:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok
2 posters
Bezimienny
22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:41
22.12.2000
Blade kłykcie szczupłych palców zacisnęły się na klamce, gdy stanął u drzwi zwrócony tyłem do komendanta, zbierając się do wyjścia. W jego sylwetce, ramie szczupłych barków, wyraźnie rysowało się niezdecydowanie, a twarz pokryta była zasłoną pochmurnego zamyślenia. Wahał się, tak naprawdę od momentu, w którym przekroczył próg gabinetu przez kilkunastoma minutami, przynosząc ze sobą stos przygotowanych raportów, zdając dowódcy precyzyjne acz zwięzłe sprawozdanie z przesłuchania podejrzanego rzezimieszka; typ spod ciemnej gwiazdy w pierwszej chwili wydawał się być na dobrej stopie z szemraną grupą przestępców mającą prawdopodobne powiązania ze ślepcami. Podejrzenia okazały się błędne. Podobne sytuacje mnożyły się na przestrzeni ostatnich tygodni, wzbudzając w Finnursonie wątpliwości, zmuszając do roztrząsania sensu podejmowanych działań.
Bił się z własnymi myślami, daleko mu jednak było do osławionego hamletyzmu, jego deliberacje nie oblekały się w materiał wewnętrznego konfliktu między ulotną wizją a pragnieniem czynu, refleksja nigdy nie dominowała nad działaniem, a chociaż ostatnimi czasy odczuwał pewną trudność w przystosowaniu się do reguł panujących w otaczającej go rzeczywistości, nie zamierzał dramatyzować zatapiając się w poczuciu wyobcowania. Przyszedł czas, aby złapać byka za rogi.
- Chciałbym poruszyć z panem komendantem jeszcze jedną kwestię - powiedział, w końcu decydując na powrót odwrócić się od drzwi. Zwrócił twarz w stronę mężczyzny, mimowolnie przenosząc ciężar ciała z wysuniętej do przodu stopy, a targające nim wątpliwości znalazły odbicie w chwiejności jego ruchu, gdy przechylił się nieco najpierw do tyłu, a zaraz potem do przodu i zawrócił w stronę biurka. Uchwycił w prawą dłoń teczkę z raportem wymagającym drobnych poprawek, za które miał zamiar zabrać się po powrocie do zajmowanego boksu, i instynktownie postukał jej brzegiem o wnętrze drugiej, zwróconej ku górze dłoni. Spoglądał przy tym odważnie w oczy siedzącego za biurkiem komendanta, próbując wyczytać z nich czy to lekką irytację, czy to zaciekawienie i tym samym przyjąć w następnej kolejności odpowiednią strategię. Ponownie zasiadł z impetem na krześle, opierając łokcie na drewnianych oparciach, nieznacznie wzdychając, krawędzią teczki postukując o kolano i nachylając się w stronę blatu. - Zastanawiałem się… - zaczął z pozoru tylko niepewnie, tak naprawdę badając grunt. Wiedział, że to co miał do powiedzenia może zostać odebrane dwojako. Albo jako karygodna bezczelność, albo wiarołomne głupstwo.
Prorok
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:42
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Irytacja, która jeszcze niespełna miesiąc temu wydawała się członkom Kruczej Straży mającym bezpośredni kontakt z przełożonym prawdopodobnie jedyną siłą napędową komendanta, z chwilą ponownego, wzmożonego odnajdywania brutalnie okaleczonych ciał przez midgardczyków zupełnie niespodziewających się w trakcie porannego spaceru, podczas wyczekiwanego od kilku godzin powrotu z pracy do domu, w czasie rannych ćwiczeń i treningów lub rutynowego powrotu do zostawionych popołudniem pracowych obowiązków tak potwornych widoków, zaczęła powoli przygasać, zastępowana determinacją podszytą solidną warstwą zwątpienia, że kiedykolwiek uda się im – każdemu oficerowi dumnie noszącemu krucze odznaczenie – odnaleźć i bezwzględnie ukręcić łeb monstrum, które z taką swobodą i wyrachowaniem zaczęło siać strach pośród mieszkańców Midgardu. Lennart Öberg nie wyzbył się jej jednak do końca. Wciąż pozostawała obecna, nawet nie całkiem uśpiona – przyczajona niczym erkling mogący pożreć nieszczęśnika, który naruszył jej spokój, czekając jedynie, aż gubiący się we własnych wyjaśnieniach przed niewzruszonym komendantem strażnik zupełnie straci rezon, prezentując przed przełożonym nie tylko swoją wiedzą, ale całą postawą kompletną niekompetencję i całkowity brak myślenia przyszłościowego.
Mężczyzna uniósł pytająco brew, jednocześnie podnosząc głowę znad dokumentów, w treść których gotów był na powrót się zanurzyć, a czego nie dane było mu zrobić, ze względu na nagłe niezdecydowanie Neptúnusa. Jego stosunek do Finnursona można było bez wahania określić jako bardziej niż obojętny – traktował go jak większość oficerów Kruczej Straży: z dystansem i chłodną powściągliwością, nawet nie myśląc o tym, by wdawać się w jakkolwiek bardziej zażyłe relacje wchodzące na stopę prywatną. Z podejrzliwością podchodził jednak do sytuacji, jak ta obecna, w większości przypadków z góry słusznie zakładając, że chodzi wyłącznie o zbyt nikłe niedocenienie inspektora w pracy. Öberg szczędził bowiem wobec swoich podkomendnych słów uznania, wychodząc z założenia, że zbyt częste pochwały obniżyłyby jedynie i tak stosunkowo kiepski poziom wywiązywania się ze służbowych obowiązków.
- Proszę, rozwiń myśl. Nad czym się zastanawiałeś? – zachęcił go niemal życzliwym tonem, ponownie skupiając na młodym inspektorze swoją uwagę. Zerknął ponad głową Neptúnusa na wiszący nad wejściem do gabinetu zegarek, decydując w duchu, że da chłopakowi najwyżej dziesięć dodatkowych minut na rozmowę.
Mężczyzna uniósł pytająco brew, jednocześnie podnosząc głowę znad dokumentów, w treść których gotów był na powrót się zanurzyć, a czego nie dane było mu zrobić, ze względu na nagłe niezdecydowanie Neptúnusa. Jego stosunek do Finnursona można było bez wahania określić jako bardziej niż obojętny – traktował go jak większość oficerów Kruczej Straży: z dystansem i chłodną powściągliwością, nawet nie myśląc o tym, by wdawać się w jakkolwiek bardziej zażyłe relacje wchodzące na stopę prywatną. Z podejrzliwością podchodził jednak do sytuacji, jak ta obecna, w większości przypadków z góry słusznie zakładając, że chodzi wyłącznie o zbyt nikłe niedocenienie inspektora w pracy. Öberg szczędził bowiem wobec swoich podkomendnych słów uznania, wychodząc z założenia, że zbyt częste pochwały obniżyłyby jedynie i tak stosunkowo kiepski poziom wywiązywania się ze służbowych obowiązków.
