Ogrody Rosenkrantzów
3 posters
Mistrz Gry
Ogrody Rosenkrantzów Pią 25 Lis - 20:22
Ogrody Rosenkrantzów
Ogrody w Midgardzie powstały na wzór tych, które mieszczą się w Kopenhadze – są jednak ich zdecydowanie mniejszą kopią, mieszczącą się na obrzeżach miasta. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był aktualny jarl Osvald Rosenkrantz ze swoją żoną, bowiem to oni postanowili przemienić jeden z bardziej zaniedbanych, zapomnianych parków w ogród pełen różanych, rzadko spotykanych okazów. Na samym środku mieści się trzypiętrowa fontanna, a wokół niej, na niewielkich pagórkach, można znaleźć otwarte pawilony, gdzie w cieplejsze lub zimniejsze dni można usiąść na ławeczkach, chroniąc się przed słońcem lub śniegiem.
Oiva Kesät
Re: Ogrody Rosenkrantzów Pią 6 Wrz - 0:23
Oiva KesätWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Lohja, Finlandia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : ciało i umysł przeklęte kalectwem - karykatura oficera kruczej straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
23.08.2001
Chodź, synku, zawsze chciałam zobaczyć różane ogrody.
Będziesz siedział cały czas na dupie, Oiva?
Wuujku, pójdziesz ze mną?
Dopiero kiedy dźwięczny niczym milion dzwoneczków wprawionych w ruch delikatnym podmuchem wiatru głosik sprawił, że stalowobłękitne oczy podniosły się powoli znad czytanej gazety. Zastygłe w prostej linii wargi teraz wykrzywione zostały w delikatny półuśmiech, gdy powoli odkładał z cichym szelestem kawałek papieru, którym nagle stracił zainteresowanie. Palec wskazujący i środkowy przy prawej dłoni złączyły się na żądanie i delikatnie dotknęły naznaczonego mimicznymi zmarszczkami czoła - gest łudząco podobny do salutu, w ich przypadku również oznaczał gotowość. Zgadzał się. Sam nie wierzył z jaką łatwością poddał się migoczącym, zielonym oczom, które wpatrywały się w niego z wielką nadzieją, której nie miał serca zgasić. Nawet jeżeli mięśnie spinały się samoistnie na myśl o wejściu w tłum, nawet jeżeli miał wrażenie, że coś ciężkiego opadło na jego klatkę piersiową w okolicy mostka - zwyczajnie nie umiał jej odmówić. Jego poświecenie zostało nagrodzone melodyjnym śmiechem, rozświetlającym szarość ciasnego mieszkania. To wystarczająca gratyfikacja - cenniejsza niż medale, słowa uznania, które brzmiały równie formalnie co nieszczerze.
Słońce piekło w kark, sprawiając, że złapanie oddechu w duchocie sierpniowego popołudnia wydawało się jeszcze trudniejszym zadaniem niż początkowo zakładał. Gapią się, ta myśl niczym natrętny owad brzęczała mu w głowie, gdy szli zbitą grupą w kierunku ogrodów - jedynego miejsca w mieście, gdzie można było świętować i czcić Jord. Pewne rzeczy nie zmieniały się jednak nigdy - badawcze spojrzenie skanowało każdy napotkany element, jakby chciał utwierdzić się w tym, że nic nie będzie w stanie już go zaskoczyć. Albo, że nikt nie lustrował go zbyt nachalnie wzrokiem. Długie palce nerwowo po raz kolejny sięgnęły materiału chustki owiniętej wokół szyi, która była jego jedyną tarczą między światem zewnętrznym, a namacalnych dowodem na jego kalectwo. Nie zdawał sobie sprawy nawet jak często poprawiał skrawek tkaniny, dopóki malutka rączka ośmioletniej Aury nie zacisnęła się pewnie na tej znacznie większej.
