Halvard Tordenskiold
Gość
Halvard Tordenskiold Czw 30 Gru - 18:41
GośćGość
Gość
Gość
Halvard Tordenskiold
may the bridges I burn
light the way
light the way
Liczy się tylko potęga, powtarzał Magnus Tordenskiold swojemu synowi, Halvardowi, przy każdej możliwej okazji, niezależnie od tego czy chodziło o przeforsowanie w Stortingu kolejnej ustawy poszerzające możliwości operowania magicznym programem resocjalizacyjnym, o udowodnienie swojej wyższości w ożywionej dyskusji rozgorzałej przy świątecznym stole czy o zmuszenie zmęczonego wielogodzinną przejażdżką konia, by nieustępliwie gnał przed siebie, mimo białek błyskających dziko w oczach i piany toczonej z pyska, a pierworodny łowił te słowa ochoczo i zapisywał je już na zawsze w swojej pamięci. Pierwszy syn jarla nie poświęcał rodzinie tyle czasu, ile by pragnął, zbyt pochłonięty obowiązkami głównego inżyniera odpowiadającego za rozbudowy należących do nich kopalni na terenie całej Skandynawii, gdy więc znajdował wolną chwilę, Halvard czerpał z niemalże niepodzielnej atencji ojca do granic możliwości, ucząc się od niego chłodnej logiki i kalkulacji, obserwując teatr wielu masek idealnie dopasowanych do okoliczności, przysłuchując się opowieściom o zawiłościach historii zamierzchłej i tej nie tak odległej, o relacjach klanów zaprzyjaźnionych i zwaśnionych oraz o sposobach wpływania na ludzkie umysły, by w sposób niezauważalny naginać je pod dyktando własnych pragnień. Spędził niezliczoną ilość godzin, podążając za nim krok w krok niczym cień, głowiąc się nad coraz to poważniejszymi zagadnieniami, chłonąc jak gąbka każde słowo i każdy gest, z każdym dniem stając się coraz wierniejszą kopią pierwowzoru - ojciec był wszak idealnym przykładem tego, jakim powinien być wielki człowiek.
Do Akademii Odala, placówki oddanej wielowiekowym tradycjom i dziedzictwu, wyruszał jako jednostka o całkowicie ukształtowanych poglądach, które chłonął od dziecka w rodzinnym domu w Oslo, przysłuchując się tyradom ojca, typowego konserwatysty wiernego Przymierzom Pierwszych. Wiedział doskonale jakich niepisanych zasad powinien przestrzegać, by przynieść rodzinie dumę zamiast wstydu, na jakich niewidzialnych granicach balansować, by zaadaptować się do otoczenia niczym kameleon, jakich słów używać, by osiągać swój cel. Nierzadko błyszczał w towarzystwie rówieśników godnych uwagi, lecz zdecydowanie częściej usuwał się w cień, biorąc na siebie rolę lalkarza, w niezauważalny sposób pociągającego za nitki zdarzeń. Był cierpliwym słuchaczem, noszącym bez końca maskę empatii, której nie potrafił odczuwać, gdy sprawa nie dotyczyła go w bezpośredni sposób. Zachęcał do rozmów, zawsze znajdował na nie czas, nawet gdy na poczekaniu mógłby wymienić listę dziesięciu czynności, których chętniej by się podjął - sprawiał, że chłonęli jego pozorne ciepło, że mu ufali i nigdy nie dawał powodów do podejrzewania, że w każdym gramie jego iluzorycznego zainteresowania kryje się drugie dno i każdą pozyskaną informację, nawet tę z pozoru błahą i bezwartościową, przechowywał bezpiecznie w szufladkach swojej pamięci, kierując się sobie tylko znanymi motywami.
