Lofn Völsung
Gość
Lofn Völsung Pon 15 Lis - 23:59
GośćGość
Gość
Gość
LOFN VÖLSUNG
Sierociniec „Toivoa” obfitował w naprawdę wielu domowników, a jeszcze więcej gości przekraczało jego próg w okresie jesienno-zimowym. Tym razem w skromne progi sierocińca zawitała samotna, nieco pulchniejsza kobieta o twarzy łagodnej i dobrej. Lekko utykała na jedną nogę, acz nie było to spowodowane ciężkim wiklinowym koszykiem, z którym wparowała z impetem do gabinetu dyrektorki. Kobieta ta nie była przypadkowym gościem jak mogłoby się z początku wydawać.
„Znalazłam waszą zgubę.” obwieściła niemal radośnie kucharka spoglądając ponownie na niechciane zawiniątko. “Ktoś zostawił je nieopodal bramy, ale w tak absurdalnym miejscu, że cudem je znalazłam!” obruszyła się na samą myśl, że dziecko mogłoby nie zostać znalezione na czas przy tej nieprzystępnej pogodzie. Nie był to ani pierwszy, ani ostatni raz gdy ktoś podrzucał im niechciane dziecko, przeważnie jednak robiono to pod osłoną nocy lub o bladym świcie, by nikt nie mógł spojrzeć na porzucających w oceniający sposób.
W koszu znajdowało się, a jakże, dziecko! Szok i niedowierzanie. Mimo, że było starannie zawinięte w wełniany koc miało już różowe policzki od chłodu. Do koca przypięta była kartka za pomocą broszki w kształcie konia. Dyrektorka nie spodziewała się dowiedzieć wiele, ale mimo to spojrzała co tym razem zostało tam umieszczone. Dziewczynka miała nieco więcej szczęścia niż niejedno dziecko, acz dane o urodzeniu czy imię i nazwisko (prawdopodobnie zmyślone) niewiele miały jej pomóc w dalszym życiu.
Ktoś kto nadał jej imię rezolutnej i rozrywkowej bogini zakazanej miłości, gier i zabaw miał zdecydowanie wyjątkowo nieśmieszne poczucie humoru. Dziewczynce jeszcze długo miało zająć nim stanie się choć odrobinę podobna do swojej boskiej imienniczki i z cichej obserwatorki przeobrazi się w przebojową łowczynię. Najpierw jednak musiało upłynąć sporo czasu nim będzie mogła biegać razem z innymi członkami Gleipniru podczas swojego pierwszego polowania.
Mogłoby się wydawać, że sierociniec to najgorsze co mogłoby się komukolwiek przytrafić, ale Lofn radziła sobie wręcz doskonale już od najmłodszych lat. Nikt jednak nie potrafił określić na czym polegał jej sukces, ponieważ ani nie była wybitnie potulnym dzieckiem, ani szczególnie popularnym czy lubianym. Większość osób, zarówno opiekunów, jak i inne dzieci określiłoby ją mianem przeciętnej, przynajmniej przy pierwszym spotkaniu i ogólnym obyciu. Dziewczyna jednak przeciętna z całą pewnością nie była i wszyscy doskonale sobie zdawali z tego sprawę. Miała w sobie coś takiego co potrafiło ją wyróżnić na tle innych dzieci, ale było również czymś co skutecznie odstraszało potencjalnych rodziców. Cecha czy też dar, jakkolwiek to nazwać była raczej nieszkodliwa, aczkolwiek większość osób momentalnie coś podejrzewała, jakby ta względnie cicha, spokojna i uczynna dziewczynka trzymała coś w sekrecie i jedynie czekała na odpowiedni moment.
Tylko na co?
