:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:59
24.11.2000
Zbliżał się Jul. Zimne polarne noce otulały Midgard, tak jak matka tuli dziecko, następnie skręcając mu kark. Gdy drobne krople mrożącego krew w żyłach deszczu uderzały w powieki, Olaf przystanął na ulicy, niedaleko dobrze znanego mu baru Alfheim. Ta noc do innych była niepodobna, przeraźliwy atak bólu miał rozwinąć się i uderzyć na wiele dni, tymczasem odszedł po ledwie dwóch godzinach, sygnalizując, że to jedynie preludium, cisza przed nadchodzącą burzą. Ta zbliżała się nieubłaganie, gdy blade słońce przenikało przez gęste chmury. Wpatrując się w jedną z kałuż pod stopami, której brudna woda zachlapała skórzane cholewki butów, analizował, jak wiele czasu zostało do uderzenia ciepła, nawet jeśli pogoda wokół wcale nie sugerowałaby, że takie mogło nastąpić. Pojedynczy płatek śniegu, który osiadł na skórzanej rękawiczce, został przez mężczyznę szybko strząśnięty, gdy tylko chwycił za klamkę, aby swoje kroki skierować do wewnątrz luksusowego przybytku, dziś o dziwo wypełnionego gośćmi.
Kilka uśmiechów, kiwnięć głową, rozpoznając stałych klientów Besettelse, zakończyło się w końcu samotnie zajętym krzesłem barowym, z widokiem na barmankę i część sali. Marynarkę, która pod płaszczem, teraz zostawionym w szatni, pozostała sucha, poprawił, siadając i zamawiając dla siebie alkohol.
Był zbyt wcześnie, do spotkania z jednym ze stałych sponsorów dziewcząt pozostało stanowczo ponad czterdzieści minut. Czas mieszał się i splątywał, rozciągał i kurczył, gdy bólączka odchodziła, nic nie było takie same. Pisk w uszach nie ustawał, nawet jeśli ostatecznie słabł na tyle, że grająca w tle muzyka nie było już uporczywym przypomnieniem o rzeczywistości, a jedynie jej integralną częścią. Musiał więc zająć czymś czas. Wahlberg nie potrafił się nudzić, wciąż dążąc po nitce własnej ambicji do celu. Hedonistyczna natura, głęboka wiara, że jemu się należy, a także zbyt często nawiedzająca biedną głowę myśl, że jednak nie należy się mu nic, dzisiaj musiały zostać zagłuszone mocnym alkoholem i niespodziewanym towarzystwem.
Upatrzona jak ofiara, jaką jednak nie miała się stać. Kobieta, której twarz pozostawała mu jeszcze nieznana, była szczególnie urodziwa, lecz już na pierwszy rzut oka smutna. Nie próbował swoich szans, namiętność odeszła wraz z byłą żoną, lecz wciąż potrzebował zabawy, tej, której nie była w stanie zapewnić byle jaka dziwka. — Napije się pani ze mną? — unosząc kącik ust, przywitał się z siedzącą nieopodal kobietą, kiwając jej jeszcze głową. Daleko mu było do brutali, dobre wychowanie, jakie odebrał, stanowiło o jego osobie. Gotów był opłacić następnego drinka, jakiego tylko sobie zażyczy. Przebywająca obok barmanka, gotowa była przyjąć zamówienie od razu.
Czterdzieści minut. Zdążymy?
— Proszę mi wybaczyć. Olaf Wahlberg — przedstawił się, wciąż nie odrywając od niej spojrzenia. — Nie chciałem niepokoić, ale zapragnąłem dotrzymać pani towarzystwa. Czy mi wolno? W miejscu takim jak to dobrze się schronić przed wiatrem, ale pani nie wygląda na zziębniętą — być może po prostu była tam już wystarczająco długo. A może w jej żyłach płynęła gorąca krew. Sam upił łyk z kryształu, na którego dnie spoczywała importowana whisky.
Nieznajomy
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:00
Zbliżał się Jul, czas wyjątkowo obfity w obowiązki, by uroczystości przebiegły bez żadnych zakłóceń. W głowie Abigel stale pojawiały się kolejne zadania, o których mogła zapomnieć, a przecież już dawno spisała całą listę, poddając się uciążliwej świadomości zajęcia się nimi samej. Do tej pory zawsze trwała u boku profesora, zwyczajnie pomagając mu w przygotowaniach, lecz tym razem zdecydowana ich część spoczywała na jej barkach.
W barze Alfheim bywała zwykle w weekendy na koncertach ulubionej muzyki klasycznej w nowym, odświeżonym stylu. Jej obecność tu była jednym z rytuałów, jakich lubiła się trzymać. Niegdyś za każdym razem zajmowała inny stolik, poszukując miejsca, z której dochodząca ze sceny muzyka była najlepiej słyszalna, pozwalając w pełni oddać się ekstatycznym doznaniom płynącym z zachwycających dźwięków. Z czasem, zebrawszy pełnię wiedzy z każdego z potencjalnych siedzisk, oceniając barwę melodii instrumentów, sposób jej odbicia od ścian i wyliczając najlepsze z możliwych wyników, zaczęła zasiadać przy tym samym stoliku. Dziś jednak siedziała na obitym czerwonym materiale hokerze ze wzrokiem sunącym leniwie po zebranych w lokalu gościach. Sięgająca kolan sukienka o barwie ciemnych chabrów podsunięta była nieco ku górze przez ułożone jedna na drugą nogi. W szczupłej dłoni trzymała niemal pustą już szklankę niezwykłego ginu, który zwykła zamawiać ze zwykłej tęsknoty za rodzinnym Húsavík, ale także z miłości do gorzkiego smaku mchów z islandzkich mokradeł. Wolną rękę uniosła w intuicyjnym odruchu, sięgając odsłoniętych obojczyków i zawieszonym na srebrnym łańcuszku wisiorku z goshenitem. Obracała go bezwiednie w palcach, pozwalając myślom uciec do tematu pracy, nad którą pochylała się w Instytucie, nawet w wolnej chwili nie potrafiąc zupełnie odciąć się od obowiązków.
Dopiła zawartość swojego szła, odstawiając je na barowy blat, gdy wtem wyłuskany z dźwięków tła głos wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła nań spojrzenie, odwracając w jego stronę swoją zmęczoną twarz. Powstałe z nieprzespanych nocy cienie pod oczami starała się skryć pod cienką warstwą pudru, lecz efekt był niewystarczający. Zrezygnowana niesatysfakcjonującymi efektami, zarzuciła także pomysł szminkowania ust, wszak wieczór spędzić miała wyłącznie z samą sobą.
- Oczekuj nieoczekiwanego - mruknęła w odpowiedzi, lekko unosząc brwi, bynajmniej w zdziwieniu. - Jeszcze raz to samo - zwróciła się do barmanki, która skinieniem głowy przyjęła zamówienie i zaraz zniknęła za barem, krzątając się wśród szklanek i butelek.
- Proszę, panie Wahlberg. - Gestem dłoni wskazała wolne miejsce obok siebie, nie chcąc pozwolić, by zaczął na nich zwracać uwagę postronnych osób swoim wyczekującym spojrzeniem. - Abigel Fenrisdóttir. Przyznaję, że nieczęsto ktoś oferuje się, by mnie zabawiać - przedstawiła się w odpowiedzi, unosząc kąciki ust w lekkim, rozbawionym uśmiechu. Nazwisko mężczyzny zdawało się jej być dobrze znane, lecz w tym momencie za nic nie potrafiła przypomnieć sobie skąd. Przystojna twarz wysokiego galdra w połączeniu z krążącym już w jej organizmie alkoholem skutecznie rozpraszała myśli, nie pozwalając im się skupić. - Ściągają tu same artystyczne dusze, nie wątpię, że jest pan jedną z nich. - Zerknęła jeszcze na miejsce po swojej drugiej stronie, gdzie spoczęła torebka oraz żakiet, który zsunęła wcześniej z ramion, gdy ciepło alkoholu zaczęło ją rozgrzewać od środka. Zaraz po tym wróciła do twarzy mężczyzny, kolejnym odruchem odgarniając kosmyk ciemnych włosów za ucho.
W barze Alfheim bywała zwykle w weekendy na koncertach ulubionej muzyki klasycznej w nowym, odświeżonym stylu. Jej obecność tu była jednym z rytuałów, jakich lubiła się trzymać. Niegdyś za każdym razem zajmowała inny stolik, poszukując miejsca, z której dochodząca ze sceny muzyka była najlepiej słyszalna, pozwalając w pełni oddać się ekstatycznym doznaniom płynącym z zachwycających dźwięków. Z czasem, zebrawszy pełnię wiedzy z każdego z potencjalnych siedzisk, oceniając barwę melodii instrumentów, sposób jej odbicia od ścian i wyliczając najlepsze z możliwych wyników, zaczęła zasiadać przy tym samym stoliku. Dziś jednak siedziała na obitym czerwonym materiale hokerze ze wzrokiem sunącym leniwie po zebranych w lokalu gościach. Sięgająca kolan sukienka o barwie ciemnych chabrów podsunięta była nieco ku górze przez ułożone jedna na drugą nogi. W szczupłej dłoni trzymała niemal pustą już szklankę niezwykłego ginu, który zwykła zamawiać ze zwykłej tęsknoty za rodzinnym Húsavík, ale także z miłości do gorzkiego smaku mchów z islandzkich mokradeł. Wolną rękę uniosła w intuicyjnym odruchu, sięgając odsłoniętych obojczyków i zawieszonym na srebrnym łańcuszku wisiorku z goshenitem. Obracała go bezwiednie w palcach, pozwalając myślom uciec do tematu pracy, nad którą pochylała się w Instytucie, nawet w wolnej chwili nie potrafiąc zupełnie odciąć się od obowiązków.
Dopiła zawartość swojego szła, odstawiając je na barowy blat, gdy wtem wyłuskany z dźwięków tła głos wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła nań spojrzenie, odwracając w jego stronę swoją zmęczoną twarz. Powstałe z nieprzespanych nocy cienie pod oczami starała się skryć pod cienką warstwą pudru, lecz efekt był niewystarczający. Zrezygnowana niesatysfakcjonującymi efektami, zarzuciła także pomysł szminkowania ust, wszak wieczór spędzić miała wyłącznie z samą sobą.
