Erke Virtanen
Gość
Erke Virtanen Pon 3 Maj - 16:00
GośćGość
Gość
Gość
Erke Virtanen
Onni
Wiesz, jak to jest, kiedy centrum twojego wszechświata jest osobą? Jeśli wiesz, to winszuję wyboru tej konkretnej ścieżki autodestrukcji i życzę ci, żebyś w którymś momencie zarobił w swój pusty łeb, zrobił w nim sobie dziurę i dolał przez nią oleju. Ewentualnie wypierdolił się do rowu i więcej nie wstał, bo tak by było dla ciebie lepiej. Jeśli nie wiesz, pozwól, że nakreślę, co ten konkretny rodzaj chorego przywiązania robi z twoim życiem – na przykładzie własnym.
Centrum mojego wszechświata był mój starszy brat Onni. Był taki czas, w którym rozkwasiłbym nos każdemu, kto powiedziałby na Onniego złe słowo, spojrzał na niego krzywo, czy choć zasugerował, że jego trudność w panowaniu nad emocjami to wynik złośliwości czy złej woli, bo tak nie było. Czy raczej wolałem wierzyć, że przypadłość, którą miał we krwi, a która rozpalała go gniewem z gwałtownością z jaką iskra na suchej ściółce wywołuje pożar, to coś całkowicie poza jego kontrolą, a Onni był po prostu ofiarą. Zawsze Onni, nic nigdy nie było jego winą, to ta zdradliwa krew kazała mu bić i pluć, zdzierać sobie knykcie na wykrzywionych odrazą gębach. Najpierw na nich, a potem na mojej gębie, moich plecach, moich powykręcanych palcach.
To nie twoja wina, przecież próbujesz być spokojny, ale oni ci nie pozwalają, to nie twoja wina.
Budziłem się każdego ranka i ważniejsze od nauki, od zabawy było to, by poznać jego plan dnia i dostosować własny tak, by ciągle być przy nim. Pilnować, by nikt i nic go nie rozgniewało, a jeśli już tak się stało, być obok i próbować go uspokoić, zagłuszyć podszepty gorącej krwi, żeby po raz kolejny nie przyklejano mu łatki furiata. Kochałem mojego brata i nie widziałem nic złego w tym, by go bronić. Był moim najlepszym przyjacielem. W naiwnym rozumowaniu mojego małego móżdżku nie przewidziałem jedynie, że obrona kogoś przed nim samym, a nie przed resztą świata, to cholernie ciężka sprawa i jeśli nie ma w nim prawdziwej chęci zmiany, to kijem rzeki nie zawrócisz. Możesz próbować, kopać się z koniem, a i tak na końcu jedynym przegranym będziesz ty, z kawałkami świata w rękach, których nic już nie trzyma w kupie. Nie ten, którego cieniem próbowałeś przez cały ten czas być.
Emma
Kiedy poznałem Emmę, dziura którą pozostawił po sobie Onni była już zakopana i nie potrzebowała nikogo nowego, by się wypełnić. Mniej więcej poskładałem model swojego wszechświata, upewniając się, że w jego centrum nie zostało wystarczająco dużo miejsca, by ktokolwiek mógł się tam wśliznąć i jeszcze raz zająć to miejsce. W wieku 23 lat byłem już cynicznym, wyżętym gałganem i szczerze mówiąc do dziś nie jestem pewny, co mogło się jej w tym spodobać – w którymś momencie nawet najinteligentniejsze gadki są warte tyle co funt kłaków, a najlepszy seks zaczyna się przejadać, nie można mieć co do tego złudzeń. Uważałem, że była porażająco naiwna i nie omieszkałem jej tego na początku wytykać – wzruszała wtedy ramionami, jakby chciała zapytać „No i co z tego?”. No i nic, bo przecież nie odtrąciłem jej towarzystwa, pozwalałem, żebyśmy tkwili w tym dziwnym impasie. Czasem myślę, że chociaż nie studiowała psychologii tak jak ja, a medycynę, byłem dla niej projektem, którym zajmowała się w wolnym czasie. Jeżem, ofukującym ją od czasu do czasu, ale składającym kolce, jeśli powoli zbliżyła do niego rękę, udowadniając, że nie stanowi zagrożenia – co oczywiście było gówno prawdą, bo może i nie tłukła mnie jak Onni, ale powoli uzależniała mnie od siebie. Pewnie nie miała złych zamiarów, była na to zbyt łagodna, za bardzo chciała pomóc każdemu, kogo spotkała. Można powiedzieć, że jej plan naprawy mojego cynicznego podejścia do życia wypalił jej w twarz, kiedy zapytałem, czy za mnie wyjdzie – szło jej zbyt dobrze, bo widzisz, przez chwilę uwierzyłem, że może faktycznie wszystko się ułoży. Czemu nie z nią? Do dziś dziwię się, że powiedziała tak. Może z poczucia obowiązku? Nie, nie powinienem przykładać do niej własnej miary. Emma to dobra kobieta. Rzadko się takie spotyka.