Jedyną zbrodnią jaką mogła popełnić było jej rezonowanie z szeroko pojętą naturą. Już od małego ciągnęło ją zarówno do fauny, jak i flory. Czuła ją całą sobą i nikomu nie potrafiła dokładnie określić czym to tak naprawdę było. Gdy godzinami przesiadywała w pobliskim lesie potrafiła zasnąć na polanie, a po obudzeniu gromadziło się dookoła niej ptactwo bądź leśne stworzenia. Nie tylko była wybitną tropicielką, ale przeważnie dokładnie wiedziała gdzie powinna ruszyć, nawet bez widocznych śladów. Po prostu wiedziała, czuła, jakby obecność stworzenia namacalnie zaznaczała się za pomocą jego energii, magii, czegoś co Lofn wyczuwała podświadomie. Niczym więc dziwnym nie było, że więcej czasu spędzała w lesie aniżeli ze swoimi rówieśnikami. Nie miała z nimi za wielu tematów do rozmów, ale gdy już decydowała się spędzać czas z innymi dziećmi obdarzała je niezwykłą czułością, uwagą i precyzją swoich spostrzeżeń. Z większością po prostu się dogadywała, starała się z nikim nie wchodzić w jakiekolwiek spory, a gdy ktoś usiłował dokuczać słabszym prędzej czy później kończył na przepychankach z Lofn. Nie tolerowała niepotrzebnej przemocy, dlatego gdy tylko mogła zaczęła się uczyć od starszych chłopców prostych uderzeń, czegoś co mogłoby jej pomóc ochronić słabszych i młodszych.
Akademia Laguz wydawała się najodpowiedniejszym wyborem dla Lofn, która zdecydowanie nie nadawała się do zbyt konserwatywnej szkoły, tylko takiej która idzie z duchem czasu i wciąż się rozwija razem ze swoimi uczniami. W szkole była raczej pilną uczennicą, której podobała się wizja zgłębiania rozmaitych dziedzin. Starała się uczyć dobrze, przykładać do zadań domowych i sprawdzianów, a gdy tylko miała możliwość, to pomagała młodszym. Nie szło jej świetnie z każdej dziedziny, ale radziła sobie jak mogła, by osiągnąć to co było w jej zasięgu. Mierzyła wysoko, ale realnie spoglądając na swoje szanse i przyszłość. Nigdy nie miała marzycielskich złudzeń czy wydumanych celów, po prostu robiła wszystko co w jej mocy i wykorzystywała wszelkie czynniki działające na jej korzyść. Edukację być może i skończyłaby wcześniej, ale dyrektorka postawiła warunek, zgodzi się by Lofn dołączyła do Gleipniru jako rekrutka, ale ma ukończyć dwa pierwsze etapy edukacji. Zasadniczo można byłoby się spierać czy kobieta miała realnie cokolwiek do powiedzenia, ale prawdą było, że nawet jeżeli nie miała, to Lofn traktowała ją niemal jak matkę, której nigdy nie poznała. Szanowała jej zdanie i nawet jeżeli miałaby się z nim nie zgadzać, to jednak starsza kobieta widziała i słyszała znacznie więcej, była doświadczona i zdecydowanie wiedziała co mówi.
Ledwie skończyła drugi stopień Akademii Laguz, by następnego dnia z wypiekami na twarzy biec zapisać się do Gleipniru. Początki, a jakże, były trudne. Lofn wychowała się na wspaniałych opowieściach, dawnych legendach i pewnej wizji jaką jej przedstawiali starsi chłopcy, którzy również marzyli, by wstąpić do organizacji łowców. Wtedy słyszała, że się nie nadaje, bo jest za chuda i cherlawa, do niczego się nie nadaje a co najgorsze, że jest dziewczyną i tylko będzie zawadzać. Nie żeby ją to cokolwiek obchodziło i miało w jakikolwiek sposób zrazić! Młoda, nieco naiwna i zapatrzona w Gleipnir jak w obrazek, Lofn dołączyła wreszcie jako rekrutka. Bardzo szybko zderzyła się z brutalną rzeczywistością, że bycie łowczynią do najłatwiejszych zadań nie należy, a już z pewnością nie gdy jest się jedną z naprawdę nielicznych dziewczyn i absolutnie każdy chce Ci udowodnić, że się zwyczajnie nie nadajesz. I tak, początek był pieruńsko trudno, jak nie tragiczny. Najpierw poleciała na aspektach fizycznych, nie dawała rady mimo że od zawsze była bardzo wysportowana, potem zaczęła wątpić w swoje umiejętności tropicielskie, a na sam koniec, gdy kolejny raz wylewała jakieś śmierdzące pomyje z butów niemal pękła jej psychika. I to był moment, gdy… właściwie nic szczególnego się nie stało. Nie wdrapała się nagle na wyżyny swojej świadomości, by odbębnić monolog na wyimaginowanym Mount Blanc, nikt jej nie wsparł górnolotnymi hasłami, które podniosłyby ją na duchu. Lofn miała zwyczajnie dość. Miała dość bycia słabą, pomijaną i wykorzystywaną. A najbardziej