- Oczekuj nieoczekiwanego - mruknęła w odpowiedzi, lekko unosząc brwi, bynajmniej w zdziwieniu. - Jeszcze raz to samo - zwróciła się do barmanki, która skinieniem głowy przyjęła zamówienie i zaraz zniknęła za barem, krzątając się wśród szklanek i butelek.
- Proszę, panie Wahlberg. - Gestem dłoni wskazała wolne miejsce obok siebie, nie chcąc pozwolić, by zaczął na nich zwracać uwagę postronnych osób swoim wyczekującym spojrzeniem. - Abigel Fenrisdóttir. Przyznaję, że nieczęsto ktoś oferuje się, by mnie zabawiać - przedstawiła się w odpowiedzi, unosząc kąciki ust w lekkim, rozbawionym uśmiechu. Nazwisko mężczyzny zdawało się jej być dobrze znane, lecz w tym momencie za nic nie potrafiła przypomnieć sobie skąd. Przystojna twarz wysokiego galdra w połączeniu z krążącym już w jej organizmie alkoholem skutecznie rozpraszała myśli, nie pozwalając im się skupić. - Ściągają tu same artystyczne dusze, nie wątpię, że jest pan jedną z nich. - Zerknęła jeszcze na miejsce po swojej drugiej stronie, gdzie spoczęła torebka oraz żakiet, który zsunęła wcześniej z ramion, gdy ciepło alkoholu zaczęło ją rozgrzewać od środka. Zaraz po tym wróciła do twarzy mężczyzny, kolejnym odruchem odgarniając kosmyk ciemnych włosów za ucho.
Bezimienny
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:00
Dostrzegł sukienkę, która przez pozycję jej nóg, teraz opinała się na udzie, kusząc swoją lekkością. Był dżentelmenem, tak więc wzrok, chociaż i na sekundę osiadł na tej krągłości, następnie odwrócił z powrotem na jej lico, znacznie bardziej interesujące, skoro zamierzał wypełnić nim sobie najbliższe kilkadziesiąt minut. Ta przyjęła jego zaproszenie, zamawiając gin. Cierpki, ten sam który pijała jego matka, której wspomnienie teraz nieprzyjemnie usiłowało rozgościć się w głowie mężczyzny, ostrą szpilką odgarniając resztę myśli, robiąc sobie miejsce. A jednak ona, Abigel Fenrisdóttir, jak to miał przyjemność usłyszeć dziś z jej ust, była zdecydowanie od niej różna. Nie zgadzał się kolor włosów, ani spojrzenie, ani tym bardziej gest dłonią, czy pewna wyniosłość, którą łatwo było dostrzec u Lissbeth Wahlberg, przeświadczonej o swojej wyższości nad całym światem. Kobieta miała rozbawiony uśmiech, w którym brakło krnąbrności, albo zapału do cynizmu. Mógł próbować ją teraz oceniać, wyrabiać sobie zdanie. Co taka kobieta robiła w takim miejscu? Oczywiście, miała klasę. To widać było w pozostawionym obok żakiecie i kosztownej torebce, delikatności w jej słowach i kulturze. Zbyt często Olaf obcował z kobietami, które uczyły się tego od podstaw, ta niektóre zachowania miała naturalne. Urzekające.
Usiadł więc obok, skinieniem głowy dziękując za wskazane mu miejsce, a następnie unosząc własną szklankę importowanej whisky nieco wyżej. — Jestem jedynie skromnym wielbicielem — uprzejmie uśmiechnął się, niemo wznosząc toast za ten wieczór. Nie był jednak ani skromny, ani nawet na takiego nie pozował. Dobrze skrojona marynarka, droga koszula, wyraźnie zadbany zarost, czy paznokcie opowiadały historie bogatego chłopca, który odniósł sukces. — Sztuką raczę się w wolnych chwilach, takich jak ta, lecz ciężko szukać we mnie talentu do niej — grywał na fortepianie, znał się na kulturze i sztuce, ale jednak jego podstawowym zainteresowaniem, były pieniądze. Biznes, jaki prowadził, galeria i artystyczna mekka przynosiła takie zyski jedynie dzięki egoistycznym zabawom nacierających wieczorami zamożnych klientów. On zaś dawał im tę rozkosz, rzecz jasna dłońmi i ustami jego dziewcząt. Ona była zmęczona, być może w nastroju nieprzysiadalnym, a jednak zgodziła się na jego towarzystwo, co tylko i wyłącznie schlebiało Wahlbergowi.
— Widziałem tu panią wcześniej. Zawsze wsłuchaną w muzykę, szczególne kompozycje tutejszych artystów, czy może... Czy może zawsze zamyśloną, niewrażliwą na dźwięki? — mógłby zgadywać, kim była, czym się zajmowała, ale przyjemność rzadko sprawiało mu mówienie, lub słuchanie, znacznie bardziej wolał doznawanie. Dziś zamierzał poświęcić czas na poznanie brunetki, która przecież była stałą bywalczynią tego miejsca, jednak na której palcu nie dostrzegł obrączki. On sam taką nosił, dzisiaj spoczywała gdzieś na dnie szkatułki z biżuterią. Zapomniana, a przynajmniej taką miała kiedyś się stać, gdy będzie pewien, że jego była żona zniknęła na zawsze. — Fenrisdóttir... Znam to nazwisko, ale nie mogę go skojarzyć. Nie jest pani malarką, prawda? A może skrzypaczką? — na moment zawahał się, a potem przysunął swoją dłoń bliżej dłoni kobiety, jednak nie musnął jej skóry. Jeszcze nie. — Tak gładkie palce mogłyby grać najpiękniejsze melodie. Co jednak robią? Bo w głębi ducha wiem, że nie trafiłem z własnym osądem, czyż nie? — uśmiechnął się jeszcze szarmancko, brwi unosząc wyżej, w oczekiwaniu na odpowiedź.
Usiadł więc obok, skinieniem głowy dziękując za wskazane mu miejsce, a następnie unosząc własną szklankę importowanej whisky nieco wyżej. — Jestem jedynie skromnym wielbicielem — uprzejmie uśmiechnął się, niemo wznosząc toast za ten wieczór. Nie był jednak ani skromny, ani nawet na takiego nie pozował. Dobrze skrojona marynarka, droga koszula, wyraźnie zadbany zarost, czy paznokcie opowiadały historie bogatego chłopca, który odniósł sukces. — Sztuką raczę się w wolnych chwilach, takich jak ta, lecz ciężko szukać we mnie talentu do niej — grywał na fortepianie, znał się na kulturze i sztuce, ale jednak jego podstawowym zainteresowaniem, były pieniądze. Biznes, jaki prowadził, galeria i artystyczna mekka przynosiła takie zyski jedynie dzięki egoistycznym zabawom nacierających wieczorami zamożnych klientów. On zaś dawał im tę rozkosz, rzecz jasna dłońmi i ustami jego dziewcząt. Ona była zmęczona, być może w nastroju nieprzysiadalnym, a jednak zgodziła się na jego towarzystwo, co tylko i wyłącznie schlebiało Wahlbergowi.
— Widziałem tu panią wcześniej. Zawsze wsłuchaną w muzykę, szczególne kompozycje tutejszych artystów, czy może... Czy może zawsze zamyśloną, niewrażliwą na dźwięki? — mógłby zgadywać, kim była, czym się zajmowała, ale przyjemność rzadko sprawiało mu mówienie, lub słuchanie, znacznie bardziej wolał doznawanie. Dziś zamierzał poświęcić czas na poznanie brunetki, która przecież była stałą bywalczynią tego miejsca, jednak na której palcu nie dostrzegł obrączki. On sam taką nosił, dzisiaj spoczywała gdzieś na dnie szkatułki z biżuterią. Zapomniana, a przynajmniej taką miała kiedyś się stać, gdy będzie pewien, że jego była żona zniknęła na zawsze. — Fenrisdóttir... Znam to nazwisko, ale nie mogę go skojarzyć. Nie jest pani malarką, prawda? A może skrzypaczką? — na moment zawahał się, a potem przysunął swoją dłoń bliżej dłoni kobiety, jednak nie musnął jej skóry. Jeszcze nie. — Tak gładkie palce mogłyby grać najpiękniejsze melodie. Co jednak robią? Bo w głębi ducha wiem, że nie trafiłem z własnym osądem, czyż nie? — uśmiechnął się jeszcze szarmancko, brwi unosząc wyżej, w oczekiwaniu na odpowiedź.
Nieznajomy
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:00
Wywodząc się z biednej rodziny rybackiej wszelkiej kultury i obycia w intelektualnym towarzystwie uczyła się dopiero po przeniesieniu do Midgardu. Szybko chłonęła panującą tu specyfikę, przybierając za swoją własną, jakże odstając od reszty Fenrisów. W żadnym wypadku nie czuła się od nich lepsza, lecz z pewnością zwyczajnie inna.
Kiedy Olaf zajmował wskazane mu miejsce, skorzystała z okazji, by zlustrować go zaintrygowanym spojrzeniem. Uprzejmość mogła iść w parze z elegancją, choć z biegiem lat Abigel nauczyła się, że ci, którym pieniędzy było zwykle pod dostatkiem, skrywali się za fasadą grzeczności, wewnątrz umysłu snując już niecne plany celem osiągnięcia własnych, nierzadko wygórowanych oczekiwań. Zamiast zbudować wokół siebie mur niechęci i sceptycyzmu, zdecydowała dać mu szansę i sprawdzić jak wiele z wniosków pierwszego wrażenia okaże się być zgodne z prawdą.
- Mnie również daleko do artystki - zaśmiała się krótko, rozbawiona wizją samej siebie związaną na stałe z fortepianem. Do dziś grywała głównie dla rozrywki, z potrzeby spełnienia zachcianki kreatywności, a myśl, że mogłaby występować dla tłumów, choćby na scenie takiej, jak w barze Alfhem, zdawała się być zupełnie odrealniona. - Jednak muzyka jest nieodłącznym elementem życia, korzystam więc z każdej okazji, by móc wzbogacić nią swoje.
Lądująca tuż obok niej ręka Wahlberga nie wzbudziła w Abigel żadnej gwałtownej reakcji. Odruchowo jednak powiodła za nią wzrokiem, prześlizgując się po linii zgiętych naturalnie paliczków. Jej własne, gładkie dłonie o szczupłych palcach i średniej długości, pozbawionych ozdobnej warstwy lakieru paznokciach, świadczyły o tym, że nie para się żadną trudną pracą fizyczną.
