Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Piaszczysta plaża

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Piaszczysta plaża
    W miejscu, gdzie nad jezioro prowadzi szeroki most, wygięty ku górze w lekki łuk, zaledwie parę kroków za zagajnikiem znajduje się piaszczysta plaża, na którą mieszkańcy często przychodzą latem, by spędzić trochę czasu nad poza gwarnymi ulicami miasta, odpocząć i nacieszyć się słonecznymi dniami, które w skali roku przychodzą do Midgardu wyjątkowo późno. Woda w jeziorze nie jest tak zimna jak ta w stawach położonych pomiędzy górami Bardal, w okresie letnim wiele osób korzysta więc z okazji, by popływać, zarówno wpław jak i na niewielkich łodziach czy kajakach, które wypożyczyć można w skromnej przystani, znajdującej się zaledwie kilka metrów od brzegu.


    Widzący
    Synne Mikkelsen
    Synne Mikkelsen
    https://midgard.forumpolish.com/t3630-synne-mikkelsen-budowa#366https://midgard.forumpolish.com/t3637-synne-mikkelsen#36786https://midgard.forumpolish.com/t3636-magister-magicus#36785https://midgard.forumpolish.com/f118-synne-mikkelsen


    16.06

    Im bliżej obchodów Midsommar, tym trudniej było jej usiedzieć w miejscu. Krążące po Ymirze Starszym plotki i potajemne zaproszenia na wszelkiej maści nieoficjalne imprezy poprzedzające obchody były dla niej wybawieniem od przykrości samotnego wieczoru i ryzyka nadmiernego rozmyślania na tematy od których lepiej było trzymać się z daleka, a które same, całkiem nieproszone, pojawiały się w najmniej oczekiwanych momentach choćby pod postacią gazety. Czerwcowe wydanie “Orakel” przyniósł jej dobry znajomy, głównie z uwagi na dołączony do gazety list gończy, ale rysunek znajomej twarzy jakoś bledł w zestawieniu z następnym artykułem poświęconym teatralnej gali. I tak jak starała się zdystansować od tamtego spotkania w barze – a w szczególności od tego, co sobie powiedzieli w ciemnej uliczce – tak wystarczył jeden akapit, by przywiać wspomnienie Vermunda Eriksena z powrotem i znaleźć mu odpowiednio elegancką dziurę, którą mógł się przedostać pomiędzy jej myśli. Irytowało ją to i drażniło, nie pozwalało spać w nocy i skupić się na pracy. Poświęciła tyle uwagi własnym emocjom, by sobie przetłumaczyć, że to sprawa zamknięta. Poświęciła tyle czasu, żeby przekonać samą siebie, że wykorzystanie paru przysług by dowiedzieć się czegoś więcej o jego obecnym życiu to zły pomysł. I wszystkie te starania przepadły jak kamień niedbale ciśnięty do wody, a co gorsza – wraz z wrzuconym kamieniem, na tafli jej kruchego spokoju zaczęły pojawiać się coraz większe kręgi, zawierające w sobie całą gamę wspomnień z nie tak dalekiej przeszłości. Łapała się więc na tym, że osobliwie wyglądająca szklanka kojarzyła jej się z jakąś wyjątkowo zabawną wycieczką do baru, zaparowane lustro w łazience przywoływało myśli ostentacyjnie jednoznaczne, a ulubiona sukienka nie cieszyła wcale tak, jak powinna. Wszystkie te objawy były Synne doskonale znane i budziły jedynie przykrą konieczność szybkiego zdyscyplinowania się, przekierowania zainteresowania na inny cel, inną osobę, wywołania zauroczenia niemalże na zawołanie, tylko po to, by odwrócić uwagę od głównego problemu. Rozwiązanie miało swoje wady, a coraz to nowsze obiekty westchnień bywały dyskusyjne, ale póki proces działał – nie próbowała go zmieniać.
    Od ponad dwóch tygodni nie odpuściła żadnego wyjścia, ani żadnej imprezy, była wszędzie. Dla postronnych, dla przyjaciół i znajomych, nie było to wydarzeniem specjalnie dziwnym – Synne zawsze była duszą towarzystwa i zawsze lubiła się bawić, różnica istniała tylko w jej głowie. Więcej było w niej kalkulacji pod określony efekt, więc było manipulacji urokiem do spółki z aurą, niż faktycznego zapomnienia.
