:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström
2 posters
Gösta Almstedt
26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Pon 2 Sty - 18:50
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
26.02.2001
Był przekonany, że podczas jego czteroletniej nieobecności miasto zatrzymało się w miejscu, nieporuszone upływającym czasem – wyobrażał sobie kamienice stojące wciąż przy tych samych ulicach, szczerbate karby chodnika uwypuklone w tych samych miejscach, gdzie nauczył się podnosić wyżej nogi bądź zawczasu zstępować z krawężnika, by nie potknąć się o wystający zrąb zeschniętego cementu, te same twarze wychylające się zza firanek, których czujnym spojrzeniem okrywał się jak zimowym płaszczem, odnajdując niezrozumiałe bezpieczeństwo w świadomości, że czyjś wzrok czuwał nad nim spod gzymsu starych zabudowań; po powrocie okolica, choć pozornie niezmieniona, nie posiadała już jednak w miejsca, w którym mógłby się zatrzymać, jakby wyparła jego egzystencję i zrosła się pąsową blizną w miejscu, skąd siłą wyrugowały go cudze dłonie. Mieszkanie Gerdy, przytulne i nasłonecznione, nie było dość dyskretny, by dłużej gościć go w kolebce jasnych ścian, bo choć przyjaciółka obejmowała go wokół ramion, prosząc, by został jeszcze jedną noc, on zaczynał dostrzegać podejrzliwe spojrzenia sąsiadek, które zawsze odwracały wzrok, gdy zwracał głowę w ich stronę, a kiedy stał na korytarzu, był pewien, że tkwiły z uchem dociśniętym do gładkiej faktury drzwi lub łypały wzrokiem zza przezroczystej źrenicy wizjera, jakby spodziewały się, że jeśli będą obserwować go dostatecznie długo, znajdą wystarczający dowód, aby ponownie odesłać go do więziennej celi – nie był już chłopcem, do którego uśmiechano się z wesołym rozczuleniem, nie chciał stawiać nikogo o tak dobrym sercu w cieniu własnej reputacji. Nie mógł także odwiedzić matki – za każdym razem, gdy znajdował się u wylotu ulicy, czuł, jak coś wewnątrz jego piersi zapada się i tężeje, a kości dygocą pod cienką okrywą mięśni; sumienie, rozpięte nad świadomością jak rybacka sieć, wzbraniało mu podejść bliżej niż dwie przecznice od rodzinnego domostwa, skąd ledwie widział próg ciasnej, drewnianej werandy.
Kamienica w dzielnicy Ymira Starszego nie była domem, lecz przyjmowała w swoje objęcia każdego, kto był wystarczająco zdesperowany, by spojrzeć w jej zapadnięte, przemglone oczy – szyb nie doczyściły żadne z rozciągniętych wzdłuż ram zaklęć, sam budynek, choć znajdujący się przy pomniku swego nordyckiego patrona, przypominał tymczasem ruinę niestarannie porzuconych cegieł, spośród których każda wydawała się dźwigać dość duży ciężar, by jej wyciągnięcie groziło zawaleniem. Był przyzwyczajony do obskurnych warunków – więzienna cela, obudowana betonem i żelaznymi prętami, posiadała jedynie wąską pryczę, której twardy stelaż wciąż czuł między szpulkami kręgosłupa, odgnieciony w ciele bolesną pamięcią mięśniową, gmach nie należał jednak do zwyczajnych nie tylko przez wzgląd na wzniesioną pod oknem rzeźbę, której inkrustowane marmurem oczy wydawały się spoglądać w jego stronę za każdym razem, gdy stawał przy oknie, lecz ponieważ, jak sądził, zasiedlały go koszmary. Nocą, gdy zamykał oczy, parazyt zniekształconej strachem wyobraźni wpełzał pod cienką skórę powiek, przygryzając brzegi świadomości – dygotał, pochwycony we wnyki własnego umysłu, skurczony na brzegu wąskiego łóżka, z płucami zeschniętymi kaszlem i czołem mokrym od potu; nie poświęcał uwagi własnym snom, ocierając skronie brzegiem kołdry i otwierając okno na oścież, dopóki mroźne powietrze nie rozkurczyło tchawicy tchnieniem targającego za firanki wiatru – pobyt w więziennej celi musiał odcisnąć się na nim mocniej, niż był gotowy przyznać, jednak dopiero kiedy obcy mężczyzna rozłamał zawias w jego frontowych drzwiach, pytając o Loke Sjöströma, uprzytomnił sobie, że nadeszła pora, by poznać sąsiadów.
Wokół kamienicy wietrzyło wielu podejrzanych ludzi, dopiero stając naprzeciwko drzwi do mieszkania po przeciwnej stronie korytarza, zdał sobie jednak sprawę, że choć był przekonany, że mieszkał w nim mężczyzna, którego szukał, nigdy nie widział, by Loke naciskał dłonią na klamkę. Wyprostował się, zderzając knykcie z szorstką powierzchnią drewna, po czym odruchowo wznosząc wzrok ku krągłemu oczku wizjera – jakby spodziewał się dostrzec w nim coś więcej, niż tylko odbicie własnych źrenic.
Loke Sjöström
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Sro 25 Sty - 23:08
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 15 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
Przez ostatnie lata niekończącej się wędrówki mieszkałem w różnych warunkach, nigdy jednak nie narzekałem, zdając sobie doskonale sprawę z tego, jak trudno znaleźć jest dom. Dom, którego najprawdopodobniej nie będę miał – jestem w końcu zmorą, która została skazana na wieczną tułaczkę, dlatego wiem, że Midgard jest dla mnie tylko tymczasowym przystankiem na mojej drodze. Po kilku miesiącach będę musiał po raz kolejny spakować swój cały dobytek do plecaka i wyjechać bez słowa, choć w rzeczywistości nie znam jeszcze następnego celu naszej grupy. Nie zdecydowaliśmy, gdzie udamy się następnym razem, czekając na to, jak rozwinie się cała sytuacja. Na razie jesteśmy tu, w Midgardzie, mieście położnym na styku trzech, skandynawskich krajów – i po kilku tygodniach, które minęły mi w przerażająco szybkim tempie, jest mi tu zadziwiająco dobrze, nawet jeśli w ostatnim czasie nagminnie spotykam coraz więcej demonów z przeszłości. Przypadkiem otwieram ponownie zamknięte, pokryte od dawna kurzem rozdziały z mojego dawnego życia; muszę więc mieć się na baczności, by ktoś zręcznie nie połączył za szybko faktów i mnie nie zdemaskował. Próbuję pocieszać się faktem, że Krucza Straż i łowcy Gleipniru borykają się aktualnie z poważniejszymi problemami, by zawracać sobie mną głowę. Póki nie zwróciłem na siebie jeszcze uwagi, nie doprowadzając do niczyjej, mniej lub bardziej umyślnej śmierci, mogę się rozgościć i zająć sobą.
Wybór dzielnicy Ymira Starszego padł nieprzypadkowo – odkąd dowiedziałem się o istnieniu Przesmyku Lokiego, bez wahania podjąłem decyzję, że jest to okolica, w której chcę od razu zamieszkać. W jednej z lokalnych gazet, przy porannej kawie i papierosie, znalazłem ogłoszenie o wynajmie mieszkania w samym centrum, tuż nieopodal głównego placu, gdzie stoi monumentalna rzeźba upamiętniająca najsłynniejszego praolbrzyma, który wyłonił się z ciepłej wody w otchłani Ginnungagap. Maria, jak miała na imię właścicielka, była emerytowaną i zapomnianą przez świat śpiewaczką operową z dziesięcioma kotami i miała do wynajęcia dwupokojowy apartament z balkonem na ostatnim piętrze. Choć zabytkowa, neorenesansowa kamienica początkowo nie wyglądała zachęcająco z powodu łuszczącego się na każdym kroku tynku, to jednak to, co zobaczyłem podczas wstępnych oględzin, bez wątpienia przekroczyło moje wszelkie oczekiwania. Wygórowana cena niezbyt mnie zniechęciła – wystarczyło kilka sztuczek z udziałem hipnozy, by otrzymać bez zająknięcia to, czego ostatecznie chciałem. Wprowadziłem się niemal od razu, jeszcze tego samego dnia; nie miałem przecież niczego z wyjątkiem starej, wysłużonej torby podróżniczej. Nie było mi dane poznać prawie nikogo z moich sąsiadów, choć oni niewątpliwie mieli okazję usłyszeć o mnie – w końcu w ostatnim czasie pojawiło się w kamienicy kilku typów spod ciemnej gwiazdy, które o mnie pytały. Nie sądziłem, że na pierwszego z nich natknę się w momencie, w którym chciałem właśnie wyjść z mieszkania.
