Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Kuchnia

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kuchnia
    Jedno z najbardziej zadbanych pomieszczeń w całym domu. Blaty oraz fronty szafek kuchennych wyglądają dokładnie tak, jakby przed chwilą przywieziono je ze sklepu meblowego. Pedantyczna staranność i troska o estetykę sprawia, że zostały zachowane w doskonałym stanie mimo wielokrotnych prób upieczenia idealnego piernika.
    Widzący
    Chaaya Damgaard
    Chaaya Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1521-chaaya-damgaard#13985https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    12.06.2001


    Zapach cynamonu spowił kuchnię korzennym aromatem. Puch kremowego brązu zabarwił opuszki i palce, przystroił skórę wzorami równie misternymi co mehendi malowane na ramionach panien młodych. Pragnęła poprosić matkę o błogosławieństwo i włożyć w dłoń pędzelek nasączony henną, lecz przedwczesne żniwo Hel wyszarpało marzenie z miękkiej faktury mięśni. Krzątaniem przy piekarniku utrzymywała więź z wyidealizowanym wyobrażeniem, tkwiącym w przekonaniu o rozkoszy owocowej poezji rozchodzącej się po języku - chrupka kruszonka o perfekcyjnie wyważonym, maślanym smaku, płatki brzoskwini rozpływające się w słodyczy cukru i kruche ciasto przesączone delikatnym aromatem wanilii. Nie karmiła się złudzeniem, w którym przewyższała jej zdolności tworzenia wypieków godnych królewskich uczt. Lata skrupulatnej praktyki nie wystarczyłyby do osiągnięcia mistrzowskiego poziomu.
    Delektowała się poczuciem adoracji wynikającej z bycia, uczucia zrodzonego w egoizmie, a jednocześnie tak naturalnego. Tchnięta misterną kompozycją czułostek zapomniała o prawdziwym powodzie znalezienia się w kuchni. Trwała nieruchomo z łyżką w misce cynamonu i cukru trzcinowego, po czubki uszu zatopiona w fantazjach wykraczających poza zwyczajne pieczenie ciasta.
    Kuchnia choć raz nie wyglądała na pobojowisko. Płochliwe drobiny mąki zniknęły pod działaniem magicznego zaklęcia - nie uważała sprzątania za swoją mocną stronę. Skoro mogła posługiwać się magią i dzięki temu oszczędzić czas na inne, bardziej przydatne zajęcia, zawsze korzystała z okazji. W zadowoleniu nad dotychczasowym postępem prac nadgryzła kawałek brzoskwini, doceniając lepki od słodyczy nektar bardziej niż zwarty miąższ, choć i on nie miał równych sobie. Do zapełnienia żołądka wystarczyła jedna, lecz po kolejną sięgnęłaby równie chętnie co przed zaspokojeniem głodu, bo nigdy nie miała ich dość. Smak wyniesiony z boskiego panteonu wprawiał ją ku nieprzyzwoitemu zadowoleniu, odsuwając tlące się bólem wspomnienia, zalepiając je sokiem równie gęstym co złocisty miód. Widmo niedostatecznie bogatego nadzienia powstrzymało ją przed chwyceniem następnej. Szamocząc się z poczuciem powinności powitała srebrny pryzmat ostrza - wnętrze dłoni mimowolnie przylgnęło do hebanowej rękojeści. Niegdyś zdobiona ryciną egzotycznych kwiatów, dziś wyblakła przez czas i przechodzenie z rąk do rąk. Przywrócenie mu dawnej chwały trwałoby krócej niż uderzenie serca, ale nie poświęcała takim drobnostkom uwagi.
