:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:44
06.12.2000
Droga tu nie była długa, a on tym razem zdecydował się na spacer, godząc na chłód wślizgujący się pod kołnierz i oblodzone chodniki, na których znacznie lepiej sprawdziłyby się łyżwy, niż zwykłe mokasyny. Ten czas jednak mógł zwyczajnie pomyśleć, choć tak naprawdę próbował wyłączyć głowę, racząc się światłami ozdobionych przed Jul ulic i obrazem sypiącego z nieba jak w śnieżnej kuli puchu.
— Jeśli bym cię nie znał, uznałbym, że proponujesz mi wyjątkowo sekretną i nielegalną transakcję, albo zapraszasz na spotkanie świeżo zawiązanego gangu — mruknął, nieco później unosząc w górę jeden z kącików ust w ramach przywitania równie wylewnego co jej list. Krótkie pukanie do drzwi na szczęście nagrodzone zostało jej towarzystwem. Ta relacja nie była od początku szczera. Przyjaźń pani prosekutor miała swoje niepodważalne plusy, z których to Wahlberg zamierzał korzystać, gdy tylko będzie to konieczne. Dostęp do informacji, które mogłyby wypłynąć z różowych ust rudej piękności, był nieoceniony, tak więc list, nawet jeśli enigmatyczny i niezbyt uprzejmy, nie spotkał się z jego protestem. Ostatnio wiewiórki zjawiały się na parapecie z nieoczekiwanymi wieściami, ale był oportunistą, który nie zamierzał nie korzystać z dawanych mu przez Norny okazji. Z perspektywy czasu jednak, o dziwo, kobieta nie pozostała mu obojętną, być może przez to, że notabene, złączyło ich coś na rodzaj podobnych przeżyć. Rozwiedziony z Lykke, która teraz spędzała mu ponownie sen z powiek, zbyt słaba, aby można było określać jej mianem dobrej inwestycji sprzed lat, doskonale znał problemy, z jakimi mierzy się człowiek w trakcie tego całego procesu, nawet jeśli ich doświadczenia były zgoła inne, choć i tego mężczyzna nie dopuszczał do świadomości, utrzymując, że to była żona prowadziła swoim postępowaniem do jego upadku, a on w porę się zorientował. Z perspektywy Annike o Hansie nie wiedział zbyt wiele, bo ta wciąż tytułowała go panem Tveterem, co zresztą najczęściej sam Wahlberg wieńczył krótkim uśmiechem, pełnym oczywiście szczerego zrozumienia dla sytuacji. Nie wnikał w nią głębiej, nie raz nauczony, że przesadne zadawanie pytań, może kończyć się fiaskiem. W zamian za to miał coś znacznie głębszego. Domniemane zaufanie wysoko postawionej w systemie sądownictwa kobiety, bo nie mógłby spodziewać się, że myśli o nim inaczej, niż jak o szerokim uchu, zawsze gotowym wysłuchać, wspomagając radą doświadczonego przez los człowieka o nieskazitelnej niemal reputacji.
— Przyznaję, zwykle jesteś bardziej wylewna niż w ostatnim liście… Więc mam nadzieję, że poczęstujesz mnie chociaż winem, albo akvavitem. Martwiłem się, że coś poważnego się stało, a nie wyglądasz, jakby tak było… Chociaż zawsze zadziwiał mnie wasz talent do zaginania makijażem rzeczywistości — krótkie mrugnięcie miało wyrażać jedynie dobry humor, który był niczym więcej jak kłamstwem. Myśli zbyt mocno zaprzątnięte miał ostatnim spotkaniem z kobietą, która podała się za völvę, zbliżającym się atakiem bólączki, który mu wywróżyła, a który mógł nastąpić choćby za sekundę czy dwie. Minął jednak kobietę w drzwiach, niemal wchodząc jak do siebie, po to, aby oprószony topniejącym już śniegiem płaszcz, zawiesić na jednym z wieszaków w holu.
— Jesteś sama? — zapytał niemal retorycznie, spodziewając się, że nigdy nie zostałby zaproszony do sanktuarium kobiety, gdyby nie to, że jej chowanych przed złym światem dzieci nie było w przytulnym domu. Nie raz Olaf zastanawiał się jaką matką dla nich jest. Czy równie lekko przychodzi jej wymierzenie policzka gładką dłonią przystrojoną w aksamitną rękawiczkę? Nie zdawała się być równie rozkochana w sobie co Lissbeth, która z tej miłości odebrała sobie życie. Łapiąc się na tych myślach, pozostało skarcenie samego siebie, choćby metaforyczne i nic więcej już.
Przystanął przed kanapą, spoglądając na zawieszone wyżej abstrakcyjne obrazy. Sam nie był fanem tego nurtu, od zawsze stawiając na zawsze aktualny klasycyzm, lecz potrafił docenić estetykę, w tej przestrzeni zwaną raczej przytulną, niż elegancką, przynajmniej w jego mniemaniu, wychowanego na ostatnim piętrze wiekowej kamienicy, pośród białych ścian i autoportretów matki.
Nieznajomy
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:48
Dlaczego ze wszystkich ludzi na całym świecie zdecydowała, że tego wieczoru chce spotkać się z Olafem? To wiedzą już tylko i wyłącznie Norny. Ona sama czuła, że ma ochotę wylać wszystkie gorzkie żale dotyczące zbliżającego się rozwodu komuś, kto te gorzkie żale wysłucha. Kto zrozumie, jak ciężko jest toczyć walkę z osobą, z którą kiedyś dzieliło się łóżko, przyszłość i plany. Chociaż na dobrą sprawę ona i Hans nigdy nie mieli wspólnych planów. On był na swoim dyżurze życia, który trwał w nieskończoność, a ona była w ciągłym biegu codzienności, starając się zręcznie lawirować przez meandry rzeczywistości. Pan Tveter, bo tak zwykła o nim mówić w absolutnie każdych okolicznościach, walczył wiecznie o cudze życia ludzkie, skazując jednocześnie swoje na wieczne zapomnienie. Może miał jednak jakieś inne plany, oprócz tych zakładających cudowne uzdrowienie swoich córek. Jakiekolwiek jednak by one nie były, to nie były ich wspólne plany. Każde poszło swoją drogą na długo przed tym, aż padło zbawcze słowo koniec.
Teraz czekała na Wahlberga zastanawiając się, czy dobrze robi. Nie była najbardziej ufnym stworzeniem na świecie. Zwykle dawała się poznać ludziom jedynie powierzchownie. Nikt oprócz rodziny nie wiedział gdzie mieszka, jak wyglądają jej dzieci, czy ma rodzeństwo… Jej życie prywatne było ukryte przed światem zewnętrznym, a jednak ludziom wydawało się, że ją znali. Wystarczyło śmiać się z ich żartów, mówić nieznaczące historie i dzielić wspólną nienawiść do tych samych osób. Nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem relacji międzyludzkich. Teraz jednak czuła, że się okrywa. Pokazuje swoje karty, bo chce je pokazać. Znała tego mężczyznę już jakiś czas i nie wiedzieć dlaczego uważała go za przyjaciela. Jego pozycja społeczna nie miała na to wpływu, bo przecież sama nie mogła narzekać na swój status. Miał jednak w sobie coś takiego, co sprawiało, że chciała go lepiej poznać. Mogła go lepiej poznać, przecież nic nie stało na przeszkodzie. Wystarczyło zapakować swoich piegowatych prawie trzylatków i wysłać do ojca, który tylko czekał na okazję, żeby pozwolić kaszojadom demolować swój salon w ramach pojęcia „dobra zabawa”.
- Ciebie też dobrze zobaczyć w jednym kawałku, Olaf - posłała mu szeroki uśmiech. Ostatnio świat, który ich otaczał nie był tak kolorowy jak zazwyczaj. Chociaż czy zazwyczaj był kolorowy? Annike wychodziła z założenia, że nie. Dlatego tak dbała o to, żeby jej dzieci były w bezpiecznym środowisku i znały tylko miłość domu rodzinnego. Tak jak wychował ją ojciec. I nie, nie spoliczkowałaby swojego dziecka- gorzej. Wzięłaby go na długą rozmowę, w której nie brakowałoby dezaprobaty i rozczarowania dla niesubordynacji.
- Pozwól, że uchylę rąbka tajemnicy. Planuję Cię upić i to w ten najgorszy możliwy sposób, żebyś jutro nie pamiętał o moich problemach, które planuję dziś wyrzucić z siebie. Mam nadzieję, że nie masz jakiś innych planów na dzisiejszy wieczór? - zapytała kontrolnie, zanim zniknęła na chwilę w swojej kuchni. Wróciła po chwili z butelką akvavitu, który z pewnością zaliczał się do tych z wyższej półki cenowej. Tak, wciąż miała dostęp do skrytki bankowej Hansa T. i korzystała z tego wciąż, bo to jedyne czym mógł jej zrekompensować fakt, że miała trzydzieści lat i w głębi duszy była zgorzkniałą sześćdziesięcioletnią suką.
- Tak. Czuj się jak u siebie - machnęła lekko ręką, bo w tym mieszkaniu wszystko świadczyło o braku formalności tego miejsca. Mnóstwo roślin, obrazów na ścianach i miękkich powierzchni. Duży narożnik wprost zapraszał, by się na nim rozsiąść i zapomnieć o konwenansach. Wszystko było czyste i nie wyglądało jakby mieszkały tu dzieci. Cały zabawkowy pierdolnik ukryty był w pokoju chłopców, na prawo od wejścia.
- Jak życie? Pasmo niekończących się sukcesów Twojej galerii trwa? - zagaiła, podczas napełniania kryształowych kieliszków, które stały już przed nim na ławie.
Teraz czekała na Wahlberga zastanawiając się, czy dobrze robi. Nie była najbardziej ufnym stworzeniem na świecie. Zwykle dawała się poznać ludziom jedynie powierzchownie. Nikt oprócz rodziny nie wiedział gdzie mieszka, jak wyglądają jej dzieci, czy ma rodzeństwo… Jej życie prywatne było ukryte przed światem zewnętrznym, a jednak ludziom wydawało się, że ją znali. Wystarczyło śmiać się z ich żartów, mówić nieznaczące historie i dzielić wspólną nienawiść do tych samych osób. Nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem relacji międzyludzkich. Teraz jednak czuła, że się okrywa. Pokazuje swoje karty, bo chce je pokazać. Znała tego mężczyznę już jakiś czas i nie wiedzieć dlaczego uważała go za przyjaciela. Jego pozycja społeczna nie miała na to wpływu, bo przecież sama nie mogła narzekać na swój status. Miał jednak w sobie coś takiego, co sprawiało, że chciała go lepiej poznać. Mogła go lepiej poznać, przecież nic nie stało na przeszkodzie. Wystarczyło zapakować swoich piegowatych prawie trzylatków i wysłać do ojca, który tylko czekał na okazję, żeby pozwolić kaszojadom demolować swój salon w ramach pojęcia „dobra zabawa”.
- Ciebie też dobrze zobaczyć w jednym kawałku, Olaf - posłała mu szeroki uśmiech. Ostatnio świat, który ich otaczał nie był tak kolorowy jak zazwyczaj. Chociaż czy zazwyczaj był kolorowy? Annike wychodziła z założenia, że nie. Dlatego tak dbała o to, żeby jej dzieci były w bezpiecznym środowisku i znały tylko miłość domu rodzinnego. Tak jak wychował ją ojciec. I nie, nie spoliczkowałaby swojego dziecka- gorzej. Wzięłaby go na długą rozmowę, w której nie brakowałoby dezaprobaty i rozczarowania dla niesubordynacji.
- Pozwól, że uchylę rąbka tajemnicy. Planuję Cię upić i to w ten najgorszy możliwy sposób, żebyś jutro nie pamiętał o moich problemach, które planuję dziś wyrzucić z siebie. Mam nadzieję, że nie masz jakiś innych planów na dzisiejszy wieczór? - zapytała kontrolnie, zanim zniknęła na chwilę w swojej kuchni. Wróciła po chwili z butelką akvavitu, który z pewnością zaliczał się do tych z wyższej półki cenowej. Tak, wciąż miała dostęp do skrytki bankowej Hansa T. i korzystała z tego wciąż, bo to jedyne czym mógł jej zrekompensować fakt, że miała trzydzieści lat i w głębi duszy była zgorzkniałą sześćdziesięcioletnią suką.
