Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Ogrody Rosenkrantzów

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ogrody Rosenkrantzów
    Ogrody w Midgardzie powstały na wzór tych, które mieszczą się w Kopenhadze – są jednak ich zdecydowanie mniejszą kopią, mieszczącą się na obrzeżach miasta. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był aktualny jarl Osvald Rosenkrantz ze swoją żoną, bowiem to oni postanowili przemienić jeden z bardziej zaniedbanych, zapomnianych parków w ogród pełen różanych, rzadko spotykanych okazów. Na samym środku mieści się trzypiętrowa fontanna, a wokół niej, na niewielkich pagórkach, można znaleźć otwarte pawilony, gdzie w cieplejsze lub zimniejsze dni można usiąść na ławeczkach, chroniąc się przed słońcem lub śniegiem.
    Widzący
    Oiva Kesät
    Oiva Kesät
    https://midgard.forumpolish.com/t3895-oiva-kesat#40698https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    23.08.2001


     Chodź, synku, zawsze chciałam zobaczyć różane ogrody.
     Będziesz siedział cały czas na dupie, Oiva?
     Wuujku, pójdziesz ze mną?
    Dopiero kiedy dźwięczny niczym milion dzwoneczków wprawionych w ruch delikatnym podmuchem wiatru głosik sprawił, że stalowobłękitne oczy podniosły się powoli znad czytanej gazety. Zastygłe w prostej linii wargi teraz wykrzywione zostały w delikatny półuśmiech, gdy powoli odkładał z cichym szelestem kawałek papieru, którym nagle stracił zainteresowanie. Palec wskazujący i środkowy przy prawej dłoni złączyły się na żądanie i delikatnie dotknęły naznaczonego mimicznymi zmarszczkami czoła - gest łudząco podobny do salutu, w ich przypadku również oznaczał gotowość. Zgadzał się. Sam nie wierzył z jaką łatwością poddał się migoczącym, zielonym oczom, które wpatrywały się w niego z wielką nadzieją, której nie miał serca zgasić. Nawet jeżeli mięśnie spinały się samoistnie na myśl o wejściu w tłum, nawet jeżeli miał wrażenie, że coś ciężkiego opadło na jego klatkę piersiową w okolicy mostka - zwyczajnie nie umiał jej odmówić. Jego poświecenie zostało nagrodzone melodyjnym śmiechem, rozświetlającym szarość ciasnego mieszkania. To wystarczająca gratyfikacja - cenniejsza niż medale, słowa uznania, które brzmiały równie formalnie co nieszczerze.
      Słońce piekło w kark, sprawiając, że złapanie oddechu w duchocie sierpniowego popołudnia wydawało się jeszcze trudniejszym zadaniem niż początkowo zakładał. Gapią się, ta myśl niczym natrętny owad brzęczała mu w głowie, gdy szli zbitą grupą w kierunku ogrodów - jedynego miejsca w mieście, gdzie można było świętować i czcić Jord. Pewne rzeczy nie zmieniały się jednak nigdy - badawcze spojrzenie skanowało każdy napotkany element, jakby chciał utwierdzić się w tym, że nic nie będzie w stanie już go zaskoczyć. Albo, że nikt nie lustrował go zbyt nachalnie wzrokiem. Długie palce nerwowo po raz kolejny sięgnęły materiału chustki owiniętej wokół szyi, która była jego jedyną tarczą między światem zewnętrznym, a namacalnych dowodem na jego kalectwo. Nie zdawał sobie sprawy nawet jak często poprawiał skrawek tkaniny, dopóki malutka rączka ośmioletniej Aury nie zacisnęła się pewnie na tej znacznie większej.
     Musiało to wyglądać doprawdy kuriozalnie, zgięta pod nienaturalnym kątem sylwetka dorosłego mężczyzny, naginająca się do woli niepozornej dziewczynki o długich, złocistych warkoczach i oczach, których kolor, jakby próbował zawstydzić zielone liście różanych krzewów. Tylko... Po raz pierwszy od dawna Oiva nie wyłapywał w tłumie spojrzeń nieznajomych, uważnie śledząc każdy ruch dziewczynki, przysłuchując się jej słowom i przyglądając gestom. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ta dwójka pogrążona była we własnym świecie, związania unikalną więzią, która sprawiała, że wiecznie napięta twarz w końcu pozwoliła mięśniom odpocząć. Nawet jeżeli spomiędzy szeroko rozciągniętych w uśmiechu warg nie wydobył się ani jeden dźwięk to bez najmniejszej wątpliwości można było powiedzieć, że śmiał się. Śmiały się jego oczy - normalnie pogrążone w szczególnie poruszającym serce smutku. Teraz? Teraz śmiały się, gdy kucał przed ośmiolatką jedynie przez chwilę w niepewności zawieszając palce obydwóch dłoni przy wiązaniu chusty na karku, żeby ostatecznie uwolnić materiał, wystawiając na promienie słoneczne świecącą brzydotą, poszarpaną bliznę ciągnącą się przez szerokość gardła. Nie zwracał na to uwagi. Zamiast tego złożył chustę w trójkąt, żeby sprawnie przewiązać ją na główce dziewczynki. Następnie prawa dłoń dotknęła klatki piersiowej, wykonując dwa okrężne ruchy, aby później ponownie dwa złączone palce tym razem dwukrotnie odbiły się od jego ust - ślicznie wyglądasz.