- Proszę, rozwiń myśl. Nad czym się zastanawiałeś? – zachęcił go niemal życzliwym tonem, ponownie skupiając na młodym inspektorze swoją uwagę. Zerknął ponad głową Neptúnusa na wiszący nad wejściem do gabinetu zegarek, decydując w duchu, że da chłopakowi najwyżej dziesięć dodatkowych minut na rozmowę.
Bezimienny
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:42
Napięcie panujące w ostatnich miesiącach w szeregach Kruczej Straży udzielało się mimowolnie wszystkim tym, którzy o poranku przekraczali progi górującej nad dzielnicą Ostatniej Walkirii siedziby: poczynając od pracowników najniższego szczebla, techników, medyków, poprzez inspektorów i oficerów pracujących w terenie, a na Wysłannikach Forsetiego i wysoko postawionych dowódcach kończąc.
Neptúnus zniknął z Midgardu na na tyle długo, że w jego głowie mimowolnie zrodziło się łatwowierne, wyjątkowo naiwne przekonanie, że w trakcie tej kilkumiesięcznej nieobecności wszystko wróciło do normy. Nie wiedział, że akurat zbiegła się ona rzeczywiście z momentem, w którym w mieście zapanowała chwilowa cisza przed burzą, gdy złudna nadzieja wynikająca z nieco spadającej liczby popełnianych z wielkim okrucieństwem morderstw pozwoliła mieszkańcom na krótki czas uwierzyć, że może po kilku niepokojących miesiącach w końcu nastąpił koniec i zbrodnicza zgnilizna wycofała się z miasta, przestając wgryzać się w tkankę magicznej metropolii, skrywając się ponownie w przyulicznych studzienkach, kanałach kryjących w sobie mroki świata, ciemnych zaułkach, zamykając się na powrót w ramach zawsze niebezpiecznych dzielnic, tworząc przynajmniej pozorne wrażenie, że dobru na dłużej udało się zapanować nad swym odwiecznym przeciwnikiem, mimo drobnych przewinień wciąż kładących się długim cieniem na wystrzępionych brukach ulic. I mimo nieustających zaginięć, choć tę przecież jeszcze niekoniecznie, a w każdym razie nie dosłownie, były równoznaczne ze zwiastunem kolejnych śmierci.
Ten pozorny spokój nie trwał jednak długo. A on w jakiś przewrotny sposób westchnął na to po powrocie z ulgą, co jedynie wzbudzało w nim kolejny, uparcie tłumiony wyrzut sumienia, bo to właśnie taki a nie inny obrót spraw pozwalał mu nie myśleć. O śmierci Freydis, Finnura, o sytuacji w jakiej znalazła się Irene, o własnej, nawet jeśli jedynie wmawianej sobie, winie. Buzujące w towarzyszach codziennej pracy emocje w końcu zaczęły stanowić usprawiedliwienie także dla tlącego się w jego wnętrzu gniewu, narastającej pod skórą od tygodni wściekłości, która kazała mu podważać każde z kolejnych działań podejmowanych przez dowództwo. Chociaż on sam tkwił wciąż za biurkiem, to obserwował rozwój sytuacji spod groźnie półprzymkniętych powiek, śledził wzrokiem każdy przejaw poruszenia, każdy wybuch jątrzącego się w jego kolegach wzburzenia, gdy do siedziby Kruczej Straży docierały wiadomości o kolejnej śmierci, kolejnym zbezczeszczonym ciele, o wciąż nieuchwytnym, niewidzialnym mordercy zbierającym tak wielkie żniwo.
I chociaż miał wątpliwość, co do tego, czy rzeczywiście powinien dzielić się z komendantem swoimi przemyśleniami (doskonale wiedział, że był dla niego zwykłym szarakiem, kimś do kogo twarzy z trudem przyszłoby Öbergowi dopasować odpowiednie imię i nazwisko, bo Finnurson nie zdołał się jeszcze niczym szczególnym odznaczyć, chyba, że tym, że pod koniec wrześniu zniknął bez śladu, co jednak nie należało do epizodów, którymi chciałby się chwalić), to zdecydowanie nie kwestionował przekonania, że czynności podejmowane przez Kruczych na razie nie przyniosły ze sobą żadnych szczególnych rezultatów. Wydawało mu się, że należałoby podjąć bardziej zdecydowane, o ile nie kategoryczne, środki. W końcu od dłuższego czasu w powietrzu wisiało przypuszczenie, że w dotykających Midgard zbrodniach maczali palce Ślepcy.
Zarejestrował lekkie uniesienie głowy komendanta, gdy jego wzrok powędrował w stronę siedzącego za jego plecami zegara. Nie dał po sobie po sobie poznać, że to zauwazył. Wciąż lekko nachylony, postukując krawędzią teczki o kolano szukał odpowiednich słów, chociaż przecież powtarzał je sobie w głowie jak mantrę od tygodni. Teraz ich dobór wydał mu się jednak nieodpowiedni, zupełnie nietrafiony, zbyt owijający w bawełnę sedno sprawy.
- Nie uważa pan, że powinniśmy się zdecydować na podjęcie bardziej zdecydowanych działań? - wypalił w końcu, wypowiadając na głos myśli, które przed momentem krążyły mu w głowie. - Chyba już nikt nie ma wątpliwości co do tego, że za tymi morderstwami stoją ślepcy. - Wyprostował się gwałtownie, naciskami plecami o oparcie krzesła, napinając się niczym struna, chcąc nadać swojej sylwetce wrażenie kogoś zasługującego na szacunek. - Czy nie powinniśmy po prostu przeniknąć do ich kręgów i w ten sposób zdobyć informację, które pozwoliłyby nam wpaść na jakiś trop i rozwiązać tej sprawę? - Uniósł w górę lekko podbródek, wbijając wzrok w oczy komendanta, lekko zaciskając usta, zaskoczony własną bezpośredniością, nie chcąc pozwolić sobie na to, aby spuścić z niego spojrzenia w tak decydującym momencie.
Neptúnus zniknął z Midgardu na na tyle długo, że w jego głowie mimowolnie zrodziło się łatwowierne, wyjątkowo naiwne przekonanie, że w trakcie tej kilkumiesięcznej nieobecności wszystko wróciło do normy. Nie wiedział, że akurat zbiegła się ona rzeczywiście z momentem, w którym w mieście zapanowała chwilowa cisza przed burzą, gdy złudna nadzieja wynikająca z nieco spadającej liczby popełnianych z wielkim okrucieństwem morderstw pozwoliła mieszkańcom na krótki czas uwierzyć, że może po kilku niepokojących miesiącach w końcu nastąpił koniec i zbrodnicza zgnilizna wycofała się z miasta, przestając wgryzać się w tkankę magicznej metropolii, skrywając się ponownie w przyulicznych studzienkach, kanałach kryjących w sobie mroki świata, ciemnych zaułkach, zamykając się na powrót w ramach zawsze niebezpiecznych dzielnic, tworząc przynajmniej pozorne wrażenie, że dobru na dłużej udało się zapanować nad swym odwiecznym przeciwnikiem, mimo drobnych przewinień wciąż kładących się długim cieniem na wystrzępionych brukach ulic. I mimo nieustających zaginięć, choć tę przecież jeszcze niekoniecznie, a w każdym razie nie dosłownie, były równoznaczne ze zwiastunem kolejnych śmierci.
