:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
14.12.2000 – Łazienka – Nieznajomy: L. Ronnenberg & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
14.12.2000 – Łazienka – Nieznajomy: L. Ronnenberg & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:41
14.12.2000
Mogła udawać, zgrywać chojraczkę, albo i bojaźliwą idiotkę, która kompletnie nie zdawała sobie sprawy ze swoich czynów, lecz obydwoje wiedzieli, jaka jest prawda, a ta była brudna i brutalna. Pokrzywdzony umysł Lykke płatał figle nie tylko Olafowi, a i jego posiadaczce, gdy sama przed sobą próbowała udawać, że nie pragnie każdej minuty towarzystwa byłego męża, że obcym jej jest wrażenie, że zaraz z piersi wybuchnie żar, zlewając usta w gorzkim pocałunku, a przynajmniej dokładnie tak zdawało się mężczyźnie, którego przerośnięte ego nie raz czyniło zgubę. Mogła kłamać, ale było więcej niż pewne, że chciała. Pragnęła sprowadzić na świat wokół siebie ruinę, zniweczyć dobre imię Wahlberga, nawet jeśli razem z nim w dół pociągnąć miała swoje, a jednak ledwie kilkanaście dni wcześniej, gdy przed jej oczami odsłaniał żałosna przyszłość, jaka czekać będzie na kobietę bez jego protekcji, wtedy też błagała, aby został. Mogła szarpać się, stosować kolejne ciosy wymierzone prosto w ogolony policzek, lecz zaraz potem spod powiek wypływały łzy, bo pragnęła jedynie ciepła i zrozumienia, które stanowiły doskonały argument w prowadzonej przez byłe małżeństwo grze. On zaś za żadne skarby nie pozwoliłby sobie na przegraną, musiała to wiedzieć.
Bezczelność pyskówek, jakich się dopuszcza prowadzą do chwili, w której przez twarz Olafa przebiega jedynie krótki skurcz gniewu, szybko chowany pod maską pokory i zrozumienia dla toksyn jej zachowań. Kłamała jak z nut, a szło jej doskonale, bo nauczał ją sam dyrygent tej rozrywkowej symfonii oszczerstw i opluwania się wzajemnie. Za nie ma sobie kunszt Jeske, bo choć ta jest wspaniałą młodą artystką, tak pozostaje narzędziem w dłoni doświadczonego mecenasa, nikim więcej i te słowa mógłby bez zawahania się pominąć, gdyby nie śmiała uderzyć swoimi rozpaczliwymi uwagami w punkt, który od tygodnia pozostawał jednym z najczulszych. Resztką nerwów trzymanych na wodzy powstrzymuje atak, jaki miałby w tej sekundzie nastąpić, lecz powieka drga, nieuchronnie prognozując najgorsze.
Milczał, przechylając fiolkę z eliksirem, aby podać jej środek uspokajający z kieliszka, jakby nie chciał odbierać jej resztek godności, którą jeszcze jakimś cudem posiadała. I co z tego, że w tej sukni wyglądała piękniej niż obraz, nim go zniszczyła? I co z tego, że jej smutne i wielkie oczy wpatrujące się w niego z obrzydzeniem korciły, aby przypomnieć jej, jak bardzo jest zależna od ego Wahlberga. Wciąż trwała gra, nie sposób było tego nie dostrzec, a on... On zawsze wygrywał.
Gdy skończyła mówić, nachylił się, czując ciepło jej twarzy i jej oddechu ma własnym ciele, lecz w czymś, co miałoby przypominać gest nakłaniający do pocałunku, chowała się kolejna zdrada.
— Deyfa — wyszeptał, celując w pierś kobiety. — Pij i połknij wszystko — kilka sekund, jedynie tyle potrzebował, aby stała się podatna na sugestię. O ile nie zamierzała próbować bronić się własną nędzną magią defensywną, tak dostarczenie pochłaniacza magii w ironicznym kieliszku od szampana, do jej organizmu, miało sprawić, że w końcu nastanie upragniony spokój. Męskie wargi drżały, gdy siłą już chciał przechylić go do jej ust, nie mając czasu na długie i cierpliwe gierki. Powinna być posłuszna teraz, w tej konkretnej sekundzie. A gdy pulsująca na skroni z wściekłości, że była żona śmiała próbować rujnować ten wieczór, żyła wyraźnie wybiła się ponad powierzchnię skóry, wtedy też uderzył w punkt, który był najsłabszy. W jej umysł.
— Uważasz JĄ za substytut? — uniósł brew wyżej w wyraźnym rozbawieniu, pokrytym gniewem. — Od kiedy TY zechciałaś rozwodu, stałaś się żałosną parodią kobiety, którą kiedyś kochałem, opcją awaryjną, dziwką, bo nic więcej nie potrafisz dać mężczyźnie, jedynie swoje ciało — wzrok pełen miał obrzydzenia, które z każdym kolejnym słowem narastało. Dłoń wcisnął w jej talię, chwytając ją łapczywie palcami, tak jak tego pragnęła. — Gubisz się pomiędzy własnymi słowami. Jesteś słaba, Lykke. Zbyt słaba, aby móc przeżyć beze mnie choćby jeden dzień. Zawsze wolałem cię, gdy milczałaś, nie psuj pustymi słowami i nieprzemyślanymi czynami swojej urody, a dam ci jeszcze jedną szansę — wyszeptał pełen jadu, gotowy spełnić tę krótką obietnicę, jeśli tylko posłucha polecenia.
Nieznajomy
Chciała być w owej chwili sama, odseparowując od całej reszty, od wszystkich tych, którzy w przelanych na płótno rozgorączkowanych, palących ją od samego jej środka emocjach, w samej jej głębokich oczu toni odnajdywali nic innego, jak bluźnierstwo i klęskę, zgubny jej schył upadku w emocji burzliwej ekspresji. Chciała być sama, odnajdując ją w spojrzeniu oczu tych, którzy widzą i wiedzą. Sama odchodząc i pozostając nań niewidomą i ślepą. Nieczułą. Bezpiecznie odseparowując od pamięci. Szaleństwa lęgnącego się w absurdzie desperacji spaczonej chorobą umysłu cieśni, rozumie zaciśniętym i zasklepionym w pogardzie moralnej większości. ONI NIGDY NIE ROZUMIEJĄ.