Nie będę ci opowiadał, jak nam było, bo wszystko tak czy siak się skończyło – oczywiście przeze mnie. Tym razem nie zrobiłem nic, to nie była żadna moja decyzja, głupi błąd, czy brak przemyślenia konsekwencji moich czynów. Wyjątkowo jestem w tej kwestii bez winy. Emma chciała dziecka. Prosta sprawa, prawda? No właśnie nie za bardzo, jeśli nie wiedziałeś wcześniej, że coś jest z twoim ciałem nie tak – bo i skąd miałeś wiedzieć? Zapadł wyrok, że nigdy nie zostanę biologicznym ojcem.
Każdy ma jakąś granicę bólu, po której przekroczeniu wali mu się świat – dla Emmy była nią ta informacja. Mimo prób rozmowy, że możemy adoptować, albo że nie będę robił jej wyrzutów, jeśli zrobi je sobie z kim innym, to ona podjęła decyzję o rozwodzie. Tak się właśnie kończą bajki.
Amandine
Nie tego się spodziewałem dając do gazety ogłoszenie, że oferuję swoje usługi przy trudnościach w radzeniu sobie z gniewem. To znaczy, w ogóle byłem zaskoczony jakimkolwiek odzewem, słowo „terapia” w większości osób wywołuje najeżenie i odwrót, ale kiedy na moim progu pojawiło się nieufne, patrzące na mnie spod byka stworzenie, trochę zabrakło mi języka w gębie. Tylko na chwilę. Kiedy mówisz „berserker”, na myśl przychodzi raczej stereotypowy jego obraz – napakowany osiłek z gębą z daleka krzyczącą, że oto nadchodzi typ spod ciemnej gwiazdy. O nie, nie próbuj mi tu wmawiać, że wcale nie to pierwsze przychodzi ci do głowy. No więc, Amandine. Drobna buzia pełna piegów, ruda szopa na głowie i blizny na rękach. Była nieufna, sceptycznie nastawiona i raczej wcale nie chciała być w moim gabinecie. Czego innego się spodziewać? Jeszcze nie znałem jej historii, ale jeśli miała połowę tych samych trudności co Onni, nie było kolorowo. Wszystko szło… Powoli. Opornie. Jakbym siłował się ze ścianą, która nie dała się przesunąć i nie reagowała na słowa, które do niej kierowałem. Dopiero po czasie niechętnie zaczęła opowiadać, co leżało jej na sercu – ojciec pełen dumy, matka i siostra stojące na uboczu. Nagle ściana zaczęła drgać w miejscach, w których wywierałem nacisk. Zdążyłem ucieszyć się, że może i nie mogłem pomóc Onniemu, ale może uda mi się to z Amandine, kiedy oświadczyła mi, że to ostatnia nasza sesja, bo właściwie to w ogóle jej nie pomagam i to jedna wielka strata czasu. Dałem jej chwilę na ochłonięcie, gwałtowne emocje to coś, z czym przecież zmagała się od zawsze. Na terapię nie wróciła, ale któregoś dnia pojawiła się na mojej wycieraczce i oznajmiła, że idziemy na piwo. Moja trzecia porażka.
Erke
Nie odpuścisz mi, prawda? Po cichu liczyłem, że jednak tak, w końcu opowiedziałem ci całkiem sporo w tych historiach na temat innych ludzi. Tak, wiem, że potrzebujesz tego do dokumentacji, to nic osobistego. Najeżam się, a przecież zdaję sobie sprawę, jak to wygląda. W jakiś sposób to chyba dobrze, potwierdza, że mam ludzkie odruchy.