Ten pozorny spokój nie trwał jednak długo. A on w jakiś przewrotny sposób westchnął na to po powrocie z ulgą, co jedynie wzbudzało w nim kolejny, uparcie tłumiony wyrzut sumienia, bo to właśnie taki a nie inny obrót spraw pozwalał mu nie myśleć. O śmierci Freydis, Finnura, o sytuacji w jakiej znalazła się Irene, o własnej, nawet jeśli jedynie wmawianej sobie, winie. Buzujące w towarzyszach codziennej pracy emocje w końcu zaczęły stanowić usprawiedliwienie także dla tlącego się w jego wnętrzu gniewu, narastającej pod skórą od tygodni wściekłości, która kazała mu podważać każde z kolejnych działań podejmowanych przez dowództwo. Chociaż on sam tkwił wciąż za biurkiem, to obserwował rozwój sytuacji spod groźnie półprzymkniętych powiek, śledził wzrokiem każdy przejaw poruszenia, każdy wybuch jątrzącego się w jego kolegach wzburzenia, gdy do siedziby Kruczej Straży docierały wiadomości o kolejnej śmierci, kolejnym zbezczeszczonym ciele, o wciąż nieuchwytnym, niewidzialnym mordercy zbierającym tak wielkie żniwo.
I chociaż miał wątpliwość, co do tego, czy rzeczywiście powinien dzielić się z komendantem swoimi przemyśleniami (doskonale wiedział, że był dla niego zwykłym szarakiem, kimś do kogo twarzy z trudem przyszłoby Öbergowi dopasować odpowiednie imię i nazwisko, bo Finnurson nie zdołał się jeszcze niczym szczególnym odznaczyć, chyba, że tym, że pod koniec wrześniu zniknął bez śladu, co jednak nie należało do epizodów, którymi chciałby się chwalić), to zdecydowanie nie kwestionował przekonania, że czynności podejmowane przez Kruczych na razie nie przyniosły ze sobą żadnych szczególnych rezultatów. Wydawało mu się, że należałoby podjąć bardziej zdecydowane, o ile nie kategoryczne, środki. W końcu od dłuższego czasu w powietrzu wisiało przypuszczenie, że w dotykających Midgard zbrodniach maczali palce Ślepcy.
Zarejestrował lekkie uniesienie głowy komendanta, gdy jego wzrok powędrował w stronę siedzącego za jego plecami zegara. Nie dał po sobie po sobie poznać, że to zauwazył. Wciąż lekko nachylony, postukując krawędzią teczki o kolano szukał odpowiednich słów, chociaż przecież powtarzał je sobie w głowie jak mantrę od tygodni. Teraz ich dobór wydał mu się jednak nieodpowiedni, zupełnie nietrafiony, zbyt owijający w bawełnę sedno sprawy.
- Nie uważa pan, że powinniśmy się zdecydować na podjęcie bardziej zdecydowanych działań? - wypalił w końcu, wypowiadając na głos myśli, które przed momentem krążyły mu w głowie. - Chyba już nikt nie ma wątpliwości co do tego, że za tymi morderstwami stoją ślepcy. - Wyprostował się gwałtownie, naciskami plecami o oparcie krzesła, napinając się niczym struna, chcąc nadać swojej sylwetce wrażenie kogoś zasługującego na szacunek. - Czy nie powinniśmy po prostu przeniknąć do ich kręgów i w ten sposób zdobyć informację, które pozwoliłyby nam wpaść na jakiś trop i rozwiązać tej sprawę? - Uniósł w górę lekko podbródek, wbijając wzrok w oczy komendanta, lekko zaciskając usta, zaskoczony własną bezpośredniością, nie chcąc pozwolić sobie na to, aby spuścić z niego spojrzenia w tak decydującym momencie.
Prorok
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:42
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Öberg był bodaj ostatnią osobą, która z opieszałości działań podejmowanych w stosunku do sytuacji morderstw czerpałaby satysfakcję; którą zadowalałoby to, w jakim kierunku rozwijała się kwestia ciążąca nad miastem od kilku paskudnie długich i ciężkich miesięcy. Na szczęście nie był jednym z dziesiątek przeciętnych mieszkańców Midgardu nieobeznanych w procedurach i ryzyku wynikającym z wkraczaniem w obszary korelujące z magią zakazaną; na szczęście nie był jednym z członków Rady, którzy za nic mają ludzkie bezpieczeństwo – ich pozorna dbałość o pochwycenie mordercy szyta była grubymi nićmi politycznej ambicji. Naciski, jakie były na niego kładzione, związane już nie tylko z przeniknięciem do struktur ślepców, ale jawną eliminacją tej społecznej zgnilizny nie brały pod uwagę zagrożenia wiążącego się z utratą zdrowia lub życia kruczych strażników, a w konsekwencji – wszystkich midgardczyków. Öberg odnosił wrażenie, że cały Midgard oczekiwał jedynie efektów, jakiekolwiek by nie były, nie biorąc w ogóle pod uwagę związanych z nimi kosztów. Czasami wydawało mu się – nieraz miał na to ogromną ochotę – że wystarczy wszystkim przedstawić jakiegokolwiek, pierwszego lepszego kozła ofiarnego, by chociaż na chwilę zamknąć im gęby. I chociaż podejrzewał, że wśród pracowników Kruczej Straży znajdą się również jednostki, które ostrożność, z jaką postępował, będą brały za pospolite maruderstwo, nie sądził że pierwszy śmiałek pojawi się w jego gabinecie tak prędko.
- Gdyby istniały jakiekolwiek, namacalne przesłanki ku temu, Finnurson, by każdego ślepca wpakować do Nordkinn, szczególnie za ten bajzel, do którego doprowadzili, byłbym pierwszy, który otworzyłby dla nich wrota fortu. – Deklaracja komendanta brzmiała pięknie, niosła jednak ze sobą ale skierowane do wyłuszczonej przez Neptúnusa propozycji, które zawisło na moment między mężczyznami. – Tylko że obecne oskarżenia pisane są palcem po wodzie. Dotychczas żaden z przesłuchiwanych ślepców, żaden z naszych informatorów, nie był w stanie przekazać nam pewnej informacji o zaangażowaniu tych szumowin w morderstwa – wyjaśnił nieco wzburzonym głosem, dając jasno do zrozumienia, że Krucza Straż miała odpowiednie narzędzia, by zdobywać informacje o poczynaniach ślepców. – Może więc za tym wszystkim rzeczywiście stoją ślepcy, a może ktoś, kto uważa, że pozorując zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, będzie mógł jeszcze bardziej namieszać w ich społecznym odbiorze. – Ta kwestia nie dawała Öbergowi spać: z kim rzeczywiście mają do czynienia. – A może to tylko śniący? – Sugestia, że za morderstwami stał niemagicznym wydawała się jeszcze bardziej absurdalna, jednak niosła ze sobą ziarno prawdopodobieństwa. – Zatem jakie bardziej zdecydowane działania proponujesz, Finnurson?