Musiało to wyglądać doprawdy kuriozalnie, zgięta pod nienaturalnym kątem sylwetka dorosłego mężczyzny, naginająca się do woli niepozornej dziewczynki o długich, złocistych warkoczach i oczach, których kolor, jakby próbował zawstydzić zielone liście różanych krzewów. Tylko... Po raz pierwszy od dawna Oiva nie wyłapywał w tłumie spojrzeń nieznajomych, uważnie śledząc każdy ruch dziewczynki, przysłuchując się jej słowom i przyglądając gestom. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ta dwójka pogrążona była we własnym świecie, związania unikalną więzią, która sprawiała, że wiecznie napięta twarz w końcu pozwoliła mięśniom odpocząć. Nawet jeżeli spomiędzy szeroko rozciągniętych w uśmiechu warg nie wydobył się ani jeden dźwięk to bez najmniejszej wątpliwości można było powiedzieć, że śmiał się. Śmiały się jego oczy - normalnie pogrążone w szczególnie poruszającym serce smutku. Teraz? Teraz śmiały się, gdy kucał przed ośmiolatką jedynie przez chwilę w niepewności zawieszając palce obydwóch dłoni przy wiązaniu chusty na karku, żeby ostatecznie uwolnić materiał, wystawiając na promienie słoneczne świecącą brzydotą, poszarpaną bliznę ciągnącą się przez szerokość gardła. Nie zwracał na to uwagi. Zamiast tego złożył chustę w trójkąt, żeby sprawnie przewiązać ją na główce dziewczynki. Następnie prawa dłoń dotknęła klatki piersiowej, wykonując dwa okrężne ruchy, aby później ponownie dwa złączone palce tym razem dwukrotnie odbiły się od jego ust - ślicznie wyglądasz.
I kto powiedział, że potrzebne były słowa? Czy one czasem aż nazbyt nie komplikowały czegoś, co wcale nie powinno być skomplikowane? Chociaż, gdy podnosząc głowę jego oczom okazała się zdecydowanie zbyt dobrze znana mu sylwetka słowo skomplikowane nabrało nowego wymiaru. Bo wiele słów, które próbował wylać na papier nie obejmowało nawet w pięciu procentach złożoności emocji, jakie targały jego myślami i sercem, gdy czytał kolejne listy nakreślone dobrze znanym mu charakterem pisma.
Tęsknota, żal, gniew, ulga, zazdrość - to wszystko tworzyło chaotyczną plątaninę, w której nie umiał się odnaleźć, paskudną mozaikę, na którą nie chciało się spojrzeć.
Co powinien zrobić? Dłoń wsunęła się do kieszeni spodni, gdzie pod palcami poczuł gładką powierzchnię urządzenia.
Zauważyła? Zdążę jeszcze uciec? Chciałbym uciec.
- Wujku, kto to? - naznaczony ciekawością głos dotarł do jego uszu.
Dwa uderzenia zaciśniętą pięścią o klatkę piersiową i przecząco kręcąca się głowa - nikt ważny.
Harpa Tveter
Re: Ogrody Rosenkrantzów Pią 13 Wrz - 7:31
Harpa TveterWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : Młoda oficer w Wysłannikach Forsetiego. Uciekinierka. Zaginiona żona. Rozczarowanie matki. Gorzki zawód ojca.
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Kruk
Atuty : akrobata (I), miłośnik pojedynków (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 14 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Czy można żyć wspomnieniami?
Podążać śladem minionego?
Patrzeć przed siebie, jednak dostrzegać przeszłość?
Coraz częściej się nad tym zastanawiała, ilekroć spojrzeniem obejmowała znajome kontury kamienic czy patrolowane długimi godzinami ulice, ilekroć wypalała ostatniego papierosa w cieniu komendy czy podświadomie opuszkiem palca wystukiwała melodie związane ze starymi, studenckimi wygłupami, ilekroć w samotności dopijała ostygłą kawę, zostając po godzinach kolejny raz i nazajutrz zawsze powtarzała znajome kłamstwo, w którym nic jej nie było — patrząc na wszystko od drugiej strony, oszustwo przylgnęło do Harpy dwie dekady wcześniej i nigdy jej nie opuściło. Cierpliwie odpowiadała przełożonym na każde pytania z wyuczoną uprzejmością, traktowała z fałszywymi uśmiechami oraz odtrącała wyciągane dłonie ze świadomością swoistego upodlenia niewytłumaczalnego dla kogokolwiek, kto jedynie
s ł y s z a ł
jednak na własne oczy nie widział ani nie przeżył tego, co ona wraz z Oivą. Cząstka niej na zawsze pozostałe w chłodzie chodników, w brukowej kostce paskudnie wymalowanej szkarłatem krwi wysmarowanej chaotycznie i z niedbałością przed zamykanym o świcie lokalem, przed którym wszystko się skończyło. Coś bezpowrotnie skonało, zginęło w rozpaczliwym, niekontrolowanym szlochu oraz nieludzkim przerażeniu wdzierającym się pod sklepienie czaszki, kiedy ciepło posoki przelewało się przez palce. Tamtego dnia była pewna, że go straci.