Interesują cię moje potencjalne problemy z nauką? Łatwo mi odpuszczasz, to wcale nie taki trudny temat. Na pierwszy stopień wtajemniczenia trafiłem do Akademii Mannaz, dokładnie tam, gdzie uczęszczał Onni – moim rodzicom podobało się, że w ich ogólnych założeniach kładzie się nacisk na odnajdywanie równowagi i współpracę, a z rodzeństwem niby łatwiej, można wymieniać się doświadczeniami. W teorii brzmiało pięknie, w praktyce więcej czasu pozostałego po zajęciach spędzałem na gonieniu za Onnim, niż na nauce – szybko zacząłem odstawać, przynajmniej w oczach nauczycieli. Teraz nawet niespecjalnie mogę ich winić, że przykleili mi łatkę niezbyt bystrego, musiałem być dla nich strasznie upierdliwym uczniem. Tak, miałem problemy, możesz to sobie podkreślić, dobrze wpasuje ci się do tezy. Jeśli mogę zaproponować, skontaktuj się z Akademią z prośbą o wykaz moich wyników i nagan, napiszę ci upoważnienie – będziesz mieć ciekawy załącznik do pracy. Na drugim stopniu zauważysz zmianę, mniej więcej na drugim czy trzecim roku. Mannaz pożegnała się z Onnim, kiedy rozkręcił o jedną rozróbę za dużo. Pewnie znowu skończyłoby się tylko na naganach, bo bójki z jego udziałem nie były już niczym zaskakującym, ale tak się zapędził, że złamał nos nauczycielowi, który próbował interweniować. Kilka miesięcy przed końcem nauki edukacja mojego brata się skończyła. Nawet nie dlatego, że odmawiano mu przyjęcia do innych Akademii - chociaż wątpię, żeby ktokolwiek chciał w swoich progach kogoś, kto tłucze nauczycieli i za nic ma sobie autorytety. Nie, Onni zwyczajnie się poddał i uznał, że edukacja nie jest mu potrzebna. Z tego co wiem, aktualnie łapie się różnych robót fizycznych - przynajmniej oficjalnie, nieoficjalnie nie chcę nawet wiedzieć. Tak czy inaczej, nagle zyskałem mnóstwo wolnego czasu, z którym nie do końca wiedziałem, co zrobić. Nie miałem szczególnych zainteresowań ani znajomych, jak na nastolatka byłem zwyczajnie nudny. Nagle zniknął sens mojego codziennego wstawania z łóżka i nie wiedziałem, co z tym zrobić, czym się zająć i na czym opierać swoje dalsze funkcjonowanie.
Moi rodzice za to wykazali się przenikliwością, o którą nigdy bym ich nie posądzał i wysłali mnie na terapię – czy jak to wtedy określili, do kogoś, kto pomoże ci znaleźć, w czym jesteś dobry. Zwyczajnie mnie okłamali i nie omieszkałem im o tym powiedzieć po kilku spotkaniach z doktorem Bjarnarsonem, ale patrząc na to z perspektywy czasu podjęli dobrą decyzję. Przynajmniej dobrą w tym sensie, że zacząłem przykładać się do tego, co próbowano mi wbić do głowy w Akademii i okazało się, że nie jestem taki tępy, jak wszyscy sądzili. Żartowali sobie, że ktoś mnie podmienił – niby zabawne, ale wcale. Na pewno nie dla dzieciaka.
Kenaz stanowił miłą odmianę – nagle byłem pustą kartą, bez notatek na marginesie, że to ten brat Virtanena, no wiesz którego, nie obiecuj sobie za wiele. Nie dałem się już wtłoczyć w ramy bycia nierobem i półgłówkiem, a obiecałem sobie, że będę najlepszy, niech im wszystkim w Mannazie gały wyjdą. Śmiałe postanowienie, szybko zweryfikowane przez rzeczywistość – najlepszy może nie byłem, ale kurczowo trzymałem się bycia w czołówce swojego kierunku. W końcu coś osiągałem, coś co było tylko moje. Wbiłem sobie do głowy, że chcę zostać terapeutą tak jak doktor Bjarnarson i pomagać tym, którzy nie potrafili poradzić sobie z zawartością własnej głowy – jakby się zastanowić, to znalazłaby się w tej kategorii co najmniej połowa społeczeństwa, ale wiesz, co mam na myśli. Miałem plan i parłem przed siebie, żeby go zrealizować. Praktyki, zajęcia, seminaria. To dobre uczucie wiedzieć, do czego dążysz.