    Nad jeziorem znalazła się dwa dni temu, razem z grupką znajomych z różnych części miasta. Początkowo nikt niczego nie planował, mieli miło spędzić czas, napić się i wrócić, ale – jak to zwykle z nieplanowanymi wyjazdami bywa – ten rozciągnął się w czasie i ewoluował w całkiem zacną imprezę kuszącą coraz to nowsze osoby. Obozowisko rosło w oczach, spragnieni rozrywki ludzie pojawiali się dość licznie, przywożąc ze sobą nowe zapasy, nowe informacje, plotki i całkiem świeże pomysły na głupie wysoki.
    Ostatnim z takich pomysłów była gra w kostkę kłamcy, popularną zabawę marynarzy przywieziona gdzieś zza morza. Obowiązujące w niej zasady były bardzo podobne do klasycznego wariantu gry, z tą różnicą, że tu obstawiało się wynik wszystkich kości obecnych na stole. Wysoce prawdopodobnym byłby zatem zakład opiewający na pięć piątek przy trzech graczach, ale próba blefu na dwanaście szóstek była obarczona natychmiastowym oskarżeniem o kłamstwo, które równało się porażce.
    Synne leniwie zakręciła stopą kółeczko, poprawiła się na pniaku robiącym za siedzisko. Spojrzała na siedzącego po jej lewej Kaspra – odkąd tylko zaczęli obstawianie zakładów był dziwnie spięty – potem na Svena po prawej – akurat ktoś mu doniósł piwa – a na samym końcu na Gustava po drugiej stronie stołu.
    – Cztery czwórki – odezwał się ostrożnie Gustav, z miną pokerzysty zaglądając pod swój kubek.
    Sven wydął wargi, ruchem głowy ustąpił pierwszeństwa Kasprowi.
    – Cztery… – ten zawahał się wyraźnie – piątki.
    Synne uśmiechnęła się nieznacznie, całkiem niesympatycznie i uniosła krawędź kubka. Dwie szóstki, trójka i dwie jedynki. Podniosła dłoń, od niechcenia nawinęła sobie kosmyk włosów na palec.
    Sześć trójek – podbiła bez mrugnięcia okiem, doskonale świadoma tego, jak ociera się o kłamstwo. Sven zmrużył oczy, chyba chciał ją oskarżyć, ale ostatecznie zrezygnował i ponownie podbił stawkę:
    – Osiem piątek.
    Gustav cmoknął, atmosfera zgęstniała. Leżący na samym środku prowizorycznego stolika worek talarów stał się nagle jakby bardziej wartościowy i jednocześnie obarczony większym ryzykiem. Włożyła tam pół swojej wypłaty, co nie było ani mądre, ani rozsądne, ale Synne – delikatnie wstawioną – ogarnął nastrój prawdziwie ryzykancki.
    Przez chwilę było słychać tylko przygrywających gdzieś w oddali muzyków, siorbanie Svena i nerwowe stukanie podeszwą buta o ziemię w wykonaniu Kaspra. Od strony jeziora zawiało przyjemnym chłodem, ozłocona zachodzącym słońcem tafla zmarszczyła się lekko.
    – Dziewięć piątek – spróbował Kasper.
    Gustav łupnął dłonią w blat, aż podskoczył kufel z piwem, ale zanim otworzył usta, wcięła się Synne:
    Jesteś kłamcą, Kasper. – Błyskawicznym ruchem dłoni przewróciła kubek kryjący kości, odsłaniając tylko jedną piątkę. Kubek Svena spadł sam pod wpływem pędu powietrza, odsłonił trzy kolejne piątki. Za mało by mógł się wybronić. – Jesteś kłamcą i worek jest mój! – Szybko złapała nagrodę i już-już miała uciec w te pędy, gdy za nadgarstek złapał ją Gustav.
    – Hola, hola, ja pierwszy byłem i…
    Gówno – ucięła sykiem – łupnąłeś tylko łapą w stół, nic poza tym.
    – Bo mi się wcięłaś!
    Synne uśmiechnęła się paskudnie, szarpnęła uwięzioną dłonią.
    Byłam szybsza. Puszczaj!