    Cichy pomruk zaklęcia przeszył jej ciało.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lata spędzone w zamknięciu wysmagały mu ciało; w witrynach mijanych sklepów dostrzegał szczupłość swojej sylwetki, ostre spadzistości ramion, kości policzkowe napierające na smagłą skórę, siatkę zmarszczek w kącikach oczu, bo nawet w więzieniu, z obtarciami na nadgarstkach i spojrzeniem błędnym od białych ścian izolatki, odmawiał oddania im swojej normalności: uśmiechał się, na przekór, uprzejmie do straży, śmiał się, na przekór, z koleżeńskich żartów, przede wszystkim wypierał się żalu za swoje winy i skowytu zatrzaśniętej w Nordkinn duszy; jedynie w śmiechu, czasem, przebijała się przedświtem szaleńczej histerii. Adres zapisany miał na wymiętej, brudnej od palców karteczce, schowanej w kieszonce na zapadłej piersi – w płucach nie miał już tyle miejsca na oddech jak w dzień przed aresztowaniem i czuł, jak wdech przemyka mu ze świstem przez oskrzela jak przez dziurawe framugi, ale wbrew zmęczeniu nie zwalniał kroku, wybijając na chodniku stateczny rytm swoich kroków; był Damgaardem, do jasnej cholery, czuwały nad nim dwa panteony bogów (tych samych, u których córka próbowała doprosić się dla niego potępienia, czego nie wiedział – na co prychnąłby pod nosem z rozdrażnieniem; powinna być przynajmniej na tyle rozsądna, by wiedzieć, że bogowie nie słuchali zmarnotrawionych kobiet i że przed jej słowem, jego słowo miało pierwszeństwo). Przystanął przy zaparkowanym samochodzie, by nachylić się do lusterka, dłonią podążyć za pasmem siwizny wykwitłej przez ostatnie miesiące na jego skroni; srebro wprawiało go w dumę, nałożone na głowę jak gratulacyjny laur, w końcu zwyciężył – wyszedł niezłamany, wyszedł z podniesioną głową, wyszedł, chociaż wielokrotnie zdawało mu się, że tego nie doczeka, bo ciało wysmagane miał fizycznym nadwyrężeniem, głodem, zimnem i pięściami, wyschłe jakby odsączono z niego życie, pozostawiając skórę przywierającą ciasno do pestki serca; ale wyszedł – zwyciężył, wyszedł i wracał do domu, wracał do swoich interesów, do swoich synów, którym należało wskazać właściwą drogę, powiedzieć im, co powinni myśleć, powiedzieć im, jakimi ludźmi powinni być. Miał do nadrobienia parę lat nieobecności – może wyrośli na łapserdaków, których nie miał kto trzymać za karki; tęsknił szczególnie za Zachariasem, tęsknił za książkami i szaleństwem pomysłów, tęsknił za swoimi uczniami, tęsknił za eksperymentami i za tym starym, wypchanym ptaszyskiem, który zwieszał rozwarty dziób ze ściany jego profesorskiego gabinetu, tęsknił za pełnym oddechem nieśmierdzącym stęchlizną, ciasnotą i ograniczeniem.
    Poprawił klapy marynarki wiszącej na nim nieprzyjemnie; to nic, to nie miało znaczenia, najważniejsze, że nie zwiądł jego umysł – o nic nie dbał bardziej, a teraz czuł się wygłodniały, wygłodniały intelektualnie, w kamiennych ścianach głód nieustannie ściskał mu żołądek i marzył o słodkościach pieczonych przez żonę, ale teraz, czując wolność, zapominał znów o ciele.
    Drzwi do mieszkania były otwarte; nacisnął klamkę bez pukania, wracał w końcu do siebie – wracał do tego życia, które na niego czekało, w oczach dzieci. Spostrzegając lśnienie czarnych włosów (była tak podobna do matki, przez moment, zanim się odwróciła, myślał, że pomylił światy), zatrzymał się w progu, zaraz wzrokiem tocząc w bok, jakby w poszukiwaniu kogoś innego, jakby była niewystarczającym widokiem.
