Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    20.12.2000 – Schody na piętro – Nieznajomy: M. Roinestad & Bezimienny: O. Wahlberg

    2 posters
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    20.12.2000

    Nienawidził Midgardu. 
    Potrzebował niecałego tygodnia, żeby ostatecznie utwierdzić się w tym przekonaniu, pięciu poranków i sześciu zachodów słońca, by obrzydzenie dostatecznie wkradło się w jego serce, wlało w żyły przenikając przez tkankę skóry, bijąc niebieskawym odcieniem na przedramionach i nadgarstkach. Był tu już wcześniej, raz może dwa, poznając deski filharmonii, snując bajki o przyszłości, jaka go czekała, marząc o tym jak miasto stopi się w jedność z jego rzeczywistością. Teraz, z perspektywy czasu, z nowym spojrzeniem na świat otrzeźwionym lekcją pokory wyłożoną przez Norny, niemal bawiła go własna naiwność. Dławił się nią, tak jak dławił się midgardzkim powietrzem, niby czystym, a jednak przesiąkniętym niepokojącą nutą rozkładu. Tęsknił za sielskością Hammerfest i za dostojnością Oslo. Tęsknił za wizją Migdardu, tą czystą, pełną perspektyw pozbawioną naleciałości zbutwienia, wizją, która podupadała na jego własnych oczach. Nie przyjechał tu jako objawienie, a kolejny pierwiastek szarej masy, beznadziejny przypadek do końca życia uwięziony w klątwie przeciętności. Był nikim, a każdy dzień w tym mieście tylko dotkliwiej mu o tym przypominał.
    Nienawidził i Besettelse. Potrzebował kilku minut, aby to orzec, wydać wyrok, wydawałoby się ostateczny. Nie obchodziło go, czy jest w swoim błyskawicznym osądzie stronniczy, ani czy przyziemna zazdrość i gorycz odgradzają go od jakiejkolwiek dozy obiektywizmu. Galeria cuchnęła życiem, którego nigdy nie miał mieć, kłuła w oczy dobrobytem odebranym mu jeszcze zanim przyszedł na świat, podduszała świadomością, że on gdzieś tu był, że przechadzał się dostojnymi korytarzami, zerkał na obrazy, oddychał w tym samym powietrzem co Mauris. Oddmund Wahlberg w jego świadomości nadal żył, szyderczo nie poświęciwszy mu od lat ani jednego marnego ochłapu myśli, ani okruchu wyrzutu sumienia. A może przeczytał o nim w gazecie, rzucił okiem na śmieszny artykuł z piątej strony, uśmiechając się szyderczo pod nosem z porażki anonimowego nieszczęśnika? Rozpoznał Roinestada w głębi serca ciesząc się, że był jedynie bękartem, wartym równie wiele co tania spinka do mankietu.
    - Nie, to pani nie rozumie - wycedził przez zęby do bogom ducha winnej recepcjonistki, wyraźnie podjudzonej całą pozbawioną ogłady wymianą zdań. Gdyby nie udawała chodzącej ostoi idiotyzmu, pewnie odrobinę by jej współczuł. - Proszę zrobić mi i sobie przysługę, przestać gdakać i do cholery mnie do niego zaprowadzić! - Ubrany w najlepszy garnitur sprzed lat nadal odstawał od pejzażu galerii, wciąż nie pasował, odznaczał się jak kiepski detal namalowany pędzlem amatora. Ktoś spojrzał na niego przez ramię, jakaś para mruknęła coś do siebie z dezaprobatą wyraźnie wkradającą się w rysy twarzy, lecz niewiele go to obchodziło. Musiał stanąć z nim twarzą w twarz, rzucić listami, na jego oczach splunąć na granitową fakturę posadzki. Chciał mu pokazać, jak bardzo się go brzydził, jak wstręt przepełniał każdą komórkę jego ciała. Nienawidził tego miasta, tej galerii i pieprzonego ojca, który nigdy nie zasłużył sobie na to miano.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Dwa jednakowe obrazy, które różniły się diametralnie były tak samo mdłe i nijakie. Rozpacz niebieskiej farby co służyła to za niebo, to za bezkres oceanu, nie kuła w oczy, a wręcz obłapiała je niczym gęsie pierze z pękniętej poduszki, klejące się do rozlanego na stoliku nocnym miodu. Żółte plamy słońc lub księżyców (czego jeszcze nie chciał identyfikować Olaf) rozmieszczone były karykaturalnie nijako, natomiast pierwszy plan mdlił. Wszystko to mogłoby razem trafić do kosza, gdyby nie istotny element łączący obydwa dzieła sztuki. Czerwone smugi drugiego planu, które miotają się tam niczym trup szukający drogi do grobu. Niebanalne kształty plamy dalekie jednak od bycia kleksem, przykuwają uwagę, a Wahlberg nie potrafi zdecydować się czy widniejący przed nim debiut młodego artysty to dzieło sztuki na miarę nadchodzącego wieku, czy może godny pożałowania obraz nędzy.
    Światło sztucznego słońca, które zawieszono nad ulicami Midgardu wpada przez wysokie okna rażąc w oczy niewyspanego człowieka, a wtedy też, gdy powieki gnają w dół gotowe zamknąć się przed tą jasnością, odczuwa wyraźne znaki przemęczenia. Sytuacja, jaka ma miejsce w związku z obecnością byłej żony w jego życiu, gdy już zaprosił do niego pannę Guldbrandsen wymyka się spod kontroli, której Olaf potrzebuje, tak jak topielec potrzebuje tlenu. Korci go więc aby z nieodległego barku nalać sobie nieco brandy, ostrym smakiem pobudzić umysł do myślenia, lecz rozważania te przerywa dochodzący z dołu męski krzyk, który szybko marszczy brew mężczyzny. Natychmiast zamyka więc gabinet, zmierzając w dół. Korytarz prowadzący do schodów nie jest długi, a już z ich szczytu dostrzega młodzieńca w tanim garniturze, który wdaje się w sprzeczkę z Elsie przy recepcji galerii oraz zmierzającego w ich stronę ochroniarza, którego Wahlberg uspokaja, podnosząc ledwo rozprostowane palce dłoni w górę w znaku, aby poczekał.
    Elsie, czy wszystko w porządku? — pada pytanie, choć spojrzeniem wcale nie zerka na kobietę, a na natarczywego gościa galerii, ewidentnie szukającego tu problemów, a nie błogiego oddania się sztuce.
    Ten pan chciałby widzieć się z tobą t e r a z, ale nie był umówiony. Przekazałam, że spotkania trzeba umawiać — urocza młoda dziewczyna jest pewna swojej racji.
