Stellan Hallström
Gość
Stellan Hallström Pon 3 Maj - 19:43
GośćGość
Gość
Gość
STELLAN HUGON HALLSTRÖM
My sister found them.
Read them out loud.
She’s so proud,
she’s running to our parents
waving my poems in the air.
Doesn’t she know
she’s waving my underwear?
Read them out loud.
She’s so proud,
she’s running to our parents
waving my poems in the air.
Doesn’t she know
she’s waving my underwear?
~۞~
Ostatnie promienie słońca przesmykiwały się przez rude włosy wraz z finalnym tchnieniem, nieomylnym zakończeniem faktycznego istnienia, cichą makabrą, wcale nie teatralnym patosem, który nie istniał. On, zawsze on, tylko on; był jedynie przyspieszonym oddechem, niczym więcej, niedostrzegalnym punktem, chociaż wcześniej pełnym satysfakcji, teraz rozdymanym przez strach, kołatanie serca dygoczące w perłowym mrozie parszywego naturalizmu, skostniałe dłonie odznaczone kasandrycznym karmazynem świętobliwości. Przecież wcale nie miał jego krwi na rękach, nie zgromadziła się w filiżance obojczyka, nie przyprószyła polany kroplami egzystencji. To nie było tak. Własny, wyczerpany umysł pozostawia swojego właściciela zdradzonego, zlanego potem w zbyt przestronnym mieszkaniu, gdzie echo odbija się od ścian, ornamentów, zawijasów malujących się piórem monety. Na podłodze kładziona jest kolejna złota rama niechcianego, niepotrzebnego odbicia. Skowyt winnego.
Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
Horyzont jaśnieje w pożodze powoli żegnającego się słońca. Promienie filuternie gładzą ściany i wpadają przez okna Sanktuarium. Tańczą, poganiane cieniami drzewnych witek, na wypolerowanych, drewnianych płytkach posadzki. Ściany piętrzą się dumnie, twardo wyrastają z okalającej fundamenty soczystej trawy, chłodno przecinają naturę, przeciwstawnie do przelewającego się przez kratki uchylonej okiennicy ciepła sielanki. Lepki wieczór zapada powoli, moszcząc się w gnieździe usłanym wielokolorowymi płatkami początku lata.
Pomimo ogólnej wstrzemięźliwości emocjonalnej, która jest w domu chlebem powszednim - tak samo jak drogie świecidełka, stare posągi czy przepełnione drogimi materiałami szafy - zamykając powieki, wracając wspomnieniami do krainy dorastania, ciemnoniebieskie oczy są w stanie dostrzec tylko i wyłącznie ciepłe, naturalne światło padające na część ściennej mozaiki. Matczyne dłonie wyciągnięte w przywitaniu, ten brak czułości umyka gdzieś, wraz z letnim wiatrem, a sam dotyk kobiecych dłoni na chłopięcym czole przerywany jest krzykiem drugiego, dziecięcego głosu, starszego nieco, nawołującego zza ścian, zapraszającego do dalszego odkrywania świata. Bo przecież tym właśnie jest posiadłość w Sztokholmie, odizolowaną od reszty istnień enklawą. Chłopiec nie czuje się zamknięty, nie myśli też za wiele o tym, co na niego czeka za granicami strzelistego, bardzo solidnie odgradzającego ich rodzinę od całej reszty świata płotu na granicy posesji.
Nie raz przygniata go ciężkość obowiązków, ich mnogość. Początkowa niechęć do czytania, z wiekiem odmienia się całkowicie, prawdopodobnie za sprawą przymusu, za który długo będzie wdzięczny. Chociaż nigdy na głos by się nie przyznał, że wciska głowę w miękkość pikowanego fotela w najdalszej części jednego z wielu pokoi by tonąć w matczynych harlekinach, a często też tomikach poezji, których słowa lewitują nad głową, a ich sens pozostaje nieodgadniony. Sentencje są ładne, tak samo jak kolor wzburzonego nieba czy miękkie zawijasy jasnych włosów spływających starszej siostrze po drobnych ramionach. Z obowiązków ratują go nie raz, nie dwa, a zawsze, duże, przepełnione z początku niewinnością niebieskie oczy, którymi wpatruje się w matkę z wyczekiwaniem i ogromną nadzieją na zezwolenie. Ten sam rytuał zachodzi przy stłuczonej wazie, pobrudzonym czy podartym nowym podkoszulku, przy skargach innych domowników na hałas, harmider czy też przychodzących od czasu do czasu z zewnątrz dzieci wychowywanych w podobnej mantrze konserwatywnego odcięcia od szorstkich realiów, napędzanych hasłem „boys will be boys”.
Z ust wymykają się pierwsze słowa, których potok popłynie z każdą kolejną sekundą jeszcze żwawiej, nie dając się zatamować. Działają jedynie ojcowskie upomnienia, niezbyt negatywne same w sobie mimo wszystko. Fakt, wydają się jakby nieco spięte najmłodszemu z synów, zbyt szorstkie i zdystansowane, ale często przeradzają się też w rozmowy, opowieści, nawet jeżeli tyczyły rzeczy, których dziecięcy umysł nie potrafił jeszcze całkowicie ogarnąć. Sam głos Sörena, choć surowy w znaczeniu kolejnych zdań, pozwala się uspokoić, umilknąć w skupieniu.