     I kto powiedział, że potrzebne były słowa? Czy one czasem aż nazbyt nie komplikowały czegoś, co wcale nie powinno być skomplikowane? Chociaż, gdy podnosząc głowę jego oczom okazała się zdecydowanie zbyt dobrze znana mu sylwetka słowo skomplikowane nabrało nowego wymiaru. Bo wiele słów, które próbował wylać na papier nie obejmowało nawet w pięciu procentach złożoności emocji, jakie targały jego myślami i sercem, gdy czytał kolejne listy nakreślone dobrze znanym mu charakterem pisma.
    Tęsknota, żal, gniew, ulga, zazdrość - to wszystko tworzyło chaotyczną plątaninę, w której nie umiał się odnaleźć, paskudną mozaikę, na którą nie chciało się spojrzeć.
     Co powinien zrobić? Dłoń wsunęła się do kieszeni spodni, gdzie pod palcami poczuł gładką powierzchnię urządzenia.
     Zauważyła? Zdążę jeszcze uciec? Chciałbym uciec.
     - Wujku, kto to? - naznaczony ciekawością głos dotarł do jego uszu.
    Dwa uderzenia zaciśniętą pięścią o klatkę piersiową i przecząco kręcąca się głowa - nikt ważny.
    Widzący
    Harpa Tveter
    Harpa Tveter
    https://midgard.forumpolish.com/t2449-harpa-tveter-sigyn-hammarshttps://midgard.forumpolish.com/t3825-harpa-tveter-sigyn-hammarstrom-nee-sjostrom#40087https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


      Czy można żyć wspomnieniami?
      Podążać śladem minionego?
      Patrzeć przed siebie, jednak dostrzegać przeszłość?
      Coraz częściej się nad tym zastanawiała, ilekroć spojrzeniem obejmowała znajome kontury kamienic czy patrolowane długimi godzinami ulice, ilekroć wypalała ostatniego papierosa w cieniu komendy czy podświadomie opuszkiem palca wystukiwała melodie związane ze starymi, studenckimi wygłupami, ilekroć w samotności dopijała ostygłą kawę, zostając po godzinach kolejny raz i nazajutrz zawsze powtarzała znajome kłamstwo, w którym nic jej nie było — patrząc na wszystko od drugiej strony, oszustwo przylgnęło do Harpy dwie dekady wcześniej i nigdy jej nie opuściło. Cierpliwie odpowiadała przełożonym na każde pytania z wyuczoną uprzejmością, traktowała z fałszywymi uśmiechami oraz odtrącała wyciągane dłonie ze świadomością swoistego upodlenia niewytłumaczalnego dla kogokolwiek, kto jedynie
      s ł y s z a ł
      jednak na własne oczy nie widział ani nie przeżył tego, co ona wraz z Oivą. Cząstka niej na zawsze pozostałe w chłodzie chodników, w brukowej kostce paskudnie wymalowanej szkarłatem krwi wysmarowanej chaotycznie i z niedbałością przed zamykanym o świcie lokalem, przed którym wszystko się skończyło. Coś bezpowrotnie skonało, zginęło w rozpaczliwym, niekontrolowanym szlochu oraz nieludzkim przerażeniu wdzierającym się pod sklepienie czaszki, kiedy ciepło posoki przelewało się przez palce. Tamtego dnia była pewna, że go straci.
      Poniekąd — tak było.
      Straciła i jego, i siebie.
      I oddychała przeszłością, karmiła serce wspomnieniami, bowiem Midgard wydawał się boleśnie przesiąknięty zamierzchłością, w której On jarzył się ze wściekłością oraz zachłannością jednocześnie, wtłoczony we wszystkie retrospekcje zdarzeń przemianowanych do wspólnych, bo przecież byli partnerami na śmierć i życie, jak wielokrotnie żartowali, przeważnie pomiędzy czwartym a piątym kuflem ciemnego piwa. Wciąż pamiętała pierwsze Lithasblot obchodzone z ciekawością człowieka wyrwanego ze spróchniałego domostwa pozbawionego kolorów, które zaskrzyły intensywnie żywiołowością dopiero tutaj, w obcym mieście obcych ludzi, gdzie wreszcie odnalazła siebie i chociaż minęło dziesięć lat, przechowywała w starej, podniszczonej książce wysuszone kwiaty zebrane wówczas w towarzystwie osób, z którymi — jak naiwnie wierzyła — będzie trwała na zawsze. Wiodąc palcem przez konstelacje reminiscencji, niemalże się uśmiechnęła, wpatrzona w rękodzieła złudnie przypominające coś, co było kiedyś.