    Nie szkodzi, dziękuję, że się tym zajęłaś — gładki uśmiech, jaki prezentuje pracownicy, szybko gaśnie, gdy wraca spojrzeniem w oczy chłopaka, dziwne i takie nietypowe albo przyjaźnie nieznajome. — Jeśli jest pan artystą, to zapewniam pana, że mój kalendarz jest otwarty, jednak do planowanego spotkania muszę się odpowiednio przygotować, nie jestem w stanie z miejsca zadbać o swą wiedzę w każdej dziedzinie. Proszę porozmawiać z Elsie, a pewien jestem, że znajdzie dla pana odpowiedni czas w moim terminarzu. Muszę jednak wspomnieć, że jest to miejsce kultury i sztuki. Proszę o tym pamiętać, nim podniesie pan głosi powściągać emocje, bo każę cię stąd wyrzucić na zbity pysk.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Co tu widzisz? Matka podpierała się pod boki, skinieniem głowy wskazując na swoje najnowsze dzieło. Popołudniowe słońce padało na ramy sztalugi, kurz tańczył w świetlnym snopie, a on stał oniemiały, wpatrywał się z zachwytem w nieperfekcyjność każdej barwnej plamy. Akwarele były w jej repertuarze rzadkością, drewniane pudełeczko wypełnione po brzegi całą tęczą kolorów umierało beznadziejnie przez długie miesiące w szufladzie biurka, odgrzebywane dopiero wtedy, gdy pewna panorama znów ją nawiedzała w ostrej  brzytwie wyrazistości myśli. Pamiętał każdy beznadziejne zmięty kawałek papieru z naniesionym na nim prospektem obcego miasta, wszystkie płonne próby uchwycenia tego, co było znane wyłącznie Marte. Po długich latach sfrustrowanego porzucania i ponownego wracania do tego samego pejzażu wreszcie jej się udało. Widział to po błysku w jej oku, dostrzegał w pryzmach dachów, w cieniach padających na nitki ulic. Dopiero niedawno zrozumiał, że przez te wszystkie lata próbowała uchwycić Midgard; był w jej oczach splamiony brunatnością barw, chaotyczny, brudny, pozbawiony precyzji. W wydaniu, które wreszcie zaspokoiło głód jej myśli, była jednak w tej profanacji dostojnego miasta jakaś nostalgia, jakby w każdym zarysie budynku czaiła się kropla nieobecnej w twórczości matki tęsknoty. Nie pasował do reszty jej obrazów ani medium, ani charakterem, a mimo wszystko zachowała go, przyklejając gęsią skórką do ściany obok setki szkiców i zarysów. Tkwił tam latami, a ona już więcej nie sięgnęła po akwarele w obecności Maurisa. Wpatrując się w dostojne ściany galerii, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że na jakiś pokrętny sposób ten dziwaczny demon matki, przelany na chropowaty skrawek papieru by tu pasował. Może któryś z mężczyzn ubranych w drogą marynarkę zawiesiłby na nim spojrzenie, pytając towarzyszki, co na nim widzi, ona z zachwytem wyłapałaby z niego to, czego Mauris nigdy nie potrafił; może ktoś wreszcie zrozumiałby, że za tym brudem i galimatiasem kryła się miłość.
    Ktoś podszedł do recepcjonistki, ale kimkolwiek był, Roinestad nie jego szukał. Zerknął poirytowanym spojrzeniem na Elsie, następnie wędrując wzrokiem do rosłego jegomościa. Biło od niego coś, czego nie potraf jednoznacznie zidentyfikować, aura nieznajomego mu dotąd poczucia autorytet, wewnętrznego przymusu by naa raz wyprostować się jak struna i zbierając na nowo wszystkie pogubione fragmenty ogłady. Co do jednego miał racje - burda była zbędna, ostatnie czego potrzebował to zostanie wyrzuconym z tego miejsca zanim burza naprawdę się rozpęta. Przybrawszy na twarz przepraszający acz niezbyt szczery uśmiech, spróbował raz jeszcze:
    - Proszę wybaczyć, najwyraźniej nie do końca się z panną Elsie zrozumieliśmy. - Najwyraźniej panna Elise miała problemy ze słuchem albo to przyciasna garsonka otulająca ciało kobiety, tamowała jej dopływ krwi do mózgu. - Szukam Oddmunda Wahlberga. Proszę mi wierzyć, to nie jest sprawa, która może poczekać. - Tyle lat w niewiedzy, tyle rozmów z matką urywanych ostrzem głuchej ciszy. Nie chciał czekać, nie zamierzał pozwolić sobie na choć jeden dodatkowy dzień niepewności. Musiał go zobaczyć. Coś w nim skostniało przez te miesiące, czuł się jakby ważny element jego samego roztrzaskał się o posadzkę, rozpadł na milion odłamków niemożliwych do sklejenia w całość. Być może konfrontacja z ojcem pomogłaby mu wyłuskać  kilka z tych pogubionych elementów albo znaleźć zupełnie nowe, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. - Leżała odłogiem dostatecznie długo - dodał, czując nagły ciężar kilku pomiętych listów czekających na swoje pięć minut za pazuchą wełnianego płaszcza.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Matka malowała głównie autoportrety, a jeśli już namalowała cokolwiek innego, to najczęściej rozlewała na nie wino i cięło grube płótno nożem. Nie wszystkie swoje obrazy chciała niszczyć, niektóre trafiały głęboko do magazynów Besettelse, zamknięte przez nią samą w piwnicach, jakby nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, w to samo miejsce, gdzie przed dziesiątkami lat dziadek umieścił magazyn fortepianów. Dziś prym swój wiodły tam rozpustne kurtyzany, pozwalając oddawać się rozkoszom. Wszystkie najcenniejsze dzieła malowane przez Lissbeth Wahlberg znajdywały się w domu Olafa, dokładnie tam, gdzie je zostawiła nim skoczyła z okna roztrzaskując sobie czaszkę na zimnym midgardzkim chodniku. Nie zmienił nawet złotych ram, skrupulatnie dbając, by zawsze były odkurzone i błyszczące. Część obrazów znajdowała się w jego gabinecie, wliczając w to przypominające Wahlbergowi o jego miejscu autoportrety, które nienawistnym wzrokiem spoglądały w stronę biurka i pełnej dokumentacji galerii, jakby oceniając wszystko to, co z nią zrobił. A przecież w końcu była wielka, w końcu była wspaniała. Wciąż genialne, ale już nie najważniejsze dzieła, znaleźć można było w auli dedykowanej jej. Obrazy zmarłej przed trzynastoma laty malarki dalej jej syn uznawał za istne przejawy geniuszu. Wyjątkowość wszystkich dzieł zamykała się jednak w niebanalności postaci zawartych w malowidłach, gdyż wszystkie odwrócone były tyłem, lub twarz ukrytą miały pod wachlarzem, czy dłońmi, z wyjątkiem jej własnej osoby. Czasem zastanawiał się, czy aż tak bardzo kochała siebie, czy tak mocno nienawidziła dotykającego ją społeczeństwa. Wybitność objawiała się wszak nie tylko w talencie malarskim, ale i smutku, jaki roztaczała dookoła swojej osoby. Pewnie dlatego Oddmund ją kochał, bo była genialna, bo miała talent, bo nie miała już siebie samej.
    Brwi uniósł w niewymuszonym zdziwieniu, gdy padło nazwisko poprzedniego właściciela tej galerii. Co prawda ten nie był celebrytą, pojawiał się w mediach zdecydowanie rzadziej niż rozsławiający to miejsce od dziesięciu blisko lat Olaf, jednak nie był też całkowicie anonimowy, a już na pewno nie w społeczności artystycznej tego kraju. Jeśli ktoś znał jego nazwisko, musiał znać też jego historię i powinien wiedzieć, że od piętnastu lat Oddmund Wahlberg nie żyje. Gorzkie wspomnienie o zawsze nieobecnym ojcu, który oddawał się przesadnie pracy, dostarczając synowi jedynie kontaktów z matką, dostatecznie mocną karcącą młody policzek i kontrolująca każdy aspekt niedojrzałego życia, zakuło gdzieś w podniebienie, choć nie miał zamiaru dawać tego po sobie poznać. Wypisujący się na twarzy przesadny spokój i nienaturalna wręcz cierpliwość, wyuczona przez lata, biła w stronę nieznajomego i niezapowiedzianego gościa.