Starszy brat i najstarsza siostra są z nim blisko, chociaż nie ma z nimi tyle zabawy co z wciąż dojrzalszą o jedną wiosnę, ale już bardziej zbliżoną do niego samego, Aurorą. Majaki najmłodszej z rodzeństwa pozostają gdzieś w tle, w odmętach chłopięcej podświadomości. Oddalone o całkowity ogrom odmienności, o to, że to dziewczynka. Tak sobie wmawia, a przecież każdego prawie wieczoru przesmykuje się przez mosiężne drzwi sypialni Aurory, też dziewczynki przecież, i nie chce wcale wracać do swojego pokoju. Wieczorami opustoszałego, bardzo zimnego, skostniałego. Dziecinną ciekawością ogląda szczotki i błyskotki siostry z o wiele większym entuzjazmem niż te matczyne, bo przy rodzicach z jakiegoś powodu wie, że nie wypada. Nie rozumie dokładnie tego uczucia, na razie zajęty jest zbytnio rozplątywaniem długich blond loków. W głębi duszy żałuje, że jego włosy pozostają krótszymi, że nie da się zrobić z nich tak pięknych, piętrzących się budowli fryzur. Na perskie dywany spadają okruszki wyniesionych z kuchni, po kryjomu, ukrywając się za popiersiami, posągami i licznymi skrzydłami drzwi, ciasteczka czy to owsiane, orkiszowe, czasami słodsze, czekoladowe. Sprawiają, że sen nie przychodzi tak szybko, a po zgaszeniu świateł przez natrętne niańki, których twarze pozostają zamazane, ich ręce wiecznie spracowane, ale zadbane, wypolerowane prawie tak samo jak podłogi, zostaje czas na chichot, na rozmowę.
Każdy kolejny dzień staje się coraz bardziej przepełniony grafikiem zajęć. Liczenie, pisanie, nauka odpowiedniej wymowy, recytowanie, zapamiętywanie - początki zajęć, które będą potem kontynuowane w szkole. Na powietrzu jazda konna, zimą też łyżwy, często narty. Wszystko płynie do przodu, odwiedziny w siostrzanym pokoju kończą się, zastępuje je sztywność manier, przygotowanie do opuszczenia gniazda wyłożonego już zeschniętymi płatkami końca lata.
~۞~
Bieg, przyspieszony oddech, adrenalina, posmak cudzego strachu na podniebieniu pozwala stawiać kolejne gwałtowne, wbijające się w zaspy uginającego się pod ciężarem śniegu kroki. Piekąca od chłodu twarz była smagana drobnymi gałązkami, igłami kolejnych drzew. W końcu nastąpił upadek, śniegu dotknęły dwa ciała, a nie jedno. Odgłosy szarpaniny, głośne oddechy przecinały raz po raz ciemne, bezgwiezdne, zasłonięte koronami drzew niebo. Całkowitą ciemność rozpraszały zbite płatki śniegu. Ucisk na gardle, grdyce, zaciskające się rozgrzane od biegu palce, uderzenia dłoni, prawie jak wtedy, gdy dotykały bioder, klatki piersiowej, w utęsknieniu sięgały do ust. Nie teraz. Nie tym razem. Dusi się, nie może złapać oddechu, a jednocześnie czuje jak zaciska dłoń, widzi wszystko, odczuwa jeszcze więcej. Wyobrażał sobie strach? Nie, nawet nie musiał. Odczuwał go aktywnie, wcale nie biernie. Jednocześnie zalewała go satysfakcja, cieszył się końcem tej udręki. Zechciał uderzyć twarz czymś ciężkim, wymazać ją ze swojego życia całkowicie, pozbyć się natrętnego spojrzenia brązowych oczu, które podążało za jego ciałem nazbyt często. Powolne słabnięcie, mozolnie zamierające spojrzenie przerażonych oczu, jeszcze chwile temu zmarszczonych brwi, usta wyginające się w niemym krzyku, teraz były spokojne, grobowe. Zapadła cisza. Nie było wiatru, nic nie przesmykiwało się, nie przebiegało pomiędzy gałązkami. Pomiędzy nogami czuł wiotkie, ciepłe jeszcze, nieżywe ciało. Panika? Nie. Nie tym razem. Otworzył oczy, leżał w pościeli, w mieszkaniu. Nie było rdzawych włosów na śniegu, pustego, martwego spojrzenia. Pozostał tylko uśmiech. Dudniący w głowie dźwięk. Głośny śmiech zszytych ust.
To był przypadek. Nie chciałem Cię w swoim życiu.
