Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    11.12.2000 – Błękitna sala – Nieznajomy: V. Varvik & Bezimienny: V. Hallström

    2 posters
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    11.12.2000

    Szczupłe ramiona unosiły się i opadały arytmicznie, gdy spojrzenie błękitnych oczu wędrowało od płótna do płótna, od czasu zamierając w niemym zachwycie nad sztuką tak realistyczną, że niemal czuł kołysanie statku, słyszał szum fal i czuł w ustach smak słonej  wody. Wydawało mu się, że obrazy się poruszają, że morze bujało okrętami, że kolory nieboskłonu zmieniają się wraz ze słońcem skrywającym swe jasne oblicze za maską horyzontu.
    Znów był w galerii, która w pewien sposób - sam nie był w stanie określić w jaki oraz kiedy - stała się jego bezpieczną przystanią, schronieniem, w którym mógł odetchnąć z ulgą, bowiem kiedy tylko zamykały się za nim drzwi, wszelkie niebezpieczeństwa znikały na zewnątrz i odtąd istniał tylko Viktor oraz umiłowana sztuka, której piękno i wyniosłość pozwalały oderwać stopy od ziemi, wyrywały z marazmu powszechności, były w stanie tchnąć sensualność w indyferencję, odpychały zimne macki melancholii i napełniały duszę kojącym ciepłem, rozlewającym się od stóp do głów złotym światłem.
    Dziś jednak nie jaśniał, dziś przypominał burzowe chmury na jednym z dzieł, ciemne i groźne, był wzburzonym morzem i jednocześnie bezbronnym okrętem obmywanym przez spienione fale, rozbryzgujące się o rufę, starające wedrzeć się do środka; rozdarty pomiędzy zawalcz o niego, a dość złego zrobiłeś, przerażony wizją samotności w mieszkaniu, które nigdy więcej miało nie usłyszeć najmilszego mu śmiechu, wściekły na siebie, że do tego dopuścił.
    Rankiem na lewym przedramieniu wykwitł kolejny kwiat, przypominający mak lub likorysa; kara za weekend w Trondheim, za wydarzenia na przyjęciu u Klary, za to, że musiał znosić towarzystwo Ursuli. Ból nadawał jego twarzy niezdrowego papierowego odcienia, przez co sylwetka studenta wyraźnie odcinała się na tle odcieni niebeskiego.
    Z rękoma w kieszeniach płaszcza, który w ostatnich tygodniach zrobił się na niego za duży, przemierzał wolnym krokiem Błękitną Salę, powoli zmierzając w stronę wyjścia, by zająć się inną częścią wystawy, kiedy poczuł, że ziemia pod jego stopami zaczyna się kołysać i nie było to przyjemne uczucie. Przymknął na moment oczy, czując ciepło zalewające jego twarz, wlewające się do ust i spływające na brodę, na języku czuł znajomy metaliczny smak. Słyszał kroki i przyciszone rozmowy - nie był wszak jedynym zwiedzającym w poniedziałkowe popołudnie - ale kiedy ponownie zdecydował się unieść powieki, okazało się, że został sam. Przetarł twarz wierzchem dłoni i zamarł w bezradności, gdy zobaczył na niej krew wypływającą z jego nosa.
    Nie tutaj. Na Odyna, nie teraz.
    Wpatrywał się w szkarłat na skórze pogrążony w osobliwym zamroczeniu, uniemożliwiającym mu podjęcie jakichkolwiek działań.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Znowu jest świadkiem, jak upadają idee. Porzucone w ramie obrazów, jak stare szmaty, wiszą na ścianie arrasy oczywistości, plamione szarą farbą przyziemności. Wzburzone fale, rozhukane o brzegi płótna, choć śmiałe w dynamicznych pociągnięciach pędzla, nie posuwają kreatywności ani o krok w stronę sztuki.
    Nie widzi jej. Nie czuje, gdy wpatrzony w jedną z piętrzących się pian i tonów morskich zawieszonych na palecie banału, przymruża wzrok, niedowierzając prostocie obrazu.
    Prawdą jest, że z dwojga pospolitych kierunków działalności – wybierając między pracami portrecistów, a krajobrazotwórczymi dziełami – woli te pierwsze.