- Tak. Czuj się jak u siebie - machnęła lekko ręką, bo w tym mieszkaniu wszystko świadczyło o braku formalności tego miejsca. Mnóstwo roślin, obrazów na ścianach i miękkich powierzchni. Duży narożnik wprost zapraszał, by się na nim rozsiąść i zapomnieć o konwenansach. Wszystko było czyste i nie wyglądało jakby mieszkały tu dzieci. Cały zabawkowy pierdolnik ukryty był w pokoju chłopców, na prawo od wejścia.
- Jak życie? Pasmo niekończących się sukcesów Twojej galerii trwa? - zagaiła, podczas napełniania kryształowych kieliszków, które stały już przed nim na ławie.
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:48
Wahlbergowi nie zdarzało się służyć za ucho do płakania. Oczywiście, gdy zatrudnieni u niego pracownicy mieli gorsze momenty, w których wątpili we własne powołanie, przygotowywał im zgodnie ze swym rytuałem herbatę, zachęcając do rozmowy, lecz ostatnią myślą było w nim dawanie pocieszenia. Wiedza, która stanowiła klucz do ludzkich serc, była o wiele wyższą i ważniejszą niż mierne troski. Annike Tveter nie była jednak pojedynczą kurtyzaną, albo strudzonym ochroniarzem, który przypadkowo spojrzał za daleko i widział zbyt wiele. Była kobietą, która w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu mogła zapobiec tragedii, a to wszystko jedynie dzięki korzystaniu z własnej wiedzy, jakie mogła wyciągnąć z sądu. Zamierzał więc być jej przyjacielem, doskonałym uchem i ciepłym słowem, które z uśmiechem przytakiwało, gdy tylko wyrażała wątpliwości wobec swojego małżeństwa, o którym zresztą nie zwykła mówić. Połowiczne zdania i urwane w przestrzeni słowa wisiały, jak gdyby na cyrkowej linie, na której akrobata, wykonując niebezpieczny manewr, posłał niemal swą jaźń do Nilfheim. Tym ciekawszy był, czemu enigmatyczny list miał wróżyć i jak jego obecność tutaj wpłynie na dalsze losy tego jednego kontaktu.
— Spodziewałabyś się, że będzie mnie więcej niż jeden kawałek? — uśmiechnął się nieco niemrawo, świadom, że któregoś dnia choroba rozpołowi jego ciało, zdzierając skórę z ramion i twarzy, aż w końcu nie zostanie nic oprócz bólu. Niemrawość zaś szybko przerodziła się w coś formy żartu, gdy dostrzegł, że nie była to żadna nagląca sprawa, a kobieta nie otwiera mu ze łzami w oczach i tuszem spływającym po policzkach w dół. Nie byłaby tak atrakcyjna jak teraz.
— Upić?! Jaki sposób jest najgorszym możliwym? — kontynuował zdziwiony i rozbawiony zarazem, gdy powoli przechodząc przez korytarz, miał kierować się w stronę miejsca, w którym przyjdzie mu dziś kosztować alkoholi. Rzadko kiedy zdarzało mu się zapomnieć o świecie, gdy alkohol w przesadnych ilościach rozrzedzał płynącą w grubych żyłach krew. Zbyt wiele cudacznych wywarów w siebie wlewał, zbyt wiele wódek gościło w jego barku, aby dziś tak łatwo się im poddał. Nie mógł jednak znać scenariusza, który w swojej głowie obrała Annike, wyraźnie widząc, choćby w posturze drobnej rudej damy, że to z ich dwójki najpewniej ona szybciej wypowie słowa, których następnego dnia mogłaby żałować, o ile w ogóle alkohol rozplącze jej język, zwykle dociśnięty do podniebienia. Zamrugał kilka razy, w niedowierzaniu kręcąc głową.
— Jestem zajętym człowiekiem, Annike — choć uśmiech wcale na to by nie wskazywał, rozbawiony sytuacją. — Lecz profilaktycznie je odwołałem — ledwie kącik ust mógł dać jej do zrozumienia, że zbyt zależy mu na tej relacji, nawet jeśli nie chodziło o jej osobowość, czy nawet piękne oczy, aby tracić ją przez wątpliwie istotne plany. — Możesz więc upijać mnie do woli, ale wiedz, że nie jestem wcale taki tani — mrugnął ostatni raz, nim wkroczył do salonu. Nie miała prawa wiedzieć do domu uciech, tym samym, w którym jeszcze kilka miesięcy temu zjawiał się jej mąż, nim zrujnował sobie reputację i nie był już mile widziany w prograch Besettelse. Olaf wśród wszystkich jego gwiazd cenił się najwyżej, równocześnie grubą kreską oddzielając od kurtyzan, które bliższe były dla niego towarowi, niż obiektom zainteresowań. Nie durzył się w nich, nie gładził spojrzeniem, lecz szanował za każdego runicznego talara, którego przynosiły do pańskiej kieszeni.
Tak więc dzieci nie było razem z nią, choć mało obchodziło go, gdzie tak właściwie dziś się znalazły. Widać czekał ich wieczór zwierzeń, na który musiał przygotować się, aby wygrać. Jak lepiej poznać człowieka, jak nie po sztuce, której na co dzień się przygląda? Ta, w mieszkaniu Annike Tveter, była nieformalna, żeby nie powiedzieć sielska. Skupisko zielonych kwiatów i wypełnionych niestarannie ścian, czy nawet narożniku świadczyło o tym, że traktuje to miejsce niczym dom, a przynajmniej się stara, by takim było. Czy to czułość względem dzieci, czy ucieczka od męża czyniły tę przestrzeń taką? Ślad dzieci gdzieś zaginął, lecz na nim nie skupiał się sam Olaf, wodząc wzrokiem po reszcie pokoju, aż w końcu rozpinając marynarkę, rozsiadł się na miękkiej kanapie.
— To nie pasmo samych sukcesów. Zwyczajnie ich brak chowam pod dywan. A to ciężka praca… — między innymi taka jak ta, gdy błogim i nienachalnym wzrokiem obserwował jej dłoń nalewającą do kieliszka akvavit. — Ale widzę, że ty profesjonalnie podchodzisz do tematu upicia mnie. Czego innego zresztą mógłbym się spodziewać, jeśli nie pełnego zaangażowania w temat? — zażartował, unosząc kryształ nieco w górę. — Nie wznośmy toastu, bo nie chcę wiedzieć, za co pijemy. Chcę wiedzieć, dlaczego pijemy — i tym razem spojrzenia nie oderwał już od piegowatej twarzy i ciemnych oczu, upatrując tam odpowiedzi na to tajemnicze spotkanie. Przez krótki moment coś zakuło w żołądku, oznajmiając, że może chodzi o galerie, że może dowiedziała się i chce to umówić, niż wniesie oskarż-… Nie. Nie mogło o to chodzić, była na to zbyt rozbawiona. — A więc? — stuknął kieliszkiem o jej kieliszek. — Dlaczego?
— Spodziewałabyś się, że będzie mnie więcej niż jeden kawałek? — uśmiechnął się nieco niemrawo, świadom, że któregoś dnia choroba rozpołowi jego ciało, zdzierając skórę z ramion i twarzy, aż w końcu nie zostanie nic oprócz bólu. Niemrawość zaś szybko przerodziła się w coś formy żartu, gdy dostrzegł, że nie była to żadna nagląca sprawa, a kobieta nie otwiera mu ze łzami w oczach i tuszem spływającym po policzkach w dół. Nie byłaby tak atrakcyjna jak teraz.
— Upić?! Jaki sposób jest najgorszym możliwym? — kontynuował zdziwiony i rozbawiony zarazem, gdy powoli przechodząc przez korytarz, miał kierować się w stronę miejsca, w którym przyjdzie mu dziś kosztować alkoholi. Rzadko kiedy zdarzało mu się zapomnieć o świecie, gdy alkohol w przesadnych ilościach rozrzedzał płynącą w grubych żyłach krew. Zbyt wiele cudacznych wywarów w siebie wlewał, zbyt wiele wódek gościło w jego barku, aby dziś tak łatwo się im poddał. Nie mógł jednak znać scenariusza, który w swojej głowie obrała Annike, wyraźnie widząc, choćby w posturze drobnej rudej damy, że to z ich dwójki najpewniej ona szybciej wypowie słowa, których następnego dnia mogłaby żałować, o ile w ogóle alkohol rozplącze jej język, zwykle dociśnięty do podniebienia. Zamrugał kilka razy, w niedowierzaniu kręcąc głową.
— Jestem zajętym człowiekiem, Annike — choć uśmiech wcale na to by nie wskazywał, rozbawiony sytuacją. — Lecz profilaktycznie je odwołałem — ledwie kącik ust mógł dać jej do zrozumienia, że zbyt zależy mu na tej relacji, nawet jeśli nie chodziło o jej osobowość, czy nawet piękne oczy, aby tracić ją przez wątpliwie istotne plany. — Możesz więc upijać mnie do woli, ale wiedz, że nie jestem wcale taki tani — mrugnął ostatni raz, nim wkroczył do salonu. Nie miała prawa wiedzieć do domu uciech, tym samym, w którym jeszcze kilka miesięcy temu zjawiał się jej mąż, nim zrujnował sobie reputację i nie był już mile widziany w prograch Besettelse. Olaf wśród wszystkich jego gwiazd cenił się najwyżej, równocześnie grubą kreską oddzielając od kurtyzan, które bliższe były dla niego towarowi, niż obiektom zainteresowań. Nie durzył się w nich, nie gładził spojrzeniem, lecz szanował za każdego runicznego talara, którego przynosiły do pańskiej kieszeni.
Tak więc dzieci nie było razem z nią, choć mało obchodziło go, gdzie tak właściwie dziś się znalazły. Widać czekał ich wieczór zwierzeń, na który musiał przygotować się, aby wygrać. Jak lepiej poznać człowieka, jak nie po sztuce, której na co dzień się przygląda? Ta, w mieszkaniu Annike Tveter, była nieformalna, żeby nie powiedzieć sielska. Skupisko zielonych kwiatów i wypełnionych niestarannie ścian, czy nawet narożniku świadczyło o tym, że traktuje to miejsce niczym dom, a przynajmniej się stara, by takim było. Czy to czułość względem dzieci, czy ucieczka od męża czyniły tę przestrzeń taką? Ślad dzieci gdzieś zaginął, lecz na nim nie skupiał się sam Olaf, wodząc wzrokiem po reszcie pokoju, aż w końcu rozpinając marynarkę, rozsiadł się na miękkiej kanapie.
— To nie pasmo samych sukcesów. Zwyczajnie ich brak chowam pod dywan. A to ciężka praca… — między innymi taka jak ta, gdy błogim i nienachalnym wzrokiem obserwował jej dłoń nalewającą do kieliszka akvavit. — Ale widzę, że ty profesjonalnie podchodzisz do tematu upicia mnie. Czego innego zresztą mógłbym się spodziewać, jeśli nie pełnego zaangażowania w temat? — zażartował, unosząc kryształ nieco w górę. — Nie wznośmy toastu, bo nie chcę wiedzieć, za co pijemy. Chcę wiedzieć, dlaczego pijemy — i tym razem spojrzenia nie oderwał już od piegowatej twarzy i ciemnych oczu, upatrując tam odpowiedzi na to tajemnicze spotkanie. Przez krótki moment coś zakuło w żołądku, oznajmiając, że może chodzi o galerie, że może dowiedziała się i chce to umówić, niż wniesie oskarż-… Nie. Nie mogło o to chodzić, była na to zbyt rozbawiona. — A więc? — stuknął kieliszkiem o jej kieliszek. — Dlaczego?
Nieznajomy
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:48
- Mam nadzieję, że nigdy nie zobaczę - puściła mu oczko odnośnie uwagi dotyczącej bycia w jednym kawałku. Sama widziała naprawdę obrzydliwe okazy denatów, niektóre tuż po śniadaniu. Odkąd zaczęła akolitę jako prosektutor i teraz pracując od kilku miesięcy w zawodzie, czasami miała nadzieję, że zobaczy swojego małżonka rozmontowanego gdzieś na chodniku. To naprawdę dużo by jej w życiu ułatwiło, wszakże łatwiej zachować pozory jako wdowa niż rozwódka. Rozwody są głośne, bolesne i zdecydowanie za długie. Pogrzeby dla odmiany są ciche, szybkie i przypominają zdarcie plastra- na początku boli jak jasny Odyn, ale z czasem przychodzi ukojenie. Tak naprawdę Annike nie uważała, żeby rozwód przyniósł jej upragnione ukojenie. Nie ukoi jej wstydu, za głupotę młodości. Nie ukoi lęku nad życiem swoich synów, że mają ojca-warga. Nie sprawi, że ludzie będą jej współczuć. Chociaż jej mózg wypracował już taktykę na zbliżającą się nieuchronnie rozprawę, która niestety doprowadzi do kolejnych rozpraw. To będzie bardzo długi rozwód, ale stawką jest jej reputacja, która musi pozostać nienaruszona. Nie po to oglądała zwłoki nawet w ósmym miesiącu ciąży, żeby teraz wszystkie te starania Odyn strzelił w pizdu. Zawsze na swojej ścieżce kariery robiła wszystko, żeby wyrobić sobie renomę solidnej filmy. Trochę sukowatej i bezpośredniej na przesłuchaniach, ale w kantynie to zawsze można było z nią wypić kawusię i pogadać o kapusiach.
