Judith Lundqvist
Gość
Judith Lundqvist Sro 28 Kwi - 12:17
GośćGość
Gość
Gość
Judith Lundqvist
Dzieciństwo pamięta jak przez mgłę. Pęd życia jaki wymuszali na niej rodzice nie pozwalał się na niczym szczególnym zatrzymać. Cały czas gdzieś się śpieszyli, półszepty i niedopowiedzenia towarzyszyły im przy wspólnych posiłkach, jak szum falom morza w wietrzny dzień. Bezwzględność w dążeniu do celu była wymalowana na twarzy ojca. Przypominał okaleczonego, jakby ktoś kiedyś pociął go okrutnie, tyle że wszystko zdążyło się już schować za fasadą czasu i zmarszczek. Osiwiał bardzo szybko, jego spojrzenie zawsze wydawało się takie puste, był strasznie zmęczony. Strudzony ciężarem, którego nie mógł udźwignąć motał się między decyzjami. Każda z nich mogła oznaczać potknięcie się i marny koniec... lub podejmowanie kolejnych jeszcze trudniejszych decyzji. Spirala. Z każdym pokonanym kółkiem cena była coraz większa. Lundqvist powinni nieco zmienić wygląd swojego herbu, ryba już połykała własny ogon. Wszystko dla wielkiego klanu, mrzonki z przeszłości. Poświęcenie dla jego dumy, chwały, potęgi, rozwoju, znaczenia. Wszystkie te pięć słów z uporem maniaka powtarzane jej były, jak mantra, która miała stanowić substytut wszelkiego szczęścia, potrzeb, czy marzeń. Dziewczyna dość wcześnie nadała im własną wartość, to pamięta. Ojciec traktował słowa relatywnie, zgodnie z potrzebą, za każdym razem nadając im nieco odmienne znaczenie, aby tylko dopiąć swego. Jak nie mogłaby nauczyć się od niego tak fantastycznej i przydatnej w życiu rzeczy, leżało to właściwie nawet w jej naturze. Rozumiała go, coś musiało nim silnie powodować, że był skory do takich kroków. Acz ostatecznie okazał się dla niej zwyczajnie okrutnikiem, godnym pogardy draniem.
W nastoletnim wieku była już dość pojętna, aby dostrzec, że do cnotliwej rodziny ze splendorem dorównującym dawnym królom było im zwyczajnie za daleko, pomimo pięknych słów i gry pozorów. Będąc w centrum nie musiała się wysilać by przejrzeć grę. Byli najzwyczajniej w świecie zbieraniną przestępców, działających tylko i wyłącznie na swoją korzyść w imię utraconej chwały. Mafią. Mogła zostać jedną z nich lub skończyć jak matka, która nadała jej imię. Biedna Emilie chciała to zatrzymać, sama chciała zatrzymać rozpędzoną spiralę. Miłością i upartością myślała że wypleni obłędne ambicje swego męża Alvara. Te zaś sięgały bardzo głęboko, szarpanie się z tymi korzeniami musiało przysporzyć wysiłku, nie wątpiła. Tak, odkąd pamięta matka często płakała, najczęściej po krótkiej wymianie krzyków w brutalnej kłótni. Ukrywali to, zabezpieczali się zaklęciami, ale Judith miała swoje własne sposoby, w końcu szybko nauczyli ją sprytu. Do swojego talentu rozmowy ze zwierzętami skrzętnie się nie przyznawała od samego początku, jakby wypierała jakąś dewiację. W końcu sam ojciec nauczył ją nie obnażać się zbyt szybko ze swoimi prawdziwymi intencjami i atutami bez powodu. Mogąc się jednak dogadać z kotem i psem, co mieli w domu, krok po kroku odkryła jakim tyranem był Alvar wobec Emilie. Nikt postronnymi zwierzętami się przecież szczególnie nie przejmuje, to tylko zabawki dla dzieci.
