:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
08.10.2000 – Gabinet przyjęć – E. Munch
Egon Munch
08.10.2000 – Gabinet przyjęć – E. Munch Sob 3 Lip - 18:03
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
08.10.2000
Matka nigdy do końca nie uwierzyła w medycynę, spoglądając na jej zasługi spod sceptycznie uniesionych brwi, podczas którego to gestu zwykła marszczyć czoło i wykrzywiać smagnięte karmazynem wargi w niezadowolonym wyrazie zgryźliwego politowania. „Nie wolno im ufać”, mawiała przekornie, kręcąc na boki głową i szarpiąc go za ramię, na którego miękkiej fakturze pozostała zaczerwieniona odbitka jej przydługich paznokci, „nie pozwolę im dotykać mojego syna” – był to być może najprawdziwszy, rzadki wyraz czułości, na jaki potrafiła się wobec niego zdobyć, utwierdzona w swoich wierzeniach nawet gdy łaknąca leczniczych eliksirów maligna czerwieniła mu skórę, przegryzając się przez ciało chorobliwym gorącem, w wyniku którego budził się przerażony i udręczony, zlany wodospadem zimnego potu. Podobnie, gdy wsączona w jego kości genetyka wykrzywiała szkielet w bolesne abstrakcje niepokojących arabesek, paraliżujących go w łóżku oryginalnością swych kształtów, Arabella siłą sadzała go na rozchybotanym krześle, naprzeciwko starego znachora, który magią hipnozy odbierał determinację rozgniewanym nerwom, sprawiając, że ciężkie powieki opadały leniwie, przysłaniając płaczliwy bursztyn dziecięcego spojrzenia.
Być może właśnie ze względu na przeszłość obawiał się chorób – najmniejsze objawy urastały w jego głowie do karkołomnych dolegliwości, zapowiedzi śmiertelnego moru, dla którego nie znajdzie żadnego remedium, żadnego rozwiązania, z mętnego oceanu podobnych obaw wyławiał jedynie poszlaki zbyt dobrze sobie znane: gwałtowne, spazmatyczne skurcze żołądka, wyżętego działaniem czarnego miodu, huczący w skroni ból głowy, gwałtowne ataki delirycznego przerażenia, w obliczu którego sparaliżowany lękiem umysł powracał do podłych, dziecięcych rozwiązań; niekiedy łatwiej było odebrać sobie przytomność, niż znosić kierat narkotycznych konsekwencji. Znużony niedawną wyprawą w góry Bardal, której groźna przełęcz przysporzyła mu niefortunnego spotkania ze szkarłatną sobaką zaraźnicy, musiał w nareszcie przegryźć się jednak przez ustawiczny opór własnego umysłu. Szpital im. Alberta Lindgrena wydał mu się znacznie większy, niż początkowo zakładał.
Idąc wzdłuż sterylnie białego korytarza, na którego tle odznaczał się szkaradnym chaosem zaniedbanego wyglądu, przeklinał w myślach Asgera, obrzucając go naręczem złorzeczeń, w duchu hołubiąc płonną nadzieję, że zaklęcie było silniejsze, niż się spodziewał, że odebrało mu dech w sposób ostateczny, pozostawiając bezwładne ciało na dzikiej, zarośniętej polanie – na pożarcie robakom. Mimo ponurej zgrozy, która wdarła się w fakturę jego umysłu jak zbrukane ostrze ostatecznego upodlenia, starszy, okryty rdzą siwizny medyk spojrzał na niego uważnie, lecz bez szczególnego zainteresowania, z leniwą niechęcią, którą można by zrzucić na karb później godziny, a można – wieku, którego ślady rozrysowywały się lineaturą zmarszczek na jego surowo ściągniętej twarzy. Badanie, owiane widmem tkwiących w nim, matczynych podejrzeń, przebiegło szybko i raptem napełniło go chwilowym poczuciem upragnionej ulgi – zatem dożyje. Dożyje, aby przeżyć ich wszystkich.
Egon z tematu