- Ten szybki - odbiła piłeczkę w asyście szelmowskiego uśmiechu. Tak, zamierzała się schlać. I tak dość szybko. Chciała dość do momentu, w którym przyznawanie się do życiowej porażki nie będzie aż tak bolesne i wstydliwe jak na trzeźwo.
- Nigdy nie posądziłabym pana o taniość, panie Wahlberg. Dlatego dziś pan Tveter stawia, choć pewnie nawet o tym nie wie - nie kryła rozbawienia faktem, że wciąż miała pełen dostęp do skrytki bankowej swojego byłego lubego. Od jakiegoś czasu korzystała z jej uroków nie dlatego, że musiała, ale dlatego, że mogła. Strasznie ją to bawiło, jak bardzo ten człowiek jest zajęty swoim życiowym dyżurem, podczas gdy życie ucieka mu między palcami. I pieniądze. Te uciekały mu ostatnio niemalże tak szybko jak je zarabiał. Szkoda, że się tym nie interesował.
Słuchała jego odpowiedzi, potakując głową i wciąż obdarzając go uśmiechem. Za tym nonszalanckim wygięciem warg próbowała ukryć zmieszanie i stres. Nigdy czegoś takiego nie robiła. Nigdy nie upijała mężczyzny, żeby został jej przyjacielem. To kompletna nowość, ale desperackie czasy wymagały desperackich środków. Ciche stuknięcie kieliszków wyrwało ją z lekkiego letargu, a ona sama bez zastanowienia opróżniła kieliszek, czując, jak cierpki smak atakuje język i pali podniebienie. Na piegowatych policzkach pojawiały się już delikatne rumieńce, a dłonie już napełniały kolejny kieliszek. Czas w szybkim piciu był kluczowym elementem, wiedział to każdy pijacki zawodnik.
- Dawaj, dawaj, to szybkie picie - ponagliła go ze śmiechem i sama opróżniła kolejny kieliszek. Fala ciepła objęła czule jej wnętrza, powodując delikatne rozluźnienie mięśni.
- Dostałam datę pierwszej sprawy rozwodowej i... nie jestem gotowa na publiczne pranie brudów. Nie, żebym to ja zasrała to małżeńskie prześcieradło, ale nie chcę rozliczać się przed sądem i świadkami z mojej największej życiowej porażki. Rozumiesz? - spojrzała na niego z niekwestionowaną nadzieją w ciemnych oczach. Kto jak kto, ale Olaf musiał zrozumieć. Tylko on, farciarz, miał to już od jakiegoś czasu za sobą. Pamiętała dokładnie jego rozprawę, bo dzięki temu się poznali. Ona wtedy uzupełniała swoją akolitę dodatkowymi godzinami w sądzie i przez chwilę znalazła się w miejscu, które nie wymagało uwagi prosekutora. W sądzie rodzinnym przy sprawach rozwodowych liczyło się, tylko to żeby mieć dobrego obrońcę i kamienną twarz. I ona zamierzała mieć oba, tak jak poradziła półtora roku temu panu Wahlbergowi. Taka rada była warta więcej runicznych talarów, niż cała kamienica, w której właśnie siedzieli.
- Gdyby nie dzieci, zrobiłabym mu z dupy jesień średniowiecza - westchnęła cicho, wyraźnie ubolewając nad faktem, że potomstwo jest zamieszane w całą tę nieprzyjemną sytuację.
- Ten szybki - odbiła piłeczkę w asyście szelmowskiego uśmiechu. Tak, zamierzała się schlać. I tak dość szybko. Chciała dość do momentu, w którym przyznawanie się do życiowej porażki nie będzie aż tak bolesne i wstydliwe jak na trzeźwo.
- Nigdy nie posądziłabym pana o taniość, panie Wahlberg. Dlatego dziś pan Tveter stawia, choć pewnie nawet o tym nie wie - nie kryła rozbawienia faktem, że wciąż miała pełen dostęp do skrytki bankowej swojego byłego lubego. Od jakiegoś czasu korzystała z jej uroków nie dlatego, że musiała, ale dlatego, że mogła. Strasznie ją to bawiło, jak bardzo ten człowiek jest zajęty swoim życiowym dyżurem, podczas gdy życie ucieka mu między palcami. I pieniądze. Te uciekały mu ostatnio niemalże tak szybko jak je zarabiał. Szkoda, że się tym nie interesował.
Słuchała jego odpowiedzi, potakując głową i wciąż obdarzając go uśmiechem. Za tym nonszalanckim wygięciem warg próbowała ukryć zmieszanie i stres. Nigdy czegoś takiego nie robiła. Nigdy nie upijała mężczyzny, żeby został jej przyjacielem. To kompletna nowość, ale desperackie czasy wymagały desperackich środków. Ciche stuknięcie kieliszków wyrwało ją z lekkiego letargu, a ona sama bez zastanowienia opróżniła kieliszek, czując, jak cierpki smak atakuje język i pali podniebienie. Na piegowatych policzkach pojawiały się już delikatne rumieńce, a dłonie już napełniały kolejny kieliszek. Czas w szybkim piciu był kluczowym elementem, wiedział to każdy pijacki zawodnik.
- Dawaj, dawaj, to szybkie picie - ponagliła go ze śmiechem i sama opróżniła kolejny kieliszek. Fala ciepła objęła czule jej wnętrza, powodując delikatne rozluźnienie mięśni.
- Dostałam datę pierwszej sprawy rozwodowej i... nie jestem gotowa na publiczne pranie brudów. Nie, żebym to ja zasrała to małżeńskie prześcieradło, ale nie chcę rozliczać się przed sądem i świadkami z mojej największej życiowej porażki. Rozumiesz? - spojrzała na niego z niekwestionowaną nadzieją w ciemnych oczach. Kto jak kto, ale Olaf musiał zrozumieć. Tylko on, farciarz, miał to już od jakiegoś czasu za sobą. Pamiętała dokładnie jego rozprawę, bo dzięki temu się poznali. Ona wtedy uzupełniała swoją akolitę dodatkowymi godzinami w sądzie i przez chwilę znalazła się w miejscu, które nie wymagało uwagi prosekutora. W sądzie rodzinnym przy sprawach rozwodowych liczyło się, tylko to żeby mieć dobrego obrońcę i kamienną twarz. I ona zamierzała mieć oba, tak jak poradziła półtora roku temu panu Wahlbergowi. Taka rada była warta więcej runicznych talarów, niż cała kamienica, w której właśnie siedzieli.
- Gdyby nie dzieci, zrobiłabym mu z dupy jesień średniowiecza - westchnęła cicho, wyraźnie ubolewając nad faktem, że potomstwo jest zamieszane w całą tę nieprzyjemną sytuację.
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:49
Pan Tveter nieświadomie kupował już alkohole zamawiane przez Wahlberga wielokrotnie, wcześniej opłacając kurtyzany dostępne w podziemiu Besettelse, teraz będąc bezpośrednim sponsorem wieczoru. Oczywiście kwestia drinka nie była problemem, lecz przy pewnej sumie nie chodziło o kwotę, a o zwyczajowy gest. Olaf więc uśmiechnął się na wieść, że dziś opija Hansa, choć sam mężczyzna pozostawał mu raczej obojętny. Liczyło się to, co mówiła o nim kobieta, traktując jak swoistego wroga, dlatego, że to ją za cel postawił sobie. Piękna, szykowna, elegancka i niezwykle tajemnicza, a jednak pomocna gdy na tapecie był jego własny rozwód, często służąca radą, choć wtedy jeszcze niedoświadczoną. Cenny nabytek, jakim była Annike zamierzał trzymać blisko przy sobie, powoli odkrywając nie tylko jej zawodowe zalety, ale i ludzkie. — Ależ pani Jäderholm... — przez sekundę spojrzał zbyt długo, ciężkimi powiekami posyłając jej jednak uśmiech, nie wyrzut. Specjalnie skorzystał z jej panieńskiego nazwiska, pewien, że w ten sposób stanie się bliższa. To było proste równanie, nie chciała mieć nic wspólnego z Tveterem. — Jeszcze pomyślę, że chce mnie pani wykorzystać — krótki śmiech i mrugnięcie zaraz ustąpiło poważnej minie. — Dobrze, pijmy tak, jak chcesz. Moja galeria jest już zamknięta, a ja rano nie muszę wstawać skoro świt, więc dziś jestem tu dla ciebie — galeria w istocie była już nieczynna, za to zabawa w szkarłatnych salach miała trwać do białego rana.
Olaf pokiwał ze zrozumieniem głową, bo doskonale zdawał sobie sprawę, czym była kwestia publicznego rozliczania się z niechlubnej przeszłości. Lykke traktował z pewnym pobłażaniem, niczym dziecko, co nie potrafiło podejmować własnych decyzji, które należało ukarać i powstrzymać przed popełnieniem dotkliwego błędu. Historia Annike i Hansa była zgoła inna, przynajmniej z tego co się wydawało, choć nigdy nie mówiła na jego temat zbyt wiele. Ściany Besettelse gościły pana Tvetera przez jakiś czas, aż nie postanowił zepsuć swojej własnej reputacji, wtedy drzwi domu uciec pozostały zamknięte. Nawet w półświatku należało dbać o własne dobre imię, co Wahlberg robił bez skrupułów, pozując na dobrotliwego, filantropa wręcz. Przed gospodynią w istocie stało zadanie nad wyraz trudne, mogące spędzać sen z powiek, lecz absolutnie konieczne, jeśli miała zacząć życie na nowo. Olafowi, tak szczerze, było wszystko jedno. Liczyły się jej kontakty i to, czego mogła dokonać, a nie to czyją obrączkę nosiła na palcu. Dziś jednak został ściągnięty tu w charakterze przyjaciela, lub lepiej powiedzieć, uprzejmego uśmiechu, który wysłucha jej trosk, gotów służyć doświadczoną radą.
— Jesteś prosektorem, Annike, zacznij myśleć tymi kategoriami — powiedział w końcu, pewien, że ma rację. — Jeśli pan Tveter ma wiele za uszami, a przypomnę ci, że w opinii publicznej jego osoba nie wygląda najlepiej, tak z pewnością wygrasz rozprawę i wyjdziesz na tym lepiej niż on... To walka, konfrontacja, rozgrywka, mecz — błogi uśmiech spłynął na jego twarz, gdy teraz samodzielnie sięgał po butelkę wódki, aby nalać jej pełen kieliszek, sobie samemu zresztą też, lecz tego nie ruszył, wpierw podsuwając kobiecie pod usta trunek, który miał rozplątać język. Zyskiwał właśnie dużą przewagę, choć musiał przyznać przed samym sobą, że choć nieszczególnie rozmawiał o własnym rozwodzie, zwłaszcza mając baczenie na to, że była żona ponownie znalazła się w jego życiu, tak w pewnym sensie było to doświadczenie oczyszczające.
Zaśmiał się krótko na wieść, że miałaby zrobić mu z dupy jesień średniowiecza. Choć było to stwierdzenie co najmniej zabawne, tak w opinii Wahlberga, efekt takich działań mógłby być wręcz odwrotny. Sam jednak nie posiadał dzieci, przynajmniej takich, o których by wiedział, nie mógł więc postawić się w analogicznej sytuacji. — Zamknij oczy — mrugnął do kobiety, a następnie upewniając się, że ta zrobiła to, o co prosił, przysunął się nieco bliżej, aby ściszyć głos, teraz szepcząc, choć nie prosto do ucha, dystans nie został przez niego złamany. — Wyobraź sobie moment, w którym wychodzisz z sądu wolna — ostatnie słowo zasługiwało, aby postawić na nim zdecydowany akcent. — Nie otwieraj oczu i wyobraź sobie. Co widzisz? Co właśnie wygrałaś dla siebie? Co zyskałaś, a czego go pozbawiłaś? — zadawał pytania, które miały pomóc jej wizualizować sobie tę sytuację, która przecież miała się w najbliższej przyszłości wydarzyć. Z całą pewnością. Pozwalał, aby słowa wybrzmiewały gdzieś w przestrzeni, po raz kolejny, gdy tylko kobieta upiła kieliszek wódki, sięgając po butelkę, aby czynić dziś honory. Choć chciała go upić, tak nie mógł tracić kontroli. Był znacznie wyższy i większy, głowę zapewne miał silniejszą, a Odyn jeden wiedział, ile potrzebowała, aby język rozplątał się bardziej i ab wsadziła mu w rękę asa, którego zatrzyma tam, dopóki będzie potrzebny.