- Gdyby istniały jakiekolwiek, namacalne przesłanki ku temu, Finnurson, by każdego ślepca wpakować do Nordkinn, szczególnie za ten bajzel, do którego doprowadzili, byłbym pierwszy, który otworzyłby dla nich wrota fortu. – Deklaracja komendanta brzmiała pięknie, niosła jednak ze sobą ale skierowane do wyłuszczonej przez Neptúnusa propozycji, które zawisło na moment między mężczyznami. – Tylko że obecne oskarżenia pisane są palcem po wodzie. Dotychczas żaden z przesłuchiwanych ślepców, żaden z naszych informatorów, nie był w stanie przekazać nam pewnej informacji o zaangażowaniu tych szumowin w morderstwa – wyjaśnił nieco wzburzonym głosem, dając jasno do zrozumienia, że Krucza Straż miała odpowiednie narzędzia, by zdobywać informacje o poczynaniach ślepców. – Może więc za tym wszystkim rzeczywiście stoją ślepcy, a może ktoś, kto uważa, że pozorując zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, będzie mógł jeszcze bardziej namieszać w ich społecznym odbiorze. – Ta kwestia nie dawała Öbergowi spać: z kim rzeczywiście mają do czynienia. – A może to tylko śniący? – Sugestia, że za morderstwami stał niemagicznym wydawała się jeszcze bardziej absurdalna, jednak niosła ze sobą ziarno prawdopodobieństwa. – Zatem jakie bardziej zdecydowane działania proponujesz, Finnurson?
Bezimienny
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:42
Neptúnus niewielką miał świadomość o ambicjonalnych przepychankach będących częścią politycznej rozgrywki, która toczyła się na szczeblach świata, do którego on sam nigdy tak naprawdę nie miał i nie mieć miał wstępu - pośród członków Rady. Przepychanki te nigdy specjalnie go nie interesowały, nie przypisywał im szczególnej wartości. Skupiał się dotychczas przede wszystkim na swoich zadaniach i pracy, ceniąc bardziej przynoszące owoce czyny niż puste słowa, nawet jeśli dobrane z największym kunsztem. A nawet jeśliby zdawałby sobie z podobnych sporów szczegółowo sprawę, obserwowałby owe potyczki spod na wpół przymkniętych powiek, unosząc do góry kąciki ust w wyrazie lekkiej kpiny, bo tylko utwierdziłyby go one w przekonaniu, że gołosłowność operująca jedynie słowami, a nie dążąca do przekazania konkretnych faktów wynikających z podjęcia z równie konkretnych działań, była najlepszą definicją ludzi, którzy jedynie z względu na swoje urodzenie wierzyli, że wyrażane przez nich opinie mają większą rację bytu niż te kiełkujące w umysłach pozostałych mieszkańców Midgardu.
Zmarszczył brwi i zacisnął palce na poręczy fotela, wsłuchując się uważnie w słowa komendanta, wyczuwając w nich lekko lekceważącą nutę. Oceniając reakcję swojego przełożonego zupełnie na chłodno, doszedł do wniosku, że wcale nie powinien się mu podobnego traktowania dziwić. Z drugiej strony Öberg niewątpliwie wykazywał się wskazaną dla zajmowanego stanowiska cierpliwością i zimną krwią, nie zbywając Finnursona ostrym jak sztylet szyderstwem, oszczędzając mu bezceremonialnego wystawienia za drzwi, chociaż może w głębi duszy uważał, że li i jedynie na to sobie w tym momencie młody oficer zasłużyl.. Nie zamierzał jednak dostrzegać w słowach komendanta wyimaginowanych intencji, brnął więc dalej, starając się zachować spokojny wyraz twarzy.
- Czy właśnie dlatego nie powinniśmy spróbować wniknąć w ich szeregi? Skoro zawiodły wszystkie środki i nawet nasi najbardziej zaufani informatorzy nie są w stanie dostarczyć nam żadnych wartościowych danych, podsuwając nam pod nos jedynie ochłapy? Nie mamy innych tropów. Jesteśmy upokarzająco bezradni. - Uniósł ku górze podbródek szukając wzrokiem spojrzenia komendanta. Wiedział, że charakterystyczna poza przełożonego - zatrzymanie w połowie ruchu z piórem uniesionym ku górze - oznaczała tyle, że pora się zawinąć i znowu zasiąść za biurkiem. - W końcu nasza rola… nie powinna być wolna od poświęceń. Nie uważa komendant? Rozumie pan, co mam na myśli? Wstępując w szeregi Kruczej Straży powinniśmy liczyć się z tym, że czekają nas trudne zadania… Zdaję sobie sprawę, że to nie byłoby łatwe, ale gdyby jednak znalazł się ochotnik… - Zawiesił na chwilę głos pozwalając zawisnąć w powietrzu milczącej sugestii. - … który gotów jest wyrzec się swojego dotychczasowego życia dla brzmiącego nieco wzniośle, ale jednak, większego dobra… To czy nie powinien komendant na to pozwolić? Skorzystać z okazji? Nawet... nieoficjalnie?
Nie miał w końcu nic do stracenia. Jego życie w ciągu kilku ostatnich tygodni rozsypało się niczym domek z kart. Znowu był sierotą, jeszcze bardziej samotną niż wcześniej. Od zawsze był w końcu skazany na nagle zrywające się wiatry przeznaczenia przypominające mu, że wcale nie zasłużył sobie na więcej niż na wciąż depczące mu po piętach przekleństwo, które jedynie na moment wypuściło go ze swoich szponów.
Zmarszczył brwi i zacisnął palce na poręczy fotela, wsłuchując się uważnie w słowa komendanta, wyczuwając w nich lekko lekceważącą nutę. Oceniając reakcję swojego przełożonego zupełnie na chłodno, doszedł do wniosku, że wcale nie powinien się mu podobnego traktowania dziwić. Z drugiej strony Öberg niewątpliwie wykazywał się wskazaną dla zajmowanego stanowiska cierpliwością i zimną krwią, nie zbywając Finnursona ostrym jak sztylet szyderstwem, oszczędzając mu bezceremonialnego wystawienia za drzwi, chociaż może w głębi duszy uważał, że li i jedynie na to sobie w tym momencie młody oficer zasłużyl.. Nie zamierzał jednak dostrzegać w słowach komendanta wyimaginowanych intencji, brnął więc dalej, starając się zachować spokojny wyraz twarzy.