Szkoła jest czasem zmian. Wykorzystywania wyniesionych z domu umiejętności i dowiadywania się o tym jak wielki przywilej posiada noszone nazwisko. Akademia Odala uczy konserwatywnie, tak samo jak każdy wcześniejszy nauczyciel w domu. Często przytaczane przez szkolnych opiekunów słowa są tylko powtarzanymi mantrami, które zasłyszane już w młodych latach ciągnęły się echem po wysokich sklepieniach Sanktuarium. Zwiewna jak jasne szaty koszuli nocnej wrażliwość zastąpiona jest chłopięcością, chęcią ukazania się ze strony najtwardszej, najlepszej. Przypisywane chłopcom zachowania są przyjmowane przez Stellana jako naturalne sobie, jako te, którym musi być wierny teraz, jak i całe życie. Zastępuje nimi prawdziwość i wmawia sobie, że każda z tych przywdziewanych, nowych cech jest jego charakterem, osobowością. Niechęć do błyskotek, do rzeczy pięknych, podniosłych, do harlekinów, miłostek. Pociąg do aktywności fizycznej, bolesnego wyśmiewania inności, delikatności, dbania o wygląd. Szkoła jest daleko od domu, rodzicielskiego oka. Nie trzeba przestrzegać etykiety, mieć aż tylu wybujałych zachowań wymaganych przez rodzinną posiadłość. Nie można splamić nazwiska, toteż Stellan tego nie robi. Duże, niebieskie oczy tym razem wpatrują się w profesorów, a nie w matkę. Wciąż wszystko uchodzi na sucho, a jeżeli pretensje się mnożą, stosowana jest wyuczona, zakorzeniona we krwi złotoustość. Stellan wygada się z każdej sytuacji, nic więc dziwnego, że bardzo szybko znajduje bliskich kolegów, staje na ich czele. W późniejszych latach dostrzega adorujące spojrzenia koleżanek. Wręcz w czepku urodzony, nie posiada żadnych potknięć, nie takich, które narażałyby go na ojcowską reprymendę, czy matczyne rozczarowanie. Rozrabia, ale nie dręczy. Wyśmiewa innych, ale nigdy nie przekracza granicy smaku, często staje w obronie logiki, nie pędzi bezpodstawnie za chęcią zaimponowania, jest mu to niepotrzebne, stawia granice swoim rówieśnikom, posiada autorytet. Jego status jest wystarczająco wysoki, więc wykorzystuje go do pomocy tym, którzy jego zdaniem tego potrzebują. Tłumaczy to przed sobą rodzinną sprawiedliwością i wrodzonym talentem do rozwiązywania sporów. Meandruje pomiędzy życiem towarzyskim, powoli rozwijającym się, a utrzymywaniem dobrych ocen, skuszony przez kolegów zaczyna interesować się łyżwami, a zaraz za tym idzie również hokej. Spędza na treningach dużo czasu, z delikatnego dotychczas chłopca zmienia się powoli w młodego mężczyznę z zarysem mięśni, większymi ramionami. Szczęka jest smukła, ale rozciągający się na twarzy uśmieszek odpowiednio szeroki, oczy zmyślne, podążające za każdym w zaciekawieniu, analizie; szuka słabości, które będzie mógł wykorzystać. Podejrzliwość, wrodzona jakby. Nie boi się o stanowisko w grupie dzieciaków, po prostu o nie dba. Zachowana jest hierarchia, odpowiada mu to, bo jest na jej szczycie. Pomimo dodatkowych zajęć, przede wszystkim ku zadowoleniu rodziców i dla swojego własnego spokoju, poświęca nauce odpowiednio dużo godzin. Zresztą, przecież aż tak nie musi prawda? Dobrze dopasowanymi słowami wspina się na szczyt osiągnięć. Korzysta z przywileju nazwiska, ze stanowiska rodziny i się z tym nie kryje. Szczerze mówi o swojej lepszości, wyższości nad innymi, bo uważa ją za fakt, a nie opinię. Nie jest to dla niego czymś niegrzecznym, aroganckim. Naraża się przez to na dezaprobatę, ale zdaje sobie sprawę, że też na podziw w niektórych środowiskach. Nie przejmuje się tym, że niektórzy za nim nie przepadają, interesuje go tylko bycie w centrum uwagi, zachwyt i uwielbienie. On w stosunku do każdego zachowuje się tak samo; określa to mianem prawdziwości, bardzo kłamliwej, bo odrzucił siebie faktycznego, stał się tym, co wszyscy chcieli w nim widzieć. Dużo mówi, ładnie dobiera słowa, potrafi znaleźć w ludziach ciekawość i zainteresować ich sobą, niektórzy bardzo szybko odkrywają jego podskórną gorycz, wywołaną ukrywaniem swoich prawdziwych cech i chęci, upychaniem emocji. Czar opada po dogłębniejszym poznaniu chłopca, zdezorientowane nastolatki czują się odrzucone, traktowane przedmiotowo. Niektórzy zostają przy nim tylko dla statusu, inni, bo zachowują się dokładnie tak samo jak on. W grupie tych pierwszych odnajduje, zaskakująco, największy obiekt swoich westchnień. Skaczący z kwiatka na kwiatek, z roku na rok coraz mniej zainteresowany stałością, traktujący ludzi jak bardzo drogie zabawki, które od czasu do czasu wyrażają swoje opinie, Stellan nie jest gotowy na zaangażowanie. Emocje nie pytają, po prostu przychodzą, uderzają niespodziewanie i wprowadzają w osłupienie.
~۞~
On - chadzał po korytarzu dumnie pomimo braku nazwiska, które dawałoby mu na to pozwolenie. Jego głos przesuwał się po płatku ucha zanim wszedł sensem wewnątrz, znaczony ciętym aksamitem gardłowo wypowiadanych dźwięków. Istniał tylko on i jego wiecznie rozczochrane, w zimie smagane topniejącymi płatkami śniegu, marchewkowe włosy - Jens.
Zardzewiałe uczucia.