– Ej, a ty kim jesteś? Czego chcesz? – obruszam się z niemałym zaskoczeniem w głosie, przyłapując na gorącym uczynku nieznanego mi mężczyznę przy moich drzwiach. Spoglądam na niego podejrzliwie, nieco spode łba, zastanawiając się przy tym, czy skądś go znam; nie potrafię jednak przypasować jego twarzy do konkretnego imienia i nazwisko. Krzyżuję ręce na klatce piersiowej, z niecierpliwością w oczach wyczekując odpowiedzi. – Svein cię przysłał? Załatwił to, o co go prosiłem? – zgaduję, drapiąc się po głowie; nie mam co do tego pewności, nawet jeśli chłopak wygląda na kogoś, kogo mógłby do mnie przysłać.
Wybór dzielnicy Ymira Starszego padł nieprzypadkowo – odkąd dowiedziałem się o istnieniu Przesmyku Lokiego, bez wahania podjąłem decyzję, że jest to okolica, w której chcę od razu zamieszkać. W jednej z lokalnych gazet, przy porannej kawie i papierosie, znalazłem ogłoszenie o wynajmie mieszkania w samym centrum, tuż nieopodal głównego placu, gdzie stoi monumentalna rzeźba upamiętniająca najsłynniejszego praolbrzyma, który wyłonił się z ciepłej wody w otchłani Ginnungagap. Maria, jak miała na imię właścicielka, była emerytowaną i zapomnianą przez świat śpiewaczką operową z dziesięcioma kotami i miała do wynajęcia dwupokojowy apartament z balkonem na ostatnim piętrze. Choć zabytkowa, neorenesansowa kamienica początkowo nie wyglądała zachęcająco z powodu łuszczącego się na każdym kroku tynku, to jednak to, co zobaczyłem podczas wstępnych oględzin, bez wątpienia przekroczyło moje wszelkie oczekiwania. Wygórowana cena niezbyt mnie zniechęciła – wystarczyło kilka sztuczek z udziałem hipnozy, by otrzymać bez zająknięcia to, czego ostatecznie chciałem. Wprowadziłem się niemal od razu, jeszcze tego samego dnia; nie miałem przecież niczego z wyjątkiem starej, wysłużonej torby podróżniczej. Nie było mi dane poznać prawie nikogo z moich sąsiadów, choć oni niewątpliwie mieli okazję usłyszeć o mnie – w końcu w ostatnim czasie pojawiło się w kamienicy kilku typów spod ciemnej gwiazdy, które o mnie pytały. Nie sądziłem, że na pierwszego z nich natknę się w momencie, w którym chciałem właśnie wyjść z mieszkania.
– Ej, a ty kim jesteś? Czego chcesz? – obruszam się z niemałym zaskoczeniem w głosie, przyłapując na gorącym uczynku nieznanego mi mężczyznę przy moich drzwiach. Spoglądam na niego podejrzliwie, nieco spode łba, zastanawiając się przy tym, czy skądś go znam; nie potrafię jednak przypasować jego twarzy do konkretnego imienia i nazwisko. Krzyżuję ręce na klatce piersiowej, z niecierpliwością w oczach wyczekując odpowiedzi. – Svein cię przysłał? Załatwił to, o co go prosiłem? – zgaduję, drapiąc się po głowie; nie mam co do tego pewności, nawet jeśli chłopak wygląda na kogoś, kogo mógłby do mnie przysłać.
Gösta Almstedt
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Czw 9 Lut - 17:36
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Trzymał nad łóżkiem rozpiętą mapę świata, lecz nigdy nie potrafił wskazać na niej domu – nie potrafił lub nie chciał, bo za każdym razem trafiał palcem w inne miejsce, wodził wyobraźnią po odległych kontynentach, zwiedzał miasta, których ulice wyłaniały się ledwie cienkimi kapilarami pośród rozległego przestworza dzikiej, niezamieszkanej zieleni i myślał, że w każdym z nich czułby się tak samo sobą; nawet za kratami więzienia nigdy nie myślał o tym, by powrócić do domu – czuł się uciśnięty pod troskliwą dłonią matki, jej dobrotliwymi prośbami, by nie wychodził na dwór, kiedy temperatura spadała poniżej minus dziesięciu, jej opiekuńczością, która zawsze nakrywała plecy ciepłym kocem i wsuwała pomiędzy dłonie kubek ziołowej herbaty. Nie chciał tam wracać, nie w sposób, w jaki pozostali aresztanci pragnęli przekroczyć próg swej dziecięcej sypialni, usiąść na miękkim fotelu pod oknem i oddać się wszystkiemu, czego uprzednio nie potrafili docenić; nie przeszkadzała mu świadomość, że mógłby już nigdy nie stanąć w tym samym pokoju, w którym na ścianach wisiały jego wspomnienia, a pod linoleum skrzypiały pogubione fragmenty przeszłości – tęsknił natomiast za wolnością, za klamką, która uginała się pod naciskiem dłoni, oknem wpraszającym do środka podmuch świeżego powietrza, zamkiem pękającym pod kluczem inkantacji, wyściełającej mu drogę do spełnionych pragnień. Wybrał kamienicę wznoszącą się pod czujnym okiem Ymira Starszego z powodu, który w chwili wynajmu wciąż jawił mu się jeszcze nieoczywisty – chciał wyrwać sobie ze świata skrawki pozostałej w nim wolności, przewiązać ścieg determinacji na przekonaniu, że wciąż mógł jeszcze nadrobić cztery lata utraconego życia, powrócić w miejsce, z którego go wykarczowano i udawać, że nigdy w rzeczywistości go nie opuścił.
Tymczasem coraz częściej nie mógł spać – nocą mieszkanie wydawało mu się zbyt ciasne, by pomieścić w nim przeszłość, lecz atmosfera nabrzmiała echem wspomnień, których nigdy nie chciał przepuścić przez próg, przymykając nawet powiekę okrągłego wizjera, jak gdyby, nie spoglądając na rzeczywistość, mógł sprawić, że rzeczywistość nie będzie spoglądać na niego; mimo to budził się w nocy z czołem lepkim od potu i strachem zastygłym na rozchylonych ustach, po których nad ranem pozostawał już tylko cień roztartego pod oczami zmęczenia i lekko pogłębiony oddech. Miał skórę odporną na zęby własnych myśli – koszmary rzadko dręczyły go nawet w więzieniu.
Odsunął się nerwowo od wizjera, kiedy zawias skrzypnął nagle, a drzwi uchyliły się pchnięciem cudzej dłoni – mężczyzna, choć barczący go podejrzliwym spojrzeniem, wyglądał na młodego, a jego ciemne, przenikliwe oczy łyskały słabo w świetle przygaszonych lamp. Nauczony doświadczeniem wykonał dodatkowy, przezorny krok do tyłu, kątem oka zaglądając jednocześnie w głąb mieszkania, dziwiąc się na widok schludnego, eleganckiego wystroju, który sprawiał wrażenie, jakby znajdujący się za progiem salon sięgał innej rzeczywistości, znacznie bardziej przychylnej i komfortowej niż ta, w jakiej znajdowali się obecnie. Rozchylił usta, zanim zdążył się wytłumaczyć, nieznajomy zadał jednak kolejne pytanie, nieświadomie podrzucając mu pod nos przynętę upragnionego asumptu – rozpromienił się nagle, podciągając kąciki ust w przekornym uśmiechu i spoglądając na Lokego śmielej, jakby jego słowa przyzwoliły mu na wcielenie się w nową rolę, chwycenie w dłonie scenariusza i dopięcie urwanego monologu bez pomocy suflera.
– No właśnie... w tym rzecz... – zaczął, a jego uśmiech zbladł, pozwalając, by na twarz wkradł się zarys nerwowego zakłopotania. – Pojawiły się pewne... komplikacje. – skrzywił się lekko, przekonany, że grymas doda mu wiarygodności – nie miał właściwie pojęcia, dokąd prowadziła nić, którą wyciągnął spod tożsamości nieznajomego, teraz, kiedy trzymał ją w dłoniach, nie mógł jednak powstrzymać się przed rozpleceniem całego ściegu.
Tymczasem coraz częściej nie mógł spać – nocą mieszkanie wydawało mu się zbyt ciasne, by pomieścić w nim przeszłość, lecz atmosfera nabrzmiała echem wspomnień, których nigdy nie chciał przepuścić przez próg, przymykając nawet powiekę okrągłego wizjera, jak gdyby, nie spoglądając na rzeczywistość, mógł sprawić, że rzeczywistość nie będzie spoglądać na niego; mimo to budził się w nocy z czołem lepkim od potu i strachem zastygłym na rozchylonych ustach, po których nad ranem pozostawał już tylko cień roztartego pod oczami zmęczenia i lekko pogłębiony oddech. Miał skórę odporną na zęby własnych myśli – koszmary rzadko dręczyły go nawet w więzieniu.