    – Ani mi się, kurwa–
    Gustav chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie było mu dane. Synne zwinęła się jak żmija, kopniakiem wywróciła stolik. Poleciały kości, poleciały kubki, poleciało piwo, poleciał także Gustav, niefortunnie ją przy tym puszczając. Ledwie odzyskała wolność – rzuciła się do ucieczki, w stronę zachodniej części długiego rzędu namiotów, tymczasowych siedlisk i ognisk, do swoich.
    Kluczyła między namiotami, między ludźmi, ze zwinnością umykającego zająca, ale gniewne okrzyki za plecami i odgłosy pełne świętego oburzenia – należące zapewne do ludzi popychanych przez ścigającego ją Gustava – niespecjalnie słabły. Kurwa.
    Synne spięła się, narzuciła ostrzejsze tempo; była od mężczyzny zwinniejsza, była szybsza, to musiało się udać. Gdyby tylko… – zaczerpnęła tchu, pieczenie w płucach pojawiło się całkiem nagle i niespodziewanie – cholera, nie dobiegnie, nie tak daleko. Ale gdyby ktoś… gdyby udało jej się trafić na kogoś znajomego… – nerwowo rozejrzała się na boki, umknęła za kolejny namiot, przeskoczyła nad ogniskiem – jedna osoba byłaby wystarczająca, tylko jedna…
    Widok rozmawiającego z kimś Vermunda chyba jeszcze nigdy jej tak nie ucieszył. Wzięła go od boku, prześlizgnęła się pod męskim ramieniem z gracją baletnicy, schowała mu się za plecami i zaraz wyjrzała ponad barkiem, łypiąc wrogo na dobiegającego Gustava.
    – Oddawaj… pieniądze… – wydyszał, zginając się wpół.
    Ani mi się śni – burknęła, wciskając worek za pazuchę rozpiętej kurtki. – Wygrane całkiem uczciwie, nie moja wina, że zapomniałeś języka w gębie.


    Looking for trouble and if I cannot find it,
    I will create it
    Widzący
    Vermund Eriksen
    Vermund Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t3458-vermund-eriksen#34888https://midgard.forumpolish.com/t3486-vermund-eriksen#35063https://midgard.forumpolish.com/t3488-vennenmin#35071https://midgard.forumpolish.com/


    Miasto zwykło chować najciekawsze fragmenty tętniącego w nim życia głęboko pod podszewką kieszeni, zazdrośnie ukrywając je szczególnie przed ludźmi takimi jak on – a oni pojednawczo odwracali spojrzenia i udawali, że nie wiedzą; przynajmniej dopóki nie zmuszało ich do tego wezwanie do interwencji lądujące na biurku: bo młodzież puszczała za głośno rozwiązłą muzykę, przez którą zgorszeni sąsiedzi nie mogli spać, bo nietrzeźwe dziewczęta zażywały kąpieli w miejskiej fontannie, a pijani chłopcy próbowali ujeżdżać pomnik Ymira Starszego i wykładali się na chodniku, naśladując wulgarnie niefortunną pozycję Ymira i karmiącej go Audhumli; w czasie takim jak ten cieszył się, że skończył dawno staż w wydziale prewencji. Udawali więc, że nie widzą – nikt nie chciał zapraszać raczej kruczych strażników na nieoficjalne obchody z butelką wina w papierowej torbie podawaną sobie przy ognisku lub fiolką czegoś lepszego podawaną sobie dyskretnie – a potem, kiedy ściągali wreszcie mundury i surowe pryzmaty ze źrenic, część z nich przyłączała się do obchodów, mieszając się z ludźmi w cudzych mieszkaniach, w knajpach i na plaży, gdzie co wieczór zbierało się coraz więcej półtrzeźwej tłuszczy. Nie był pewien właściwie, jak się tam znalazł i dlaczego – złapano go w za drzwiami komisariatu, podano miejsce i godzinę, a on zapewniał, że zobaczy, czy znajdzie czas, nie mając zamiaru sprawdzać w ogóle, a teraz znajdował się tutaj mimo to, z czubkami dobrych butów zapadającymi się w piachu i plastikowym kubkiem w dłoni, bo miał wrażenie, że udusi się we własnym mieszkaniu albo straci nad sobą panowanie – nie mógł odnaleźć równowagi, odkąd widział ją po raz ostatni, wracała do niego nieustępliwie i bezwzględnie, jej głos, jej słowa, sączony słodko jad, fantomowe pulsowanie w fantomowych ukąszeniach na fantomowym sercu.
