Randvi Korhonen
Gość
Randvi Korhonen Pon 3 Maj - 3:46
GośćGość
Gość
Gość
Randvi Korhonen
Much madness is divinest sense
To a discerning eye;
Much sense - the starkest madness
’Tis the majority.
In this, as all, prevail—
Assent - and you are sane;
Demur - you’re straightway dangerous
And handled with a chain.
To a discerning eye;
Much sense - the starkest madness
’Tis the majority.
In this, as all, prevail—
Assent - and you are sane;
Demur - you’re straightway dangerous
And handled with a chain.
Od zarania własnych dziejów, była głodna.
Wiedzy, doświadczeń, przygód. Chciała przenosić góry, osiągać nieosiągalne, dokonywać czynów, których nie ośmieliliby się bogowie, a co dopiero maluczcy ludzie. Szukała odpowiedzi na pytania, których nikt nie śmiał zadać, te, które uderzały w sedno galdryjskiego sacrum, mając za nic tabu i badawcze, pełne niepokoju spojrzenia. Chciała czerpać garściami ze źródeł, w których pobliżu nikt nie odważyłby się nawet stanąć, a co dopiero wkładać w nie niczym nieosłonione dłonie. Od samego początku była typem człowieka, który dla idei się zastrzeli. Kimś, kto skoczyłby w ogień jako pierwszy.
Wścibski charakter zderzał się jednak z murem misternie utkanym ze szczerego lodu, jakim było wychowanie ojca. Ojciec miał ambicje - utarte, wykalkulowane, niewzruszone, ale również niespełnione. Oczyma wyobraźni widział siebie na czele maszynerii działającej w perfekcyjnym unisonie; chciał być kimś, choć zdawał się nie do końca wiedzieć kim konkretnie. Z pewnością kimś ważnym; pragnął mieć wszystko w zasięgu swojej kontroli, by każda bogom ducha winna dusza tańczyła tak, jak on jej zagra. Mary senne ofiarowały mu wizje światów, w których gawiedź ugina przed nim kolano na dźwięk jego kroków, w obawie przed sądem ostatecznym, którego początku można było się doszukiwać w małostkowym kaprysie. W rzeczywistości prawda była zgoła odmienna, ale ta zwykle kole w oczy, toteż pan ojciec niechętnie ją akceptował. Matka zresztą też nie wydawała się być skora do budzenia go ze świata snów, stojąc po jego stronie, nawet wtedy, gdy niebo zdawało się walić im na głowy. Niewygodne fakty przełykał latami, mozolnie, z żałością w duszy i goryczą na języku, przy okazji próbując przekonać otoczenie, łącznie ze samym sobą, że jest niezniszczalny. Smak repetytywnej porażki zmienił go w zgorzkniałego egoistę, który zduszał emocje w zarodku, bo nie potrafił sobie z nimi poradzić. Niechybnie uznał je za nemezis, którego stopa nie powinna postąpić w jego królestwie. Randvi nieśmiało przypuszczała w ciszy, że gdyby po tylu dekadach w końcu zdecydował się na uśmiech, ten prawdopodobnie rozsadziłby mu nieprzyzwyczajoną do takich ekscesów szczękę.
Gdy była jeszcze nierozgarniętym szkrabem, nie mogła pojąć, czemu uśpione zdolności starszej siostry były taką ujmą na jego honorze. Prawdę mówiąc, po dziś dzień w głowie nie mogła pomieścić, że coś, na co Sohvi nigdy nie miała wpływu, było uznane przez ojca za jej winę. Jak jednak spodziewać się empatii i współczucia od kogoś, kto własnym zapałem napompował swojego ego do niebotycznych rozmiarów, aż cały żar uleciał i nic z niego nie zostało dla jego dzieci? W miarę upływu czasu zrozumiała, że wraz z emocjami opuścili go również bogowie oraz zdrowe zmysły. Zajęło jednak wiele lat, zanim odcięła się od niszczycielskiego wpływu ojca na swoje życie. Nie, na dobrą sprawę, nadal zbiera pokłosie jego przeklętej spuścizny.