Ścieżka Halvarda została wytyczona w jego imieniu, nie dyskutował więc z własnym przeznaczeniem, gdy choć pragnął podążyć śladem ojca i studiować inżynierię magiczną, jego kroki skierowane zostały do Instytutu Tiwaz, gdzie pobierać miał nauki z zakresu politologii i prawa magicznego, by w późniejszych latach wspomóc przedsiębiorstwo Tordenskioldów w odmiennej dziedzinie. W rodzinie nie brakło już uzdolnionych inżynierów, lecz bezustannie rozrastający się biznes wydobywczy ujawnił zapotrzebowanie na negocjatorów nowych umów handlowych i prawników, których można było obdarzyć bezgranicznym zaufaniem, gdy starsze pokolenie odchodziło z wolna na emerytury, a koniecznym było odpowiednie wyszkolenie i wdrożenie ich zastępców, by kolejne trybiki wielkiej machiny działały sprawnie. Zapatrzenie Halvarda w ojca przestało mieć zatem znaczenie - nie godziło się wszak, by pierwszy wnuk jarla konkurował o awans z kuzynostwem, podczas gdy firma zmuszona byłaby do zatrudnienia na pozostałe stanowiska ludzi z zewnątrz, obcych, dbających tylko i wyłącznie o własną kiesę. Nie tylko w kwestii edukacji wola klanu została mu odgórnie narzucona bez możliwości zabrania głosu we własnej sprawie, bo oto gdy jarl Tordenskioldów zapragnął przypieczętować bliższą współpracę z Kompanią Morską Guildenstern, Halvardowi przedstawiono dziewiętnastoletnią wówczas Astrid, pierwszą córkę jarla Guildensternów, a zaledwie dwa miesiące później postawiono ich na ślubnym kobiercu, celebrując nowy sojusz należycie, choć bez zbędnych fanfar.
sometimes, oh, sometimes,
I look at you and wonder
how a vase of dead flowers
could still smell so sweet
I look at you and wonder
how a vase of dead flowers
could still smell so sweet
Zabrakło między nimi prawdziwej żarliwości uczuć, choć należało przyznać, że mimo młodego wieku stanowili zgrany duet, gotów nieść na swoich barkach ciężar odpowiedzialności złożonej przez obie rodziny. Ograbieni z beztroski właściwej czasom wczesnej dorosłości, zdołali wytworzyć między sobą nić sympatii i wzajemnego szacunku, a pierwszy rok ich małżeństwa przyniósł im również pierwsze dziecko. Dziewczynka, panie Tordenskiold, wyrzekła niejako z przestrachem akuszerka odbierająca poród, wyciągając w jego stronę drobne zawiniątko bez pewności czy zechce wziąć je w ramiona, Halvard jednak bez chwili zawahania przyjął od niej córkę, której nadał imię Vigdis. Pękając z dumy, całował spocone czoło Astrid i dziękował za szczęście, jakim go obdarzyła, nie dostrzegając większej niedogodności w fakcie, że nie powiła męskiego potomka. Mamy czas, przyjdą i synowie, powtarzał uspokajająco, optymistycznie oceniając nadchodzącą przyszłość przez pryzmat młodości, lecz wraz z upływem kolejnych miesięcy i lat optymizm coraz bardziej ustępował miejsca rozgoryczeniu, gdy każda kolejna ciąża Astrid kończyła się przedwcześnie, nie sprowadzając na świat upragnionego syna i sprawiając, że dotychczas będąca oczkiem w jego głowie Vigdis, teraz stawała się zadrą w jego sercu, największym rozczarowaniem płynącym tylko i wyłącznie z płci.
