:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:26
25.11.2000
Skłamałby, mówiąc, że to spotkanie było mu na rękę. Zbliżał się koniec miesiąca, koniec roku. Zaraz miał nadejść Jul, a wraz z nim kolejne wydatki. Sama kwestia sal, odpowiedniego nastroju, jakiego oczekiwali klienci, była kosztowna i wysoce niezbędna. A jednak nie mógłby pozbawić się okazji takiej jak ta. Odmawiał wielu kobietom, którym zdawało się, że są wystarczające, aby zasilić szeregi Besetellse, jednak mężczyźni... Ci byli znacznie rzadsi. Niestety, często wynikało to z ich charakterów, braku posłuszeństwa wobec klientów, a nawet pruderyjności. Sam Wahlberg nie gustował w takich, w damskich dziwkach zresztą też nie gustował. Był jednak wystarczająco ciekawy, aby zgodzić się na spotkanie. Znajomy polecił tego człowieka, tak więc zwykła ciekawość wymagała, aby rozmowa się odbyła.
— Panie Bakken, dzień dobry — wstał z własnego fotela, podchodząc bliżej gościa, a następnie wyciągając w jego stronę dłoń, aby ją uścisnąć, tak jak nakazywały konwenanse i kultura osobista. — Mogę zaproponować herbaty? — powtarzalny schemat wszedł już w nawyk, a więc nie czekając nawet na odpowiedź, Olaf swoje kroki skierował bezpośrednio do stojącego pod oknem stoliczka, na którym przygotował dwie filiżanki, a następnie mieszanki ziół w drobnych sakiewkach w nich umieszczonych, zalał wrzątkiem, niosąc bez trzęsących się rąk w stronę własnego biurka i miejsca, na którym powinien był zasiąść jego dzisiejszy gość. — Miał pan już szansę zwiedzić galerię? — spytał, wyraźnie zainteresowany na ile gość zdążył się przygotować, a następnie zasiadł naprzeciwko, dżentelmeńskim uśmiechem obdarzając towarzysza.
— Nie chciałbym marnować pana czasu i wierzę, że i pan nie zmarnuje mojego, tak więc... Co pana do mnie sprowadza? Skąd ta decyzja? — pierwszy łyk gorącego naparu spłynął po jego gardle w dół, mieszając się z krwią, która od kilku dni wciąż buzowała, po jednym z o dziwo krótszych, ataków bólączki, z jakim przyszło mu się do tego pory mierzyć. To teraz jednak nie miało znaczenia. Znacznie ważniejszy był biznes, jak zwykle zresztą. W tle grał gramofon, a klasyczna symfonia umilała czas, gdy do okien dobijał się deszcz, brudny i zimny, ale jednak swój. Te wpuszczały do środka chłodne białe światło. Oh, w zimie zawsze było więcej gości spragnionych ciepła miękkich ud.
Nieznajomy
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:26
Nie było nic przyjemniejszego niż ubieganie się o pracę. Można było myśleć, że w profesji, którą się trudnił, nie trzeba było specjalnie się starać, jednak Ramon miał wymagania. Nie chciał pracować w pierwszym lepszym przybytku. Było to dyktowane oczywiście chęcią czucia się bezpiecznym, bo zawód nie należał do spokojnych albo też Bakken miał zbyt wysokie mniemanie o sobie i jego otoczenie musiało temu sprostać. O Besettelese słyszał wiele różnych opowieści i to co zdążył usłyszeć wprawiło go w prawdziwie zainteresowanie. Nie często zdarzało się, żeby Ramon zapałał do czegoś fascynacją, bo wiele już w swoim życiu widział i przeżył. Galeria sztuki wydawała mu się jednak miejscem idealnym dla niego.
Nie denerwował się spotkaniem. Oczywiście potrzebował pieniędzy i ogólnie swojego miejsca, ale rozmowa ta służyła mu również po to, by mógł wybadać teren. Można powiedzieć, że prowadził swoją własną audycję, próbując sprawdzić, czy mężczyzna z którym przyszło mu rozmawiać, nada się na jego szefa. Można powiedzieć, że Ramon pojawił się tutaj z błędnym przekonaniem dostania pracy. Tego bowiem nie mógł być pewien i chociaż mógł w każdej chwili użyć hipnozy albo odbywać taką rozmowę przybierając inne wyglądy tylko po to, by zagwarantować sobie posadę, to jednak nie chciał się uciekać do tak tanich chwytów i zależało mu na czystej i przyjemnej karcie z mężczyzną, który hipotetycznie może stać się jego pracodawcą.
– Witam, dziękuję – przywitał się, ściskając wyciągniętą dłoń, odpowiadając również, nieco wymijająco, na pytanie o herbatę. Pozwolił mężczyźnie zdecydować o losach herbaty. Gesty mężczyzny były wyuczone. Ramon od razu dostrzegł w nich pewnego rodzaju mechanizm. Dobrze znał się na ludziach, potrafił z nich czytać jak z otwartych ksiąg, ale nie był też głupi i domyślił się dość szybko, że nie jest pierwszą i ostatnią osobą, której zatrudnienie leżało w dłoniach ciemnowłosego. Swoje kroki szybko skierował w stronę biurka, przy którym usiadł na krześle. Stamtąd obserwował mężczyznę, jak ten zmierza w kierunku niewielkiego stolika, by tam móc zająć się herbatą.
– Oczywiście, zdążyłem zobaczyć wszystko, co chciałem – odpowiedział, chociaż w tym miejscu na pewno znajdowało się jeszcze wiele innych pomieszczeń i rzeczy, które chciał zobaczyć. – Szukam nowych doświadczeń, a tych, które tu oferujecie nie dostanę nigdzie indziej. Poza tym wydaje mi się, że dobrze tu pasuję – odpowiedział żywo i z wyraźnym, chociaż nieprzesadzonym zainteresowaniem. Nie miał pojęcia czy mężczyzna wiedział o jego zdolności do zmiany wyglądu. Oczywistym było, że ze swoją umiejętnością pasował idealnie do zmieniających się pokoi.
Nie denerwował się spotkaniem. Oczywiście potrzebował pieniędzy i ogólnie swojego miejsca, ale rozmowa ta służyła mu również po to, by mógł wybadać teren. Można powiedzieć, że prowadził swoją własną audycję, próbując sprawdzić, czy mężczyzna z którym przyszło mu rozmawiać, nada się na jego szefa. Można powiedzieć, że Ramon pojawił się tutaj z błędnym przekonaniem dostania pracy. Tego bowiem nie mógł być pewien i chociaż mógł w każdej chwili użyć hipnozy albo odbywać taką rozmowę przybierając inne wyglądy tylko po to, by zagwarantować sobie posadę, to jednak nie chciał się uciekać do tak tanich chwytów i zależało mu na czystej i przyjemnej karcie z mężczyzną, który hipotetycznie może stać się jego pracodawcą.
– Witam, dziękuję – przywitał się, ściskając wyciągniętą dłoń, odpowiadając również, nieco wymijająco, na pytanie o herbatę. Pozwolił mężczyźnie zdecydować o losach herbaty. Gesty mężczyzny były wyuczone. Ramon od razu dostrzegł w nich pewnego rodzaju mechanizm. Dobrze znał się na ludziach, potrafił z nich czytać jak z otwartych ksiąg, ale nie był też głupi i domyślił się dość szybko, że nie jest pierwszą i ostatnią osobą, której zatrudnienie leżało w dłoniach ciemnowłosego. Swoje kroki szybko skierował w stronę biurka, przy którym usiadł na krześle. Stamtąd obserwował mężczyznę, jak ten zmierza w kierunku niewielkiego stolika, by tam móc zająć się herbatą.
– Oczywiście, zdążyłem zobaczyć wszystko, co chciałem – odpowiedział, chociaż w tym miejscu na pewno znajdowało się jeszcze wiele innych pomieszczeń i rzeczy, które chciał zobaczyć. – Szukam nowych doświadczeń, a tych, które tu oferujecie nie dostanę nigdzie indziej. Poza tym wydaje mi się, że dobrze tu pasuję – odpowiedział żywo i z wyraźnym, chociaż nieprzesadzonym zainteresowaniem. Nie miał pojęcia czy mężczyzna wiedział o jego zdolności do zmiany wyglądu. Oczywistym było, że ze swoją umiejętnością pasował idealnie do zmieniających się pokoi.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:26
Mężczyzna przekraczający progi jego gabinetu wydał się pewny siebie, na co oczywiście Olaf nie zamierzał reagować, bo i jego celem nie było sprowadzenie go do parteru, a, co najwyżej, upewnienie się w intencjach. Kierując kroki do stolika, bez problemu odwrócił się plecami, nie widział przecież w nim wroga, nie tutaj, nie u siebie, nie w tym miejscu, w którym czuł się niczym pan na włościach, bo przecież panem na włościach był.
Wahlberg wyprostował plecy, opierając się o duże skórzane krzesło, przy którym ostatnio spędzał może zbyt mało czasu. Ciemne brwi uniosły się w wyraźnym rozbawieniu na kolejne słowa. Pan Bakken wyraźnie zdawał się być przekonany o swej wartości. To dobrze, pewność siebie czyniła kurtyzany silnymi. To dzięki niej jego pracownicy decydowali o doznaniach klientów, choć postronnemu widzowi wydawać by się mogło, że jest zupełnie odwrotnie.