    To będzie wyjątkowo trudne — skomentował spokojnie, pozwalając sobie na łagodny uśmiech. — Ale oczywiście, jeśli to sprawa niecierpiąca zwłoki, to zapraszam pana do mojego gabinetu. Dziękuję, Elsie. Proszę wyślij Hampusa do pana Ingebretsena po odbiór pereł, nie mam czasu, by zająć się tym osobiście — wspomniał jeszcze, odchodząc.
    Oczywiście, Olafie — wspomniała młoda kobieta, niechętnie spoglądając w stronę gościa, gdy temu właściciel tego miejsca wskazywał drogę po schodach w górę, aby ruszyli do jego biura, gdzie rozmowa będzie mogła odbyć się w cztery oczy.
    Tego puścił przodem, a następnie otworzył przed nim wysokie białe drzwi, wpuszczając do eleganckiej przestrzeni wyłożonej lakierowanym parkietem i białymi jak śnieg spoczywający na szlaku księżycowym w górach Bardal ścianami. Ciężkie dębowe biurko stało gdzieś dalej, w towarzystwie dziesiątek regałów wypełnionych dokumentacją i książkami. Eleganckość miejsca sprawiała, że nie można było czuć się przytłoczonym ilością zebranych tam elementów, obrazów, rzeźb, czy w końcu wyróżnień, czy certyfikatów dumnie błyszczących z każdego miejsca. Olaf wskazał swojemu towarzyszowi miękką kanapę obitą białym płótnem, samemu nie siadając na przeciwległym fotelu, zwyczajowo rozpinając guzik marynarki.
    Szanowny panie, Oddmund Wahlberg nie żyje od blisko piętnastu lat — wypowiedział spokojnie, nadając informacji odpowiednio poważny charakter. — Jestem jednak pewien, że wszelkie kwestie jego dotyczące może pan załatwić bezpośrednio ze mną. Jestem właścicielem Besettelse i jedynym spadkobiercą mojego ojca — w tym dokładnie momencie drzwi gabinetu ponownie się otworzyły, a spotkana wcześniej przez mężczyzn Elsie wniosła na tacy i postawiła przed obydwojgiem kawę wraz z dodatkową śmietanką i cukrem.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Mimo - jakby co poniektórzy to nazwali - kiepskiego startu, światło perspektyw migało przed nim radośnie. Miał kochającą matkę, która uchyliłaby mu nieba, gdyby tylko mogła, talent spojony z duszą, płynący po włosiu smyczka, wdzierający się w struny skrzypiec. Nigdy nie pozwolono przestać mu marzyć. Maarte była dla niego dobra, być może zbyt dobra, przez co i pobłażliwa, nie będąc zdolną do pohamowania paskudnych naleciałości na charakterze Maurisa, tej buty i przekonania o własnym talencie. Całe życie głaskany po głowie, chwalony, używany jako wzór złotego dziecka, sam zaczął w to wierzyć. Grał o zbyt wielką stawkę, obstawił za dużo w pokerze z Bogami, trzymając w ręku kiepskie karty. Przegrał. Przeleciawszy przez czarną dziurę własnego istnienia, przedarłszy się przez fale upokorzenia, zderzywszy się z twardym brukiem pokory, trafił właśnie tu. Z matką, której choroba postępowała każdego dnia w innym mieście, malutką walizką mieszczącą wszystko, co mu jeszcze pozostało. Nadal przekonany, że stać go na więcej, pewny, że jest ciemiężony przez Bogów bo próbował zagrać im na nosie. Ta lekcja życia nie była wyłożona mu dostatecznie dosadnie, by wyniósł właściwy morał. Targany niepewnością co do następnych napadów choroby, przykuty do ziemi łańcuchem strachu przed kolejnym poniżeniem wciąż myślał, że może latać - zapomniał jednak, że nie ma nawet skrzydeł.  
    Wdzieranie się do cudzego życia w butach splamionych błotem przekonania o własnym uprzywilejowaniu, zakrawało na okrutne. Być może słaby głosik przyzwoitości, szeptał mu delikatnie, że to, co robi nic nie zmieni. Decyzji ojca nie dało się już cofnąć, wieść, którą chciał mu przynieść, mogła jedynie na nowo rozciąć dawno zabliźniona ranę. Mauris nie był jednak człowiekiem cnotliwym, od lat widok przysłaniał mu czubek własnego nosa. Na próżno, było w nim szukać przyzwoitości.
    Uniósł brew w pytającym grymasie, ale nie pozwolił sobie na dalsze pytania, dopóki nie znaleźli się z mężczyzną w biurze. Rozejrzał się po pomieszczeniu w miarę dyskretnie, ponownie zniesmaczony przepychem. Z listów wynikało, że ojciec od dawna nie silił się, by wesprzeć matkę finansowo, nawet po tym, jak zaczęła chorować. Wierzył, że latami płacił jej jedynie za milczenie, a gdy upewnił się co do wierności w łączącej ich wspólnie tajemnicy, po prostu zostawił ją na pastwę losu, pozbawił jakiegokolwiek wsparcia w wychowaniu i jego syna. Bękarta, nawiedzało Maurisa, od kiedy po raz pierwszy dowiedział się, że Oddmund żyje. Budował tu pałac wyłożony marmurem, ale nie stać go było na wsparcie umierającej kobiety, którą kiedyś rzekomo kochał.
    Utkwił spojrzenie w mężczyźnie, czekając na wyjaśnienia. I spośród wszystkich nowin, których się spodziewał, które tasował w umyśle bezsennymi nocami, nie przeszło mu przez myśl, że ojciec może nie żyć.
    Uciekł i przed tą jedną rzeczą, którą był mu winny. Uciekł przed spojrzeniem własnemu synowi w oczy.
    - Piętnastu lat? Jak umarł? - zapytał, czując jak krew odpływa mu z twarzy. Coś zakłuło go mocno, nie umiał stwierdzić, czy była to jedynie myśl o kolejnej porażce, czy odkrył w sobie nieznany dotąd żal. Poprawił się w fotelu, odchrząkując, jakby ta prawda na chwilę pozbawiła go tchu. - Pan? Pan jest jego spadkobiercą? - dopytał, nie mogąc uwierzyć, że i ta rewelacja go ominęła. W końcu roześmiał się chrapliwie, jakby na wieść o jedynym spadkobiercy, usłyszał największą bujdę pod słońcem, tak niedorzeczną, że aż zabawną.
    -  Wygląda na to, że nie jedynym. - Zmierzył go spojrzeniem, nadal niebotycznie rozbawiony. Nie walczył ze sobą zbyt długo, momentalnie wygrzebał z kieszeni marynarki kilka złożonych listów w malutkich kopertach, zamaszystym ruchem rzucając je na biurko. Ich treść była zwykle lakoniczna, krótka, niezbyt wylewna, Oddmund stałym wzorcem pytał o matkę, o syna, informował o tym ile pieniędzy tym razem zasili ich kieszenie i żegnał się pośpiesznie nakreślonymi inicjałami, jakby robił to jedynie z grzeczności, może zwykłego współczucia. Nie było w tym miłości, Mauris był o tym przekonany od pierwszej przeczytanej korespondencji.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lista prezentów, jakie otrzymał w spadku najpierw po ojcu, a potem po matce zajęłaby metry. Dostał położone na najwyższych dwóch piętrach wiekowej kamienicy w starym midgardzkim mieście mieszkanie, którego białe ściany, mnogość rzeźb, czy też konsjerż na dole, czyli posiadłość o wyjątkowej rynkowej wartości. Dostał wiekową kamienicę, która od lat służyła temu miastu jako artystyczna mekka, mieszcząc w sobie najpierw sklep z fortepianami, a na sam koniec galerię sztuki Besettelse. Dostał schowane w skrytkach bankowych runiczne talary, wyjątkową biżuterię oraz złoty zegarek. Dostał talent do pomnażania pieniądza, a także szaleństwo, jakie powoli krzepło w jego żyłach, psychotyczne przejmując kontrolę nad organizmem. Raz ciało wypełnia duszę, a raz dusza ciało.