Wtedy zrozumiała. Że może albo płynąć na tym okręcie obłędu, albo skończyć jak matka. Bita i terroryzowana, na przegranej pozycji, żywiąc się tylko ułudną nadzieją, że to się zmieni. Wtedy poznała czym jest prawdziwy strach i nienawiść. To drugie pielęgnowała jak trofeum, które trzymała w umyśle zaraz obok własnych marzeń, pragnień i osiągnięć. Nienawiść ją napędzała, wrastała w nią coraz głębiej zapuszczając korzenie w serce, by te pompowało zatrutą krew tylko w jednym celu.
Nie musiała kłamać, aby być fałszywa. Wystarczało słowom nadawać inną wagę i nie mówić całej prawdy. Bezpośredni sprzeciw utożsamiała w takim przypadku z głupotą. Musiała grać w grę dobrej córci, ulubienicy zapatrzonej w tatusia.
Wraz z czasem, miała udać się na studia. Idealna córka jest wykształcona, mądra, elokwentna i słucha się ojca jak nieomylnej wyroczni. Mogła tylko polegać na chciwości ojca i jego manii korzyści. Miała talenty, ale musiała je odpowiednio zaprezentować, aby obrać uczelnię taką jaką chciała, aby założyć sklep ze zwierzętami taki jaki jej się marzył, aby mogła więcej czasu spędzać poświęcając się pasji poznania i głodu wiedzy na swój własny sposób. Aby zdobyć siłę, żeby w końcu się uwolnić z łańcuchów opieki. Aby znaleźć swoje miejsce na tym świecie. Musiała uciec z roli córki, a stać się partnerką do interesów, musiała powoli i konsekwentnie wyrosnąć ponad niego i wtedy. Wtedy odebrać to co jej się należy. Wszystko co poświęci, odbierze z nawiązką. Tak sobie obiecała.
Poświęciła wiele. Na studiach deptała przyjaźnie dla swych korzyści. Aby przypodobać się prowadzącym niemalże wchodziła w tyłek komplementami i zaangażowaniem. Też tylko po to, aby niczym po trupach do celu, na ich głowach uzyskać aprobatę w gronie akademickim i dostać upragniony przydział, środki i pozwolenia. Wszystko by zaraz o ukochanych wykładowcach później nieszczególnie pamiętać. Kiedy kończyły się zajęcia i wyścig z czasem o wiedze i własne wpływy, kontynuowała koszmarny wysiłek i wracała do domu. Ojciec po namowie i przedstawieniu wielorakich możliwości zainwestował w końcu pieniądze w przybytek, założył nową małą spółkę i uczynił Judith współwłaścicielką sklepu zoologicznego. Miejsce oprócz legalnej sprzedaży hodowanych na miejscu wiewiórek pocztowych i tresowanych psów, miała się trudzić bliżej nieokreślonemu przechowywaniu magicznych istot dla celów akademickich dla pobliskiej uczelni, gdzie z resztą Judith pisała wtedy doktorat, jakże na temat szerokiego zachowania niebezpiecznych zwierząt i możliwościach tresury lub chociażby podjęcia dialogu i wzajemnego zrozumienia. O tym mogła rozprawiać, miała przewagę, dzięki swojej genetyce, która dawała jej ponadprzeciętne predyspozycje i możliwość zadania zwierzęciu po prostu zwykłego pytania i usłyszenia odpowiedzi. Zwierzęcousta wciąż nie obnażała się ze swoją zdolnością, acz domysły padały pod jej adresem. Jej zachowanie wobec istot w teorii niższego rzędu niż ludzi, odbiegało nieco. To dało się wyczuć podczas pokazów treserskich i jej przewagi nad innymi, mimo że starała się to ukrywać. Plotki szerzyły się, acz zapytana wciąż otwarcie zaprzeczała.