— Ciekawe spostrzeżenie — Olaf odparł, następnie chwytając na ucho filiżanki, która unoszona wolno do ust roztaczała wokół siebie woń naparu. — Galeria sztuki wymaga wiele, i wiele daje, ale w swoje progi przyjmuje jedynie tych, którym bliskie są jej wartości. Ale o tym jeszcze przyjdzie nam się przekonać, prawda? — w tym momencie wziął łyk herbaty, kącikiem ust uśmiechając się nieco cynicznie. Besetellse zapewniało najwyższe bezpieczeństwo, najlepsze warunki, a także posiadało doskonałą renomę. Dzięki latom doświadczenia szkarłat sal został owiany już tak wielką tajemnicą, ale co ciekawe także reputacją, że kolejne łapówki wręczane w dłonie Kruczej Straży i polityków zdawały się być zaledwie formalnością.
— Proszę opowiedzieć mi o swoim doświadczeniu. O tym, w jaki sposób pan pracuje i wśród jakiej klienteli się obraca. Interesuje mnie też wykształcenie — nie był służbistą, ale jego ton był zimniejszy, bardziej zdystansowany, a przede wszystkim mniej otwarty, niż w przypadku przyjacielskiej rozmowy. Głównie dlatego, że ta dotyczyła interesów, złotych monet, które skrywały się teraz w bankach, skarbcach i sakiewkach, a te miały dla Wahlberga najwyższe znaczenie. Fakt, że siedział teraz przy ciężkim dębowym biurku, że ściany zdobiły drogie dzieła sztuki, a on sam miał na sobie ręcznie szytą marynarkę od najlepszych krawców, stanowiły o tym, że mu się udało. Do tego potrzebował odpowiednich pracowników, aby móc wyciskać z nich czas i energię, w zamian za pieniądze i status społeczny znacznie wyższy niż przeciętnej dziwki. Nawet męskiej. Ramon Bakken bez wątpienia miał godną tego miejsca urodę, ale to ładna buzia to nie wszystko, nie w Besetellse, nie pośród najbardziej wymagających klientów.
Wahlberg wyprostował plecy, opierając się o duże skórzane krzesło, przy którym ostatnio spędzał może zbyt mało czasu. Ciemne brwi uniosły się w wyraźnym rozbawieniu na kolejne słowa. Pan Bakken wyraźnie zdawał się być przekonany o swej wartości. To dobrze, pewność siebie czyniła kurtyzany silnymi. To dzięki niej jego pracownicy decydowali o doznaniach klientów, choć postronnemu widzowi wydawać by się mogło, że jest zupełnie odwrotnie.
— Ciekawe spostrzeżenie — Olaf odparł, następnie chwytając na ucho filiżanki, która unoszona wolno do ust roztaczała wokół siebie woń naparu. — Galeria sztuki wymaga wiele, i wiele daje, ale w swoje progi przyjmuje jedynie tych, którym bliskie są jej wartości. Ale o tym jeszcze przyjdzie nam się przekonać, prawda? — w tym momencie wziął łyk herbaty, kącikiem ust uśmiechając się nieco cynicznie. Besetellse zapewniało najwyższe bezpieczeństwo, najlepsze warunki, a także posiadało doskonałą renomę. Dzięki latom doświadczenia szkarłat sal został owiany już tak wielką tajemnicą, ale co ciekawe także reputacją, że kolejne łapówki wręczane w dłonie Kruczej Straży i polityków zdawały się być zaledwie formalnością.
— Proszę opowiedzieć mi o swoim doświadczeniu. O tym, w jaki sposób pan pracuje i wśród jakiej klienteli się obraca. Interesuje mnie też wykształcenie — nie był służbistą, ale jego ton był zimniejszy, bardziej zdystansowany, a przede wszystkim mniej otwarty, niż w przypadku przyjacielskiej rozmowy. Głównie dlatego, że ta dotyczyła interesów, złotych monet, które skrywały się teraz w bankach, skarbcach i sakiewkach, a te miały dla Wahlberga najwyższe znaczenie. Fakt, że siedział teraz przy ciężkim dębowym biurku, że ściany zdobiły drogie dzieła sztuki, a on sam miał na sobie ręcznie szytą marynarkę od najlepszych krawców, stanowiły o tym, że mu się udało. Do tego potrzebował odpowiednich pracowników, aby móc wyciskać z nich czas i energię, w zamian za pieniądze i status społeczny znacznie wyższy niż przeciętnej dziwki. Nawet męskiej. Ramon Bakken bez wątpienia miał godną tego miejsca urodę, ale to ładna buzia to nie wszystko, nie w Besetellse, nie pośród najbardziej wymagających klientów.
Nieznajomy
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:27
Ramon był pewny siebie, pewnie nawet za bardzo, ale nie był tez głupi na tyle, by się z tym przesadnie odnosić. Wiedział, że są osoby, które niespecjalnie lubiły, gdy ktoś traktował ich z góry. Ramon miał dość specyficzny stosunek do swoich klientów, bo rzadko zdarzało się, żeby któregoś polubił. Większością skrycie gardził, nie mógł wyjść z podziwu, że ludzie, których stać na wydawanie pieniędzy na dziwki, nie mogli znaleźć szczęście w innych rzeczach. Pewnie wychodził na hipokrytę, bo przecież dzięki takim ludziom zarabiał na życie. Było to jednak zachowanie, które wpajała mu matka od dziecka, a on później pielęgnował.
– Nie mam wielu wymagań – skłamał, upijając kilka niewielkich łyków herbaty. Miał sporo wymagań, ale Besetellse większość z nich spełniała, a o pozostałych nie mógł nawet dyskutować. Mężczyzna, a którym rozmawiał, miał twardy charakter i chociaż teraz zachowywał się należycie, to Ramon doskonale zdawał sobie sprawę na to, że to teraz on musi się pokazać z jak najlepszej strony, więc jakiekolwiek próby siłowania się na charakter nie wchodziły w grę. – Zależy mi przede wszystkim na bezpieczeństwie, a wiem, że nigdzie indziej nie dostanę lepszego – powiedział, odkładając filiżankę na spodek, przekrzywiając ją w taki sposób, żeby jej ucho znajdowało się równolegle z krawędzią biurka. Temat ochrony w tym miejscu Ramon znał bardzo dobrze. Wiedział, że nic złego nie powinno go tu spotkać, a na osoby w jego profesji czyhało sporo niebezpieczeństw. Był to trudny zawód, zwłaszcza dla mężczyzn, którzy oferowali swoje usługi innym mężczyznom, bo nie zawsze było to mile widziane.
– Posiadam pewne umiejętności – zaczął odrobinę niepewnie, nie wiedząc jak przejść do sedna sprawy. Ziennokształtność nie była czymś, co było powszechnie akceptowane. Matka od dziecka wpajała mu pogląd, że osoby takie jak on nie powinny się rodzić, bo każdy przypadek w rodzinie sprawiał, że traciło się przyjaciół i zaufanie. Ramon nigdy nie miał z tą umiejętnością problemów, ale inni owszem. Nie miał zielonego pojęcia, jak może zostać odebrany tutaj. Przymknął na chwilę powieki, a po ich uniesieniu jego tęczówki nie były już niebieskie, a szmaragdowe. Nie była to drastyczna zmiana, ale wprawne oko powinno ją dostrzec. Tego triku nauczył się już dawno, bo jeśli ludzie źle na to reagowali, to szybko tłumaczył wszystko grą świateł. – Nigdy nie przyjmowałem byle kogo, byli to stali klienci, którzy dobrze płacili za moje usługi – powiedział. W końcu tylko dzięki niemu mogli dostać dokładnie tego, kogo chcieli. Przy odpowiedniej zapłacie, Ramon mógł stać się żoną bliskiego przyjaciela, którą chciało się posiąść albo kimś innym. Mógł zostać każdym i ograniczała go jedynie wyobraźnia jego lub jego klientów. – Nie mam wyższego wykształcenia, ale wśród moich byłych klientów byli zoolodzy, botanicy, łamacze klątw i stróże prawa, a żeby móc podtrzymać z nimi rozmowę musiałem się nauczyć kilku tematów. Nie jestem specjalistą, ale szybko się uczę – powiedział, uśmiechając się lekko. Oczywiście hipnoza w tym pomagała, zwłaszcza jak chciał wyciągnąć jakąś ciekawostkę od kogoś albo na pierwszym spotkaniu z kimś wypytać dokładnie, czym taki ktoś się interesuje, by na kolejne spotkanie być już w pełni przygotowanym.
– Nie mam wielu wymagań – skłamał, upijając kilka niewielkich łyków herbaty. Miał sporo wymagań, ale Besetellse większość z nich spełniała, a o pozostałych nie mógł nawet dyskutować. Mężczyzna, a którym rozmawiał, miał twardy charakter i chociaż teraz zachowywał się należycie, to Ramon doskonale zdawał sobie sprawę na to, że to teraz on musi się pokazać z jak najlepszej strony, więc jakiekolwiek próby siłowania się na charakter nie wchodziły w grę. – Zależy mi przede wszystkim na bezpieczeństwie, a wiem, że nigdzie indziej nie dostanę lepszego – powiedział, odkładając filiżankę na spodek, przekrzywiając ją w taki sposób, żeby jej ucho znajdowało się równolegle z krawędzią biurka. Temat ochrony w tym miejscu Ramon znał bardzo dobrze. Wiedział, że nic złego nie powinno go tu spotkać, a na osoby w jego profesji czyhało sporo niebezpieczeństw. Był to trudny zawód, zwłaszcza dla mężczyzn, którzy oferowali swoje usługi innym mężczyznom, bo nie zawsze było to mile widziane.