Odsunął się nerwowo od wizjera, kiedy zawias skrzypnął nagle, a drzwi uchyliły się pchnięciem cudzej dłoni – mężczyzna, choć barczący go podejrzliwym spojrzeniem, wyglądał na młodego, a jego ciemne, przenikliwe oczy łyskały słabo w świetle przygaszonych lamp. Nauczony doświadczeniem wykonał dodatkowy, przezorny krok do tyłu, kątem oka zaglądając jednocześnie w głąb mieszkania, dziwiąc się na widok schludnego, eleganckiego wystroju, który sprawiał wrażenie, jakby znajdujący się za progiem salon sięgał innej rzeczywistości, znacznie bardziej przychylnej i komfortowej niż ta, w jakiej znajdowali się obecnie. Rozchylił usta, zanim zdążył się wytłumaczyć, nieznajomy zadał jednak kolejne pytanie, nieświadomie podrzucając mu pod nos przynętę upragnionego asumptu – rozpromienił się nagle, podciągając kąciki ust w przekornym uśmiechu i spoglądając na Lokego śmielej, jakby jego słowa przyzwoliły mu na wcielenie się w nową rolę, chwycenie w dłonie scenariusza i dopięcie urwanego monologu bez pomocy suflera.
– No właśnie... w tym rzecz... – zaczął, a jego uśmiech zbladł, pozwalając, by na twarz wkradł się zarys nerwowego zakłopotania. – Pojawiły się pewne... komplikacje. – skrzywił się lekko, przekonany, że grymas doda mu wiarygodności – nie miał właściwie pojęcia, dokąd prowadziła nić, którą wyciągnął spod tożsamości nieznajomego, teraz, kiedy trzymał ją w dłoniach, nie mógł jednak powstrzymać się przed rozpleceniem całego ściegu.
Loke Sjöström
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Sro 15 Mar - 12:05
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 15 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
Nie przyzwyczajam się zbytnio do nowych miejsc – wiem, że są one tymczasowe, a rzeczy materialne w ostatecznym rozrachunku nie mają żadnego znaczenia, choć apartament, który zupełnie przypadkiem wynająłem za okazyjną cenę od starej śpiewaczki operowej, przypadł mi do gustu zaskakująco szybko. Choć mieszkam tu dopiero od niedawna i nie sprawdziłem jeszcze zbyt dokładnie wszystkich zakątków, a walizka leży wciąż nie do końca rozpakowana na podłodze, to już się do niego przyzwyczaiłem – muszę przyznać przed samym sobą, że całkiem mi tu dobrze, nawet jeśli mieszkanie jest zdecydowanie za duże jak dla jednej osoby. Mógłbym narzekać na przytłaczającą samotność, ale często miewam u siebie gości – w końcu nie przybyłem sam do Midgardu. Nasza grupa, która zadomowiła się na jakiś czas w magicznej Skandynawii, jest zaskakująco liczna. Jesteśmy wszędzie i nigdzie zarazem; podróżujemy razem przez świat, przemieszczając się z jednego miasta do drugiego, lecz równie często rozdzielamy się z powodu osobistych powódek i spotykamy po latach, pozwalając, by po raz kolejny połączył nas przypadek. Niektórzy mówią, że to nie był właściwy czas na przeprowadzkę; że miasto pogrążyło się w głębokim mroku, a midgardzkie ulice zalały się szkarłatną krwią niewinnych ofiar, ale my wszyscy, co do jednego, byliśmy zgodni, by sprawdzić, co się za tym ostatecnzie kryło. Rozpuściliśmy nasze wici, uruchamiając stare kontakty, by rozeznać się w aktualnej sytuacji. To nie był jednak jedyny powód, dla którego postanowiłem przybyć na jakiś czas do Midgardu.
– Komplikacje? – Unoszę jedną brew i patrzę na młodziaka spode łba z wyraźnym niezadowoleniem. Lustruję go uważnie, zastanawiając się, czy go wcześniej nigdzie nie widziałem, lecz nie potrafię sobie tego przypomnieć. – Lepiej mi powiedz, co to znaczy komplikacje? – dopytuję na wszelki wypadek nieznajomego, bo nie przepadam za tym słowem, które niemal zawsze zwiastuje niepowodzenie. Nie pozwalam mu jednak pod żadnym pozorem rozwiać wątpliwości wiszących w powietrzu i odpowiedzieć na moje pytanie, tylko bez cienia zastanowienia wchodzę mu w słowo: – Podałem mu wszystkie, niezbędne szczegóły. Imię, nazwisko, stare zdjęcie... Miał tylko znaleźć jej adres. Nic więcej. – Nie widziałem Sigyn od przeszło dziesięciu lat, a jedyne, co udało mi się dowiedzieć to to, że moja młodsza siostra przeprowadziła się z Uppsali do Midgardu. Straciliśmy kontakt dawno temu z wielu powodów – jako zmora nie mogłem przecież zostać w rodzinnym mieście, dlatego w pewnym momencie postanowiłem się zwyczajnie wyprowadzić i zacząć swoje życie od nowa, ale teraz, gdy byłem już blisko niej, nie mogłem nie wykorzystać swojej szansy. – Obiecał mi, że ją znajdzie w przeciągu tygodnia, może dwóch, a zaraz minie miesiąc. Chcesz mi powiedzieć, że zaufałem niewłaściwemu człowiekowi? Że wydałem swoje pieniądze na darmo? – pytam go z narastającym poirytowaniem, a niewiele mi brakuje, by złapać go za szmaty i nim mocno potrząsnąć. Nie lubię, gdy ktoś nie dotrzymuje słowa, choć sam nie mam w zwyczaju tego robić.
– Komplikacje? – Unoszę jedną brew i patrzę na młodziaka spode łba z wyraźnym niezadowoleniem. Lustruję go uważnie, zastanawiając się, czy go wcześniej nigdzie nie widziałem, lecz nie potrafię sobie tego przypomnieć. – Lepiej mi powiedz, co to znaczy komplikacje? – dopytuję na wszelki wypadek nieznajomego, bo nie przepadam za tym słowem, które niemal zawsze zwiastuje niepowodzenie. Nie pozwalam mu jednak pod żadnym pozorem rozwiać wątpliwości wiszących w powietrzu i odpowiedzieć na moje pytanie, tylko bez cienia zastanowienia wchodzę mu w słowo: – Podałem mu wszystkie, niezbędne szczegóły. Imię, nazwisko, stare zdjęcie... Miał tylko znaleźć jej adres. Nic więcej. – Nie widziałem Sigyn od przeszło dziesięciu lat, a jedyne, co udało mi się dowiedzieć to to, że moja młodsza siostra przeprowadziła się z Uppsali do Midgardu. Straciliśmy kontakt dawno temu z wielu powodów – jako zmora nie mogłem przecież zostać w rodzinnym mieście, dlatego w pewnym momencie postanowiłem się zwyczajnie wyprowadzić i zacząć swoje życie od nowa, ale teraz, gdy byłem już blisko niej, nie mogłem nie wykorzystać swojej szansy. – Obiecał mi, że ją znajdzie w przeciągu tygodnia, może dwóch, a zaraz minie miesiąc. Chcesz mi powiedzieć, że zaufałem niewłaściwemu człowiekowi? Że wydałem swoje pieniądze na darmo? – pytam go z narastającym poirytowaniem, a niewiele mi brakuje, by złapać go za szmaty i nim mocno potrząsnąć. Nie lubię, gdy ktoś nie dotrzymuje słowa, choć sam nie mam w zwyczaju tego robić.
Gösta Almstedt
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Pią 31 Mar - 21:18
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Trzymał swój rozsądek głęboko w kieszeni, pomiędzy fałdami cienkiego materiału i obracał go w palcach jak monetę, zdecydowany oprzeć swoje życie o przypadek, wyrok podrzuconego w powietrze pieniądza, który lądował na grzbiecie dłoni srebrzystym rewersem – kiedy był młodszy, matka zawsze chwytała go przezornie za nadgarstek, jakby obawiała się, że mógłby zniknąć, gdyby tylko odwróciła wzrok, wyślizgnąć się z jej troski i przepaść tak, jak wiosce nieustannie przepadały dzieci, wsiadające do obcych samochodów, ufające niewłaściwym ludziom lub podchodzące zbyt blisko ciemnego skraju kniei, którą rodzice straszyli ich w wieczornych opowieściach. Strach, jeżeli istniał, krył się tymczasem głęboko w jego trzewiach, zgarbiony i karłowaty, jakby wbrew upływającym latom, rosnącej sylwetce i obniżającemu się tembrowi głosu nigdy nie urósł razem z nim, wciąż równie nieświadomy zagrożeń otaczającego go świata, niepomny własnych doświadczeń i cudzych ostrzeżeń, na zawsze uwięziony pod osierdziem beztroskiego dzieciństwa, kiedy świat wydawał się nie zakrzywiać na horyzoncie, a dłonie odkształcić go wedle topografii linii papilarnych – był pewien, że jego los dawno nie pamiętał już dotyku sparciałych palców norn, bo sam przeciągnął go sobie przez żyły, dopóki złocista przędza nie wypełniła całego ciała, skręcając się w ciasne gruzły wraz z targnięciem poruszonego serca.