Była jego trzecim z kolei podejściem do zakrzewienia w dziecku niespełnionych ambicji. Oczekiwania miał już ostudzone, zwłaszcza wtedy, gdy dwójka starszego rodzeństwa konsekwentnie okazywała się ich nie spełniać. Niestety razem z umykającymi okazjami na sławę i chwałę pojawiła się desperacja. Tonął we własnych, przerośniętych wymaganiach, więc teraz musiał chwytać się brzytwy, choćby ta miała poharatać jego dłonie. W końcu przecież musiało mu się udać. Do trzech razy sztuka.
Akademia Odala nie przywitała Randvi z otwartymi ramionami. Przyjęła ją do siebie, ale nigdy nie zaakceptowała. Dziewczyna nie była w stanie wyzbyć się nonkonformizmu, którym obdarzyła ją natura. Coś zawsze mówiło jej, że autorytety trzeba kwestionować, by żaden nie spoczął na laurach. Nie chciała łamać każdej napotkanej zasady, nie lubowała się w anarchii; niejednokrotnie jednak próbowała obejść te bezsensowne. Aczkolwiek mało kto w murach akademii przymykał oko na kpienie sobie z fundamentów, na których stała magiczna społeczność, a akurat tak niefortunnie się złożyło, że tradycją Randvi było nieuznawanie cudzych tradycji.
Była bystra i wtedy jeszcze chciała wierzyć w słuszność słów ojca. Dlatego nie czuła się gorsza od innych, nawet jeśli inni próbowali przekonać ją, że litery w jej nazwisku nie układają się wystarczająco doniośle. Chciała dowieść, że stać ją na wielkie rzeczy, może nawet większe niż kogokolwiek. Wpierw próbowała odnaleźć nić porozumienia z dzieciakami z konserwatywnych klanów, ale nie potrzebowała dużo czasu, by spostrzec, iż to daremne. Stworzyli swoistą enklawę, którą wynieśli na piedestał, by na wyżynach mniemania o sobie móc spoglądać z góry na pośledni sort człowieka plączący się im u stóp. Wtedy zrozumiała, że nigdy nie będzie traktowana na równi z nimi, a nie miała zamiaru iść na półśrodki, wychodzić z siebie, by brać ich towarzystwo za mannę z nieba. Nie znosiła sposobu, w jaki patrzyli na świat, zerkając nań zza krat złotej klatki wysadzanej klejnotami, która choć zapierała dech w piersiach, niezmiernie ograniczała ich pole widzenia. Największą zagwozdką w tym wszystkim było to, że drzwi mieli otwarte, ale nie śmieli postawić stopy za próg w obawie przed utratą wygód i zasług za samo urodzenie w fortunnym miejscu oraz czasie.
Swoich poglądów jednak nie zachowywała dla siebie. Głównie dlatego, że trzymanie języka za zębami nigdy nie było jej fortą. Miała kontrowersyjne opinie, które wygłaszała z niewinnością prowadzonej na rzeź owieczki, na przekór wszystkim nie chcąc się zamknąć nawet wtedy, gdyby ostatnim słowem miała podpisać na siebie wyrok. Chciała stawać ponad podziałami, uważając status quo i tradycje za kagańce, które powstrzymują przed podążaniem za wewnętrznym głosem. Ergo, ludzie ograniczali samych siebie, a to było marnotrawstwem potencjału. Nie obawiała się zmian, parła przed siebie bez oglądania się wstecz. Jedyne, co wypełniało ją strachem, to stagnacja.
Czasami próbowała przebić mury głową, choć znana wszem i wobec mądrość ludowa głosiła, że tak się nie da. Kiedy słowa nie docierały do najbardziej zakutych łbów, w ruch szły szczupłe witki zaciśnięte w pięści. Z czasem nawet magia szła w ruch, a runy okazywały się niebywale przydatne we wcielaniu drobnej zemsty w życie. Po fakcie nigdy nie była z siebie dumna, a w razie widma przykrych konsekwencji swojej impulsywności, przyjmowała je z pokorą. Rówieśników z wyższych sfer nader często denerwowała, próbując prowadzić dialog o niewygodnych rzeczach, brzmiąc przy tym jak adwokat diabła, który na dodatek pozjadał wszystkie rozumy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały, że z niewysokiej Finki wyrośnie zawzięty przeciwnik systemu i wszystkiego co boskie. Rebeliant.