    Rzeźba powierzchni nigdy jeszcze nie nabrzmiała jego gorącym zainteresowaniem, gdy opatrzona obecnością innych dzieł, ciemniała niesmakiem w oczach Viljama. Nigdy nie miała też okazji zająć się ogniem jego pochlebstw, gdy obok tkwiły lustrzane oblicza ludzkich twarzy, które tak często, i tak chętnie, oglądał. To ludzie bowiem, nawet Ci malowani, z całym naręczem ich wad, gęsto wyścielali płaszcz jego życia. Byli mu bliżsi. Budzili jego zainteresowanie.
    Podszyte niedoskonałością i niedopowiedzeniem, sylwetki na obrazach przypominały o tym, że w gruncie rzeczy każda z postaci, które otaczają go w życiu i w sztuce, składa się z małych pociągnięć pędzla, dyskretnych dociśnięć dłoni i nieprzewidzianych poprawek – chowanych za grubą warstwą farby, czy nieprzeniknioną powłoką skóry. Powłoką skóry, którą chce się zedrzeć, odkryć jej sekrety i mieć ją dla siebie.
    Ale nie tylko to sprawia, że ludzie są ciekawsi.
    Twarze tworzą się na podobieństwo bogów nordyckich z naręczem wszystkich ich emocji, czasem z nutą okrucieństwa. Czego siatce terenu brakuje – brakuje jej ludzkich uczuć, temperamentu, charakteru, który można by przypisać tej jednej tylko górze, czy temu jednemu tylko oceanowi na obrazie. Oczywiście każde z mórz pozostaje wizualnie inne. Zmącone przez wiatr, spokojne, olśnione smugami słońca... to wciąż jednak natura, której nie pragnie pochwycić w dłonie. Z którą nie pragnie wejść w gorący romans. Dlatego wbrew temu co widzi czasem w ramach portretów, bez względu na ich brudną prawdę, woli je. Zarówno proste i czyste, jak i brudne i zezwierzęcone. Jest im wierny. Portretom właśnie. Kształtom twarzy, zamkniętym w zdobionej pięknie ramie.
    Bo składają się ze szczęścia, ale i z brutalizmu świata. Ostatecznie jednak, o czym pamięta, także z dobrze znanych mu twarzy, czasem nadpisanych sztucznie przez barwę wyrafinowania i nowy ruch kłamstwa.
    Ruch bezwzględny i niezachwiany. Ruch pędzla i życia.
    Twarze te, choćby chorobliwie obłudne, nie nikną w zgliszczach pamięci. Nie umykają przed sentymentami. Wciąż odbijają się w lustrze wspomnień, bez względu na to, czy zasługują. Pozostawiają zadrę w sercu za każdym razem, gdy pęknięta tafla strzela odłamkami niezgody, czy niezrozumienia.
    Maski malowane, maski przyjaciół, czy nawet maski kłamców... dla niego ściągnięte tajemnicą życia, mają w sobie coś, czego nie mogą zagwarantować krajobrazy... chowają w sobie obietnicę interakcji i obietnicę słów, stojących za oczami portretu.
    Nim jednak przyjdzie mu podziwiać ich widoki, dziś odwiedza błękitną salę, poszukując czegoś bardziej interesującego, niż powielenie obrazu morskiego. Porusza się więc wolno, spokojnie, szukając interpretacji rzeczywistości, która chwyci jego oko.
    Ciężkie obuwie, obite w resztki zainteresowania, posuwa się do przodu z rodową nonszalancją, nadając kroku swobody. Idzie niespiesznie, stopa za stopą, śladami rozhukanych w ramach fal. Śladami za innym uczestnikiem... do momentu, gdy ten nie przystaje.
    Gdy nieznany mu chłopak zatrzymuje się nagle i niespokojnie, przyprawiając chwilę akcentem niezrozumienia, Viljam mimochodem spogląda na niego. Dopiero wzrok, skoncentrowany na jego młodej twarzy, podpowiada mu, że coś jest ewidentnie nie tak. Że twarz, zroszona czerwienią, nie powinna chwiać się na szczupłych linach nóg.
    —  Łooo... to chyba Twój nienajlepszy dzień, Nieznajomy — rzuca krótko, niejako ugładzając to, co się tu dzieje. Tak naprawdę jest bardziej zaniepokojony, niż wskazuje na to jego spokojny ruch, gdy w płynnym przejściu łapie chłopca za ramię, dając mu podparcie.
    Za młody jesteś na choroby. Nie wypowiada słów głośno.