Poniekąd — tak było.
Straciła i jego, i siebie.
I oddychała przeszłością, karmiła serce wspomnieniami, bowiem Midgard wydawał się boleśnie przesiąknięty zamierzchłością, w której On jarzył się ze wściekłością oraz zachłannością jednocześnie, wtłoczony we wszystkie retrospekcje zdarzeń przemianowanych do wspólnych, bo przecież byli partnerami na śmierć i życie, jak wielokrotnie żartowali, przeważnie pomiędzy czwartym a piątym kuflem ciemnego piwa. Wciąż pamiętała pierwsze Lithasblot obchodzone z ciekawością człowieka wyrwanego ze spróchniałego domostwa pozbawionego kolorów, które zaskrzyły intensywnie żywiołowością dopiero tutaj, w obcym mieście obcych ludzi, gdzie wreszcie odnalazła siebie i chociaż minęło dziesięć lat, przechowywała w starej, podniszczonej książce wysuszone kwiaty zebrane wówczas w towarzystwie osób, z którymi — jak naiwnie wierzyła — będzie trwała na zawsze. Wiodąc palcem przez konstelacje reminiscencji, niemalże się uśmiechnęła, wpatrzona w rękodzieła złudnie przypominające coś, co było kiedyś.
Przemierzała ogrody Rosenkrantzów w pełnym rozkwicie, z dystansu obserwując kobiety zachęcające do wspólnego wypiekania chleba, obrysowując kontury sprzedawanych na straganach talizmanów opieczętowanych ochronnymi runami, zaciągając wonią wysuszonych zbóż prężących złociste kłosy i chyba podświadomie kupiła symboliczną kompozycję kwiatostanów obwiązanych błękitną wstążką w połowie uschłych łodyg. Podziękowała delikatnym skinieniem głowy, ruszając przed siebie ze spokojem, ale jednocześnie czujnością człowieka nawykłego do wypatrywania zagrożenia w drobnostkach i mdlących codziennościach, chociaż przecież dzisiaj nie nosiła munduru; ten został zastąpiony białą koszulę o podwiniętych rękawach oraz lnianymi spodniami naznaczonymi w lekki odgniecenia, które Oiva wytknąłby znużonym głosem z domieszką przedziwnego perfekcjonizmu objawiającego się w najmniej spodziewanych momentach.
Na samo wspomnienie niemalże wywróciła oczami, czując znajome ciepło rozlewające się pod żebrami i obiecała sobie napisać kolejny list, którego prawdopodobnie nawet nie odczyta, chociaż za to nie potrafiła mężczyzny winić ani nie zamierzała, dalej dopatrując się własnej winy w tym, co go spotkało. Nie potrafiła sobie wybaczyć, chociaż obydwoje wiedzieli, że w każdej alternatywnej rzeczywistości jedno poświęciłoby wszystko dla drugiego, i może właśnie
T o — świadomość ślepego oddania — bolało najbardziej.
To jak wiele oddał
(w s z y s t k o)
dla jej bezpieczeństwa, choć nie powinien, bo przecież w obliczu śmierci i wszystkich ścieżek prowadzących wprost ku Walhalii powinni być równi, jednak Oiva zdecydował inaczej, zdecydował nie tylko za siebie, również za Harpę i chyba ten brak zgody ze strony kobiety tkwił pomiędzy niczym metaforyczna kość niezgody, ale to kolejna z tysięcy myśli, których nigdy nie wypowie ani nie zawrze atramentem w liście. Do pewnych rozmów mogła nie być gotowa nawet za sto lat.