Kontynuując edukację czwartego stopnia i wdrażając się w swoje pierwsze samodzielne obowiązki w rodzinnym przedsiębiorstwie, odsuwał się jednocześnie od źródła swojego gniewu, którego ujścia szukać musiał poza domem, gdzie wciąż przywdziewał maskę wyrozumiałego męża i troskliwego ojca. Nie byłby w stanie zliczyć wsiąkających w gładkie prześcieradła plam krwi ani łez wylewanych przez Astrid za zamkniętymi drzwiami jej sypialni - nie byłby w stanie zliczyć zerwanych strun fortepianu, który katował żywiołowymi koncertami ani zajeżdżonych na śmierć koni, które ulegały jego destrukcyjnym pragnieniom. Coraz częściej miewał ataki furii; czystej, niczym niepohamowanej, spektakularnej furii. Nigdy nie pozwalał sobie na taki popis przy innych, odchodził w ciszy, z krzywym uśmiechem, zaciskając mocno szczęki i niemalże trzęsąc się ze złości, a gdy tylko znajdował się w samotności, niszczył pierwszą rzecz, jaka wpadła mu w ręce. Rozrywał, łamał, palił, tłukł na tysiące kawałków, wysadzał zaklęciem – sposobów ilość niezliczona. Może dlatego od zawsze tak bardzo lubił wysiłek fizyczny, pomagał mu zapanować nad gniewem, który zwykł osiadać niczym ciężka mgła na jego myślach i zatruwać trzeźwe spojrzenie.
what lived and died between us
- haunts me still
- haunts me still
Tytuł doktorski i pierwsze sukcesy przy finalizowaniu umów handlowych z jubilerami z Wenecji nie przyniosły ukojenia. Niechęć do żony wzmagała z każdym dniem i choć odwiedzał ją nocami, w resztkach wiary spełniając małżeński obowiązek, pocałunki składane na jej czole przestały być czułe, stały się protekcjonalne i niemalże mechaniczne. Medycy doradzali zaprzestania dalszych prób w obawie o zdrowie Astrid, ta jednak była zdeterminowana, by utrzymać tonące małżeństwo na powierzchni wody i spełnić swą powinność względem męża, a on sam nie oponował. Kolejne miesiące spędziła w łóżku, by nie narażać dziecka i chociaż Halvard z natury był sceptykiem, tak z coraz większą nadzieją obserwował jej rosnący brzuch, którego nie skręcały przedwczesne skurcze rujnujące marzenia o synu. Wyginał usta w łagodnym uśmiechu, gdy obiecywała, że tym razem doczeka się syna, lecz w dniu porodu bogowie zakpili z niego ponownie. Wydreptywał w geometrii sypialni nerwową ścieżkę, odchodząc od zmysłów, gdy dźwięki wydobywające się z gardła Astrid słabły z każdą godziną, która nie przynosiła rozwiązania. Opadła na poduszki wyczerpana i zemdlona, a medyk bezradnie rozłożył dłonie, nie wróżąc szczęśliwego końca. Ratuj dziecko, wytnij je nim zginą oboje, zażądał Tordenskiold bez zmrużenia oka, wszak dla niej nie było już ratunku - ani sensu w jej ratowaniu. Medyk miał jednak opory przed podjęciem tak drastycznego kroku i nim ostrym skalpelem rozciął powłoki brzuszne, było już za późno, a dziecko wydobyte z jej łona było martwe. Łzy wściekłości zalśniły w jego oczach, gdy spojrzał na sine ciałko otoczone przesiąkniętą szkarłatem pościelą, dostrzegł, że miała rację, to był chłopiec.
Odpowiednio ciężką sakiewką runicznych talarów kupił własną zemstę na medyku, który w przeciągu tygodnia zdecydował się na samobójczy skok z mostu, ukojenia jednak nie była w stanie kupić żadna ilość złota. W całości oddawał się pracy, zostawiając Vigdis pod kuratelą niań, które potrafiły wykrzesać z siebie więcej ciepła niż on sam kiedykolwiek był w stanie to uczynić, a własne wyrzuty sumienia tłumił prezentami, którym nie było końca, jakby wierzył w to, że zdoła jej zrekompensować brak matki - i brak ojca. Znów wygrywał wściekle na pianinie płomieniste kompozycje Strawinskiego, znów galopował przez lasy i wzgórza do utraty tchu, znów znikał na całe dnie w pedantycznej bieli stoków narciarskich, by po zmroku zanurzyć się w hedonistycznych przyjemnościach, które choć puste, tak potrafiły zagłuszyć natłok niechcianych myśli aż do świtu, by następnie zniknąć mu z oczu raz na zawsze.