    Nie mógł być sam – wiedział, że nie powinien być sam; cudza obecność poskramiała go, tymczasem mieszkanie było puste (Ešenvalds znikał coraz częściej i na coraz dłużej), a on nie wiedział, do kogo mógłby zwrócić się z prośbą, żeby – zwyczajnie – obok niego usiadł i nie zostawiał go samego, przynajmniej przez jakiś czas (czuł w gardle wszystko to, czemu nie chciał pozwolić się wydostać, mógłby się tym zakrztusić), więc ubrał wreszcie swobodną koszulę i wyszedł, by wmieszać się między ludzi i pić paskudne piwo, klucząc między nieznajomymi twarzami i szumem rozmów, dopóki nie znalazł w końcu znajomego oficera; trudniej było go rozpoznać bez munduru. Rozmawiał o niczym, próbował wyrwać się spomiędzy natłoku myśli we własnych skroniach, przyłapał kobiece spojrzenie wodzące krótko po jego pustym rękawie, było błękitne i znacząco młodsze, wyraźnie nieskrępowane, kiedy spostrzegła, że to zauważył – wyraźnie niezrażone; zastanawiał się, czy mógłby, czy czułby się potem ze sobą tylko gorzej. Dolewka z innej butelki była jeszcze paskudniejsza.
    Wszystko, byleby przed nią uciec. Wszystko, byleby o niej nie myśleć. Nie był pewien, o czym mówił mu znajomy; próbował odnaleźć znów wątek, zanim nadejdzie moment na to, by odpowiedzieć coś adekwatnego, ale miał wrażenie, że jego słowa przelatują mu przez czerep jak przeciąg. Wciąż czuł na sobie kobiece spojrzenie, alkohol, po którymś łyku, zaczynał smakować lepiej i tak, jakby nie miał nic do stracenia.
    Ktoś krzyczał między ludźmi – wydawało mu się, że mężczyzna kogoś wołał, ale im bliżej się przedzierał, roztrącając po drodze oburzone zbiorowisko, tym bardziej przypominało to przekleństwa i rzucanie wściekłych klątw. Odwrócił głowę, próbując znaleźć źródło nagłego rwetesu; Gustava namierzył z łatwością, a przed nim – mignięcie czarnej czupryny przemykającej szybko bliżej, by prześlizgnąć mu się pod uniesionym odruchem ramieniem. Spojrzał na nią, rozpoznał ją, krew ścięła mu się na moment w żyłach; pośpiech zarumienił jej policzki, wzburzenie roziskrzyło szklane oczy i rozwiało włosy.  Otworzył usta, chcąc znaleźć odpowiednie pytanie, zanim zaskoczenie przedzierzgnie się w niezręczne skołowanie, wyprzedził go jednak męski głosy odzywający się mu za plecami. Czuł niemal śmierdzące dyszenie Gustava na karku i twarz napięła mu się mimowiednie, kiedy rzucał jej krótkie, ostrzejsze spojrzenie, zanim się odwrócił, pozwalając, by pozostała za jego plecami.
    Jest jakiś problem? – spytał prosto, lustrując go spojrzeniem; był niefortunnie postawny, niefortunnie rozwścieczony.
    – Zawinęła mi forsę – Gustav zdecydowanie nie miał ochoty na dłuższe dyskusje, ale kiedy się poruszył, Vermund poruszył się w sprzężeniu razem z nim, przykuwając jego wściekłą uwagę na powrót na sobie. – Ta mała... to twój chłoptaś? – jego rozmyty wzrok zawisł gdzieś powyżej jego prawego ramienia, niedyskretnie miarkując chwilę później oczywiste wybrakowanie.
    Nie – chciał oszczędzić sobie i jej niezręczności, zdawało mu się tymczasem, że zrobiłby lepiej, gdyby pozwolił niefortunnemu pytaniu wybrzmieć i ucichnąć niespostrzeżonym; – Ta mała twierdzi, że wygrała uczciwie. Więc w czym rzecz?