    Topielcze płuca — odparł niemalże beznamiętnie. Olaf był wtedy młody, a z ojcem, oprócz wymuszonych rozmów, niewiele go łączyło. Oddmund całą pieczę nad wychowaniem syna przekazał znienawidzonej przez siebie Lissbeth Wahlberg, która nieszczęśliwe małżeństwo odbijała na synu, co podobno miał ponownie połączyć ich miłość. Tak się nie stało, została gorycz serc. — Zmarł w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, w wyniku ataku tej choroby — każde słowo brzmiało jak zwykły fakt, nie pokrywał go smutek, minęło zbyt wiele lat, a on osiągnął za dużo.
    Wpatrując się w młodzieńca, usiłował odkryć, co siedzi w jego głowie, lecz to pozostawało tajemnicą. Jak mógł nie wiedzieć, skoro znał personalia byłego właściciela tego miejsca? Śmierć znamienitego inwestora odbiła się echem po Midgardzie. Mogliby tak siedzieć, dumać sobie nad życiem i śmiercią Oddmunda, gdyby nie gorący śmiech, który kompletnie wybił Olafa z rytmu. Wieść o tym, że jest jedynym spadkobiercą swojego ojca, odbiła się czkawką w uszach jego gościa, a to prowadziło mężczyznę do nieuchronnego zmarszczenia brwi i przybrania niemal kamiennej twarzy, skonsternowanej tą reakcją. Nie było to tajemnicą, gazety rozpisywały się nad złotym chłopcem przejmującym biznes, lecz żaden dziennikarz nie mógł wiedzieć, że ten chłopiec wkrótce stworzy w podziemiu galerii sztuki istną mekkę rozpustników, do której tłumem będą gnali galdrowie, którzy szukali wrażeń głębszych niż to, co ofiaruje im względna normalność. Tolerował wszystkich, aby płacili należyte pieniądze i swoją reputacją nie psuli murów Besettelse. Butność i rezolutność młodzieńca zdawała się kłuć w oczy, gnębić umysł i niedopuszczań do myśli przyjaznego nastawienia, gdy to wypowiedział on słowa szarpiące ludzką psychiką. Z początku Wahlberg nie zareagował, kamienna maska, jaką zwykł przyjmować, była twarda i nieskruszona, lecz kolejny ruch i papiery rozsypujące się po blacie, sprawiły, że i na nie przeniósł wzrok, wreszcie odejmując go w ciszy od rozbawionego chłopaka.
    Milczał, gdy sięgał po pierwszą z kopert, pewnym ruchem otwierając ją, lecz nim choć na sekundę oko spoczęło na treści zawartego tam listu, już wiedział, co w nim zobaczy. Gorzka ślina spływająca w dół gardła dawała znać, że szum w uszach będzie jedynie postępował, a ból głowy i uczucie burzącego się pod wpływem podmuchu wiatru domku z kart. Rozpoznałby to pismo wszędzie, zbyt wiele razy widywał je na wekslach, na starych dokumentach. Podpis z wysokim O, z pętelką po prawej stronie, długa kreska na prawym skosie przy W i twardo dociskane do papieru pióro, sprawiające, że atrament był gruby i wyraźny. Oddychał miarowo, nie trzęsły mu się ręce. Gładkość słów, miłostki wyznawane kobiecie w listach, wspomnienie o synu, o pieniądzach, o wszelkich możliwych dobrach, jakie czekałyby na nich, gdyby tylko świat był lepszy, pasowały idealnie do posągu Oddmunda. Olaf już wiedział.
    A więc whisky... — odpowiedział tylko, po przejechaniu wzrokiem po treści ostatniego z listów, aby następnie wstać i z barku wyciągnąć dwie szklanki z ciętego kryształu oraz sięgnąć po wypełnioną bursztynowym płynem karafkę. Z tej odlał odpowiednią ilość, stawiając drinka przed rękoma swojego gościa. — Dlaczego miałbym uwierzyć, że są prawdziwe? Skąd pan je ma? — wyżej uniósł brew, upijając łyk ze swojej szklanki, a potem kolejny. Świat legł w gruzach, a on trwał niewzruszony ponad powierzchnią.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nie zapamiętał pierwszego lekarza, pod którego pieczę trafił, ani napadu duszności, który ostatecznie przypieczętował jego diagnozę. Wiedział tylko, że matka płakała tamtego dnia, a on zupełne nie rozumiał dlaczego. Przez całe jego dzieciństwo i początki dorosłości ataki choroby przychodziły i odchodziły, ale tkwił w uwitym przez lata kokonie przeświadczenia, że nigdy nie dopadnie go na scenie. Wtedy był przecież wolny, jego duch unosił się ponad kotarami, płynął wyżej i wyżej, niedosięgniony przez ludzkie słabości. Nic nie miało prawa go zatrzymać. Niedomagające płuca stanowiły przeszkodę w codziennym funkcjonowaniu, ale nie tam. Wszędzie, byle nie tam. Poczuł się z nią nazbyt pewnie, zaczął zapominać o chowaniu w futerale niewielkiego woreczka z topielczym proszkiem na próby, przestawał chować fiolki z lekarstwem w kieszeniach marynarek tuż przed koncertami. Na pytania o samopoczuciu reagował gniewem, jakby cudza świadomość jego ułomności, sama w sobie stanowiła obelgę.
    - Czyli jednak otrzymałem coś w spadku - podsumował  informacje o śmierci ojca, w momencie tracąc jego względem jakikolwiek sentyment. Znalazł kozła ofiarnego, figurę, którą mógł oskarżać za własne niepowodzenie - to po nim odziedziczył chorobę, jego winą było więc, że Mauris zderzył się z murem porażki. Po miesiącach zadręczania samego siebie, pochwycił wreszcie komfortową wymówkę, mocno zaciskając na niej palce.
    Odchylił się lekko, obserwował uważnie jak mężczyzna chwyta pierwszą kopertę. Szukał w nim czegoś znajomego, rysów twarzy, nagaru znajomości poświadczającego o ich pokrewieństwie. Niewiele udało mu się jednak wyłapać, Olaf był jednocześnie znajomy, jak i zupełnie odmienny od samego Maurisa. W czym był od niego lepszy? Dlaczego to właśnie on zasłużył na zostanie spadkobiercą, podczas gdy muzykowi nie należało się nic? Roinestad zawsze pędził w szaleńczym wyścigu ze wszystkimi dookoła, nawet z samym sobą, pogodzenie się z porażką, miejscem wyznaczonym daleko od podium, stanowiło pecynę, której nie potrafił jeszcze przełknąć.