– Posiadam pewne umiejętności – zaczął odrobinę niepewnie, nie wiedząc jak przejść do sedna sprawy. Ziennokształtność nie była czymś, co było powszechnie akceptowane. Matka od dziecka wpajała mu pogląd, że osoby takie jak on nie powinny się rodzić, bo każdy przypadek w rodzinie sprawiał, że traciło się przyjaciół i zaufanie. Ramon nigdy nie miał z tą umiejętnością problemów, ale inni owszem. Nie miał zielonego pojęcia, jak może zostać odebrany tutaj. Przymknął na chwilę powieki, a po ich uniesieniu jego tęczówki nie były już niebieskie, a szmaragdowe. Nie była to drastyczna zmiana, ale wprawne oko powinno ją dostrzec. Tego triku nauczył się już dawno, bo jeśli ludzie źle na to reagowali, to szybko tłumaczył wszystko grą świateł. – Nigdy nie przyjmowałem byle kogo, byli to stali klienci, którzy dobrze płacili za moje usługi – powiedział. W końcu tylko dzięki niemu mogli dostać dokładnie tego, kogo chcieli. Przy odpowiedniej zapłacie, Ramon mógł stać się żoną bliskiego przyjaciela, którą chciało się posiąść albo kimś innym. Mógł zostać każdym i ograniczała go jedynie wyobraźnia jego lub jego klientów. – Nie mam wyższego wykształcenia, ale wśród moich byłych klientów byli zoolodzy, botanicy, łamacze klątw i stróże prawa, a żeby móc podtrzymać z nimi rozmowę musiałem się nauczyć kilku tematów. Nie jestem specjalistą, ale szybko się uczę – powiedział, uśmiechając się lekko. Oczywiście hipnoza w tym pomagała, zwłaszcza jak chciał wyciągnąć jakąś ciekawostkę od kogoś albo na pierwszym spotkaniu z kimś wypytać dokładnie, czym taki ktoś się interesuje, by na kolejne spotkanie być już w pełni przygotowanym.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:27
Olaf spokojnie kiwał głową, słuchając wymagań mężczyzny. Nie były zbyt wielkie, właściwie pierwotnie logiczne i zdecydowanie wytłumaczalne. Bezpieczeństwo i wola przeżycia była podstawą człowieczeństwa, ale tak samo prosto było znaleźć ją u zwierząt. Nie mniej, w tym biznesie zapewnienie opieki kurtyzanom (obydwu płci), należało do rzadkości, na co Wahlberg patrzył surowym okiem. Besettelse tym właśnie się wyróżniało, co czyniło jego galerię jedynie bardziej respektowaną. Krzywda nie działa się nikomu, każdy był tam z własnej woli, a odejść mógł w każdej chwili (oczywiście o ile nie było to ze szkodą dla domu uciech). Fakt, że inne przybytki tego typu nie zapewniały bezpieczeństwa swoim pracownikom, czyniło z niego pracodawcę niemal doskonałego, dzięki czemu wolno było przymknąć oko na resztę niedogodności. — Przyjmę to jako komplement — uśmiechnął się delikatnie na wieść, że mężczyzna świadomy był, że to właśnie tutaj dostanie bezpieczeństwo, jakiego brak było gdzieś indziej. Olaf wzrok na moment odwrócił na odstawioną cicho na spodek filiżankę, ustawioną idealnie równolegle względem biurka, na co sam przewrócił głowę w bok, baczniej przyglądając się mężczyźnie. Mogło to oczywiście wynikać ledwie z przypadku, ale jeśli ten lubił porządek w ten sposób, tak będzie cennym dodatkiem do Besettelse, które przyjmowało w swoje szeregi jedynie ułożone osoby, dbające o szczegóły, bowiem te dla klientów miały najwyższe znaczenie. Kobiety schodziły lepiej. Mężczyzna w tym biznesie miał trudność, ale jednak Ramon miał być doświadczony, a przynajmniej takim się wydawał. Czy to wystarczy?
Wahlberg odchylił się nieznacznie, plecy opierając o wysokie krzesło, na którym spędzał dziennie wiele godzin, prowadząc odpowiednie wyliczenia we własnych księgach, aby mieć pewność, że galeria przynosi jedynie zyski. Wtem zaskoczenie, na które sam zareagował uniesieniem lewej brwi. Oczy pana Bekkena zmieniły kolor. Nie była, to grał świateł, zbyt wiel osób przyjął już na tym krześle, by być pewien, że to nie przypadek. Lisi uśmiech widocznie zarysował się na jego twarzy, chociaż mógł być on odebrany bardziej za drobną fascynację, gdy Olaf w głowie przeliczał już umiejętności swojego gościa na zysk. Podjął decyzję.
— Ramonie — rozpoczął, naturalnie przechodząc na ty, niemo zgadzając się też, aby i on nazywał go Olafem. — Wierzę, że te umiejętności wystarczą, abyśmy rozmawiali o Twoim zatrudnieniu w mojej galerii sztuki, ale musisz znać kilka zasad, którymi się tu kierujemy. Gdy je zaakceptujesz, będziemy mogli rozmawiać dalej — bacznie przyglądając się mężczyźnie, wstał od biurka, obchodząc je, aby podejść do jednego z kredensów, z którego wyjął stertę papierów. Zasady były niezmienne. — Najważniejszą kwestią jest poufność. Wszystko to, co zrobi lub powie Ci klient, zostaje między Tobą, nim... a mną — wiedza to potęga. — Wymagam regularnych badań lekarskich, raz tygodniowo, oczywiście zapewniam zaufanych medyków... Praca z klientem trwa cztery dni w tygodniu, jeden dzień to badania, jeden to nauka, a jeden wolność… Wymagam poufności i całkowitej wyłączności. Ale najważniejszą kwestią jest Twoja wiedza. Klienci nie pragną jedynie przyjemnego ciała — w ostatnich słowach wzrokiem zmierzył gościa, siadając znów na krześle. — Załóżmy, że jestem sponsorem, który pragnie rozmowy, że jesteśmy na jednym z wyniosłych bankietów, a Ty masz być moją ozdobą. W jaki sposób mnie zabawisz? — pytanie wybrzmiało, gdy on sam skupiał wzrok na być może przyszłym pracowniku.
Wahlberg odchylił się nieznacznie, plecy opierając o wysokie krzesło, na którym spędzał dziennie wiele godzin, prowadząc odpowiednie wyliczenia we własnych księgach, aby mieć pewność, że galeria przynosi jedynie zyski. Wtem zaskoczenie, na które sam zareagował uniesieniem lewej brwi. Oczy pana Bekkena zmieniły kolor. Nie była, to grał świateł, zbyt wiel osób przyjął już na tym krześle, by być pewien, że to nie przypadek. Lisi uśmiech widocznie zarysował się na jego twarzy, chociaż mógł być on odebrany bardziej za drobną fascynację, gdy Olaf w głowie przeliczał już umiejętności swojego gościa na zysk. Podjął decyzję.
— Ramonie — rozpoczął, naturalnie przechodząc na ty, niemo zgadzając się też, aby i on nazywał go Olafem. — Wierzę, że te umiejętności wystarczą, abyśmy rozmawiali o Twoim zatrudnieniu w mojej galerii sztuki, ale musisz znać kilka zasad, którymi się tu kierujemy. Gdy je zaakceptujesz, będziemy mogli rozmawiać dalej — bacznie przyglądając się mężczyźnie, wstał od biurka, obchodząc je, aby podejść do jednego z kredensów, z którego wyjął stertę papierów. Zasady były niezmienne. — Najważniejszą kwestią jest poufność. Wszystko to, co zrobi lub powie Ci klient, zostaje między Tobą, nim... a mną — wiedza to potęga. — Wymagam regularnych badań lekarskich, raz tygodniowo, oczywiście zapewniam zaufanych medyków... Praca z klientem trwa cztery dni w tygodniu, jeden dzień to badania, jeden to nauka, a jeden wolność… Wymagam poufności i całkowitej wyłączności. Ale najważniejszą kwestią jest Twoja wiedza. Klienci nie pragną jedynie przyjemnego ciała — w ostatnich słowach wzrokiem zmierzył gościa, siadając znów na krześle. — Załóżmy, że jestem sponsorem, który pragnie rozmowy, że jesteśmy na jednym z wyniosłych bankietów, a Ty masz być moją ozdobą. W jaki sposób mnie zabawisz? — pytanie wybrzmiało, gdy on sam skupiał wzrok na być może przyszłym pracowniku.