      Przemierzała ogrody Rosenkrantzów w pełnym rozkwicie, z dystansu obserwując kobiety zachęcające do wspólnego wypiekania chleba, obrysowując kontury sprzedawanych na straganach talizmanów opieczętowanych ochronnymi runami, zaciągając wonią wysuszonych zbóż prężących złociste kłosy i chyba podświadomie kupiła symboliczną kompozycję kwiatostanów obwiązanych błękitną wstążką w połowie uschłych łodyg. Podziękowała delikatnym skinieniem głowy, ruszając przed siebie ze spokojem, ale jednocześnie czujnością człowieka nawykłego do wypatrywania zagrożenia w drobnostkach i mdlących codziennościach, chociaż przecież dzisiaj nie nosiła munduru; ten został zastąpiony białą koszulę o podwiniętych rękawach oraz lnianymi spodniami naznaczonymi w lekki odgniecenia, które Oiva wytknąłby znużonym głosem z domieszką przedziwnego perfekcjonizmu objawiającego się w najmniej spodziewanych momentach.
      Na samo wspomnienie niemalże wywróciła oczami, czując znajome ciepło rozlewające się pod żebrami i obiecała sobie napisać kolejny list, którego prawdopodobnie nawet nie odczyta, chociaż za to nie potrafiła mężczyzny winić ani nie zamierzała, dalej dopatrując się własnej winy w tym, co go spotkało. Nie potrafiła sobie wybaczyć, chociaż obydwoje wiedzieli, że w każdej alternatywnej rzeczywistości jedno poświęciłoby wszystko dla drugiego, i może właśnie
      T o — świadomość ślepego oddania — bolało najbardziej.
      To jak wiele oddał
      (w s z y s t k o)
      dla jej bezpieczeństwa, choć nie powinien, bo przecież w obliczu śmierci i wszystkich ścieżek prowadzących wprost ku Walhalii powinni być równi, jednak Oiva zdecydował inaczej, zdecydował nie tylko za siebie, również za Harpę i chyba ten brak zgody ze strony kobiety tkwił pomiędzy niczym metaforyczna kość niezgody, ale to kolejna z tysięcy myśli, których nigdy nie wypowie ani nie zawrze atramentem w liście. Do pewnych rozmów mogła nie być gotowa nawet za sto lat.
      Wyprostowała ramiona, palce zacisnęła wokoło zbożowego bukietu i wyminąwszy gromadę młodych galdrów skręciła w prawo, ze wzrokiem zatrzymanym w spłowiałym złocie jednego kłosa, delikatnie obsypującego się ze spalonego słońcem ziarna. Wędrowała w milczeniu oraz zatracona w upływającym czasie i kiedy wreszcie zdecydowała wycofać w zacisze znanego sobie świata, rzeczywistość wymierzyła okrutne bezlitosny cios wprost w podbrzusze, ze stresu nabrzmiałego momentalnie do niezdrowego rozmiaru niemalże zwymiotowała, jednak cząstka przyzwoitości najwyraźniej czuwała nad kobietą z wiernością przygarniętego z ulicy psa i chociaż zahaczyła o dziecięcą sylwetkę, jej spojrzenie wgryzło się w mężczyznę stojącego dziesięć, może dwanaście metrów dalej, którym niczym duch wynurzył się w własnoręcznie skonstruowanej klatki samotności.
      — Oiva? — znak zapytania wybrzmiał wyraźnie, zawoalowany wrodzoną troską.
      Oddech później napłynęły emocje, za którymi podążyły wielobarwne uczucia rozrzucone przez życiowe kondygnacje z różnorakim natężeniem — intensywność rozkładała się przez obrzękniętą przeszłość po niepewną, jeszcze słabowitą przyszłość, w połowie przytłaczając nieludzkim ciężarem tu i teraz zatrzymane w połowie kroku. I chociaż w pierwszym odruchu powstrzymała niszczycielską falę, prawdziwą powódź wszystkiego, co tłoczyła oraz kolekcjonowała podskórnie długimi miesiącami, sekundę później poddała się temu i pozwoliła sobie czuć.


    . Silence isn't empty.
    it's full of painfull answers.
    Widzący
    Oiva Kesät
    Oiva Kesät
    https://midgard.forumpolish.com/t3895-oiva-kesat#40698https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


      A czy można przestać żyć wspomnieniami?