    Przytrzymaj, zanim zostawisz na posadzce więcej koloru, niż artyści w ramie obrazu.
    Nie sili się na humor, czy kąśliwość. Po prostu to pierwsze, co przychodzi mu na myśl, gdy podaje mu wolną dłonią ozdobną poszetkę, wyciągniętą na szybko z butonierki. Nie nosi ze sobą typowej, kobiecej chusteczki, ale skrawek materiału, to skrawek materiału.
    Każdy dobry na zatamowanie krwi.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Błękity i granaty, chabry, kobalty, szafiry, szarości oraz srebrności zlały się w jedność; nie widział już ram obrazów, zastąpił je przestwór lodowatego morza. Nieprzystępnej, lodowatej toni pragnącej pochwycić go w swe szpony i złożyć na swym dnie, na złocistym piasku, który nie wie, że jest złocisty, bowiem nigdy nie widział słońca, które czule rozjaśniłoby jego oblicze. Jest tylko ciemność, nieprzenikniona czerń, niezbadana w swej obojętności. Ale woda jest kapryśną i zdradliwą sojuszniczką, która prędko zwraca to, co wcześniej zawłaszczyła; blade i nabrzmiałe, owinięte całunem wodorostów.
    Samotność na statku sama w sobie nie wydawała się straszna, lecz Viktor miał przed sobą wzburzone morze, rozsierdzony żywioł, który atakował ze wszystkich stron wściekle wysokimi falami, wlewającymi się za burtę i uderzające z siłą powodującą ból podobny do smagnięcia biczem, gdy natrafiały na skórę. Było pewne, że okręt nie przetrwa sztormu, lecz on wciąż kurczowo trzymał się steru, bowiem wciąż był kapitanem, nawet jeżeli cała załoga opuściła go jeszcze przed wyruszeniem w rejs. Stał więc na rozchybotanej nawie, w zacinającym deszczu, ze skrzypiącymi deskami pod stopami i z przerażeniem obserwował jak ta napełnia się wodą. Mocny grzywacz uderzył prosto w rufę i statek - jego cenny statek, jedyne, co mu pozostało - zaczął się rozpadać.
    Zanim jednak ciało zanurzyło się w odmętach zapienionego morza, czyjaś dłoń chwyciła go za ramię i powstrzymała przed upadkiem, ale nie była w stanie wyswobodzić Viktora z objęć delirycznego transu. Spojrzał na swojego wybawcę, lecz nie widział w nim przypadkowego gościa galerii, który pośpieszył mu z pomocą, a jakiś mityczny byt o niewyraźnych rysach, wyciągający do niego rękę w ostatniej chwili, ratując go przed agonią w głębinach.
    Nie umiem pływać — wychrypiał, a kościste palce desperacko chwyciły poły marynarki nieznajomego; uścisk ten jednak był równie rachityczny, co jego właściciel — Nie umiem pływać, nikt nigdy mnie nie nauczył — powtórzył rozpaczliwie, zatapiając paznokcie w miękkości materiału — i teraz boję się, że utonę…
    Morze powoli się uspokajało; wysokie fale zmieniły się w łagodną taflę, a rozwiane chmury ukazują liliowy zmierzch. Wraz z ostatnimi promieniami składającymi pocałunki na białej skórze wraca świadomość - powoli, ostrożnie i niechętnie, jakby wybudzona z długiego letargu. Wtedy też zdawszy sobie sprawę ze swych uczynków zapłonął wstydem i odsunął się od mężczyzny pośpiesznie, jakby w obawie, że mógłby sparzyć tego człowieka swym ogniem.
    Przepraszam, przepraszam — wymamrotał ocierając krew wierzchem dłoni. Poszetki nie przyjął, był zbyt zażenowany swoją osobą, by jeszcze wykorzystywać dobroć obcej osoby. W pierwszej chwili poczuł się nawet zobowiązany, aby się wytłumaczyć, wyjaśnić, że jest zmęczony, niedożywiony, zestresowany, jednakże szybko zaniechał tego przedsięwzięcia. Gorzkie doświadczenie podpowiadało mu, że ludzie mają tendencję do przyklejania łatek mimo podania im prawdy na tacy. Dla jednych będzie potworem, dla innych szaleńcem, musi przełknąć gorzkie łzy rozczarowania i robić dalej swoje, trzymać nędzny ster swojego równie nędznego statku i nie pozwolić, aby opinie innych zepchnęły go z kursu.