Szelmowski uśmiech tym razem nie wystarcza. Stellan jest oniemiały, pierwszy raz nie wie co powiedzieć, gryzie się w język, gdy serpentyny przestrogi zamazują się z obrazem wężowego ideału. Wie, że zaciekawienie, niebezpieczne uczucie, którym nieszczęśliwie obdarza silne, chłopięce ramiona, a nie zgrabne, delikatne, kobiece obojczyki, nie powinno mieć miejsca. Zdaje sobie sprawę, że nie potrafi romantyzować zwiewnych, długich loków fikuśnych czy prostych fryzur, które płeć piękna przyozdabia cechami niepociągającymi go w żadnym stopniu. W końcu ani jedna kobieta nie wywołuje w nim tego, co on. Przez głowę przelatuje bardzo intensywna myśl, chęć zakończenia tej miłostki zanim zdąży się rozwinąć, przejaw chłodnej logiki, nawyk wyniesiony z domu - spychanie emocji i pragnień na drugi plan, tam, gdzie ich miejsce. Nagminne starania zduszenia szalejącego młodzieńczego zauroczenia stają się mozolną rutyną, irytującą drzazgą w nodze, która jest zbyt mała, aby ją złapać i uśmierzyć ból, ale zbyt duża, aby o niej zapomnieć. Nigdy nie przyszło mu igrać z tak silnymi emocjami, z przyciągającą energią, jaką emanuje Jens, przy której sielanka słonecznego, letniego popołudnia w rodzinnym domu to zaledwie kolejny liść na wietrze, nieistotna igraszka, której przyjemność teraz poddawana jest wątpliwości. Duma z wyuczonych starannie cech chłopięcości, jedynej poprawnej dla niego drogi, uwiera, ściska myśli w nieprzyjemną kulkę chaosu, której za nic nie da się rozplątać. Stellan przygryza wargi, czasami do krwi, kiedy ktoś pyta, zrzuca to na stres związany z ilością zajęć. Czuje przymus, aby sięgnąć do dawno zakopanego ‘ja’, tego najgłębiej skrytego, wrażliwego, przygniecionego warstwą zmanierowania, zasad, liberalnych półprawd i uprzywilejowania. Prawdopodobnie tym przyciąga do siebie adoratora, który z każdym dniem coraz bardziej łechta przerośnięte ego Hallströma. Potyka się, drzazga jest już za głęboko, nie da się jej wyciągnąć. Wpada w sidła uroku, bo zdaje się dostrzegać, że uczucie jest odwzajemnione. Ale czy na pewno?
Balansuje na granicy szaleństwa, oddaje się całkowicie, ignorując ostatnie linki wiążące go z rzeczywistą możliwością rozrysowania rachunku strat, zakochuje się, zakopuje strach i niepewności pod grubą pierzyną odczuwania szczęścia nieograniczonego. Odsłania się, zdaje się poznawać kolejne kawałki Jensa; chłopcy zdają się całkowicie pochłonięci chęcią stworzenia dla siebie bezpiecznej przestrzeni, zaufanej i przyjemnej. Takiej, w której każdy powiew wiatru zwiastuje dobrą zmianę, a deszcz zmycie z siebie trosk dnia powszedniego. Przynajmniej tak wydaje się Stellanowi, taką wersją wydarzeń jest karmiony i połyka ją z chęcią, bez opamiętania, bo przecież nie jadł nigdy wcześniej czegoś, co tak bardzo łechtał oby jego kubki smakowe i wypełniało pusty dotychczas żołądek. Nie chce, aby to się skończyło, każdą myślą jest z nim. Wie, że nie może opuścić się w nauce, ignorować treningów, bo byłoby to podejrzane i zagrażałoby idealności sytuacji, zostawiłoby ciemne rysy na portrecie szczęścia i krajobrazie wyczekiwanego od dawna spełnienia. Jens proponuje pomoc; pisze za Stellana prace, oddaje mu swoje notatki, staje się dla niego wszystkim, podporą, jedynym powiernikiem sekretów. Rudowłosy chłopak pragnie nieustannego zainteresowania, nie życzy sobie, aby ciemnoniebieskie oczy spoglądały na kogoś innego. Stellanowi wydaje się to niezmiernie pociągające, uśmiecha się pod nosem, mości w cieple uwagi, której brak wyniósł na barkach jeszcze z rodzinnej rezydencji, taszcząc ze sobą skutki emocjonalnej nieobecności rodziców. Spogląda wstecz i dostrzega wszystkie te kawałki podłogowej, domowej mozaiki, której nie ogrzewały promienie słoneczne. Silne uczucia i młodzieńcze pożądanie bardzo szybko zmieniają się w obsesje, sprawdzanie wierności na każdym kroku, zabieranie przestrzeni prywatnej i pilnowanie, aby nie miało się czasu na nic innego poza sobą nawzajem. Padają coraz to intensywniejsze wyznania, obietnice, ich ciężkość jeszcze nie przygniata żadnego z chłopców, opada gęsim pierzem łechtając spragnione uczucia policzki i usta. Układa się pod głową, wewnątrz poduszki, aby za jakiś czas niespodziewanie poddusić śpiącego bez ostrzeżenia. Wszystkie te pozytywne dreszcze