    – W tym, że łże, suka – czuł, jak skurcz rozdrażnienia tężeje mu w zawiasach żuchwy, plastikowy kubek z tanim piwem trzymany jeszcze w dłoni stawał drażniąco pomiędzy nim a satysfakcją. Odstawił go niespiesznie na drewnianą skrzynkę, którą ktoś przytargał i postawił dnem do góry na piachu, tworząc prowizoryczne siedzisko czy też stolik. Zamiast się jednak zamachnąć, jak korcił go w mięśniach, sięgnął do kieszeni na piersi, by wysunąć z niej fragment sztywnej, połyskującej karty, upewniając się, że Gustav zwrócił na nią również uwagę.
    Tego nie wiem. Nie jestem też na służbie, nie zamierzam dociekać. Wiem za to, że jakiś niezupełnie, jak przypuszczam, trzeźwy facet gonił młodą kobietę przez pół plaży, grożąc jej przy tłumie świadków. Też to na pewno widziałeś, prawda, Hugo? – pytanie skierował do znajomego, odwracając się krótko przez ramię; Hugo, przyglądający się w rozbawieniu, kiwnął głową. Synne stała pomiędzy nimi, prześlizgnął się jednak po niej wzrokiem. – Wiesz, jak to jest z psami, nie? Jeden szczeknie, a reszta zaczyna szczekać tak samo – dodał swobodnie, jakby bez związku, wsuwając legitymację z powrotem w kieszeń, zdając sobie sprawę, że ludzie patrzą i że najpewniej najlepiej byłoby się stąd ulotnić, by nie psuć im zabawy. – Pytałem, czy jest jakiś problem.
    Gustav wciąż kipiał, teraz jednak trochę ciszej i ostrożniej; być może też czuł, jak grząski stał się piach pod ich stopami. Posmak piwa w gardle stawał się nieznośnie gorzki, jego szum w podstawie czaszki podszeptywał szybsze rozwiązanie sytuacji. Parę miesięcy temu zapewne nie zastanowiłby się nad tym podszeptem wcale – ale parę miesięcy temu posiadał dwie granie pięści i równowagę nienaruszoną znaczącym ubytkiem. Trenował z kuzynem, wiedział jednak, że to było wciąż za mało; i nie chciał, żeby widziała jego nieporadność.
    – Liczysz, że ci się odpłaci? – jego uśmiech był nieprzyjemnie oślizgły od szyderstwa. Znów nie patrzył na niego, odszukiwał ją pociemniałym wzrokiem, drażniło go to jeszcze bardziej; nie podobał mu się sposób, w jaki wypowiadał te słowa. Nie podobało mu się, że w pierwszej myśli zastanawiał się, czy on też znał słodycz jej spłat.
    Dodamy do tego jeszcze zakłócanie porządku, akty agresji w stanie nietrzeźwości, napaść na oficera? Czy będziemy tak na siebie sapać jak wykastrowane kundle?
    Gustav zezował chwilę pomiędzy nim a nią, jakby rozważał swoje możliwości. W końcu charknął, przewrócił ślinę pod podniebieniem i splunął mu pod buty; szum w podstawie potylicy wzmógł się jakby powściągnięta porywczość rozbijała się o nią jak spieniona fala. Nie obchodziła go flegma wsiąkająca w piach, do podobnych aktów niebezpośredniej zniewagi był przyzwyczajony, ale spojrzenie i oślizgły uśmiech, jakby obiecujące ponowne spotkanie, rzucony mu ponad ramieniem obchodził go niemal do białej gorączki. Więc kiedy Gustav poruszył się, gotowy odejść, zatrzymał go impulsywnie;
    Ile? – pieniądze trzymał już w dłoni, wyciągnięte z kieszeni spodni; portfel stał się niewygodny, odkąd musiał przytrzymywać go nieporęcznie kikutem do boku, by móc uporać się z jego otwarciem, więc przestał go ze sobą nosić. Uwłaczało mu to, ale jeszcze bardziej uwierało go wspomnienie Synne sięgającej w pierwszym instynkcie do noża schowanego dyskretnie przy pasku i myśl, że musiałby zaufać temu instynktowi, że będzie wystarczająco żwawy, wystarczająco mocny i zdecydowany, by przebić się przez mocny, męski korpus. Mężczyzna, chyba zaskoczony, wydyszał jakąś kwotę, odliczył mu więcej, a kiedy Gustav wyciągnął po nie rękę, sięgnął palcami do jego przedramienia i mocnym, krótkim szarpnięciem przytrzymał go w miejscu. – Podobno ostatnio bardzo łatwo o rewizję mieszkania w środku nocy, wystarczy jeden donos od złośliwego sąsiada, jedno przypadkowe słowo. Wolałbym więcej cię nie widzieć i mam nadzieję, że wzajemnie.