    - Dlaczego miałby pan wierzyć, że nie są prawdziwe? - Chwycił postawioną przed nim szklankę z uśmiechem powoli dogasającym na wargach, po czym upił alkohol zmywając z przełyku resztki gorzkawego posmaku prawdy. - Dała mi je matka, tuż przed moim wyjazdem do Midgardu. Wcześniej nie widziałem ich na oczy. - Pamiętał wyraźnie, gdy pierwszy raz przekazała mu nędzny stosik związany jutowym sznurkiem. Moment niemal surrealistyczny, wydający się klatką wyciętą tępym ostrzem z kliszy kiepskiego filmu i wstawioną niechlujnie w jego życie. Czytał je wielokrotnie, z pamięci mógł przywołać skąpą treść większości korespondencji. Nie przeszło mu przez myśl, żeby podważać ich autentyzm. Znał własną matkę zbyt dobrze, by móc oskarżyć ją o kłamstwo. Treść kopert stanowiła finalny element układanki życia Roinestada, ten zgubiony przed laty puzzel, który wreszcie trafił na miejsce. - Jestem pewny, że w tak wspaniałym mieście, jak to, znajdzie się rzeczoznawca, który potwierdzi ich autentyzm. - Wzruszył ramionami, bagatelizując powątpiewanie Olafa. Był muzykiem, próżnym, nieskromnym, ale nie zwykł bawić się w śmieszne intrygi, skrywał w sobie zbyt wiele głupiej dumy, by posunąć się do tak uwłaczającego matactwa. Pielęgnował solennie resztki godności, gdyby nie był pewny ojcostwa Oddmunda, nie raczyłby się zjawić w galerii.
    - Proszę mi wierzyć, dla mnie pańskie istnienie również jest niespodzianką. Niekoniecznie radosną. - Chwycił jeden z listów, przejeżdżając kciukiem po inicjałach ojca. Powinien czuć coś więcej? Siedział naprzeciwko własnego brata, a opadła aura rozbawienia, zostawiła w nim jedynie pustkę. Nie było już żalu, przestał czuć jakąkolwiek złość. Została jedynie gęsta jak smoła, ciemna i wyjąca czarna dziura, pochłaniająca wszystkie emocje, jakich można by się spodziewać w takim momencie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Que sera, sera. Będzie, co ma być.
    Oddmund nie zjawia się w domu często, zwykle tłumacząc to pracą albo dodatkowymi obowiązkami w inwestorskim świecie. Przez salon Wahlbergów przewijają się kolejni malarze, zostawiając swoje podarki, powoli wypełniające przestrzeń i mające przekonać właściciela Besettelse do spojrzenia na nich przychylniejszym okiem. Lissbeth siedzi na wysokim barowym stołku, oparta o kuchenny blat, nalewając sobie kolejny kieliszek ginu, zawsze ozdobiony skórką pomarańczy, gdy pan domu wraca do domu. Rozlega się krzyk, o ścianę rozbija się szkło, a matka płacze, wciskając własną twarz w ziemię. On nie mówi nic, spuszczając głowę w dół, aby w końcu odwrócić się i udać do swojego gabinetu. Olafa zawsze to ciekawi, co takiego znajduje się za tamtymi drzwiami, jakie tajemnice skrywa w sobie domowe biuro jego ojca, że jest bardziej intrygujące od rodziny. Nie ma szansy przekonać się o tym, po jego śmierci pieczę nad pomieszczeniem przejmuje matka. Nie mija wiele lat, gdy sama skacze z okna na oczach gnębionego przez lata syna. Roztrzaskana na chodniku czaszka wypuszcza ze swoich objęć szkarłatną krew, widoczną nawet z ostatnich pięter kamienicy. Jest biały dzień. Na ścianie zostaje jej portret, szyderczo przypominający młodemu Wahlbergowi o piekącym od uderzeń policzku, o niedoścignionej ambicji, o tym, że miał być plastrem na małżeńską rozpacz, a stał się owocem nienawiści.

    Szumy wykrzywiające się w głowie właściciela galerii przypominają breję niezidentyfikowanych dźwięków, a te wkrótce przeradzają się w nieprzyjemny pisk. Nie odejmuje spojrzenia od swojego gościa, gdy coś w sercu i mózgu rwie się, aby potwierdzić jego słowa. Wszystko zaczyna przypominać jednolitą całość, dziesiątki wspomnień z dzieciństwa wracają w jeden punkt, a wytłumaczenie tamtych kłótni, wiecznych ucieczek ojca od problemów, zamkniętych drzwi gabinetu – wszystko zaczyna mieć sens.
    Więc miał kochankę? Czemu miałby nie mieć? Przecież to takie proste. Banalne.
    Kolejny łyk whisky otrzeźwiał zmęczone oczy, uwydatniając jedynie wypukłe w nich krwinki. Nie uśmiechał się, nie łagodniał spojrzeniem, trwając niczym jedna z rzeźb zdobiących którąś z kolei salę na parterze galerii. W głębi duszy wiedział, że ten dzień może nastać, a równocześnie nie był w stanie pogodzić się z tą myślą, odpychając jakiekolwiek wrażenie, że to o czym wspominał ten młodzieniec, może być prawdą.
    Dlatego, że jeśli ufałbym na słowo każdemu, to wkrótce zostałbym z niczym — odpowiedział prawdą. Tylu ludzi czaiło się na jego majątek, tak wielu pragnęło porażki znamienitego mecenasa, tylko czyhali na jeden błąd, na złe posunięcie, a niekorzystnie wykonany krok i mogli odgryźć mu głowę. Przewrażliwiony na punkcie własnego ego, nie pozwalał więc sobie na uchybienia, planując niemalże każde posunięcie, uciekając do kłamstw i tajemnic, jakie dzielone jedynie z odbiciem w lustrze w końcu zadręczały umysł. jednak, przez krótki moment, iskierka nadziei, że być może ta chora samotność, w którą wplątał się na własne życzenie, nie jest prawdziwa. Szybko odgonił tę myśl kolejnym łykiem boskiej whisky.
    Szanowny panie, odsuńmy na bok konwenanse. Jestem człowiekiem majętnym, który ma w swoim posiadaniu dostatecznie wiele złota, aby borykać się z podobnymi historiami regularnie — wstał z krzesła, powoli przechodząc w przód, by w końcu oprzeć się o biurko, spoglądając z góry na mężczyznę. — Przyznaję, pierwszy raz słyszę opowieść o zaginionym synu mojego ojca — nie potrafił nazwać go bratem. — Nie jestem idiotą. To — w dłonie chwycił papeterie, zaciskając mocno palce na nich, lecz nie gniotąc nawet skrawka pergaminu. — tylko listy. Nie twierdzę, że jest pan oszustem, ale nie były nawet zaadresowane do pana — wyżej uniósł brew w typowej dla siebie butności i przekonaniu o własnej racji. — Ich pochodzenie jest więc niepewne. Nie zmienia to faktu, że sprawdzę je. Czy jest coś jeszcze? Choćby data urodzenia? Miejsce? — wrócił do tyłu biurka, wkładając papeterie do szuflady, którą od razu zamknął, w głowie knując już plan, że był to ostatni raz, gdy ten kłamca widział je na oczy.
    Ale przecież nie był kłamcą. Przecież sam nawet w środku nocy w słabym oświetleniu rozeznałby się w prawdziwości tego pisma, wciąż borykał się z wieloma umowami, które przed laty podpisał ojciec, znał każdy szczegół liter, które kreślił.