istnieją tylko dzięki podszewce okrucieństwa, chęci wykorzystania. Głównym celem Jensa, z początku skrywanym, zakopanym pod warstwą komplemencików i adorowania, jest wspinanie się po drabinie hierarchii społecznej, nie tylko szkolnej. Chce posiąść oddanego, wysoko postawionego przyjaciela, z którym będzie dzielił sekret. Pragnie kontrolować partnera, a właściwie źródło swojego przyszłego sukcesu. Udaje mu się, owija wokół palca zauroczonego, niedoświadczonego, złotego chłopca o zbyt wielkim mniemaniu o sobie, który nie zauważa, że to on jest wykorzystywany, bo już dawno zanurzył się po czubki uszu w ciemnej, słodkiej brei namiętności. Rówieśnik uzależnia Stellana od siebie, wmawia, że bez niego życie nie będzie już takie samo, że muszą się trzymać razem jako idealny duet, przeznaczone sobie dusze, zagubione dotychczas na rozstajach różnić społecznych. Wszystko trwa w pięknej sielance, dostatku miłości, finansów i przywilejów ledwo ponad rok. Zaczynają się kłótnie, intensywne wyładowania atmosferyczne, słowa jak pioruny przecinają przestrzeń pomiędzy nimi i obydwaj trwają w takiej wyczerpującej stagnacji do następnej wiosny, prawie kolejne dwanaście miesięcy. Potem, bardzo szybko, pojawia się przemoc, sącząca się powoli, wyciekająca z dobrych intencji opresja psychiczna. Jens zmusza Stellana do kolejnych aktów, wyznań i przecinania kolejnych barier komfortu, tym razem już nie delikatnie, bez lejących się jak świeży miód wyznań. Mocno, szarpiąc za powstałe, jętrzące się, rany. Naciska na nie, ściska nadgarstki w silnym uścisku, aby przypadkiem nie przegrać, stracić wszystkiego. Żeruje na istniejących, silnych emocjach kogoś, kto większość życia trzymany był pod kloszem grubych portfeli, nianiek i chronienia od okropności świata. Manipulacja w czystej postaci, wszystko w imię lepszego ustawienia się w świecie, opuszczenia rodzinnego gniazda, w którym nie zaznał takich przywilejów i dostatku, jakiego pragnął. Stellan po jakimś czasie przestaje czuć cokolwiek do Jensa, jest wyczerpany, próbuje złapać oddech, ale oduczył się robienia tego bez towarzystwa drugiego chłopaka. Młodociane zauroczenie powoli blaknie, pozostaje tylko przyzwyczajenie, kłótnie stają się intensywniejsze; nie jest w stanie odpuścić, poddać się i zrezygnować ze wspólnych chwil z drugim chłopakiem. Jens również wydaje się nagle spanikowany, jakby przecenił swoje możliwości, dostrzega, że Stellan przejrzał jego plan, że widoki na ustawioną przyszłości, która jest jego obsesją i największą ambicją, wiszą na włosku. Mimo to wiedzą o sobie za dużo, mają zbyt silną więź i kończenie relacji nie wchodzi w grę. Młodym umysłom wydaje się, że bez tak ważnej osoby, która wiele miesięcy była centrum wszechświata, rzeczywistość się zawali. Mają ku takiemu myśleniu różne powody, ale odczucie jest bardzo podobne, przebiegające nieprzyjemnym dreszczem po kręgosłupie, paraliżujące w najmniej spodziewanych momentach. Ciemnobrązowe oczy wodzą za Stellanem na każdym kroku, w szkole, na treningach. Irytacja zaczyna być głównym uczuciem, które Hallström czuje, zaraz za nią złość, chociaż szczelnie butelkowana. Znikają wszystkie pozytywy związku, negatywne myśli zatruwają umysł, nie pozwalają się skupić, przejrzeć na oczy, bo zamglone spojrzenie wciąż potrafi wyostrzyć jedynie sylwetkę rdzawych włosów, delikatnego uśmiechu i ciepłych wspomnień. Następuje przełomowy moment, kłótnie stają się nazbyt intensywne, pojawiają się wzmianki o rozstaniu, bolesne, wykrzykiwane histerycznie w przestrzeń, przecinające kolejne pomieszczenia, miejsca schadzek. Stellan chce udawać w szkole, że wszystko jest w porządku, proponuje aby się od siebie nawzajem oddalili, aby cała sytuacja nie przedstawiała się w oczach innych uczniów jako nienaturalna, podejrzana. Panicznie łapie się linek wiążących go z bezpieczeństwem rodzinnej, wyuczonej logiki, ale bardzo szybko orientuje się, że każda z nich została już przecięta - sam do tego dopuścił. Panikuje, a w dodatku spotyka się z agresywną odmową i szantażem ze strony niżej postawionego chłopaka, więc jest przerażony, czuje, jak kolejne słowa fałszywej troski zaciskają mu się na gardle i zamykają pod sklepieniem jak pręty klatki. W trwodze zgadza się na ciągnięcie związku pomimo swojej niechęci, jest