Na szczęście z czasem przyszła również mądrość. Spóźnionego gościa przywitała z ulgą, bo ten pomógł spostrzec, że walka z wiatrakami jest większym marnotrawstwem potencjału, niż podążanie za ścieżką wyznaczoną przez jakąkolwiek zacietrzewioną rodzinę. Randvi doszła do wniosku, że jeśli chce zmienić świat, musi zacząć od siebie. Nie od razu Midgard zbudowano, czyż nie? Skupiła się na edukacji, widząc w wiedzy swojego najwierniejszego sojusznika oraz klucz do sukcesu. Chciała dowiedzieć się, jak rzeczywistość wygląda od podszewki, zupełnie jakby doszukiwała się dziur w logice rządzącej światem, kruczków w zasadach opisujących magię. Połykała książki, chłonęła informacje, snuła teorie, których prawdopodobieństwo chciała zbadać bez względu na koszta.
Wierzyła, że nieprzebudzona na czas magia nie jest wyrokiem. Wszakże jeśli istniały przypadki, choćby i rzadkie, gdy ktoś zaczynał przejawiać zdolności przypisywane galdrom ze zdecydowanym opóźnieniem, oznaczało to, że nad człowiekiem nie ciążył termin przydatności. Coś musiało stać na przeszkodzie potencjałowi, który drzemał w głębi duszy, czekając na aż ktoś pociągnie za cyngiel. Nadzieja umierała ostatnia, dlatego nie chciała tak łatwo zaakceptować możliwości, jakoby jej starsza siostra miała nigdy nie władać magią. Choć z zapartym tchem słuchała jej opowieści o świecie śniących, o wynalazkach i zwyczajach, by w końcu samej się tym zainteresować, może nawet nieśmiało chcieć zaimplementować niektóre elementy do własnego życia, wciąż wiedziała, że dla Sohvi brak magicznych zdolności stał się największym kompleksem i zmartwieniem. Chciała jej pomóc, ulżyć i to obrała za swój cel. Oczyma wyobraźni ujrzała swój magnum opus; pod kryptonimem - zbudzić śniącego.
Oszalała na punkcie postawienia na swoim. Ambicja wzniosła się ponad kontrolowane poziomy i przebiła sufit, pod którym i tak według wielu osób było już nierówno. Wtedy studiowała już na uniwersytecie Eihwaz i przodowała w wybranej przez siebie dziedzinie. Teoretyk magii brzmiało dumnie, wizja tytułu doktorskiego przed nazwiskiem napędzała ją skuteczniej niż niejeden eliksir. Jednak w połączeniu z opinią szalonego naukowca, który poza swoim zakresem badań świata nie widzi, nagminnie ignoruje ludzi sugerujących sprawdzone sposoby, a potem naciska na kontrowersyjne próby, bo te „a nuż przybliżą nas krok do sukcesu”, przysparzało Randvi swoistej renomy na terenie uczelni. Od dawien dawna była gorliwym sympatykiem magii runicznej, uważając ją za pierwotny, najpotężniejszy sposób wykorzystywania potencjału magicznego. Toteż ośmieliła się przyjąć teorię, w której właśnie ona jest kluczem do zamkniętych drzwi, za którymi czeka uśpiona magia w głębi śniącego. Obrała sobie za cel stworzenie rytuału, który wybudzi nawet najcięższe przypadki. Wielu chciało, by się jej powiodło; każdemu mogło przytrafić się nieszczęście, w postaci śniącego dziecka widzących rodziców, nawet najczystszym z najczystszych. Sposób na zapobiegnięcie temu społeczność galdrów przyjęłaby z pocałowaniem ręki. Jednak istniały zawsze jednostki wątpiące w sens prób, głosząc, że jeśli ktoś rodzi się niepobłogosławiony przez bogów, to tak musiało być i próby zmiany zapisanego nam z góry losu to marnotrawstwo czasu i zasobów. Vi namiętnie odganiała od siebie takie myśli i uciszała głosy, które próbowały jej to wmówić. Lubowała się w robieniu na przekór wszystkiemu, co poda w wątpliwość jej możliwości. Gdy ktoś w kpinie zapytał, czy ślepców też będzie nawracać, odpowiedziała, że pewnego dnia i owszem. Po nitce do kłębka, krok po kroku, tylko niech skończy, co zaczęła. W odpowiedzi usłyszała niezręczny śmiech i skołowane spojrzenie, toteż uznała, że jej słowa zostały wzięte za nieprzyzwoity żart. Bogowie tylko wiedzieli, że Randvi w temacie nauki rzadko sobie folgowała.