    Co jeśli jednak inni mieli rację co do Viktora?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Słowa odpowiedzi chłopca: rozgorączkowane, żywo zasiedlające przestrzeń między nimi, nieosiadające. W szaleńczym pchnięciu desperata smagają językami nieścisłości. Parzą sędziowskie ramiona, pierś, a wreszcie, wchłonięte przez cienką powłokę skóry, dotykają także duszy. W namiętnej grze aberracji czuje, jak siła cudzych emocji przelewa się częściowo też na niego i miękką drogą tkanek spływa aż do serca. Rozlewa się w ujęciu obu przedsionków, pompuje świeżo zaczerpniętą krew. Organ przyspiesza nieznacznie obudzony przez empatię, napiętnowany niepokojem i uderzającą od młodego paniką.
    Daleki jest od przejęcia stanu emocjonalnego chłopca, ale bliski troski, gdy ciepłą ręką obejmuje jego palce. Rachitycznie zaplecione wokół materiału marynarki, tworzą nowe zagięcia na świeżo prasowanych połach. Przede wszystkim jednak świadczą o nadszarpniętej świadomości nieznajomego. Ta bowiem, gwałtem przypadku, bądź jako efekt wrażliwości, rozerwana w strzępy, tworzy istny relacyjny chaos.
    Spokojnie, Lilla Pojke, nic Ci nie grozi...
    Lilla Pojke – mały chłopiec – zatapia palce w materiale jedwabnej koszuli i na ich podobieństwo sam także niknie w objęciu starszych, męskich ramion. Wbrew wszelkim konwenansom, Viljam w motylim muśnięciu gładzi wierzch jego dłoni. Drugą, wolną ręką, w dyskretnie darowanym wsparciu, zatacza łuk wokół pleców i na krótką, ulotną chwilę dotyka ich, przybliżając chłopca do siebie. Odrobinę tylko, by dać mu bliskość, poczucie bezpieczeństwa.
    Poza obrazem nie widać agresji.
    Norny, przeciwnie do żywiołowości fal, nie burzą się na wieść o ich skrzyżowanym w dotyku losie. Obraz ich wspólnie rysującej się znajomości, wypełnia ciasno nieboskłon i rozpędza burzowe chmury paniki. Zachłyśnięty przez wody fantazji, mały chłopiec w końcu może odkaszlnąć i zaczerpnąć świeżego oddechu, gdy przy dźwiękach łagodnego głosu Viljama, wschodzi słońce.
    Nie utoniesz na lądzie — dodaje, chwilę przed tym, gdy nieznajomy odrywa się od niego z wykwitem czerwieni na młodym licu.
    Historia szkwału zdaje się kończyć dokładnie w tym miejscu. We wstydzie, w popłochu. W słowach przeprosin, żywo rażących zażenowaniem. Viljam sam jednak, jako uosobienie diamentowej dojrzałości, z rzadka kruszejącej, nie czuje ani pogardy, ani zniechęcenia. Wypełnia go dziwne poczucie niewystarczalności, gdy po odmowie poszetki, materiał zawisa smętnie pod ręką.
    Tak, „przepraszam” to dobre słowo, jeśli chcesz przeprosić siebie. Nie ma mowy, żebym pozwolił Ci na takie samotraktowanie...
    Nie pyta o pozwolenie. Ciało w płynnym ruchu porusza się do przodu i bez wahania ląduje przy nieznajomym. W eklityźmie chwili chowa się szereg sprzecznych emocji, gdy w pewności działania, choć wciąż z odrobiną ostrożności, dotyka poszetką muśniętego czerwienią lica.
    Mały chłopiec nie może się sprzeciwić, nie ma okazji, bo mężczyzna z ciężarem stanowczości opuszcza dłoń na jego kark, przytrzymując go przy sobie. Niwelując możliwość ucieczki. Tymczasem palce drugiej dłoni za pomocą poszetki ścierają krzepniejącą z wolna krew.
    Jak masz na imię? — Oczy przez moment szeroko otwarte, chwytające w talerzach błękitu młodą sylwetkę  — Czy może wolisz zostać przy „Lilla Pojke?”