Nieznajomy
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:27
Bezpieczeństwo było kluczem do wszystkiego. Dużo przyjemniej się pracowało, jeśli miało się świadomość, że nic złego nie może się wydarzyć. Ochrona w Besettelse była już osławiona, więc Ramon nie musiał się nawet zastanawiać, czy praca tutaj mu odpowiadała. Swoje dobro stawiał ponad wszystko inne. Był to bowiem pierwotny lęk, którego nie dało się w żaden sposób wyzbyć, a wszyscy, którzy uznawali się, że odważnych i niebojących niczego, przez Bakkena byli postrzegani jako wybrakowani. Nie było niczego groźniejszego i bardziej niebezpiecznego niż osoba, która nie bała się śmierci. Nie miała ona wtedy żadnych hamulców i mogła zrobić dosłownie wszystko. Ramon, pomimo swojej profesji i okropnego charakteru, nie był człowiekiem złym do szpiku kości. Miał swoje zasady i swoją moralność, której granice były nieprzekraczalne, ale wiedział, że w świecie, w którym się obracał byli i tacy, którzy takich granic nie posiadali. I właśnie dlatego ochrona tak bardzo mu się podobała.
– Miało być komplementem – odpowiedział, ponownie upijając kilka łyków herbaty, by ponownie ustawić filiżankę w pozycji, w jakiej znajdowała się przed chwilą. Nie był pedantyczny, ale lubił porządek. Ostatnie czego w swoim życiu potrzebował to chaos i nieład. Ktoś mu kiedyś powiedział, że prawdziwi geniusze potrafią zapanować na bałaganem i chaosem, ale Ramon nigdy się za geniusza nie podawał. Prawdę mówiąc wolał mieć porządek wokół siebie, niż być mądrym. Poza tym matka powtarzała mu, że jest przystojny, a ładni ludzie mieli w życiu podobno lepiej niż mądrzy. W tej jednej sprawie chyba się nie myliła.
Błysk w oczach Olafa nieco uspokoił Ramona. Zdał sobie bowiem sprawę z tego, że rozmowa zmierza w dobrym kierunku. Oczywiście przyszedł tutaj z myślą, a raczej przekonaniem, że pracę otrzyma. Rzadko bowiem zdarzało się, że któryś pracodawca wzbraniał się przed zatrudnieniem kogoś, kto dosłownie mógł wcielić się w każdego i spełnić każdą zachciankę klienta. Ramon domyślał się, że i Olaf nie przejdzie obok tego obojętnie i jak widać jego przypuszczenia okazały się trafne. Oczywiście nie miał mu tego za złe, bo w końcu był to czysty biznes i obaj wychodzili z tego korzystnie.
– Wszystko zależy od okoliczności – odpowiedział. Ramon był charyzmatyczny i jeśli znał jakiegoś klienta, to mógł wdawać się z nim w dyskusje na różne tematy. Czasami musiał się do nich odpowiednio przygotowywać, ale lubił to, bo nie było mu dane zdobycie wyższego wykształcenia, więc każda możliwość douczenia się była interesująca i nie mogła być zmarnowana. – Zgaduję, że nie zabawię cię rozmową o obrazach, o których wiesz pewnie więcej ode mnie, więc musisz mnie uratować i wybrać temat – stwierdził. O mężczyźnie bowiem wiedział niewiele, poza tym, co było oczywiste i co wiedzieli ludzie, którzy nie mieli pojęcia o tym, co jeszcze działo się w murach galerii, a skoro Olaf ukrywał to, to z całą pewnością skrywał też dwie osobowości. O takich osobach ciężko było dowiedzieć się prawdy, jeśli informacje nie pochodziły od nich samych.
– Miało być komplementem – odpowiedział, ponownie upijając kilka łyków herbaty, by ponownie ustawić filiżankę w pozycji, w jakiej znajdowała się przed chwilą. Nie był pedantyczny, ale lubił porządek. Ostatnie czego w swoim życiu potrzebował to chaos i nieład. Ktoś mu kiedyś powiedział, że prawdziwi geniusze potrafią zapanować na bałaganem i chaosem, ale Ramon nigdy się za geniusza nie podawał. Prawdę mówiąc wolał mieć porządek wokół siebie, niż być mądrym. Poza tym matka powtarzała mu, że jest przystojny, a ładni ludzie mieli w życiu podobno lepiej niż mądrzy. W tej jednej sprawie chyba się nie myliła.
Błysk w oczach Olafa nieco uspokoił Ramona. Zdał sobie bowiem sprawę z tego, że rozmowa zmierza w dobrym kierunku. Oczywiście przyszedł tutaj z myślą, a raczej przekonaniem, że pracę otrzyma. Rzadko bowiem zdarzało się, że któryś pracodawca wzbraniał się przed zatrudnieniem kogoś, kto dosłownie mógł wcielić się w każdego i spełnić każdą zachciankę klienta. Ramon domyślał się, że i Olaf nie przejdzie obok tego obojętnie i jak widać jego przypuszczenia okazały się trafne. Oczywiście nie miał mu tego za złe, bo w końcu był to czysty biznes i obaj wychodzili z tego korzystnie.
– Wszystko zależy od okoliczności – odpowiedział. Ramon był charyzmatyczny i jeśli znał jakiegoś klienta, to mógł wdawać się z nim w dyskusje na różne tematy. Czasami musiał się do nich odpowiednio przygotowywać, ale lubił to, bo nie było mu dane zdobycie wyższego wykształcenia, więc każda możliwość douczenia się była interesująca i nie mogła być zmarnowana. – Zgaduję, że nie zabawię cię rozmową o obrazach, o których wiesz pewnie więcej ode mnie, więc musisz mnie uratować i wybrać temat – stwierdził. O mężczyźnie bowiem wiedział niewiele, poza tym, co było oczywiste i co wiedzieli ludzie, którzy nie mieli pojęcia o tym, co jeszcze działo się w murach galerii, a skoro Olaf ukrywał to, to z całą pewnością skrywał też dwie osobowości. O takich osobach ciężko było dowiedzieć się prawdy, jeśli informacje nie pochodziły od nich samych.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:27
Po raz kolejny mężczyzna spił łyk herbaty, odstawiając filiżankę w to samo miejsce, aby jej ucho równało się z brzegiem biurka. Czy to natręctwo, czy pedantyzm? Na to pytanie Olaf nie potrafił sobie odpowiedzieć. Jeszcze.
Krew, którą w swoich żyłach posiadał Ramon, miała przynosić wymierne korzyści. Sam fakt, że władał premianą własnego ciała, oznaczał, że mógł być wykorzystany przy każdym zlecenie, każdej zachciance. Besettelse będzie mogło odpowiedzieć praktycznie jednym człowiekiem. Oczywiście, w rzeczywistości nigdy nie mogłoby to tak wyglądać, jednak Wahlberg lubił ciąć koszta, świadom, że utrzymanie wyszkolonego pracownika jest tańsze niż ciągłe zwalnianie i zatrudnianie nowego. Zresztą, tak było też łatwiej i mniej ryzykownie. Biznes taki jak ten, który stał przede wszystkim na łapówkach, wymagał stosownego zaangażowania ze strony tych, którzy reprezentowali go własnymi obliczami. To oni rozgrywali karty, odsłaniając się, lub wręcz przeciwnie. Cielesne uniesienia stanowiły ledwie element tego przybytku, będący oczywiście integralnym, lecz nie najważniejszym, przynajmniej według wyrabianej wśród klientów opinii. Pracownicy musieli posiadać kwalifikacje odpowiednie, aby potrafić samym sobą oczarować bogacza. Miałkie ciała możni mężczyźni mogli znaleźć w każdym zakątku miasta, zaś odpowiednie towarzystwo na najwyższym poziomie atrakcyjności nie tylko słodkich oczek, ale i charakteru, to właśnie zapewniał im Wahlberg, niczym wodzirej zabawy dostarczając okazji do celebracji własnych potrzeb. Odpowiedź gościa była więc szczególnie niezadowalająca, a można nawet, by rzec, że zawiódł pewne oczekiwania. Olaf nie był jednak potworem mającym wyrzucić go za drzwi, rozumiejąc nie tylko potrzebę bezpieczeństwa, jaką mógł tu zapewnić, ale i fakt, że chłopak zdaje sobie sprawę z własnego talentu i potrafi go wykorzystać.
— Dobrze, więc może tak — wstał z własnego fotela, drapiąc się jeszcze po brodzie, a następnie obchodząc biurko, aby stanąć tuż przy swoim dzisiejszym towarzyszu, opierając się o nie biodrami. Łamał dystans, choć i to było wyuczonym zabiegiem, który statystycznie przynosił mu korzyść. Nie kwestionował doświadczeń mężczyzny, ale na pewno potrzebował czegoś więcej, aby zgodzić się na przyjęcie go do pracy. — Wiesz, że nazywam się Olaf Wahlberg. Wiesz, że prowadzę renomowaną galerię sztuki, najstarszą w mieście. Powinieneś zauważyć już, ze nie brak mi zasobów, a malarstwo jest moją pracą — nachylił się w stronę własnego gościa, jednak nie nader blisko, wciąż pozostając w znaczącym dystansie — więc masz rację. Nie zabawisz mnie rozmową o obrazach. Myśl, Ramonie, w jaki sposób, w czasie gdy obok nas tańczą pary, zaś ja pożądam, byś był mi ozdobą i rozrywką, zabawisz mnie na bankiecie? — ton miał przyjemny, nie był ani oschły, ani sarkastyczny, a nad wyraz profesjonalnym. Nie chciał go strofować, a nakierować na odpowiedź, wysłuchać jakiejkolwiek propozycji, nawet jeśli nietrafionej. Nie musiała przecież być to rozmowa, jeśli w niej Bakken nie czuł się komfortowo, choć i z tego będzie musiał się jeszcze wyszkolić. Ciemne spojrzenie Wahlberga nie opuściło oblicza mężczyzny, czekając na jego ruch, choćby najmniejszy. Znał warunki, wiedział, że dyskrecja będzie tu podstawą, a liczyć się miało jedynie zadowolenie klienta, w tym wypadku właściciela przybytku. Olaf wciąż oparty o stół, od niechcenia, znużony i zaciekawiony, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź, przesunął nieznacznie filiżankę mężczyzny, tak, że teraz jej ucho było krzywo względem stołu i zaobserwować jak ten zareaguje. Z ciekawości...