Dramatyzm poczynionego aktu wydziera się jednak ostrymi pazurami w jej świadomości wnętrzu, rysuje w dopełnieniu blizn na jej skórze, którą w amoku rozjątrzonej emocjami gorączki nacina kalecząc się i w absurdzie ich porywy odzwierciedlając. Kalając myśli niespójne i rozdygotane cierniem bólu i pokuty, jak gdyby tylko w ten sposób jeden zdolna się ich natrętnych pozbyć. A jednak czuje gdzieś głęboko w samym sercu ducha swoiste ambiwalentne dla tej rezygnacji z samej siebie pozbawionej istoty wartości - usatysfakcjonowanie tym, co zrobiła burząc całą tę cholernie wytwornie poczynioną przez byłego męża teatralną i fałszywą inscenizację. Może jedynie po to, by zwrócić nań absurdalnie uwagę JEGO i wszystkich tych zaklętych w jego kłamstwach, przyglądających się im oczu, a może tylko kierowana wdzierającą się ponurym bólem w jej wnętrzu zazdrością, niszcząc budowaną nie dla niej chwałę i atencję. Udaje wyraźnie obojętną i niewzruszoną. Zaklętą w nieporuszeniu jego dotykiem, namiastką fałszywie tlących się niby jeszcze uczuć gestów, choć drżące w emocjach palących ciało jedynie przypomina o budowanej ściany pomiędzy nimi rachitycznej kruchości. Wzdryga się jedynie już na jego szept, niemal nieme zaklęcie spływające spomiędzy zawisłych nad nią warg, sama nie w pełni przecież świadomie rozchylając swoje i niewolniczo dla sugestii jego zaklęcia wypijając podawany przez ruch jego dłoni magii pochłaniacz. Głębię zionącej pustką spojrzenia wbija prosto w oczy mężczyzny w niemym zupełnie milczeniu wysłuchując rzucanych tak cholernie niewzruszenie dobitnie słów, które jeszcze przez chwilę osiadają w głębi rozdygotanego, powoli wyłączającego się w swoim odwiecznym tańcu umysłu. Wnikając w głębiny ducha i serca, osiadając nań wolno niczym opadający w ich zgliszcza popiół.
- Tyle, że ty pomimo wszystko pragniesz tego ciała, nie panując nad sobą samym, przyznaj - słowa układają się w szept, kiedy przesuwa pośladki nieco tylko wyżej, przysiadając na szerokiej tafli przestrzeni pomiędzy zlewami. Szczupłe palce zawisłe nad swoim ramieniem przesuwa po nich w ślad za swoim wzrokiem, kiedy ramię sukni opada miękko i zmysłowo po jego bladej skórze. W zwolnionym iluzorycznie tempie to samo robi z drugim, przyglądając się chwilę i chłonąc dotykiem rzęs odzianą z materiału nagość, kiedy w końcu przylega nim niewzruszona bezpruderyjną psotą do twarzy Olafa, wzrok swój zatrzymując intensywnie w jego oczach głębi.
Dramatyzm poczynionego aktu wydziera się jednak ostrymi pazurami w jej świadomości wnętrzu, rysuje w dopełnieniu blizn na jej skórze, którą w amoku rozjątrzonej emocjami gorączki nacina kalecząc się i w absurdzie ich porywy odzwierciedlając. Kalając myśli niespójne i rozdygotane cierniem bólu i pokuty, jak gdyby tylko w ten sposób jeden zdolna się ich natrętnych pozbyć. A jednak czuje gdzieś głęboko w samym sercu ducha swoiste ambiwalentne dla tej rezygnacji z samej siebie pozbawionej istoty wartości - usatysfakcjonowanie tym, co zrobiła burząc całą tę cholernie wytwornie poczynioną przez byłego męża teatralną i fałszywą inscenizację. Może jedynie po to, by zwrócić nań absurdalnie uwagę JEGO i wszystkich tych zaklętych w jego kłamstwach, przyglądających się im oczu, a może tylko kierowana wdzierającą się ponurym bólem w jej wnętrzu zazdrością, niszcząc budowaną nie dla niej chwałę i atencję. Udaje wyraźnie obojętną i niewzruszoną. Zaklętą w nieporuszeniu jego dotykiem, namiastką fałszywie tlących się niby jeszcze uczuć gestów, choć drżące w emocjach palących ciało jedynie przypomina o budowanej ściany pomiędzy nimi rachitycznej kruchości. Wzdryga się jedynie już na jego szept, niemal nieme zaklęcie spływające spomiędzy zawisłych nad nią warg, sama nie w pełni przecież świadomie rozchylając swoje i niewolniczo dla sugestii jego zaklęcia wypijając podawany przez ruch jego dłoni magii pochłaniacz. Głębię zionącej pustką spojrzenia wbija prosto w oczy mężczyzny w niemym zupełnie milczeniu wysłuchując rzucanych tak cholernie niewzruszenie dobitnie słów, które jeszcze przez chwilę osiadają w głębi rozdygotanego, powoli wyłączającego się w swoim odwiecznym tańcu umysłu. Wnikając w głębiny ducha i serca, osiadając nań wolno niczym opadający w ich zgliszcza popiół.