Wyprostowała ramiona, palce zacisnęła wokoło zbożowego bukietu i wyminąwszy gromadę młodych galdrów skręciła w prawo, ze wzrokiem zatrzymanym w spłowiałym złocie jednego kłosa, delikatnie obsypującego się ze spalonego słońcem ziarna. Wędrowała w milczeniu oraz zatracona w upływającym czasie i kiedy wreszcie zdecydowała wycofać w zacisze znanego sobie świata, rzeczywistość wymierzyła okrutne bezlitosny cios wprost w podbrzusze, ze stresu nabrzmiałego momentalnie do niezdrowego rozmiaru niemalże zwymiotowała, jednak cząstka przyzwoitości najwyraźniej czuwała nad kobietą z wiernością przygarniętego z ulicy psa i chociaż zahaczyła o dziecięcą sylwetkę, jej spojrzenie wgryzło się w mężczyznę stojącego dziesięć, może dwanaście metrów dalej, którym niczym duch wynurzył się w własnoręcznie skonstruowanej klatki samotności.
— Oiva? — znak zapytania wybrzmiał wyraźnie, zawoalowany wrodzoną troską.
Oddech później napłynęły emocje, za którymi podążyły wielobarwne uczucia rozrzucone przez życiowe kondygnacje z różnorakim natężeniem — intensywność rozkładała się przez obrzękniętą przeszłość po niepewną, jeszcze słabowitą przyszłość, w połowie przytłaczając nieludzkim ciężarem tu i teraz zatrzymane w połowie kroku. I chociaż w pierwszym odruchu powstrzymała niszczycielską falę, prawdziwą powódź wszystkiego, co tłoczyła oraz kolekcjonowała podskórnie długimi miesiącami, sekundę później poddała się temu i pozwoliła sobie czuć.
Podążać śladem minionego?
Patrzeć przed siebie, jednak dostrzegać przeszłość?
Coraz częściej się nad tym zastanawiała, ilekroć spojrzeniem obejmowała znajome kontury kamienic czy patrolowane długimi godzinami ulice, ilekroć wypalała ostatniego papierosa w cieniu komendy czy podświadomie opuszkiem palca wystukiwała melodie związane ze starymi, studenckimi wygłupami, ilekroć w samotności dopijała ostygłą kawę, zostając po godzinach kolejny raz i nazajutrz zawsze powtarzała znajome kłamstwo, w którym nic jej nie było — patrząc na wszystko od drugiej strony, oszustwo przylgnęło do Harpy dwie dekady wcześniej i nigdy jej nie opuściło. Cierpliwie odpowiadała przełożonym na każde pytania z wyuczoną uprzejmością, traktowała z fałszywymi uśmiechami oraz odtrącała wyciągane dłonie ze świadomością swoistego upodlenia niewytłumaczalnego dla kogokolwiek, kto jedynie
s ł y s z a ł
jednak na własne oczy nie widział ani nie przeżył tego, co ona wraz z Oivą. Cząstka niej na zawsze pozostałe w chłodzie chodników, w brukowej kostce paskudnie wymalowanej szkarłatem krwi wysmarowanej chaotycznie i z niedbałością przed zamykanym o świcie lokalem, przed którym wszystko się skończyło. Coś bezpowrotnie skonało, zginęło w rozpaczliwym, niekontrolowanym szlochu oraz nieludzkim przerażeniu wdzierającym się pod sklepienie czaszki, kiedy ciepło posoki przelewało się przez palce. Tamtego dnia była pewna, że go straci.
Poniekąd — tak było.
Straciła i jego, i siebie.
I oddychała przeszłością, karmiła serce wspomnieniami, bowiem Midgard wydawał się boleśnie przesiąknięty zamierzchłością, w której On jarzył się ze wściekłością oraz zachłannością jednocześnie, wtłoczony we wszystkie retrospekcje zdarzeń przemianowanych do wspólnych, bo przecież byli partnerami na śmierć i życie, jak wielokrotnie żartowali, przeważnie pomiędzy czwartym a piątym kuflem ciemnego piwa. Wciąż pamiętała pierwsze Lithasblot obchodzone z ciekawością człowieka wyrwanego ze spróchniałego domostwa pozbawionego kolorów, które zaskrzyły intensywnie żywiołowością dopiero tutaj, w obcym mieście obcych ludzi, gdzie wreszcie odnalazła siebie i chociaż minęło dziesięć lat, przechowywała w starej, podniszczonej książce wysuszone kwiaty zebrane wówczas w towarzystwie osób, z którymi — jak naiwnie wierzyła — będzie trwała na zawsze. Wiodąc palcem przez konstelacje reminiscencji, niemalże się uśmiechnęła, wpatrzona w rękodzieła złudnie przypominające coś, co było kiedyś.