Krew, którą w swoich żyłach posiadał Ramon, miała przynosić wymierne korzyści. Sam fakt, że władał premianą własnego ciała, oznaczał, że mógł być wykorzystany przy każdym zlecenie, każdej zachciance. Besettelse będzie mogło odpowiedzieć praktycznie jednym człowiekiem. Oczywiście, w rzeczywistości nigdy nie mogłoby to tak wyglądać, jednak Wahlberg lubił ciąć koszta, świadom, że utrzymanie wyszkolonego pracownika jest tańsze niż ciągłe zwalnianie i zatrudnianie nowego. Zresztą, tak było też łatwiej i mniej ryzykownie. Biznes taki jak ten, który stał przede wszystkim na łapówkach, wymagał stosownego zaangażowania ze strony tych, którzy reprezentowali go własnymi obliczami. To oni rozgrywali karty, odsłaniając się, lub wręcz przeciwnie. Cielesne uniesienia stanowiły ledwie element tego przybytku, będący oczywiście integralnym, lecz nie najważniejszym, przynajmniej według wyrabianej wśród klientów opinii. Pracownicy musieli posiadać kwalifikacje odpowiednie, aby potrafić samym sobą oczarować bogacza. Miałkie ciała możni mężczyźni mogli znaleźć w każdym zakątku miasta, zaś odpowiednie towarzystwo na najwyższym poziomie atrakcyjności nie tylko słodkich oczek, ale i charakteru, to właśnie zapewniał im Wahlberg, niczym wodzirej zabawy dostarczając okazji do celebracji własnych potrzeb. Odpowiedź gościa była więc szczególnie niezadowalająca, a można nawet, by rzec, że zawiódł pewne oczekiwania. Olaf nie był jednak potworem mającym wyrzucić go za drzwi, rozumiejąc nie tylko potrzebę bezpieczeństwa, jaką mógł tu zapewnić, ale i fakt, że chłopak zdaje sobie sprawę z własnego talentu i potrafi go wykorzystać.
— Dobrze, więc może tak — wstał z własnego fotela, drapiąc się jeszcze po brodzie, a następnie obchodząc biurko, aby stanąć tuż przy swoim dzisiejszym towarzyszu, opierając się o nie biodrami. Łamał dystans, choć i to było wyuczonym zabiegiem, który statystycznie przynosił mu korzyść. Nie kwestionował doświadczeń mężczyzny, ale na pewno potrzebował czegoś więcej, aby zgodzić się na przyjęcie go do pracy. — Wiesz, że nazywam się Olaf Wahlberg. Wiesz, że prowadzę renomowaną galerię sztuki, najstarszą w mieście. Powinieneś zauważyć już, ze nie brak mi zasobów, a malarstwo jest moją pracą — nachylił się w stronę własnego gościa, jednak nie nader blisko, wciąż pozostając w znaczącym dystansie — więc masz rację. Nie zabawisz mnie rozmową o obrazach. Myśl, Ramonie, w jaki sposób, w czasie gdy obok nas tańczą pary, zaś ja pożądam, byś był mi ozdobą i rozrywką, zabawisz mnie na bankiecie? — ton miał przyjemny, nie był ani oschły, ani sarkastyczny, a nad wyraz profesjonalnym. Nie chciał go strofować, a nakierować na odpowiedź, wysłuchać jakiejkolwiek propozycji, nawet jeśli nietrafionej. Nie musiała przecież być to rozmowa, jeśli w niej Bakken nie czuł się komfortowo, choć i z tego będzie musiał się jeszcze wyszkolić. Ciemne spojrzenie Wahlberga nie opuściło oblicza mężczyzny, czekając na jego ruch, choćby najmniejszy. Znał warunki, wiedział, że dyskrecja będzie tu podstawą, a liczyć się miało jedynie zadowolenie klienta, w tym wypadku właściciela przybytku. Olaf wciąż oparty o stół, od niechcenia, znużony i zaciekawiony, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź, przesunął nieznacznie filiżankę mężczyzny, tak, że teraz jej ucho było krzywo względem stołu i zaobserwować jak ten zareaguje. Z ciekawości...
Nieznajomy
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:31
Lubił porządek. Jego życie było stresujące. Nie na darmo zależało mu głównie na bezpieczeństwie. Nie chciał iść przez życie i cały czas oglądać się przez ramię, czy czasami ktoś nie postanowił go skrzywdzić. Bał się, że przyjdzie jeszcze taki czas, że ktoś odkryje jego tożsamość i przypomni sobie dawne krzywdy, których sprawcą był Ramon. Mogło się ich nazbierać całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że nie należał do najspokojniejszych w swojej przeszłości. Musiał więc posiadać jakiś aspekt swojego życia, nad którym musiał móc zapanować. Utrzymywanie porządku dawało mu przyjemny komfort psychiczny. Lubił, gdy wszystko było na swoim miejscu, starannie odłożone, jak chociażby ta filiżanka, której ucho znajdowało się idealnie równolegle do krawędzi stołu tak, aby mógł sprawnie sięgnąć po nią dłonią.
Ramon oczywiście miał nadzieję, że Olaf nie postanowi ciąć kosztów na tyle, by Ramon miał zadowalać wszystkich klientów. Praca była ważna, nawet całkiem ją lubił, więc nie miał nic przeciwko temu by jednak sprzedawać swoje ciało innym. No i zdawał sobie sprawę z tego, że być może upadlał się w oczach innych. Mógł się założyć, że nawet w oczach swojego przyszłego pracodawcy był kimś mniejszym niż przeciętny galdr, chociaż jemu do przeciętności było daleko. Tak, jeszcze nie trafiła się osoba, która nieco obniżyła jego mniemanie o sobie. Nie wiedział, czy kiedykolwiek pojawi się ktoś taki, przy kim Ramon zmieni swoje myślenie. Było to bowiem trudne, bo ciemnowłosy potrafił skutecznie zamaskować swoje ego, bo przecież nie musiał nikomu niczego udowadniać. To co inni o nim myśleli nie interesowała go. Potrafił grać, zachowując swoje przemyślenia tylko dla siebie. Można było się spodziewać, że o każdej napotkanej osobie miał jakieś zdanie, które rzadko było pochlebne. Nawet teraz w obecności Olafa widział w nim człowieka, który uciekł się do najprostszego sposobu na pozyskanie pokaźnych dochodów. Owszem było to całkiem dobrze przemyślane, żeby z galerii uczynić ukryty dom publiczny, ale przecież Ramon robił dokładnie to samo i jedyne co ich różniło to to, że Olaf posiadał znacznie większe możliwości pochodzące z majątku, którym dysponował. Bakken wychowywał się w biedzie, tłamszony słowami matki, która mówiła mu że jeśli nie będzie uważać, to sprowadzi na rodzinę nieszczęścia. Nie posiadał więc ani środków, ani możliwości. Musiał umiejętnie dysponować tym, co wyróżniało go na tle pozostałych galdrów.
– Wiesz... – zaczął, powoli wstając z krzesła, na którym siedział. Górujący nad nim Olaf sprawił, że Ramon poczuł się jak dziecko. Szybko więc zrównał ich spojrzenia i chociaż mężczyzna był wyższy od niego , obecnie różnica ta nie była aż tak przytłaczająca. – Kiedy byłem młodszy moja matka chciała abym zajął się malarstwem, ale sztuka nigdy nie była moją mocną stroną – skłamał, matka nigdy mu tak nie mówiła. Jedyne co ją interesowało to to, żeby Ramon nie wychylał się i nie ściągał kłopotów. – Opowiadała mi historię o galdrze, który potrafił namalować wszystko, a później za pomocą magii mógł wszystko z tego obrazu wyciągnąć i nie brakowało mu jedzenia ani pieniędzy, później nauczył się również ukrywać przedmioty w swoich obrazach aby te nie zostały odnalezione i w końcu, gdy problemy dosięgnęły jego, to ukrył sam siebie – powiedział wymyśloną na szybko historię. Nie wiedział, czy zadowoliłaby ona jego rozmówcę, bo on sam w coś takiego by nie uwierzył. Podszedł do jednego z obrazów wiszących na ścianie i oparł dłonie na biodrach. Miało nie być rozmowy o obrazach...