- Dziedzina, którą się zajmuję, ma w sobie wiele ze sztuki, jednak niewielu chce zagłębiać się w jej tajniki, docenić liczne zawiłości. To jak z muzyką, można słuchać jej w radio, przyjść na koncert, uśmiechnąć się do melodii, która przemawia do naszej duszy. Po co od razu doszukiwać się poszczególnych linii melodycznych, rozpoznać intonację, kolorystykę, fakturę? - Przydługie wyjaśnienia, zbędnie zmierzające ku szczegółom przerwała barmanka, która zbliżyła się do rozmawiającej pary, wymieniając puste szkło Abigel na to wypełnione ginem. Kobieta spuściła na moment wzrok, maskując chwilowe zakłopotanie własną gadatliwością. - Ale kto przychodzi do baru, by mówić o pracy? - spytała retorycznie, uśmiechając się nieco szerzej. Opowieści o naukowej pracy badawczej mało kogo interesowały, zwłaszcza gdy temat wiązał się z tak prastarą dziedziną, jaką magia rytualna z pewnością była. Ludzie nie lubili tego, czego nie znali, uważając za błahostkę niewartą poznania; woleli zamykać się we własnym świecie, w którym mogli brylować bez obawy o zachwianie swojej pozycji. Chcieli wiedzieć, a nie się dowiadywać. Abigel nie mogła ich za to winić, małe umysły musiały dostosować się do swych skromnych możliwości, by móc czerpać przyjemność z zadowalających drobnostek. - Mam nadzieję, że nie jest ona celem pańskiej dzisiejszej wizyty w tym miejscu. - Zadarła lekko brodę ku górze, by móc utkwić zaciekawione spojrzenie w twarzy mężczyzny. Niespiesznie przesunęła wzrokiem wzdłuż linii szczęki po równo przystrzyżonym zaroście, a następnie ku górze, sprawdzając krzywiznę nosa i głębię piwnych oczu. Sądząc po wyglądzie i specyfice składanych intrygująco słów, obecność Wahlberga w Alfheim jak najbardziej tyczyć się mogła pracy, nie spodziewała się więc zaprzeczenia.
Kiedy Olaf zajmował wskazane mu miejsce, skorzystała z okazji, by zlustrować go zaintrygowanym spojrzeniem. Uprzejmość mogła iść w parze z elegancją, choć z biegiem lat Abigel nauczyła się, że ci, którym pieniędzy było zwykle pod dostatkiem, skrywali się za fasadą grzeczności, wewnątrz umysłu snując już niecne plany celem osiągnięcia własnych, nierzadko wygórowanych oczekiwań. Zamiast zbudować wokół siebie mur niechęci i sceptycyzmu, zdecydowała dać mu szansę i sprawdzić jak wiele z wniosków pierwszego wrażenia okaże się być zgodne z prawdą.
- Mnie również daleko do artystki - zaśmiała się krótko, rozbawiona wizją samej siebie związaną na stałe z fortepianem. Do dziś grywała głównie dla rozrywki, z potrzeby spełnienia zachcianki kreatywności, a myśl, że mogłaby występować dla tłumów, choćby na scenie takiej, jak w barze Alfhem, zdawała się być zupełnie odrealniona. - Jednak muzyka jest nieodłącznym elementem życia, korzystam więc z każdej okazji, by móc wzbogacić nią swoje.
Lądująca tuż obok niej ręka Wahlberga nie wzbudziła w Abigel żadnej gwałtownej reakcji. Odruchowo jednak powiodła za nią wzrokiem, prześlizgując się po linii zgiętych naturalnie paliczków. Jej własne, gładkie dłonie o szczupłych palcach i średniej długości, pozbawionych ozdobnej warstwy lakieru paznokciach, świadczyły o tym, że nie para się żadną trudną pracą fizyczną.
- Dziedzina, którą się zajmuję, ma w sobie wiele ze sztuki, jednak niewielu chce zagłębiać się w jej tajniki, docenić liczne zawiłości. To jak z muzyką, można słuchać jej w radio, przyjść na koncert, uśmiechnąć się do melodii, która przemawia do naszej duszy. Po co od razu doszukiwać się poszczególnych linii melodycznych, rozpoznać intonację, kolorystykę, fakturę? - Przydługie wyjaśnienia, zbędnie zmierzające ku szczegółom przerwała barmanka, która zbliżyła się do rozmawiającej pary, wymieniając puste szkło Abigel na to wypełnione ginem. Kobieta spuściła na moment wzrok, maskując chwilowe zakłopotanie własną gadatliwością. - Ale kto przychodzi do baru, by mówić o pracy? - spytała retorycznie, uśmiechając się nieco szerzej. Opowieści o naukowej pracy badawczej mało kogo interesowały, zwłaszcza gdy temat wiązał się z tak prastarą dziedziną, jaką magia rytualna z pewnością była. Ludzie nie lubili tego, czego nie znali, uważając za błahostkę niewartą poznania; woleli zamykać się we własnym świecie, w którym mogli brylować bez obawy o zachwianie swojej pozycji. Chcieli wiedzieć, a nie się dowiadywać. Abigel nie mogła ich za to winić, małe umysły musiały dostosować się do swych skromnych możliwości, by móc czerpać przyjemność z zadowalających drobnostek. - Mam nadzieję, że nie jest ona celem pańskiej dzisiejszej wizyty w tym miejscu. - Zadarła lekko brodę ku górze, by móc utkwić zaciekawione spojrzenie w twarzy mężczyzny. Niespiesznie przesunęła wzrokiem wzdłuż linii szczęki po równo przystrzyżonym zaroście, a następnie ku górze, sprawdzając krzywiznę nosa i głębię piwnych oczu. Sądząc po wyglądzie i specyfice składanych intrygująco słów, obecność Wahlberga w Alfheim jak najbardziej tyczyć się mogła pracy, nie spodziewała się więc zaprzeczenia.
Bezimienny
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:00
Wahlberg obserwował twarz kobiety, starając się nie podążać wzrokiem na krągłości, zgrabnie opinane przez elegancką sukienkę. Oczywiście tych nie sposób było zapomnieć, bacząc na to, że przecież kojarzył nie tylko jej urodę, ale i swoisty powab, który za sobą pozostawiała. Nie wynikało to z braku odwagi, że wcześniej nie zamienił z nią ni słowa, lub z wycofania, albo nawet kompleksów. Wręcz przeciwnie, pewny siebie jak zwykle (poza momentami, gdy bólączka odbierała rozum, rzecz jasna) gotów był oczarować ją własną osobą choćby i przy pierwszym dostrzeżeniu. Dziś nadarzyła się jednak idealna okazja, a na taką właśnie czekał. W biznesie tylko to się liczyło, cierpliwość, odpowiednia inwestycja, zysk. Dziś on inwestował swój czas, a zyskiem miała mu być rozrywka, nawet jeśli krótka. — Czy to samo powie pani o malarstwie? Albo rzeźbie? Co jest wyjątkowego w muzyce, że to Alfheim obdarza pani swą uwagą, a nie inny punkt mapy Midgardu? — w Besetellse nigdy jej nie widział, choć mówiąc szczerze, nie zawsze widział każdego. Nigdy nie zeszła do podziemi, nie zaszczyciła swą osobą szkarłatnych sal, lecz kobiety takie jak ona rzadko tam bywały. Nic nie stało na przeszkodzie, aby podziwiać obrazy, skrupulatnie malowanie zarówno przez początkujących, jak i doświadczonych już artystów.
— Teraz jestem wręcz zaintrygowany — odparł z krótkim uśmiechem malującym się pod równo przystrzyżonym zarostem, zadbanym, tak samo jak jego dłonie czy włosy. Reprezentował nie tylko galerie, nie tylko własne imię, ale też nazwisko. Co powiedziałaby na to wszystko urocza, ukochana wręcz pani matka? Lissbeth Wahlberg nienawidziła swojego syna, lecz bardziej nienawidziła świata, z którym musiała się mierzyć. Coś jednak po niej odziedziczył, lecz nie teraz, nie w momencie, gdy przez plecy przechodził jedynie krótki skurcz, zwiastujący, że atak jest blisko. Nie tak blisko, by nastąpić teraz... A może? Nie.
— Niestety, ona. Najwierniejsza kochanka, złota moneta — bo to przecież nie kłamstwo, a najszczersza prawda. To ona wyzwała go w szranki, to ona pchała ku ryzyku, to dla niej przecież w podziemiu, gdzie przed laty znajdował się magazyn, albo zbyt ciemne pracownie, teraz rosła mekka, potęga jego nazwiska, szczelnie schowana, dokładnie ukryta, przed niepożądanym spojrzeniem. Sam uśmiechnął się szerzej, krótko śmiejąc i unosząc w górę brwi. No przecież widział, jak mu się przygląda, jak bada jego twarz i obserwuje jej krzywości. Sam nie omieszkał zrobić tego samego, piwnymi oczami przesuwając po jej szyi, wprost do obojczyków, lecz nie niżej. Był dżentelmenem, znał umiar, miał takt. Dlatego też dłoni nie posunął dalej, zostawiając między nimi niesforny, choć zdecydowanie już złamany, dystans. Czym skończy się ten wieczór? Obowiązki niedługo miały go wezwać, ale może to nie koniec?
— Co pani sądzi? — wzrokiem powiódł na scenę, gdzie skrzypaczka właśnie kończyła swoją solową partię, ostatnimi dźwiękami strun wydobywając z ich serc emocje. A podobno nie mam serca. — Niezwykła technika, czystość melodii wręcz zachwycająca, ale czegoś mi brakuje... — zmarszczył brew, jakby szukał słowa, które utknęło na krańcu języka, jakby potrzebował dostać je od niespodziewanie towarzyszącej mu dziś kobiety. — Na papierze wszystko się zgadza, ale być może ma pani rację. Może ta melodia nie trafiła w mą duszę — spojrzał w jej oczy, pragnąc odnaleźć w nich odpowiedź, czy ona również ma to wrażenie, czy tylko on. Czy tylko Olaf Wahlberg w całej swej pasji do sztuki zapomniał się nią cieszyć?