      Czy już na zawsze miał zostać niewolnikiem tego co było, a co nie miało prawa wrócić? Uwikłany w chaotyczną plątaninę tego, czego pragnęło serce i tego, czego obawiał się rozum. Jakaś część jego łaknęła starego życia. Mrozu zimowego poranka na policzkach, obserwowania zza lekko zmrużonych powiek i nieco zmarszczonych brwi budzącego się do życia miasta. Teraz oglądał je jedynie z okna, zamknięty niczym obraz w obdrapanej ramie okiennej, smętnym spojrzeniem wodząc po obcych sylwetkach samemu nie wiedząc, czy odczuwał ulgę czy żal, nie dostrzegając znajomo powiewających na wietrze złocistych pasm. Szybko jednak - za tym jednym uderzeniem serca, które przynosiło złudną siłę - przychodził strach, wątpliwość. Wspomnienie zimna dużo bardziej dotkliwego, niż to, które tamtego, konkretnego poranka, gdy to nie mróz wbijający się milionem igiełek w bladą skórę policzków był najbardziej dotkliwy, wcale nie zimno brukowanego chodnika, który przebijał się przez gruby materiał spodni. To chłód, który nasilał się z każdą sekundą, wraz z tym jak powiększała się szkarłatna kałuża okalająca jego oraz ją - jedynego świadka i jednocześnie pośrednią przyczynę jego końca.
      Oiva Kesät, umarł.
      Wtedy, w ciszy. A może tylko dla niego to wszystko było ciszą? Nie pamiętał jej głosu, czy go wołała? Czy milczała? Wiedział jedynie, że była. Ciepło jej dłoni kontrastowało z wszechobecnym chłodem. Niczym delikatny, kojący płomyk topiła lód.
      A mimo to myśl o ponownym spotkaniu parzyła, zostawiając blizny na jego duszy. Sam nie wiedział dlaczego - powodów mogło być zbyt dużo, albo tylko jeden głęboko skryty pod stertą rozpraszaczy, ślepych zaułków, dygresji od głównej narracji. Może po prostu chodziło jedynie oto, że zawsze z lekko kpiącą nutą w głosie - jakby chciała utemperować rosnące ego - mówiła, że miał być znakomity. A teraz do tej znakomitości było mu przerażająco daleko. Nie był nawet przeciętny. Był bezużyteczny, bezbarwny. Wydarto mu najważniejszą część tego, co czyniło go Oivą.
      Więc kim był Oiva? Odpowiedź na to pytanie wciąż uparcie ukrywała się za mgłą, ilekroć wyciągał po nią rękę, jego palce zderzały się ze szklaną taflą, za którą się kryła. A skoro nie wiedział kim jest, nie wiedział co czuje to jak miał odpowiedzieć jej na pytania, które z pewnością miała. Zawsze je miała. I czytając jej listy miał wrażenie, że nic się w tym aspekcie nie zmieniło. Poza tym to miało boleć - że ona mimo wszystko pozostała taka sama. Podczas gdy Oiva, którego bystre spojrzenie niejednokrotnie badało układ rys jej twarzy, nim z rozwagą wypowiedział krążące mu po głowie słowa, już nie istniał. Tylko nikt nie wyprawił mu pogrzebu, nie postawił pomnika. Żył jedynie w pamięci dawnych współpracownikach, ale i z ich wspomnień powoli wyparowywał jak zbędny element przeszłości, która ich już nie dotyczyła. Może lepiej byłoby gdyby wszyscy zapomnieli? Gdyby ona też zapomniała i po prostu przestała pisać?
      Na szczęście pamięć Aury działała inaczej, ona nie zdążyła zobaczyć w nim jeszcze przyszłości Kruczej Straży. W jej oczach dalej był wujkiem Oivą, który po prostu teraz mówił nieco mniej, porozumiewał się z nią trochę inaczej. I chyba to właśnie ekscytacja w jej oczach, kiedy wymyślali kolejne znaki, jakimi mogliby się porozumiewać poza świadomością reszty świata, sprawiała, że faktycznie tak do końca nie zwariował. Tylko ona potrafiła w nim czasem wykrzesać chęć zrobienia czegoś, czegokolwiek co nie orbitowałoby wokół terapii i desperackich chęci odzyskania głosu. Jeżeli ktoś miał mieć klucz to tej utkanej z samotności klatki, to właśnie ona - ta niepozorna ośmiolatka o zielonych oczach.