    Chaaya, kochanie – odezwał się, zachrypłym, zmienionym przez ciężkie lata głosem; prawie przekonująco. – Gdzie powitalna chai dla wytęsknionego ojca? Nie zabiłaś, mam nadzieję, interesów pod moją nieobecność? – uśmiechnął się, kącik jego ust drgał jednak nerwowo, nadając grymasowi dziwacznego wyrazu, zanim nie odpowiedział sobie sam: – Nie, Zach by na to nie pozwolił. Gdzie Zach?
    Widzący
    Chaaya Damgaard
    Chaaya Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1521-chaaya-damgaard#13985https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Krwawa pożoga furii spowiła świat czerwonym jedwabiem. Irracjonalna kompozycja swędu z palącego się materiału i mdlącej słodyczy brzoskwiń dopełniała chaos wzburzony obłym obrysem cienia, który wychylił się zza progu kuchni. Pierworodna córki Durgi, boskiego wcielenia gniewu i wojny, zstąpiła na ziemię w nadziei znalezienia opoki dla dokonania bezkarnego żniwa. Przyjęła ją w sercu z otwartymi ramionami, tęsknie, jakby wykrojona niegdyś część organu pompującego krew odrodziła się na nowo, gotowa ścinać głowy równie łatwo jak miękkie kłosy zboża. Każdy wieczór po zniknięciu ojca wypełniały pokorne modlitwy w intencji przygotowaniu mu wiecznej tułaczki w zaświaty, prosiła o śmierć spęczniałą od bólu i cierpienia, ale bogowie milczeli. Aż do pojawienia się ducha, jakim niewątpliwie stał się ojciec, wątpiła w ich zdroworozsądkowe podejście do wymierzania kar - zrozumiała, że czynem gorliwej wiary jest wymierzenie zadośćuczynienia samemu. Przegniłe, zepsute pogwałceniem naturalnych praw sumienie wspięło się po kościach żeber i zatopiło przeraźliwie ostre kły w lśniącej materii duszy. Na diamentowej fakturze pojawiła się siateczka drobnych, lecz głębokich pęknięć, a tuż po niej na ziemię zstąpił ból. Rozszalały taniec płomieni kruszył rozum, świadomość i słodycz bycia, zostawiając po sobie zgliszcza i gryzący zapach siarki. W pionie podtrzymywała ją nienawistna wola bogini, ta, dla której przymiotem istnienia była zemsta. Uniosła nóż w akompaniamencie świstu z obolałych płuc, ostrze kierując w kierunku serca, które jako jedyne w tym pomieszczeniu wciąż biło.
    Jeszcze jedno słowo i poderżnę Ci gardło. Na wszystkich bogów, starych i nowych, jeszcze jedno słowo i poderżnę Ci gardło z uśmiechem na twarzy — wyrzuciła bez tchu, wypluwając słowa z przyjemnością równej rozsmakowywaniu się w jadzie czarnych węży. Posunęłaby się do morderstwa, byle uchronić rodzinę przed zgubnym wpływem złamanego kręgosłupa, zrobiłaby te wszystkie rzeczy, które były niezbędne do ochrony najbliższych. — Jesteś tchórzem. Jesteś słabym człowiekiem, nędzną imitacją każdego z nas — traktowała go jak złudzenie zdolne krwawić, trupa podtrzymywanego przy życiu żartobliwym zrządzeniem losu. Nie miał prawo bytu, a gdyby w prawie galdrów istniała kara śmierci, zasugerowałaby ją sądowi bez zastanowienia. Nie był synem, mężem i ojcem dla każdego, kto nosił nazwisko Damgaard. Piaski czasu z upływem pokoleń zapomniałyby o istnieniu tak słabego ogniwa. Zamierzała dopilnować, by zniknął z powierzchni ziemi i wspomnień bliskich. Wypowiadanie imienia każdego z rodzeństwa powinno wypalić mu na języku wiecznie żywe piętno. W ferworze wymyślania przeróżnych konsekwencji przesunęła się o krok do przodu, przewiercając go spojrzeniem godnym szaleńca ogarniętego głodem gniewu. Ostrze ani drgnęło. — Nie ma tu dla Ciebie miejsca. To nie jest twój dom i nigdy nie będzie, więc wynoś się i nie miej czelności wracać — promienie zachodzącego słońca rzucały na jej ciało migotliwy cień, który w kąciku oka zmieniał się w ten należący do śmiercionośnej Durgi w ostatnim stadium, stadium ze świadomością skąpaną w słodkiej krwi zwycięstwa.