Gert Molander
Gość
Gert Molander Pią 1 Paź - 21:16
GośćGość
Gość
Gość
Gert Molander
Ár var alda þar er Ýmir bygði,
vara sandr né sær né svalar unnir,
jörð fannsk æva né upphiminn,
gap var ginnunga, en gras hvergi.
vara sandr né sær né svalar unnir,
jörð fannsk æva né upphiminn,
gap var ginnunga, en gras hvergi.
Wdychał mięsisty zapach ziemi, gdy leżał na wznak pośród niskich traw poprzetykanych fioletowymi plamami wrzosu. Wilgoć poranka unosiła się leniwie zasnuwając wszystko dookoła gęstym, mlecznobiałym całunem. Osiadała mu w rzęsach i na policzkach, przyklejała się do zwijających się w rulony i łagodne fale włosów, przenikała przez cienką, lnianą koszulę, którą zdejmował czując pierwsze promienie słońca. Przywierając nagim ciałem do podłoża zawsze doświadczał spokoju, bezpieczeństwa, płynącego gdzieś z głębin, spod zwałów piaszczystej gleby. Nie musiało istnieć nic więcej, niczym w otchłani między Muspellem i Niflheimem, tam, gdzie bezmiar nicości trwał, nim określony został kształt teraźniejszości. Wbijał palce w ciało, które było jego własnym, bo wszak Ymir stał u początków wszelakiego żywego stworzenia. Dziedzictwo, które w sobie nosił, choć całkiem odległe i rozcieńczone w ludzkiej krwi, nadal pozostawało widoczne dla galdrów.
Świadom swej odmienności, zwykł podchodzić do niej nad wyraz pobłażliwie, lekko, jakby w rzeczywistości nie znaczyła nic i nie powodowała ostrożnie rzucanych spojrzeń i przyspieszonych kroków, byle ominąć go szerokim łukiem. Pozostawał ślepy na podobne zdarzenia, uśmiechając się szeroko, lub wołając za przerażonymi nieznajomymi, by zapytać, czy nie spotkało ich coś złego, skoro mają wymalowany lęk w oczach.
Był podobny do swej matki, odziedziczając zarówno cechy wyglądu zewnętrznego, jak i przymioty charakteru – łagodność przetykaną opanowaniem i ciekawość nakierowaną zwłaszcza na świat przyrody, gdy wśród ludzi spotykał się z murami, których nie potrafił pokonać, choć nigdy nie brakowało mu determinacji i wytrwałości. W gruncie rzeczy, nie potrzebował ich – doskonale odnajdując się wśród pagórków Tärnaby, spędzając całe dnie przy Gäutajaure oraz przemierzając Vindelfjällen.
Jego dzieciństwo można było określić jako mało szczęśliwe, choć on sam nigdy nie postrzegał go w ten sposób. Ojca pamiętał jak przez mgłę, lecz był w stanie stwierdzić, że ten przewyższał go posturą i wzrostem, będąc ucieleśnieniem historii o olbrzymach, których nasłuchał się jeszcze nim zaczął uczęszczać do szkoły. Choć Dýrmundur również był jedynie marnym echem prawdziwego jötunna – zdawał się budzić postrach. Matka nigdy nie wyrzekła jednak o nim złego słowa, wytrwale chowając w sercu wszelakie troski wypływające z nietrwałego związku. Odszedł, pozostawiwszy po sobie część majątku, kierowany zniekształconym poczuciem obowiązku, by jego dziecko choć w pierwszych latach wychowywało się w godnych warunkach.
A On? On ufał, że miał ku temu jakiś wyższy cel, że nie wyrzekł się go z infantylnego kaprysu, czy przewrotnej natury, którą posiadał.
Wrzosowisko powoli ogrzewało się od promieni słońca, a mgła ustępowała. Gdy otwierał oczy, długo wpatrywał się w bezkres nieba, przybrany barankami białych chmur, sunących po sklepieniu. Uśmiechał się sam do siebie i kichał od wirujących w powietrzu pyłków. Unosząc korpus, na jego nagich plecach wykwitał bajeczny wzór źdźbeł trawy, wżynających się w gładkość skóry. Spoglądał ku partiom górskim, gdzie bielił się śnieg. Miał nadzieję, że kiedyś pośród nich odnajdzie swe przeznaczenie – obecnie zakryte, jednak z całą pewnością obecne, bo nawet olbrzymi mieli swój cel istnienia.