- Czy właśnie dlatego nie powinniśmy spróbować wniknąć w ich szeregi? Skoro zawiodły wszystkie środki i nawet nasi najbardziej zaufani informatorzy nie są w stanie dostarczyć nam żadnych wartościowych danych, podsuwając nam pod nos jedynie ochłapy? Nie mamy innych tropów. Jesteśmy upokarzająco bezradni. - Uniósł ku górze podbródek szukając wzrokiem spojrzenia komendanta. Wiedział, że charakterystyczna poza przełożonego - zatrzymanie w połowie ruchu z piórem uniesionym ku górze - oznaczała tyle, że pora się zawinąć i znowu zasiąść za biurkiem. - W końcu nasza rola… nie powinna być wolna od poświęceń. Nie uważa komendant? Rozumie pan, co mam na myśli? Wstępując w szeregi Kruczej Straży powinniśmy liczyć się z tym, że czekają nas trudne zadania… Zdaję sobie sprawę, że to nie byłoby łatwe, ale gdyby jednak znalazł się ochotnik… - Zawiesił na chwilę głos pozwalając zawisnąć w powietrzu milczącej sugestii. - … który gotów jest wyrzec się swojego dotychczasowego życia dla brzmiącego nieco wzniośle, ale jednak, większego dobra… To czy nie powinien komendant na to pozwolić? Skorzystać z okazji? Nawet... nieoficjalnie?
Nie miał w końcu nic do stracenia. Jego życie w ciągu kilku ostatnich tygodni rozsypało się niczym domek z kart. Znowu był sierotą, jeszcze bardziej samotną niż wcześniej. Od zawsze był w końcu skazany na nagle zrywające się wiatry przeznaczenia przypominające mu, że wcale nie zasłużył sobie na więcej niż na wciąż depczące mu po piętach przekleństwo, które jedynie na moment wypuściło go ze swoich szponów.
Prorok
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:42
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Upokarzająco bezradni.
Trudno komendantowi zliczyć, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy słyszał to kompromitujące określenie działań Kruczej Straży; jak często tłukło mu się po głowie, gdy wokół panowała absolutna cisza — kiedy zza uchylonych drzwi gabinetu, do środka, z korytarza sączyło się wyłącznie nieregularne przeskakiwanie energii napędzającej oświetlenie komendy; kiedy zapadał w niespokojny, przerywany sen we własnym domu; kiedy znajdował się sam na rozchybotanej łódce pośrodku Golddajávri — z jaką systematycznością w przeciągu kilku tygodni zaczęło pojawiać się w kolejnych artykułach dotyczących bezpieczeństwa miasta. Midgardczycy zaczynali tracić cierpliwość, wystawiając służbom porządkowym odpowiednią, niepolukrowaną słodkimi słówkami notę za wszystkie miesiące trwania w strachu i niekończącej się, wciąż odnawianej żałobie, jemu natomiast zaczynały kończyć się argumenty przemawiające na korzyść Kruczej Straży i stawiające oficerów zajmujących się sprawą morderstw w nieco lepszym, niż każdemu może się wydawać, świetle.
— Upokarzające będzie oddanie w ręce ślepców któregokolwiek z twoich kolegów po fachu. — Ostry ton wbił się w wypowiedź Neptúnusa ze świstem, chcąc ostatecznie uciąć dalsze rozważania na temat wnikania kogokolwiek w szeregi ślepców. Młody oficer zdawał się być jednak niepomny nagany w głosie komendanta, kontynuując swoją myśl. — Inspektorze Finnurson, czy słyszy pan i rozumie własne słowa? — zapytał retorycznie Öberg, odkładając na bok trzymane w ręce pióro, by spleść ze sobą obie dłonie, niemal jak do modlitwy — bo w istocie, modlił się o to, by Finnurson nie postradał rozumu. Słowa podwładnego były dla niego więcej niż jedynie ujmą. Wypowiedziana na końcu propozycja była prawie jak oszczerstwo, z którym starał się — może za mało skutecznie — walczyć, odkąd objął posadę komendanta. Nieoficjalną drogą załatwiał wyłącznie dla swoich wnuków gadżety Kruczej Straży. — Nasza rola nie powinna być wolna od poświęceń, owszem, nie znaczy to jednak, że w jakikolwiek sposób poślę na stracenie. Stracenie — powtórzył dobitnie, przyszpilając pełnym żaru spojrzeniem znajdującego się przed nim Neptúnusa, jakby obawiał się, że ten nie zrozumie, co do niego mówi. — Któregokolwiek członka Kruczej Straży. Przeniknięcie w struktury ślepców nie skończy się wyłącznie na dotrzymywaniu tym szumowinom towarzystwa, Finnurson. Będą chcieli krwi i będą żądali przemiany. Nie wierzę, by ktokolwiek był gotów poświęcić wszystkie lata walki z nimi, by stać się jednym z nich. Więc owszem, nasza rola nie powinna być wolna od poświęceń, ale powinny to być mądre poświęcenia — zastrzegł z mocą, podnosząc się zza biurka i podchodząc do oficera. Czas, jaki zdecydował się przeznaczyć na rozmowę z nim, powoli dobiegał końca. — Jak na przykład wsparcie kolegów z wydziału prewencyjnego i dodatkowe patrolowanie ulic miasta, zwłaszcza nocą. Chwytanie za język tych, z którymi nikt nie chce rozmawiać, a którzy widzą najwięcej. Bardziej stanowcze przesłuchiwanie ślepców, bo niektórzy obchodzą się z nimi, jak z jajkiem. Ale pod żadnym pozorem niebawienie się magią zakazaną. Zrozumiano? — Dłonie założył za plecy, patrząc Finnursonowi w oczy i chcąc może wyczytać z nich cokolwiek więcej, cokolwiek, co pozwoliłoby mu zrozumieć, dlaczego zdecydował się poruszyć tę kwestię.
Trudno komendantowi zliczyć, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy słyszał to kompromitujące określenie działań Kruczej Straży; jak często tłukło mu się po głowie, gdy wokół panowała absolutna cisza — kiedy zza uchylonych drzwi gabinetu, do środka, z korytarza sączyło się wyłącznie nieregularne przeskakiwanie energii napędzającej oświetlenie komendy; kiedy zapadał w niespokojny, przerywany sen we własnym domu; kiedy znajdował się sam na rozchybotanej łódce pośrodku Golddajávri — z jaką systematycznością w przeciągu kilku tygodni zaczęło pojawiać się w kolejnych artykułach dotyczących bezpieczeństwa miasta. Midgardczycy zaczynali tracić cierpliwość, wystawiając służbom porządkowym odpowiednią, niepolukrowaną słodkimi słówkami notę za wszystkie miesiące trwania w strachu i niekończącej się, wciąż odnawianej żałobie, jemu natomiast zaczynały kończyć się argumenty przemawiające na korzyść Kruczej Straży i stawiające oficerów zajmujących się sprawą morderstw w nieco lepszym, niż każdemu może się wydawać, świetle.