miała dość tego, że nie potrafiła się ponownie zintegrować z naturą, że gdzieś przez jej niepewność nie czuła tego co kiedyś. Zwyczajnie sama dała sobie mentalnego kopa w dupę i wzięła się w garść. Tak po prostu i bez specjalnych spektakli, owacji na stojąco czy porywających za serce przemów. Sama sobie była żaglem, sterem, okrętem i wszystkim czym mogła być. Zamiana nie pojawiła się z dnia na dzień, jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki, ale sukcesywnie postępowała, gdy Lofn parła do przodu i wracała na właściwe tory. Gdy tylko udało się jej odnaleźć samą siebie, powrócić i ponownie zaakceptować z całym inwentarzem zalet i wad, to wszystko popłynęło. Naprawdę. Sama była zdziwiona jak wreszcie przestała się szamotać i po prostu działać w zgodzie ze sobą, tak naturalnie i swobodnie, choć nadal musiała pracować ciężko, jak nie ciężej niż inni, by nadrobić braki. Opłaciło się, a jakże. Najpierw przestała jakkolwiek reagować na zaczepki, to była najlepsza strategia, którą mogła obrać - brak reakcji. W międzyczasie powoli zaczęto zauważać, że Lofn doskonale zna się na tropieniu, że las jest jej domem, że czuje się w nim jak w drugiej skórze i nie potrzebuje do tego absolutnie żadnych wymyślnych technik, bo ona wie gdzie powinna być zdobycz. Nikomu nie starała się niczego udowodnić na siłę, a gdy była taka potrzeba, to tak jak wcześniej była tą równie życzliwą i pomocną koleżanką. Warto wspomnieć, że dziewczyna się szczególnie nie zmieniła i dalej pragnęła, by w towarzystwie, w którym przebywała panowała przyjemna atmosfera. Żartowała razem z nimi, śmiała się ze swoich potknięć i nie była zarozumiała, a gdy nieco im zaimponowała umiejętnościami, to i pozwolili sobie na polubienie jej jako osoby. I to chyba wystarczyło, że była szczera, bezpośrednia i tak bardzo autentyczna. W naprawdę niedługim czasie wystrzeliła jak petarda, a jej imię zagościło niemal na wszystkich ustach łowców. Wiedzieli, że oto nowa łowczyni, która ma to niezwykłe wyczucie, która jest wschodząca gwiazdą Gleipniru i nic jej nie zatrzyma, póki nie osiągnie celu. Czy miała szanse zostać legenda? Nigdy się nad tym nie zastanawiała, bo nigdy też nie było to jej celem. Sława nie interesowała jej ani odrobinę, a całe to zamieszanie wokół jej osoby było raczej irytujące niż pochlebiające.
Minęły dwa lata… Nie potrafiła uwierzyć, że aż tyle czasu upłynęło od jej decyzji, gdy pewnego dnia tak po prostu powiedziała koniec. Odejście z Gleipniru było zarówno proste, jak i cholernie trudne. Byli jej rodziną, całym jej światem, razem żyli, jedli, walczyli… wystarczył jeden niefortunny wieczór, by to wszystko zostało bezpowrotnie odebrane.
Najpierw, gdy przestała być rekrutką, gdy aż skakała z podekscytowania na wizję jej własnej prawdziwej drużyny prowadzonej przez zasłużonego starszego łowcę. Wtedy sądziła, że to najlepsze co mogło jej się przydarzyć, no bo doświadczony łowca, który niejedno w życiu widział, ale nie mogła wiedzieć, że wyznaje niemal archaiczne zasady, od których odchodzono. Dowódca był dla niej autorytetem, to nie miała powodów, by mu nie ufać czy próbować zweryfikować przekazywane informacje. To co mówił było świętością, póki nie pojawiły się pewne zgrzyty. Im była starsza, tym więcej rzeczy ją intrygowała i rozmawiała z innymi łowcami z innych drużyn, dowiadywała się rzeczy na własną rękę. Z czasem zaczęła wątpić czy Księżycowy Wywar faktycznie jest czymś złym i czy jej dowódca naprawdę ma rację, czy jednak przemawiają przez niego uprzedzenia wpojone mu w młodości. Jako młoda i narwana łowczyni niewiele myślała nad konsekwencjami ich czynów, nad słusznością, gdy rozkaz był po prostu rozkazem. I tak z czasem zaczęła się przyglądać stworzeniom na które polowali i w jakich okolicznościach to robili, jak zabijali każde nawet jeżeli jeszcze nie wykazywało jakichkolwiek oznak zagrożenia dla innych… Była wierna jak przeklęty pies, ale gdy przyszły kontrowersyjne rozkazy, gdy zginął ten młody warg... czara goryczy się przelała i nie potrafiła dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Nie potrafiła spojrzeć im ponownie w twarze, brzydziła się nimi i całym Gleipnirem. Tamtego wieczora coś w niej umarło.