— Teraz jestem wręcz zaintrygowany — odparł z krótkim uśmiechem malującym się pod równo przystrzyżonym zarostem, zadbanym, tak samo jak jego dłonie czy włosy. Reprezentował nie tylko galerie, nie tylko własne imię, ale też nazwisko. Co powiedziałaby na to wszystko urocza, ukochana wręcz pani matka? Lissbeth Wahlberg nienawidziła swojego syna, lecz bardziej nienawidziła świata, z którym musiała się mierzyć. Coś jednak po niej odziedziczył, lecz nie teraz, nie w momencie, gdy przez plecy przechodził jedynie krótki skurcz, zwiastujący, że atak jest blisko. Nie tak blisko, by nastąpić teraz... A może? Nie.
— Niestety, ona. Najwierniejsza kochanka, złota moneta — bo to przecież nie kłamstwo, a najszczersza prawda. To ona wyzwała go w szranki, to ona pchała ku ryzyku, to dla niej przecież w podziemiu, gdzie przed laty znajdował się magazyn, albo zbyt ciemne pracownie, teraz rosła mekka, potęga jego nazwiska, szczelnie schowana, dokładnie ukryta, przed niepożądanym spojrzeniem. Sam uśmiechnął się szerzej, krótko śmiejąc i unosząc w górę brwi. No przecież widział, jak mu się przygląda, jak bada jego twarz i obserwuje jej krzywości. Sam nie omieszkał zrobić tego samego, piwnymi oczami przesuwając po jej szyi, wprost do obojczyków, lecz nie niżej. Był dżentelmenem, znał umiar, miał takt. Dlatego też dłoni nie posunął dalej, zostawiając między nimi niesforny, choć zdecydowanie już złamany, dystans. Czym skończy się ten wieczór? Obowiązki niedługo miały go wezwać, ale może to nie koniec?
— Co pani sądzi? — wzrokiem powiódł na scenę, gdzie skrzypaczka właśnie kończyła swoją solową partię, ostatnimi dźwiękami strun wydobywając z ich serc emocje. A podobno nie mam serca. — Niezwykła technika, czystość melodii wręcz zachwycająca, ale czegoś mi brakuje... — zmarszczył brew, jakby szukał słowa, które utknęło na krańcu języka, jakby potrzebował dostać je od niespodziewanie towarzyszącej mu dziś kobiety. — Na papierze wszystko się zgadza, ale być może ma pani rację. Może ta melodia nie trafiła w mą duszę — spojrzał w jej oczy, pragnąc odnaleźć w nich odpowiedź, czy ona również ma to wrażenie, czy tylko on. Czy tylko Olaf Wahlberg w całej swej pasji do sztuki zapomniał się nią cieszyć?
Nieznajomy
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:00
Cierpliwość była także cechą Abigel, która wypracowała w sobie spokój, mający nadać uporządkowany rytm jej życiu; pośpiech leżał w naturze osób niedbałych i mało uważnych. Sama lubiła obserwować innych, zastanawiając się czy będzie im kiedyś dane bliżej się poznać. Ilu historii nigdy nie usłyszy, ile okazji zostanie zmarnowane? Czyste gdybanie służące rozrywce, bo nie było to przecież istotne, dłonie Norn prowadziły ich we własnym porządku.
- To wpływ okolicy Starego Miasta nadaje temu miejscu głębi, której nie sposób znaleźć w innych, bardziej współczesnych częściach Midgardu. Prawdę mówiąc lepszy byłby tylko koncert pod samą Bramą Starych Bogów, w otoczeniu kamiennych łuków i czujnych, boskich spojrzeń. - Przechodząc tamtędy zawsze wyobrażała sobie potencjał noszącego się dźwięku. Czy nie poruszyłby dogłębnie każdego słuchacza? - Malarstwo i rzeźba nie są mi tak bliskie. Nie miałam do tej pory przyjemności, by ktoś wprowadził mnie w ich tajemne meandry. Liczę, że wkrótce się to zmieni. - Nigdy nie pojawiła się w Besetellse, lecz o tajemniczych podziemiach gdzieś w centrum Midgardu, zupełnie ze sobą niepowiązanych, zdążyła usłyszeć już wiele - nie tyle o strasznych warunkach, jakie tam mogły panować, a o wątpliwej moralności działaniach, których nie chciała pochopnie oceniać.Każdy zasługiwał na spełnienie swoich potrzeb, a seksualność była z pewnością jedną z nich. Czy poznanie ścisłych szczegółów zmieni jej nastawienie do tego przybytku?
- Zaintrygowany - pokiwała głową z szerszym uśmiechem, nawet nie łudząc się, że pan Wahlberg mówi to z rzeczywistego zainteresowania tematem, a nie zwykłej uprzejmości. Dalsze odmowy wzbudzić mogłyby za to niechęć bądź sceptycyzm, ale czy zależało jej na sympatii siedzącego obok galdra? Przez krótki moment obracała w dłoni szklankę wypełnioną do połowy przeźroczystym trunkiem, jakby ważyła w niej za i przeciw wprowadzenia nowego towarzysza do przedsionka swego życia. - Zajmuję się pracą naukową na rzecz magii rytualnej. Badam jej możliwości w kwestii przeznaczenia. - Jeśli orientował się choć trochę w świecie uczelnianym, mógł prędko wydedukować, że najczęstszym z miejsc, w których można było ją spotkać, jest uniwersytecki kampus. Czy to zbyt wiele szczegółów, jak na pierwsze spotkanie?
Mniej skrępowane spojrzenie dość łatwo można było wychwycić, gdy sunęło niespiesznie wzdłuż jej szyi do obojczyków. Na twarzy Abigel wykwitł nieco szerszy uśmiech, lecz wzrok spadł ponownie na dzierżoną w dłoni szklankę, mając niewiele wspólnego z niewinnym wstydem.
- Można to jeszcze naprawić - odparła ze spokojem, ponownie szukając spojrzeniem brązów i zieleni jego oczu. - Zwłaszcza że widzę, że łączy pan przyjemne z pożytecznym. Taka praca, to czysta rozkosz. - A więc trafiła, przeczucie? Takich jak on mogło być dziś w Alfheim wielu, pod płaszczykiem nonszalancji i pozornego rozluźnienia, skrywały się przebiegłość i sprytny zamysł. Abigel pracy miała w swoim życiu zbyt wiele, o czym często uświadamiała sobie siadając zmęczona w fotelu, przeciążona liczną dokumentacją oraz analizą testów nieprzynoszących oczekiwanych rezultatów. W takie dni starała się odpocząć, oczyścić umysł, zająć czymś pięknym, jak choćby muzyka.
Powiodła wzrokiem we wskazanym kierunku, ogniskując spojrzenie na solistce. Skrzypaczka była niewątpliwie utalentowana, lecz Olaf miał rację - czegoś jej brakowało. Czy to w technice pociągnięcia smyczka, a może dobór nazbyt sennego utworu do barowych nastrojów?
- Preferuję brzmienie fortepianu. Zdaje się być mniej przypadkowe - zdradziła kolejny ze swych sekretów, odsłaniając potrzebę uporządkowania. Zbyt wiele sytuacji w jej życiu wykracza poza możliwości kontroli, szuka więc okazji do odnalezienia równowagi, szansy na podjęcie świadomej decyzji, przywrócenia choć mglistego wrażenia, że nad wszystkim panuje. - Jest nieco nostalgicznie, więc nie do końca trafia w mój obecny nastrój. W takim towarzystwie brzmi to jak marnowanie potencjału. - Chochliczy błysk w oku sięgnął męskiej twarzy. Muzyka była dziś tłem do rozmowy, której dalszy bieg był pełen możliwości - która okaże się najbardziej atrakcyjne?
- To wpływ okolicy Starego Miasta nadaje temu miejscu głębi, której nie sposób znaleźć w innych, bardziej współczesnych częściach Midgardu. Prawdę mówiąc lepszy byłby tylko koncert pod samą Bramą Starych Bogów, w otoczeniu kamiennych łuków i czujnych, boskich spojrzeń. - Przechodząc tamtędy zawsze wyobrażała sobie potencjał noszącego się dźwięku. Czy nie poruszyłby dogłębnie każdego słuchacza? - Malarstwo i rzeźba nie są mi tak bliskie. Nie miałam do tej pory przyjemności, by ktoś wprowadził mnie w ich tajemne meandry. Liczę, że wkrótce się to zmieni. - Nigdy nie pojawiła się w Besetellse, lecz o tajemniczych podziemiach gdzieś w centrum Midgardu, zupełnie ze sobą niepowiązanych, zdążyła usłyszeć już wiele - nie tyle o strasznych warunkach, jakie tam mogły panować, a o wątpliwej moralności działaniach, których nie chciała pochopnie oceniać.Każdy zasługiwał na spełnienie swoich potrzeb, a seksualność była z pewnością jedną z nich. Czy poznanie ścisłych szczegółów zmieni jej nastawienie do tego przybytku?
- Zaintrygowany - pokiwała głową z szerszym uśmiechem, nawet nie łudząc się, że pan Wahlberg mówi to z rzeczywistego zainteresowania tematem, a nie zwykłej uprzejmości. Dalsze odmowy wzbudzić mogłyby za to niechęć bądź sceptycyzm, ale czy zależało jej na sympatii siedzącego obok galdra? Przez krótki moment obracała w dłoni szklankę wypełnioną do połowy przeźroczystym trunkiem, jakby ważyła w niej za i przeciw wprowadzenia nowego towarzysza do przedsionka swego życia. - Zajmuję się pracą naukową na rzecz magii rytualnej. Badam jej możliwości w kwestii przeznaczenia. - Jeśli orientował się choć trochę w świecie uczelnianym, mógł prędko wydedukować, że najczęstszym z miejsc, w których można było ją spotkać, jest uniwersytecki kampus. Czy to zbyt wiele szczegółów, jak na pierwsze spotkanie?
Mniej skrępowane spojrzenie dość łatwo można było wychwycić, gdy sunęło niespiesznie wzdłuż jej szyi do obojczyków. Na twarzy Abigel wykwitł nieco szerszy uśmiech, lecz wzrok spadł ponownie na dzierżoną w dłoni szklankę, mając niewiele wspólnego z niewinnym wstydem.