Przemyt. To napędzało uśmiechy pracowników sklepu Ekorre, za pośrednictwem odpowiednich pieniędzy. Zatrudniali głównie tych, którzy byli zdesperowani jakoś zaistnieć, czy może przetrwać, zazwyczaj z polecenia ludzie, którzy byli uwikłani w interesy klanu Lundqvist. Alvar z łatwością to wykorzystywał, Judith i tego się nauczyła od niego, aby wszystko przebiegało po ich myśli. Jedynie zwierzęta traktowała z jakąś troską, kontakty z nimi potrafiły być takie proste i nadawały życiu jakiegoś smaku pośród przestępców, którymi się otaczała. Zawsze miała z kim porozmawiać jeśli chciała, ale zwykle były to właśnie tylko pociechy w jej ujęciu. Skazane na ich łaskę, wyrozumiałość lub okrucieństwo. Mowa była oczywiście o niemagicznych pupilach. Ich rola była oczywista, na tyle, że coraz częściej traktowała bardziej przedmiotowo; łapała się na sadystycznych ciągotkach, jakby ich dobroć nie była jej w smak.
Patrząc w lustro zrozumiała. Miała już te samo spojrzenie co ojciec. Byli widzącymi, acz chyba niczym nie różnili się od ślepców. Sumienie nieraz się odzywało, ale spychała je raz za razem. Nienawiść która zawiodła ją tak daleko, oplotła już swymi korzeniami niemalże każdą dziedzinę jej życia. Miała wrażenie, że utrzymuje ją w tym obłędnym tempie. Jeśli się od niej odwróci, jeśli zamierzy się ją wyrwać złamie się. Co innego miała, co innego trzymałoby ją w tym wszystkim? Czuła, że bez tego czeka ją apatia i upadek, ale może powinna była spróbować...
Ukończyła wzorowo doktorat i z premedytacją pośrednio przyczyniła się do zwolnienia jednego z wykładowców, promotora jej pracy, któremu zawdzięcza sukces. Wszystko aby zająć jego miejsce pośród grona akademickiego i szybko stać się szanowaną członkinią grupy. Nauczała studentów o faunie i florze jako podstawowy przedmiot na wszystkich kierunkach związanych z kierunkiem magii natury. Była kosą i była złośliwa, nie miała litości. Młodsi niedużo aż tak od niej członkowie pomniejszych rodzin, jak i tych wielkich klanów, czy zwyczajnie utalentowani widzący, którzy się dostali mieli z nią w delikatnym ujęciu przechlapane. Skrupulatnie potrafiła usadzić swoich wybrańców, mówiąc im przy okazji w twarz, że nie nadają się do czegokolwiek sobie tam wymyślili. Jedynie co mogło wskazanych nieszczęśników uratować to perfekcyjna znajomość tematu. Imponowała jej tylko kompetencja i wiedza, którą potrafiła docenić. Starania miała gdzieś, nie znosiła słuchać usprawiedliwień. Szybko pośród studentów wyrobiła sobie nienajlepszą reputację, że lepiej już traktuje szczury aniżeli ludzi, choć i te u niej nie mają lekko. Lubiła to, w jakiś sposób dawało jej to cholerne poczucie satysfakcji. Szczególnie, że właśnie miała wziąć niechciany ślub, który miał być dobrym interesem ojca. Aranżowany z pomniejszą rodziną z Norwegii, miał przysporzyć korzyści wymierzonej przeciwko rywalom z klanu Guildenstern. Na pierwszy rzut oka wiedziała już, że nie chce być z tym mężczyzną. Nie był brzydki, nie był głupi, był nawet poetycko naiwny, młodszy i niewinny. Słodki jak miód. Acz po prostu wybrał go ojciec. Tego nie mogła znieść. Wszystko co robiła, gdzieś w tle miało się w końcu ostatecznie ziścić przeciwko niemu. Ten zaś uznał, że skoro im się tak dobrze układa, to może zdeptać i tę sferę jej życia dla odmiany.
Później bardzo żałowała, że na to przystała bez większych obiekcji. Że nie uznała iż był to ten moment w którym powinna była się mu przeciwstawić. Jedna zła decyzja w spirali i musisz podjąć kolejną, jeszcze gorszą.
