimo przekleństw, które spadły na ich rodzinę, cisów, które padały raz za razem, starała się zachować pogodę ducha. Dostrzegać piękno świata, ale bywały dni, bywały momenty kiedy chciała krzyczeć i uderzać pięściami ślepo w ścianę aż do krwi, aż do momentu kiedy straci całą siłę.
    Podchodząc powoli do ojca, dostrzegła jak bardzo jest teraz zagubiony, jak pragnie wyjść z tej sytuacji, nie pokazując przy tym swojej słabości. Było już jednak na to za późno. Odsłonił się, ukazał to czego tak bardzo nie chciał odkrywać przed światem, chowając się w ciemności domu, za butelką okowity. Ujmując go pod rękę, poczuła zapach przetrawionego alkoholu, dowodu na to, że topił swoje smutki od paru godzin i miał zamiar robić to dalej. Śnieg skrzypiał przy każdym kroku jaki stawiała. Ustępował pod naciskiem, jednocześnie bardzo spowalniał ich podróż. Czy znała swojego ojca? Mogła mówić o tym, że rozumie z czym się boryka? Jakie myśli codziennie pojawiają się w jego głowie? Czy mogła cały czas ignorować to jak się przed nią chowa, to jak stara się być kimś innym, a może cały czas taki był? Pamiętała te wszystkie dobre wspomnienia, gdy chodzili na długie spacery, gdy trzymał ją na kolanach i śmiał się w głos kiedy ciągnęła go za brodę. Potrafili bawić się w ganianego wśród zieleni drzew, snuć opowieści przy kominku. Czy to wszystko uleciało wraz ze śmiercią matki? Wraz odejściem Petera? Czy zatracili samych siebie w ciemności dni okrytych ciągłą żałobą?
    -Potrzebowałam wrócić wcześniej. - Odpowiedziała cicho, bojąc się, że pełnym głosem rozbudzi lęki i obawy, z jakimi nie chciała się teraz mierzyć. Przystanęła, tak jak gwałtownie się zatrzymał, tak równie czujnie spojrzała na ojca. -Jestem zmęczona, tato. Wejdźmy do środka.
    Nie chciała sterczeć na zewnątrz, kiedy mróz osiadał na ich barkach, kiedy wdzierał się nieznośnie pod ubranie, przypominając, że są śmiertelni przy dzikości i okrucieństwie natury. Ruszyła ponownie w stronę domu, a gdy dotknęła klamki obejrzała się na ojca. Uśmiechnęła się do niego ciepło. - Nie masz się czego obawiać, tato.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Jak wiele wyrozumiałości jest w jednym drobnym dziewczęciu? Bo przecież, choć jest już od lat kobietą, tak spojrzenie na nią w ten jeden sposób przychodzi Janowi-Erikowi z potwornym trudem. Miast małej słodyczy w warkoczykach, która ubijając kurze jajka, robiła wokół siebie istną pożogę, stoi teraz dojrzała pani, której życie nie oszczędza. Nieraz zastanawia się, jak wiele z tego bólu sprowadził na nią sam, jak wiele wciąż sprowadza. Nie ma pośród jej piegów odpowiedzi, a zbyt długie zapatrzenie się w nie ściąga wspomnienia o przeszłości. Ta ugniata się jak ciasto, lepkie jej fragmenty zostają na szorstkich dłoniach, aby potem zmyć je zimną wodą. Zimną wódką. Schłodzoną w obrębie starej szopy na narzędzia, tak aby ta ledwo 5-letnia dziewczynka nie dostrzegła jego zguby. Marie zawsze miała rację, gdy płakała nad swoim losem niezauważona przez męża, gdy do serca przyciskała własne latorośle. Ale co takiego Nystrom może o tym wiedzieć? Butny we własnym konserwatyzmie i poglądzie, że choć nic mu się nie należy, tak odpowiedzialny jest za wszystko. Przytłoczony każdym dniem odreagowuje tylko w jeden sposób, zachlewając własne problemy, ukrywając je w nocnych szafkach niczym dowody zbrodni. To staje się wkrótce nałogiem, absurdalnym wręcz odskokiem od brudnej codzienności, który tak mocno wniknął w krew starego człowieka, że bogowie jedni wiedzą co teraz w niej płynie. Tak jest przecież łatwiej, ma jakieś zajęcie, dzięki któremu trudniej jest myśleć. Tylko czemu w tym wszystkim myśli się tak łatwo?