Przemierzała ogrody Rosenkrantzów w pełnym rozkwicie, z dystansu obserwując kobiety zachęcające do wspólnego wypiekania chleba, obrysowując kontury sprzedawanych na straganach talizmanów opieczętowanych ochronnymi runami, zaciągając wonią wysuszonych zbóż prężących złociste kłosy i chyba podświadomie kupiła symboliczną kompozycję kwiatostanów obwiązanych błękitną wstążką w połowie uschłych łodyg. Podziękowała delikatnym skinieniem głowy, ruszając przed siebie ze spokojem, ale jednocześnie czujnością człowieka nawykłego do wypatrywania zagrożenia w drobnostkach i mdlących codziennościach, chociaż przecież dzisiaj nie nosiła munduru; ten został zastąpiony białą koszulę o podwiniętych rękawach oraz lnianymi spodniami naznaczonymi w lekki odgniecenia, które Oiva wytknąłby znużonym głosem z domieszką przedziwnego perfekcjonizmu objawiającego się w najmniej spodziewanych momentach.
Na samo wspomnienie niemalże wywróciła oczami, czując znajome ciepło rozlewające się pod żebrami i obiecała sobie napisać kolejny list, którego prawdopodobnie nawet nie odczyta, chociaż za to nie potrafiła mężczyzny winić ani nie zamierzała, dalej dopatrując się własnej winy w tym, co go spotkało. Nie potrafiła sobie wybaczyć, chociaż obydwoje wiedzieli, że w każdej alternatywnej rzeczywistości jedno poświęciłoby wszystko dla drugiego, i może właśnie
T o — świadomość ślepego oddania — bolało najbardziej.
To jak wiele oddał
(
dla jej bezpieczeństwa, choć nie powinien, bo przecież w obliczu śmierci i wszystkich ścieżek prowadzących wprost ku Walhalii powinni być równi, jednak Oiva zdecydował inaczej, zdecydował nie tylko za siebie, również za Harpę i chyba ten brak zgody ze strony kobiety tkwił pomiędzy niczym metaforyczna kość niezgody, ale to kolejna z tysięcy myśli, których nigdy nie wypowie ani nie zawrze atramentem w liście. Do pewnych rozmów mogła nie być gotowa nawet za sto lat.
Wyprostowała ramiona, palce zacisnęła wokoło zbożowego bukietu i wyminąwszy gromadę młodych galdrów skręciła w prawo, ze wzrokiem zatrzymanym w spłowiałym złocie jednego kłosa, delikatnie obsypującego się ze spalonego słońcem ziarna. Wędrowała w milczeniu oraz zatracona w upływającym czasie i kiedy wreszcie zdecydowała wycofać w zacisze znanego sobie świata, rzeczywistość wymierzyła okrutne bezlitosny cios wprost w podbrzusze, ze stresu nabrzmiałego momentalnie do niezdrowego rozmiaru niemalże zwymiotowała, jednak cząstka przyzwoitości najwyraźniej czuwała nad kobietą z wiernością przygarniętego z ulicy psa i chociaż zahaczyła o dziecięcą sylwetkę, jej spojrzenie wgryzło się w mężczyznę stojącego dziesięć, może dwanaście metrów dalej, którym niczym duch wynurzył się w własnoręcznie skonstruowanej klatki samotności.
— Oiva? — znak zapytania wybrzmiał wyraźnie, zawoalowany wrodzoną troską.
Oddech później napłynęły emocje, za którymi podążyły wielobarwne uczucia rozrzucone przez życiowe kondygnacje z różnorakim natężeniem — intensywność rozkładała się przez obrzękniętą przeszłość po niepewną, jeszcze słabowitą przyszłość, w połowie przytłaczając nieludzkim ciężarem tu i teraz zatrzymane w połowie kroku. I chociaż w pierwszym odruchu powstrzymała niszczycielską falę, prawdziwą powódź wszystkiego, co tłoczyła oraz kolekcjonowała podskórnie długimi miesiącami, sekundę później poddała się temu i pozwoliła sobie czuć.
. Silence isn't empty.