Wódka działała na głowę, teraz nieco cięższą, ale wciąż świadomą. Świadom sytuacji, w jakiej się znalazł, nie zamierzał odpuszczać, czując do niej nieukrywaną sympatię.
Olaf pokiwał ze zrozumieniem głową, bo doskonale zdawał sobie sprawę, czym była kwestia publicznego rozliczania się z niechlubnej przeszłości. Lykke traktował z pewnym pobłażaniem, niczym dziecko, co nie potrafiło podejmować własnych decyzji, które należało ukarać i powstrzymać przed popełnieniem dotkliwego błędu. Historia Annike i Hansa była zgoła inna, przynajmniej z tego co się wydawało, choć nigdy nie mówiła na jego temat zbyt wiele. Ściany Besettelse gościły pana Tvetera przez jakiś czas, aż nie postanowił zepsuć swojej własnej reputacji, wtedy drzwi domu uciec pozostały zamknięte. Nawet w półświatku należało dbać o własne dobre imię, co Wahlberg robił bez skrupułów, pozując na dobrotliwego, filantropa wręcz. Przed gospodynią w istocie stało zadanie nad wyraz trudne, mogące spędzać sen z powiek, lecz absolutnie konieczne, jeśli miała zacząć życie na nowo. Olafowi, tak szczerze, było wszystko jedno. Liczyły się jej kontakty i to, czego mogła dokonać, a nie to czyją obrączkę nosiła na palcu. Dziś jednak został ściągnięty tu w charakterze przyjaciela, lub lepiej powiedzieć, uprzejmego uśmiechu, który wysłucha jej trosk, gotów służyć doświadczoną radą.
— Jesteś prosektorem, Annike, zacznij myśleć tymi kategoriami — powiedział w końcu, pewien, że ma rację. — Jeśli pan Tveter ma wiele za uszami, a przypomnę ci, że w opinii publicznej jego osoba nie wygląda najlepiej, tak z pewnością wygrasz rozprawę i wyjdziesz na tym lepiej niż on... To walka, konfrontacja, rozgrywka, mecz — błogi uśmiech spłynął na jego twarz, gdy teraz samodzielnie sięgał po butelkę wódki, aby nalać jej pełen kieliszek, sobie samemu zresztą też, lecz tego nie ruszył, wpierw podsuwając kobiecie pod usta trunek, który miał rozplątać język. Zyskiwał właśnie dużą przewagę, choć musiał przyznać przed samym sobą, że choć nieszczególnie rozmawiał o własnym rozwodzie, zwłaszcza mając baczenie na to, że była żona ponownie znalazła się w jego życiu, tak w pewnym sensie było to doświadczenie oczyszczające.
Zaśmiał się krótko na wieść, że miałaby zrobić mu z dupy jesień średniowiecza. Choć było to stwierdzenie co najmniej zabawne, tak w opinii Wahlberga, efekt takich działań mógłby być wręcz odwrotny. Sam jednak nie posiadał dzieci, przynajmniej takich, o których by wiedział, nie mógł więc postawić się w analogicznej sytuacji. — Zamknij oczy — mrugnął do kobiety, a następnie upewniając się, że ta zrobiła to, o co prosił, przysunął się nieco bliżej, aby ściszyć głos, teraz szepcząc, choć nie prosto do ucha, dystans nie został przez niego złamany. — Wyobraź sobie moment, w którym wychodzisz z sądu wolna — ostatnie słowo zasługiwało, aby postawić na nim zdecydowany akcent. — Nie otwieraj oczu i wyobraź sobie. Co widzisz? Co właśnie wygrałaś dla siebie? Co zyskałaś, a czego go pozbawiłaś? — zadawał pytania, które miały pomóc jej wizualizować sobie tę sytuację, która przecież miała się w najbliższej przyszłości wydarzyć. Z całą pewnością. Pozwalał, aby słowa wybrzmiewały gdzieś w przestrzeni, po raz kolejny, gdy tylko kobieta upiła kieliszek wódki, sięgając po butelkę, aby czynić dziś honory. Choć chciała go upić, tak nie mógł tracić kontroli. Był znacznie wyższy i większy, głowę zapewne miał silniejszą, a Odyn jeden wiedział, ile potrzebowała, aby język rozplątał się bardziej i ab wsadziła mu w rękę asa, którego zatrzyma tam, dopóki będzie potrzebny.
Wódka działała na głowę, teraz nieco cięższą, ale wciąż świadomą. Świadom sytuacji, w jakiej się znalazł, nie zamierzał odpuszczać, czując do niej nieukrywaną sympatię.
Nieznajomy
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:49
Ależ pani Jäderholm...
Drgnęła delikatnie, słysząc swoje panieńskie nazwisko. Po ślubie bez zawahania zmieniła je na nazwisko męża, głęboko przekonana, że dzięki temu łatwiej będzie oddać mu się w pełni. Bo wtedy, głupia, chciała mu się oddać bez reszty. Myślała, że właśnie na tym polega małżeństwo. Na oddawaniu się drugiej osobie. Nawet jeśli w jej przypadku było to jednoznaczne ze swoistą pokutą. Dlatego bez słowa narzekań słuchała jego narzekań, na personel w szpitalu, obiad i dziennikarzy, bo przecież według jego swoistej filozofii dziennikarstwo było najgorszym zajęciem, jakim mógł się parać rozumny człowiek. Została panią Tveter i choć długo nie mogła się do tego przyzwyczaić tak teraz... z Annike Jäderholm nie zostało zbyt wiele. Brakowało jej tej naiwności, przekonania, że wszystko się ułoży i... szczęścia. Kiedyś była szczęśliwa. Teraz pozostała jedynie niespełniona prywatnie i nic nie wskazywało na poprawę tego stanu rzeczy.
- Jednak Tveter. Niestety to nazwisko moich dzieci, z nim zaczęłam karierę i tak będzie po prostu wygodniej... - westchnęła cicho, napełniając kieliszek akwawitu po raz kolejny. Długo nad tym myślała. Doszła jednak do wniosku, że nie chce mieć nic wspólnego z fizycznym Hansem. Nie może jednak odciąć się od faktu, że dała mu się zapłodnić, a ich potomstwo ma jego nazwisko. Już wystarczy, że chłopcy wychowują się bez niego. Nie chciała tego bardziej komplikować ani dla siebie, ani dla świata.
Wypiła kolejny kieliszek i skrzywiła się, kiedy kolejny raz ostra ciecz wypalała jej kubki smakowe. Rozsiadła się na kanapie obok niego, kładąc dłonie na kolanach odzianych w zwykłe niebieskie dżinsy. Swoją drogą ubrana była dość nieformalnie, bo w szmaragdowy sweter, jasne denimowe spodnie i równie szmaragdowe co sweter skarpetki. Włosy miała rozpuszczone i delikatnymi falami opadały na jej ramiona. Wyglądała zwyczajnie, a jednak kompletnie inaczej niż zwykle. Zwykle nosiła się w garniturach, często w butach na wysokim obcasie, a włosy miała upięte w ciasny kok. Była niczym jednoosobowa jednostka bojowa, tyle że na szpilkach. Lubiła dodawać sobie tym jednym atrybutem pewności siebie. Prywatnie była jednak właśnie taka jak teraz. Ciepła, przystępna i niekoniecznie pewna siebie. Na sali sądowej nikt nigdy nie ośmielił się kwestionować jej osobowości. Tam zamieniała się w bezwzględną, zimną sukę.
- Nie jestem prosekutorem prywatnie. To wszystko jest takie strasznie... prywatne. Nie chcę wyciągać prawdy w sądzie, bo prawda jest taka, że byłam strasznym frajerem. I nie chcę, żeby świat się o tym dowiedział. Rozumiesz? - znów spojrzała na niego z nadzieją, że jednak rozumie. Rozwody miały to do siebie, że każda ze stron broniła siebie, a więc atakowała przeciwnika. Ona nie chciała atakować, bo przed każdym atakiem trzeba było pokazać swoje słabsze strony. Nie wątpiła, że prawdą wygrałaby rozprawę rozwodową. Nie była jednak gotowa na dzielenie się prawdą ze światem. Bała się, że wszystko opuści mury sądu rodzinnego i ośmieszy się przed całym światem. Odbije się to na jej starannie pielęgnowanej reputacji.
- Wygrałam bezpieczeństwo. Święty spokój. Połowę jego majątku, którą przepiszę naszym dzieciom. Pozbyłam go godności. Chcę, żeby był wkurwiony. Chcę, żeby go bolało miesiącami - powiedziała powoli, zgodnie z życzeniem, tuż po zamknięciu powiek. Zaraz jednak je otworzyła i widać w nich było nieco szaleństwa. Sięgnęła po kieliszek, znów opróżniając go bez większego zastanowienia, a szum w jej głowie stał się nieco głośniejszy. I to właśnie prawdopodobnie dzięki temu zaczęła mówić:
- Wiesz jakie rozwiązanie mnie kusi? Chcę powiedzieć, że bardzo go kocham, że nie chcę rozwodu, że chcę, żebyśmy byli rodziną. Nie zależy mi na czasie, to małżeństwo już dawno jest takim tylko z nazwy. Rozprawa będzie się toczyć miesiącami. Sprawa za sprawą. On nie jest cierpliwy. Jeśli kogoś ma... Ona też nie będzie cierpliwa. To ich wkurwi. A ja będę spokojnie odcinać kupony zostawionej kobiety. Orzeczenie o winie, połowa majątku Tveterów, alimenty na chłopców... Prawdę mówiąc, mam w dupie pieniądze. Sama zarabiam wystarczająco. Chodzi tylko i wyłącznie o wyprowadzenie go do końca z równowagi. Chcę grać na jego nerwach jak na pieprzonym instrumencie - na koniec uśmiechnęła się szeroko. Plan ten pojawił się w jej głowie jakiś czas temu i teraz, po czasie kusił coraz bardziej.
- Czy jestem złym człowiekiem, skoro chcę tylko zemsty? - pytanie pozornie retoryczne, bo ona oczekiwała odpowiedzi. Patrzyła mu prosto w oczy z dość bliskiej odległości, jakby chcąc wyczytać odpowiedź z jego oblicza.
Drgnęła delikatnie, słysząc swoje panieńskie nazwisko. Po ślubie bez zawahania zmieniła je na nazwisko męża, głęboko przekonana, że dzięki temu łatwiej będzie oddać mu się w pełni. Bo wtedy, głupia, chciała mu się oddać bez reszty. Myślała, że właśnie na tym polega małżeństwo. Na oddawaniu się drugiej osobie. Nawet jeśli w jej przypadku było to jednoznaczne ze swoistą pokutą. Dlatego bez słowa narzekań słuchała jego narzekań, na personel w szpitalu, obiad i dziennikarzy, bo przecież według jego swoistej filozofii dziennikarstwo było najgorszym zajęciem, jakim mógł się parać rozumny człowiek. Została panią Tveter i choć długo nie mogła się do tego przyzwyczaić tak teraz... z Annike Jäderholm nie zostało zbyt wiele. Brakowało jej tej naiwności, przekonania, że wszystko się ułoży i... szczęścia. Kiedyś była szczęśliwa. Teraz pozostała jedynie niespełniona prywatnie i nic nie wskazywało na poprawę tego stanu rzeczy.
- Jednak Tveter. Niestety to nazwisko moich dzieci, z nim zaczęłam karierę i tak będzie po prostu wygodniej... - westchnęła cicho, napełniając kieliszek akwawitu po raz kolejny. Długo nad tym myślała. Doszła jednak do wniosku, że nie chce mieć nic wspólnego z fizycznym Hansem. Nie może jednak odciąć się od faktu, że dała mu się zapłodnić, a ich potomstwo ma jego nazwisko. Już wystarczy, że chłopcy wychowują się bez niego. Nie chciała tego bardziej komplikować ani dla siebie, ani dla świata.