— Upokarzające będzie oddanie w ręce ślepców któregokolwiek z twoich kolegów po fachu. — Ostry ton wbił się w wypowiedź Neptúnusa ze świstem, chcąc ostatecznie uciąć dalsze rozważania na temat wnikania kogokolwiek w szeregi ślepców. Młody oficer zdawał się być jednak niepomny nagany w głosie komendanta, kontynuując swoją myśl. — Inspektorze Finnurson, czy słyszy pan i rozumie własne słowa? — zapytał retorycznie Öberg, odkładając na bok trzymane w ręce pióro, by spleść ze sobą obie dłonie, niemal jak do modlitwy — bo w istocie, modlił się o to, by Finnurson nie postradał rozumu. Słowa podwładnego były dla niego więcej niż jedynie ujmą. Wypowiedziana na końcu propozycja była prawie jak oszczerstwo, z którym starał się — może za mało skutecznie — walczyć, odkąd objął posadę komendanta. Nieoficjalną drogą załatwiał wyłącznie dla swoich wnuków gadżety Kruczej Straży. — Nasza rola nie powinna być wolna od poświęceń, owszem, nie znaczy to jednak, że w jakikolwiek sposób poślę na stracenie. Stracenie — powtórzył dobitnie, przyszpilając pełnym żaru spojrzeniem znajdującego się przed nim Neptúnusa, jakby obawiał się, że ten nie zrozumie, co do niego mówi. — Któregokolwiek członka Kruczej Straży. Przeniknięcie w struktury ślepców nie skończy się wyłącznie na dotrzymywaniu tym szumowinom towarzystwa, Finnurson. Będą chcieli krwi i będą żądali przemiany. Nie wierzę, by ktokolwiek był gotów poświęcić wszystkie lata walki z nimi, by stać się jednym z nich. Więc owszem, nasza rola nie powinna być wolna od poświęceń, ale powinny to być mądre poświęcenia — zastrzegł z mocą, podnosząc się zza biurka i podchodząc do oficera. Czas, jaki zdecydował się przeznaczyć na rozmowę z nim, powoli dobiegał końca. — Jak na przykład wsparcie kolegów z wydziału prewencyjnego i dodatkowe patrolowanie ulic miasta, zwłaszcza nocą. Chwytanie za język tych, z którymi nikt nie chce rozmawiać, a którzy widzą najwięcej. Bardziej stanowcze przesłuchiwanie ślepców, bo niektórzy obchodzą się z nimi, jak z jajkiem. Ale pod żadnym pozorem niebawienie się magią zakazaną. Zrozumiano? — Dłonie założył za plecy, patrząc Finnursonowi w oczy i chcąc może wyczytać z nich cokolwiek więcej, cokolwiek, co pozwoliłoby mu zrozumieć, dlaczego zdecydował się poruszyć tę kwestię.
Bezimienny
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:42
Wisząca nad nim groźba szybko przeradzająca się w świadomość, że pozwala sobie na o wiele więcej niż wypadałoby to prostemu inspektorowi Kruczej, wydawała odsunąć się na dalszy plan, zupełnie jakby Neptúnus odgonił ją od siebie jak złośliwie, irytująco brzęczącą u ucha muchę. Od tygodni szukał dla siebie jakiegoś żelaznego punktu zaczepienia, który pozwoliłby mu na nowo zachłysnąć się rutyną życia równocześnie wyznaczając mu konkretny cel. Zamiast tego brodził w lepkim bajorze zagubienia przeglądając się w nim z obrzydzeniem, dostrzegając we własnych rysach odbicie dawnej naiwności. Miał wrażenie, że mimo doświadczeń, potknięć powodowanych złośliwie naprzykrzającym mu się losem, wciąż pozostawał słaby, tak cholernie kruchy. Kolejne nieprzewidziane wydarzenia z taką łatwością tworzyły na jego charakterze coraz wyraźniejsze pęknięcia, odbierając mu godność, wtrącając w otchłań niechęci do samego siebie. Nie mógł pogodzić się z tym, że tak bardzo cierpiał - na wieść o śmierci Freyim Finnura, o tym jak skończyła Irene. Odczuwany ból stał się dla niego synonimem własnej miałkości. Najwyraźniej przez lata, w ukryciu, wzrastała w nim odraza do własnej bezradności, do boleśnie odczuwanej samotności i świadomości, że nie ma już nikogo obok. Chociaż przecież można by przypuszczać, że miłość jaką obdarzył go Finnur zburzyła w nim mur spaczonej emocjonalności, wykształciła w nim siłę, odwagę, zdolność samą w sobie do wybaczania samemu sobie. Wszystko to runęło, staczając się po krętych schodach przeszłości z impetem wkraczającej w teraźniejszość, pociągając go za sobą. Czuł, że wiruje, jak bączek wprawiony w ruch, kręcący się bez celu wokół własnej osi, chociaż dla osób postronnych ten ruch mógł wydawać się zaskakująco frapujący. Jemu z dnia na dzień coraz bardziej zbierało się na wymioty.
Potrzebował więc celu. Nawet tak szaleńczego, najbardziej absurdalnego z możliwych. To nie przeszłość ciągnęła go w dół, on sam obierał sobie za kierunek upadek.
Boleśnie uraziła go tak kategoryczna odmowa. Teraz dłonie zaciskał już w pięści, wbijając paznokcie w zagłębienie dłoni, szczęśliwie nie pozostawiając już drapieżnych śladów na oparciach fotela. Zacisnął wargi w wąską kreskę, z jego oczu mimowolnie wyzierała złość i nieumiejętnie skrywane rozczarowanie.
- Doskonale je rozumiem. Obracałem je w ustach, wielokrotnie tasowałem w głowie, wypowiadałem sam do siebie na głos, jedynie utwierdzając się w przekonaniu, że takie działanie byłoby, jeżeli nie słuszne, to przynajmniej mogące przynieść owoce - odparł twardo, nie tracąc równowagi, chociaż kolejne słowa i nagana odbijająca się w słowach komendanta coraz bardziej ciążyły mu na barkach, a obawa, że przełożony weźmie go za szaleńca objawiała się gorzkim posmakiem w ustach. Zaraz po raz kolejny zostanie zdegradowany, posadzą go już nie za biurkiem, ale za ladą przy portierni, a może jeszcze niżej w hierarchii, w głębi kruczej szatni. - To nie pan powinien dokonywać podobnego wyboru - wtrącił ostro, milknąc natychmiast, gdy dotarło do niego, że także komendant brał go za naiwniaka, pytając, czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji takiej decyzji. - Ja byłbym gotowy - odpowiedział z mocą, nieco aroganckim tonem. Gdyby tylko Finnur go teraz widział. Neptúnus był przekonany, że nie dostrzegłby w jego oczach nawet odrobiny dumy. Opiekun zawsze uczył go szacunku do przełożonych, nawoływał do wysłuchiwania rozkazów, nawet jeśli nie pozwolił mu wyzbyć się tak potrzebnego w życiu krytycyzmu. To właśnie temu ostatniemu młody inspektor pozwolił w tej chwili wziąć górę.
Obserwował jak mężczyzna podnosi się z krzesła i kieruje w jego stronę. Wciąż zaciskał pięści, broda drżała mu lekko, gdy w kolejnych słowach komendanta wybrzmiał niewątpliwy zakaz. Oczy zmieniły się w szparki, zdał sobie sprawę, że nawet nie zauważył kiedy teczka, którą jeszcze przed momentem trzymał w dłoni wyślizgnęła się i upadła na ziemię. Dostrzegł ją teraz kątem oka, gdzieś pomiędzy nogą biurka, a stopą spoglądającego mu w oczy komendanta.