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zdawał się gotowy wrócić i żyć, jak gdyby nigdy nic się nie zdarzyło – jak gdyby w jego życiorysie nie zaistniała długoletnia wyrwa nieobecności; jak gdyby wierzył, że życie na niego czekał przez cały ten czas jak wierny pies, wszystkie sprawunki, papiery pozostawione na biurku, prace dyplomowe promowanych studentów, odkrycia czekające aż się nad nimi pochyli, by ściągnąć  z nich całun niewydarzenia; wstrzymywał oddech przez cały ten czas i sądził, najwyraźniej, że podobnie uczynił świat, niezdolny brnąć naprzód bez niego – rozglądając się po mieszkaniu, myślał o tym, że powinien oddać swoją profesorską teczkę do kaletnika, żeby wymienił wreszcie naderwany pasek, na której smętnie brzęczała niechlujna klamerka, nieustannie zapominał o tym wcześniej, a teraz – zanim uporządkuje sprawy formalne – zapewne zostanie mu trochę wolnego czasu; powinien również poprosić starostę najstarszego roku, by przysłał do niego trzech najlepszych studentów, powinien znaleźć nowego asystenta, bogowie jedynie wiedzą, co się stało z poprzednim, nie rokował zresztą nigdy dobrze, nie był wcale mądry – miał jedynie dobrą pamięć, to zupełnie inne sprawy, tłumaczył mu nieraz, zupełnie daremnie, brakowało mu zapału i bez przerwy próbował doprowadzać jego gabinet do względnego ładu, chociaż powtarzał mu, że w ładzie twórczy umysł traci czujność, staje się rozleniwiony, kiedy każda rzecz ma swoje przewidywalne, stałe miejsce (kiedy wychodził na zajęcia, kładł czasem pozostawione przez niego rzeczy na szczycie szafy albo w ostatniej szufladzie starej komody, a potem obserwował, jak chłopak miota się bezradnie zdezorientowany, kiedy nie znajdował ich w poprzednim miejscu; nie słuchasz, jak do ciebie mówię). Myślał o tym wszystkim tak, jakby myślał o czymś, co wydarzyło się zaledwie wczoraj, w istocie przekonany był, że ten ustęp czasu nie zmieniał niczego – opierał się przed tym, by to przyznawać; zamyślony, błądząc spojrzeniem w głąb mieszkania, nie zauważył płomienia w spojrzeniu swojej córki ani błysku noża, na którego rękojeści zacisnęła palce lepkie od brzoskwiniowego soku, dopóki nie poczuł, jak owiewa go jego słodkawy zapach, kiedy dziewczęca (zawsze miała zostać dla niego dziewczęciem, nawet jeśli nóż trzymała zaskakująco wprawnie i wzrok pełen miała pogardliwości dojrzałej jak cierpkie, uderzające do głowy wino) dłoń zawisła ponad jego piersią.
    Drgnął jedynie minimalnie, mrugnąwszy bezwiednie przed ciosem, wstrzymanym przed puszczeniem krwi; czubek kuchennego noża wymierzył oskarżycielsko w jego pierś, a on spojrzał wreszcie na swoją córkę uważniej, przestając wreszcie błądzić myślami w poszukiwaniu wszystkich zerwanych nici dawnych wątków. Zdawał się przez moment jedynie zaskoczony, choć zaskoczenie to zdawało się mieć znaczenie jedynie mechaniczne i odruchowe – nic wspólnego z tym, by się po niej tego nie spodziewał. A jednak wciąż była przecież tą samą dziewczynką, która biegała po domu z czarnymi warkoczami spływającymi na ramiona, próbując złapać kota za ogon i jego za rękaw wiecznie nieobecnej uwagi. Przez moment prawie ją za to przeprosił, ale nie miał przecież za co: jego powołaniem była praca, nauka i poszukiwanie nowych prawd, dziećmi zajmowała się żona. Jego zadaniem było odpowiadać na niepoważne dziecięce pytania w absurdalnie poważny sposób i z tego się wywiązywał zawsze, przynajmniej zawsze wtedy, kiedy przy nich był.