      To ona miała mu być teraz oparciem, kiedy znajomo brzmiące Oiva przecięło gęste, ciepłe, wyjątkowo duszne powietrze. Nieśpiesznie podniósł się z klęczek, owijając jedno ramię wokół drobnego ciała ośmiolatki. Ta chętnie oparła głowę o jego skroń i - chociaż nie wiedziała czy zrobiła to celowo, czy było to wynikiem przypadku - owiązała rączki wokół jego szyi, zasłaniając częściowo poszarpaną, szeroką bliznę. Próbował ciężko przełknąć ślinę, nim ostrożnie wsunął wolną dłoń do kieszeni spodni, wyszukując gładkiej powierzchni przenośnego radia.
      — Cześć — chociaż suche wargi ułożyły się w krótkie słowo, głos brzmiał nienaturalnie, mechanicznie wręcz, a jego źródło nie znajdowało się w jego krtani. I co dalej? Dobrze cię widzieć? Nie brzmiało to ani trochę szczerze, bo prawdę mówiąc nie wiedział co czuł, kiedy jego wzrok wpatrywał się w kogoś, kogo kiedyś znał. Język delikatnie zwilżył wargi.
      — Pani zna wujka? Skąd? — głos rezolutnej ośmiolatki przeciął ciszę, a ona z ciekawością, która nie próbowała się nawet skryć w jej oczach i lekko przekrzywioną główką przypatrywała się kobiecie. A Oiva nie mógł powstrzymać nieco zabawnej myśli, że Aura miała zadatki na dobrą śledczą, skoro bez cienia wstydliwości przesłuchiwała właśnie panią oficer. Na chwilę wypuścił urządzenie spomiędzy palców, żeby nie zużyć go za bardzo. Usta ułożyły się niemo w imię dziewczynki, ale krtań nawet nie drgnęła, po czym przyłożył palec do ust - cisza, po czym znów wsunął dłoń do kieszeni, odnajdując w niej radio. — Wybacz, powinniśmy wraca-cać, szukać mamy Aury — po raz kolejny syntetyczny głos odezwał się, zacinając się chwilę na jednym ze słów. Chciał odejść. Chciał uciec przed falą pytań, przed współczuciem, przed próbami przekonania go, że to nie koniec świata. Chciał wracać do swojej samotnej twierdzy. Tylko skoro powinni wracać to dlaczego jeszcze nie odwrócił się na pięcie i nie uciekł? Może jednak nie zmienił się aż tak. Przecież nigdy nie był tchórzem.
    Widzący
    Harpa Tveter
    Harpa Tveter
    https://midgard.forumpolish.com/t2449-harpa-tveter-sigyn-hammarshttps://midgard.forumpolish.com/t3825-harpa-tveter-sigyn-hammarstrom-nee-sjostrom#40087https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


      Czy należało więc współistnieć ze wspomnieniami?
      Cierpliwie konstruowała we własnej głowie każdą linijkę listów wysyłanych mu tydzień za tygodniem, opowiadających o wszystkim, chociaż w rzeczywistości wydawało się Harpie, że nie mówiła o niczym konkretnym — prawdopodobnie sprawiała mu ból, ilekroć znajoma wiewiórka pojawiała się w zasięgu wzroku ze zmiętym skrawkiem papieru, w którym zamykała niewielkie wszechświaty minionych dni, jakby wciąż szukała w nich czegoś znajomego i jednocześnie próbowała ruszyć do przodu; niekiedy myślała o tym jak o pomostach łączących dwie skrajności w jedność, nieważne jak pokruszona była we własnym wnętrzu. Ciężkim oddechem witała każdy kolejny dzień służby
      w y b r a k o w a n y
      ze znajomego spojrzenia witającego charakterystycznym ciepłem podszytym lekkim rozbawieniem, ilekroć zjawiała się w siedzibie jako druga, czego tak nie znosiła i zawsze z grymasem przyjmowała upomnienie za smagnięcie przyjaciela krótkim przekleństwem czy innym złorzeczeniem, chociaż podświadomość pragnęła wyszeptać niegroźną inkantację. Umiejętnie przywdziewała maskę za maską, fałszywie zagłuszając wyrzuty sumienia piętrzące się niczym morskie, niespokojne fale w zagłębieniu serca i chwytała monotonii powtarzanych treści, zapewniając przełożonych o właściwym samopoczuciu, tchórzliwie chowając za marginesem pracoholizmu uwypuklającego się bardziej i bardziej, ponieważ tylko tak potrafiła zatrzymać myśli ponad powierzchnią ciemnej, nieprzeniknionej toni wspomnień, przed którymi tak zawzięcie uciekała, wciąż obawiając się konfrontacji. Uparcie tkwiła na rozdrożu, skąd — chociaż mogłaby ruszyć gdziekolwiek, daleko, w s z ę d z i e —  tęsknie przez załzawione oczy spoglądała wstecz, opuszkami palców łapiąc za iluzoryczne kontury zastałych w sercu reminiscencji, zbyt słaba na postawienie najdrobniejszego kroku naprzód.