– Cóż, nigdy nie nauczyłem się takich sztuczek, ale znam inne, które również pozwalają mi na odkrycie pewnych rzeczy, których inni nie chcieliby odkrywać i gwarantuję ci, że jeśli mnie zatrudnisz, nikt nie będzie miał przed tobą żadnych tajemnic – powiedział. Nie wiedział, czy miało to zachęcić mężczyznę i czy ten w ogóle połknie taki haczyk. Wrócił jednak do biurka, skupiając wzrok na filiżance. Wypił z niej herbatę. Domyślił się, że poruszenie naczynia było dziwnym testem i próbą sprawdzenia jego odruchów, więc oczywiście nie mógł tak od razu dać mężczyźnie satysfakcji z obserwowania, co zrobi. Stałby się wtedy przewidywalny, a Olaf wiedziałby, jak go kontrolować. W porządku poza kontrolą tkwiła również praktyczność. Uszko filiżanki znajdujące się równolegle do krawędzi stołu było praktyczne. Dłoń nie musiała się zbytnio wysilać i skręcać, by je pochwycić, wystarczyło bowiem po prostu po nie sięgnąć. Minimalizacja kosztów energii, chociaż akurat ta czynność była wyjątkowo błaha, praktycznie nic nie znaczyła. Ramon odstawił filiżankę na miejsce, nie przejmując się już położeniem uszka, bo pusta filiżanka nie była już praktyczna i nie będzie musiał po nią sięgać.
Ramon oczywiście miał nadzieję, że Olaf nie postanowi ciąć kosztów na tyle, by Ramon miał zadowalać wszystkich klientów. Praca była ważna, nawet całkiem ją lubił, więc nie miał nic przeciwko temu by jednak sprzedawać swoje ciało innym. No i zdawał sobie sprawę z tego, że być może upadlał się w oczach innych. Mógł się założyć, że nawet w oczach swojego przyszłego pracodawcy był kimś mniejszym niż przeciętny galdr, chociaż jemu do przeciętności było daleko. Tak, jeszcze nie trafiła się osoba, która nieco obniżyła jego mniemanie o sobie. Nie wiedział, czy kiedykolwiek pojawi się ktoś taki, przy kim Ramon zmieni swoje myślenie. Było to bowiem trudne, bo ciemnowłosy potrafił skutecznie zamaskować swoje ego, bo przecież nie musiał nikomu niczego udowadniać. To co inni o nim myśleli nie interesowała go. Potrafił grać, zachowując swoje przemyślenia tylko dla siebie. Można było się spodziewać, że o każdej napotkanej osobie miał jakieś zdanie, które rzadko było pochlebne. Nawet teraz w obecności Olafa widział w nim człowieka, który uciekł się do najprostszego sposobu na pozyskanie pokaźnych dochodów. Owszem było to całkiem dobrze przemyślane, żeby z galerii uczynić ukryty dom publiczny, ale przecież Ramon robił dokładnie to samo i jedyne co ich różniło to to, że Olaf posiadał znacznie większe możliwości pochodzące z majątku, którym dysponował. Bakken wychowywał się w biedzie, tłamszony słowami matki, która mówiła mu że jeśli nie będzie uważać, to sprowadzi na rodzinę nieszczęścia. Nie posiadał więc ani środków, ani możliwości. Musiał umiejętnie dysponować tym, co wyróżniało go na tle pozostałych galdrów.
– Wiesz... – zaczął, powoli wstając z krzesła, na którym siedział. Górujący nad nim Olaf sprawił, że Ramon poczuł się jak dziecko. Szybko więc zrównał ich spojrzenia i chociaż mężczyzna był wyższy od niego , obecnie różnica ta nie była aż tak przytłaczająca. – Kiedy byłem młodszy moja matka chciała abym zajął się malarstwem, ale sztuka nigdy nie była moją mocną stroną – skłamał, matka nigdy mu tak nie mówiła. Jedyne co ją interesowało to to, żeby Ramon nie wychylał się i nie ściągał kłopotów. – Opowiadała mi historię o galdrze, który potrafił namalować wszystko, a później za pomocą magii mógł wszystko z tego obrazu wyciągnąć i nie brakowało mu jedzenia ani pieniędzy, później nauczył się również ukrywać przedmioty w swoich obrazach aby te nie zostały odnalezione i w końcu, gdy problemy dosięgnęły jego, to ukrył sam siebie – powiedział wymyśloną na szybko historię. Nie wiedział, czy zadowoliłaby ona jego rozmówcę, bo on sam w coś takiego by nie uwierzył. Podszedł do jednego z obrazów wiszących na ścianie i oparł dłonie na biodrach. Miało nie być rozmowy o obrazach...
– Cóż, nigdy nie nauczyłem się takich sztuczek, ale znam inne, które również pozwalają mi na odkrycie pewnych rzeczy, których inni nie chcieliby odkrywać i gwarantuję ci, że jeśli mnie zatrudnisz, nikt nie będzie miał przed tobą żadnych tajemnic – powiedział. Nie wiedział, czy miało to zachęcić mężczyznę i czy ten w ogóle połknie taki haczyk. Wrócił jednak do biurka, skupiając wzrok na filiżance. Wypił z niej herbatę. Domyślił się, że poruszenie naczynia było dziwnym testem i próbą sprawdzenia jego odruchów, więc oczywiście nie mógł tak od razu dać mężczyźnie satysfakcji z obserwowania, co zrobi. Stałby się wtedy przewidywalny, a Olaf wiedziałby, jak go kontrolować. W porządku poza kontrolą tkwiła również praktyczność. Uszko filiżanki znajdujące się równolegle do krawędzi stołu było praktyczne. Dłoń nie musiała się zbytnio wysilać i skręcać, by je pochwycić, wystarczyło bowiem po prostu po nie sięgnąć. Minimalizacja kosztów energii, chociaż akurat ta czynność była wyjątkowo błaha, praktycznie nic nie znaczyła. Ramon odstawił filiżankę na miejsce, nie przejmując się już położeniem uszka, bo pusta filiżanka nie była już praktyczna i nie będzie musiał po nią sięgać.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:31
Mierzenie wszystkich jedną miarą często nie popłacało, lecz z pewnością było więcej niż wygodne. W biznesie takim jak ten, Olaf musiał jednak zwracać uwagę na szczegóły, obserwować i zapamiętywać, nawet po to, aby później móc skorzystać z gromady informacji. Nie podejmował ryzyka, jednak kierował się instynktem, a ten podpowiadał, że dar do zmiany własnego ciała był nie tylko nad wyraz rzadki, ale i cenny. Odpowiednia utylizacja miała przynieść stos złotych monet, lecz oczywiście nie zapominał, że to dalej człowiek. Ojciec zawsze uczył go, aby nie dzielił skóry na niedźwiedziu, a przecież kształtne biodra, czy też zmiana koloru oczu, nie mogła decydować, czy Ramon zostanie przyjęty w szeregi najbardziej renomowanej galerii sztuki w mieście. W końcu sztuką zajmowali się tu na wielu poziomach.
Zadane pytanie, nieznaczny nacisk, który mężczyzna wywoływał samą swoją postawą, teraz górującą nad gościem, miało wkrótce uzyskać swą odpowiedź, zaś dystans zostać złamanym. W miarę upływu czasu początkowe zawahanie lub stres albo czymkolwiek był ten konkretny moment, w którym Ramon nie odpowiedział na postawione zadanie dostatecznie szybko, mijało, bo ten ewidentnie zaczął się starać. Kąciki ust Wahlberga drgnęły w górę, a głowa przekrzywiła się w bok w geście mającym pokazać, że nie tylko uważnie go słucha, ale i obserwuje. Każdy ruch mięśnia i słowo miało zostać zapamiętane i ocenione według postawionego wcześniej i wiadomemu tylko Olafowi wzorca. Obserwował, jak ten podąża w stronę obrazów, jak dobiera słowa, mające składać się na jego historię, a także, w jaki sposób dłońmi oparł się na biodrach. Opowieści wcześniej nie słyszał, z pewnością była jedną z miejskich legend, lub bajek na dobranoc opowiadanych przez matki dzieciom. Nie jej sens jednak miał tu znaczenie, a sposób, w jaki została powiedziana. Tajemnicza, sprawiała, że słuchacz łaknął więcej. Kusiło, aby dopytać, co stało się z mężczyzną ukrytym w obrazie. Czy teraz ze zdobionej ramy obserwuje świat, czy może malunek dawno spłonął, zabierając go ze sobą na zawsze? O dziwo, metafora tej historyjki odpowiadała tajemnicy skrywanej w murach Besettelse. Zamiast mówić – słuchał. Zamiast rozliczać – dawał szanse. Nastawiony jedynie na swój zysk, potrafił zrozumieć potrzebę bezpieczeństwa, jakiej pragnęli ci, którzy na życie zarabiali własnym ciałem. Tu mogli ją dostać.