Pominę tutaj Emmę, bo o niej już wiesz to, co najistotniejsze – dość dodać, że jej odejście nie zawaliło mi całego świata, jedynie przebudowało jego struktury. Zacząłem tracić zapał, by codziennie zagłębiać się w cudze problemy. Ten cichy cyniczny głosik z tyłu głowy robił się za głośny, żebym mógł na terapii opierać swoje codzienne przetrwanie aż do emerytury, musiałem zmienić priorytety. Nie chciałem zaczynać niczego od nowa, skoro ciężko zapracowałem na wykształcenie, a temat wciąż był mi bliski, choć teraz już w nieco chłodniejszy sposób. Poprosiłem o spotkanie panią rektor, może bezczelnie, nie wiem, ciężko mi to ocenić. Wykazała się zaskakującym zrozumieniem, chociaż w dniu naszej rozmowy nie było żadnych wolnych wakatów i nie zapowiadało się, by szybko się zwolniły. Trudno, żeby wszechświat poruszył odpowiednie zbiegi okoliczności, kiedy akurat podejmujesz decyzje mające wpływ na twoje życie, na zmiany trzeba zapracować. I mieć trochę szczęścia. Ja o dziwo miałem – najpierw dostałem jeden przedmiot, potem dwa, żeby odciążyć jednego z profesorów. Łączyłem sesje z wykładami i jakoś to szło. Aż rzeczony profesor odszedł na emeryturę, a moje doświadczenie wystarczyło, żeby w pełni objąć jego stanowisko, a terapią zajmować się tylko wtedy, kiedy faktycznie chciałem. Myślałaś, że będzie w tym więcej sensacji? Cóż, muszę cię rozczarować, ale nie martw się. Nie ciebie pierwszą.
Mistrz Gry
Re: Erke Virtanen Sob 5 Cze - 23:24
Karta zaakceptowana
Zabawne, jak to, co niektórzy mogliby uznać za życiowe przeszkody, inni potrafią przekuć w budulec, który stanie się niezbędny do postawienia fundamentów, a następnie wzniesienia konstrukcji mającej stać się azylem – dla Ciebie i dla wszystkich, którym zdecydujesz się udzielić niezbędnej pomocy na podstawie posiadanego doświadczenia i wciąż, każdego dnia zdobywanej nowej wiedzy. Jesteś człowiekiem, którego szukać ze świecą i któremu uchyliłoby się nieba, mimo że w boskim planie dotychczas niewiele było miejsca na szczęście.
Niezwykła z Ciebie osoba i chociaż teraz nieco rzadziej służysz radą równie niezwykłym ludziom, nie znaczy to wcale, że nie masz z nimi na co dzień do czynienia. A w związku z tym, że nigdy nie masz pewności, kiedy natkniesz się na osoby, których magiczna aura bierze górę, chcę podarować Ci w prezencie grubą bransoletę z rzemienia z wytłoczoną runą durisaz. Zawsze, gdy masz ją założoną w trakcie konfrontacji z osobami, w których wzbiera gniew, wówczas jakikolwiek fizyczny atak na Twoją osobę obniża wynik przeciwnika o -3.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Niezwykła z Ciebie osoba i chociaż teraz nieco rzadziej służysz radą równie niezwykłym ludziom, nie znaczy to wcale, że nie masz z nimi na co dzień do czynienia. A w związku z tym, że nigdy nie masz pewności, kiedy natkniesz się na osoby, których magiczna aura bierze górę, chcę podarować Ci w prezencie grubą bransoletę z rzemienia z wytłoczoną runą durisaz. Zawsze, gdy masz ją założoną w trakcie konfrontacji z osobami, w których wzbiera gniew, wówczas jakikolwiek fizyczny atak na Twoją osobę obniża wynik przeciwnika o -3.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!