      Zawahała się po wypowiedzeniu jego imienia, zalewana zachłannie drobinkami obłych uczuć skapującymi ze zlodowaciałych zwierciadeł wymalowanych modrą akwarelą wymieszaną w milczeniu ze stalowoniebieskim wejrzeniem, przed którymi nijak mogłaby się schować, pochwycona wyplutym z zaskoczeniem oddechem wspomnień i machinalnie uśmiechnęła się samymi tylko oczami w sposób, zdawałoby się, zarezerwowany tylko dla Oivy. Zatrzymała się kilkanaście kroków od nich, wciąż niepewna własnych decyzji, usiłująca wyczytać cokolwiek z marmurowego wyrazu twarzy dawnego partnera, skaleczona o ostre krawędzie przeminiętych pejzaży wspólnie spędzonych lat, bo przecież należało liczyć to niemalże dekadą lojalnego tkwienia u swego boku (chociaż może to było wynikiem przypadku, czystego zbiegu okoliczności, do którego Norny nie przyłożyły ręki), co boleśnie zapiekło serce rozjątrzeniem niewygojonej rany pokrytej tylko cienką warstwą dopiero budującego się strupa, dlatego odchrząknęła cicho dla przełamania swoistego impasu. Zapragnęła wyrzucić zza drżących w oczekiwaniu strun głosowych wielowątkowość przetrzymywanych w sobie opowieści narastających dzień za dniem, zapragnęła ruszyć naprzód gwałtownością ludzkiej tęsknoty ciała, które to drugie chciało zamknąć w silnym uścisku, tylko
      p r z e s z ł o ś ć
      nie bez powodu była przeszłością. Chociaż kiedyś łączyło tak wiele, teraz tkwili oddzielnie w wychłodzonych, nieprzyjemnych ramionach konsekwencji niedawnych zdarzeń, od których żadne nijak mogło się odciąć, przecież wyrazistość charakterystycznej blizny wciąż przypominała o zakrwawionych sekundach przeciekających Harpie przez palce, drżące oraz kurewsko bezsilne ze zranieniem tak okrutnym, jak tylko było to możliwe, dlatego podświadomie odetchnęła głębiej niż zamierzała i nie pozwoliła stopom drgnąć o milimetr. Dzielona właśnie odległość wydawała się idealna, niewkraczająca w tę niegdysiejszą sferę intymności, ale wystarczająco bliska dla zachowania w pamięci, że
      w c i ą ż
      kimś dla siebie byli.
      Uśmiechnęła się blado, w ten subtelnie rozdygotany sposób zahaczony kłem emocji i zanim powiedziała więcej, pochwyciła spojrzeniem dziewczynkę o oczach roziskrzonych ciekawością, tą pięknie bezpardonową oraz w każdym calu wybaczalną i niespodziewanie przez twarz przebiegła fantasmagoria czegoś ciepłego, zarezerwowanego dla wyjątkowych sytuacji, w których Tveter była więcej niż tylko kruczym mundurem czy partnerką przeczesującą wspólnie podejrzane ulice.
      — T a k — odpowiedziała powoli, obciążając słowo pewnością siebie, której rozkruszone kości odnalazła na skraju języka. — Poznaliśmy się na studiach, dawno temu. — Wystarczająco dawno, by dzisiaj swobodnie żartować o błędach młodości i jeszcze nie na tyle dawno, by wspomnienia zatraciły ostrość. Postawiła na neutralny grunt, wybrała najbardziej ogólnikową ze wszystkich możliwości, zarazem zarysowała dystans minionego czasu, może nawet przez sekundę przywołała wspomnienie tych krótkich, przeżywanych minuty przed wschodem słońca chwil, w których nie istniało nic poza alkoholem otępiającym zmysły podążające śladem żwawej młodości.
      Przeciągnęła wzrokiem przez zakupioną wcześniej kompozycję suszonych kwiatów i zbóż, które wyciągnęła w kierunku dziewczynki machinalnie, wyzbyta poprzednich lęków.
      — Lithasblot nie powinno się obchodzić bez bukietu, szczególnie jeśli ktoś wygląda jak księżniczka — wyrzekła cicho, kneblując drżenie głosu, na które nie mogła sobie pozwolić. — Spójrz na to… Uppörva dodała oddech później, kiedy za szelestem wypowiedzianej inkantacji podążyła akcja; wielobarwne karteczki zatańczyły w powietrzu, sypiąc dookoła znikąd i kobieta chytrze uniosła kącik ust ku górze. Afmynda drugie zaklęcie pomknęło w przestrzeń z gwałtownością wyswobodzonego z pułapki stworzenia, zaburzając przestrzeń swoją mocą i niedawne opiłki kolorowego papieru zwolniły nakładając na rzeczywistość filtr, przez który wszystko wydawało się opieszałe, jednak w sposób niezwykle artystyczny, natchniony krótkim spektaklem.