Nigdy nie miał zbyt wiele poszanowania dla relacji międzyludzkich, dostrzegając w nich więcej problemów niż faktycznych korzyści - ludzie przecież zwykli być niestabilnymi jednostkami, częściej rozczarowującymi niż zachwycającymi, profanującymi w jego oczach wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, nie uznającymi żadnego sacrum. Jedynymi więzami, o jakie należało zabiegać, były więzy krwi, lecz te nigdy nie wygasały do końca. Cała reszta nie miała większego znaczenia - na miejsce każdej znajomości, której okres ważności minął, można było nawiązać nową, lepszą, lżejszą, bezproblemową, a gdy i ta zacznie być kłopotliwa, cały cykl zacząć od początku i prezentować maksymalnie konsumpcyjne podejście do każdej sfery życia. Nie ma przecież rzeczy niezastąpionych.
well fed devils behave better
than famished saints
than famished saints
Żałobna czerń nie odstawała w niczym od czerni zwyczajowo przez niego przywdziewanej, gdy więc dom w Oslo znajdował się pod czujną opieką jego matki, roztaczającą ochronne skrzydło nad Vigdis i sprawami rodzinnymi, szukający wytchnienia od nieznikającej z języka goryczy Halvard rozsmakował się na nowo w wolności nieograniczanej złotym błyskiem obrączki. Może niegdyś kochał Astrid prawdziwie. Może tylko tak mu się wydawało. Może udawał. Może oszukiwał samego siebie. Teraz już wiedział, że bliskość czy przywiązanie to słabość, a taki termin w jego słowniku nie miał prawa istnienia. Pożądanie, pasja, namiętność. To wszystko reakcje chemiczne, zachodzące w organizmach pod wpływem odpowiednich czynników i okoliczności, żadna magia, żadna tajemnica, żadne uczucia, czysta chemia. Satysfakcja. Jedyne co się liczy, a skoro cała reszta została zmieniona w lodową pustynię, nie pozostawało nic innego, jak wypełnić nią życie po brzegi - za wszelką cenę. W kameralnym gronie hazardzistów obracał małe fortuny, w dół jego gardła wartkim strumieniem płynęły wykwintne trunki, chmura dymu papierosowego otaczała go bezustannie, a przez sypialnie w apartamentach hotelowych przewijała się większa ilość kobiet niż był w stanie zliczyć - teraz nie pamiętał nawet ich twarzy, imionami nigdy się nie kłopotał. Hulanki nie zatarły zdrowego rozsądku ani nie doprowadziły do zaniedbań obowiązków służbowych, wszak reputacja i dobre imię były jego najcenniejszym atutem.
Choć również i obowiązek ponownego stanięcia na ślubnym kobiercu i sprowadzenia na świat dziedzica trzymał gdzieś z tyłu głowy, to nie ożenek był mu w głowie, gdy w trakcie hucznego otwarcia sezonu zimowego pierwszy raz dostrzegł młodą pannę Hallström wirującą na lodzie z lekkością właściwą płatkowi śniegu tańczącego w powietrzu. Przeszywające na wskroś spojrzenie jasnych tęczówek, wdzięczny uśmiech rozciągający kształtne usta muśnięte szminką i narkotyzująca świeżość, jaką oferowała, szybko utwierdziły go w przekonaniu, że musi ją posiąść, że to właśnie jej niewinność stanie się lekiem na całe zło. Porzucił nic nieznaczące romanse i rozrywki odnajdywane w podziemiach Besettelse, by przez jakiś czas obdarzać ją swoją niepodzielną uwagą i zainteresowaniem okraszonym nienagannymi manierami oraz urokiem osobistym. Przemyślane w każdym calu misterium trwało w najlepsze, wydobywając z Halvarda nieprzebrane pokłady nienachalnej determinacji, by dopiąć swego - wszak tylko taka opcja wchodziła w grę. Jego wybujałe ego przyjemnie łechtał fakt, że Dahlia odczytywała go dokładnie takim, jakim pragnął jej się jawić; zdecydowanego, opanowanego, kalkulującego na chłodno i planującego szczegółowo, w niczym nieprzypominającego rozgorączkowanego podlotka, który szafował zbędnymi słowami i czynami bez opamiętania. Wił naokoło niej swą sieć, z początku z bezpiecznej odległości, jakby badając jej podatność i plastyczność, by następnie zacząć ją zacieśniać, z każdym krokiem nieznacznie, lecz stanowczo, wszystkie swe przemyślenia odnośnie wyznaczania granicy pomiędzy tym, gdzie kończył się bezwstydny flirt, a gdzie zaczynały większe ambicje wciąż zachowując tylko i wyłącznie dla siebie. Nie było jej winy w tym, że z racji młodego wieku i braku doświadczenia nie miała jeszcze szerszej perspektywy i nie dostrzegała, że w kosmosie ich relacji to on był Słońcem - i choć zdawało się, że podążał ze wschodu na zachód, by jej dzień był przyjemny, tak naprawdę to ona była na jego orbicie.