    Kiedy mówiła, spojrzał na nóż – na jego ostry czubek dotykający niemal klapy płaszcza. Precyzyjnie wymierzony w serce; kto uczył ją anatomii? To niesforne dziecko zawsze zapamiętywało najbardziej zaskakujące rzeczy.
    Jestem twoim ojcem – poprawił ją, podnosząc na nią spojrzenie; pociemniałe i stanowcze, ojcowskie. Nie lubił patrzyć na swoje dzieci w ten sposób, nie lubił ich karcić, nie lubił być, właściwie, ojcem, wszędzie tam, gdzie wiązało się to z odpowiedzialnością i wychowaniem. Było to zawsze przykrą koniecznością. – Przed wszystkimi bogami, u których szukasz poklasku, starymi i nowymi, jestem twoim ojcem. To miejsce należy do mnie, zaraz obok nich i obok twojego mężai potem, dopiero, do ciebie, by o nim decydować; równanie się z bogami zdawało się przychodzić mu równie naturalnie co oddech; zdawał się niemal rzucać jej wyzwaniem, by to uczyniła: by sprawdziła, jak okrutny byłby gniew ich bogów, gdyby sprofanowała tę prawdę. – Gdzie on jest?
    Widzący
    Chaaya Damgaard
    Chaaya Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1521-chaaya-damgaard#13985https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Rozważała różnorodne możliwości pozbawienia go życia, począwszy od nakreślenia krwawej pręgi na szerokości szyi, kończąc na rozerwaniu żył, tchawicy i mięśni siłą końskiej szczęki. Fylgia ucieszyłaby się z daru zemsty, słodkiego i lepkiego niczym wiosenny miód, przyprawionego mlekiem i sokiem świeżych brzoskwiń. Jako gorliwa wyznawczyni stosowała się do porad ze starannością kapłanki, nawet tych ledwo usłyszanych, wyszeptanych na granicy złudzenia i jawy. Obraz krwawego rewanżu uwypuklił krzywdy wyciosane żelaznym dłutem - liczne pęknięcia na łamliwej tkance kości, bruzdy wijące się na sercu jak bluszcz na pniu drzewa. Skostniała obojętność ojca uczyniła z niej obrzydliwy wybryk natury, postać niegodną uczuć zaledwie tak ciepłych co ciche płomyki ognia w kominku, zdaną na łaskę wiecznej zimy i mrozu. Prócz uczynienia pustki w murach domu, śmierć matki zabrała ze sobą żniwo drobnych dowodów bezwarunkowej miłości. Na przekór nauk o samodzielności stała się zakładniczką własnej rodziny. Wypełniała obowiązki z pokornie uniżonym spojrzeniem, nosem szorującym po ziemi, w nadziei załatania dziury powstałej tuż po zniknięciu ostatniego promienia słońca. W zamian otrzymała gorzkie brzmienie pogardy, wibrujące na grzbietach słów niczym groźby wzbijające się do lotu, prężące wężowe cielska w oczekiwaniu na atak. Upomnienie naprzeciw masywu żarliwej furii było niczym, pokazem siły człowieka o miałkiej egzystencji. Z każdym oddechem przesuwał granicę absurdu coraz bliżej krawędzi, narażając się nie tylko na żałosne pożegnanie z życiem, ale i ośmieszenie ostatniego aktu godności.