przede wszystkim zrezygnowany, z każdym dniem coraz bardziej wyczerpany. Jaskrawe kolory tańczące jeszcze jakiś czas temu na witrynach sklepów, szkolnych korytarzach, leśnych i górskich ścieżkach bledną, stają się sepią, a potem szybko szarością. Nie jest w stanie dostrzec nawet promieni słonecznych z tych pamiętnych okresów letnich w domu. Zagryza usta, zaciska oczy, bierze parę oddechów. Nikt nie może się dowiedzieć o uczuciach, jakimi się darzyli, o tym, w jaki sposób na siebie spoglądali i dlaczego tak szeroko uśmiechali na swój widok. Tygodnie mijają i nic się nie poprawia, jest jeszcze gorzej, nie ma pomiędzy nimi już żadnych uczuć, tylko przyzwyczajenie, strach, dużo napięć i wyładowywana na sobie nawzajem agresja czy próby kolejnych manipulacji. Po tym intensywnym czasie pada kilka słów za dużo, kłócą się na spacerze, w miejscu, które było jednym z ich ulubionych punktów schadzek jeszcze zeszłej wiosny. Przyroda była wtedy w rozkwicie, a teraz całe miejsce przykryte jest zmarzniętą pierzyną ostudzonego pożądania. Śnieg jest świeży, dopiero co przestaje padać, w powietrzu wiruje mróz, skute lodem skały są śliskie, a miejsce odosobnione. Jens decyduje się na pierwszy, agresywny i niebezpieczny ruch, jak zwykle, chce przejąć kontrolę, pokazać, że jest najsilniejszy, bo najwyższe miejsce w hierarchii od urodzenia było mu odmawiane w domu, szkole, wśród znajomych. Szarpie Stellana, chce, aby na niego spojrzał i nie odrywał już wzroku. Nigdy. Jakby mógł założyłby mu klapki na oczy, dokładnie takie same, jakie posiadają konie przy dorożkach. Chce mieć spojrzenie ciemnoniebieskich oczu tylko dla siebie, być ich jedyną cenną rzeczą, móc wykorzystywać pożądanie do swoich celów. Nie może zmarnować całych tych dwóch lat, oddawania prac za Stellana, bycia jego podnóżkiem. Bo tak się czuje, o to oskarża drugiego chłopaka, mimo że każde z tych oskarżeń wychodzi z jego własnych, wyniesionych z domu kompleksów, mocno zacumowanych w porcie podświadomości. Stellan się wyrywa, chociaż nie chce zrobić drugiemu chłopakowi krzywdy, więc nie wkłada w to nazbyt wiele siły, przemoc nie jest dla niego rozwiązaniem, ale zaczyna czuć niepokój, ten kiełkuje z zawrotną prędkością, rozwija się, pnie od podbrzusza aż po płuc i umysł. Sytuacja zaognia się bardzo szybko, bo jeszcze niedawno kochająca dłoń uderza go solidnie w twarz. Przez chwilę kręci mu się w głowie, bardziej z zaskoczenia niż faktycznego stanu fizycznego. Wydeptany śnieg majaczy pod stopami, które wbijają się w niego nagle mocniej, pewniej. Działa instynkt, a Jens jest tym razem odepchnięty, sam wydaje się oszołomiony takim ruchem. Szarpaniny występują u nich na porządku dziennym, ale Jens nigdy jeszcze nie odważył się na uderzenie Stellana w twarz, na tak duże znieważenie jego kruchego autorytetu. Teraz musi skonfrontować się z iskierkami złości w ciemnoniebieskich oczach, więc nie odpuszcza, jak zwykle chce ustanowić swoją dominację, zgnieść resztki pewności siebie blondyna. Znów próbuje szantażować Hallströma. Tym razem nawet to nie działa, rozgoryczony, podjudzony znieważeniem autorytet piecze Stellana żywym ogniem od środka, przelewa czarę goryczy, z której woda spływa na młyn agresji. Jens w panice wraca do metod siłowych, widzi swój błąd, ale jest już za późno, nic to by i tak nie zmieniło, bo nie ma w zwyczajach autorefleksji. Przepychają się jeszcze chwilę, serce podchodzi Stellanowi do gardła, gdy znajduje się na skraju ścieżki, gdy pięści drugiego chłopaka zaciskają się mocno na materiale płaszcza, prawie unosząc go do góry. Śnieg leci w dół. Nie są wcale na dużej wysokości, ale wystarczającej, aby zrobił sobie krzywdę spadając. Adrenalina momentalnie zaczyna pulsować w żyłach, podbita długo przetrzymywaną agresją i zapeklowaną irytacją. Odpycha od siebie drugiego chłopaka, ponownie, ze zdwojoną siłą, nie poprzestaje na tym, nie zauważa też, że rdzawe włosy mieszają się z krwią przy spotkaniu z pobliskimi skałami, Jens nie wstaje. Ręce blondyna zaciskają się na szyi kochanka. W strachu o swoje życie wbija palce, naciska na grdykę, instynkt przejmuje nad nim całkowitą kontrolę, bardzo chce pokazać, że to on tym razem panuje nad sytuacją, zamknąć Jensowi usta, z których od dawna wychodzą już tylko jadowite