W nosie mam takie wsparcie, przemknęło mu przez myśl. Gwałtownie pochylił się do przodu i sięgnął po teczkę, równocześnie zrywając się z miejsca.
- Czy to oznacza, że mogę już przestać marnować czas za biurkiem?- odparł nieco sarkastycznie, wyraźnie dając komendantowi do zrozumienia, że nie bardzo wierzy, że nocne patrole miałyby w jakikolwiek sposób przyczynić się do poprawy sytuacji w mieście. Równie dobrze mógł kontynuować przybijanie pieczątek na kolejnych raportach, wypełnianie nudnych tabelek i jedynie obserwować swoich kolegów zza gęstego dymu tlącego się w ustach papierosa. - Ja… Zrozumiano - skłamał, chociaż na usta cisnęło mu się zdanie. Nie mogę tego panu obiecać.
Nagle zapragnął użyć swojego daru, sprawić, aby komendant zmienił zdanie. Mierziło go, żeby wykorzystać swoje moce. Skrzywił się lekko, równie szybko jak w jego sercu zatliła się iskra podniecania dochodząc do wniosku, że to nie miało sensu. Musiał działać sam.
Potrzebował więc celu. Nawet tak szaleńczego, najbardziej absurdalnego z możliwych. To nie przeszłość ciągnęła go w dół, on sam obierał sobie za kierunek upadek.
Boleśnie uraziła go tak kategoryczna odmowa. Teraz dłonie zaciskał już w pięści, wbijając paznokcie w zagłębienie dłoni, szczęśliwie nie pozostawiając już drapieżnych śladów na oparciach fotela. Zacisnął wargi w wąską kreskę, z jego oczu mimowolnie wyzierała złość i nieumiejętnie skrywane rozczarowanie.
- Doskonale je rozumiem. Obracałem je w ustach, wielokrotnie tasowałem w głowie, wypowiadałem sam do siebie na głos, jedynie utwierdzając się w przekonaniu, że takie działanie byłoby, jeżeli nie słuszne, to przynajmniej mogące przynieść owoce - odparł twardo, nie tracąc równowagi, chociaż kolejne słowa i nagana odbijająca się w słowach komendanta coraz bardziej ciążyły mu na barkach, a obawa, że przełożony weźmie go za szaleńca objawiała się gorzkim posmakiem w ustach. Zaraz po raz kolejny zostanie zdegradowany, posadzą go już nie za biurkiem, ale za ladą przy portierni, a może jeszcze niżej w hierarchii, w głębi kruczej szatni. - To nie pan powinien dokonywać podobnego wyboru - wtrącił ostro, milknąc natychmiast, gdy dotarło do niego, że także komendant brał go za naiwniaka, pytając, czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji takiej decyzji. - Ja byłbym gotowy - odpowiedział z mocą, nieco aroganckim tonem. Gdyby tylko Finnur go teraz widział. Neptúnus był przekonany, że nie dostrzegłby w jego oczach nawet odrobiny dumy. Opiekun zawsze uczył go szacunku do przełożonych, nawoływał do wysłuchiwania rozkazów, nawet jeśli nie pozwolił mu wyzbyć się tak potrzebnego w życiu krytycyzmu. To właśnie temu ostatniemu młody inspektor pozwolił w tej chwili wziąć górę.
Obserwował jak mężczyzna podnosi się z krzesła i kieruje w jego stronę. Wciąż zaciskał pięści, broda drżała mu lekko, gdy w kolejnych słowach komendanta wybrzmiał niewątpliwy zakaz. Oczy zmieniły się w szparki, zdał sobie sprawę, że nawet nie zauważył kiedy teczka, którą jeszcze przed momentem trzymał w dłoni wyślizgnęła się i upadła na ziemię. Dostrzegł ją teraz kątem oka, gdzieś pomiędzy nogą biurka, a stopą spoglądającego mu w oczy komendanta.
W nosie mam takie wsparcie, przemknęło mu przez myśl. Gwałtownie pochylił się do przodu i sięgnął po teczkę, równocześnie zrywając się z miejsca.
- Czy to oznacza, że mogę już przestać marnować czas za biurkiem?- odparł nieco sarkastycznie, wyraźnie dając komendantowi do zrozumienia, że nie bardzo wierzy, że nocne patrole miałyby w jakikolwiek sposób przyczynić się do poprawy sytuacji w mieście. Równie dobrze mógł kontynuować przybijanie pieczątek na kolejnych raportach, wypełnianie nudnych tabelek i jedynie obserwować swoich kolegów zza gęstego dymu tlącego się w ustach papierosa. - Ja… Zrozumiano - skłamał, chociaż na usta cisnęło mu się zdanie. Nie mogę tego panu obiecać.
Nagle zapragnął użyć swojego daru, sprawić, aby komendant zmienił zdanie. Mierziło go, żeby wykorzystać swoje moce. Skrzywił się lekko, równie szybko jak w jego sercu zatliła się iskra podniecania dochodząc do wniosku, że to nie miało sensu. Musiał działać sam.
Prorok
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:43
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Jedynie ciężar prowadzonej rozmowy powstrzymał Öberga od parsknięcia, wargi drgnęły mu jednak znacząco po wypowiedzianej przez inspektora kontrze, a przed oczyma komendanta przetoczyły się te wszystkie owoce proponowanego przez młodzieńca działania — tłumaczenia przed Radą, przed mieszkańcami, przed pozostałymi oficerami, przed kandydatami na Kruczych Strażników, którym twardym, nieznoszącym sprzeciwu językiem wykłada się, jak niebezpieczne jest zadawanie się ze ślepcami; wdrażanie szeregu zabezpieczeń i nowych protokołów mających w jakikolwiek sposób zahamować wyciek informacji z Kruczej Straży; postawienie w stan gotowości jeszcze większej ilości przemęczonych już do granic pracowników — a wszystko po to, by sprawdzić, czy za trwającymi od pół roku masakrami stoją ślepcy. Pokręcił z dezaprobatą głową, odchylając się na fotelu, jakby z tej perspektywy mógł dostrzec w Finnursonie tego strażnika, którym był, gdy po raz pierwszy przekraczał progi kwatery, a nie wariata, na jakiego się pozoruje podczas obecnej rozmowy.