    Tytułowanie się ojcem było pustym, wyzbytym ze znaczenia frazesem, ważącym niewiele więcej od ptasiego piórka. Szczęki zaciśnięte w triumfie wściekłości nie pozwoliły zanieść się śmiechem, bo zaledwie na to zasługiwał po pokazie złamanej dumy, czegoś, co jako jedyne zostało mu po latach tułaczki. Patrzyła na niego z wyższością, posiadając na własność rzeczy niedostępne dla takich jak on, gotowe rozpłynąć się w niebycie po próbie ich zdobycia.
    Był nędzną kreaturą o gadzim sercu.
    Jesteś niczym. Pozbyłeś się rodziny i domu tuż po tym, gdy bielmo ambicji zasnuło Ci oczy. Skoro nadal masz czelność nosić nasze nazwisko, to zakazana magia uczyniła Cię głupszym, niż byłeś przed podjęciem decyzji o wkroczeniu na mroczną ścieżkę — ostrze noża gwałtownie drgnęło. Pragnienie zatopienia go w miękkiej strukturze serca było coraz bardziej nieobliczalne, szarpało się na uwięzi niczym zgraja wygłodniałych ogarów przed polowaniem na zwierzynę. Miał czelność umniejszyć jej roli i wypomnieć, że jako kobieta nabrałaby wartości po wyjściu za mąż. Bogowie nie zapomnieli o tym, jak łatwo przyszło mu pogwałcenie naturalnych praw, zbezczeszczenie odwiecznego porządku rzeczy. Uniosła kącik ust w jawnej drwinie nad złudnym poczuciem wielkości ojca. Nawet Hel nie byłaby na tyle cierpliwa, by znieść go pośród innych dusz. — Robiłam to, czego od mnie oczekiwano. Stałam przy rodzinie i prawie, podczas gdy ty lekceważyłeś wszystko, byle móc robić to, co Ci się podobało. Gdzie jest obowiązek? Gdzie jest poświęcenie? — bez cienia strachu spoglądała w otchłań mętnych oczu, naprzeciw ojcowskiej reprymendzie stawiając żądzę mordu i płomień buchający z sedna istnienia Durgi. Stanowiła urzeczywistnienie bogini wojny, strachu i cierpienia, chcąc przelać na niego pełną kadź bólu. Miał przejść przez to zupełnie sam, dlatego informację o Zachu i związanych z nim detalach nadal zostawiła dla siebie.
    Ostrze naciskało coraz mocniej.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie oczekiwał, że będzie za nim tęskniła – był człowiekiem do pewnego stopnia szalonym, szaleństwo to jednak znało swoje rozsądne granice i przestrzenie, w których wolno mu było folgować: był więc szalony na punkcie nauki, szalony na punkcie możliwości i szalony na punkcie tego, by późniejsze pokolenia powtarzały jego nazwisko jeszcze długo po tym, jak dokona swojego ostatniego przełomu; był szalony na swoim punkcie przede wszystkim, szalony na punkcie tego, by rzeczywistość wpadała w jego orbitę, posłuszna mu, przychylna i wdzięczna; wierzył, że był zdolny ujarzmić z definicji nieokiełznaną entropię i że człowiek może być zdolny rozebrać świat na części tak, jak rozbiera się na części mechanizm zegarka lub upolowane zwierzę. Nauka była organizmem, magia była organizmem, a anatomii i fizjologii organizmów od zarania dziejów uczono się wszelkimi sposobami – wykopując pochowanych ludzi noc po pogrzebie, wyłapując bezpańskie psy z ulic, przeprowadzając wiwisekcje w akompaniamencie skowytu. Był szalony – nie wypierał się tego – ale nawet w szaleństwie nie posiadał złudzeń, że był dobrym ojcem i że jego dzieci mogłyby za nim prawdziwie zatęsknić. Nie był więc rozczarowany, że nie odwiedzali go w więzieniu, przez długie, wyczerpujące lata, podczas