    Szwedzki język zamyka wypowiedź. Melodyjny i okiełznany przez wprawny język. Złamany głoskami cierpliwości i łagodności. W towarzystwie zaczepnego uśmiechu zastyga w przestrzeni.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Galeria, wystawa, szkarłat napływający do ust; wszystko to stało się obce i odległe, niemalże oniryczne, gdy obce ramiona zamknęły się wokół niego czule,  dotyk nieznanych palców pieścił chłodną skórę rozpiętą nad bladymi kośćmi, tak bardzo miejscami uwidocznionymi w ostatnich dniach, a głos - alochtoniczny, lecz jednocześnie osobliwie znajomy - stanowił remedium dla rozedrganego ciała i równie strzaskanej duszy. Nie pozostawał bierny i w atawistycznym pragnieniu pozostania Lilla Pojke objął mężczyznę, i czym trwał tak w bezruchu, dopóki oddech się nie uspokoił, a tłumiony szloch nie wprawiał już dłużej wątłej sylwetki w konwulsje. Szkwał ustąpił sielankowemu krajobrazowi, w którym dominowało, tak bardzo pożądane przez młodego studenta, poczucie bezpieczeństwa. Wtedy też - nieśpiesznie, niczym wiekowy okręt wyłaniający się z dna oceanu - zaczęła docierać do niego powaga sytuacji.
    To było prawdziwe. Te obrazy, zdawało mi się, że jestem tam... — lęk na nowo zagościł w błękitnych tęczówkach i Viktor machinalnie omiótł wzrokiem salę; byli sami, samotni jak tylko można być samotnym w tym wielkim mieście, ale to w żaden sposób go nie uspokoiło. Żołądek wciąż zaciskał się na wspomnienie nagłówka z Ratatoskr, a świadomość, że do następnego wydania zostało zaledwie kilka dni, spędzała mu sen z powiek. — Ktoś mógł nas zobaczyć… Ktoś mógłby... Ktoś…
    Znów patrzył na mężczyznę, posągowego w swej stoickości, a szczupłe ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Przypominał rybę, która jeszcze chwilę temu desperacko miotała się w sieci rzuconej niedbale na deski pokładu, teraz bezradnie obserwującą zbliżającą się ku niej Śmierć. Lecz Viktor wcale nie umierał, wręcz przeciwnie, poczuł rozlewające się wewnątrz ciepło, zmuszające serce do przyśpieszenia swojego rytmu; uczucie nowe, albo tylko dawno zapomniane, jak pierwszy oddech po wyłowieniu jego bezradnego ciała z mętnych wód Nidelvy, jak pierwszy promień słońca po długich zimowych miesiącach, jak ulewa po tygodniu upałów. Zachłysnął się tym uczuciem; rozkosznym, lecz przerażającym; nie było bowiem czymś, co młodzieniec znał, a to z kolei budziło w nim strach.
    Zasłużyłem na nie — chciał zaprotestować, ale głos omówił mu posłuszeństwa, zamieniając wypowiedź w jedyne bezgłośne poruszenie wargami. Pozwolił więc na to, aby nieznajomy wytarł jego twarz chusteczką - materiałem w swej delikatności podobnym do płatków róży; niewątpliwie drogim, jak cały garnitur, który miał na sobie (kim był?) - przez cały ten czas tkwiąc w niemym bezruchu. I tak nie miał szans na ucieczkę, gdy silna dłoń przytrzymywała jego kark.
    Viktor — odrzekł zachrypniętym głosem — Ale nie lubię swojego imienia.
    Mało było rzeczy, które w sobie lubił.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Rozpięty na płachcie nerwowości, Lilla Pojke zdaje się ledwie flagą porywaną przez wiatr emocji. Za jednym tylko tchnięciem chwili, wzbiera w młodym osobniku niewiadomego źródła panika i przestrach tak silny, że trudno jest go racjonalnie wytłumaczyć.
    Spłoszona reakcja chłopca, wyżerająca resztki spokoju wokół niego – niczym wygłodniałe stado szarańczy – ogałaca nieznajomego z wszelkich pokładów pewności i charyzmy. W centrum opustoszałej sali galerii, pozostaje więc niespokojny duchem i struchlały ciałem. Napęczniały od strachu nadawanego przez zbyt bujną wyobraźnię, ledwie trzyma się na nogach.
    Aż prosi się o wsparcie.