- Tyle, że ty pomimo wszystko pragniesz tego ciała, nie panując nad sobą samym, przyznaj - słowa układają się w szept, kiedy przesuwa pośladki nieco tylko wyżej, przysiadając na szerokiej tafli przestrzeni pomiędzy zlewami. Szczupłe palce zawisłe nad swoim ramieniem przesuwa po nich w ślad za swoim wzrokiem, kiedy ramię sukni opada miękko i zmysłowo po jego bladej skórze. W zwolnionym iluzorycznie tempie to samo robi z drugim, przyglądając się chwilę i chłonąc dotykiem rzęs odzianą z materiału nagość, kiedy w końcu przylega nim niewzruszona bezpruderyjną psotą do twarzy Olafa, wzrok swój zatrzymując intensywnie w jego oczach głębi.
Bezimienny
Liczyło się tylko to, że Lykke wypiła słodki narkotyk, który miał otumanić jej umysł, zawiązać go i sprowadzić do tego, że cały wieczór w końcu rozjuszona kobieca histeria będzie spokojna, że będzie w stanie nad nią panować. Powinien zrobić to jeszcze zanim postawiła pierwszy krok w doskonale znanej sobie galerii, której jedna sala przeznaczona była tylko na jej dzieła, jakby była w niej królową, a ta stała się jej trofeum. Dziś pomieszczenie zamknięte było na cztery spusty, a trzymane w środku obrazy byłej żony Olaf trzymał tam niczym zakładnika, niewzruszony tym, co czują, choć przecież miały duszę, potrafiła im ją nadać. Paskudny talent, jaki objawił się w dłoniach byłej baletnicy, był niewątpliwie efektem choroby umysłu, jaka trawiła kobietę, a jaką Wahlberg wyraźnie widział w każdym jej czynie. Lata cierpliwości, panowania nad nią i brania na priorytet swojej własnej reputacji doprowadziły jednak do momentu, w którym był w stanie powstrzymać choćby większość bodźców goniących do mniej przemyślanych zrywów. Dlatego też nie rozszarpał jej ciała z chwilą, w której głucho zamknęły się drzwi łazienki. Opróżniony kieliszek szampana wyrzucił do kubła, tak samo, jak wcześniej fiolkę, a ten uderzając w ową, potłukł się cicho, tłumiony przez akustykę pojemnika. Teraz była spokojna, pochłaniacz magii to czynił. Odetchnął nieco głębiej, zadowolony, że w końcu dopiął swego, jak zwykle zresztą, przynajmniej w jego opinii chwalonej kruchym męskim ego.
Kochała to upokorzenie, przecież doskonale to wiedział, gdy ganił ją niczym sukę, która brudną łapą zostawiła na perskim dywanie błotny ślad. Spodziewał się niewzruszenia, drżących ud, które nakażą jej wysnuwać propozycje w jego stronę, jakby nie zdawała sobie sprawy, że za ścianą znajdują się goście i prasa, złakniona plotek. Tych nienawidził, wzbraniał się przed takowymi. Lecz kim byłby, gdyby niewzruszony pięknem napiętej na obojczykach bladej skóry, nie podążył za widokiem opadających ramiączek sukni, kuszących go.
— Nie — wyrzekł ze spokojem, a choć grał jak zwykle niewątpliwie niewzruszonego, tak znali się nader dobrze. — Nie, kiedy mam tam dziesiątki gości. Przyszłaś tu z kimś, już go nie pragniesz? Czy próbowałaś tylko wzbudzić we mnie zazdrość, Lykke? — niemal parsknął, pewien, że właśnie o to chodziło, a brat Fridy, którego dziwnym trafem ograł w kasynie ponad tydzień wcześniej, miał stać się pionkiem w jej chorej grze. Zbyt mocno Olafowi zależało na wizjach völvy, zbyt wiele oddałby, aby łatwo i bezboleśnie przemykać przez życie osiągając najdroższe sobie efekty i gdyby nie to jaką tajemnicę znała była żona, że kilka stóp pod nimi rozciągał się sufit szkarłatnych podziemi mekki namiętności, już dawno wypchnąłby ją ze swojego życia. Przed sobą nie mógłby przecież przyznać się, że chodziło też o zabójcze uzależnienie od ściąganych na niego destrukcyjnych emocji. Wykończą się w końcu nawzajem, czyż Norny nie miały takiego planu? Niedrżącymi palcami sięgnął najpierw do prawego, a zaraz potem do lewego ramiączka jej sukni, naciągając je w górę i poprawiając, aby chociaż udawała, że nic się nie stało. Mógłby napluć jej w twarz, sięgnąć po kawałki tamtego szkła i przypomnieć, dlaczego zaczęła się go bać, jednak stał niewzruszony, oddychając ciężko i w końcu odsuwając się na krok.
— Wrócimy teraz do kuluarów, a ty będziesz zachowywać się z gracją i spokojem. Masz szczęście, że Hallström chce zapłacić za szkody, jakie wyrządziłaś, bo zaufaj mi, że zdarłbym z ciebie ostatniego runicznego talara. Wystarczy, że dostajesz ode mnie pieniądze, nie próbuj narażać mnie na koszta, nie tylko te przeliczalne — pogroził jej palcem, coraz mocniej zaciskając wargi w gniewie. — Dlaczego to dla ciebie robi? Puszczasz się z nim, czy jest mu żal? Nieistotne. Więcej nie podjudzaj mnie, Lykke — bo wiesz, że zgrzeszę czynem i słowem, wyciskając z ciebie ostatnią kroplę łez.
Kochała to upokorzenie, przecież doskonale to wiedział, gdy ganił ją niczym sukę, która brudną łapą zostawiła na perskim dywanie błotny ślad. Spodziewał się niewzruszenia, drżących ud, które nakażą jej wysnuwać propozycje w jego stronę, jakby nie zdawała sobie sprawy, że za ścianą znajdują się goście i prasa, złakniona plotek. Tych nienawidził, wzbraniał się przed takowymi. Lecz kim byłby, gdyby niewzruszony pięknem napiętej na obojczykach bladej skóry, nie podążył za widokiem opadających ramiączek sukni, kuszących go.