Wpadła w rozstawiane z rozmysłem sidła ugładzonych słów i lepkich kłamstw, gdy jej ojciec z uśmiechem na ustach zgodził się oddać jej rękę Tordenskioldowi i złączyć dwie wspaniałe rodziny węzłem małżeńskim. Tak, Halvardzie, rozbrzmiało melodyjnie w jej karminowych ustach, zupełnie jakby wierzyła w to, że w tak ważkiej kwestii ma cokolwiek do powiedzenia, że decyzja faktycznie należała do niej, a nie do dwójki mężczyzn, który dobili targu i podpisali warunki obopólnie korzystnej umowy. Te same słowa słyszał wielokrotnie później, choć z czasem zaczęło braknąć im słodyczy, a zagościł w nich bunt, który postanowił z niej wyrwać wraz z korzeniami. Dłoń, którą zwykł gładzić jej policzek w niemalże czułym geście nim jeszcze przekroczyła z nim ramię w ramię próg ustatkowania, teraz zaciskała się na jej skórze upominająco, by doskonale pamiętała, że należy do niego, tak samo jak rubiny i szmaragdy, którymi ją obsypywał w przypływie dobrego humoru. Życie świeżo upieczonej pani Tordenskiold szybko przestało być usłane różami, gdy Halvard objawił swoje prawdziwe oblicze bezpardonowego manipulanta i apodyktycznego egocentryka - choć z zewnątrz ich małżeństwo jawiło się jako perfekcyjne w każdym calu, choć w dwójkę uśmiechali się promieniście, zapewniając o własnym szczęściu, choć pod swym dachem organizowali przyjęcie za przyjęciem, utwierdzając swoją pozycję wysoko w śmietance towarzyskiej, tak niedostrzegalne gołym okiem rysy pojawiały się jedna za drugą, nie pozostawiając już żadnych złudzeń co do tego, że rolą Dahlii było tylko i wyłącznie posłuszeństwo jego woli.
Nie musiał długo czekać na wywiązanie się z obowiązku, w rok po ślubie młoda żona powiła nie jednego, lecz dwóch synów, Ragnvalda i Ingvara, napawając Tordenskiolda dumą rozdzierającą płuca. Spokojny uśmiech gościł na jego ustach, chociaż głowę wypełniały paranoiczne obawy; bez większych przeszkód wyraził zgodę na powrót Dahlii na studia, samemu zatapiając się w malujących się w obiecujących barwach możliwościach zawodowych w rodzinnym przedsiębiorstwie. Obszerna wiedza z zakresu prawa i znajomość języków obcych pozwalały mu prowadzić coraz ambitniejsze negocjacje nowych umów handlowych napełniających skarbiec sztabkami złota i rozsławiających ich nazwisko w jeszcze szerszych i odleglejszych kręgach. Pochłonięty wspinaniem się po szczeblach kariery, ledwie odnotował narodziny Lovise, która nie była w jego oczach odnotowania warta, lecz jednocześnie nie była mu solą w oku, gdy przed nią na świat przyszli ci, którzy niegdyś mieli dziedziczyć wszystko. Ignorował oczywiste sygnały odnośnie tego, że najmłodsza z latorośli jest notorycznie rozpieszczana i najprawdopodobniej w późniejszych latach zaowocuje to kapryśną naturą, tak jak w przypadku Vigdis, której brak matki starał się wynagrodzić wszystkim tym, co pieniądze mogły kupić, w efekcie rozpuszczając ją jak dziadowski bicz - wspaniałomyślnie pozwalał na kontynuowanie procederu, nie pokładając w córce większych nadziei, bo i nie musiał tego czynić, wszak prawdziwe znaczenie mieli tylko synowie, których odpowiednie wychowanie brał na swoje barki, by kobieca miękkość nie rujnowała ich potencjału.