Nie miał w zwyczaju rezygnować ze swoich pragnień – tych, które rozrastały się pod czaszką, odkąd był dzieckiem i tych, które nachodziły go nieprzemyślanym kaprysem, dokładnie takim jak ten, gorzejący w sercu na widok przepychu skrytego za rozchylonymi drzwiami mieszkania; zlustrował wzrokiem nieznajomego, jakby próbował znaleźć odpowiedź na jego twarzy, zbłąkaną pomiędzy surowymi rysami, prześwitującą spod tarczy lewej źrenicy, wychylającą się zza warg podczas niezadowolonego grymasu, fizjonomia mężczyzny nie zdradzała jednak niczego poza złością, nachodzącego pąsem rozdrażnienia, pod wpływem którego jego spojrzenie stało się ostre i lśniące, a wzdłuż szyi uwypuklił się kształt nabrzmiałej gniewem tętnicy. Drgnął, udając lęk, choć w rzeczywistości jego mięśnie napięły się tylko wzdłuż żeber, sprawiając, że sylwetkę miał sztywną i nieruchomą – gdyby nie cień uśmiechu, zawsze dryfujący pomiędzy kącikami ust, być może mógłby uchodzić za onieśmielającego; poczuł, jak ciekawość podchodzi mu do gardła nagłym dreszczem i choć wszystko, czego nauczył się przez cztery lata pobytu w więzieniu, nakazywało, by natychmiast zaprzeczyć i wycofać się za drzwi własnego mieszkania, fragment jego świadomości nie mógł powstrzymać mrowiącego w dłoni pragnienia, by nacisnąć na klamkę, spojrzeć nieznajomemu w oczy i kłamać, dopóki prawda nie rozetrze się na podniebieniu wraz z przełkniętą śliną.
– Zaufanie to bardzo niestabilna waluta, zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą pieniądze – zaczął przekornie, unosząc lekko brodę, choć byli tego samego wzrostu. – Chcę powiedzieć, że masz szczęście. Nie zależy mi na zapłacie w srebrze. – przysunął się bliżej, ignorując rysujące się na jego twarzy rozdrażnienie, a potem podkasał wargi do zuchwałego uśmiechu. – Gdybyś powierzył to zadanie mnie, znalazłbym ją jeszcze w tym tygodniu. – czuł, jak szmer jego oddechu prześlizguje mu się po twarzy i starał się zmusić własne ciało do nieruchomej czujności – nie znał tego mężczyzny, lecz było w nim coś, co sprawiało, że nie potrafił odwrócić wzroku.
Nie miał w zwyczaju rezygnować ze swoich pragnień – tych, które rozrastały się pod czaszką, odkąd był dzieckiem i tych, które nachodziły go nieprzemyślanym kaprysem, dokładnie takim jak ten, gorzejący w sercu na widok przepychu skrytego za rozchylonymi drzwiami mieszkania; zlustrował wzrokiem nieznajomego, jakby próbował znaleźć odpowiedź na jego twarzy, zbłąkaną pomiędzy surowymi rysami, prześwitującą spod tarczy lewej źrenicy, wychylającą się zza warg podczas niezadowolonego grymasu, fizjonomia mężczyzny nie zdradzała jednak niczego poza złością, nachodzącego pąsem rozdrażnienia, pod wpływem którego jego spojrzenie stało się ostre i lśniące, a wzdłuż szyi uwypuklił się kształt nabrzmiałej gniewem tętnicy. Drgnął, udając lęk, choć w rzeczywistości jego mięśnie napięły się tylko wzdłuż żeber, sprawiając, że sylwetkę miał sztywną i nieruchomą – gdyby nie cień uśmiechu, zawsze dryfujący pomiędzy kącikami ust, być może mógłby uchodzić za onieśmielającego; poczuł, jak ciekawość podchodzi mu do gardła nagłym dreszczem i choć wszystko, czego nauczył się przez cztery lata pobytu w więzieniu, nakazywało, by natychmiast zaprzeczyć i wycofać się za drzwi własnego mieszkania, fragment jego świadomości nie mógł powstrzymać mrowiącego w dłoni pragnienia, by nacisnąć na klamkę, spojrzeć nieznajomemu w oczy i kłamać, dopóki prawda nie rozetrze się na podniebieniu wraz z przełkniętą śliną.
– Zaufanie to bardzo niestabilna waluta, zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą pieniądze – zaczął przekornie, unosząc lekko brodę, choć byli tego samego wzrostu. – Chcę powiedzieć, że masz szczęście. Nie zależy mi na zapłacie w srebrze. – przysunął się bliżej, ignorując rysujące się na jego twarzy rozdrażnienie, a potem podkasał wargi do zuchwałego uśmiechu. – Gdybyś powierzył to zadanie mnie, znalazłbym ją jeszcze w tym tygodniu. – czuł, jak szmer jego oddechu prześlizguje mu się po twarzy i starał się zmusić własne ciało do nieruchomej czujności – nie znał tego mężczyzny, lecz było w nim coś, co sprawiało, że nie potrafił odwrócić wzroku.
Loke Sjöström
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Nie 16 Kwi - 16:21
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 15 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
Zaufanie to bardzo niestabilna waluta, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą pieniądze. Wszystko wskazywało na to, że wydałem je na próżno, co wprawiło mnie tylko w jeszcze większe rozdrażnienie. Nie lubię, gdy ktoś nie dotrzymuje słowa; zależało mi na znalezieniu Sigyn, choć nie miałem pojęcia, czy moja siostra chciała mnie w ogóle widzieć. Minęły nieznośnie długie lata, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni – przepadłem jak kamień w wodę, zdając sobie sprawę z tego, że jako zmora przysporzyłbym mojej rodzinie jeszcze większych problemów. A chciałem im tego oszczędzić – najrozsądniejszym wyjściem był spontaniczny, nieplanowany wyjazd z Uppsali, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń i nie ściągać na siebie uwagi oficerów z Kruczej Straży czy Gleipniru, uwzględniając to, jak blisko moja rodzina była w przeszłości związana z Magisterium. Nigdy nie byłem szczególnie rodzinną osobą, choć zawsze byłem im niewymownie wdzięczny za to, czego mnie nauczyli, nawet jeśli oni sami nie do końca potrafili sobie wybaczyć, że mimowolnie popchnęli mnie w objęcia magii zakazanej. Taka jednak była kolej rzeczy – mimo że nigdy nie stali się ślepcami, to przez lata ściśle współpracowali z członkami Magisterium, skąd mieli stare księgi, z których uczyłem się po kryjomu niedozwolonych zaklęć. Jednak Sigyn nigdy nie potrafiła tego zaakceptować – ani tego, kim się stałem, ani tego, co robili moi rodzice, w późniejszych latach świadomie opowiadając się po przeciwnej stronie barykady. Mimo wszystko, chciałem ją teraz odnaleźć za wszelką cenę, a pieniądze nie grały już żadnej roli.
– Mam szczęście? – Unoszę prawą brew z lekkim rozbawieniem w głosie, bo ja, zmora, chodzące nieszczęście na pełen etat, mam dziś szczęście. – Skoro tak mówisz... Jak ci na imię? – dopytuję wreszcie, skoro wszystko wskazuje na to, że prawdopodobnie uda nam się dobić targu. Nie prosiłbym o pomoc, gdybym znał wystarczająco dobrze ludzi w Midgardzie; zastanawiam się jednak, czego ode mnie będzie chciał, skoro nie zależy mu na zapłacie w srebrze – mógłbym snuć domysły bez końca i zgadywać po kolei, lecz nie pozostało mi w tym momencie nic innego, jak postawić całą sprawę jasno: – W takim razie, czy jest coś, co byś chciał w zamian? – Błądzę ciekawskim, choć nieco spokojniejszym już spojrzeniem po jego twarzy, przyłapując się na tym, że nie potrafię od niego odwrócić wzroku, po czym cofam się nieznacznie, zapraszając go wymownym gestem do środka mieszkania. Nie powinniśmy o tym rozmawiać w progu – nie chciałbym, by któryś ze wścibskich, jeszcze niepoznanych sąsiadów przypadkiem o wszystkim usłyszał.
– Jestem w stanie ci powierzyć to zadanie, ale... – przerywam, po czym zdejmuję skórzaną kurtkę i odwieszam ją na wieszaku, podejrzewając, że minie trochę czasu zanim stąd wyjdę. W końcu są sprawy ważne i ważniejsze, a Sigyn nie może czekać. – Szukam kogoś kompetentnego i szczerego. Kto nie będzie zwodził mnie tygodniami... – zaczynam, wraz z nieznajomym u boku kierując swoje kroki w stronę głównego salonu. – Możesz być pewien, że Svein tego gorzko pożałuje. Byłbym wdzięczny, gdybyś jeszcze dzisiaj przekazał mu to ostrzeżenie. – Uśmiecham się przyjemnie, zupełnie niegroźnie, chociaż w tym, co mówię, jestem wręcz śmiertelnie poważny.