— Nie — wyrzekł ze spokojem, a choć grał jak zwykle niewątpliwie niewzruszonego, tak znali się nader dobrze. — Nie, kiedy mam tam dziesiątki gości. Przyszłaś tu z kimś, już go nie pragniesz? Czy próbowałaś tylko wzbudzić we mnie zazdrość, Lykke? — niemal parsknął, pewien, że właśnie o to chodziło, a brat Fridy, którego dziwnym trafem ograł w kasynie ponad tydzień wcześniej, miał stać się pionkiem w jej chorej grze. Zbyt mocno Olafowi zależało na wizjach völvy, zbyt wiele oddałby, aby łatwo i bezboleśnie przemykać przez życie osiągając najdroższe sobie efekty i gdyby nie to jaką tajemnicę znała była żona, że kilka stóp pod nimi rozciągał się sufit szkarłatnych podziemi mekki namiętności, już dawno wypchnąłby ją ze swojego życia. Przed sobą nie mógłby przecież przyznać się, że chodziło też o zabójcze uzależnienie od ściąganych na niego destrukcyjnych emocji. Wykończą się w końcu nawzajem, czyż Norny nie miały takiego planu? Niedrżącymi palcami sięgnął najpierw do prawego, a zaraz potem do lewego ramiączka jej sukni, naciągając je w górę i poprawiając, aby chociaż udawała, że nic się nie stało. Mógłby napluć jej w twarz, sięgnąć po kawałki tamtego szkła i przypomnieć, dlaczego zaczęła się go bać, jednak stał niewzruszony, oddychając ciężko i w końcu odsuwając się na krok.
— Wrócimy teraz do kuluarów, a ty będziesz zachowywać się z gracją i spokojem. Masz szczęście, że Hallström chce zapłacić za szkody, jakie wyrządziłaś, bo zaufaj mi, że zdarłbym z ciebie ostatniego runicznego talara. Wystarczy, że dostajesz ode mnie pieniądze, nie próbuj narażać mnie na koszta, nie tylko te przeliczalne — pogroził jej palcem, coraz mocniej zaciskając wargi w gniewie. — Dlaczego to dla ciebie robi? Puszczasz się z nim, czy jest mu żal? Nieistotne. Więcej nie podjudzaj mnie, Lykke — bo wiesz, że zgrzeszę czynem i słowem, wyciskając z ciebie ostatnią kroplę łez.
Nieznajomy
Senna, pozbawiona jej woli obojętność osiada na skrzepach rozdartego wspomnieniami serca, zakrywa spojrzenie, matowiąc je niewzruszoną szarością. Jej oczy już nie błyszczą głębinami ciągnących w przepaść odcieni bursztynowo - zielonych kryształów, w których to wnętrzu bije rozpalany gorącem ducha temperamentu ogień, ale są puste i oderwane, jak gdyby spływający w głąb niej narkotyk gasił je, odbierając zmysłowy, porywający wszystkich wokół, nie dający się odeprzeć powab i wabiący jej osoby urok. Milczy, bo każde słowo więźnie gdzieś po drodze, osiadając na przycichających wolno zwojach umysłu labiryntu. Zresztą jakoś tak w tej chwili zdają się one być dla niej samej mało ważne. Nie wybijają wrzaskiem w jej myślach. Nie ciążą na języku, ani nie przyklejają raniąc głębiny ścianek poruszonego nimi gardła. Nie zapalają.
A jednak gdzieś po drodze cicho wybrzmiewa i rysuje się ta cała nieszczerość, bo przecież nigdy nie była wobec Olafa obojętną, ani tym bardziej nieczułą. Jej emocje zawsze były rozciągnięte do samych najwyższych granic, maksymalnych kontrolnych punktów na liniach emocjonalnej jej huśtawki. Kochała, albo nienawidziła. Zawsze cholernie intensywnie i wściekle. Bezgranicznie.
Wysłuchuje jego słów w milczeniu, tył głowy opierając o ścianę lustra za sobą. Oddychając spokojnie i leniwie, wpatrując nieporuszenie w pusty już kieliszek, lądujący z cichym trzaskiem w śmietniku, zapominając o nim tak szybko, jak niknie, nie raniąc ducha upokorzeniem świadomości, że przegrała; że nie walczyła; że nie byłaby w rzeczy samej zdolna, by mu się przeciwstawić.
- Od kiedy stałeś się taki sztywny, Olafie? Od kiedy obchodzi cię to, że ktoś może nas nakryć? Od kiedy to cię przestało podniecać? - słowa spływają z jej rozchylonych kusząco ust lekko i zmysłowo. Braknie w nich dla odmiany rysującego się w samej głębinie tonu wyrzutu, czy przygany. Świadomej, skrytej dwuznacznościami manipulacji, której zwykła się zręcznie dopuszczać. Dawniej potrafili się dobrze bawić, czerpiąc przyjemność i rozkosz pozbawioną wszelkich norm i zasad. Pozbawioną granic, bo ona nigdy w niczym ich nie miała. Uśmiecha się filuternie, głębią spojrzenia swą wodząc i mamiąc, czyniąc to zupełnie dla siebie samej przecież naturalnie, bo taką właśnie była. - Już zapomniałeś, jak wymykaliśmy się z tych wszystkich nadętych spotkań, pieprząc się szybko i dziko w łazience, czy windzie? I nie, nie muszę silić się na to, by ją w tobie wzbudzić - uśmiecha się lekko, z pewną pobłażliwością skrytą szczelnie w dołeczkach policzków, spojrzenie swe wbijając prosto w oczy mężczyzny, kiedy ten przesuwa ramiona sukni z powrotem na swe właściwe miejsca. Przeciąga drobną dłonią po jego brzuchu, palce wbijając ledwie na moment w ciasną przestrzeń pomiędzy skórą paska i materiału, a jego ciepłą skórą, odpychając go w końcu lekko od siebie i podciągając sukienkę głębiej, mamiąc gładkością odsłoniętego z materiału przy zajmującym wzrok rozcięciu na boku uda.