Wypiła kolejny kieliszek i skrzywiła się, kiedy kolejny raz ostra ciecz wypalała jej kubki smakowe. Rozsiadła się na kanapie obok niego, kładąc dłonie na kolanach odzianych w zwykłe niebieskie dżinsy. Swoją drogą ubrana była dość nieformalnie, bo w szmaragdowy sweter, jasne denimowe spodnie i równie szmaragdowe co sweter skarpetki. Włosy miała rozpuszczone i delikatnymi falami opadały na jej ramiona. Wyglądała zwyczajnie, a jednak kompletnie inaczej niż zwykle. Zwykle nosiła się w garniturach, często w butach na wysokim obcasie, a włosy miała upięte w ciasny kok. Była niczym jednoosobowa jednostka bojowa, tyle że na szpilkach. Lubiła dodawać sobie tym jednym atrybutem pewności siebie. Prywatnie była jednak właśnie taka jak teraz. Ciepła, przystępna i niekoniecznie pewna siebie. Na sali sądowej nikt nigdy nie ośmielił się kwestionować jej osobowości. Tam zamieniała się w bezwzględną, zimną sukę.
- Nie jestem prosekutorem prywatnie. To wszystko jest takie strasznie... prywatne. Nie chcę wyciągać prawdy w sądzie, bo prawda jest taka, że byłam strasznym frajerem. I nie chcę, żeby świat się o tym dowiedział. Rozumiesz? - znów spojrzała na niego z nadzieją, że jednak rozumie. Rozwody miały to do siebie, że każda ze stron broniła siebie, a więc atakowała przeciwnika. Ona nie chciała atakować, bo przed każdym atakiem trzeba było pokazać swoje słabsze strony. Nie wątpiła, że prawdą wygrałaby rozprawę rozwodową. Nie była jednak gotowa na dzielenie się prawdą ze światem. Bała się, że wszystko opuści mury sądu rodzinnego i ośmieszy się przed całym światem. Odbije się to na jej starannie pielęgnowanej reputacji.
- Wygrałam bezpieczeństwo. Święty spokój. Połowę jego majątku, którą przepiszę naszym dzieciom. Pozbyłam go godności. Chcę, żeby był wkurwiony. Chcę, żeby go bolało miesiącami - powiedziała powoli, zgodnie z życzeniem, tuż po zamknięciu powiek. Zaraz jednak je otworzyła i widać w nich było nieco szaleństwa. Sięgnęła po kieliszek, znów opróżniając go bez większego zastanowienia, a szum w jej głowie stał się nieco głośniejszy. I to właśnie prawdopodobnie dzięki temu zaczęła mówić:
- Wiesz jakie rozwiązanie mnie kusi? Chcę powiedzieć, że bardzo go kocham, że nie chcę rozwodu, że chcę, żebyśmy byli rodziną. Nie zależy mi na czasie, to małżeństwo już dawno jest takim tylko z nazwy. Rozprawa będzie się toczyć miesiącami. Sprawa za sprawą. On nie jest cierpliwy. Jeśli kogoś ma... Ona też nie będzie cierpliwa. To ich wkurwi. A ja będę spokojnie odcinać kupony zostawionej kobiety. Orzeczenie o winie, połowa majątku Tveterów, alimenty na chłopców... Prawdę mówiąc, mam w dupie pieniądze. Sama zarabiam wystarczająco. Chodzi tylko i wyłącznie o wyprowadzenie go do końca z równowagi. Chcę grać na jego nerwach jak na pieprzonym instrumencie - na koniec uśmiechnęła się szeroko. Plan ten pojawił się w jej głowie jakiś czas temu i teraz, po czasie kusił coraz bardziej.
- Czy jestem złym człowiekiem, skoro chcę tylko zemsty? - pytanie pozornie retoryczne, bo ona oczekiwała odpowiedzi. Patrzyła mu prosto w oczy z dość bliskiej odległości, jakby chcąc wyczytać odpowiedź z jego oblicza.
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:49
Małżeństwo stanowiło zwykły układ. W historii miało spalać dwa możne rody, prowadzić sojusze ku potędze, a także zapewniać prawe potomstwo. Dziś niewiele z tamtych mrzonek zostało. Prosta relacja, wciąż rozumiana przez możniejsze klany, była częścią biznesu, przynajmniej według opinii Wahlberga. Żona z zaręczynowym diamentem na palcu i złotą obrączką tuż obok, taka, która ładnie uśmiechała się wśród towarzyskiej śmietanki i przytakiwała na słowa męża, była więcej niż ozdobą, była zapewnieniem stabilności. Znacznie chętniej inwestor podejmował rozmowę z człowiekiem, który u swojego boku miał prawidłowy system rodziny, niż ze starym kawalerem. Sam Olaf nie traktował jednak tego przedsięwzięcia jako wyraz miłości, nie naoglądał jej się w rodzinnym domu. Liczyły się pieniądze i nazwisko, wiele rodzin to rozumiało.
— Być może teraz ci tak wygodnie, ale nie przyzwyczajaj się do nazwiska, które za pół roku może znaczyć coś innego — powiedział nieco pod nosem, spodziewając się, że mocno poszkodowana już reputacja pana Tvetera poleci jeszcze dalej, a wtedy spowinowacenie z nim będzie olbrzymim minusem w karierze prosekutorskiej, jaką rozpoczynała Annike.
Kobieta wyglądała i oczywiście czuła się jak u siebie, do czego miała pełne prawo, lecz i tak jako gość czuł, że odstaje. Idealnie skrojona marynarka, wysoko zapięta koszula, wraz z jedwabnym krawatem i czesanymi w tył włosami pasowałyby do galerii, nie do przytulnego mieszkanka, po którym na co dzień biegała dwójka dzieci. W czasie gdy mówiła, pozwolił sobie poluzować krawat, rozpiąć najwyższe dwa guziki koszuli i ułożył nieco wygodniej, tak, aby i ona dostrzegła, że czuł się komfortowo w jej towarzystwie, a przynajmniej to chciał, by myślała.
— Nie jesteś frajerem — zaśmiał się krótko, wyraźnie zauroczony tym stwierdzeniem, gdyż niewiele wspólnego miało ono z rzeczywistością. — Jesteś ofiarą, a twój maż jest potworem — plotki o tym, że został przypadkowo zakażony, nie wystarczyły. Tak długo, jak długo społeczeństwo będzie brzydzić się wargami, tak długo nim pozostanie. Sam Wahlberg niewiele nienawiści miał w sobie do podobnych ras. Liczyło się, jak wiele można na nich zarobić… Czy więc w jego podziemiach przebywały niksy, huldry czy zmiennokształtni? Oficjalnie rzecz jasna nie, nie istnieli tak samo, jak to miejsce. — Świat dowie się tylko o tym, o czym mu powiesz — mruknął, po raz kolejny przypominając kobiecie, że ma prawo żonglować faktami wedle własnego uznania, niezależnie od tego, jakie one były. Oczywiście, wyciągana na światło dzienne prywatność była dla Olafa czymś więcej niż dramatem, sam nigdy by sobie nie to nie pozwolił, skutecznie zamykając Lykke usta w sprawie Besettelse, gdy sąd orzekał o ich rozwodzie. Zbyt wiele miał do stracenia, a ona głupia nie potrafiła z tego skorzystać.
Obserwował, jak kobieta po raz kolejny sięga po kieliszek i przechyla go do ust bez zastanowienia, sam powstrzymując się przed podobnym ruchem, próbując na chwilę dłużej zachować świadomość. Bez zawahania się jednak, od razu chwycił butelkę i podał jej kolejny pełny kieliszek, tym samym swój również przechylając razem z nią do ust, aby myślała, ze goni jej tempo. — Wypijmy za to — uśmiechnął się nieco szerzej, rozluźniony, mniej skupiony i spięty.
— Święty spokój i jego wkurwienie nie będzie szło w parze — roześmiał się, doskonale przypominając sobie wszystko to, co robiła Lykke i jaki dziś miała na niego wpływ, pomimo rozwodu pozostając gościem jego domu, chodząc w jego szlafroku i bezczelnie pchając się do poukładanego życia. Wszystko dlatego, że zbyt mogła zagrozić, zwłaszcza, tam, gdzie nie powinna.
Obserwowanie rudowłosej pani prosekutor, która na co dzień w garsonkach i z kubkiem kawy pokonywała kolejne sprawy, dzisiaj było wyjątkową rozrywką. Naturalne środowisko, nieco niespodziewane w przypadku kobiet takich jak ona, istniało jednak. Sam Olaf słuchał uważnie kolejny słuch, kiwając w zrozumieniu głową, lecz nie zamierzając proponować własnych rozwiązań. Konsekwencje tak długiego irytowania warga mogły być co najmniej tragiczne w skutkach, jednak przecież nie była zagrożona. Chyba? Człowiek o zniszczonej reputacji niewiele mógł w midgardzkim społeczeństwie, zwłaszcza wobec kobiety sukcesu z silnymi plecami. Jej niecne plany i snucia kompletnie zaskakiwały. Nie spodziewałby się podobnych, bo kimś, kogo zadaniem było przecież przyświecanie społeczeństwu. Szaleństwo, jakie teraz przejawiało się w szerokim uśmiechu, sprawiło, że przez chwilę Wahlberg zwątpił we własne osądy. Miał ją za delikatną, choć silną kobietę, którą łatwo mu będzie manipulować, aby przestrzec się przed atakiem na Besettelse, a tymczasem w ogniu jej oczu odnalazł coś dziwnego, coś nieprzyzwoitego...
— Nie jesteś złym człowiekiem, Annike — odpowiedział ze spokojem, nie odejmując spojrzenia z jej oczu, a następnie w typowo przyjacielskim geście, kładąc na jej ramieniu swoją dłoń i nieznacznie zaciskając na nim pace. — Jesteś sprawiedliwym człowiekiem, który zasłużył na dużo więcej dobrego, niż dostał, a teraz powinien mieć szansę, aby to sobie odebrać — to było oczywiste, nawet przed utratą reputacji, jej mąż nie był przyjemnym człowiekiem, zaszywając się w podziemiach Besettelse, gdy jeszcze mógł. Oczywiście hipokryzją byłoby go oskarżać o nieuczciwość, dlatego też Wahlberg milczał. Nie wiedział, na czym tak naprawdę zależy kobiecie mocniej. Na pieniądzach, na dzieciach, na jego nerwach, na własnej reputacji? Czy może miała sumienie?
Sumienie było dla przegranych.
Uśmiechnął się nieco łagodniej, zdejmując dłoń z barku gospodyni, aby ponownie chwycić butelkę wódki i wlać jej zawartość do kieliszków. — Coś siedzi ci w sercu, widzę to — wzrokiem zjechał nieco niżej na mostek kobiety, być może na sekundę zbyt długo, lecz zaraz potem powrócił do jej oczu. Był tu przecież przyjacielem, a ona niech mówi.
— Być może teraz ci tak wygodnie, ale nie przyzwyczajaj się do nazwiska, które za pół roku może znaczyć coś innego — powiedział nieco pod nosem, spodziewając się, że mocno poszkodowana już reputacja pana Tvetera poleci jeszcze dalej, a wtedy spowinowacenie z nim będzie olbrzymim minusem w karierze prosekutorskiej, jaką rozpoczynała Annike.
Kobieta wyglądała i oczywiście czuła się jak u siebie, do czego miała pełne prawo, lecz i tak jako gość czuł, że odstaje. Idealnie skrojona marynarka, wysoko zapięta koszula, wraz z jedwabnym krawatem i czesanymi w tył włosami pasowałyby do galerii, nie do przytulnego mieszkanka, po którym na co dzień biegała dwójka dzieci. W czasie gdy mówiła, pozwolił sobie poluzować krawat, rozpiąć najwyższe dwa guziki koszuli i ułożył nieco wygodniej, tak, aby i ona dostrzegła, że czuł się komfortowo w jej towarzystwie, a przynajmniej to chciał, by myślała.
— Nie jesteś frajerem — zaśmiał się krótko, wyraźnie zauroczony tym stwierdzeniem, gdyż niewiele wspólnego miało ono z rzeczywistością. — Jesteś ofiarą, a twój maż jest potworem — plotki o tym, że został przypadkowo zakażony, nie wystarczyły. Tak długo, jak długo społeczeństwo będzie brzydzić się wargami, tak długo nim pozostanie. Sam Wahlberg niewiele nienawiści miał w sobie do podobnych ras. Liczyło się, jak wiele można na nich zarobić… Czy więc w jego podziemiach przebywały niksy, huldry czy zmiennokształtni? Oficjalnie rzecz jasna nie, nie istnieli tak samo, jak to miejsce. — Świat dowie się tylko o tym, o czym mu powiesz — mruknął, po raz kolejny przypominając kobiecie, że ma prawo żonglować faktami wedle własnego uznania, niezależnie od tego, jakie one były. Oczywiście, wyciągana na światło dzienne prywatność była dla Olafa czymś więcej niż dramatem, sam nigdy by sobie nie to nie pozwolił, skutecznie zamykając Lykke usta w sprawie Besettelse, gdy sąd orzekał o ich rozwodzie. Zbyt wiele miał do stracenia, a ona głupia nie potrafiła z tego skorzystać.