– Mam szczęście? – Unoszę prawą brew z lekkim rozbawieniem w głosie, bo ja, zmora, chodzące nieszczęście na pełen etat, mam dziś szczęście. – Skoro tak mówisz... Jak ci na imię? – dopytuję wreszcie, skoro wszystko wskazuje na to, że prawdopodobnie uda nam się dobić targu. Nie prosiłbym o pomoc, gdybym znał wystarczająco dobrze ludzi w Midgardzie; zastanawiam się jednak, czego ode mnie będzie chciał, skoro nie zależy mu na zapłacie w srebrze – mógłbym snuć domysły bez końca i zgadywać po kolei, lecz nie pozostało mi w tym momencie nic innego, jak postawić całą sprawę jasno: – W takim razie, czy jest coś, co byś chciał w zamian? – Błądzę ciekawskim, choć nieco spokojniejszym już spojrzeniem po jego twarzy, przyłapując się na tym, że nie potrafię od niego odwrócić wzroku, po czym cofam się nieznacznie, zapraszając go wymownym gestem do środka mieszkania. Nie powinniśmy o tym rozmawiać w progu – nie chciałbym, by któryś ze wścibskich, jeszcze niepoznanych sąsiadów przypadkiem o wszystkim usłyszał.
– Jestem w stanie ci powierzyć to zadanie, ale... – przerywam, po czym zdejmuję skórzaną kurtkę i odwieszam ją na wieszaku, podejrzewając, że minie trochę czasu zanim stąd wyjdę. W końcu są sprawy ważne i ważniejsze, a Sigyn nie może czekać. – Szukam kogoś kompetentnego i szczerego. Kto nie będzie zwodził mnie tygodniami... – zaczynam, wraz z nieznajomym u boku kierując swoje kroki w stronę głównego salonu. – Możesz być pewien, że Svein tego gorzko pożałuje. Byłbym wdzięczny, gdybyś jeszcze dzisiaj przekazał mu to ostrzeżenie. – Uśmiecham się przyjemnie, zupełnie niegroźnie, chociaż w tym, co mówię, jestem wręcz śmiertelnie poważny.
Gösta Almstedt
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Nie 7 Maj - 21:47
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Jego życiem od dawna rządził przypadek – nieuważne spojrzenie, krótki uścisk dłoni, jeden krok za daleko; układał swoją przyszłość pomiędzy wargami i uśmiechał się do świata, nie ćwicząc wcześniej grymasu w lustrze, odzywał się, zanim miał sposobność spojrzeć komuś w oczy i wychodził z domu, choć nie wiedział jeszcze, dokąd szedł. Wśród przypadków, które nadawały jego życiu zapachu morskiej bryzy i pozostawiały na ustach czerwień słodkiej pieszczoty, były jednak przypadki o ostrych zębach i drapieżnej naturze, takie, po których na ciele pozostawały blizny – kolekcjonował je pod ubraniem, krakelurę płytkich zadrapań, wsiąkających powoli w jasną cerę, pąsowe spoiny w miejscach, gdzie zaklęcie wgryzło się głębiej pod żebra i cętki wyblakłych otarć, przypominające zaczerwienione słońcem piegi; Gerda kładła mu dłonie na ramionach i prosiła, żeby odpoczął (od czego?), żeby doszedł do siebie (czyli gdzie dokładnie?), nie potrafił tymczasem wziąć jej słów do serca, bo to rwało się nieustannie poza zawiasy żeber, jakby obawiało się, że nie zdąży przebrzmieć przez ciało skoczną melodią pulsu. Teraz, kiedy spoglądał mężczyźnie w oczy, wiedział, że było za późno, by się wycofać – przypadek oplótł się wokół niego jak ciasna winorośl, a on wciąż trzymał wargi podkasane w przekornym, wyzywającym uśmiechu i nawet nie próbował się wyrywać.
– Gösta – nie było potrzeby kłamać; imię nigdy nie było tym, co ukrywał przed światem. Trzymał brodę podniesioną, przyglądając się, jak źrenice mężczyzny poruszają się przezornie po obwodzie białek, jak otaczający je brąz gęstnieje i błyszczy w skrytym przejawie zastanowienia – nieznajomy budził w nim lekki niepokój, taki, który można by odczuć na karku przy uchylonych oknach, dreszcz sunącego po skórze zimna na chwilę przed tym, jak zapali się światło, zajrzy pod łóżko w upewnieniu, że pod materacem nie czyhały potwory; tymczasem, choć uważnie przyglądał się jego oczom, potrafił dostrzec w nich bardzo niewiele – ciarki przylgnęły do kręgosłupa, niezdolne osunąć się w debrę lędźwi. – Jestem kolekcjonerem – wyjaśnił enigmatycznie, przechylając niespiesznie głowę, by objąć mężczyznę obiektywem zdrowej źrenicy; kącik jego ust drgnął, zwiastując zakasany na wargach uśmiech – krótki i obiecujący, prawie zuchwały. – Zbieram przedmioty, które nie posiadają duplikatów – posążki, amulety, tajemnice. – przysunął się bliżej, w tym samym momencie mężczyzna zrobił jednak krok do tyłu, uchylając mu widok do wnętrza pomieszczenia. – Tajemnice mają największą wartość. Te, które mają jakąś wagę, są bardzo rzadkie, lecz można wykupić za nie więcej niż za całą sakwę srebrzonych monet. – przepuścił spojrzenie w głąb salonu, choć myślami wciąż pozostawał przy nieznajomym – sprawiał wrażenie kogoś, kto skrywa bardzo wiele.
Sam pokój wzbudzał wprawdzie wiele wątpliwości – przestronne wnętrze, bordowe jak zaschnięta krew, wydawało się zupełnie nie pasować do rozpadłej, starej kamienicy, której zachodnia fasada całkowicie porosła pnączami gęstego, kolczystego ziela; przesunął pospiesznie wzrokiem po zawieszonych na ścianach obrazach, korzystając z chwili, gdy mężczyzna ściągnął kurtkę – przyszło mu na myśl, że wcale nie zdziwiłby się, gdyby widniejąca nad kominkiem sztuka nie była jedynie drogimi repliką.
– Nie uchodzę za osobę opieszałą, nie potrafię ustać w miejscu dostatecznie długo, by dopadły mnie pozory. – uśmiechnął się, podchodząc tak blisko, że prawie czuł na twarzy ciepło jego oddechu. – Jedyny haczyk polega na tym, że też muszę mieć z tego jakiś zysk.
– Gösta – nie było potrzeby kłamać; imię nigdy nie było tym, co ukrywał przed światem. Trzymał brodę podniesioną, przyglądając się, jak źrenice mężczyzny poruszają się przezornie po obwodzie białek, jak otaczający je brąz gęstnieje i błyszczy w skrytym przejawie zastanowienia – nieznajomy budził w nim lekki niepokój, taki, który można by odczuć na karku przy uchylonych oknach, dreszcz sunącego po skórze zimna na chwilę przed tym, jak zapali się światło, zajrzy pod łóżko w upewnieniu, że pod materacem nie czyhały potwory; tymczasem, choć uważnie przyglądał się jego oczom, potrafił dostrzec w nich bardzo niewiele – ciarki przylgnęły do kręgosłupa, niezdolne osunąć się w debrę lędźwi. – Jestem kolekcjonerem – wyjaśnił enigmatycznie, przechylając niespiesznie głowę, by objąć mężczyznę obiektywem zdrowej źrenicy; kącik jego ust drgnął, zwiastując zakasany na wargach uśmiech – krótki i obiecujący, prawie zuchwały. – Zbieram przedmioty, które nie posiadają duplikatów – posążki, amulety, tajemnice. – przysunął się bliżej, w tym samym momencie mężczyzna zrobił jednak krok do tyłu, uchylając mu widok do wnętrza pomieszczenia. – Tajemnice mają największą wartość. Te, które mają jakąś wagę, są bardzo rzadkie, lecz można wykupić za nie więcej niż za całą sakwę srebrzonych monet. – przepuścił spojrzenie w głąb salonu, choć myślami wciąż pozostawał przy nieznajomym – sprawiał wrażenie kogoś, kto skrywa bardzo wiele.
Sam pokój wzbudzał wprawdzie wiele wątpliwości – przestronne wnętrze, bordowe jak zaschnięta krew, wydawało się zupełnie nie pasować do rozpadłej, starej kamienicy, której zachodnia fasada całkowicie porosła pnączami gęstego, kolczystego ziela; przesunął pospiesznie wzrokiem po zawieszonych na ścianach obrazach, korzystając z chwili, gdy mężczyzna ściągnął kurtkę – przyszło mu na myśl, że wcale nie zdziwiłby się, gdyby widniejąca nad kominkiem sztuka nie była jedynie drogimi repliką.