Przez to wszystko nabawiła się syndromu zbawcy. Ubzdurała sobie, że ma niezwykle ważne zadanie i musi uratować ludzi przed nimi samymi. Wiodły nią oczywiście szlachetne pobudki, ale dobrymi chęciami jest wybrukowany Helheim. Przede wszystkim chciała pomagać ludziom w potrzebie, ale już rzadziej zastanawiała się, czy cel aby na pewno uświęca środki, do których się ucieka. Zdarzało się też, że przychodziła z pomocą wbrew czyjejś woli, uważając, że wie lepiej, co dla kogoś dobre. Właśnie w takich momentach geny ojca wychodziły na wierzch, niczym ropa spod rozprutych szwów, dając znać o sobie i przypominając, z czyjej krwi pochodzi. Gdy zauważała podobieństwo, miewała chęci rozorania własnych żył. Częściej jednak mijała ją ta rewelacja. Można było tylko debatować, czy to dobrze, czy nie.
Przeciwieństwa się przyciągają, tak samo jak przeciwne sobie bieguny. Toteż los często pchał ją w objęcia tych, których przecież tak znieść nie mogła, których stylu bycia i życia się brzydziła. Nawiązywała romanse z ludźmi z wyższych sfer, pchając nogi za zbyt wysokie dla niej progi, uparcie twierdząc, że może pokazać im świat z innej strony, tej słuszniejszej, bardziej przyziemnej. Wierzyła, że może ich zmienić, naprawić, nawet nie pytając, czy czują się zepsuci. Uważała, że należy im się miłość, by poznali jej smak i zrozumieli, co tracą, zamykając się w bańce tradycji i wyzucia z ludzkich odruchów. Każdego z nich brała za kogoś na miarę swojego ojca, egoistę wychowanego w nienaturalny sposób. Nie brała pod uwagę możliwości pomyłki. Po raz kolejny nie dostrzegała, że z dwojga złego, to ona przypomina starego Korhonena, który ma się za nieomylną wyrocznię. Aczkolwiek nic nie wybudziło ją przez długi czas z tego złudnego wrażenia, bo bogaci chłopcy uwielbiali udowadniać jej, że mają talent do łamania dziewczęcych serc i wykorzystywania ich naiwności. Utwierdzało ją to tylko w przekonaniu o ich miernocie.
I niby spodziewała się, że nie może oczekiwać od Hallströma cudów, ale wbrew wszelkim założeniom i przy przedsięwziętych krokach ostrożności, przywiązała się do tego człowieka. Nawet jeśli fundamentem ich relacji była czysta nienawiść, która rozżarzała jeszcze za czasów szkolnych, znalazła w sobie miłość, którą zapragnęła się z nim podzielić. Chociaż nie raz wystawił jej cierpliwość na karkołomne próby, wykorzystał naiwność w najnikczemniejszy sposób, a także kroczył po zupełnie innej stronie barykady. Znaki na niebie i ziemi krzyczały wręcz, że nic dobrego z tego nie wyniknie, ale Randvi przecież zawsze musiała robić czemuś na przekór, choćby i sobie. Jeśli coś wydawało się niemożliwe, jeśli nie przystoi tego robić, ona musiała przynajmniej spróbować.