Odeszła.
Uciekła.
Najdalej jak potrafiła.
Jeszcze długo nie mogła się pozbierać, dlatego przez pierwsze miesiące zaszyła się z dala od wszystkich, gdzieś gdzie nikt nie mógł jej znaleźć, a na zacieraniu śladów znała się jak nikt inny. Dla bezpieczeństwa wyniosła się daleko poza Midgard. Z czasem zaczęła łapać zlecenia dla pojedynczych alchemików, a z czasem również dla sklepów i ponownie ruszyła na łowy, tym razem na własnych zasadach trzymając się swojego kompasu moralności. Nie chciała mieszać się w nic nielegalnego, co zaznaczała na początku współpracy i tak rozpoczęła pozyskiwanie zwierzęcych składników na zlecenie. Była nieuchwytna jak duch, nie chciała być znaleziona i nie pozwalała, by ktokolwiek mógł wpaść na jej choćby najmniejszy trop. Dopiero trzy miesiące temu przestała się aż tak bardzo starać i ponownie wróciła do rodzinnego Midgardu. Nadal znalezienie jej mogło być trudne, bo Lofn doskonale maskowała swoją obecność gdziekolwiek się udała, ale wprawny łowca mógłby ją teraz dopaść z łatwością. Po powrocie znalazła informację, że w jednym klubie sportowym szukają pracowników, to od razu się odezwała z własną propozycją czwartkowych zajęć z samoobrony dla kobiet. W ten sposób miała dwa etaty - jeden jako instruktorka i drugi jako łowczyni.
Chciała rozpocząć nowy rozdział, ale gdzieś w duchu czuła, że poprzedni jeszcze nie został zamknięty. Nie tak naprawdę.
Mistrz Gry
Re: Lofn Völsung Pią 19 Lis - 11:56
Karta zaakceptowana
Nie miałaś łatwego dzieciństwa, a część wyznawanych przez ciebie ideałów, z biegiem lat pogrążyło się w gruzach. Wiedziałaś, na co szykujesz się, wybierając Gleipnir, jednak w ostateczności nie wytrzymałaś próby czasu i kontrowersji nierozłącznych z samym działaniem organizacji. Teraz, już z dumą działasz na niezależnych zasadach. Mam nadzieję, że z powodzeniem odnajdziesz się na nowej, obranej przez siebie ścieżce.
W prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz broszkę w kształcie konia, która została znaleziona przy kocu razem z niewielką kartką, pozostawiona najpewniej przez twoją matkę. Dopiero z czasem odkryłaś jej właściwości – jeśli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, możesz użyć jej i przywołać widmową postać twojego opiekuńczego zwierzęcia. Stworzenie pochłania uwagę wszystkich, magicznych stworzeń, sprawiając przez I turę, że atakują zamiast ciebie powstałą iluzję fylgii. Dzięki temu będziesz w stanie odwrócić przebieg nawet najbardziej niekorzystnego scenariusza. Z tej wyjątkowej cechy możesz skorzystać raz na fabularny miesiąc, a oprócz tego, broszka gwarantuje ci stały bonus +2 punktów do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz broszkę w kształcie konia, która została znaleziona przy kocu razem z niewielką kartką, pozostawiona najpewniej przez twoją matkę. Dopiero z czasem odkryłaś jej właściwości – jeśli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, możesz użyć jej i przywołać widmową postać twojego opiekuńczego zwierzęcia. Stworzenie pochłania uwagę wszystkich, magicznych stworzeń, sprawiając przez I turę, że atakują zamiast ciebie powstałą iluzję fylgii. Dzięki temu będziesz w stanie odwrócić przebieg nawet najbardziej niekorzystnego scenariusza. Z tej wyjątkowej cechy możesz skorzystać raz na fabularny miesiąc, a oprócz tego, broszka gwarantuje ci stały bonus +2 punktów do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!