Wysłuchuje zawieszonych pomiędzy nimi, spuszczonych z cugli zaciśniętych w gniewie warg słów Olafa, przyjmując je wszystkie, ale puszczając je przyćmionym narkotykiem umysłem wolno, zupełnie nimi niewzruszona i na obelgę obojętna. Opiera swoje plecy na powrót do lustra za nimi, chłonąc orzeźwiający rozpaloną skórę dotyk, pośladki swe sadowiąc głębiej na półce i machając nogami, niczym mała, zuchwała dziewczynka, której zupełnie nie obchodzą jakiekolwiek problemy dorosłych. Wygrzebuje w końcu z torebki srebro papierośnicy, nad wyraz wolno wsuwając filter pomiędzy rozchylane swe wargi i przytrzymując go tam ledwie na moment, by w końcu utkwić go pomiędzy palcami.
- Zabawmy się jak dawniej zwykliśmy to robić, Olafie - rzuca krótko, głosikiem dźwięcznym i melodyjnym. Zmysłowym wyraźnie i w tym wszystkim tak swobodnym i naturalnym, jakim być może - Kogo miałbyś chęć tutaj przelecieć? Wybierz jedną. Oczywiście poza twoją panną Guldbrandsen, bo to akurat jest wiadome, że i tak ci da - uśmiech na jej twarzyczce poszerza figlarność wyrazu, gdy oczy wcześniej puste, tym razem rozświetla kusząca propozycja. Niewinna gra, której kiedyś z ochotą się oddawali, wybierając na bankietach jedną obcą sobie zupełnie osobę i flirtując, doprowadzając ją do wrzenia, by pozostawić koniec końców samą sobie, w zazdrości o samych siebie odnajdując rozkosz i spełnienie. - Ja najchętniej przeleciałabym tutaj Einara i jego partnerkę. Koniec końców, zakończylibyśmy, to co zaczęte.
A jednak gdzieś po drodze cicho wybrzmiewa i rysuje się ta cała nieszczerość, bo przecież nigdy nie była wobec Olafa obojętną, ani tym bardziej nieczułą. Jej emocje zawsze były rozciągnięte do samych najwyższych granic, maksymalnych kontrolnych punktów na liniach emocjonalnej jej huśtawki. Kochała, albo nienawidziła. Zawsze cholernie intensywnie i wściekle. Bezgranicznie.
Wysłuchuje jego słów w milczeniu, tył głowy opierając o ścianę lustra za sobą. Oddychając spokojnie i leniwie, wpatrując nieporuszenie w pusty już kieliszek, lądujący z cichym trzaskiem w śmietniku, zapominając o nim tak szybko, jak niknie, nie raniąc ducha upokorzeniem świadomości, że przegrała; że nie walczyła; że nie byłaby w rzeczy samej zdolna, by mu się przeciwstawić.
- Od kiedy stałeś się taki sztywny, Olafie? Od kiedy obchodzi cię to, że ktoś może nas nakryć? Od kiedy to cię przestało podniecać? - słowa spływają z jej rozchylonych kusząco ust lekko i zmysłowo. Braknie w nich dla odmiany rysującego się w samej głębinie tonu wyrzutu, czy przygany. Świadomej, skrytej dwuznacznościami manipulacji, której zwykła się zręcznie dopuszczać. Dawniej potrafili się dobrze bawić, czerpiąc przyjemność i rozkosz pozbawioną wszelkich norm i zasad. Pozbawioną granic, bo ona nigdy w niczym ich nie miała. Uśmiecha się filuternie, głębią spojrzenia swą wodząc i mamiąc, czyniąc to zupełnie dla siebie samej przecież naturalnie, bo taką właśnie była. - Już zapomniałeś, jak wymykaliśmy się z tych wszystkich nadętych spotkań, pieprząc się szybko i dziko w łazience, czy windzie? I nie, nie muszę silić się na to, by ją w tobie wzbudzić - uśmiecha się lekko, z pewną pobłażliwością skrytą szczelnie w dołeczkach policzków, spojrzenie swe wbijając prosto w oczy mężczyzny, kiedy ten przesuwa ramiona sukni z powrotem na swe właściwe miejsca. Przeciąga drobną dłonią po jego brzuchu, palce wbijając ledwie na moment w ciasną przestrzeń pomiędzy skórą paska i materiału, a jego ciepłą skórą, odpychając go w końcu lekko od siebie i podciągając sukienkę głębiej, mamiąc gładkością odsłoniętego z materiału przy zajmującym wzrok rozcięciu na boku uda.
Wysłuchuje zawieszonych pomiędzy nimi, spuszczonych z cugli zaciśniętych w gniewie warg słów Olafa, przyjmując je wszystkie, ale puszczając je przyćmionym narkotykiem umysłem wolno, zupełnie nimi niewzruszona i na obelgę obojętna. Opiera swoje plecy na powrót do lustra za nimi, chłonąc orzeźwiający rozpaloną skórę dotyk, pośladki swe sadowiąc głębiej na półce i machając nogami, niczym mała, zuchwała dziewczynka, której zupełnie nie obchodzą jakiekolwiek problemy dorosłych. Wygrzebuje w końcu z torebki srebro papierośnicy, nad wyraz wolno wsuwając filter pomiędzy rozchylane swe wargi i przytrzymując go tam ledwie na moment, by w końcu utkwić go pomiędzy palcami.