słowa. Ma dosyć ciągłego układania uszu po sobie i bycia szantażowanym, słabszym ogniwem. Robił to z miłości, popełnił błąd, wie o tym, ale jedyne czego w tej sekundzie pragnie to pozbycie się problemu. Nie chce więcej czuć jak zaciskają mu się na biodrach łapczywe dłonie Jensa, jak do ucha wpływają tnące, już nie tak aksamitne słowa. Pragnie pozbyć się beznamiętnych szeptów nienawiści raz na zawsze. Ale co najważniejsze, chce w końcu poczuć się wolny od tej obsesyjnej, toksycznej osoby. Sponiewierany, emocjonalnie i fizycznie, podnosi się z ciała, teraz leżącego bez ruchu. Oczy rozszerzają mu się w panice, nie mija chwila jak zaczyna płakać, przepełnia go rozpacz. Dociera do niego, że to co zrobił jest już nie do odczynienia. Bardzo szybko przekonuje się, wciąż nie mogąc powstrzymać łez, że to przecież nie jego wina. Zrobił to w obronie własnej, Jens od dawna się o to prosił. Nie… To nie powinno tak brzmieć. Od dawna był agresywny. Ale nie należy, nie należała mu się śmierć. Przepełniony stłumionymi wyrzutami sumienia i w panicznej histerii zmywa bordowe krople z kamieni, zgarnia karmazynowy śnieg, oczyszcza go tak samo jak całe to miejsce. Wie, że to tylko na chwilę, zdaje sobie sprawę, że trzeba będzie lepiej ukryć ciało lub całkowicie się go pozbyć. Nie myśli całkowicie klarownie, bo przepełniają go emocje, stara się polegać na resztkach logiki, ale panika jest zbyt ogromna. Zdaje sobie sprawę, że potrzebuje pomocy. Łzy ciekną mu z oczu w bezowocnej, wydającej się bezkresną, histerii. Alogicznie próbuje budzić drugą osobę, chociaż ciało wydało z siebie już ostatni dech. Nie może zrobić nic, aby go zbudzić, znowu panikuje, bo nie potrafi sobie poradzić z tą sytuacją. Napotyka puste spojrzenie brązowych oczu, a cień gałęzi przy zachodzącym słońcu pada na piegowatą, nieobdarowaną już możliwością ruchu, młodą, przystojną twarz. W końcu ukrywa ciało, na razie tymczasowo. Wraca do domu, udaje, że wszystko jest w porządku chociaż w głowie ustala już plan rozmowy z Aurorą. Wie, że ona jest mu najbliższa, że na pewno nie odwróci się od niego, gdy jest w potrzebie. Nie myli się, starsza siostra zawsze wie co robić, więc i teraz opanowuje sytuacje, klaruje rozhisteryzowane myśli młodego chłopaka - spanikowanego, nawet niepróbującego trzymać rezonu, gdy są sam na sam. Nie potrafi powstrzymać łez i prawdopodobnie to pomaga zaangażować Aurorę w sprawę. We dwójkę radzą sobie z przypadkową katastrofą, dopinają wszystko na ostatni guzik. Dzięki niepodważalnemu statusowi nazwiska są w stanie nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Kończą ze sprawą, przynajmniej na razie, już bez emocji, a jedynie tuszując wszystko; ciała nie odnaleziono do dzisiaj. Sprawa pozostaje głośna, jej echa odbijają się po szkolnych korytarzach jeszcze długo, wtedy Stellan jest wyłączony emocjonalnie, otrzymuje zrozumienie po tajemniczym zniknięciu przyjaciela, ale wysłuchuje też scenariuszy o jego domniemanej śmierci, rozszarpaniu przez warga, czy chociażby o ucieczce po kłótni z rodzicami, których miał przecież sporo. Przesłuchania go nie dotykają, zadane jest mu parę pytań jako osobie bliskiej zaginionemu, ale czuwa nad nim opiekuńcza ręka rodzinnej spuścizny w kolegium sprawiedliwości. Czuje się jeszcze gorzej, ma oparcie w siostrze, ale nie chce go nadwyrężać. Właściwie do dzisiaj nie może spać spokojnie, dopiero jak tragedia cichnie, dociera do niego powaga sytuacji, opada rozpacz, emocje. Zdaje sobie sprawę, że za każdym razem, gdy zamknie oczy, będzie w tym jednym miejscu, przypadkowym, tragicznym. Nawet nie jest sobie w stanie przypomnieć wszystkich ruchów, jakie wykonał tamtego zimowego dnia, gdy ostatni raz spoglądał na znajomą i unieruchomioną na zawsze w przerażeniu twarz. Scenariusze mieszają mu się w głowie, umysł przedstawia różne wariacje przestępstwa? Obrony własnej? Jak było naprawdę? Może lepiej, żeby zapomniał.
~۞~
Pustka, cienie drzew igrające z postrzeganiem rzeczywistości w ciemnym pokoju. Obce ciało odwrócone plecami, pomruk senności, ciemnoniebieskie oczy wypatrujące niechybnej porażki, wywiercajce intensywnością spojrzenia, dziurę w zdobnym suficie. Skrzypnięcie podłogi, materiał o stu zapachach dotykający skórę, kliknięcie drzwi, nicość.
Senny letarg koszmaru.