Piękny ślub, piękne wesele. Wszyscy w około szczęśliwi, tylko jedna osoba przesiąknięta goryczą i druga biorąca to za nieśmiałość. Idealna para młoda. Od początku planowała jak go zniszczyć, żeby sam wziął rozwód. Umniejszała go i jego starania. Sięgnęła nawet za eliksiry podawane podstępem, aby go złamać, zarzucać mu impotencję. Zabić w nim miłość, rzucić w wir samopotępienia i wycofania.
W zamian dostała od niego bliskość i prawdziwą miłość, którą zgniotła jak motyla, odrzuciła. Wycieńczony toksycznym związkiem za radą psychiatry po dwóch latach w końcu wziął z nią rozwód. Nie spłodzili dziecka, zadbała o to. W końcu to by ich uwiązało na stałe.
Judith odetchnęła i z satysfakcją przyjęła fakt o niepowodzeniu ojcowskiego planu. Wkrótce, była już pewna, że uwolni się od jego zdania zupełnie, jej rola stawała się coraz to istotniejsza... ale te wszystkie chwile zostawiły na niej piętno. Nie mogła znieść swojego oblicza w lustrze, choćby długo się wpatrywała i szukała czegoś innego, tak za każdym razem widziała w nich swego ojca i pytania. Czy nie powinna była to wszystko uczynić inaczej? Uciec zbuntować się lata temu? Nie miała własnej rodziny, przyjaciół, ani choćby kochanka. Matka nie miała swojego zdania. Rodzeństwo było poukładane jak pionki. Miała jednak kota. I relacje z wiewiórkami, ptakami, psami, kotami, wężami i innymi, magicznymi, czy niemagicznymi przedstawicielami fauny, która żyła w Skandynawii, albo nawet egzotyczne osobniki sprowadzane zza jej granic. Powołanie, które odkryła kiedyś i w pełni poznała za sprawą praktyki i teorii kreowało w jej psychice sanktuarium, gdzie nie mógł dostać się nikt, gdzie mogła znaleźć spokój i wspólnotę z tym pogmatwanym światem. Kto by mógł pomyśleć, że najlepszą terapią na stres, będzie rozmowa ze zwykłym kotem i to jeszcze znajdą. Czarny jak smoła Felix po prostu słuchał. W zamian kazał się karmić wymyślnie wybranymi smakołykami, drapać za uchem i po grzbiecie w ustalony przez siebie konkretny sposób, nie mówić głośno i trzymać siebie na kolanach, bo tak mu było wygodniej słuchać. Dzięki tatusiowi spełniać czyichś zachcianek nigdy nie potrafiła polubić, acz w tym przypadku sprawiało to jej jakąś przyjemność i beztroskę. Dar dawał jej wytchnienie i narzucał kierunek, trzymał w ryzach powołania, aby poznać lepiej świat. Dla innych galdrów? Dla społeczeństwa? Dla świata? Może. Acz najpewniej dla samej siebie. Może to bogowie dali jej to, może było coś w tym więcej? Nie miała czasu jednak na filozofię i dywagacje o swoim przeznaczeniu. Zwierząt starała się mniej lub bardziej udolnie nie krzywdzić. Świadomość iż ona sama stanowi swego rodzaju pomost między ich światem, a światem ludzi budziła odpowiedzialność. Chciała sprawić by sklep zoologiczny był dla nich domem, substytutem normalności, na którą ona nie mogła sobie niestety zawsze pozwolić. Przecież nie zawsze było to możliwe - interesy rodziny, przemyt i biznes zaślepiał i usprawiedliwiał podłość w której zdążyła się zresztą rozsmakować. W krzywdzeniu innych miała już wprawę, przychodziło to łatwiej niż powinno. Jaki ojciec taka córka. Uwiązana w spirali ku chwale klanu. W duchu miała cichą nadzieję, że ten upadnie, a wszystkich pochłoną płomienie. Nie raz w przypływie złośliwości żartowała, że wystawi świątynię bogowi Surtur, władcy Muspelheim i go osobiście zaprosi na ucztę z braćmi Jarla klanu Lundqvist.