- Zabawmy się jak dawniej zwykliśmy to robić, Olafie - rzuca krótko, głosikiem dźwięcznym i melodyjnym. Zmysłowym wyraźnie i w tym wszystkim tak swobodnym i naturalnym, jakim być może - Kogo miałbyś chęć tutaj przelecieć? Wybierz jedną. Oczywiście poza twoją panną Guldbrandsen, bo to akurat jest wiadome, że i tak ci da - uśmiech na jej twarzyczce poszerza figlarność wyrazu, gdy oczy wcześniej puste, tym razem rozświetla kusząca propozycja. Niewinna gra, której kiedyś z ochotą się oddawali, wybierając na bankietach jedną obcą sobie zupełnie osobę i flirtując, doprowadzając ją do wrzenia, by pozostawić koniec końców samą sobie, w zazdrości o samych siebie odnajdując rozkosz i spełnienie. - Ja najchętniej przeleciałabym tutaj Einara i jego partnerkę. Koniec końców, zakończylibyśmy, to co zaczęte.
Bezimienny
Rozpustne myśli nie mogły oślepiać Olafa, kiedy na piedestał wynosił Besettelse i toczący się w jego murach wernisaż. Dziesiątki godzin poświęcone na organizację wydarzenia, skrupulatnie prowadzone wyliczenia, statyści, kelnerzy i butelki drogiego alkoholu, który teraz wpływał gardłami zgromadzonych gości, prowadziły do momentu, w którym najdoskonalszą formą uznania miał okazać się aplauz zgromadzonych na wygłoszoną przemowę. Ten dawno przeminął, odbijając się krótkim echem przez kuluary, niedługo potem rozerwany dźwiękiem tłuczonego szkła, spadającego na ziemię wprost z niezdarnych rąk byłej pani Wahlberg, która postanowiła zrobić sobie pożywkę z poświęconej nie jej uroczystości, jakby potworną zazdrością pragnęła rozpętać wokół pożar. Perfidna butność, również ta, którą okazywała w słowach mających przypomnieć mu namiętność, jaką kiedyś się odznaczali, na tym samym zlewie, oparci o tę samą ścianę, oddając rozkoszom, dziś wytrącała właściciela tego miejsca z równowagi, gdy resztki cierpliwości kipiały, jak krople wody ściekające po brzegu umywalki, w której przed momentem obmywał ręce Lykke. Teraz zaś milczał, piwnymi oczami dopatrując się efektu działania narkotyzującego eliksiru, który wypuścił w jej krtań, próbując zdobyć dla siebie cenne godziny spokoju i wygrać ten nierówny pojedynek pomiędzy byłymi kochankami.
Choć doskonale pamiętał chwile, o których mówiła, a wspomnienia bliskie tym ulubionym, przelatywały przed jego oczyma, tak nie sięgnął po ani jedno słowo, usta układając w cienką linię, rozgoryczoną postępowaniem kobiety, która zdawała się absolutnie nie rozumieć powagi sytuacji. Zresztą, nigdy jej nie rozumiała. Miała jednak rację, mówiła tylko prawdę. Olaf zmienił się, choć nie nie do poznania, tak wystarczająco dotkliwie, aby dzięki potężnym zyskom minionego roku, jeszcze bardziej spoważnieć, swoje oddanie kierując galerii. Z wybujałego marzyciela rozkochanego w każdym muśnięciu pędzla został teraz człowiek często pozbawiony skrupułów, natomiast doskonale uszyty, lecz dziś do jego garnituru nie pasowała Lykke Rønneberg.
Gorzkie słowa padające z jego ust nie zawisły w przestrzeni nader długo, albowiem ta, niczym rozkapryszona dziewczynka, pośladkami wpycha się na półkę, sięgając po papierosa i po raz kolejny usiłując brakiem roztropności wykazać własną głupotę. Niewinna gra, w której niegdyś odnajdywali własną zabawę, teraz brzmiała gorzko i niewyraźnie, gdy zazdrość rąk Wahlberga nie sięga szczupłych kobiecych ud, a jego usta nie zmierzając tam, gdzie teraz tkwi papieros. W końcu głośniej z płuc wypuszcza niecierpliwe powietrze, zaraz potem przysuwając się na centymetry, aby jedynie gorące powietrze dzieliło męskie usta od ucha byłej żony, z którego odsunął miodowe pukle włosów.
Choć doskonale pamiętał chwile, o których mówiła, a wspomnienia bliskie tym ulubionym, przelatywały przed jego oczyma, tak nie sięgnął po ani jedno słowo, usta układając w cienką linię, rozgoryczoną postępowaniem kobiety, która zdawała się absolutnie nie rozumieć powagi sytuacji. Zresztą, nigdy jej nie rozumiała. Miała jednak rację, mówiła tylko prawdę. Olaf zmienił się, choć nie nie do poznania, tak wystarczająco dotkliwie, aby dzięki potężnym zyskom minionego roku, jeszcze bardziej spoważnieć, swoje oddanie kierując galerii. Z wybujałego marzyciela rozkochanego w każdym muśnięciu pędzla został teraz człowiek często pozbawiony skrupułów, natomiast doskonale uszyty, lecz dziś do jego garnituru nie pasowała Lykke Rønneberg.
Gorzkie słowa padające z jego ust nie zawisły w przestrzeni nader długo, albowiem ta, niczym rozkapryszona dziewczynka, pośladkami wpycha się na półkę, sięgając po papierosa i po raz kolejny usiłując brakiem roztropności wykazać własną głupotę. Niewinna gra, w której niegdyś odnajdywali własną zabawę, teraz brzmiała gorzko i niewyraźnie, gdy zazdrość rąk Wahlberga nie sięga szczupłych kobiecych ud, a jego usta nie zmierzając tam, gdzie teraz tkwi papieros. W końcu głośniej z płuc wypuszcza niecierpliwe powietrze, zaraz potem przysuwając się na centymetry, aby jedynie gorące powietrze dzieliło męskie usta od ucha byłej żony, z którego odsunął miodowe pukle włosów.