Godził się na kolejne fanaberie żony, kupując w ten sposób nie tylko to, czego pragnęła, lecz również harmonię w małżeństwie, które w końcu stanowiło zgrany duet, a nie dwie szarpiące się bez końca jednostki. Nie żyli już obok siebie, a razem, gdy nadrzędną ich motywacją stało się dobro wciąż powiększającej się rodziny, gdy serca przepełniała radość z rosnących jak na drożdżach dzieci objawiających wcześnie swe magiczne talenta, gdy Dahlia z nieopierzonej trzpiotki i ozdoby jego ramienia przeistoczyła się w powierniczkę jego myśli i partnerkę do wspólnego snucia planów w splątanych jedwabiach prześcieradeł.
the truth is what I make it;
I could set this world on fire and call it rain
I could set this world on fire and call it rain
Nie oni jedni dostrzegali potencjał drzemiący w młodym pokoleniu, bo oto bogowie zażądali oddania Ingvara w świątynne progi, trzykrotnie zsyłając Halvardowi sen, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Opór był daremny, a sprzeciw płonny; wychowany w wierze w Dziewięć Światów wiedział doskonale jakie konsekwencje będzie miało nieposłuchanie woli bogów, nie podejmował więc dyskusji z urażoną do żywego Dahlią, która zalewając się gorzkimi łzami, pożegnała syna oddanego w posługę samemu Odynowi. Początkowo uszanował jej rozpacz, przez którą niezdolna była dostrzec zaszczytu, jaki ich spotkał, sam również wolałby mieć syna przy sobie, gotowego ponieść dalej jego dziedzictwo, gdyby Rangvaldowi cokolwiek się przydarzyło, podobne przemyślenia zatrzymywał jednak dla siebie, ponownie przywdziewając jedną z tysiąca masek - tym razem również przed żoną, która odsunęła się od niego, by zatopić się w ciemnościach własnej sypialni, jakby reszta świata przestała istnieć. Tolerował tę histerię długo, za długo, pozwalając jej dochodzić do siebie w odosobnieniu, lecz wraz z upływem kolejnych tygodni Halvardowi zaczęło brakować cierpliwości do tych pokazów nadmiernej emocjonalności i zaniedbywania obowiązków żony i matki, raz jeszcze uczynił więc to, co czynił najlepiej - nagiął jej wolę pod własne dyktando i skruszył w twardej dłoni jej pozorną wolność do stanowienia o samej sobie.
Rozdzierający szloch nie niósł się już echem po korytarzach wyłożonych marmurem, czerń zniknęła z garderoby Dahlii, a życie zdawało się wrócić na swoje dawne, dobrze znane tory i choć wiedział, że perfekcyjny obrazek, jaki tworzyli z dedykacją dla swojej publiki, daleki był od prawdy, nie przestawał przybierać dobrej miny do złej gry, nadając odpowiedni ton całej narracji. Dźwięki muzyki na nowo wypełniły apartament Tordenskioldów w Midgardzie, śmiechy rozweselonych gości akompaniowały kolejnym wznoszonym toastom, a pasmo sukcesów przy podpisywaniu umów gwarantujących niebotyczne zyski z transakcji kamieniami szlachetnymi zdawało się nie kończyć.