których wszystkie swoje myśli musiał odkładać pod ciemieniem, bo nie pozwalano im posiadać ani piór, ani ołówków, ani papieru. Nie był rozczarowany, bo sam, leżąc w ciemnej, chłodnej celi, niektórymi nocami prawie płakał z powodu tych wszystkich myśli, które pozostaną niezapisane i nie zdarzą się nigdy więcej, ale nigdy z powodu swoich dzieci. Nie był rozczarowany, że nie przywitała go radośnie ani czule, ani tęsknie; kiedy wycelowała mu jednak ostrze w pierś, przez moment coś uwierało go w membranę osierdzia, choć powściągliwie nie przebiła powłok ciała. Zawsze była tak przeraźliwie temperamentna, nosiła w ciemnych oczach ogień i sztormowe morze, choć pokornie spuszczała rozpalony wzrok, jakby chciała to przed nimi ukryć; jej matka przypominała dobrotliwą Ratri (czasami przyglądał się, przez przesmyk w drzwiach, jak gładzi zmęczone czoła swoich śniących dzieci, jakby koiła ich koszmary), Chaaya jednak wdała się w Durgę i może jedynie kwestią czasu była ta nienawiść, która sączyła się z jej ust, zamiast pokory, jak syk tysiąca głów Ananty.
    Tym razem, kiedy ostrze drgnęło pod jego gardłem, drgnął wespół z nim; opuściła go wcześniejsza ufność w jej pokorę i opanowanie. Nie było go zbyt długo, myślał, nie było go zbyt długo i poczuła się wolna, a wolność rozkiełznała w niej wszystko, co wcześniej tłumiło wychowanie. Jesteś niczym zapiekło silniej niż gdyby wymierzyła mu policzek. I może gdyby odwrócił od niej spojrzenie choć na chwilę, dostrzegłby w lustrze czy odbiciu w szkle, że płonęły w ich oczach bliźniacze ognie.
    Dałem wam dom i dałem wam wychowanie. Dałem wam edukację, dałem wam możliwości, dałem wam wystarczająco i więcej, to był mój obowiązek i wywiązałem się z niego co do joty, Chaaya, nie mów mi o poświęceniu, nie mów mi o odpowiedzialności, co ty o nim możesz wiedzieć? – parsknął, jego oczy pociemniały; lata spędzone w zamknięciu odbiły się silniej w jego twarzy, pogłębione rozdrażnieniem. Złość rozmywała mu wzrok; zaczynał błądzić w szaleństwie. Widział je jej zaciśniętą dłoń i widział jej pewność, poczuł jak ostrze napiera na jego pierś, wdziera się w splot materiału, otwiera tkaninę gładko, by przedostać się do ciepłego ciała, nieustępliwie, jakby zamierzała wykroić mu serce na żywo. – Nienawidzisz mnie, ale jesteś moją córką, jesteś moją krwią, spójrz tylko na siebie. Gotowa jesteś to zrobić? Sądzisz, że różnisz się w nim ode mnie? Że jest szlachetniejsze, bo nie skala ci żył, tylko palce ojcowską krwią? – jego głos stawał się szorstki, cichszy i coraz bardziej pospieszny, jakby próbował wyprzedzić ból napierający na pierś, wyprzedzić jej stanowczość. – Hilfa – poddał się wreszcie, przestraszony, że ostrze wsunie się zaraz w ciało; nóż rozsypał się w pył, na którym zacisnęły się jej palce, a on złapał ją za nadgarstek mocno i szarpnął. Nie zważał na biel oczu, niech widzi: poświęcenie, o które pytała. – Wiesz, ile poświęciłem dla was? Ile lat, ile wyrzeczeń kosztowaliście mnie, wy, mój obowiązek? Wykarmiłem cię moim poświęceniem, wyjadałaś je z talerzy, wypijałaś z mlekiem, nosiłaś w swoich strojnych szmatach, twoje życie to moje poświęcenie, a ty mnie pytasz, gdzie ono jest?
    Palce zaciskał coraz mocniej.



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.