      Chociaż otoczona grubym, zlodowaciałym murem odgradzającym od większości ludzi, Tveter uwielbiała zaskakiwać dzieci magią, szczególnie tą rozpromienioną czymś dobrym.
      — P o w i n n i ś c i e ? — powtórzyła cicho słowo, trochę jakby rzucając mu wyzwanie — czy rzeczywiście próbuje przed nią uciec, czy postanowi zmierzyć się ze wszystkim, co pozostawało przemilczane. — Lithasblot dopiero się zaczęło i wciąż wiele oferuje. Pewne rzeczy pozostają niezmienne… — ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem przeznaczonym tylko dla Oivy, a obserwując zaaferowanie Aury sypiącym brokatem i szumem wielorakich, papierowych krążków, nawet nie zwróciła na świat dorosłych większej uwagi.
      Jesteś pewien, że chcesz odejść
      t e r a z?, zdawały się mówić oczy Harpy, kiedy przekrzywiała twarz. Dokładnie tak, jak robiła zawsze w przeszłości, ilekroć okazywała powątpienie temu, co mówił.


      Uppörva (Hilaro) – obsypuje pobliski teren różnokolorowymi krążkami papieru i brokatem.
      10 20; m. użytkowa

      Afmynda (Deformeo tempi) – zakrzywia percepcję czasu, przez co, przez II tury dla użytkującego zaklęcie i jego sojuszników wszystko rozgrywa się jakby w zwolnionym tempie. Pozwala z większą łatwością uniknąć ataków przeciwnika (bonus jest zmienny, ustalany przez Mistrza Gry).
      100  82 + 20 + 3 = 105; m. przemiany


    . Silence isn't empty.
    it's full of painfull answers.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Harpa Tveter' has done the following action : kości


    'k100' : 82
    Widzący
    Oiva Kesät
    Oiva Kesät
    https://midgard.forumpolish.com/t3895-oiva-kesat#40698https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


      Tak byłoby rozsądniej.
      Tak byłoby zdrowiej.
      Znaleźć tę rozsądną równowagę pomiędzy zatraceniem się we wspomnieniach, które nie miały już bytności w teraźniejszości, a całkowitym wymazaniem tego, co było.
      Język pokaleczyłoby mu kłamstwo, gdyby powiedział, że nigdy nie myślał o wymazaniu osoby, którą był kiedyś ze swoich wspomnień. Tęsknota, która rozdzierała serce, prawie tak brutalnie, jak zaklęcie przerywające kruche struny głosowe, była zbyt bolesna. Nie niosła w sobie tej ciepłej nostalgii, jaką napełniało się ciało, gdy z rozrzewnieniem świadomość gubiła się w labiryncie obrazów z przeszłości. Była niczym trucizna, wijąca się cienkimi, czarnymi nićmi po duszy, rozrywając ją na kawałeczki. Gorycz teraźniejszości bezcześciła każdy okruch emanującego światłem szczęścia, jakie zachowało się w przeszłości.
      Ten młodzieniec zamknięty w kliszach studenckich wojaży, badający ulice Midgardu, jakby były fascynującym labiryntem, miał marzenia, miał nadzieję. Ten, którego łudząco podobne, stalowoniebieskie oczy patrzyły w dal, z dumnie wypiętą piersią odzianą w mundur, miał cele. Ten, który teraz ukradkiem spoglądał na niego z tafli lustra, pozbawiony był zarówno jednego, jak i drugiego. Wspomnienie trzepotu kruczych skrzydeł rozwiały nadzieje, boleśnie przypominając, że cel był nieosiągalny. Patrzył na przeszłe ja z zazdrością, która nigdy nie powinna kalać chwil, które niegdyś szarpnęły tę czułą strunę w jego sercu, rozlewając się błogością po ciele. Dlatego wolałby nie pamiętać. Zwyczajnie nie wiedzieć kim był. Może wtedy wizja tego kim chciał, a nie mógł się stać, nie wypalałaby bolesnego znamienia na jego bycie.
      Dlatego słowa wsiąknięte w papier nigdy nie przynosiły ukojenia.
      I jednocześnie nie umiał przestać ich czytać.
      Zupełnie jakby przez atrament czuł specyficzną mieszankę zapachów roznoszących się w biurze, jakby kartka niosła za sobą echo gwaru, jaki tam panował: przyciszonych rozmów, skrobiącego długopisu, brzdęk kubka odstawianego na drewniane biurko.
      Po prostu był zły.
      Bo zmieniło się niewiele, a jednak zmieniło się wszystko.