Na szczęście miała też zbyt wiele obowiązków, aby choćby dla żartu zaplanować budowę takiego przybytku. Uczelnia i jej ukochani zestresowani studenci. Wyprawy akademickie w poszukiwaniu magicznych zwierząt i nowych osobowości ukrytych w niezwykłych istotach, mających w sobie prawdziwą mądrość, nieznaną ludziom. Tresura na zlecenie, pilnowanie sklepu i przepływu informacji. Przyjmowanie ludzi do pracy, zarządzanie i znoszenie innych członków jakże znamienitego klanu Lundqvist. Zwykle na koniec dnia była zbyt zmęczona by patrzeć w lustro dłużej i przejmować się swoim sumieniem.
Wspomniane postacie:
Alvar Lundqvist - najmłodszy brat Jarla, ojciec Judith
Emilie Lundqvist (Amdahl) - matka Judith
Zwierzaczek - Kocur Felix, wyjątkowo leniwy i wygodny gagatek.
Mistrz Gry
Re: Judith Lundqvist Nie 2 Maj - 1:15
Karta zaakceptowana
Wybrałaś krętą ścieżkę, Judith. Pokazałaś, że w twoim charakterze leży nie tylko zapamiętała wytrwałość w dążeniu do celu, lecz również, że, wbrew wszelkim przeciwnościom, nie zawahasz się spełniać swoich marzeń. Nieszczęśliwe małżeństwo pozostawiło wprawdzie nieśmiertelne piętno na twojej reputacji, ty nigdy nie martwiłaś się jednak przecież tym, co pomyślą o tobie inni, zdecydowana, by zawsze być o krok przed wszystkimi, by zacisnąć palce na upragnionej wizji niezależności. Niewątpliwie osiągnęłaś w życiu duży sukces, kiedyś będziesz musiała jednak zawiesić wzrok na własnym odbiciu w szklanej fakturze lustra – powiedz mi, Judith, czy gdy to się stanie, nadal dostrzeżesz tam samą siebie?
Umiejętności, które w dzieciństwie tak skrzętnie ukrywałaś przed ojcem, niewątpliwie przyczyniły się do sukcesu w obranej przez ciebie karierze, niestety, nawet posiadając zdolność porozumiewania się ze zwierzętami, niekiedy nie sposób ich obłaskawić, w związku z czym na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry magiczny bat. Przedmiot ten, choć niepozorny, zapewnia Ci zdecydowaną przewagę nad niesfornymi podopiecznymi – kiedy nim zamachniesz, trafiając próg powodzenia równy 60 (liczony wraz z punktami statystyk w sprawności fizycznej), twój przeciwnik zostaje sparaliżowany na dwie kolejki. Magiczna moc batoga działa nie tylko na zwierzętach, pamiętaj jednak, żeby nie traktować nią swoich studentów – niezależnie od tego, jak bardzo by cię nie drażnili. Dodatkowo, kiedy nosisz bat przy sobie, zapewnia ci on stały bonus +2 do charyzmy.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Umiejętności, które w dzieciństwie tak skrzętnie ukrywałaś przed ojcem, niewątpliwie przyczyniły się do sukcesu w obranej przez ciebie karierze, niestety, nawet posiadając zdolność porozumiewania się ze zwierzętami, niekiedy nie sposób ich obłaskawić, w związku z czym na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry magiczny bat. Przedmiot ten, choć niepozorny, zapewnia Ci zdecydowaną przewagę nad niesfornymi podopiecznymi – kiedy nim zamachniesz, trafiając próg powodzenia równy 60 (liczony wraz z punktami statystyk w sprawności fizycznej), twój przeciwnik zostaje sparaliżowany na dwie kolejki. Magiczna moc batoga działa nie tylko na zwierzętach, pamiętaj jednak, żeby nie traktować nią swoich studentów – niezależnie od tego, jak bardzo by cię nie drażnili. Dodatkowo, kiedy nosisz bat przy sobie, zapewnia ci on stały bonus +2 do charyzmy.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!