    Jak się pan nazywa? — zadał w końcu pytanie, które powinno wybrzmieć dużo wcześniej, nim skierował dłoń z zamiarem uściśnięcia jego. Świat był nienormalny, wszystko dookoła było nienormalne.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Rodzinny dom układał się w mozaikę ręcznie malowanych przez matkę wzorów na tapetach oklejających się od ścian, pachniał rumiankową herbatą parzoną każdego poranka i terpentyną uciekającą przez szparę w drzwiach pracowni, brzmiał skrzypieniem drewnianych posadzek i jego własnymi skrzypcami; zawsze wypełniało go przyjemne ciepło, mimo braku ojca nigdy w oczach Maurisa nie jawił się jako niepełny, nie czuć w nim było żadnego wybrakowania. Musiałby poznać smak straty, by być go świadomym. Mimo wszystko pytał o tatę często, szczególnie w młodości, była to przecież ciekawość uzasadniona, skąpana dziecięcą chęcią poznania odpowiedzi na te najbardziej newralgiczne z pytań. Niewinność z biegiem lat zaczęła wyżerać rdza goryczy, kłamstwa matki nigdy nie okazywały się wystarczająco dobre, dostatecznie wyczerpujące. Wreszcie się poddał, uwierzył w snutą przez nią wersję wydarzeń, pęczniejącą łgarstwami. W końcu przestał pytać. Przestał chcieć wiedzieć.
    Istnienie Olafa wydawało się jakąś okrutną groteską, żartem wydobywającym się spomiędzy spierzchniętych warg samych bogów. Miał rodzinę, nie potrzebował nowej, nawet jeśli jego własna odbiegała znacząco od gniazdka, które uwił sobie Oddmund. Wzajemnie stanowili dla siebie niechciany ciężar tajemnicy, szpilę losu wiszącą tuż nad ich źrenicami, przyszykowaną przed tego samego ojca, który zawiódł Maurisa i jego matkę te lata temu.
    - To niemądrze, aby tak dosadnie podkreślać swój status majątkowy nowo poznanym członkom rodziny. Jeszcze czegoś od pana zechcę, panie Wahlberg. - Uśmiechnął się pod nosem, przyglądając się bratu. Bratu, którego właściwie nigdy nie chciał, którego nie potrzebował. Po co mu to było? Dlaczego zawsze musiał drążyć do końca, czemu nie umiał odpuścić, gdy tak byłoby najrozsądniej? Jedynie mieszał im obojgu w życiach, jego własnym tak nieperfekcyjnym bycie, który skrzętnie łatał skrawkami pozorów. Nie mógł pozwolić sobie na kolejny ubytek, wątpliwości naruszające wrażliwą przestrzeń tego, co lewie zdołał naprawić, a jednak chore zamiłowanie dopięcia swego nie pozwalało mu opuścić gabinetu. Miał wrażenie, jakby rozpoczęli skomplikowaną grę, której zasad jeszcze do końca nie pojmował. A on kochał wygrywać.
    Tymczasowo odsunął od siebie zachłanność, chęć otrząśnięcia  z wnętrza sakiewki uszytej grubą skórą zaistniałej sytuacji odrobiny więcej - dla siebie, dla matki, zwykłego poczucia sprawiedliwości. Talary nie skrywały w sobie wystarczająco mocy, by odwrócić niefortunność jego losów, acz mogły wiele wynagrodzić, opłacić rehabilitację matki, otworzyć przed nowe perspektywy, zapewnić miejsce na salonach gdzie cegiełka po cegiełce, zacząłby odbudowywać własną pozycję. To jednak nie była pora na podobne roszczenia. Jeszcze nie.
    - To są aż listy, panie Wahlberg. Podpisane nazwiskiem pańskiego ojca. Naszego ojca, poprawniej rzecz ujmując. - Nieco zniecierpliwiony, śledził poczynania mężczyzny, wystukując melodię tańczącą na brzegu jego świadomości o cienki brzeg szklanki. Ósma symfonia Reitena, zmyślne stringendo wymykające na przestrzeni kilku taktów, zwiastujące nadejście kłopotów, które sam na siebie sprowadzał. Puścił pytania Olafa mimo uszu, uznając, że przecież nie musi się spowiadać z takich szczegółów. Jeszcze niczego nie zażądał, póki nie zwerbalizował własnych pragnień, nie miał w tym wszystkim interesu. Wahlberg natomiast, Wahlberg miał w jego pojmowaniu o wiele więcej do stracenia.
    - Na chwilę obecną proszę zadowolić się listami i ich treścią. - Upił kolejny łyk alkoholu, obserwując jak listy znikają w szufladzie biurka. Kolejny uśmiech zakwitł na jego wargach, gdy uniósł się, by odwzajemnić gest mężczyzny. - Mauris Roinestad. - Ścisnął jego dłoń, odrobinę z byt mocno, z charakterystyczną dla siebie niedojrzałą zuchwałością. Następnie wstał, zaczynając krążyć po gabinecie, przyglądając się wyszukanemu wystrojowi. Przystanął przy którymś z obrazów, lekko przekręcając głowę, tak jak robił to za każdym razem, gdy oceniał dzieła matki. Poczuł  fantomowy powiew przeszłości, przez ułamek sekundy znów czuł się jak ten młody chłopiec bawiący się w znawcę.
    - Maarte Roinestad coś panu mówi? - zapytał, obracając się powrotem do Olafa. Butnie pozwalał sobie na zbyt wiele, bagatelizacja rozmówcy należała w końcu do grzechów głównych poprawnych pertraktacji. Ale cóż najlepszego Roinestad mógł o tym wiedzieć? - Prawdę mówiąc, zastanawiałem się czy Oddmund był na tyle… - głupi - śmiały, by wystawiać tu obrazy mojej matki. - Nadal nawiedziła go natrętna myśl, że pasowałyby tu jak ulał.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zawsze chodziło o pieniądze. Ci, którzy twierdzili inaczej, zwyczajnie kłamali i tego jednego Olaf na całym świecie był więcej niż pewien, sam przecież reprezentował taki pogląd, z tym że skrywał go pod czułymi słówkami. Pieniądze, wpływy, kontrola nad rzeczywistością, to wszystko zdawało się zaspokajać wewnętrzne bóle, zwłaszcza te związane z wykrzywiającą stawy i ściskającą narządy chorobą genetyczną, która nie dalej jak trzy tygodnie temu ręką Wahlberga zrobiła w jego piersi sznyt głęboką i szeroką jak całe cierpienie, które go spotkało. Tłuczone szkło wbijało się w skórę, a zimne powietrze wpadające przez wybitą szybkę w łazience panny Guldbrandsen ocucało organizm. Teraz jej słowa miał na pierwszym planie, gdy wspominała o śnie, jakoby Oddmund Wahlberg przyszedł do swojego syna. O jakże myliła się i ile racji miała w sobie.
    Jak pan widzi, pomimo upływu lat, mam się całkiem dobrze, ale to wyjątkowo cenna rada, dziękuję. Chce pan moich pieniędzy? Taka szkoda... — odpowiedział sztucznym uśmiechem, szczególnie ironicznym, w duchu jedynie wyśmiewając idiotyzm, który padł z ust młodzieńca. Zlustrował jego garnitur, wcześniej dostrzegł buty. Status majątkowy łatwo było rozpoznać z pomocą zegarka, fryzury, czy też odpowiedniego nastawienia. Jego gość miał jedynie to ostatnie, podskórną butność nakazującą myśleć, że zawsze ma rację. Wyjątkowo rodzinna cecha, ale tutaj absurdalnie źle wykorzystana. Nie on pierwszy i nie ostatni łasił się na skarby Wahlbergów zamknięte w sejfach i bankowych skrytkach, do których dostęp miał on jeden. Nie musiał spowiadać się przed nikim, nie potrzebował niczym młodsi przedstawiciele możnych klanów, błagać jarlów o fundusze na swoje zachcianki. Był sam sobie panem i nie zamierzał pozbawiać się tego stanowiska, potencjalne wpływy polityczne w Radzie mając za nic, znacznie lepiej odnajdując się pomiędzy nowobogackimi gnidami a staroświeckimi zasadami.