- Można to jeszcze naprawić - odparła ze spokojem, ponownie szukając spojrzeniem brązów i zieleni jego oczu. - Zwłaszcza że widzę, że łączy pan przyjemne z pożytecznym. Taka praca, to czysta rozkosz. - A więc trafiła, przeczucie? Takich jak on mogło być dziś w Alfheim wielu, pod płaszczykiem nonszalancji i pozornego rozluźnienia, skrywały się przebiegłość i sprytny zamysł. Abigel pracy miała w swoim życiu zbyt wiele, o czym często uświadamiała sobie siadając zmęczona w fotelu, przeciążona liczną dokumentacją oraz analizą testów nieprzynoszących oczekiwanych rezultatów. W takie dni starała się odpocząć, oczyścić umysł, zająć czymś pięknym, jak choćby muzyka.
Powiodła wzrokiem we wskazanym kierunku, ogniskując spojrzenie na solistce. Skrzypaczka była niewątpliwie utalentowana, lecz Olaf miał rację - czegoś jej brakowało. Czy to w technice pociągnięcia smyczka, a może dobór nazbyt sennego utworu do barowych nastrojów?
- Preferuję brzmienie fortepianu. Zdaje się być mniej przypadkowe - zdradziła kolejny ze swych sekretów, odsłaniając potrzebę uporządkowania. Zbyt wiele sytuacji w jej życiu wykracza poza możliwości kontroli, szuka więc okazji do odnalezienia równowagi, szansy na podjęcie świadomej decyzji, przywrócenia choć mglistego wrażenia, że nad wszystkim panuje. - Jest nieco nostalgicznie, więc nie do końca trafia w mój obecny nastrój. W takim towarzystwie brzmi to jak marnowanie potencjału. - Chochliczy błysk w oku sięgnął męskiej twarzy. Muzyka była dziś tłem do rozmowy, której dalszy bieg był pełen możliwości - która okaże się najbardziej atrakcyjne?
Bezimienny
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:01
Pod swoją dłonią posiadając najpiękniejszą galerię sztuki w tym mieście, mógłby rozmawiać o klasycznych obrazach przez długie godziny, nawet gdyby muzyka ustała, a alkohol wyparował. Dawna pasja, zaszczepiona w mężczyźnie jeszcze przez rodzicieli, stopniowo jednak ukazywała się, jako interes. Zwykła sprzedaż, taka sama, jakiej mógł dokonywać na fortepianach, jak jego prapradziadek. On jednak nie handlował namacalną przyjemnością, a jedynie westchnieniami. Nie muzyką, a ucieczką od rzeczywistości, schowaną pomiędzy kolejnymi fałdami magii nawiedzającej szkarłatne sale Besettelse. Nie obrazem, a manią.
— Ta część miasta przez wieki zamknęła w sobie wspomnienia, których próżno szukać w innych dzielnicach, skromniejszych, czy też mniej atrakcyjnych — komentarz o koncercie w Bramie skomentował jedynie krótkim, lecz przyjaznym uśmiechem, o dziwo też… Co nieszczególnie pasowało do jego osoby, szczerym. Sam skupił myśl na akustyce tego miejsca, na tym jak dźwięk niósłby się pomiędzy kamiennymi łukami. Jak brzmiałby w nich białośpiew, a jak Dbsus2 na wiekowym pianinie? — Polecam galerię sztuki Besettelse, sam bywam tam nader często — odpowiedział spokojnie, nie zamierzając jednak zdradzać, że w istocie jest właścicielem tego miejsca. — O ile zgodzi się pani, chętnie wprowadzę w zakamarki klasycyzmu i realizmu. To jak wycieczka z przewodnikiem, nie wezmę dużo — uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby, w wyraźnym żarcie, jakoby sprzedawał właśnie swoje usługi. Ekspozycje zdobiące jasne ściany galerii kusiły oczy wielu, lecz nie każdy potrafił je docenić.
Widział przecież, jak bije się z myślami. Czy sekret był tego wart, czy jej karierę lub dorobek należało głęboko kryć? Oczywiście, nie chciał naciskać, szanując prywatność towarzyszki, sam przecież wciąż obcując z ową, lecz im bardziej ktoś chował się za milczeniem, tym bardziej intrygujący się zdawał, przynajmniej w pierwszym rzucie oka. — Doprawdy? — brew uniósł wyżej w efekcie zdziwienia. Nie tak, że nie podejrzewałby kobiety o podobne zainteresowania. Zwyczajnie nie podejrzewałby o to tak pięknej kobiety, a tymczasem... Proszę, proszę… Naukowiec. Mógłby słodzić jej, że przecież wygląda ledwie na studentkę, ale nie miał zamiaru prawić tanich komplementów. Była dojrzała, nie mogła mieć mniej niż trzydzieści lat, za późno na uniwersyteckie przygody, to musiało być coś znacznie bardziej renomowanego. — Pracuje pani zatem dla przyszłych pokoleń, aby świat stał przed nimi otworem, czy może to własna egoistyczna potrzeba zaspokojenia ciekawości i posiadania racji? — spytał, nim skupił się na postaci, której nie skrywała we własnej głowie, a tej, która siedziała przed nim w swej okazałości. Uśmiechem mogłaby obdarować wielu, lecz dziś dostał go tylko on, we wdzięczności kącik ust wysuwając wyżej, aby przechylić do ust kolejne krople alkoholu.
Jego praca zaiste łączyła wszystko, co rozkoszne ze sobą w całość, choć Olaf nie korzystał z jej dobrodziejstw w sposób inny, niż odcinanie odpowiednich kuponów. Oczywiście, co bliżsi znajomi podejrzewali go o to, zapewne reszta też szeptała, ale sam wolał kobiety zupełnie odległe wizji wyuczonej swej roli kurtyzany, temu też sama rozmowa z Fenrisdóttir była niczym miód, leniwie spływający po palcach, krótkie orzeźwienie w soku z zielonej limonki, cierpkim i kwaśnym. — Istotnie, na okoliczności nie mógłbym narzekać — ostatnie sylaby przeciągnął na czubku języka, gładko mrużąc oczy, w niemym pokłonie powiek ku jej osobie, skoro w swej łasce zapewniała mu rozrywkę. — Jednak w dniu, w którym przyjemność zaczyna być pracą, praca przestaje być przyjemnością. Wierzę, że kiedyś jeszcze spłynie na mnie łaska Bragiego. Być może na emeryturze — do tej pory, każde podobne miejsce, każde podobne spotkanie wymagało czujności i refleksji, poszukiwania okazji, bo teraz gdy skrzypaczka kończyła swoje solo, drugi głos w głowie rozprawiał nad kosztami zatrudnienia jej osoby na nadchodzący wernisaż. Zabrakło jednak duszy.
— Zarówno muzyka, jak i magia potrzebują nieco chaosu w porządku, zgodzi się pani ze mną? — brew mężczyzny nieznacznie uniosła się na nazwę instrumentu, który to zwykł być mu nieładem i czystością w swych dźwiękach, lecz dopiero na ten jeden konkretny błysk w oku, ten swoje otworzył szerzej. Choć widział już takie, tak dziś patrzył na ten konkretny pierwszy raz. Zegar nieubłaganie odmierzał minuty do spotkania, które miał tu odbyć, ale był jeszcze czas, było wystarczająco czasu. — Jak więc brzmi pani nastrój? O jaką muzykę mam prosić fortepianistę, aby umilić wieczór? Liszt, Mozart? A może Stravinsky? — gotów był wstać, aby spełnić żądanie kobiety, aby ta, za odpowiednią monetą włożoną do kieszeni muzyka, mogła rozkoszować się pożądanym przez siebie brzmieniem.
— Ta część miasta przez wieki zamknęła w sobie wspomnienia, których próżno szukać w innych dzielnicach, skromniejszych, czy też mniej atrakcyjnych — komentarz o koncercie w Bramie skomentował jedynie krótkim, lecz przyjaznym uśmiechem, o dziwo też… Co nieszczególnie pasowało do jego osoby, szczerym. Sam skupił myśl na akustyce tego miejsca, na tym jak dźwięk niósłby się pomiędzy kamiennymi łukami. Jak brzmiałby w nich białośpiew, a jak Dbsus2 na wiekowym pianinie? — Polecam galerię sztuki Besettelse, sam bywam tam nader często — odpowiedział spokojnie, nie zamierzając jednak zdradzać, że w istocie jest właścicielem tego miejsca. — O ile zgodzi się pani, chętnie wprowadzę w zakamarki klasycyzmu i realizmu. To jak wycieczka z przewodnikiem, nie wezmę dużo — uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby, w wyraźnym żarcie, jakoby sprzedawał właśnie swoje usługi. Ekspozycje zdobiące jasne ściany galerii kusiły oczy wielu, lecz nie każdy potrafił je docenić.
Widział przecież, jak bije się z myślami. Czy sekret był tego wart, czy jej karierę lub dorobek należało głęboko kryć? Oczywiście, nie chciał naciskać, szanując prywatność towarzyszki, sam przecież wciąż obcując z ową, lecz im bardziej ktoś chował się za milczeniem, tym bardziej intrygujący się zdawał, przynajmniej w pierwszym rzucie oka. — Doprawdy? — brew uniósł wyżej w efekcie zdziwienia. Nie tak, że nie podejrzewałby kobiety o podobne zainteresowania. Zwyczajnie nie podejrzewałby o to tak pięknej kobiety, a tymczasem... Proszę, proszę… Naukowiec. Mógłby słodzić jej, że przecież wygląda ledwie na studentkę, ale nie miał zamiaru prawić tanich komplementów. Była dojrzała, nie mogła mieć mniej niż trzydzieści lat, za późno na uniwersyteckie przygody, to musiało być coś znacznie bardziej renomowanego. — Pracuje pani zatem dla przyszłych pokoleń, aby świat stał przed nimi otworem, czy może to własna egoistyczna potrzeba zaspokojenia ciekawości i posiadania racji? — spytał, nim skupił się na postaci, której nie skrywała we własnej głowie, a tej, która siedziała przed nim w swej okazałości. Uśmiechem mogłaby obdarować wielu, lecz dziś dostał go tylko on, we wdzięczności kącik ust wysuwając wyżej, aby przechylić do ust kolejne krople alkoholu.