Groteskowa idylla trwała trzy lata. Śmiała się z goryczą więznącą w gardle, winszując ironii losu, że wszystko w jej życiu obracało się wokół nieszczęsnej trójki. Wiedziała, że nigdy za niego nie wyjdzie, wiedziała, że mezalians był za silny, by ich związek zrodził realne owoce. A jednak w głębi duszy się łudziła, że coś się zmieni, nieboskłon spadnie im na głowy, może świat się skończy, zanim wybije czarna godzina. Istniało tyle możliwości w teorii, tyle szans na uniknięcie cierpienia, serca krającego się w piersi. W praktyce było niestety inaczej.
Powinna otrzeć łzy, podziękować za wspólnie spędzone lata i zamknąć ten rozdział. Tak zrobiłaby rozsądna, szanująca się kobieta, której ukochany został przeznaczony innej. Niestety Randvi nie była żadnym z powyższych.
Była szalona.
My life closed twice before its close—
It yet remains to see
If Immortality unveil
A third event to me.
So huge, so hopeless to conceive
As these that twice befell.
Parting is all we know of heaven,
And all we need of hell.
It yet remains to see
If Immortality unveil
A third event to me.
So huge, so hopeless to conceive
As these that twice befell.
Parting is all we know of heaven,
And all we need of hell.
Mistrz Gry
Re: Randvi Korhonen Nie 9 Maj - 19:46
Karta zaakceptowana
Upór, którzy przejawiasz w dążeniu do swoich celów, jest godny pozazdroszczenia. Kroczysz przed siebie, z głową pełną pomysłów i uniesioną dumnie, nie bojąc się spojrzeć w oczy towarzyszącym ambicjom. Wiem, że chcesz odkryć ścieżki uznane dotąd przez innych za niemożliwe do przejścia, zepchnięte do kategorii nieosiągalnych jak porzucony w kąt, nieprzydatny przedmiot. Szczypta szaleństwa jest niezbędna każdemu, kto pragnie szerzyć teorie w świecie nauki. Bądź mimo wszystko ostrożna; jak mogłaś dostrzec, droga Randvi, niektórzy z otaczających cię ludzi nie omieszkają wykorzystać szczerości i naiwności, próbując wciąż ci zaszkodzić.
W prezencie na początek rozgrywki chciałabym podarować ci wszczepiacz magii. Nie budzi, co prawda, potencjału magicznego w śniących, jednak okazał się przydatnym narzędziem, które powstało przypadkiem podczas twoich badawczych poszukiwań. Źródłem jego energii jest tajemniczy kamień, znaleziony u pewnego, małomównego sprzedawcy. Raz w miesiącu fabularnym możesz użyć zaklętą we wszczepiaczu moc, aby stworzyć natychmiast pułapkę, bez potrzeby pracochłonnego zaklinania przedmiotu – jeśli twój przeciwnik zbliży się do obiektu, przedmiot zacznie pulsować fioletowym światłem i natychmiast wybuchnie. Nie jest to silna eksplozja, jednak skutecznie rozproszy i odrzuci twojego wroga, uniemożliwiając mu podjęcie ataku przez pojedynczą turę. Oprócz tego, gwarantuje ci stały bonus +2 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie na początek rozgrywki chciałabym podarować ci wszczepiacz magii. Nie budzi, co prawda, potencjału magicznego w śniących, jednak okazał się przydatnym narzędziem, które powstało przypadkiem podczas twoich badawczych poszukiwań. Źródłem jego energii jest tajemniczy kamień, znaleziony u pewnego, małomównego sprzedawcy. Raz w miesiącu fabularnym możesz użyć zaklętą we wszczepiaczu moc, aby stworzyć natychmiast pułapkę, bez potrzeby pracochłonnego zaklinania przedmiotu – jeśli twój przeciwnik zbliży się do obiektu, przedmiot zacznie pulsować fioletowym światłem i natychmiast wybuchnie. Nie jest to silna eksplozja, jednak skutecznie rozproszy i odrzuci twojego wroga, uniemożliwiając mu podjęcie ataku przez pojedynczą turę. Oprócz tego, gwarantuje ci stały bonus +2 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!