- +18:
- — Zamieniłabyś ich obydwoje za jeden mój dotyk — bo choć nie łączy ich nic, tak niepohamowana potrzeba kontroli wciąż rządzi sercem właściciela tego miejsca. — Mikkel Guldbrandsen? Wystarczy, abym szepnął, że chcę cię na kolanach, a zostawisz jakąkolwiek pamięć o nim. Hallström? Oldenburg? A może Landsverk? Żaden z nich mi nie dorówna. Jesteś spalonym obrazem, pokruszonym posągiem i walcem granym na rozstrojonym fortepianie. Chcesz zagrać w grę, Lykke? — w końcu zbliżył się wargami wprost do płatka jej ucha, prawą dłonią przesuwając po materiale sukni opiętej na jej kolanie i w miarę każdej sylaby sunąc wyżej, pomiędzy kobiece uda, aż niemal zbliżył się do ich łączenia. — Przeleciałbym tu każdą pasjonatkę sztuki, każdą malarkę, każdą dziennikarkę, każdą kelnerkę i każdą dziwkę, a tobie kazał patrzeć, byś wiedziała, za czym tęsknisz — odsunął się gwałtownie, spomiędzy jej ust wyciągając papierosa, a następnie gniotąc go w dłoni i wyrzucając w ten sam śmietnik, w którym leżało teraz pokruszone szkło kieliszka, a następnie, pełen nienawiści i gniewu szarpnął kobietę za ramię, ściągając ją w dół z półki, lecz jeszcze nie odpuszczając uścisku silnych palców, wbijających się w ramię, jakby chciał ją przytrzymać, by wszystko usłyszała, koniecznie patrząc mu w oczy.
— To twoja próba, Lykke. Jeśli zachowasz się z godnością, zapewnisz, że to był przypadek, a potem podziękujesz Hallströmowi i do końca wieczora będziesz ładnie wyglądać, najlepiej nie odzywając się, to dostaniesz to, o czym śnisz — drugą rękę wsunął jeszcze raz między jej uda, tym razem do końca, aby pod materiałem sukni opinającym się na palcach poczuć materiał jej bielizny. — Jeśli nie... — nie dokończył, świadom, że nie chciałaby poczuć tego gniewu, a następnie odsunął się na odpowiednią odległość, poprawiając własną muchę i rozpuszczone, zaczesane w tył półdługie włosy. — No już, panie przodem — w kurtuazji słychać było rozkaz, lecz chwilę potem Olaf otworzył szarmancko drzwi, upewniając się, że na jego twarzy widnieje doskonały zatroskany uśmiech.
Nieznajomy
Nieprzyzwoicie śmiała i grzeszna, kierowana eksplozywną gwałtownością i pożądaniem bez świadomości i skrupułów, które inny umysł powziął by za bezczelność i niewychowanie. Prowokując myślenie zbytecznie dla duszy wolnej zupełnie zwodnicze, by jej pragnieniom zezwolić i im się ziścić. Czuła dosłownie wszystko i poddawała się tym targającym jej wnętrzem uczuciom bezgranicznie im oddana, w żaden sposób rozsądna. Zdawało jej się jeszcze, że w Olafie znajdowała duszę swą pokrewną, nie znającą granic kierujących nim podniet i chęci, a jednak teraz, w tym momencie jawił się jej jako więzień własnej nad sobą i swymi emocjami kontroli, perfekcję własną znajdując w programowaniu samego siebie tylko dla innych, jak gdyby postrzeganie przez nich jego osoby stało się dlań najważniejszym i jedynym właściwym. Tak cholernie dopasowanym.
- Zmieniłeś się - rzuca krótko i choć głosem dźwięcznym i spokojnym, to jednak mimo wszystko pełnym niechybnej, właściwej i dobitnej w stwierdzeniu wyłuskanej na wierzch prawdy oceny. Spojrzenie oczu prześlizguje się po napiętej do granic twarzy byłego męża, zakotwiczając koniec końców prosto w jego oczach, wnikając w najgłębszą ich toń, sięgając samego nieporuszonego wnętrza, w którym tkwi wypruta ułomnością charakteru, uśpiona, wciąż czująca jeszcze - dusza, której ona wciąż w nim przecież dotyka. Uśmiecha się lekko, w żaden sposób nie złośliwie, jak gdyby w pewien sposób pobłażając mężczyźnie, może w jakiejś najdalszej części swego umysłu wiedząc i współczując jednocześnie jego chęci za wszelką cenę innym się przypodobania. Wpisania w ramy. ZATRACENIA.
- Grasz tak, jak oni tego chcą i od ciebie oczekują, ale czy jesteś w tym wszystkim szczęśliwy? Bo bynajmniej nie jesteś wolny. Może nawet nigdy już nie będziesz - słowa są niezwykle spokojne, łagodnie spływają poprzez jej miękkie usta, przygryzione śladem zębów, jak gdyby dla podkreślenia ich wagi, chwilowego zatrzymania, przed tym jak uciekną, niknąc w ciasnej przestrzeni łazienek. Może obrócone w myślach i zapamiętane, a może wcale. Wzrokiem sięga na nowo jego oczu, rozpala dotykiem dłoni z uporem i drżeniem, nęcąc zmysłowo i kusząc ciałem odsłoniętym, wyczekując rysującego się w kamieniu nałożonej maski pęknięcia, w które wślizgnie się zupełnie nieproszona, w żaden sposób nie przyjmując odmowy.
A jednak… kiedy patrzy w jego oczy zdaje jej się, że nie dostrzega jej już wcale, że serce swe i umysł zamknął na nią szczelnie i hermetycznie, nie przepuszczając gorąca, które choćby na moment mogłoby ten lód go przesiąkający wewnątrz ogrzać. I gdy dotyka jego skóry zdaje jej się, że nie ma w nim już nic zupełnie poza nim, że są niczym ogień i woda, trawiący doszczętnie siebie nawzajem. I że między nimi nie ma już zupełnie nic poza tą cholerną, bezgraniczną obojętnością, która zatapia się i wrasta w żyły, bo nawet jej drżące ciało odmawia już swojej ochocie, stając się sztywne i napięte, gdy jego oddech prześlizguje się po jej twarzy, a palce uczepiają kosmyków jej włosów w wymownej pieszczocie. Wysłuchuje w ciszy rzucanych przez jego usta słów, z opartą o lustro głową wypuszczając chmury zbawiennego dymu, który osiada wolno na zamkniętych na jego gryzienie tęczówkach pod powiekami. W końcu otwiera je spoglądając bez wyrazu prosto w oczy mężczyzny, gdy dotyk prześlizgujących się po jej udzie palców osiada ledwie na milimetr przed między nimi wejściem i choć jej ciało drży niespokojnie, wyginając się w łuk wzrusza w zakłamanej obojętności ramionami, zaciskając rozchylane wcześniej w jęknięciu igrającej z nią rozkoszy usta.