Obserwował, jak kobieta po raz kolejny sięga po kieliszek i przechyla go do ust bez zastanowienia, sam powstrzymując się przed podobnym ruchem, próbując na chwilę dłużej zachować świadomość. Bez zawahania się jednak, od razu chwycił butelkę i podał jej kolejny pełny kieliszek, tym samym swój również przechylając razem z nią do ust, aby myślała, ze goni jej tempo. — Wypijmy za to — uśmiechnął się nieco szerzej, rozluźniony, mniej skupiony i spięty.
— Święty spokój i jego wkurwienie nie będzie szło w parze — roześmiał się, doskonale przypominając sobie wszystko to, co robiła Lykke i jaki dziś miała na niego wpływ, pomimo rozwodu pozostając gościem jego domu, chodząc w jego szlafroku i bezczelnie pchając się do poukładanego życia. Wszystko dlatego, że zbyt mogła zagrozić, zwłaszcza, tam, gdzie nie powinna.
Obserwowanie rudowłosej pani prosekutor, która na co dzień w garsonkach i z kubkiem kawy pokonywała kolejne sprawy, dzisiaj było wyjątkową rozrywką. Naturalne środowisko, nieco niespodziewane w przypadku kobiet takich jak ona, istniało jednak. Sam Olaf słuchał uważnie kolejny słuch, kiwając w zrozumieniu głową, lecz nie zamierzając proponować własnych rozwiązań. Konsekwencje tak długiego irytowania warga mogły być co najmniej tragiczne w skutkach, jednak przecież nie była zagrożona. Chyba? Człowiek o zniszczonej reputacji niewiele mógł w midgardzkim społeczeństwie, zwłaszcza wobec kobiety sukcesu z silnymi plecami. Jej niecne plany i snucia kompletnie zaskakiwały. Nie spodziewałby się podobnych, bo kimś, kogo zadaniem było przecież przyświecanie społeczeństwu. Szaleństwo, jakie teraz przejawiało się w szerokim uśmiechu, sprawiło, że przez chwilę Wahlberg zwątpił we własne osądy. Miał ją za delikatną, choć silną kobietę, którą łatwo mu będzie manipulować, aby przestrzec się przed atakiem na Besettelse, a tymczasem w ogniu jej oczu odnalazł coś dziwnego, coś nieprzyzwoitego...
— Nie jesteś złym człowiekiem, Annike — odpowiedział ze spokojem, nie odejmując spojrzenia z jej oczu, a następnie w typowo przyjacielskim geście, kładąc na jej ramieniu swoją dłoń i nieznacznie zaciskając na nim pace. — Jesteś sprawiedliwym człowiekiem, który zasłużył na dużo więcej dobrego, niż dostał, a teraz powinien mieć szansę, aby to sobie odebrać — to było oczywiste, nawet przed utratą reputacji, jej mąż nie był przyjemnym człowiekiem, zaszywając się w podziemiach Besettelse, gdy jeszcze mógł. Oczywiście hipokryzją byłoby go oskarżać o nieuczciwość, dlatego też Wahlberg milczał. Nie wiedział, na czym tak naprawdę zależy kobiecie mocniej. Na pieniądzach, na dzieciach, na jego nerwach, na własnej reputacji? Czy może miała sumienie?
Sumienie było dla przegranych.
Uśmiechnął się nieco łagodniej, zdejmując dłoń z barku gospodyni, aby ponownie chwycić butelkę wódki i wlać jej zawartość do kieliszków. — Coś siedzi ci w sercu, widzę to — wzrokiem zjechał nieco niżej na mostek kobiety, być może na sekundę zbyt długo, lecz zaraz potem powrócił do jej oczu. Był tu przecież przyjacielem, a ona niech mówi.
Nieznajomy
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:49
Ciężko było się nie zgodzić z poglądami jej towarzysza dotyczącymi jej aktualnego nazwiska. Czy jednak jej panieńska opcja była tą lepszą opcją? Trudno zdecydować. Z jednej strony nazwisko Tveter kiedyś było synonimem sukcesu. Rodzice Hansa ciężko na to zapierdalali, ale niestety nie udało się uchronić go od katastrofy. I nazwiska i Hansa. Jej wciąż obecna teściowa lubiła chwalić się swoim sukcesem wychowawczym, jakim był jej najdroższy syn. Annike zawsze sumiennie wysłuchiwała tych wywodów. Kiedyś z grzeczności, a teraz wszystko traktowała to jak jedną wielką przestrogę pod tytułem "Jak nie wychować dziecka na zasranego socjopatę". Jej teściowej zdecydowanie się nie udało. Jej się uda. Szkoda tylko, że Jäderholm wiązało się ściśle, może nawet nieco zbyt ściśle, z Gleipnirem. Jej ojciec i bracia poświęcili życie organizacji, która poza tym własnym hermetycznym gleipnirowym światkiem była niezwykle kontrowersyjna. A Annike była prosekutorem. Chciała stać tak daleko od słowa kontrowersyjna, jak to tylko możliwe, żeby ta kontrowersyjność nie wybuchła jej niespodziewanie w twarz. Kiedyś tego nie widziała, ale na szczęście miała w swoim otoczeniu wuja, który nie przebierał w słowach i mówił jej zawsze, jak życie wygląda z perspektywy kogoś, kto nie jest nią. I o ile nader profesjonalnie robiła listę grzechów i powinności osób trzecich, tak niezaprzeczalnie chwilami miała problemy ze spojrzeniem na swoje życie z perspektywy osoby trzeciej.
Dlatego też z nieskrywaną przyjemnością patrzyła na swojego gościa. Z uśmiechem przyjęła jego rozluźnienie krawatu, a nawet sekundę później wzniosła za to niemy toast. Cichy szum w głowie odłożył do snu wszystkie niepotrzebne myśli, które każdego dnia rozkładała na czynniki pierwsze, nadmiernie analizując absolutnie wszystko w swojej rudej głowie. Nie potrafiła przestać myśleć i choć nie brzmi to jak najgorsze przekleństwo świata, to często nim było.
- Widzisz, Olaf, to prawda. Jestem ofiarą bezkresnej głupoty dwudziestoparoletniej mnie, która myślała, że to mężczyzna dla mnie, bo wie gdzie włożyć i jak korzystać z małego Hansa - westchnęła ciężko i skrzywiła się na samo wspomnienie początków ich znajomości. Z solidnej perspektywy czasu wiedziała, że na tę nader pochopną decyzję zamążpójścia złożyło się wiele czynników i nie wszystkie były jej winą, ale jednak wiedziała, że skoro jej ojciec na to namawiał, to niestety wina jest po jej stronie.
- Tak naprawdę nie chcę, żeby świat widział we mnie ofiarę. Ofiara kojarzy się z czymś słabym, a ja nie jestem słaba. Nie mogę być postrzegana jako słaba. Nie chcę, żeby ludzie mówili: "Annike jest prosekutorem, zajebiście wyciągniemy Cię z tego raz-dwa, bo ją można łatwo ojebać". I tak każdy facet patrzy na mnie jak na taką babę, co nadaje się tylko do garów - skrzywiła się lekko słysząc, jak łaciński wokabularz wypływa na światło dzienne. Zwykle starała się tą multijęzyczność trzymać dla siebie, bo przecież, była jednostką wychowaną należycie. Co prawda wychowaną na łowczynię, więc strzela z łuku mniej więcej od momentu, w którym zaczęła chodzić, ale robiła to w ciszy i z adekwatnym do okazji słownictwem.
- Oto więc idealny przykład na to, że nie można mieć wszystkiego. Na chwilę obecną, tylko ze względu na potomstwo, będę musiała wybrać święty spokój. Możliwe, że nawet pokuszę się o użycie określenia "za porozumieniem stron", chociaż jestem tak daleko od porozumienia jak to tylko możliwe - kolejny kieliszek akwawitu wypełnił jej żołądek, a ona sama przyłożyła dłoń do ust, czując ich mrowienie. To już czas na przerwę w piciu. Oczywiście, że umknęło jej, że pan Wahlberg nie pił uczciwie razem z nią, ale nigdy nie posądzała go o uczciwość. Gdyby był uczciwy, to nie powiedziałaby mu jakiś czas temu jak spławić żonę, a zostawić majątek. Drgnęła kiedy poczuła na ramieniu ciężar jego dłoni. Spojrzała mu prosto w oczy, czując się dość żałośnie. Sprowadziła go tutaj tylko po to, żeby posłuchał, jak źle jest w jej świecie. Może jednak była ofiarą?
- Po prostu nie chcę przegrać. Nienawidzę przegrywać - przyznała głośno, bo nic więcej jej na sercu nie leżało. Z jednej strony bardzo chciała zamknąć za sobą rozdział bycia panią Tveter, a z drugiej strony bała się, że zamknięcie nie pójdzie zgodnie z jej planami. A to była najgorsza z możliwych opcji. A nie, zaraz. Na jej sercu leżało jeszcze to, że:
- Będę trzydziestoletnią rozwódką z dwójką dzieci. To brzmi jak recepta na brak seksu i samotność do grobowej deski. Zostanę sama, oddam się pracy i uschnę do końca. Tak, teraz to już wszystko... - sięgnęła sama po butelkę, napełniła oba kieliszki i wypiła jeszcze jeden, zanim powiedziała:
- Powiedz, że jestem jeszcze choć trochę atrakcyjna - czyżby zamierzała bawić się w uwodzenie? Powodzenia. Nie była w tym najlepsza na świecie, a jednak teraz próbowała być choć trochę dobra, bo patrzyła na niego spod rzęs z dość figlarnym (w swoim mniemaniu) uśmiechem.
Dlatego też z nieskrywaną przyjemnością patrzyła na swojego gościa. Z uśmiechem przyjęła jego rozluźnienie krawatu, a nawet sekundę później wzniosła za to niemy toast. Cichy szum w głowie odłożył do snu wszystkie niepotrzebne myśli, które każdego dnia rozkładała na czynniki pierwsze, nadmiernie analizując absolutnie wszystko w swojej rudej głowie. Nie potrafiła przestać myśleć i choć nie brzmi to jak najgorsze przekleństwo świata, to często nim było.
- Widzisz, Olaf, to prawda. Jestem ofiarą bezkresnej głupoty dwudziestoparoletniej mnie, która myślała, że to mężczyzna dla mnie, bo wie gdzie włożyć i jak korzystać z małego Hansa - westchnęła ciężko i skrzywiła się na samo wspomnienie początków ich znajomości. Z solidnej perspektywy czasu wiedziała, że na tę nader pochopną decyzję zamążpójścia złożyło się wiele czynników i nie wszystkie były jej winą, ale jednak wiedziała, że skoro jej ojciec na to namawiał, to niestety wina jest po jej stronie.
- Tak naprawdę nie chcę, żeby świat widział we mnie ofiarę. Ofiara kojarzy się z czymś słabym, a ja nie jestem słaba. Nie mogę być postrzegana jako słaba. Nie chcę, żeby ludzie mówili: "Annike jest prosekutorem, zajebiście wyciągniemy Cię z tego raz-dwa, bo ją można łatwo ojebać". I tak każdy facet patrzy na mnie jak na taką babę, co nadaje się tylko do garów - skrzywiła się lekko słysząc, jak łaciński wokabularz wypływa na światło dzienne. Zwykle starała się tą multijęzyczność trzymać dla siebie, bo przecież, była jednostką wychowaną należycie. Co prawda wychowaną na łowczynię, więc strzela z łuku mniej więcej od momentu, w którym zaczęła chodzić, ale robiła to w ciszy i z adekwatnym do okazji słownictwem.