— Zapomina się pan, inspektorze Finnurson — skomentował chłodno komendant, powracając do właściwej pozycji. Mógłby dać mu naganę, za brak szacunku i respektowania przełożonego, intuicja podpowiadała Öbergowi jednak, że podjęcie takiego korku przyniosłoby jedynie skutek odwrotny do zamierzonego i, być może, pchnęłoby młodzieńca szybciej w ramiona tak pożądanej przez niego, wyjętej spod prawa frakcji galdrów. — Gdy stąd wyjdziesz, zastanów się, czy byłbyś gotów przekazać rodzinie i najbliższym, niekoniecznie swoim, ale swoich towarzyszy, swojego partnera, informację o tym, że lekką ręką pozwoliłeś zasilić nową krwią szeregi ślepców? Czy byłbyś gotów narazić współpracowników i wszystkich objętych ochroną informatorów na niebezpieczeństwo, gdyby cokolwiek poszło nie po twojej myśli? — Pytania cedzone były przez zęby. Ochota na kontynuowanie rozmowy z każdą chwilą odchodziła od komendanta coraz bardziej, co wyraźnie dało się wyczuć w jego postawie wobec oficera, do ostatniej minuty zamierzał jednak zachować profesjonalizm, nie dając się ponieść gotującym się w nim emocjom. — Zastanów się… Gdzieś poza biurkiem, bo może poza kośćmi zastały ci się również szare komórki. Do widzenia, Finnurson. — Nie drgnął, nie przesunął się choćby o centymetr, gdy młody oficer sięgał po zrzuconą teczkę, ani gdy stanął tuż przed nim. Dopiero gdy z ust Neptúnusa padło potwierdzenie, ruszył w stronę drzwi, otwierając je, by wypuścić inspektora na zewnątrz, z tlącą się nieśmiało nadzieją, że rzeczywiście będzie to jedynie do widzenia, a nie żegnam.
— Zapomina się pan, inspektorze Finnurson — skomentował chłodno komendant, powracając do właściwej pozycji. Mógłby dać mu naganę, za brak szacunku i respektowania przełożonego, intuicja podpowiadała Öbergowi jednak, że podjęcie takiego korku przyniosłoby jedynie skutek odwrotny do zamierzonego i, być może, pchnęłoby młodzieńca szybciej w ramiona tak pożądanej przez niego, wyjętej spod prawa frakcji galdrów. — Gdy stąd wyjdziesz, zastanów się, czy byłbyś gotów przekazać rodzinie i najbliższym, niekoniecznie swoim, ale swoich towarzyszy, swojego partnera, informację o tym, że lekką ręką pozwoliłeś zasilić nową krwią szeregi ślepców? Czy byłbyś gotów narazić współpracowników i wszystkich objętych ochroną informatorów na niebezpieczeństwo, gdyby cokolwiek poszło nie po twojej myśli? — Pytania cedzone były przez zęby. Ochota na kontynuowanie rozmowy z każdą chwilą odchodziła od komendanta coraz bardziej, co wyraźnie dało się wyczuć w jego postawie wobec oficera, do ostatniej minuty zamierzał jednak zachować profesjonalizm, nie dając się ponieść gotującym się w nim emocjom. — Zastanów się… Gdzieś poza biurkiem, bo może poza kośćmi zastały ci się również szare komórki. Do widzenia, Finnurson. — Nie drgnął, nie przesunął się choćby o centymetr, gdy młody oficer sięgał po zrzuconą teczkę, ani gdy stanął tuż przed nim. Dopiero gdy z ust Neptúnusa padło potwierdzenie, ruszył w stronę drzwi, otwierając je, by wypuścić inspektora na zewnątrz, z tlącą się nieśmiało nadzieją, że rzeczywiście będzie to jedynie do widzenia, a nie żegnam.
Bezimienny
Re: 22.12.2000 – Gabinet Komendanta – N. Finnurson & Prorok Pon 27 Lis - 8:43
Czuł się upokorzony, bezceremonialnie sprowadzony do pozycji, w której w gruncie rzeczy tak czy inaczej się znajdował. Jakby liczył na to, że jego słowa wyniosą go wyżej w oczach spoglądającego na niego teraz z dezaprobatą komendanta. Chyba wmawiał sobie, że przełożony dostrzeże w nim coś na kształt nowej nadziei, da mu zielone światło, nawet jeśli nieoficjalnie, umywając ręce od wszelkich konsekwencji. Wcale nie wymagał, żeby Öberg dał mu jakąś gwarancję, obiecał, że jeśli coś pójdzie nie po ich myśli, to zapewni mu ratunek, sprawi, że nie trafi na czarną listę… O nie, Finnurson nie był aż tak naiwny, doskonale wiedział, że odwrotu nie będzie, a chwała wcale na niego nie spłynie, bez względu na to jakie informacje udałoby mu się zdobyć. Jego nazwisko nie zapisałoby się na kartach historii. Wcale na to nie liczył.
Kolejne słowa komendanta były jak wymierzony z precyzją policzek. Zapomina się pan.
Odchrząknął jedynie, nie spuszczając z mężczyzny wzroku, nie odrywając spojrzenia od migoczących w cieniu tęczówek, nie zamierzał dać mu tej satysfakcji. Mimo wciąż rozgrzewającego jego wnętrze upokorzenia, ostatnim czego pragnął było opuszczenie gabinetu z podkulonym ogonem.
- Nikt mi już nie został - odparł, kierując się do wyjścia, w odpowiedzi na wycedzony przez zęby monolog komendanta, który z założenia miał przywołać Neptúnusa do porządku i wybić mu z głowy pomysł wniknięcia w szeregi ślepców. - Nikt więc zupełnie by się tym nie przejął - odparł cynicznie, chwilowo nie odczuwając z tego powodu ani odrobiny żalu. - A kto wie jak wiele mógłbym zdziałać - dodał na odchodnym, z szacunkiem kłaniając się przy wyjściu. Ruszył żwawym krokiem w swoją stronę.
Odmowa odniosła odwrotny niż zamierzony skutek. Komendant zamiast zasiać w jego sercu strach sprawił, że zaproponowany pomysł wydawał mu się jeszcze bardziej ważki, nawet jeśli nieco zuchwały. Miało mu towarzyszyć jeszcze wiele zawahań, ale niewątpliwie to właśnie w tamtym momencie Neptúnus podjął decyzję.
Neptúnus i Prorok z tematu
Kolejne słowa komendanta były jak wymierzony z precyzją policzek. Zapomina się pan.
Odchrząknął jedynie, nie spuszczając z mężczyzny wzroku, nie odrywając spojrzenia od migoczących w cieniu tęczówek, nie zamierzał dać mu tej satysfakcji. Mimo wciąż rozgrzewającego jego wnętrze upokorzenia, ostatnim czego pragnął było opuszczenie gabinetu z podkulonym ogonem.
- Nikt mi już nie został - odparł, kierując się do wyjścia, w odpowiedzi na wycedzony przez zęby monolog komendanta, który z założenia miał przywołać Neptúnusa do porządku i wybić mu z głowy pomysł wniknięcia w szeregi ślepców. - Nikt więc zupełnie by się tym nie przejął - odparł cynicznie, chwilowo nie odczuwając z tego powodu ani odrobiny żalu. - A kto wie jak wiele mógłbym zdziałać - dodał na odchodnym, z szacunkiem kłaniając się przy wyjściu. Ruszył żwawym krokiem w swoją stronę.
Odmowa odniosła odwrotny niż zamierzony skutek. Komendant zamiast zasiać w jego sercu strach sprawił, że zaproponowany pomysł wydawał mu się jeszcze bardziej ważki, nawet jeśli nieco zuchwały. Miało mu towarzyszyć jeszcze wiele zawahań, ale niewątpliwie to właśnie w tamtym momencie Neptúnus podjął decyzję.
Neptúnus i Prorok z tematu