— To obietnica, której trudno dotrzymać. Jesteś jej pewien? — zmrużył oczy na wieść, że Bakken zamierzał dostarczyć mu tajemnice, których nie sposób było odkryć. Dzieląc te słowa na pół, zamierzał jednak zaufać. W najgorszym wypadku dostanie zgrabnego mężczyznę, który zaspokoi pospiesznie bijące serca wstydliwych bogaczy, w najlepszym trafił właśnie na coś więcej, niż zwykłego młodzieńca. Gdy ten ponownie siadał przy biurku, niezgodnie z przewidywaniami Olafa, zostawiając nierówno ustawioną filiżankę w spokoju, sam gospodarz obszedł mebel, zasiadając na swoim krześle, zaś na jego twarzy widniało coś na rodzaj triumfalnego uśmiechu. — Kiedy możesz zacząć? Jeśli obowiązuje cię umowa z kimś innym lub obawiasz się o własne bezpieczeństwo przy jej rozwiązywaniu, ktoś załatwi to z tobą lub ZA ciebie — powoli przedstawiał, co ma nastąpić, a Ramon mógł być pewien, że te słowa oznaczają przyjęcie go w szeregi Besettelse. — Popracujemy nad twoją wiedzą z zakresu sztuki, to obowiązkowe — i nie zamierzał przyjmować odmowy w tej dziedzinie, gdyż była integralną częścią tego miejsca. — Rozpoczniemy od badań lekarskich. Nie muszę ci tłumaczyć, że potrzebuję być tej kwestii pewien. Następnie będziesz się wdrażać z Lilije. Wierzę, że dostatecznie szybko wprowadzi cię w specyfikę tego miejsca. Wybierz również pseudonim, pod którym będziesz znany w tym miejscu — mężczyzna oczywiście nie musiał robić tego, miał dostatecznie dużo czasu do namysłu, nim zostanie przedstawiony klientom. — Co zaś tyczy się warunków i umowy. Jak wspomniałem, pracujesz cztery dni w tygodniu, w piątym masz badania lekarskie, szósty poświęcasz na naukę, siódmego odpoczywasz — oczywiście dzień pracy nie trwał tu dwunastu godzin, często zamykał się w trzech lub czterech, jako że Olaf rzadko pozwalał, aby jego pracownicy odbywali więcej niż jedno spotkanie tej samej nocy. Klienci zresztą byli powtarzalni, wszyscy majętni i dyskretni. Oczekiwali tego samego. — Wymagam wyłączności i wierzę, że nie muszę ci tłumaczyć się dlaczego. Jeśli klienci, z którymi spotykasz się regularnie, pragną zostać z tobą, tak pobiorę od tego procent. Jeśli wydaje ci się to niesprawiedliwe, to wierzę, że gdy zobaczysz nasze garderoby, a także sale do pielęgnacji, zmienisz zdanie — bo od dziś twoje wdzięki mają należeć do mojego portfela. — Skonstruuję dla ciebie umowę i podpiszemy ją, gdy twoja sytuacja zawodowa będzie całkowicie jasna. Czy masz jakiekolwiek pytania? — skończył monolog, gotowy odpowiedzieć na wszelkie wątpliwości, jeśli takowe jego nowy nabytek miałby mieć. Oczywiście renoma tego miejsca mówiła sama za siebie. Nikt nie ginął, nikt nie cierpiał, a bezpieczeństwo pracowników stanowiło priorytet, oczywiście nigdy nie będąc ważniejszym niż zysk i zadowolenie najbogatszych klientów.
— Co stało się z galdrem, który ukrył sam siebie? — spytał na koniec rozmowy, nie mogąc oprzeć się poznaniu meritum tej historii w formie, w jakiej opowiedziała mu to matka.
Zadane pytanie, nieznaczny nacisk, który mężczyzna wywoływał samą swoją postawą, teraz górującą nad gościem, miało wkrótce uzyskać swą odpowiedź, zaś dystans zostać złamanym. W miarę upływu czasu początkowe zawahanie lub stres albo czymkolwiek był ten konkretny moment, w którym Ramon nie odpowiedział na postawione zadanie dostatecznie szybko, mijało, bo ten ewidentnie zaczął się starać. Kąciki ust Wahlberga drgnęły w górę, a głowa przekrzywiła się w bok w geście mającym pokazać, że nie tylko uważnie go słucha, ale i obserwuje. Każdy ruch mięśnia i słowo miało zostać zapamiętane i ocenione według postawionego wcześniej i wiadomemu tylko Olafowi wzorca. Obserwował, jak ten podąża w stronę obrazów, jak dobiera słowa, mające składać się na jego historię, a także, w jaki sposób dłońmi oparł się na biodrach. Opowieści wcześniej nie słyszał, z pewnością była jedną z miejskich legend, lub bajek na dobranoc opowiadanych przez matki dzieciom. Nie jej sens jednak miał tu znaczenie, a sposób, w jaki została powiedziana. Tajemnicza, sprawiała, że słuchacz łaknął więcej. Kusiło, aby dopytać, co stało się z mężczyzną ukrytym w obrazie. Czy teraz ze zdobionej ramy obserwuje świat, czy może malunek dawno spłonął, zabierając go ze sobą na zawsze? O dziwo, metafora tej historyjki odpowiadała tajemnicy skrywanej w murach Besettelse. Zamiast mówić – słuchał. Zamiast rozliczać – dawał szanse. Nastawiony jedynie na swój zysk, potrafił zrozumieć potrzebę bezpieczeństwa, jakiej pragnęli ci, którzy na życie zarabiali własnym ciałem. Tu mogli ją dostać.
— To obietnica, której trudno dotrzymać. Jesteś jej pewien? — zmrużył oczy na wieść, że Bakken zamierzał dostarczyć mu tajemnice, których nie sposób było odkryć. Dzieląc te słowa na pół, zamierzał jednak zaufać. W najgorszym wypadku dostanie zgrabnego mężczyznę, który zaspokoi pospiesznie bijące serca wstydliwych bogaczy, w najlepszym trafił właśnie na coś więcej, niż zwykłego młodzieńca. Gdy ten ponownie siadał przy biurku, niezgodnie z przewidywaniami Olafa, zostawiając nierówno ustawioną filiżankę w spokoju, sam gospodarz obszedł mebel, zasiadając na swoim krześle, zaś na jego twarzy widniało coś na rodzaj triumfalnego uśmiechu. — Kiedy możesz zacząć? Jeśli obowiązuje cię umowa z kimś innym lub obawiasz się o własne bezpieczeństwo przy jej rozwiązywaniu, ktoś załatwi to z tobą lub ZA ciebie — powoli przedstawiał, co ma nastąpić, a Ramon mógł być pewien, że te słowa oznaczają przyjęcie go w szeregi Besettelse. — Popracujemy nad twoją wiedzą z zakresu sztuki, to obowiązkowe — i nie zamierzał przyjmować odmowy w tej dziedzinie, gdyż była integralną częścią tego miejsca. — Rozpoczniemy od badań lekarskich. Nie muszę ci tłumaczyć, że potrzebuję być tej kwestii pewien. Następnie będziesz się wdrażać z Lilije. Wierzę, że dostatecznie szybko wprowadzi cię w specyfikę tego miejsca. Wybierz również pseudonim, pod którym będziesz znany w tym miejscu — mężczyzna oczywiście nie musiał robić tego, miał dostatecznie dużo czasu do namysłu, nim zostanie przedstawiony klientom. — Co zaś tyczy się warunków i umowy. Jak wspomniałem, pracujesz cztery dni w tygodniu, w piątym masz badania lekarskie, szósty poświęcasz na naukę, siódmego odpoczywasz — oczywiście dzień pracy nie trwał tu dwunastu godzin, często zamykał się w trzech lub czterech, jako że Olaf rzadko pozwalał, aby jego pracownicy odbywali więcej niż jedno spotkanie tej samej nocy. Klienci zresztą byli powtarzalni, wszyscy majętni i dyskretni. Oczekiwali tego samego. — Wymagam wyłączności i wierzę, że nie muszę ci tłumaczyć się dlaczego. Jeśli klienci, z którymi spotykasz się regularnie, pragną zostać z tobą, tak pobiorę od tego procent. Jeśli wydaje ci się to niesprawiedliwe, to wierzę, że gdy zobaczysz nasze garderoby, a także sale do pielęgnacji, zmienisz zdanie — bo od dziś twoje wdzięki mają należeć do mojego portfela. — Skonstruuję dla ciebie umowę i podpiszemy ją, gdy twoja sytuacja zawodowa będzie całkowicie jasna. Czy masz jakiekolwiek pytania? — skończył monolog, gotowy odpowiedzieć na wszelkie wątpliwości, jeśli takowe jego nowy nabytek miałby mieć. Oczywiście renoma tego miejsca mówiła sama za siebie. Nikt nie ginął, nikt nie cierpiał, a bezpieczeństwo pracowników stanowiło priorytet, oczywiście nigdy nie będąc ważniejszym niż zysk i zadowolenie najbogatszych klientów.
— Co stało się z galdrem, który ukrył sam siebie? — spytał na koniec rozmowy, nie mogąc oprzeć się poznaniu meritum tej historii w formie, w jakiej opowiedziała mu to matka.
Nieznajomy
Re: 25.11.2000 – Gabinet właściciela – Nieznajomy: R. Bakken & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:32
Byli podobni pod tym jednym względem, a przynajmniej obecnie Ramon był w stanie do takich wniosków dojść. W końcu nie znał mężczyzny praktycznie w ogóle i nie wiedział, jak ten się zachowywał. Obserwował go więc pewnie z podobną o ile nie taką samą uwagą i czułością, jak Olaf obserwował jego. Mężczyzna chciał wiedzieć, jakiego pracownika przyjmuje, a Ramon miał zamiar odkryć, jakim typem człowieka jest jego przyszły pracodawca, który pod płaszczem dystansu i profesjonalizmu, zdawał się skrywać niemałe pokłady wyrachowania. Bakken musiał uważnie rozkładać własne karty, chociaż nie chodziło mu teraz o wygraną, a o utrzymanie się w grze wystarczająco długo. Nie był dobrym hazardzistą. Krótka wymiana zdań i spędzone wspólnie minuty pozwoliły ciemnowłosemu na ocenienie, że pracodawca był człowiekiem, z którym można było się dogadać. Jako właścicielowi przybytku na pewno zależało na tym, żeby mieć jak najlepszych pracowników. Ramon niewiele wiedział o tym, jak długo poszczególni pracownicy zagrzewają tutaj miejsca, niemniej jednak jego umiejętność zmiany wyglądu była wystarczająco kusząca, by okazał się być dobrą inwestycją. W końcu nie dość, że zdolność ta była rzadka, to jeszcze oszczędzała wielu kłopotów. Wydawało mu się, że akurat ta kwestia bardzo spodobała się mężczyźnie.