- Oto więc idealny przykład na to, że nie można mieć wszystkiego. Na chwilę obecną, tylko ze względu na potomstwo, będę musiała wybrać święty spokój. Możliwe, że nawet pokuszę się o użycie określenia "za porozumieniem stron", chociaż jestem tak daleko od porozumienia jak to tylko możliwe - kolejny kieliszek akwawitu wypełnił jej żołądek, a ona sama przyłożyła dłoń do ust, czując ich mrowienie. To już czas na przerwę w piciu. Oczywiście, że umknęło jej, że pan Wahlberg nie pił uczciwie razem z nią, ale nigdy nie posądzała go o uczciwość. Gdyby był uczciwy, to nie powiedziałaby mu jakiś czas temu jak spławić żonę, a zostawić majątek. Drgnęła kiedy poczuła na ramieniu ciężar jego dłoni. Spojrzała mu prosto w oczy, czując się dość żałośnie. Sprowadziła go tutaj tylko po to, żeby posłuchał, jak źle jest w jej świecie. Może jednak była ofiarą?
- Po prostu nie chcę przegrać. Nienawidzę przegrywać - przyznała głośno, bo nic więcej jej na sercu nie leżało. Z jednej strony bardzo chciała zamknąć za sobą rozdział bycia panią Tveter, a z drugiej strony bała się, że zamknięcie nie pójdzie zgodnie z jej planami. A to była najgorsza z możliwych opcji. A nie, zaraz. Na jej sercu leżało jeszcze to, że:
- Będę trzydziestoletnią rozwódką z dwójką dzieci. To brzmi jak recepta na brak seksu i samotność do grobowej deski. Zostanę sama, oddam się pracy i uschnę do końca. Tak, teraz to już wszystko... - sięgnęła sama po butelkę, napełniła oba kieliszki i wypiła jeszcze jeden, zanim powiedziała:
- Powiedz, że jestem jeszcze choć trochę atrakcyjna - czyżby zamierzała bawić się w uwodzenie? Powodzenia. Nie była w tym najlepsza na świecie, a jednak teraz próbowała być choć trochę dobra, bo patrzyła na niego spod rzęs z dość figlarnym (w swoim mniemaniu) uśmiechem.
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:49
Każdy popełniał błędy, lecz miarą wielkości człowieka było to, jak się z nich rozlicza. Były błędy zamiecione pod dywan, które nigdy nie miały prawa ujrzeć światła dziennego i w jakich to sam Wahlberg się lubował. Były te, które całkowicie przekreślały karierę, reputacje, a w końcu też rodzinę czy mistyczną romantyczną miłość. Były błędy honorowe, za które karano śmiercią, albo wręcz przeciwnie, wynosili na piedestał. Jeśli ktoś się nie mylił, to był głupcem, bo nie dostrzegał, jak wygląda wokół niego świat. Pani Tveter za to doskonale zdawała sobie sprawę z własnej skazy i błazenady, w jaką jest wplątana, choć przecież sama – oczywiście w wyniku błędu – to przekleństwo na siebie sprowadziła. Nie oceniał, nie miało to teraz znaczenia. Jego była żona, której roztropnie otwarte usta i nienachalnie wąska talia wciąż mamiły mu w głowie, i tak zdążyła się już zadomowić przy jego boku, pozostając błędem, którym musiał się jeszcze zająć.
— Wybrałaś męża, bo... — zawahał się, próbując użyć słów najdelikatniejszych, choć jego towarzyszka nie szczędziła mu szczegółów. — Cię zaspokajał? — chociaż brew uniósł nieco wyżej, tak przecież nie oceniał, choć, gdyby tylko nie pełniła w społeczeństwie funkcji prosektora, mógłby przedstawić jej podziemia Besettelse, odnaleźć młodych i gotowych zaspokoić ją chłopców, których za nic nie wzięłaby za mężów. Widać Hans miał inne zalety, lecz o owe nie zamierzał pytać. — Nie oceniam cię, byłaś młoda — i głupia. — Nikt nie będzie cię z tego rozliczał, ale musisz zrozumieć, że tu nie ma innej roli niż ofiara i drapieżca, przynajmniej medialnie... Chcesz, aby to ciebie określano katem? — uśmiechnął się jeszcze, przekrzywiając głowę na bok, by chyba znał odpowiedź. — Nikt nie określi cię słabą, bo jego nikt nie określi silnym. On zostanie agresorem, dupkiem, wariatem, czy jakikolwiek przypiszesz mu akurat przydomek, a ty wzorem dla innych kobiet, pragnących wyrywać się z nieudanego małżeństwa z mężem tyranem — nie miał bladego pojęcia, jak wyglądała prawda, ale dzisiaj nie miało to żadnego znaczenia, bo po prostu miało być jej lepiej. — Wątpię, że patrząc na ciebie myślą o gotowaniu, choć na pewno przez umysł przebiega im słodycz... — uśmiechnął się jeszcze nieznacznie, specjalnie przedłużając ostatnie sylaby, aby te dobrze wybrzmiały w jego ustach, zakorzeniły się w jej głowie i dodały nieco pewności siebie, na którą przecież zasługiwała. Sam Wahlberg nie traktował kobiet jako pomywaczek, czy kucharek, choć zdecydowanie preferował mieć nad nimi kontrolę, zwłaszcza w sytuacji, w której były jego. W pięknych przedstawicielkach tej drugiej płci widział nie służbę, czy słabą osóbkę, a obiekt, który można było podziwiać i czerpać z niego niczym ze studni.
Przeliczając, co najlepiej mu się kalkuluje, gdzie widzi najwięcej korzyści i w jakim stanie pani Annike Tveter będzie mu najbardziej przydatną, umilkł na krótki moment, słuchając, jak mówi o porozumieniu stron. Takie rozwiązanie byłoby wygodne dla obydwu stron, ale postawiłoby ją w sytuacji, w której ktoś mógłby pomyśleć, czy przypadkiem nie ma niczego do ukrycia. Jeśli miała choćby nieświadomie pomagać Besettelse, tak jej reputacja musiała być nieskazitelna, a i to zbliżało się potężnymi krokami, skoro wciąż pozostawała żoną osoby, która renomę straciła. — Więc nie przegrywaj — odpowiedział prosto, tak jakby było to równie oczywiste, co zdanie opisujące kolor nieba, lecz zaraz potem wyjaśnił, co ma na myśli. — Porozumienie stron, to nie kompromis, tylko przegrana. Sąd przyzna prawa rodzicielskie obydwojgu — nic nie wiedział o prawie, ale znał się na rozwodzie. — Twój mąż będzie mógł ci odebrać dzieci, a skąd wiesz, czy kiedyś i to nie wpadnie mu do głowy — pokręcił głową w oznace, jakby przerażała go sama ta myśl. Dobry wujek Olaf Wahlberg, mający głęboko w poważaniu chłopców, wiedzący o nich tyle ile zapewniało mu dostęp do ich matki. Zamierzał jednak w umyśle kobiety zakorzenić wizję przerażającą, jakby miała ich stracić. W czasie gdy ona napełniała kieliszki wódki, dodał jeszcze: — Niech będzie drapieżcą, tyranem i okropieństwem tej ziemi, a ty bądź kobietą, która da nadzieje innym — karta ofiary nie miała już sensu. Na równi z nią uniósł kieliszek do ust, przechylając go i pozwalając by cierpki alkohol, rozlał się po podniebieniu, a potem spłynął gardłem w dół. Chociaż pił znacznie mniej, odpuszczając co i rusz kolejkę, aby nie dotrzymywać jej kroku, bo choć twierdziła, że planuje go spić, tak obydwoje wiedzieli, że tak naprawdę chciała upić samą siebie, tak Olaf czuł wpływ wódki na własny organizm, odprężający się w tej domowej atmosferze, do której nie był przyzwyczajony nawet trochę.
Krótki jej uśmiech, nieco figlarny, pokryty setką piegów i nieokazywaną rozpaczą, zapewne skrytą w równie rudym co jej włosy sercu, dawał do zrozumienia, że nie został zaproszony tu bez powodu. Sam lekko zmrużył oczy, dopatrując się wyraźnego znaku i oto dostał go sekundy później, w krótkim pytaniu, które właściwie pytaniem nie było, a czymś na rodzaj prośby. W tym był dobry, powabnych spojrzeniach, wymianie dotyków, czułych słowach...
— Jesteś atrakcyjną kobietą, która wyraźnie nie wierzy we własne możliwości — przyjacielski ton ustępował, gdy ten chętniej bawiący się i roześmiany, przejmował usta Olafa. — Chodź ze mną — sam wstał z kanapy, a następnie podając jej dłoń, niemal pociągnął za sobą do najbliższego lustra ukazującego całą sylwetkę, nie pozwalając nawet na moment przerwać kroku, choćby kręciło jej się w głowie. Tam ustawił ją przodem do jej odbicia, a sam ustawił się z tyłu, znacznie wyższy, wystając ponad kobietę głową, a następnie jej rozpuszczone włosy, które opadały miękko na ramiona, przesunął do tyłu na plecy, aby dokładnie widziała swoją twarz. Stał blisko, zbyt blisko, aby mówić o przyjacielskim dystansie, a jednak nie dotykał jej bardziej, choć długie palce na moment musnęły kark, gdy miedziane włosy układał za jej barki.
— Spójrz na siebie, tylko patrz uważnie — w lustrze wzrokiem omiótł całą jej sylwetkę, moment dłużej zawieszając na biodrach, potem w talii, a potem na biuście, aby powrócić do jej czekoladowych oczu. — Jesteś zjawiskowa... — nachylił się niżej, szepcząc wprost do jej ucha, ciepłym oddechem muskając jego płatek.
— Wybrałaś męża, bo... — zawahał się, próbując użyć słów najdelikatniejszych, choć jego towarzyszka nie szczędziła mu szczegółów. — Cię zaspokajał? — chociaż brew uniósł nieco wyżej, tak przecież nie oceniał, choć, gdyby tylko nie pełniła w społeczeństwie funkcji prosektora, mógłby przedstawić jej podziemia Besettelse, odnaleźć młodych i gotowych zaspokoić ją chłopców, których za nic nie wzięłaby za mężów. Widać Hans miał inne zalety, lecz o owe nie zamierzał pytać. — Nie oceniam cię, byłaś młoda — i głupia. — Nikt nie będzie cię z tego rozliczał, ale musisz zrozumieć, że tu nie ma innej roli niż ofiara i drapieżca, przynajmniej medialnie... Chcesz, aby to ciebie określano katem? — uśmiechnął się jeszcze, przekrzywiając głowę na bok, by chyba znał odpowiedź. — Nikt nie określi cię słabą, bo jego nikt nie określi silnym. On zostanie agresorem, dupkiem, wariatem, czy jakikolwiek przypiszesz mu akurat przydomek, a ty wzorem dla innych kobiet, pragnących wyrywać się z nieudanego małżeństwa z mężem tyranem — nie miał bladego pojęcia, jak wyglądała prawda, ale dzisiaj nie miało to żadnego znaczenia, bo po prostu miało być jej lepiej. — Wątpię, że patrząc na ciebie myślą o gotowaniu, choć na pewno przez umysł przebiega im słodycz... — uśmiechnął się jeszcze nieznacznie, specjalnie przedłużając ostatnie sylaby, aby te dobrze wybrzmiały w jego ustach, zakorzeniły się w jej głowie i dodały nieco pewności siebie, na którą przecież zasługiwała. Sam Wahlberg nie traktował kobiet jako pomywaczek, czy kucharek, choć zdecydowanie preferował mieć nad nimi kontrolę, zwłaszcza w sytuacji, w której były jego. W pięknych przedstawicielkach tej drugiej płci widział nie służbę, czy słabą osóbkę, a obiekt, który można było podziwiać i czerpać z niego niczym ze studni.
Przeliczając, co najlepiej mu się kalkuluje, gdzie widzi najwięcej korzyści i w jakim stanie pani Annike Tveter będzie mu najbardziej przydatną, umilkł na krótki moment, słuchając, jak mówi o porozumieniu stron. Takie rozwiązanie byłoby wygodne dla obydwu stron, ale postawiłoby ją w sytuacji, w której ktoś mógłby pomyśleć, czy przypadkiem nie ma niczego do ukrycia. Jeśli miała choćby nieświadomie pomagać Besettelse, tak jej reputacja musiała być nieskazitelna, a i to zbliżało się potężnymi krokami, skoro wciąż pozostawała żoną osoby, która renomę straciła. — Więc nie przegrywaj — odpowiedział prosto, tak jakby było to równie oczywiste, co zdanie opisujące kolor nieba, lecz zaraz potem wyjaśnił, co ma na myśli. — Porozumienie stron, to nie kompromis, tylko przegrana. Sąd przyzna prawa rodzicielskie obydwojgu — nic nie wiedział o prawie, ale znał się na rozwodzie. — Twój mąż będzie mógł ci odebrać dzieci, a skąd wiesz, czy kiedyś i to nie wpadnie mu do głowy — pokręcił głową w oznace, jakby przerażała go sama ta myśl. Dobry wujek Olaf Wahlberg, mający głęboko w poważaniu chłopców, wiedzący o nich tyle ile zapewniało mu dostęp do ich matki. Zamierzał jednak w umyśle kobiety zakorzenić wizję przerażającą, jakby miała ich stracić. W czasie gdy ona napełniała kieliszki wódki, dodał jeszcze: — Niech będzie drapieżcą, tyranem i okropieństwem tej ziemi, a ty bądź kobietą, która da nadzieje innym — karta ofiary nie miała już sensu. Na równi z nią uniósł kieliszek do ust, przechylając go i pozwalając by cierpki alkohol, rozlał się po podniebieniu, a potem spłynął gardłem w dół. Chociaż pił znacznie mniej, odpuszczając co i rusz kolejkę, aby nie dotrzymywać jej kroku, bo choć twierdziła, że planuje go spić, tak obydwoje wiedzieli, że tak naprawdę chciała upić samą siebie, tak Olaf czuł wpływ wódki na własny organizm, odprężający się w tej domowej atmosferze, do której nie był przyzwyczajony nawet trochę.