Jego praca zaiste łączyła wszystko, co rozkoszne ze sobą w całość, choć Olaf nie korzystał z jej dobrodziejstw w sposób inny, niż odcinanie odpowiednich kuponów. Oczywiście, co bliżsi znajomi podejrzewali go o to, zapewne reszta też szeptała, ale sam wolał kobiety zupełnie odległe wizji wyuczonej swej roli kurtyzany, temu też sama rozmowa z Fenrisdóttir była niczym miód, leniwie spływający po palcach, krótkie orzeźwienie w soku z zielonej limonki, cierpkim i kwaśnym. — Istotnie, na okoliczności nie mógłbym narzekać — ostatnie sylaby przeciągnął na czubku języka, gładko mrużąc oczy, w niemym pokłonie powiek ku jej osobie, skoro w swej łasce zapewniała mu rozrywkę. — Jednak w dniu, w którym przyjemność zaczyna być pracą, praca przestaje być przyjemnością. Wierzę, że kiedyś jeszcze spłynie na mnie łaska Bragiego. Być może na emeryturze — do tej pory, każde podobne miejsce, każde podobne spotkanie wymagało czujności i refleksji, poszukiwania okazji, bo teraz gdy skrzypaczka kończyła swoje solo, drugi głos w głowie rozprawiał nad kosztami zatrudnienia jej osoby na nadchodzący wernisaż. Zabrakło jednak duszy.
— Zarówno muzyka, jak i magia potrzebują nieco chaosu w porządku, zgodzi się pani ze mną? — brew mężczyzny nieznacznie uniosła się na nazwę instrumentu, który to zwykł być mu nieładem i czystością w swych dźwiękach, lecz dopiero na ten jeden konkretny błysk w oku, ten swoje otworzył szerzej. Choć widział już takie, tak dziś patrzył na ten konkretny pierwszy raz. Zegar nieubłaganie odmierzał minuty do spotkania, które miał tu odbyć, ale był jeszcze czas, było wystarczająco czasu. — Jak więc brzmi pani nastrój? O jaką muzykę mam prosić fortepianistę, aby umilić wieczór? Liszt, Mozart? A może Stravinsky? — gotów był wstać, aby spełnić żądanie kobiety, aby ta, za odpowiednią monetą włożoną do kieszeni muzyka, mogła rozkoszować się pożądanym przez siebie brzmieniem.
Nieznajomy
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:01
Muzyka zajmowała szczególne miejsce w jej życiu, mimo iż nie oddała się jej zawodowo, jak matka. Abigel spędzała z nią czas, ucząc się kolejnych utworów, jak i improwizacji podczas tworzenia własnych kompozycji, lecz nigdy nie zapałała doń tak wielką miłością, co nauczycielka. Po wizji jej śmierci, tkwiła w przestrachu, nie wiedząc jeszcze czy był to wyłącznie zły sen, czy też kryje się za nią coś więcej. Późniejsza tragedia wcale nie była zaskoczeniem, podupadała na zdrowiu już od dłuższego czasu, myląc imiona swoich pociech i odlatując w swych wywodach do niezrozumiałych abstrakcji. Największym ciosem okazała się być sprzedaż pianina, którego ojciec pozbył się z domu, próbując utrzymać posiadłość przy jednoczesnym nierezygnowaniu z alkoholu.
- Raczej nie bywam w galeriach sztuki. Dostrzegam na twarzach odwiedzających fascynację, lecz zamkniętą w samotności i milczeniu. Zupełnie jakby nikt nie chciał dzielić się własnymi przeżyciami, a nie znając zasad, trudno jest zrozumieć ich szczególność. - Uśmiechnęła się szerzej, jakby rozbawiona własnym skojarzeniem. Nikogo nie winiła, wszak w muzyce było podobnie. Podczas koncertów wsłuchiwała się w płynące z instrumentów dźwięki, racząc komentarzem dopiero po zakończonym występie, a i ten, jak sama chwilę wcześniej wspomniała, mógłby być doceniony wyłącznie przez drugiego znawcę. - Chętnie skorzystam z pańskiej propozycji. Warto stale poszerzać horyzonty i otwierać się na nowe. Rozumiem, że tym się pan zajmuje? Szerzeniem zrozumienia i wrażliwości do sztuki?
Także jej własna brew drgnęła, gdy dostrzegła zdziwienie na twarzy Olafa. Czyżby był jedną z tych osób, które wycofywały się w chwili niezrozumienia? Będzie udawać zainteresowanie, czy też prędko zmieni temat? Wyprostowała się w wysokim krześle, poruszając w dłoni szklanką, w krótej gin wirował po ściankach. Zadał jej kluczowe pytanie, o powód prowadzenia badań, przyczynę obrania takiej, a nie innej życiowej ścieżki; zaskoczył ją. Sama niegdyś często się nad tym zastanawiała, jak bardzo kieruje się egoistycznymi pobudkami pod przykrywką tworzenia czegoś dla dobra ogółu.
- Czy człowiek jest w stanie wyzbyć się wszystkich osobistych pragnień? Zawsze kieruje nami potrzeba uznania, bycia częścią czegoś większego, czy to w społeczeństwie czy dla samego siebie. - Nie mogła odpowiedzieć inaczej, przecież już dawno zrozumiała co tak naprawdę pociąga ją w magii, dlaczego wybrała taki kierunek, co ukształtowało jej plany co do powstałych badań. - Interesuję się magicznym potencjałem i jego możliwościami. Próbuję wykraczać poza ogólnie poznane granice, sięgać dalej, niż uczą nas tego w szkołach. Jeśli dzięki tej ciekawości uda mi się przyczynić do nauki dla dobra przyszłych pokoleń, to tym lepiej. - Z zadziwiającą łatwością przychodziło jej otwarcie się przed nieznajomym galdrem, czym ją nakłonił do takiej szczerości? Czy to przenikliwe spojrzenie, w którym zatonięcie mogłoby być czystą przyjemnością, a może uśmiech, zdający się skrywać przed nią jeszcze wiele sekretów?
- Doprawdy? - tym razem sama zapytała, rozluźniając uda, by przełożyć jedną nogę na drugą. - Sądziłam, że odnajdując przyjemność w pracy, nie przepracuje się ani jednego dnia. - Była zwolenniczką dążenia do sukcesu w karierze, zajmowania się tym, co prawdziwie pasjonuje. Abigel kierowała się w życiu jeszcze jedną wytyczną - zrozumieniem siebie i swoich wizji. Posiadanie odpowiedzi na wyciągnięcie ręki motywowało do dalszych działań, do większego wysiłku, pokonywania własnych ograniczeń. Skutkowało to długotrwałym zmęczeniem, bezsennością i nachodzącymi koszmarami, ale ci, co nie są gotowi na poświęcenie, niczego nie osiągną.
- Chaosu, tak, lecz i w nim jest metoda. Lubię dążyć do harmonii, nawet jeśli wiąże się z dynamicznymi zmianami, w końcu i te nie są przypadkowe - odparła, upijając kolejny łyk z kryształu. Lubiła dostrzegać we wszystkim porządek, wszędzie był jakiś schemat, pewne równanie, nawet jeśli skomplikowane i poddane wielu zmiennym. Przechyliła lekko głowę, znów niespiesznie przesuwając po męskiej twarzy. Na co miała dziś ochotę?
- Satie - wyznała po krótkim zastanowieniu, szukając w myślach dźwięków, które odpowiednio podkreśliłyby jej dzisiejszy nastrój, Fin de siècle.
- Raczej nie bywam w galeriach sztuki. Dostrzegam na twarzach odwiedzających fascynację, lecz zamkniętą w samotności i milczeniu. Zupełnie jakby nikt nie chciał dzielić się własnymi przeżyciami, a nie znając zasad, trudno jest zrozumieć ich szczególność. - Uśmiechnęła się szerzej, jakby rozbawiona własnym skojarzeniem. Nikogo nie winiła, wszak w muzyce było podobnie. Podczas koncertów wsłuchiwała się w płynące z instrumentów dźwięki, racząc komentarzem dopiero po zakończonym występie, a i ten, jak sama chwilę wcześniej wspomniała, mógłby być doceniony wyłącznie przez drugiego znawcę. - Chętnie skorzystam z pańskiej propozycji. Warto stale poszerzać horyzonty i otwierać się na nowe. Rozumiem, że tym się pan zajmuje? Szerzeniem zrozumienia i wrażliwości do sztuki?
Także jej własna brew drgnęła, gdy dostrzegła zdziwienie na twarzy Olafa. Czyżby był jedną z tych osób, które wycofywały się w chwili niezrozumienia? Będzie udawać zainteresowanie, czy też prędko zmieni temat? Wyprostowała się w wysokim krześle, poruszając w dłoni szklanką, w krótej gin wirował po ściankach. Zadał jej kluczowe pytanie, o powód prowadzenia badań, przyczynę obrania takiej, a nie innej życiowej ścieżki; zaskoczył ją. Sama niegdyś często się nad tym zastanawiała, jak bardzo kieruje się egoistycznymi pobudkami pod przykrywką tworzenia czegoś dla dobra ogółu.
- Czy człowiek jest w stanie wyzbyć się wszystkich osobistych pragnień? Zawsze kieruje nami potrzeba uznania, bycia częścią czegoś większego, czy to w społeczeństwie czy dla samego siebie. - Nie mogła odpowiedzieć inaczej, przecież już dawno zrozumiała co tak naprawdę pociąga ją w magii, dlaczego wybrała taki kierunek, co ukształtowało jej plany co do powstałych badań. - Interesuję się magicznym potencjałem i jego możliwościami. Próbuję wykraczać poza ogólnie poznane granice, sięgać dalej, niż uczą nas tego w szkołach. Jeśli dzięki tej ciekawości uda mi się przyczynić do nauki dla dobra przyszłych pokoleń, to tym lepiej. - Z zadziwiającą łatwością przychodziło jej otwarcie się przed nieznajomym galdrem, czym ją nakłonił do takiej szczerości? Czy to przenikliwe spojrzenie, w którym zatonięcie mogłoby być czystą przyjemnością, a może uśmiech, zdający się skrywać przed nią jeszcze wiele sekretów?