    To papier, który wchłonie wszystko — odpowiedział tonem niemalże surowym i twardym, wzrokiem nie odstępując swojego gościa na krok.
    Panie Roinsestad, jest pan wyjątkowo odważnym człowiekiem, przychodząc do mnie i stawiając warunki, na które nie ma pan solidnego argumentu. Proszę pozwolić mi nakreślić kilka potencjalnych sytuacji. Załóżmy, że listy okażą się prawdziwe, a pan okaże się w istocie synem mojego ojca. Jeśli tak się stanie, to nie będzie mieć pan już szansy walczyć o jego względy, teraz reprezentuję go ja. Co chce pan osiągnąć, wykazując się zgrabną ignorancją i powierzając wszystko niepewnemu dowodowi? Przejdźmy dalej — rzucił szybko, nie dając mężczyźnie szansy na odpowiedź na to jakże retoryczne pytanie. — Jeśli są one prawdziwe, a pan pragnie jedynie zemsty, lub są fałszerstwem, a pan pragnie rozgłosu — stanie pan swoim słowem naprzeciwko mojego. Zakładając sposób, w jaki pokazał się pan dziś tutaj, mniemam, że, och proszę wybaczyć mi ten kolokwializm — nachylił się do młodzieńca, a resztka uśmiechu i wymuskanego stylu bycia upłynęła z poważnej i naznaczonej okrutnością twarzy Olafa — wie pan równe zero na temat mojej rodziny. To z kolei oznaczałoby, że nie przygotował się pan do tej rozmowy z należytą troską, działa jedynie pod wpływem zgubnych emocji. Proszę napić się whisky. Orzeźwia skołatane nerwy. Chce iść pan do prasy czy radia? Ogłosić się zaginionym synem Oddmunda Wahlberga? Co będzie dowodem w sprawie? Listy? — te, które są schowane w szufladzie biurka właściciela Besettelse, a których, o ile mężczyzna nie rozegra tego poprawnie, już nigdy nie ujrzy? — Proszę przyjąć moją radę i powściągnąć emocje, a także zastanowić się czego pan rzeczywiście pragnie — pokręcił w rozbawieniu głową, nie ofiarowałby mu w tym momencie nawet jałmużny. Właściwie, gdyby nie kłująca świadomość, że podpis jest prawdziwy, że widział go zbyt wiele razy w życiu, że charakter pisma, o dziwo znacząco podobny do kaligrafii samego Olafa, musi być prawdą, już dawno przegoniłby natręta za drzwi.
    Obserwował jak Maurise przechadza się po gabinecie, a sam nie uniósł się z krzesła, obserwując potencjalnego agresora w swojej przestrzeni. Upił jeszcze łyk alkoholu, ostatecznie opróżniając całą szklankę, nim odezwał się znowu.
    Owszem. Malarka surrealistycznych nurtów, ciekawa praca z błękitem i różem, charakterystyczne niemalże akrobatyczne motywy kończyn, głęboki pędzel — odpowiedział ze stoickim spokojem, odchodząc od biurka, by stanąć obok swojego gościa, wzrokiem podążając jednak ku malunkom Lissbeth Wahlberg, jakie gromadził w swoim gabinecie, jakby oddawał im najwyższą część pomimo głębokiej nienawiści do tej kobiety. Zadane pytanie zdawało się mieć inną naturę, niżeli rozmówca okazywał na początku. — On nie. Ja tak — uniósł brwi w rozbrajającej szczerości. — Sześć jej dzieł znalazłem w archiwach w trakcie remontu galerii. Na pewno będzie jeszcze okazja, aby je ujrzeć, lecz na ten moment, dziękuję za spotkanie — wystawił dłoń, aby uścisnąć tą należącą do rozmówcy, pragnąc możliwie szybko pozbyć się go ze swojej przestrzeni, wypraszając w nienagannie kulturalny sposób i otwartą lewą ręką zapraszając do wyjścia. Zdawał sobie sprawę z ochrony czekającej niedaleko drzwi, ale przecież wezwanie jej nie było potrzebne.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Wbrew regułom rządzącym światem, pieniądze zawsze były dla Maurisa jedynie skutkiem ubocznym. Miłym dodatkiem do wszystkiego tego, co chciał osiągnąć, czego udało mu się dotknąć, nigdy nie stanowiąc osi jego poczynań, na której chciałby orbitować. Środkiem umożliwiającym lepszy byt, jasnym, ale nie oślepiającym swoimi perspektywami. Ze sławą, z uwielbieniem było już jednak inaczej - tego pragnął każdą komórką swojego istnienia. Prędzej czy później i tak miał znaleźć się głęboko w ziemi, w Walhalli wśród wszystkich wielkich jednostek, a  tam talary nie znaczyły przecież nic. Za to zapisanie się w dziejach historii byłoby wieczne, żyłoby w świadomości galrdów aż po kres, bo ognie Ragnaroku trawiące wszystko, co żywe, a może i wieść o nim nie upadłaby razem ze znanym im światem.
    Stał, przypatrując się obrazom, rozważając słowa mężczyzny, z którymi, choć przekora jego osoby nie chciała się zgodzić, miały w sobie wiele racji. Nie miał pozycji ani wystarczających dowodów, jednie wyjątkowo kiepską kartę przetargową, łatwą do obalenia. Skrzywił się, kończąc drinka, przez dłuższy czas wzbraniając się od ponownego spojrzenia na Olafa, jakby dzieła wydały mu się nagle wyjątkowo absorbujące. Nie docenił go, z zasady rzadko przypisywał ludziom odpowiednią wartość, na czym zresztą wyjątkowo często się parzył.
    - Ma pan rację - odrzekł w końcu, jednak uparcie nie chciał w pełni przyznać się do pochopności własnych poczynań. - Whisky w istocie orzeźwia skołatane nerwy. - Tym razem uśmiech już nie wygiął jego ust, a Mauris na nowo stracił całą nagromadzoną pewność siebie. Jakiś postępy głosik z tyłu głowy podpowiadał, że trafił na godnego przeciwnika - choć przecież nie było to takie trudne - i powinien wyjść stąd z twarzą, dopóki jeszcze mógł. Wrócić do zacisza nowego mieszkania, przeanalizować sytuację jeszcze raz, poszukać słabych punktów, które mógłby wykorzystać. Ułożyć kolejną strategię mającą poprowadzić go do wygranej, jakkolwiek takowa miałaby wyglądać. Rozbawienie Olafa godziło w jego dumę jeszcze bardziej.
    - Widzi pan, przyszedłem tu by spotkać ojca, zamiast tego dowiedziałem się o jego śmierci i zastałem pana. To sytuacja, w której trudno jest utrzymać zimną krew, nieprawdaż? - Przyglądał się lekkim pociągnięciom pędzla, kawałku duszy umieszczonym na płótnie przez autorkę. Przerażało go to w malarstwie, to uwiecznienia cząstki siebie. Muzyka była ulotna, wolna do interpretacji, zmienna w zależności od tego, kto trzymał batutę i instrumenty. Obrazy były stałe, wciąż takie same, trwały w swojej niezmienności wystawione dla tysięcy cudzych oczy. Różnica wydawałoby się minimalna, a jednak czaiła się w niej nić czegoś wyjątkowo niepokojącego. - W takich momentach pomysły, nawet te najbardziej niedorzeczne zasiedlają nasz umysł i ciężko się ich pozbyć. - Zakładał, że nie zrozumie, a jego nieudolne próby zamazania swojej niezbyt przemyślanej gafy i tak zostawią piętno na ich znajomości. Choć czy to spotkanie można było uznać, za jakiekolwiek jej zaranie? Spotkają się kiedykolwiek, o ile Roinestad nie wpadnie znów na pomysł pociągnięcia za sznury okazji?