Czasem gdzieś wokół rozbrzmiewały nieśmiałe głosy, jakoby Halvard i jego najbliżsi żywili się ludzkim wyzyskiem, bo oto doskonale rozplanowany program resocjalizacyjny był ich najskuteczniejszą maszynką do pomnażania złotych monet, lecz pozostawał obojętny na to irytujące brzęczenie, które nie było w stanie wyrządzić im realnej szkody, gdy każde kolejne pomówienie rozbijało się o umocowane niezachwianie nazwisko niczym wzburzona piana morska o falochron. To nie on był zepsuty - to świat naokoło trzeszczał w szwach i rozpadał się na kawałki, napawając go przy tym jeszcze większym wstrętem do prawie każdej stąpającej po nim istoty. Widział szerszą perspektywę, forsował swoje pomysły i pozostawał lojalny ideom, w które wierzył, samodzielnie przyznając sobie prawo do czynienia wszystkiego, co uważał za konieczne, by osiągnąć swój cel, który przecież uświęcał środki. Czy więc determinacja była miarą zepsucia?
do not mistake me for my mask;
you see light dappling on the water
and forget the deep, cold dark beneath
you see light dappling on the water
and forget the deep, cold dark beneath
Mistrz Gry
Re: Halvard Tordenskiold Wto 11 Sty - 19:08
Karta zaakceptowana
To frustrujące, kiedy, chcąc posiadać nad wszystkim i wszystkimi kontrolę, trudno nieraz zapanować nad własnymi, zdradzającymi Cię w najmniej oczekiwanym momencie, emocjami, prawda? Jesteś już jednak dużym chłopcem i życie niejednokrotnie pokazało Ci, że nie zawsze będziesz mógł być panem sytuacji, co więcej nawet – nie zawsze będzie mógł być panem własnego losu. To jednak nie powód do niszczenia wszystkiego, co wpadnie Ci w ręce, bowiem pokora wobec ścieżek, jakie wytyczają Ci Norny jeszcze nie raz okaże się niezbędna, abyś mógł wyjść z sytuacji zwycięsko.
Pełniąc tak ważną i poważną funkcję, podczas spotkań biznesowych musisz prezentować się jak najlepiej, wzbudzając w rozmówcach odpowiedni szacunek. A, jak nie od dziś wiadomo, diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Dlatego w drobnym prezencie otrzymujesz pozłacane pióro valravna, służące Ci przede wszystkim do pisania. Mało kto wie jednak, że kiedy trzykrotnie stukniesz końcówką pióra w blat, wokół Ciebie wytworzy się osobliwa aura sprawiająca, że przebywające w tym czasie w Twoim towarzystwie osoby zaczną czuć się niepewnie i na dwie tury otrzymają karę do rzutu na czynności związane z charyzmą, która wynosi -5. Z tej właściwości pióra możesz skorzystać raz w miesiącu fabularnym. Samo posiadanie tego przedmiotu daje Ci jednak stały bonus +2 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Pełniąc tak ważną i poważną funkcję, podczas spotkań biznesowych musisz prezentować się jak najlepiej, wzbudzając w rozmówcach odpowiedni szacunek. A, jak nie od dziś wiadomo, diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Dlatego w drobnym prezencie otrzymujesz pozłacane pióro valravna, służące Ci przede wszystkim do pisania. Mało kto wie jednak, że kiedy trzykrotnie stukniesz końcówką pióra w blat, wokół Ciebie wytworzy się osobliwa aura sprawiająca, że przebywające w tym czasie w Twoim towarzystwie osoby zaczną czuć się niepewnie i na dwie tury otrzymają karę do rzutu na czynności związane z charyzmą, która wynosi -5. Z tej właściwości pióra możesz skorzystać raz w miesiącu fabularnym. Samo posiadanie tego przedmiotu daje Ci jednak stały bonus +2 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!