    T-czemu? — odpowiada zbyt szybko, zaprawiony w podobnych dociekaniach, jakby każdą zagadkę na tym małym świecie MUSIAŁ rozwiązać, bo inaczej ten zawali się i zapadnie pod wpływem każdego stukotu kopyt. Czasem, gdy akwawit dostatecznie przeżera mu wątrobę, widzi osamotnionego wierzchowca gdzieś na dalekim wzgórzu, dzikiego i wolnego, uciekającego od wszystkiego tego, co potworne i ludzkie. Jan-Erik nigdy nie ucieknie, zawsze już będzie tkwił we własnej odpowiedzialności za problemy, które sam tworzy, nawet jeśli nieświadomie.
    Nie odtrąca jednak jej ręki tak szybko, choć coś na rodzaj mrozu napływa do oczu. Bo przecież to nie łzy. Łzy są złe. „Nie rycz, mężczyzna nigdy nie płacze!” — pamięta swój własny krzyk, którym Petterowi opowiada o tym, jak ma się zachowywać. Tresuje niczym zwierze w zoo, podobnie jak tresował go jego własny ojciec. Ostatecznie przecież przyszłość Pettera taką się staje. Teraz Jan ma go za szczura.
    I tylko ciepły jej głos, gdzieś w pisku w uszach, zagnieżdżający się tam na dobre, wbrew wszystkiemu tylko mocniej ściska serce starego człowieka. Bo to nie chodzi o konsekwencje. Z tymi może się uporać. Jak nigdy w życiu — nie chciał jej zawieść.
    Poczekaj, za- zanim tam wejdziesz — gra na zwłokę, kupuje sobie niewart nic czas. — Przepraszam.
    I być może te właśnie słowa mówi pierwszy raz w życiu.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Rozbity człowiek. Taki właśnie stał teraz przed nią w mrozie nocy, która miała ukryć jego lęki i tajemnice, te zakopane w szopie, płynne. Myślał, że nie wiedziała, nie dostrzegała sygnałów wysyłanych jej niemal każdego dnia. Jako dziecko nie wiedziała wiele, nie rozumiała, ale patrzyłaby jako dorosła pojąć jaki świat stworzył ojciec. Jak oparty na nierównościach i to on była księżniczką, a brat pastuszkiem z opowieści. Ona miała słowiki w klatce, a on ciągłe pasy i krytykę. Mimo to czuła obowiązek za niego, gdzieś w głębi przeczuwała, że jeżeli teraz zniknie to nigdy więcej go nie zobaczy.Świadomość bycia kotwicą, której się trzyma jednocześnie dawała nadzieję, a z drugiej odbierała oddech, mroziła krew, nakazywała się zatrzymać. Nie gnać przed siebie, bo i tak nie chciała biec. Cień Torstena wciąż był żywy w jej duszy. Serce nadal płakało za utraconym życiem, za wazonem róż, za zapachem morskiej bryzy, za ciepłymi dłońmi pod kołdrą.
    Odtrąca od siebie te myśli, nie ona teraz była ważna. Marzła.
    -Każdy może być zmęczony, tato. - Po co w ogóle pytał? Grał na zwłokę? Liczył, że w domu niczego nie dostrzeże? Oczywiście, że będzie udawać, że nic nie widzi. Pozwoli mu niezgrabnie zebrać dowody zbrodni, odwróci wzrok, zatka uszy na dźwięk pustego szkła. Poczeka aż zaśnie i posprząta resztę. Przeprosiny tak szczere i nieporadne jednocześnie, sprawiają, że nie ma siły się złościć ani zbytnio gniewać. Dlaczego ma się złościć? Rosalinda przyjmowała, że życie takie już jest. Miła szczęśliwe dzieciństwo wię dorosłość nie mogłaby bajkowa. Norny i bogowie lubi równowagę, nawet kosztem życia galdrów. Należało cieszyć się z tych drobnych chwil spokoju. -Wiem, tato. - Ujęła szorstką, naznaczoną życiem dłoń i podeszła do drzwi. -Jest zimno. - Myśl, że zaraz przemarzną na kość nie była jedynie podyktowana zmęczeniem, ale prawdziwością surowej zimy wokół. Nie mogli wiecznie tkwić na zewnątrz licząc, że coś zmieni, bo nic nie miało się zmienić.
    Pchnęła drzwi do wnętrza domu, w który od dawna tkwiła prawda o ich życiu, o tym jak sponiewierało, ale dawało też szansę, tylko czy Jan jeszcze je widział?

    Rosalinda i Jan-Erik z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.