    Brzmiał oschle i nieprzyjemnie, brawura szumiała mu w skroniach; kiedy jednak odwracał się w końcu ku Synne, miał wrażenie, że wszystko nagle ucichło. Plwocina stygła jeszcze na piachu, przysypana piaskiem, Hugo okazywał się doskonałym meteorologiem, wyczuwając natychmiast zmianę atmosfery i wycofał się ustępliwie między ludzi, zostawiając ich samych. Starał się przed nią uciec, teraz stała naprzeciw, mimo to, i miał ochotę zabrać ją gdzieś, gdzie ludzie przestaliby patrzeć i szeptać.
    Kradzież? – mruknął, ni ze złością, ni ze spokojem. – Jeśli chcesz zwiedzić komisariat, wystarczy powiedzieć.
    Widzący
    Synne Mikkelsen
    Synne Mikkelsen
    https://midgard.forumpolish.com/t3630-synne-mikkelsen-budowa#366https://midgard.forumpolish.com/t3637-synne-mikkelsen#36786https://midgard.forumpolish.com/t3636-magister-magicus#36785https://midgard.forumpolish.com/f118-synne-mikkelsen


    To twój chłoptaś? – spytał Gustav.
    Nie – odpowiedział Vermund.
    Nie wiem. – Przemknęło Synne przez myśl, ale nie pozwoliła jej wypełznąć na światło dnia. Skryta bezpiecznie za szerokością męskich barków, miała wystarczająco dużo czasu na przeanalizowanie sytuacji i uczciwe przyznanie, że ich relacja od początku nie mieściła się w oczywistym kontraście. Ani razu nie była jednoznacznie biała, ani razu nie była jednoznacznie czarna; krążyli po polu wiecznej szarości i niedomówień, raz po raz zbliżając się do jednej lub drugiej granicy, korzystali ze swobody układu. Nie padły deklaracje, ale czasem zastanawiało ją, czy Vermund traktuje ją jak swoją. Czy ten łagodny gest, którym odgarniał jej włosy na bok by odsłonić kark, miał zarezerwowany tylko dla niej, czy był naturalnym odruchem wobec każdej innej. Czy koliste ruchy wzdłuż kręgosłupa podyktowane były troską spowodowaną jej narzekaniem na bolące plecy, czy może towarzystwo lawendowego olejku w kąpieli i masaż był sprytnie obliczoną taktyką, stosowaną wielokrotnie w innych okolicznościach. Ostatecznie: zastanawiało ją także jego spojrzenie na tę sprawę. Czy roztrząsał znaczenie jej gestów z podobną intencją, czy pasowała mu ta szarość, co myślał i dlaczego.
    Śledziła poczynania Gustava jedynie częściowo, kątem oka, tak jak wygrzewający się w słońcu kot śledzi żerującego wróbla na trawniku. Większa porcja jej uwagi przypadła w udziale Vermundowi – znała go przecież z różnych stron, nawet z tej potencjalnie najgorszej, zarysowanej widocznie w opowieściach z ponurego fortu. Pamiętała ostrzejsze krawędzie jego charakteru, widoczne wtedy, gdy ktoś im się naprzykrzał na mieście; pamiętała jak przez mgłę sytuację w mieszkaniu Aarniego. Ale nie pamiętała tego nieznoszącego sprzeciwu tonu podszytego pozorną niedbałością. Teraz w jego ruchach, w jego tonie, pojawiło się coś nowego: jakiś precyzyjny namysł, czujność ukryta pod nonszalancją. Vermund mówił swobodnie, a jednak miała nieodparte wrażenie, że każde z tych słów przyszpila Gustava w miejscu, pozbawia go siły przebicia. Zupełnie jakby ktoś na rozżarzone węgle wylał kubeł lodowatej wody.