    - Matkę dotknęło sztywnienie - dodał jeszcze, odkładając szklankę na stół. Myśl, że mógłby ją tu ponownie wystawiać, jednocześnie go radowała jak i obrzydzała. Chciał, by odzyskała starą chwałę, by znów doceniono jej twórczość, bo przecież już nigdy nie miała trzymać pędzla z równą wprawą co za czasów młodości. Mimo wszystko mierziło go wewnętrznie, że Olaf miał jakiekolwiek prawa do obrazów. Prawa, które przecież wcale mu się nie należały, prawa, na które w oczach Maurisa niczym sobie nie zasłużyć. - Mimo całego tego… - Wykonał jakiś nieokreślony ruch ręką. - wysoce osobliwego spotkania, niech pan dobrze o nie zadba. Podobne dzieła już nie wyjdą spod jej ręki. - Zrozumiawszy aluzję, poprawił marynarkę i ponownie uścisnął dłoń mężczyzny. Sam miał ochotę wyjść, uciec, póki jeszcze potrafił utrzymać podbródek dostatecznie wysoko.
    - A względy ojca nigdy mnie nie obchodziły - dodał, zatrzymując się przy drzwiach. Ścisnął klamkę, ostatni raz spoglądając na mężczyznę. - Chciałem jedynie, by wyjaśnił, dlaczego ją zostawił. Dlaczego nas zostawił.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zawiedziony kochanek świata nie był przygotowany na taką ewentualność. Wściekły, bo przecież powinien wiedzieć, powinien się przecież spodziewać, że w genach ojciec przekazał mu nie tylko talent do pomnażania zastygłych w bankowych skrytkach talarów, ale i rozpustność. Przecież nie raz wychodził bez szwanku z przelotnych romansów, najwięcej szkody przyniosło mu małżeństwo. Postronny widz, który w kinie oglądałby historię ich żyć, na to podsumowanie nie mógłby zorientować się, czy mowa o Olafie, czy Oddmundzie. Obydwoje zdawali się pogubić w swoim życiu, usilnie pragnąć, trzymać wszystko pod kontrolą. Czy to aby możliwe, że przodek nigdy nie wspomniał o swojej drugiej rodzinie? O chłopcu, który, choć na start dostał zdecydowanie mniej materialnego dobra, był tak podobny w butności i rozbujanym niemalże ego?
    Przypomniał sobie sen Fridy, o którym wspominała, nim wybuchł całą swoją agresją na jej osobę, nim wyszarpać chciał z niej prawdę. Tak więc sprawdziło się i sam ojciec go nawiedził, pod postacią nowego wspomnienia. Nie odwracał wzroku nawet na jedną sekundę, spoglądając, jak młody mężczyzna dopija jeszcze studzącego nerwy drinka. Jego odwrócony na obrazy wzrok skutecznie nie umknął Wahlbergowi, niepozwalającemu sobie na choćby chwilę rozproszenia, gotowemu atakować sylabą.
    Jeśli ktoś szczyci się zimną krwią, tak w tej sytuacji właśnie powinien ją okazać — zganił przesadnie odważnego Maurisa, hipokryzją własną nie omieszkując odbudować swojego kruchego ego. On też w sytuacjach trudnych gubił spokój, wybuchał i agresywnie rzucał się w przód, gotów wyrwać wszystko, co mu zabrano, odebrać to, czego pragnie. Świat miał ugiąć się pod długimi palcami Olafa, okazać mu prawdę i ścieżkę, którą mógł kroczyć, aby osiągnąć wszystko to, czego zapragnął. Między dwojgiem pojawiała się jednak znacząca różnica. Starszy nie krzyczał, spoglądał dumnie i niewzruszenie, wszelką nienawiść chowając głęboko w gardle.
    Olaf nie potrafił zaakceptować jednak faktu, że ten może mówić prawdę, nawet jeśli wszystkie dowody miał przed oczyma. Nawet gdy zgadzał się charakter pisma ojca uwieczniony w listach, nawet jeśli spojrzenie pana Roinestada było tak podobne temu, które dostrzegał w lustrze, nawet jeśli biła z niego Wahlbergdzka niemal pewność siebie — nie mógł przyjąć do wiadomości, że człowiek ten miał okazać się bratemRodziną… Czy to nie jej potrzebował niczym oddechu właściciel galerii? Wszelkie znaki twierdziły, że nie, zbyt przesadnie kochał samego siebie i swój status, aby móc porzucić to wszystko dla przyjemności posiadania bliskich. Kobiety przychodziły i odchodziły, a on lubił być sam, budzić się w swojej białej pościeli i popijając czarne espresso wygrywać na fortepianie resztki klasycznych nut, nim wpadł doszczętnie w wir narzucanych sobie obowiązków, jakie przecież uwielbiał. Nie lenił się, nie tolerował nawet myśli, że mógłby zaprzepaścić Besettelse, te było dla niego cenniejsze niż cokolwiek innego na tym świecie. Kiedyś zdawało mu się, że ma rodzinę, a przynajmniej Lykke była tego substytutem. Szybko okazała się porażką i przekleństwem, czy podobnie mogłoby być z tym młodzieńcem, jeśli tylko Walhberg okazałby mu odrobinę braterskiej troski? Norny milczały.
    Przykro mi, naprawdę — nie kłamał, nie miał ku temu potrzeby. Kiwnął jeszcze głową w niemalże żałobnym geście szacunku. — Proszę się nie obawiać, dzieła sztuki traktuję z większym szacunkiem niż cokolwiek innego na tym świecie — największa jego pasja, najmilsza kochanka i miłość — malarstwo — zawsze miała specjalne miejsce w zmrożonym na lód męskim sercu.
    Teraz jednak musiał przemyśleć fakty lub oszczerstwa, które przyszło mu dzisiaj poznać. Sięgnąć opinią do własnej przeszłości, spojrzeć na obrazy malowane przez jego matkę, przeczytać listy, dowiedzieć się, czy gryzące sumienie przeczucie w istocie okaże się prawdą. Ufał swojej intuicji, to ona wzniosła go na wyżyny Midgardu.
    Uściśnięta dłoń Maurisa nie swędziała, a ten przypatrywał się swojemu gościowi nie ze zmieszaniem, a pewną konsternacją, jakby niepewny jego bytu. Był jednak namacalny, zatem to nie duch ojca pragnący wystawić cierpliwość Olafa na próbę, a istota żywa. Na ostatnie słowa już nie odpowiedział, milczał zaklęty i wzrokiem odprowadzał człowieka do drzwi, aby zaraz potem dopić z własnej szklanki whisky, pozwalając ostremu smakowi rozlać się po wyważonym podniebieniu, a następnie sięgnął po jedną z umów sprzed ponad piętnastu lat, dalej aktualnych i po listy które przyniósł mu ten chłopak. Palcami sunąc po dokumentach, porównywał litery, choć wcale upewnienia się nie potrzebował.
    Zgadza się.
    Olaf oparł się jeszcze w swoim miękkim skórzanym fotelu i do ust przyłożył dłoń, choć te pod spodem pozostawały zaciśnięte.
    Zgadza się.

    Olaf i Mauris z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.