    Jeśli ktokolwiek tutaj wejdzie, to zobaczy nie więcej niż młodego chłopaka bliskiego omdlenia, wspartego na ramieniu przechodnia. Nic, czym musiałbyś zaprzątać sobie teraz głowę, Lilla Pojke.
    Znów powtarza to osobliwe określenie na opisanie jego sylwetki.
    Ciepły oddech wyziewa przy tym nad ciałem chłopca – łagodnością i swobodą owiewa płaszcz miękkiej, młodzieńczej skóry, gdy nachylony przy nim stara się na dłużej zatrzymać jego uwagę.
    Im bliżej rozmowy, tym dalej do paniki (jak sądzi), dlatego niezmiennie od kilku minut zagaduje go  i nęci przyjemnie kojącym tembrem głosu:
    Wiesz, Viktor — teraz, gdy zna jego imię, sięga po nie ostrożnie i z wyczuciem. Ze strugą sympatii spływającą wolno po ściance języka, pozwala by każda z głosek łaskotała przyjemnie ucho — Kiedyś myślałem, że sztuka powinna wyzwalać w nas tylko zachwyt i pozytywne emocje. Myślałem też, że jeśli ktoś jest dobrym znawcą, to wychwyci z obrazu każdy uwodzicielski element. Po latach obcowania z artystami stwierdzam, że nie o zachwyt i nie o piękno chodzi.
    Z pozoru oderwana od wszystkiego kwestia, w rzeczywistości szybko okazuje się trafną analogią ich spotkania, gdy przez wąski korytarz myśli wydobywa się kolejna salwa przemyślanych dokładnie słów, tym razem bezpośrednio nawiązująca do nich:
    Odczuwanie jest najważniejsze. A Ty, młody człowieku, to czujesz. Sztukę. Potrafisz zgłębić tajniki obrazu nawet wbrew sobie. Jeśli samo patrzenie na obraz potrafi Cię wyrwać z butów i wprawić w stan newralgicznej wędrówki, to świadome przetworzenie uczuć, które budzi w Tobie ten obraz i przeciągnięcie ich przez filtr logiki, powinno pomóc Ci opanować sytuację.
    Nie jest pewien, czy filozoficzny charakter jego wypowiedzi stwarza odpowiednie warunki do zrozumienia jego słów, dlatego dla lepszego ukierunkowania rozmowy, pyta przy końcu.
    Więc co czujesz, gdy patrzysz na ten obraz? Powiedz to i jak już będziesz świadomy, w czym problem, spróbuj to kontrolować.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Z torfowiska pamięci niezgrabnie wygrzebywały się wspomnienia; ociekające obmierzłością brudu reminiscencje, zepchnięte niegdyś na dno otchłani plugastw, jakich kiedykolwiek dopuścił się Viktor, teraz wypływały na powierzchnię, mącąc na nowo kruchą taflę ledwo odzyskanego spokoju. Przed oczami zamajaczył znów nagłówek okrywający hańbą przyjaciela; pragnął móc szczerze zaprotestować parszywości akapitów, lecz nie mógł; prawda jątrzyła się z otwartej rany, napełniając go poczuciem bezsilności.  
    Ale mężczyzna nie przestawał mówić; jego jednostajny baryton koił zmysły, stanowił remedium – nawet jeżeli było ono jedynie efemerydalne – dla roztrzaskanej duszy i oblekał chybotające się ciało woalem spokoju. Przez chwilę mierzoną w mrugnięciach powiek, na których rzęsach perliły się srebrzyste łzy, był w stanie uwierzyć temu człowiekowi w ułudę ścielącego się przed nim szczęścia. Gdy wypowiadał jego imię z podniosłością okutaną czułością, gotów był podążyć za nieznajomym na kres każdego z dziewięciu światów.  
    Przyznać należało mu rację za twierdzenie, jakoby Viktor odbierał wszelkie bodźce sensualnie, zamiast racjonalnie; na płaszczyźnie duchowej, nie fizycznej i męczył się, męczył okrutnie ze swymi skłonnościami do wzruszenia wobec ogólnej znieczulicy, i cierpiał, z ufnością pośród nieufności. Lecz tutaj nie chodziło tylko o sztukę, o jej wpływ wywierany na istotę o filigranowej psyche, a o cuchnące stęchlizną retrospekcje, jakie przywoływały obrazy.  
    Niechętnie przystał na propozycję mężczyzny i przeniósł spojrzenie na błękit płócien.