– Nie uchodzę za osobę opieszałą, nie potrafię ustać w miejscu dostatecznie długo, by dopadły mnie pozory. – uśmiechnął się, podchodząc tak blisko, że prawie czuł na twarzy ciepło jego oddechu. – Jedyny haczyk polega na tym, że też muszę mieć z tego jakiś zysk.
Loke Sjöström
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Wto 6 Cze - 20:02
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 15 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
– Dobrze. Jestem Loke – przedstawiam się swoimi prawdziwymi personaliami dla formalności. Gösta, powtarzam w myślach, by zapamiętać jego imię, bo przeczucie podpowiada mi, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie, choć umowa wciąż jest tylko słowna. Ale słowa, nierzadko przez niektórych lekceważone i wypowiadane nieostrożnie, zawsze miały dla mnie ogromne znaczenie. Nie mam co prawda żadnej pewności, co do jego osoby; w rzeczywistości może być tylko kolejnym, nic niewartym oszustem, który zupełnie przypadkiem pojawił się przy moich drzwiach, lecz postanawiam obdarzyć go kredytem zaufania. Nie mam nic do stracenia – z wyjątkiem nieubłaganie upływającego czasu, skoro nie zależy mu na sakiewce wypchanej brzęczącymi talarami. – W takim razie zapamiętaj, Gösta, że wolę, byś powiedział mi prawdę, niż mącił. – Zapraszam go wgłąb salonu, jestem przecież niezwykle gościnnym gospodarzem. Chcę mu jednak dać przyjacielskie ostrzeżenie, na jakie bez wątpienia zasłużył Svein, dlatego w pewnym momencie, nawet jeśli wcale nie było to potrzebne, postanawiam skorzystać ze swoich umiejętności, sprawiając, że atmosfera w całym pomieszczeniu staje się nieznośnie przygnębiająca i senna. Nie jest łatwo przebywać ze zmorą w jednym miejscu, a już na pewno nie wtedy, gdy z pełną premedytacją wykorzystuje swoją niecodzienną aurę. Aurę, która sprawia w mgnieniu oka, że zdezorientowany Gösta robi się nieprawdopodobnie senny i ma ochotę usiąść na fotelu, nie mogąc nawet powstrzymać się od potwornego ziewnięcia.
– Kolekcjonerem, mówisz? – powtarzam wyraźnie zainteresowany jego słowami, jak za pstryknięciem palców powodując, że atmosfera wraca do porządku dziennego. Koniec ostrzeżenia. – To nie będzie problemem – zapewniam go bez większego namysłu, siadając naprzeciwko niego na wygodnej kanapie. Nie patrzę w jego stronę, tylko rozglądam się po salonie, by w najmniej spodziewanej chwili utkwić w nim wzrok. – Jestem w posiadaniu przedmiotów, których nie znajdziesz nigdzie w granicach magicznej Skandynawii. – O których najprawdopodobniej tutaj nigdy nie słyszeli, przemyka mi przez myśl, gdy wykrzywiam usta w coś, co miało przypominać uśmiech. – Nawet zakazanych, jeśli na takich również ci zależy. – Z pełną uwagą badam jego reakcję; obserwuję każdy, najmniejszy ruch, zastanawiając się, czy w oczach nieznajomego pojawi się strach czy niezdrowe zafascynowanie tematem magii zakazanej. Nie ma znaczenia, co miałbym ostatecznie oddać mu ze swojej prywatnej kolekcji – każda informacja na temat Sigyn była dla mnie wręcz na wagę złota. – Dogadamy się – kwituję krótko, klaszcząc dłońmi, jakby w celu oficjalnego zatwierdzenia słownej umowy między nami.
– Jeśli chodzi o Sigyn... – zaczynam temat, dochodząc do wniosku, że dopiero co poznany mi mężczyzna powinien wiedzieć więcej na jej temat. – Jest moją siostrą. Straciliśmy kontakt ponad dziesięć lat temu, gdy wyjechałem z kraju. Nie widziałem jej od tej pory... – robię przerwę, by chwycić stojący na stoliku kieliszek z niedopitym, wczorajszym winem. Obrzydliwe. – Jedną z poszlak jest Krucza Straż. Albo łowcy Gleipniru. – Z tego też powodu nie mogę się do nich zbliżyć; rozpoznaliby przecież w mgnieniu oka to, kim rzeczywiście jestem. – Mam gdzieś jej zdjęcie z czasów młodości – przypominam sobie po krótkim namyśle, zastanawiając się, czy będzie go potrzebował; nie mija jednak chwila, aż zrywam się z miejsca, żeby znaleźć je w szufladzie pobliskiej komody.
– Kolekcjonerem, mówisz? – powtarzam wyraźnie zainteresowany jego słowami, jak za pstryknięciem palców powodując, że atmosfera wraca do porządku dziennego. Koniec ostrzeżenia. – To nie będzie problemem – zapewniam go bez większego namysłu, siadając naprzeciwko niego na wygodnej kanapie. Nie patrzę w jego stronę, tylko rozglądam się po salonie, by w najmniej spodziewanej chwili utkwić w nim wzrok. – Jestem w posiadaniu przedmiotów, których nie znajdziesz nigdzie w granicach magicznej Skandynawii. – O których najprawdopodobniej tutaj nigdy nie słyszeli, przemyka mi przez myśl, gdy wykrzywiam usta w coś, co miało przypominać uśmiech. – Nawet zakazanych, jeśli na takich również ci zależy. – Z pełną uwagą badam jego reakcję; obserwuję każdy, najmniejszy ruch, zastanawiając się, czy w oczach nieznajomego pojawi się strach czy niezdrowe zafascynowanie tematem magii zakazanej. Nie ma znaczenia, co miałbym ostatecznie oddać mu ze swojej prywatnej kolekcji – każda informacja na temat Sigyn była dla mnie wręcz na wagę złota. – Dogadamy się – kwituję krótko, klaszcząc dłońmi, jakby w celu oficjalnego zatwierdzenia słownej umowy między nami.
– Jeśli chodzi o Sigyn... – zaczynam temat, dochodząc do wniosku, że dopiero co poznany mi mężczyzna powinien wiedzieć więcej na jej temat. – Jest moją siostrą. Straciliśmy kontakt ponad dziesięć lat temu, gdy wyjechałem z kraju. Nie widziałem jej od tej pory... – robię przerwę, by chwycić stojący na stoliku kieliszek z niedopitym, wczorajszym winem. Obrzydliwe. – Jedną z poszlak jest Krucza Straż. Albo łowcy Gleipniru. – Z tego też powodu nie mogę się do nich zbliżyć; rozpoznaliby przecież w mgnieniu oka to, kim rzeczywiście jestem. – Mam gdzieś jej zdjęcie z czasów młodości – przypominam sobie po krótkim namyśle, zastanawiając się, czy będzie go potrzebował; nie mija jednak chwila, aż zrywam się z miejsca, żeby znaleźć je w szufladzie pobliskiej komody.
Gösta Almstedt
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Sro 28 Cze - 18:52
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Nie panował nad własnym głosem, nad własnym ciałem, nad własnymi myślami – żelazne kraty Kinnarodden znów znajdowały się daleko na północy, tymczasem on wciąż zachowywał się, jakby próbował się zza nich wydostać, zakotwiczyć świadomość jak najgłębiej w grząskiej glebie rzeczywistości, zanim kolejny odpływ ściągnie go z powrotem na dno sumienia, pod stromy szczyt więziennej twierdzy i żwirowe brzegi otaczającego go morza; rozgrzewał skórę pod gołym niebem i częściej unosił wzrok ku górze, jakby wciąż nie ufał, że następnego dnia słońce ponownie wyłoni się zza widnokręgu – pragnął być częścią świata, który go otaczał, a kiedy spoglądał na smukłą twarz mężczyzny, który jeszcze przed chwilą gromił go ciężarem swojego gniewu, nie potrafił powstrzymać kącików ust przed figlarnym drgnieniem satysfakcji, jakby rozchylone drzwi do mieszkania były czymś więcej niż tylko pierwszym krokiem w skomplikowany labirynt kłopotów.