- Doprawdy? - tym razem sama zapytała, rozluźniając uda, by przełożyć jedną nogę na drugą. - Sądziłam, że odnajdując przyjemność w pracy, nie przepracuje się ani jednego dnia. - Była zwolenniczką dążenia do sukcesu w karierze, zajmowania się tym, co prawdziwie pasjonuje. Abigel kierowała się w życiu jeszcze jedną wytyczną - zrozumieniem siebie i swoich wizji. Posiadanie odpowiedzi na wyciągnięcie ręki motywowało do dalszych działań, do większego wysiłku, pokonywania własnych ograniczeń. Skutkowało to długotrwałym zmęczeniem, bezsennością i nachodzącymi koszmarami, ale ci, co nie są gotowi na poświęcenie, niczego nie osiągną.
- Chaosu, tak, lecz i w nim jest metoda. Lubię dążyć do harmonii, nawet jeśli wiąże się z dynamicznymi zmianami, w końcu i te nie są przypadkowe - odparła, upijając kolejny łyk z kryształu. Lubiła dostrzegać we wszystkim porządek, wszędzie był jakiś schemat, pewne równanie, nawet jeśli skomplikowane i poddane wielu zmiennym. Przechyliła lekko głowę, znów niespiesznie przesuwając po męskiej twarzy. Na co miała dziś ochotę?
- Satie - wyznała po krótkim zastanowieniu, szukając w myślach dźwięków, które odpowiednio podkreśliłyby jej dzisiejszy nastrój, Fin de siècle.
Bezimienny
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:01
Pokiwał głową w zrozumieniu, szukając odpowiedzi na wnioski kobiety. Naturalnie miała słuszność, dzieła sztuki, choć wywoływały ekscytacje niemal skrajne, tak potrafiły ściągnąć na człowieka dojmującą samotność, która, pomimo wianuszka oddanych powierników nie była widoczna na przykład w oczach jego rodzicielki, tak roztrzaskiwała serce. Malarstwo zsyłało istotę myślącą w otchłań potępienia, gryzło niczym rój szarańczy, wpędzało w skrajności, aż w końcu ten sam kopał sobie grób, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Kto chciałby bezceremonialnie opowiedzieć o tym nawet najbardziej zaufanemu towarzyszowi? Olaf studiował sztukę, potrafił ją rozpracowywać, rozumiał posunięcia pędzlem, znał dźwięki fortepianu, widział linie papilarne odbite w rzeźbie, lecz odcinał się od własnej opinii, która byłaby czymś więcej niż konstruktywną krytyką lub pochwałą dzieła. Oferował jednak coś znacznie więcej, możność przeżycia emocji płynących z obrazu, bez potrzeby nazywania ich. Sposobność na osiągnięcie najwyższej satysfakcji, gdy lędźwie odpychały problemy zwykłego świata. O tym jednak świeżo poznana kobieta nie powinna wiedzieć, to też uśmiechnął się szerzej, odnajdując odpowiednie słowa.
— Jeśli nie łamalibyśmy zasad, to nigdy nie objawiłby się Paul Hindemith, albo nawet Beethoven. Tam, gdzie przewodzi sztuka, nie powinny obowiązywać regulaminy, lecz każdy krytyk zgodzi nie ze mną, że ta najlepiej smakuje w samotności. Gdy fascynacja opuszcza nasze usta, staje się trywialna, można rzec, że nawet traci na wartości, prawda? — pochylił głowę w przód, upijając ze swojego kieliszka następny łyk, delektując się tymi minutami w towarzystwie osoby, która potrafiła rozmawiać, nie tylko trzepotać rzęsami w rytm pianina. — Można rzec, że moim hobby jest dawanie ludziom radości, z pomocą każdej namacalnej formy artyzmu — właściwie nie kłamał, dokładnie tak było, choć kurtyzana wdzięcząca się przed klientem w akompaniamencie skrzypiącej szafy, albo wzburzonego morza, namalowanego w prywatnym pokoju na potrzeby tej jednej nocy, nie dla wszystkich była formą sztuki. Wahlberg nie zgodziłby się z tym, twierdząc z pełnym przekonaniem samego siebie, że odkrył nową formę doznania, że oto innowacja połączyła swe siły z klasycyzmem, a przecież wcale nie było im tak daleko do siebie.
Mówiła ciekawie, tak więc nie zamierzał przerywać, całą twarzą wyrażając zainteresowanie nie tylko samym tematem, ale i nią, bo nagle z pięknej kobiety, stała się ciekawą towarzyszką, przydatną. W pewnym stopniu byli nawet podobni, przekraczanie granic wpisane było w Besettelse mocniej, niż ktokolwiek był tego świadom, nawet sam Wahlberg, jednak tematyki były zupełne różne. — Napijmy się więc za osobiste pragnienia, aby przypadkiem się ich nie wyrzec — szarmancko wzniósł toast, czekając oczywiście na panią Fenrisdóttir, nim sam upił łyk. Choć nie interesował się dziś nauką, tak jego zawód i pochodzenie wymagało szerokiej teoretycznej wiedzy z wielu obszarów. — Jakiego wyniku badań pani oczekuje? Czy może nie stawia pani żadnej hipotezy? — rozmowa o sukcesie była znacznie ciekawsza niż o niezawisłe usłanej różami drodze do celu, przynajmniej dla Olafa. Nie miał zamiaru więc poznawać szczegółów, które będąc szczerym, niespecjalnie go interesowały, o ile nie miały bezpośrednio wpływu na jego biznes.
Wzorkiem powiódł do jej ud, teraz zamienianych miejscami, lecz zaraz potem ponownie spojrzał w górę. Już dawno przestał traktować je niczym kąsek, łatwy to chwycenia na raz. — Też tak sądziłem... Lecz nie pora na narzekanie. Dalej w swej pracy odnajduję dziesiątki przyjemności, zwyczajnie teraz je sobie dawkuje — mrugnął krótko jednym okiem, natychmiast, zgodnie z resztą sali, kontemplując nad zakończonym przed sekundami solo skrzypaczki.
— Tak więc koniec wieku, proszę mi wybaczyć na moment — droga ku fortepianiście nie była długa, rozpoznali się zresztą, a Olaf, wkładając w jego kieszeń, tak aby nie dostrzegł tego nikt inny, sakiewkę monet, wyszeptał do ucha zamówienie, na które grajek przystał. To niska cena za umilenie tej kobiecie wieczoru, tak jak wypadało zrobić. Gdy wracał do baru, wokół muzyka dekadencji rozpoczęła już swój byt, skazując obecnych tutaj na rzeczywisty schyłek wieku. Ponownie usiadł na krześle, ponownie rozpinając swoją marynarkę i chwytając za drinka, aby po wędrówce upić z niego jeden z ostatnich łyków. Zbliżał się czas spotkania, które nieuchronnie miało oddzielić go od towarzyskie, ale jeszcze nie. — Czy słuchając Satie, emocji nie przeżywamy w samotności? Tak samo jak czytając Huysmansa, lub spoglądając na obrazy pędzla Henri de Toulouse-Lautreca? — gdzie kończy się konstruktywna opinia, a zaczynają żywe uczucia wobec nieuniknionego dekadenckiego piękna?
Olaf z tematu
— Jeśli nie łamalibyśmy zasad, to nigdy nie objawiłby się Paul Hindemith, albo nawet Beethoven. Tam, gdzie przewodzi sztuka, nie powinny obowiązywać regulaminy, lecz każdy krytyk zgodzi nie ze mną, że ta najlepiej smakuje w samotności. Gdy fascynacja opuszcza nasze usta, staje się trywialna, można rzec, że nawet traci na wartości, prawda? — pochylił głowę w przód, upijając ze swojego kieliszka następny łyk, delektując się tymi minutami w towarzystwie osoby, która potrafiła rozmawiać, nie tylko trzepotać rzęsami w rytm pianina. — Można rzec, że moim hobby jest dawanie ludziom radości, z pomocą każdej namacalnej formy artyzmu — właściwie nie kłamał, dokładnie tak było, choć kurtyzana wdzięcząca się przed klientem w akompaniamencie skrzypiącej szafy, albo wzburzonego morza, namalowanego w prywatnym pokoju na potrzeby tej jednej nocy, nie dla wszystkich była formą sztuki. Wahlberg nie zgodziłby się z tym, twierdząc z pełnym przekonaniem samego siebie, że odkrył nową formę doznania, że oto innowacja połączyła swe siły z klasycyzmem, a przecież wcale nie było im tak daleko do siebie.
Mówiła ciekawie, tak więc nie zamierzał przerywać, całą twarzą wyrażając zainteresowanie nie tylko samym tematem, ale i nią, bo nagle z pięknej kobiety, stała się ciekawą towarzyszką, przydatną. W pewnym stopniu byli nawet podobni, przekraczanie granic wpisane było w Besettelse mocniej, niż ktokolwiek był tego świadom, nawet sam Wahlberg, jednak tematyki były zupełne różne. — Napijmy się więc za osobiste pragnienia, aby przypadkiem się ich nie wyrzec — szarmancko wzniósł toast, czekając oczywiście na panią Fenrisdóttir, nim sam upił łyk. Choć nie interesował się dziś nauką, tak jego zawód i pochodzenie wymagało szerokiej teoretycznej wiedzy z wielu obszarów. — Jakiego wyniku badań pani oczekuje? Czy może nie stawia pani żadnej hipotezy? — rozmowa o sukcesie była znacznie ciekawsza niż o niezawisłe usłanej różami drodze do celu, przynajmniej dla Olafa. Nie miał zamiaru więc poznawać szczegółów, które będąc szczerym, niespecjalnie go interesowały, o ile nie miały bezpośrednio wpływu na jego biznes.
Wzorkiem powiódł do jej ud, teraz zamienianych miejscami, lecz zaraz potem ponownie spojrzał w górę. Już dawno przestał traktować je niczym kąsek, łatwy to chwycenia na raz. — Też tak sądziłem... Lecz nie pora na narzekanie. Dalej w swej pracy odnajduję dziesiątki przyjemności, zwyczajnie teraz je sobie dawkuje — mrugnął krótko jednym okiem, natychmiast, zgodnie z resztą sali, kontemplując nad zakończonym przed sekundami solo skrzypaczki.