    Widziałem siebie. Na moście, trzy lata temu — rzekł zaskoczony tym, jak klarownie brzmiał jego głos — Wtedy chciałem... Wtedy... Chciałem się zabić. Przestraszyłem się, kiedy lodowata woda zaczęła wdzierać mi się do płuc i próbowałem się ratować, ale przecież nigdy nie nauczyłem się pływać… A śmierć przez utonięcie jest bolesna i straszna, nie ma w niej nic z piękna Millaisowej Ofelii — przerwał na moment swoją opowieść, szukając dłoni, której dotyk, choć obcy, napełniał Viktora poczuciem bezpieczeństwa — Kiedy patrzę na te obrazy, widzę taflę Nidelvy zamykającą się nad moją głową. Miotam się, ale tym razem nie ma rąk, które mnie stamtąd wyciągną. Bo właściciel jedynej pary, która byłaby w stanie tego dokonać, nie chce mieć ze mną nic wspólnego — odsunął się od nieznajomego z gwałtownością podobną przerywaniu kontaktu z parzącą powierzchnią, po czym ukrył twarz w dłoniach. — I ma rację, przecież…
    Choć ze wszystkich sił pragnął, aby było inaczej.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zwiewna myśl, jak skrzydlaty ptak, z lekkością odbija się od ziemi. W nagłej konieczności sprawowania opieki nad młodzieńcem, jest w stanie porzucić nawet własne troski i zmartwienia. Odrywa więc pazury szarej rzeczywistości od grząskiej gleby – daje rozsądkowi podnieść się ponad linię zachmurzonych smutków. Przelatuje migiem nad grzbietem ich wspólnej rozmowy i w efemerydalnym poruszeniu, spośród napuszonych od wiatru piór spokoju i miękkich obłoków czułości, wygląda za chłopcem.
    Źrenica, zamknięta w jasnobłękitnej obręczy tęczówki, rozszerza się przy tym, eskalując pozytywną emocją, a dłoń, łagodnie gładząca plecy chłopca, pozostaje w ruchu.
    Chwilę, otuloną w ciepły kokon harmonii, zaburza jednak kolejna sekwencja słów. Wypowiedziane z brutalną szczerością, głoski, wyrazy i zdania rozdzierają przędzone starannie nici bezpieczeństwa. Docierają do serca, poruszając nim gwałtownie i dotkliwie. Wdzierają się w ognisko rozmowy, owiewając chłodnym wiatrem melancholii.
    Przykro mi. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Doświadczenie życiowe nie powinno ciążyć już za młodych lat — rzuca z parszywą dosadnością, nie mogąc odnaleźć odpowiednich słów otuchy. Zamiast tego na powrót wraca do wędrówki palców po kruchości przygarbionych lekko pleców.
    Opuszki przesuwają się wzdłuż grubych włókien płaszcza, badają fakturę lekko szorstkiego materiału i dla kontrastu, chłoną przy tym ciepło cudzego ciała. Przypominają o bliskości i wartości decyzji, którą szacuje za słuszną. Nawet jeśli później miałaby skończyć się przypisaną im łatką.
    Plotki to najmniejszy z problemów egzystencji. Ból, towarzyszący rozczarowaniom, jest znacznie bardziej dotkliwy.
    Dlatego chce pomóc chłopcu. Otoczyć go opieką i szczerym zainteresowaniem, na jakie zasługuje. Pragnie dotrzeć do świadomości chłopca, złapać za rozbiegane, myśli i obawy, by osłonić je miękką otuliną spokoju. Pomóc demonom przeszłości spotulnieć lub zasnąć.
    Jeszcze nie teraz.
    Zaufanie, wiązane cienką nicią zrozumienia, rozciąga relację w dystansie, gdy chłopiec, prawdopodobnie rażony poważnym wymiarem ów sytuacji, odsuwa się gwałtownie, miotany przez emocje. To wtedy wie, że nie powinien wywierać na nim dodatkowej presji.
    Odpuszcza.
    Chodź, odprowadzę Cię do domu... po drodze może uda nam się kupić pieczone kasztany..
    W jednej chwili wprawnie zmienia temat, świadomie ściągając myśli chłopca w innym kierunku. Może się uda? Kto wie. Niedługo potem wychodzą z sali.

    Nieznajomy i Bezimienny z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.