– Większość ludzi jest gotowa uwierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę – odparł przekornie, przez chwilę przeciągając jeszcze kontakt wzrokowy, zanim wszedł do środka – salon robił duże wrażenie, od ozdobnych, tapetowanych ścian, które zbierały się pod sufitem czarną sztukaterią, po rozwieszone w pomieszczeniu obrazy, przyglądające mu się z nieruchomego płótna. Rozchylił usta w zaskoczonym podziwie, zamiast wyrazu aprobaty, ziewnął jednak tylko przeciągle, nakrywając pośpiesznie twarz brzegiem rękawa – wesołość, która jeszcze przed chwilą chybotała się na jego fizjonomii, wygładziła się teraz i osłabła, panująca w środku atmosfera sprawiła natomiast, że poczuł się zmęczony i chmurny, jakby ledwie wybudził się z koszmaru, wciąż niezdolny rozetrzeć pozostałości snu pod powiekami. Usiadł na fotelu, czując jak jego ciała zapada się w miękkie oparcie. Nie był człowiekiem, którego przytłaczała wystawność, życie nie miało zresztą w zwyczaju przytłaczać go w żadnej formie – skąd brała się ta senność? Ciche chrobotanie koszmaru, który powracał do niego na jawie? Przetarł oczy, starając się skupić wzrok na mężczyźnie, lecz dopiero gdy ten się odezwał, zmęczenie ustąpiło, jak gdyby słowa przerzedziły powietrze, odblokowując zastawkę w jego skroniach i przepuszczając myśli z powrotem pod czaszkę.
– Jesteś podróżnikiem? – spytał, unosząc lekko brew i odruchowo rozglądając się po wnętrzu salonu. – Czy tylko złodziejem? – kącik ust znów drgnął, a tęczówka zdrowego oka pojaśniała, ujawniając nietypowość prawej źrenicy; nie miało to znaczenia – nie w kontekście ich współpracy i nie w kontekście słów, które zastygły na wargach Lokego. Spojrzał w jego stronę – odważnie, z fascynacją, łyskającą jak fusy na okręgach tęczówek, z pragnieniem, by spytać go o więcej, klęknąć i poprosić, żeby ukazał mu magię w prawdziwej postaci, ciemnej i duszącej, lepkiej od toksyny, która cierpła na wargach jeszcze na długo po wypowiedzeniu zaklęcia. – Dogadamy się – powtórzył za nim, uśmiechając się z satysfakcją, której nie potrafił ukryć za zębami.
– Interesowali się nią łowcy Gleipniru? – nieświadomie ściszył głos, nachylając się do przodu w głębokim fotelu, żeby oprzeć łokcie na przygiętych kolanach. – Sigyn jest wargiem? – zapytał odruchowo, prawie nieświadomie. – To znaczy... – przez jego głos przegryzła się lekka nerwowość, nie wiedział jednak, jak właściwie sprostować swą dociekliwość, nie był pewien, czy powinien – Loke wciąż stał do niego tyłem, szukając zdjęcia w rozchylonej szufladzie, a on obserwował, jak jego koszula napina się na łopatkach.
– Większość ludzi jest gotowa uwierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę – odparł przekornie, przez chwilę przeciągając jeszcze kontakt wzrokowy, zanim wszedł do środka – salon robił duże wrażenie, od ozdobnych, tapetowanych ścian, które zbierały się pod sufitem czarną sztukaterią, po rozwieszone w pomieszczeniu obrazy, przyglądające mu się z nieruchomego płótna. Rozchylił usta w zaskoczonym podziwie, zamiast wyrazu aprobaty, ziewnął jednak tylko przeciągle, nakrywając pośpiesznie twarz brzegiem rękawa – wesołość, która jeszcze przed chwilą chybotała się na jego fizjonomii, wygładziła się teraz i osłabła, panująca w środku atmosfera sprawiła natomiast, że poczuł się zmęczony i chmurny, jakby ledwie wybudził się z koszmaru, wciąż niezdolny rozetrzeć pozostałości snu pod powiekami. Usiadł na fotelu, czując jak jego ciała zapada się w miękkie oparcie. Nie był człowiekiem, którego przytłaczała wystawność, życie nie miało zresztą w zwyczaju przytłaczać go w żadnej formie – skąd brała się ta senność? Ciche chrobotanie koszmaru, który powracał do niego na jawie? Przetarł oczy, starając się skupić wzrok na mężczyźnie, lecz dopiero gdy ten się odezwał, zmęczenie ustąpiło, jak gdyby słowa przerzedziły powietrze, odblokowując zastawkę w jego skroniach i przepuszczając myśli z powrotem pod czaszkę.
– Jesteś podróżnikiem? – spytał, unosząc lekko brew i odruchowo rozglądając się po wnętrzu salonu. – Czy tylko złodziejem? – kącik ust znów drgnął, a tęczówka zdrowego oka pojaśniała, ujawniając nietypowość prawej źrenicy; nie miało to znaczenia – nie w kontekście ich współpracy i nie w kontekście słów, które zastygły na wargach Lokego. Spojrzał w jego stronę – odważnie, z fascynacją, łyskającą jak fusy na okręgach tęczówek, z pragnieniem, by spytać go o więcej, klęknąć i poprosić, żeby ukazał mu magię w prawdziwej postaci, ciemnej i duszącej, lepkiej od toksyny, która cierpła na wargach jeszcze na długo po wypowiedzeniu zaklęcia. – Dogadamy się – powtórzył za nim, uśmiechając się z satysfakcją, której nie potrafił ukryć za zębami.
– Interesowali się nią łowcy Gleipniru? – nieświadomie ściszył głos, nachylając się do przodu w głębokim fotelu, żeby oprzeć łokcie na przygiętych kolanach. – Sigyn jest wargiem? – zapytał odruchowo, prawie nieświadomie. – To znaczy... – przez jego głos przegryzła się lekka nerwowość, nie wiedział jednak, jak właściwie sprostować swą dociekliwość, nie był pewien, czy powinien – Loke wciąż stał do niego tyłem, szukając zdjęcia w rozchylonej szufladzie, a on obserwował, jak jego koszula napina się na łopatkach.
Loke Sjöström
Re: 26.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Czw 10 Sie - 21:16
Loke SjöströmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : włóczęga, dorywczy hipnotyzer, zaklinacz i barman w „Piwnicy Lokiego”
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : agresor (I), odporny (II), plaga koszmarów
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 15 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 5
Większość ludzi jest gotowa uwierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę. Jego słowa odbijają się echem w mojej głowie – mogę się z nimi zgodzić bez większego zawahania. Możesz mówić ludziom, co chcesz, z premedytacją szeptać im do ucha słodko-gorzkie kłamstewka, byle nie prawdę, bo nigdy nie są w stanie w nią uwierzyć. Dobrze wiem to po sobie, w końcu sam się nimi karmię bez ustanku, zatracam się między tym co prawdziwe a co fałszywe i w ostatecznym rozrachunku nie do końca wiem, kim już jestem. Nie jestem tym samym Loke Sjöströmem, co kiedyś, choć po raz pierwszy od dziesięciu lat wskrzesiłem swoje prawdziwe imię i nazwisko. Oficjalnie uśmierciłem go wraz z wyjazdem ze Skandynawii, wtedy, gdy wygłodniały, podstępny demon z krainy Hel uratował mnie w uliczce od wykrwawienia, zsyłając na mnie przekleństwo, z którym muszę już żyć do samego końca. Jedyne, co mogłoby mi pomóc to śmierć, ta prawdziwa, której się wymknąłem, ostatkami sił i świadomości podpisując nierozerwalny cyrograf. Cyrograf, którego podpisania zdarza mi się niekiedy żałować, ale tylko w chwilach, gdy nikt na mnie nie patrzy.
– Jestem podróżnikiem – odpowiadam nowo poznanemu mężczyźnie zgodnie z prawdą, próbując wybadać jego reakcję. Tułam się bez celu po świecie, bo moja egzystencja odgórnie została skazana na niepowodzenie. Przemierzałem niezliczone kraje, świadom, że nigdzie nie znajdę spokoju dla duszy. Od majestatycznych gór po tętniące życiem miasta – wszędzie tam zostawiałem kawałek siebie, ale nigdy nie mogłem znaleźć miejsca, które nazywałbym domem. Jako zmora wiem, że nigdy nie będę w stanie osiąść się gdzieś na dłużej. W rzeczywistości Midgard był tylko tymczasowym przystankiem, ostoją na kilka miesięcy, nawet jeśli zaczynało mi się tutaj coraz bardziej podobać. Jest to tylko kolejny rozdział w moim życiu, który prędzej czy później będzie trzeba zamknąć. Zamknąć, spalić za sobą mosty i nigdy więcej już nie wrócić. – Bywałem to tu, to tam, po Europie i Azji. Zgromadziłem po drodze trochę cennych rzeczy, których raczej tutaj nie uświadczysz – zapewniam go, odwracając się do niego w momencie, w którym znalazłem stare, czarno-białe zdjęcie, przedstawiające młodą kobietę o burzy czarnych włosów na tle Uppsali.