Nabierał w dłonie pasku, wyzierającego spomiędzy kęp trawy – przesypywał pomiędzy zagłębieniami śródręczy – następnie wstawał i ruszał przed siebie zapominając o lnianej koszuli pozostawionej wśród fioletu wrzosów. Widywano go w ten sposób i jedynie niektórzy tylko przyglądali się mu z zafascynowaniem, większość uciekała wzrokiem, spluwając na ziemię z plugawym wyzwiskiem na języku.
Matka łudziła się, że poza niewielką, wioskową, społecznością galdryjską, jej syn otrzyma akceptację: wysyłając go do Midgardu, skazała na przymusową banicję, jednak i w murach akademii Laguz nie uzyskał upragnionego spokoju.
Nie czynił nic ze złej woli, spontanicznie podążając za instynktami i wpojoną nauką. Choć wydawało mu się, że pasował do innych dzieci, że jego wzrost i siła nie były niczym złym, nie potrafił miarkować we własnych odruchach. Zwykłe dziecięce przepychanki kończyły się krwawymi ranami na zadartych, obsmarkanych nosach, prośba o popchnięcie wózka miała swój finisz w rozbitej konstrukcji pojazdu, a siłowanie na rękę zamykał chrzęst łamanych kości. Zwykle śmiał się ze swej siły i niezgrabności. Gdy pojawiał się w miejscach publicznych, zdarzało się, że dzieci rzucały weń kamieniami, wołały, że jest głupim, tępym potworem. Kilkukrotnie odrzucił kamień w stronę swych oprawców, niefortunnie trafiając pewnego dnia w skroń kolegi z klasy, rozmywając jego świadomość i nieomal przyprawiając o śmierć. Prawie przypłacił to ostatecznym wydaleniem ze szkoły, nie rozumiał jednak dlaczego. Przecież nie czynił nic ze złej woli, choć w końcu przylgnęła do niego łatka dzikusa, niedoszłego mordercy, zapominającego o podstawowych zasadach życia w społeczeństwie: istoty przeznaczonej do samotności w leśnej głuszy lub wśród skalnych występów. Zrozumiał, że czasami siła ma zdolność torowania drogi, a kto może z dziecinną łatwością odebrać drugiej osobie życie, zawsze będzie traktowany z lękiem i nienawiścią. Bo z czasem przestrach i utyskiwania, przemieniły się w jawną agresje i nienawiść. Prawdopodobnie jedynie przez swoją determinację, i pobłażliwe traktowanie krzywdzących go głosów, ukończył kształcenie drugiego stopnia w akademii Laguz, tym samym pozostając zupełnie bez celu i jasno zarysowanej przyszłości. Wolny, wrócił w rodzinne strony, gdzie czekał go matczyny interes: niewielki sklepik, w którym robił więcej zamieszania, niż pożytku.
Z fascynacją obserwował krąg życia i śmierci – wspominając opowieść o Ymirze wiedział doskonale, że czasami, by coś mogło powstać, stare musi obumrzeć. Zdarzało się, że gdy schodził stromizną pagórka, ku rodzinnej chatce, zbierał, oprócz ziół potrzebnych matce, martwe ciałka motyli, ucząc się w swym ruchu delikatności i wyważenia, choć początkowo miażdżył niezdarnie kruche błony skrzydeł, obracając je w drobny mak. Z czasem nabrał wprawy, opiekuńczo zgarniając je na grzbiet dłoni i przenosząc do pokoju, by następnie zamknąć w blaszanym pojemniku. Lubił je oglądać, ilekroć w jego pogodnej głowie pojawiały się nieprzyjemne myśli, które uwierały i wywoływały ból w potylicy.
Pozbawiony relacji z rówieśnikami, spędzał większość dni w samotności, snując się po okolicznych lasach; nie miał miejsca, prócz domu, gdzie ktokolwiek czekałby na niego i czasami było mu to zupełnie obojętne, jednak zdarzały się chwile, gdy głód serca nieznośnie pulsował mu w piersi i pchał ku temu, by w końcu wyruszyć gdzieś, gdzie będzie komuś potrzebny, gdzieś, gdzie nikt nie będzie zważał na jego przypadłości.