Decyzja o uczęszczaniu na uczelnię zostaje za niego podjęta jeszcze zanim rozpoczyna podstawową edukację. W głowie się przecież nie mieści, że chłopak z tak dobrego domu może nie skończyć dobrej uczelni. Oczywiście kierunek również nie podlega dyskusji, musi być związany z rodzinną spuścizną, z przywiązaniem do rychłej sprawiedliwości. Korzystając z małego wachlarzu wyboru decyduje się na politologię i prawo europejskie, aby nie zamykać furtki wyjazdu z rodzinnego kraju, jeżeli naszłaby go ochota. Przyszłość stoi otworem, dostaje swoje własne mieszkanie, w którym zaczyna składować przeróżne cenne mu przedmioty. Półka z harlequinami stoi przykryta tomiszczami poezji i literatury klasycznej, te natomiast przygniecione są ilością podręczników, kodeksów i innych spisów praw czy rozporządzeń. Wszystko w lokum Stellana ma poziomy, na które można wejść przy wkroczeniu do kolejnego kręgu znajomości z nim. Dzieli mieszkanie na dwie strefy - prywatną i tą dla gości. W tej drugiej znajdują się tylko bezosobowe, sztywne meble odpowiednie dla lokum młodego kawalera. W pierwszej natomiast, oddzielonej szklanymi drzwiami zawsze szczelnie zamykanymi na klucz, króluje mozaika różnorodności. Stellan zrzuca fakt podzielenia mieszkania na fakt, że nie jest w pełni jego, a należy do rodziny, która przechowuje tu swoje różne bibeloty. Dba mocno o prywatność. Wstydzi się swojej wrażliwości, zbieractwa przeróżnych błyskotek, sygnetów, naszyjników, chowa je w szkatułkach - tak samo jak zrobił z wszystkimi uczuciami do rudowłosego Jensa, nawiedzającego go już tylko w koszmarach. Z każdym kolejnym rokiem przybywa mu więcej kwiatków, tomów książek, zakopuje się w nich, trochę zamyka, odgradza od świata, buduje sobie bezpieczną twierdzę, w której czuje się najlepiej. Musi jednak zachowywać pozory, wciąż chadza na treningi, dostaje się do uniwersyteckiej drużyny hokejowej, gra dobrze, w końcu trenował wiele lat. Zdobywa kolegów, spędza z nimi czas, ale też nie nazbyt dużo. Swoje nieobecności na przeróżnych imprezach i spotkaniach tłumaczy chęcią zaimponowania rodzicom wynikami w nauce. Nigdy nie dogania Aurory w świetnych notach, nawet nie chce. Jego pozostają neutralne, ma swoje ulubione przedmioty, a ojciec wydaje się zdawkowo zadowolony, ze najmłodszy syn nie sprawia większych problemów. Matka się od niego oddala, właściwie w ogóle nie mają kontaktu, chłopak boi się ponownej bliskości z kobietą, zupełnie jakby miało to podważać jego męskość. Jakby każde okazanie faktycznego, prawdziwego uczucia, jakie nie jest chęcią dominacji, miałoby wydać przed całą rodziną jego tajemnice z nastoletnich lat. Mało sypia, więc bardzo szybko zorganizowane są mu tabletki nasenne, które pomagają na jakiś czas, ale ostatecznie koszmary przebijają się przez ciężkie zasłony medycyny. Szuka bliskości, której brak mu doskwiera, w fizyczności. Umawia się z wieloma kobietami, żadna z tych relacji nie jest trwała, każda bardzo szybko się kończy, a do Stellana przyklejona jest łatka łamacza serc i chłopca, który bawi się kobiecymi uczuciami dla własnej uciechy. Wybuchają mniejsze skandale, plotki się mnożą, rodzice go upominają, więc na chwilę się uspokaja, ale ostatecznie wraca do swoich nawyków. Nie odgania to wszystkich pań, przede wszystkich tych, które zainteresowane są pozostaniem w białej pościeli tylko na jedną noc. Co młodemu mężczyźnie odpowiada, wmawia sobie, że jest to jedyna bliskość jakiej potrzebuje.
Cztery lata mijają zaskakująco szybko. Nie jest w stanie pozbierać się samemu po wypadku z Jensem, wie, że powinien po studiach zacząć pracę, że to jest od niego wymagane. Odrzuca taką opcję wbrew wymogom, co spotyka się jedynie z zawiedzionym spojrzeniem ciężkich ojcowskich oczu i głębokim, matczynym westchnieniem. Przymykają na niego oczy, a on chce wykorzystać możliwie wolny od wykonywania zawodu czas jak najowocniej, zdaje ostatni czwarty rok na uniwersytecie Tiwaz z wyższymi notami niż te, które zdobywał w poprzednich latach i dostaje się na doktorat. Tym razem celuje w dyplomację, z politologiczną i prawniczą podstawą bardzo dobrze odnajduje się na pierwszy roku. Rodzice mają inne dzieci, aby być dumnymi. Stellan z każdym kolejnym miesiącem czuje, ze musi rozładować coraz więcej stresu, napięcia i ukrywanych emocji. Ubiega o uwagę rówieśników i innych znajomych, czasami w odbijający się plotkami, skandaliczny, sposób. W najgorszych momentach zamyka się w mieszkaniu mówiąc wszystkim o obowiązku zajęcia się edukacją, ale tak naprawdę tonie w kolejnych tomikach poezji, zaszywa w odizolowanym, bezpiecznym miejscu, które dla siebie stworzył w ostatnich czterech latach i nie wpuścił doń nikogo, poza Aurorą, drugą strażniczką ukrywanej pod warstwami chłopięcego czaru tragedią.
~۞~
And it's hard to be at a party
When I feel like an open wound
It's hard to be anywhere these days
When all I want is you
You're a flashback in a film reel
On the one screen in my town
At least I'm trying
When I feel like an open wound
It's hard to be anywhere these days
When all I want is you
You're a flashback in a film reel
On the one screen in my town
At least I'm trying