- Myślisz, że jesteś jedyny? - rzuca w końcu, zakładając nogę na nogę i choć słowa są nadto obojętne i spokojne, złagodzone działaniem narkotyku, to jednak rzucone kłamstwa spływają miękko po jej wargach, brzmiąc tak cholernie prawdziwie, jak tylko mogą. - Łudzisz się sądząc, iż nikt nie dotykał mnie w ten sam sposób… Rżnęłam się z Einarem, kiedy jeszcze byliśmy razem i wierz mi, że wcale nie jest od ciebie gorszy - pogłębia jeszcze bardziej spojrzenie swoich oczu, kiedy mężczyzna odsuwa się od niej, wyszarpując papierosa z jej ust i szarpnięciem zrywając jej sylwetkę z blatu. Nie odpowiada już zupełnie nic, przeciągnięciem dłoni prostując sukienkę i z granym uśmiechem wychodząc z łazienek.
Lykke i Olaf z tematu
- Zmieniłeś się - rzuca krótko i choć głosem dźwięcznym i spokojnym, to jednak mimo wszystko pełnym niechybnej, właściwej i dobitnej w stwierdzeniu wyłuskanej na wierzch prawdy oceny. Spojrzenie oczu prześlizguje się po napiętej do granic twarzy byłego męża, zakotwiczając koniec końców prosto w jego oczach, wnikając w najgłębszą ich toń, sięgając samego nieporuszonego wnętrza, w którym tkwi wypruta ułomnością charakteru, uśpiona, wciąż czująca jeszcze - dusza, której ona wciąż w nim przecież dotyka. Uśmiecha się lekko, w żaden sposób nie złośliwie, jak gdyby w pewien sposób pobłażając mężczyźnie, może w jakiejś najdalszej części swego umysłu wiedząc i współczując jednocześnie jego chęci za wszelką cenę innym się przypodobania. Wpisania w ramy. ZATRACENIA.
- Grasz tak, jak oni tego chcą i od ciebie oczekują, ale czy jesteś w tym wszystkim szczęśliwy? Bo bynajmniej nie jesteś wolny. Może nawet nigdy już nie będziesz - słowa są niezwykle spokojne, łagodnie spływają poprzez jej miękkie usta, przygryzione śladem zębów, jak gdyby dla podkreślenia ich wagi, chwilowego zatrzymania, przed tym jak uciekną, niknąc w ciasnej przestrzeni łazienek. Może obrócone w myślach i zapamiętane, a może wcale. Wzrokiem sięga na nowo jego oczu, rozpala dotykiem dłoni z uporem i drżeniem, nęcąc zmysłowo i kusząc ciałem odsłoniętym, wyczekując rysującego się w kamieniu nałożonej maski pęknięcia, w które wślizgnie się zupełnie nieproszona, w żaden sposób nie przyjmując odmowy.
A jednak… kiedy patrzy w jego oczy zdaje jej się, że nie dostrzega jej już wcale, że serce swe i umysł zamknął na nią szczelnie i hermetycznie, nie przepuszczając gorąca, które choćby na moment mogłoby ten lód go przesiąkający wewnątrz ogrzać. I gdy dotyka jego skóry zdaje jej się, że nie ma w nim już nic zupełnie poza nim, że są niczym ogień i woda, trawiący doszczętnie siebie nawzajem. I że między nimi nie ma już zupełnie nic poza tą cholerną, bezgraniczną obojętnością, która zatapia się i wrasta w żyły, bo nawet jej drżące ciało odmawia już swojej ochocie, stając się sztywne i napięte, gdy jego oddech prześlizguje się po jej twarzy, a palce uczepiają kosmyków jej włosów w wymownej pieszczocie. Wysłuchuje w ciszy rzucanych przez jego usta słów, z opartą o lustro głową wypuszczając chmury zbawiennego dymu, który osiada wolno na zamkniętych na jego gryzienie tęczówkach pod powiekami. W końcu otwiera je spoglądając bez wyrazu prosto w oczy mężczyzny, gdy dotyk prześlizgujących się po jej udzie palców osiada ledwie na milimetr przed między nimi wejściem i choć jej ciało drży niespokojnie, wyginając się w łuk wzrusza w zakłamanej obojętności ramionami, zaciskając rozchylane wcześniej w jęknięciu igrającej z nią rozkoszy usta.
- Myślisz, że jesteś jedyny? - rzuca w końcu, zakładając nogę na nogę i choć słowa są nadto obojętne i spokojne, złagodzone działaniem narkotyku, to jednak rzucone kłamstwa spływają miękko po jej wargach, brzmiąc tak cholernie prawdziwie, jak tylko mogą. - Łudzisz się sądząc, iż nikt nie dotykał mnie w ten sam sposób… Rżnęłam się z Einarem, kiedy jeszcze byliśmy razem i wierz mi, że wcale nie jest od ciebie gorszy - pogłębia jeszcze bardziej spojrzenie swoich oczu, kiedy mężczyzna odsuwa się od niej, wyszarpując papierosa z jej ust i szarpnięciem zrywając jej sylwetkę z blatu. Nie odpowiada już zupełnie nic, przeciągnięciem dłoni prostując sukienkę i z granym uśmiechem wychodząc z łazienek.
Lykke i Olaf z tematu