Do Samotnej Wieży udał się dobrowolnie w wieku dwudziestu trzech lat – wiedziony instynktem i nadzieją. Odchodząc nie przyznał się nigdy, że robi to po części z poczucia winy – upatrując w swej odmienności powodu rozpadu kolejnego związku matki i cierpienia ukochanej siostry. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał mierzyć się z tak pokaźnym echem czyjejś przeszłości. Ostatecznie przyznając w końcu przed samym sobą, że ktoś taki, jak on, nie znajdzie spokoju w żadnym innym miejscu, że nikt inny nie będzie potrafił wykorzystać drzemiącej w jego ciele siły, tylko łowcy Gleipniru. Był odważny i zdeterminowany, gotów, by skrupulatnie wypełniać każde, nawet najmniejsze zadnie, stawał się kimś, kogo nie sposób było przeoczyć, wzbudzał ciekawość i strach – w Midgardzie niewiele się zmieniło. Jednak miał już wtedy coś, czego tak bardzo poszukiwał: obecność miejsca, do którego należał i jasno wyznaczonej powinności. Odzyskując spokój wiedział, że to nie ostatni przystanek w jego drodze, gdy wpatrywał się w ośnieżone szczyty gór. Wycinając sobie drogę, spełniając obowiązek, który mu wpojono, wciąż nie tracił z oczu ostatecznego celu wyprawy – odnalezienia Dýrmundura i poznania prawdy. Przecież nie bał się śmierci, czując, że być może musi zginąć jak Ymir, bo za jego przyczyną najbliższe mu matka i siostra tkwiły w ciemności i nicości Ginnungagapu.
Odyn, Wili, i We zabili olbrzyma Ymira. Musieli to uczynić, nie było innego sposobu, by stworzyć światy. To właśnie początek wszechrzeczy, śmierć, która stała się zalążkiem wszelkiego życia.
Neil Gaiman "Mitologia nordycka"
Mistrz Gry
Re: Gert Molander Sro 6 Paź - 22:15
Karta zaakceptowana
To typowo ludzka przywara – nie potrafić docenić odmienności, nie potrafić w odmienności odnaleźć niezwykłości. A ty, Gercie, jesteś niezwykły, co nie raz zdołałeś już udowodnić, przede wszystkim nie poddając się mało wysublimowanym, społecznym komentarzom dotykającym Cię na każdym etapie życia. Udowodniłeś, że to, co inni biorą za defekt – za zło – Ty zręcznie potrafisz przekuć w atuty, których nikt nie będzie mógł Ci odebrać.
Abyś mógł jak najlepiej wykorzystywać w praktyce swojej atuty, pragnę podarować Ci równie niezwykłe, co Ty sam buty łowcy. Wykonane zostały ze skóry gulona, dodatkowo zaimpregnowane odpowiednimi czarami, by służyły Ci przez lata. Poza tym, że obuwie odporne jest na wszelkiego rodzaju zdarcia i urazy właściwe przy częstym użytkowaniu, posiadają też dodatkową właściwość: nie tylko wyciszają dźwięki, jakie towarzyszą podczas przemieszczania się przez las, raczej sprawiają, że gdy masz je założone, do wszelkich istot – zarówno tych magicznych, obdarzonych genetycznymi specjalnościami, ale też zupełnie magii pozbawionych – nie docierają jakiekolwiek odgłosy, jakie wydajesz, nie będą w stanie wyczuć Cię również po zapachu. Dodatkowo gwarantują Ci stały bonus +2 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Abyś mógł jak najlepiej wykorzystywać w praktyce swojej atuty, pragnę podarować Ci równie niezwykłe, co Ty sam buty łowcy. Wykonane zostały ze skóry gulona, dodatkowo zaimpregnowane odpowiednimi czarami, by służyły Ci przez lata. Poza tym, że obuwie odporne jest na wszelkiego rodzaju zdarcia i urazy właściwe przy częstym użytkowaniu, posiadają też dodatkową właściwość: nie tylko wyciszają dźwięki, jakie towarzyszą podczas przemieszczania się przez las, raczej sprawiają, że gdy masz je założone, do wszelkich istot – zarówno tych magicznych, obdarzonych genetycznymi specjalnościami, ale też zupełnie magii pozbawionych – nie docierają jakiekolwiek odgłosy, jakie wydajesz, nie będą w stanie wyczuć Cię również po zapachu. Dodatkowo gwarantują Ci stały bonus +2 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!