    Oślizgłe spojrzenie rzucone jej ponad męskim ramieniem nie pozostało niezauważone. Synne nie odwróciła wzroku, przyjmując wyzwanie i obietnicę ponownego spotkania w milczeniu, na chłodno analizując możliwe scenariusze. Był dużo wyższy, ale znać było po ruchach, że nie przykładał za bardzo wagi do zwinności, do balansu ciała. Mogłaby mu przemknąć pod ramieniem, mogłaby uderzyć w miękki, nieosłonięty brzuch, mogłaby przeciąć ścięgno za kolanem. Mogłaby spróbować wycelować w wątrobę, bo doskonale wiedziała, że tylko tyle wystarczyło, by kogoś zemdlić albo chociaż powalić na kolana. Wątroba tuż pod mostkiem, nerki, brzuch – powtarzał Aarni do znudzenia, gdy poprawiał jej uchwyt na rękojeści noża – unikaj łokci i bezpośredniego ataku w żebra, celowanie w głowę zostaw specjalistom.
    Wszystko to, czego ją nauczył przepłynęło przez jej myśli jednym strumieniem – i zgasło.
    Synne uniosła krótko brwi, widząc jak Gustav zostaje powstrzymany, a jej święty spokój okupiony pieniędzmi Eriksena i wyobrażała sobie jak bardzo powinno ją to dotknąć i jak bardzo powinna się teraz wściec, jakim tonem oświadczyć mu, że nie chce jego pieniędzy i że radzi sobie sama. Życzenie furii pozostało jednak niezrealizowane; ono także zgasło, ledwie przemknęło przez jej myśli, pozostawiając po sobie tlącą się w duchu ciekawość. Czy to była jedyna zmiana? Czego jeszcze nie dostrzegła? Co jej umknęło wtedy, kiedy pojawił się w Valravnie?
    Zmierzyła go długim, nieodgadnionym spojrzeniem. Dostrzegła porządne buty, prosty krój spodni, luźniejszą koszulę i powiewający na wietrze rękaw –  nie poświęciła mu większej uwagi – wspięła się wyżej, zajrzała mu w oczy z miną kobiety, która widzi go pierwszy raz w życiu.
    Kradzież?
    Przez jej wargi przemknął cień niepokornego uśmiechu.
    Refleks. W kostce kłamcy przydatny bardziej niż samo kłamstwo – wyjaśniła lekkim tonem, zupełnie jakby nie było tamtego spotkania w barze, jakby nie było żadnego rytuału, jakby nie było gorzkiej awantury i boleśnie przypadkowego spotkania w mieszkaniu ślepca. Przechyliła głowę. – To zaproszenie? – Opieszale zważyła worek w dłoni, pieniądze zagrzechotały cicho. – Nietypowe miejsce na schadzkę, ale przyjmuję. Zawsze podobałeś mi się w mundurze.
    Worek z pieniędzmi powoli umieściła w kieszeni. Zgrzytnął zapinany suwak, a jej spojrzenie prześlizgnęło się po jego sylwetce w dół, w stronę skrzyni i porzuconego kubka. Cmoknęła z dezaprobatą.
    Jeśli dostałeś ten kubek od tego samego gościa, co ja, to znaczy, że uraczyli cię tu strasznymi szczynami. Nie wiem czy to się godzi – wyćwiczonym gestem odrzuciła puszczone luzem włosy na plecy – podawać tak gorszący napój Eriksenowi.
    Uśmiechnęła się nagle, chytrze, jak lis.
    Mam coś lepszego, choć język cierpnie po tym jeszcze gorzej. Podzielę się z tobą. W ramach podziękowania. – Postąpiła krok w bok, potem naprzód, w stronę znajdującego się całkiem niedaleko miejsca w którym czekała na nią garstka przyjaciół i znajomków. Obejrzała się na niego przez ramię. – Idziesz?
    Chwila zawahania, krótki przebłysk powagi i opanowania.
    Możemy… się też rozejść. Tu i teraz. Choć wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać. Tym razem bez skakania sobie do oczu. – Odwróciła wzrok, niepewna tego, czy tak właściwie chciałby jeszcze prostować jakiekolwiek kwestie. Kopnęła od niechcenia porzuconą puszkę po piwie. Zawsze mogła spróbować, choć na samą myśl o szczerej rozmowie coś się w niej wiło i skręcało. – Myślałam o tobie.


    Looking for trouble and if I cannot find it,
    I will create it



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.