– Nie jest wargiem – rozwiewam jego wątpliwości, by zaraz uściślić: – Z tego, co udało mi się dowiedzieć, możliwe, że Sigyn pracuje w Kruczej Straży albo u łowców Gleipniru. – Miało to na celu zakończenie wszelkich więzi z rodziną, która od wieków była powiązana ze ślepcami i Magisterium. Sigyn zdecydowała się odciąć raz na zawsze od ich śladów. Nie chciała podążać ścieżką, którą obrały nasze rodziny, a jednocześnie rozpaczliwie pragnęła uniknąć bycia tym, kim byłem ja. – To co, mamy umowę? – potwierdzam po raz ostatni, dając mu znak, że nie mam nic więcej na jej temat do powiedzenia. – Na wszelki wypadek: mam trochę spraw do załatwienia w przyszłym miesiącu, możliwe, że nie będzie mnie w Midgardzie, więc masz czas, by się rozejrzeć. Tylko mnie nie zawiedź – dodaję na sam koniec w oczekiwaniu na decyzję Gösty.
– Jestem podróżnikiem – odpowiadam nowo poznanemu mężczyźnie zgodnie z prawdą, próbując wybadać jego reakcję. Tułam się bez celu po świecie, bo moja egzystencja odgórnie została skazana na niepowodzenie. Przemierzałem niezliczone kraje, świadom, że nigdzie nie znajdę spokoju dla duszy. Od majestatycznych gór po tętniące życiem miasta – wszędzie tam zostawiałem kawałek siebie, ale nigdy nie mogłem znaleźć miejsca, które nazywałbym domem. Jako zmora wiem, że nigdy nie będę w stanie osiąść się gdzieś na dłużej. W rzeczywistości Midgard był tylko tymczasowym przystankiem, ostoją na kilka miesięcy, nawet jeśli zaczynało mi się tutaj coraz bardziej podobać. Jest to tylko kolejny rozdział w moim życiu, który prędzej czy później będzie trzeba zamknąć. Zamknąć, spalić za sobą mosty i nigdy więcej już nie wrócić. – Bywałem to tu, to tam, po Europie i Azji. Zgromadziłem po drodze trochę cennych rzeczy, których raczej tutaj nie uświadczysz – zapewniam go, odwracając się do niego w momencie, w którym znalazłem stare, czarno-białe zdjęcie, przedstawiające młodą kobietę o burzy czarnych włosów na tle Uppsali.
– Nie jest wargiem – rozwiewam jego wątpliwości, by zaraz uściślić: – Z tego, co udało mi się dowiedzieć, możliwe, że Sigyn pracuje w Kruczej Straży albo u łowców Gleipniru. – Miało to na celu zakończenie wszelkich więzi z rodziną, która od wieków była powiązana ze ślepcami i Magisterium. Sigyn zdecydowała się odciąć raz na zawsze od ich śladów. Nie chciała podążać ścieżką, którą obrały nasze rodziny, a jednocześnie rozpaczliwie pragnęła uniknąć bycia tym, kim byłem ja. – To co, mamy umowę? – potwierdzam po raz ostatni, dając mu znak, że nie mam nic więcej na jej temat do powiedzenia. – Na wszelki wypadek: mam trochę spraw do załatwienia w przyszłym miesiącu, możliwe, że nie będzie mnie w Midgardzie, więc masz czas, by się rozejrzeć. Tylko mnie nie zawiedź – dodaję na sam koniec w oczekiwaniu na decyzję Gösty.
Gösta Almstedt
10.02.2001 – Salon – G. Almstedt & L. Sjöström Pią 1 Wrz - 23:15
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Nauczył się kłamać, jeszcze zanim nauczył się poprawnie mówić, choć w jego słowach rzadko osiedlała się złośliwość – zmieniał drobne szczegóły, te, które nie spodobałyby się matce lub przysporzyłyby problemów ojcu, przerysowywał świat przez cienką kalkę, zaokrąglając rogi i spłaszczając krawędzie, aby młodsza siostra przedwcześnie nie nacięła sobie dłoni na ich krzywiźnie; kiedy lata później przedkładał w więzieniu swoją zbrodnie, zdał sobie sprawę, że nikogo nie interesowała jego niewinność – wszyscy chcieli wierzyć, że zabił Elisę specjalnie. Prawda miała łagodne dłonie i przeszklone spojrzenie, była przesycona strachem i mokra od potu, leżała na piersi jak kamień, który rzucono do rzeki jedynie po to, aby jak najszybciej zatonął na dno, kłamstwo można było tymczasem obracać w dłoniach, oglądać je z każdej strony – wywoływało gniew lub nienawiść, a te emocje zawsze czyniły ludzi silniejszymi niż żal; po trzech miesiącach przestał próbować naprostowywać cudze myśli – przestał również rozmasowywać sińce, które rozlewały mu się między żebrami i broczyć poduszki plwociną różową od krwi. Świat chciał słuchać kłamstw – więc kłamał, pozwalając mu wysycić się nimi do cna.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, powoli przesuwając wzrokiem po jego nierównym krajobrazie, jakby próbował domyślić się pochodzenia każdego z przedmiotów, rozpoznać materiał na obiciu eleganckiego fotela, odgadnąć zapach świecy, która stała na kominku, z knotem wciąż niepoczerniałym jeszcze od ognia, spojrzeć w oczy postaciom z wiszących na ścianie portretów i odnaleźć w ich źrenicach odbicie własnej twarzy. Zamierzał zapytać go o artefakty, które ze sobą przywiózł, wspomnienia, które ukrył w pamięci, przez chwilę na języku majaczyło mu nawet pytanie – co zabrałby ze sobą z przylądka Kinnarodden? Czy sądził, że było coś wartego zachowania w pamięci? Loke powrócił tymczasem do tematu Sigyn, a on wyprostował się w przezornej gotowości na informacje – jeżeli pracowała w Kruczej Straży, powinien bez większego problemu dowiedzieć się o jej położeniu od Gerdy, lecz jeżeli wstąpiła w szeregi Gleipniru, sytuacja komplikowała się dodatkowym supłem przestrogi; wiedział, do czego zdolni byli łowcy – nie trzeba było być wargiem, aby tego doświadczyć.
– Mamy umowę. – uniósł brodę, wyciągając dłoń do Lokego, aż palce zaciśnięte na miękkim śródręczu przypieczętowały jego obietnicę – ciekawość wyściełała mu wnętrze czaszki, a on pragnął jedynie poznać tajemnice, które mogłyby ją zaspokoić. – Mówiłem ci już – odparł przeciągle, biorąc do ręki stare zdjęcie Sigyn, na którym jej ciemne włosy zbierały się na tle świątyni jak burzowe chmury. – Moje kompetencje biją Sveina na głowę. Mam wprawę w odnajdywaniu rzeczy, o których wszyscy zapomnieli. – przysunął się bliżej, a uśmiech zakołysał się przekornie na jego wargach. – Ludzi, którzy nie chcą, aby ich odnaleziono. – to wystarczyło – teraz musiał jedynie dobrze się rozejrzeć.
Loke i Gösta z tematu
Rozejrzał się po pomieszczeniu, powoli przesuwając wzrokiem po jego nierównym krajobrazie, jakby próbował domyślić się pochodzenia każdego z przedmiotów, rozpoznać materiał na obiciu eleganckiego fotela, odgadnąć zapach świecy, która stała na kominku, z knotem wciąż niepoczerniałym jeszcze od ognia, spojrzeć w oczy postaciom z wiszących na ścianie portretów i odnaleźć w ich źrenicach odbicie własnej twarzy. Zamierzał zapytać go o artefakty, które ze sobą przywiózł, wspomnienia, które ukrył w pamięci, przez chwilę na języku majaczyło mu nawet pytanie – co zabrałby ze sobą z przylądka Kinnarodden? Czy sądził, że było coś wartego zachowania w pamięci? Loke powrócił tymczasem do tematu Sigyn, a on wyprostował się w przezornej gotowości na informacje – jeżeli pracowała w Kruczej Straży, powinien bez większego problemu dowiedzieć się o jej położeniu od Gerdy, lecz jeżeli wstąpiła w szeregi Gleipniru, sytuacja komplikowała się dodatkowym supłem przestrogi; wiedział, do czego zdolni byli łowcy – nie trzeba było być wargiem, aby tego doświadczyć.
– Mamy umowę. – uniósł brodę, wyciągając dłoń do Lokego, aż palce zaciśnięte na miękkim śródręczu przypieczętowały jego obietnicę – ciekawość wyściełała mu wnętrze czaszki, a on pragnął jedynie poznać tajemnice, które mogłyby ją zaspokoić. – Mówiłem ci już – odparł przeciągle, biorąc do ręki stare zdjęcie Sigyn, na którym jej ciemne włosy zbierały się na tle świątyni jak burzowe chmury. – Moje kompetencje biją Sveina na głowę. Mam wprawę w odnajdywaniu rzeczy, o których wszyscy zapomnieli. – przysunął się bliżej, a uśmiech zakołysał się przekornie na jego wargach. – Ludzi, którzy nie chcą, aby ich odnaleziono. – to wystarczyło – teraz musiał jedynie dobrze się rozejrzeć.
Loke i Gösta z tematu