Początkowo był nieco zmieszany. Nie chciał na mężczyźnie testować swoich sztuczek, nie wiedząc, czy ten nie przejrzy podstępu. Hipnoza była przydatną umiejętnością, jednak nie zawsze trafiało się na osoby, które byłyby na nią podatne. W tym wypadku wolał nie ryzykować, bo relację zawodową, w której sporo się zyskiwało, raczej lepiej było zawierać i budować na szczerości. Z resztą Ramon był zbyt pewny siebie i swoich umiejętności, by uciekać się do pomocy tanich i wyuczonych sztuczek. Źle by się czuł z myślą, że miejsce tutaj zawdzięcza hipnozie, a nie swoim atutom.
Lubił wymyślać historyjki. Podobno miał całkiem dobrą wyobraźnię, a jego klienci czasami lubili słuchać o tom, o czym im opowiadał. Często wykorzystywał to to zmyślania najróżniejszych faktów ze swojego życia, bo o tym prawdziwym nie chciał nikomu mówić. Nie było bowiem co opowiadać no i nikt nie lubił słuchać o wychowywaniu się w biedzie. Większość osób zmieniała wtedy temat i trudno było się temu dziwić. Ludzie nie potrzebowali słuchać o problemach innych, podczas gdy sami mierzą się z własnymi. Kiedyś miał klienta, który przychodził do niego tylko po to, by Ramon wymazywał mu z pamięci wspomnienia albo karmił przyjemniejszymi. Wtedy też Bakken dowiedział się, że hipnozy używa się do leczenia niektórych psychicznych przypadłości. Całkiem go to zaintrygowało, ale stwierdził, że nie będzie się wychylać z tą zdolnością, biorąc pod uwagę, że nie była ona zbyt pozytywnie odbierana przez społeczność galdrów. Czasami jednak zastanawiał się, jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby miał więcej pieniędzy i więcej możliwości. Może udałoby mu się pójść na studia medyczne, bo ludzkie ciało zawsze go fascynowało. Akurat na tym znał się całkiem nieźle
– Oczywiście, że jestem – przytaknął, odpowiadając pewnie. Klienci mogli bowiem kłamać tak samo jak inni. Będąc jednak zahipnotyzowanymi, Ramon mógł wyciągać z nich każdą, nawet najbardziej intymną informację bez pozostawiania po sobie żadnych śladów. Mógłby być szpiegiem doskonałym, chociaż nigdy wcześniej nie wykorzystywał zdobytych informacji do żadnych konkretnych celów. Lubił jednak o klientach wiedzieć więcej, niż powinien.
– Nie trzeba, dotychczas pracowałem na własną rękę – powiedział, odpowiadając na pytania dotyczące poprzedniego zatrudnienia. Na całe szczęście nie musiał się martwić wiążącymi umowami z kimkolwiek.
– Zgadzam się na wszystko, a nad pseudonimem się jeszcze zastanowię – stwierdził. Dobrze, że z tym nie musiał się spieszyć, chociaż wiedział, że może to być trudne, z uwagi na to, że często każdy poprzedni klient znał go pod innym wyglądem i innymi personaliami. Wybór jednego wydawało mu się dość ograniczające.
– Nie interesuje mnie, jaki procent weźmiesz dla siebie. Interesuje mnie tylko ile będę dostawać ja – odpowiedział szczerze. Wiadomo, że miejsce to dawało bezpieczeństwo i sporo innych potrzebnych rzeczy, ale Ramon nie był naiwny na tyle, by nie wiedzieć, że jakaś część jego zysków będzie trafiać do Olafa. Miał tylko nadzieję, że sam nie zostanie bez grosza, bo przecież miał swoje własne wydatki.
– Nie mam pojęcia co się stało, myślę jednak, że tkwi w obrazie dalej, bo nikt go stamtąd nie wyciągnął – zastanowił się. Nie miał pojęcia, czy umiejętność rzeczonego galdra działała w dwie strony i czy jego decyzja o uniknięciu pewnych problemów, nie wpędziła go w kolejny znacznie większy. – Może masz jego portret gdzieś tutaj – uśmiechnął się lekko. Na całe szczęście dla niego, cała rozmowa przebiegła pomyślnie i po wymienieniu jeszcze kilku informacji panowie rozstali się, powracając do swoich pozostałych planów.
Olaf i Ramon z tematu
Początkowo był nieco zmieszany. Nie chciał na mężczyźnie testować swoich sztuczek, nie wiedząc, czy ten nie przejrzy podstępu. Hipnoza była przydatną umiejętnością, jednak nie zawsze trafiało się na osoby, które byłyby na nią podatne. W tym wypadku wolał nie ryzykować, bo relację zawodową, w której sporo się zyskiwało, raczej lepiej było zawierać i budować na szczerości. Z resztą Ramon był zbyt pewny siebie i swoich umiejętności, by uciekać się do pomocy tanich i wyuczonych sztuczek. Źle by się czuł z myślą, że miejsce tutaj zawdzięcza hipnozie, a nie swoim atutom.
Lubił wymyślać historyjki. Podobno miał całkiem dobrą wyobraźnię, a jego klienci czasami lubili słuchać o tom, o czym im opowiadał. Często wykorzystywał to to zmyślania najróżniejszych faktów ze swojego życia, bo o tym prawdziwym nie chciał nikomu mówić. Nie było bowiem co opowiadać no i nikt nie lubił słuchać o wychowywaniu się w biedzie. Większość osób zmieniała wtedy temat i trudno było się temu dziwić. Ludzie nie potrzebowali słuchać o problemach innych, podczas gdy sami mierzą się z własnymi. Kiedyś miał klienta, który przychodził do niego tylko po to, by Ramon wymazywał mu z pamięci wspomnienia albo karmił przyjemniejszymi. Wtedy też Bakken dowiedział się, że hipnozy używa się do leczenia niektórych psychicznych przypadłości. Całkiem go to zaintrygowało, ale stwierdził, że nie będzie się wychylać z tą zdolnością, biorąc pod uwagę, że nie była ona zbyt pozytywnie odbierana przez społeczność galdrów. Czasami jednak zastanawiał się, jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby miał więcej pieniędzy i więcej możliwości. Może udałoby mu się pójść na studia medyczne, bo ludzkie ciało zawsze go fascynowało. Akurat na tym znał się całkiem nieźle
– Oczywiście, że jestem – przytaknął, odpowiadając pewnie. Klienci mogli bowiem kłamać tak samo jak inni. Będąc jednak zahipnotyzowanymi, Ramon mógł wyciągać z nich każdą, nawet najbardziej intymną informację bez pozostawiania po sobie żadnych śladów. Mógłby być szpiegiem doskonałym, chociaż nigdy wcześniej nie wykorzystywał zdobytych informacji do żadnych konkretnych celów. Lubił jednak o klientach wiedzieć więcej, niż powinien.
– Nie trzeba, dotychczas pracowałem na własną rękę – powiedział, odpowiadając na pytania dotyczące poprzedniego zatrudnienia. Na całe szczęście nie musiał się martwić wiążącymi umowami z kimkolwiek.
– Zgadzam się na wszystko, a nad pseudonimem się jeszcze zastanowię – stwierdził. Dobrze, że z tym nie musiał się spieszyć, chociaż wiedział, że może to być trudne, z uwagi na to, że często każdy poprzedni klient znał go pod innym wyglądem i innymi personaliami. Wybór jednego wydawało mu się dość ograniczające.
– Nie interesuje mnie, jaki procent weźmiesz dla siebie. Interesuje mnie tylko ile będę dostawać ja – odpowiedział szczerze. Wiadomo, że miejsce to dawało bezpieczeństwo i sporo innych potrzebnych rzeczy, ale Ramon nie był naiwny na tyle, by nie wiedzieć, że jakaś część jego zysków będzie trafiać do Olafa. Miał tylko nadzieję, że sam nie zostanie bez grosza, bo przecież miał swoje własne wydatki.
– Nie mam pojęcia co się stało, myślę jednak, że tkwi w obrazie dalej, bo nikt go stamtąd nie wyciągnął – zastanowił się. Nie miał pojęcia, czy umiejętność rzeczonego galdra działała w dwie strony i czy jego decyzja o uniknięciu pewnych problemów, nie wpędziła go w kolejny znacznie większy. – Może masz jego portret gdzieś tutaj – uśmiechnął się lekko. Na całe szczęście dla niego, cała rozmowa przebiegła pomyślnie i po wymienieniu jeszcze kilku informacji panowie rozstali się, powracając do swoich pozostałych planów.
Olaf i Ramon z tematu