      Nie pozbawiono go wiedzy, ta dalej wżarta była w jego mózg. Magia przepływała przez palce, już bez konieczności wypowiadania inkantacji, a nikt nie odebrał mu jasności umysłu i bystrego spojrzenia, które czasem dostrzegało więcej, niż pierwotnie dało poznać. A mimo to wciąż nie mógł wrócić do służby. Głos, który nie mógł wydostać się z piersi, niemy krzyk miał już zawsze taki być — nieistniejący w świecie, zamknięty w jego głowie, czasem ulewający się jedynie przez wrota stalowoniebieskich oczu, które — chociażby chciały — nie umiały uśmiechnąć się na jej widok.
      Ulga rozluźniła mięśnie, kiedy spojrzenie Harpy przeniosło się na ożywioną ośmiolatkę. Podobno go przypominała. Ciekawska, nieustępliwa, sprytna. Niesamowita. Gorzki uśmiech zmącił wyraz twarzy Oivy. Niedopowiedzenia, balansowanie na granicy półprawd, a podobno to on z uwagi na swoją sytuację szczędził słowa, nie nadwyrężając sprawności postępowego urządzenia. Aura skinęła jednak głową w niewerbalnym zrozumieniu. Nawet ona wiedziała, że wspominanie tej dziedziny życia ukochanego wuja było zakazane, było czymś, co sprawiało ból i nawet jej słodycz nie mogłaby zmazać bólu. Dziecięce rączki ufnie wyciągnęły się w kierunku kobiety, przejmując bukiet, gdy pewny uśmiech rozświetlał okrągłą buzię. — Wujku, spójrz! Jaki piękny, dziękuję. Brakuje mi tylko korony — głos drżał z ekscytacji, gdy roziskrzone spojrzenie zawędrowało ku jego twarzy. Serce roztapiało mu się na oczach wszystkich obecnych w ogrodach uczestników święta. Jej dziecięcy urok był jedynym sposobem na strzepnięcie z jego spojrzenia bólu, który był najwierniejszym towarzyszem Oivy, tak częstym, że przestał odczuwać świadomie jego obecność. Niczym niezmącone dobro, czystość, jaka wylewała się z odgłosów zachwytu, sprawiała, że napięta twarz na chwilę się rozluźniała, przyglądając się uważnie Aurze. — Może być taka z kwiatów? — pierwszy raz syntetyczny głos, który przeciął ciszę, skierowany był w stronę dziewczynki. I chociaż ograniczony mechanicznością nie umiał nadać słowom barwy, wyręczał go w tym uśmiech, jaki rozciągnął jego wargi.
      Chciał uciec. A one mu to utrudniały. Echo dawnego uporu i niemożność odejścia pokonanym sprawiały, że nie potrafił zostawić Harpy za plecami. Gra, w której udawał, że listy nie wsiąknęły w jego mózg, znacząc jego duszę każdą nakreśloną literą, była łatwiejsza, gdy mierzył się jedynie ze wspomnieniem jej spojrzenia. Mimo to skinął twierdząco głową. — Znaleźć jej mamę — strach ukryty za zasłoną dymną rozsądku. Ale czy bezpodstawny? Czy naprawdę powinien być z nią sam? Nie umiał zadbać o samego siebie, jaką mógł dać siostrze gwarancję, że w obliczu tragedii, będzie w stanie uchronić jej dziecko? A mimo to nie umiał zabrać stąd Aury, która wirowała podobnie jak unoszące się w powietrzu drobiny brokatu. Niewinna i nieświadoma ciężaru, jaki osiadł na sercu Oivy. — Inne zmieniają się bezpowrotnie — i znowu radio skryte w kieszeni spodni wcale nie musiało barwić słów, aby czuć było gorycz. Jego spojrzenie nie zmieniło się aż tak od momentu, w którym widziała go po raz ostatni, kiedy świadomie odwracał wzrok, w którym buchało od złości, rozpaczy i niezrozumienia, a to wszystko okraszone jeszcze nadzieją, że to minie. Teraz? Te emocje dalej tam były, ale jakby wyblakły. Zacementowały się między nićmi tkającymi stalowo-niebieskie tęczówki. — Co chcesz usłyszeć? — nie stałaby tu, gdyby nie chciała, prawda? Co miał jej powiedzieć? Czego oczekiwała? — Za kogokolwiek mnie masz... Tego człowieka już nie ma, Harpa. Im szybciej się z tym pogo-go-dzisz tym lepiej — ostre słowa przerwane groteskowo przez ułomność urządzenia, które było paradoksalnie jedynym sposobem na komunikację. Czy mniej lub bardziej bezpośrednio nawiązywał do nieustannie pojawiającej się wiewiórki?



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.