Krótki jej uśmiech, nieco figlarny, pokryty setką piegów i nieokazywaną rozpaczą, zapewne skrytą w równie rudym co jej włosy sercu, dawał do zrozumienia, że nie został zaproszony tu bez powodu. Sam lekko zmrużył oczy, dopatrując się wyraźnego znaku i oto dostał go sekundy później, w krótkim pytaniu, które właściwie pytaniem nie było, a czymś na rodzaj prośby. W tym był dobry, powabnych spojrzeniach, wymianie dotyków, czułych słowach...
— Jesteś atrakcyjną kobietą, która wyraźnie nie wierzy we własne możliwości — przyjacielski ton ustępował, gdy ten chętniej bawiący się i roześmiany, przejmował usta Olafa. — Chodź ze mną — sam wstał z kanapy, a następnie podając jej dłoń, niemal pociągnął za sobą do najbliższego lustra ukazującego całą sylwetkę, nie pozwalając nawet na moment przerwać kroku, choćby kręciło jej się w głowie. Tam ustawił ją przodem do jej odbicia, a sam ustawił się z tyłu, znacznie wyższy, wystając ponad kobietę głową, a następnie jej rozpuszczone włosy, które opadały miękko na ramiona, przesunął do tyłu na plecy, aby dokładnie widziała swoją twarz. Stał blisko, zbyt blisko, aby mówić o przyjacielskim dystansie, a jednak nie dotykał jej bardziej, choć długie palce na moment musnęły kark, gdy miedziane włosy układał za jej barki.
— Spójrz na siebie, tylko patrz uważnie — w lustrze wzrokiem omiótł całą jej sylwetkę, moment dłużej zawieszając na biodrach, potem w talii, a potem na biuście, aby powrócić do jej czekoladowych oczu. — Jesteś zjawiskowa... — nachylił się niżej, szepcząc wprost do jej ucha, ciepłym oddechem muskając jego płatek.
Nieznajomy
Re: 06.12.2000 – Salon – Nieznajomy: A. Tveter & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:49
Jego słowa były jak jeden wielki plaster, który miał za zadanie skleić jej nieco potrzaskaną pewność siebie. Nigdy nie grzeszyła pychą przed obliczem pana Tvetera. On zawsze wzbudzał w niej pokorę, której nie potrafiła wzbudzić cała reszta świata. Może to właśnie to ją też do niego aż tak przyciągnęło? Lubiła być onieśmielona. Lubiła poddawać się męskiej woli. Naginać do oczekiwań. Musiał je jednak stawiać ktoś odpowiednio silny, żeby zdecydowała się grać w tę grę. Na sali sądowej była gotowa wejść w szranki z samym Odynem, by wyrwać swoje, ale prywatnie była dość przyjazną duszą. I teraz ta przyjazna dusza potrzebowała usłyszeć kilka ciepłych słów pod swoim adresem. Kilka komplementów od mężczyzny równie silnego co tajemniczego. Prawdę mówiąc, nie oczekiwała od niego niczego więcej niż godziwego towarzystwa, kiedy skrobała tę enigmatyczną wiadomość czarnym atramentem. Wszelkie porady, komplementy i pełne uznania spojrzenia były niespodziewaną nagrodą, na którą najwyraźniej sobie zasłużyła.
Nikt nie określi cię słabą, bo jego nikt nie określi silnym.
Pokiwała głową, nie mogąc się nadziwić w celność tego określenia. Jej mąż był łajzą. Słabą łajzą, która nie potrafiła odnaleźć się w rzeczywistości. Dlatego on ciągle uciekał. Wiecznie pełnił dyżury, o które nikt go nie prosił. Ratował cudze życia, ponieważ nie potrafił zapanować nad własnym. Nie potrafił przeżyć danych mu dni godziwie. Był niczym wrak człowieka, pielęgnujący zniszczenia nie dopuszczając do ich konserwacji. Dla postronnych oczu miał wszystko: pieniądze, pracę, rodzinę. Tak naprawdę nie miał nic bez krzty optymizmu, która pozwalałaby mu się cieszyć z tego co ma.
Annike lubiła się cieszyć. Lubiła doceniać otaczającą ją codzienność, każdy dzień witając uśmiechem. Lubiła doceniać te chwile, kiedy razem z dziećmi leżała w niedzielny poranek na dywanie i słuchała ich opowieści o minionym tygodniu. Lubiła być sobie wdzięczną za to, że jest kimś więcej niż córką łowcy i że sama nie jest na wiecznym polowaniu, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ona i Hans od początku nie mieli szans. Czas więc zakończyć z godnością to, co nigdy nie powinno się rozpocząć.
- Dzięki Olaf, jesteś królem rozwodowej motywacji - wygięła swoje wargi w szczerym uśmiechu, albowiem naprawdę doceniała tę garść życiowej mądrości, którą jej właśnie ofiarował. Spojrzała na całą tę sytuację z boku, jego oczami i zdała sobie sprawę z tego, że nie jest tak źle jak jej się początkowo wydawało. Może to słowa towarzysza, a może nadmiar akavitu w organizmie, jednak była gotowa na konfrontację bez przyjmowania do wiadomości opcji porażki. Musiała wygrać, a wygrana wydawała się być na wyciągnięcie ręki. Musiała walczyć o siebie, chłopców i reputację, na którą od dawna pracowała.
Z zaciekawieniem obserwowała, jak wstaje i podaje jej rękę. Zawahała się na sekundę, jednak dała się doprowadzić do przedpokoju przed lustro sięgające od sufitu do podłogi, za którym ukryta była szafa. Drgnęła, czując jego dotyk na swojej skórze i przymknęła na chwilę powieki. Zaraz jednak posłuchała jego polecenia. Patrzyła na swoje odbicie. Widziała też jego. Blisko swojego ciała, bliżej niżby wypadało. Wystarczająco blisko, by czuć na skórze jego oddech. Jej wzrok podążył za jego wzrokiem, a ona sama mimowolnie wyprostowała się bardziej, wypinając do przodu biust. Komplement Olafa wyrezonował w całym jej ciele. Poczuła, jak coś drgnęło delikatnie w jej żołądku, serce nabrało tempa, a w brzuchu zrobiło się przyjemnie ciepło. Powoli obróciła się, by spojrzeć mu prosto w oczy. Szukała w nich przez dwie sekundy przyzwolenia i kiedy nie odsunął się, ostrożnie przywarła swoimi wargami do jego warg. Początkowo niepewnie jej usta eksplorowały nowy teren, jednak kiedy ten manewr nie spotkał się z odrzuceniem, zaczęła być bardziej śmiała. Bardziej wygłodniała. Jej dłonie szukały już guzików jego koszuli, a jedna z nóg powędrowała do góry, by oprzeć się na jego biodrze. Jej intencje były czyste. Chciała tylko i wyłącznie dobrej zabawy. Niezaprzeczalnie pan Wahlberg był odpowiednią osobą do tej gry. Wiedziała to w chwili, kiedy poczuła, że nie tylko ona ma ochotę na to tymczasowe zaciskanie więzi.
-Sypialnia - to nie było zaproszenie, to było polecenie. Kiwnęła nawet głową, żeby wskazać mu cel, który znajdował się tuż za jego plecami. I już czuła jak z łatwością ją podnosi, by przenieść ją nie tylko do pomieszczenia obok, ale do krainy zmysłów, w której nie gościła od dawna.
Annike i Olaf z tematu
Nikt nie określi cię słabą, bo jego nikt nie określi silnym.
Pokiwała głową, nie mogąc się nadziwić w celność tego określenia. Jej mąż był łajzą. Słabą łajzą, która nie potrafiła odnaleźć się w rzeczywistości. Dlatego on ciągle uciekał. Wiecznie pełnił dyżury, o które nikt go nie prosił. Ratował cudze życia, ponieważ nie potrafił zapanować nad własnym. Nie potrafił przeżyć danych mu dni godziwie. Był niczym wrak człowieka, pielęgnujący zniszczenia nie dopuszczając do ich konserwacji. Dla postronnych oczu miał wszystko: pieniądze, pracę, rodzinę. Tak naprawdę nie miał nic bez krzty optymizmu, która pozwalałaby mu się cieszyć z tego co ma.
Annike lubiła się cieszyć. Lubiła doceniać otaczającą ją codzienność, każdy dzień witając uśmiechem. Lubiła doceniać te chwile, kiedy razem z dziećmi leżała w niedzielny poranek na dywanie i słuchała ich opowieści o minionym tygodniu. Lubiła być sobie wdzięczną za to, że jest kimś więcej niż córką łowcy i że sama nie jest na wiecznym polowaniu, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ona i Hans od początku nie mieli szans. Czas więc zakończyć z godnością to, co nigdy nie powinno się rozpocząć.
- Dzięki Olaf, jesteś królem rozwodowej motywacji - wygięła swoje wargi w szczerym uśmiechu, albowiem naprawdę doceniała tę garść życiowej mądrości, którą jej właśnie ofiarował. Spojrzała na całą tę sytuację z boku, jego oczami i zdała sobie sprawę z tego, że nie jest tak źle jak jej się początkowo wydawało. Może to słowa towarzysza, a może nadmiar akavitu w organizmie, jednak była gotowa na konfrontację bez przyjmowania do wiadomości opcji porażki. Musiała wygrać, a wygrana wydawała się być na wyciągnięcie ręki. Musiała walczyć o siebie, chłopców i reputację, na którą od dawna pracowała.
Z zaciekawieniem obserwowała, jak wstaje i podaje jej rękę. Zawahała się na sekundę, jednak dała się doprowadzić do przedpokoju przed lustro sięgające od sufitu do podłogi, za którym ukryta była szafa. Drgnęła, czując jego dotyk na swojej skórze i przymknęła na chwilę powieki. Zaraz jednak posłuchała jego polecenia. Patrzyła na swoje odbicie. Widziała też jego. Blisko swojego ciała, bliżej niżby wypadało. Wystarczająco blisko, by czuć na skórze jego oddech. Jej wzrok podążył za jego wzrokiem, a ona sama mimowolnie wyprostowała się bardziej, wypinając do przodu biust. Komplement Olafa wyrezonował w całym jej ciele. Poczuła, jak coś drgnęło delikatnie w jej żołądku, serce nabrało tempa, a w brzuchu zrobiło się przyjemnie ciepło. Powoli obróciła się, by spojrzeć mu prosto w oczy. Szukała w nich przez dwie sekundy przyzwolenia i kiedy nie odsunął się, ostrożnie przywarła swoimi wargami do jego warg. Początkowo niepewnie jej usta eksplorowały nowy teren, jednak kiedy ten manewr nie spotkał się z odrzuceniem, zaczęła być bardziej śmiała. Bardziej wygłodniała. Jej dłonie szukały już guzików jego koszuli, a jedna z nóg powędrowała do góry, by oprzeć się na jego biodrze. Jej intencje były czyste. Chciała tylko i wyłącznie dobrej zabawy. Niezaprzeczalnie pan Wahlberg był odpowiednią osobą do tej gry. Wiedziała to w chwili, kiedy poczuła, że nie tylko ona ma ochotę na to tymczasowe zaciskanie więzi.
-Sypialnia - to nie było zaproszenie, to było polecenie. Kiwnęła nawet głową, żeby wskazać mu cel, który znajdował się tuż za jego plecami. I już czuła jak z łatwością ją podnosi, by przenieść ją nie tylko do pomieszczenia obok, ale do krainy zmysłów, w której nie gościła od dawna.
Annike i Olaf z tematu