— Tak więc koniec wieku, proszę mi wybaczyć na moment — droga ku fortepianiście nie była długa, rozpoznali się zresztą, a Olaf, wkładając w jego kieszeń, tak aby nie dostrzegł tego nikt inny, sakiewkę monet, wyszeptał do ucha zamówienie, na które grajek przystał. To niska cena za umilenie tej kobiecie wieczoru, tak jak wypadało zrobić. Gdy wracał do baru, wokół muzyka dekadencji rozpoczęła już swój byt, skazując obecnych tutaj na rzeczywisty schyłek wieku. Ponownie usiadł na krześle, ponownie rozpinając swoją marynarkę i chwytając za drinka, aby po wędrówce upić z niego jeden z ostatnich łyków. Zbliżał się czas spotkania, które nieuchronnie miało oddzielić go od towarzyskie, ale jeszcze nie. — Czy słuchając Satie, emocji nie przeżywamy w samotności? Tak samo jak czytając Huysmansa, lub spoglądając na obrazy pędzla Henri de Toulouse-Lautreca? — gdzie kończy się konstruktywna opinia, a zaczynają żywe uczucia wobec nieuniknionego dekadenckiego piękna?
Olaf z tematu
Nieznajomy
Re: 24.11.2000 – Bar „Alfheim” – Nieznajomy: A. Fenrisdóttir & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 18:01
Wyprostowała plecy, słuchając opinii Olafa w kwestii łamania zasad, zastanawiając się w duchu, w jakich to jeszcze dziedzinach zwykł wychodzić poza schematy. Z każdym kolejnym słowem budził w Abigel zainteresowanie, odsłaniał niewielki fragment tajemnicy, pozwalając zanurzyć w niej opuszek palca, tylko tyle, by uchwycić i zatrzymać jej uwagę.
- Dawanie innym radości brzmi bardzo pięknie. Musi pan mieć nieograniczone pokłady kreatywności. - Wcale nie żartowała, widząc że jego poglądy zostały skrupulatnie przemyślane, ubrane w słowa, które mogły wprowadzić w zachwyt najbardziej wybrednego klienta. - Ma pan rację, tylko w samotności można prawdziwie oddać się sztuce. Pan jednak zdaje się być biegły we wprowadzaniu innych w te niezwykłe tajniki. Są wszak osoby, którym rozumienie sztuki nie przychodzi naturalnie. Niektórzy także sądzą, że ją znają, z czasem dowiadując się w jak wielkim byli błędzie. - Kącik karminowych ust uniósł się jeszcze wyżej, wskazując na to, że mówiła o samej sobie. To właśnie miała na myśli, potrzebę wybrania się do galerii w towarzystwie kogoś, kto wyjaśniłby czym tak naprawdę zachwycają się tłumy, wpadając w ekstazę na widok akwareli, wyczytując z nich ukryte przesłanie, emocje artysty, tajemny przekaz. Czy zrozumiałaby sztukę w interpretacji Wahlberga, podniosłość ulotnej chwili, możliwość posmakowania pełni wychwalanych doznań? Może przyjdzie im kiedyś się tego dowiedzieć.
Uniosła swoją szklankę do toastu, rozbawiona uroczystym gestem. - Moim celem jest zwiększenie potencjału zaklęć, ich mocy oraz zasięgu. Szczególnie zależy mi na poszerzeniu zakresu możliwości rytuałów wyroczni, by zmiana rzeczywistości poprzez sen była bardziej efektywna i klarowna - wyjawiła w dużym skrócie sedno interesującej ją sprawy. Z pewnością było przed nią wielu, którzy podejmowali się podobnych badań, lecz skoro żadna dokumentacja nie wyszła na światło dzienne, ich praca poszła na marne, bądź… nie została ujawniona. Niezależnie od powodu, Abigel była zdecydowana i zdeterminowana, by wprowadzić swoje plany w życie. Chciała wspomóc tym nie tylko społeczność galdrów, ale i odpowiedzieć na własne pytania. Otrzymywane od Norn wizje, choć z każdym kolejnym seidr odsłaniały jej więcej, wciąż pozostawiały niedosyt, a panna Fenrisdóttir nie zamierzała zadowalać się skrawkami, pragnęła pełni wiedzy.
Skinęła głową w niemej zgodzie, odprowadzając go wzrokiem w kierunku sceny. Zatrzymała spojrzenie na szerokich barkach i tyle głowy, wyłapując linię profilu, kiedy na moment nachylał się nad fortepianistą. Na twarzy wyroczni pojawił się szeroki uśmiech, nie uciekła też speszonym wzrokiem, gdy Wahlberg zawrócił swe kroki z powrotem do baru.
- To prawda, nie sposób poczuć ich w pełni bez odcięcia się od świata zewnętrznego - zgodziła się, słysząc nazwiska znanych skandalistów. - Nigdy też nie ma się pewności, że inni, doświadczając tego samego działa, widzą i czują to, co my. - Nigdy nie upierała się na siłę przy swojej opinii, zaciekle broniąc raz obranej strony. Zwykła przyjmować argumenty innych, gdy dostrzegała ich prawdziwość, a Olaf miał wybitną umiejętność przekonywania.
Opustoszałe szklanki stały się znakiem do rozejścia, oboje mieli swoje sprawy, do których należało wrócić. Abigel czuła już lekkie zawroty głowy, zwiastujące jutrzejszy stan nieprzysiadalny.
- Liczę, że będzie nam wkrótce dane spotkać się ponownie, panie Wahlberg. - Podniosła się z miejsca, lekko wygładzając materiał czerwonej sukienki. Olaf okazał się być zaskakująco przyjemnym rozmówcą, który umilił jej dzisiejszy wieczór. Rzadko kiedy wdawała się w dyskusje z obcymi sobie ludźmi, lecz przystojny galdr prędko zdobył jej zainteresowanie i już zaczęła zastanawiać się kiedy znajdzie chwilę, by zajrzeć do Besettelse. Zabrała płaszcz oraz torebkę, a kierując swoje kroki ku wyjściu, zerknęła jeszcze przez ramię ku fortepianiście, uśmiechając się do siebie w duchu. Dekadenckie brzmienie utworu Satie pożegnało ją gasnącym finale.
Abigel z tematu
- Dawanie innym radości brzmi bardzo pięknie. Musi pan mieć nieograniczone pokłady kreatywności. - Wcale nie żartowała, widząc że jego poglądy zostały skrupulatnie przemyślane, ubrane w słowa, które mogły wprowadzić w zachwyt najbardziej wybrednego klienta. - Ma pan rację, tylko w samotności można prawdziwie oddać się sztuce. Pan jednak zdaje się być biegły we wprowadzaniu innych w te niezwykłe tajniki. Są wszak osoby, którym rozumienie sztuki nie przychodzi naturalnie. Niektórzy także sądzą, że ją znają, z czasem dowiadując się w jak wielkim byli błędzie. - Kącik karminowych ust uniósł się jeszcze wyżej, wskazując na to, że mówiła o samej sobie. To właśnie miała na myśli, potrzebę wybrania się do galerii w towarzystwie kogoś, kto wyjaśniłby czym tak naprawdę zachwycają się tłumy, wpadając w ekstazę na widok akwareli, wyczytując z nich ukryte przesłanie, emocje artysty, tajemny przekaz. Czy zrozumiałaby sztukę w interpretacji Wahlberga, podniosłość ulotnej chwili, możliwość posmakowania pełni wychwalanych doznań? Może przyjdzie im kiedyś się tego dowiedzieć.
Uniosła swoją szklankę do toastu, rozbawiona uroczystym gestem. - Moim celem jest zwiększenie potencjału zaklęć, ich mocy oraz zasięgu. Szczególnie zależy mi na poszerzeniu zakresu możliwości rytuałów wyroczni, by zmiana rzeczywistości poprzez sen była bardziej efektywna i klarowna - wyjawiła w dużym skrócie sedno interesującej ją sprawy. Z pewnością było przed nią wielu, którzy podejmowali się podobnych badań, lecz skoro żadna dokumentacja nie wyszła na światło dzienne, ich praca poszła na marne, bądź… nie została ujawniona. Niezależnie od powodu, Abigel była zdecydowana i zdeterminowana, by wprowadzić swoje plany w życie. Chciała wspomóc tym nie tylko społeczność galdrów, ale i odpowiedzieć na własne pytania. Otrzymywane od Norn wizje, choć z każdym kolejnym seidr odsłaniały jej więcej, wciąż pozostawiały niedosyt, a panna Fenrisdóttir nie zamierzała zadowalać się skrawkami, pragnęła pełni wiedzy.
Skinęła głową w niemej zgodzie, odprowadzając go wzrokiem w kierunku sceny. Zatrzymała spojrzenie na szerokich barkach i tyle głowy, wyłapując linię profilu, kiedy na moment nachylał się nad fortepianistą. Na twarzy wyroczni pojawił się szeroki uśmiech, nie uciekła też speszonym wzrokiem, gdy Wahlberg zawrócił swe kroki z powrotem do baru.
- To prawda, nie sposób poczuć ich w pełni bez odcięcia się od świata zewnętrznego - zgodziła się, słysząc nazwiska znanych skandalistów. - Nigdy też nie ma się pewności, że inni, doświadczając tego samego działa, widzą i czują to, co my. - Nigdy nie upierała się na siłę przy swojej opinii, zaciekle broniąc raz obranej strony. Zwykła przyjmować argumenty innych, gdy dostrzegała ich prawdziwość, a Olaf miał wybitną umiejętność przekonywania.
Opustoszałe szklanki stały się znakiem do rozejścia, oboje mieli swoje sprawy, do których należało wrócić. Abigel czuła już lekkie zawroty głowy, zwiastujące jutrzejszy stan nieprzysiadalny.
- Liczę, że będzie nam wkrótce dane spotkać się ponownie, panie Wahlberg. - Podniosła się z miejsca, lekko wygładzając materiał czerwonej sukienki. Olaf okazał się być zaskakująco przyjemnym rozmówcą, który umilił jej dzisiejszy wieczór. Rzadko kiedy wdawała się w dyskusje z obcymi sobie ludźmi, lecz przystojny galdr prędko zdobył jej zainteresowanie i już zaczęła zastanawiać się kiedy znajdzie chwilę, by zajrzeć do Besettelse. Zabrała płaszcz oraz torebkę, a kierując swoje kroki ku wyjściu, zerknęła jeszcze przez ramię ku fortepianiście, uśmiechając się do siebie w duchu. Dekadenckie brzmienie utworu Satie pożegnało ją gasnącym finale.
Abigel z tematu