Ingmar Hallström
Gość
Ingmar Hallström Wto 20 Kwi - 14:54
GośćGość
Gość
Gość
Ingmar Hallström
W dzieciństwie często śnił o bajecznie kolorowych ogrodach Asgardu, tętniących życiem tysięcy egzotycznych kwiatów i niezwykłych istot, które zaglądały do wnętrza pałacu, zafascynowane migotaniem cienkich promieni światła. Kandelabry przypominały olbrzymie sople, które w odróżnieniu od tych lodowych, mogły trwać wiecznie, aby każdego dnia o tej samej porze, cieszyć oczy niesamowitym spektaklem rozszczepionych barw. W powietrzu unosił się zapach starych mebli; nie był jednak duszący ani nieprzyjemny, był wprost w sam raz, aby na zawsze utożsamiać się z tym miejscem i jego bogatą historią, ukrytą we wszystkich, nawet najdrobniejszych żłobieniach złocistego drewna. Każdy krok wydawał się miększy niż ten na jawie; aksamitne dywany były puchate jak świeży śnieg, lecz zamiast zimna, otulały stopy przyjemnym ciepłem, zachęcając do dalszego spaceru po delikatnej, frędzlowanej powierzchni. Budził się i dalej pozostawał w tym świecie; miał szczęście móc nazywać go domem.
Najmłodsze lata zapamiętał najlepiej; spędził je w znacznej mierze na nauce, ale nie takiej kojarzącej się ze żmudnym ślęczeniem nad zeszytami. Ojciec poświęcał mu wtedy najwięcej czasu; wieczorami siadywali przy kominku w jednej z mniejszych sal. Półki pełne grubych tomiszczy pięły się tam aż po sam sufit, który wydawał się niesamowicie wysoko, tym bardziej z perspektywy dziecka. Ogień tańczył radośnie w palenisku, gdy Evert Hallström zasiadał w majestatycznym fotelu, wyciągał z kieszeni fajkę i brał syna na kolana; czytali razem książkę za książką, tak poznawał legendy o Bogach, herosach; zarówno tych mitycznych, jak i tych najbardziej realnych, którzy przed wiekami zbudowali Sanktuarium.
Za dnia oprowadzał go po wszystkich, nawet najodleglejszych zakamarkach pałacu. Powtarzał, że jako przyszły pan, musi znać swoje włości, dlatego nie pomijali żadnego pomieszczenia, odwiedzając każdy ich kąt. Przyglądał się z zaciekawieniem codziennym obowiązkom służby; w pałacu zatrudnionych osób było zdecydowanie więcej niż lokatorów. Pokojówki, rytmicznie stukające obcasami o marmurową posadzkę, gdy biegały od pokoju do pokoju, pchając wózki pełne drogich materiałów, z których w większości składała się garderoba domowników; ogrodnicy, lawirujący między bukszpanowymi posągami z zielonych liści, przycinający niesforne gałązki, wystające spoza zamierzonej formy, oraz kucharze, krzątający się pomiędzy obszerną spiżarnią, pełną specjałów z najdalszych zakątków globu, a kuchnią, gdzie nawet bez użycia faktycznej magii, potrafili wyczarować najsmakowitsze z dań. Miał przed oczyma świat, który nieustannie przeplatał się z jego własnym; jeden nie potrafiłby istnieć bez tego drugiego, a mimo to, ciężka praca służących pozostawała niemalże niezauważana, w porównaniu do zadań, jakie realizowali Hallströmowie, będąc od wieków prawdziwym ucieleśnieniem wymiaru sprawiedliwości. Niektórzy są ważniejsi od innych, bo Bogowie powierzyli im trudniejsze zadania, taka była natura praw, których się uczył.
Czym stawał się starszy, tym rzadziej towarzyszyła im jego siostra. Na początku nie rozumiał, dlaczego uwaga poświęcana jest przede wszystkim jemu, a nie Inge, którą odsyłano do prostszych i bardziej adekwatnych lekcji; w końcu byli zupełnie tacy sami — nosili to samo nazwisko, mieli dwie pary identycznych, szafirowych oczu, zupełnie jakby jedna dusza została wlana w dwa odrębne ciała, które rozróżniała jedynie płeć. Tylko to właśnie płeć była kluczowa; determinowała całe życie, wyznaczając konkretne ścieżki, jakimi powinni podążać ludzie. On miał w przyszłości zostać jarlem i stanąć na czele klanu. Takie było jego przeznaczenie i najwyższa posługa, którą mógł wyświadczyć rodzinie, jako Hallström, syn swojego ojca i wnuk swojego dziadka. Inge uczyła się, aby stać się prawdziwą damą, później dobrą żoną i matką; miała uczynić innego mężczyznę szczęśliwym i wiernie towarzyszyć mu w przeciwnościach, jakie mógł zgotować im los. Ten podział nie wydawał mu się sprawiedliwy, mimo że ojciec podkreślał, jakoby obie role były tak samo ważne i przynosiły tyle samo chluby rodowemu nazwisku. Był jednak nadal zbyt zależny w myśleniu i wpatrzony z podziwem w swojego mentora, żeby samodzielnie poddać osądowi jakikolwiek pogląd; wchłonął go więc z resztą ojcowskich nauk, przyjmując jako uniwersalny system wartości, którym może się kierować, gdy napotka moralne rozterki.
Akademia Odala była pierwszym miejscem, gdzie miał okazję nawiązać kontakt z dziećmi spoza własnej rodziny. Był przygotowywany do tego spotkania, jednakże ze wszystkich wdrażanych w zachowanie postaw, najsilniej wykiełkowało w nim poczucie własnej wyjątkowości; pięło się jak kwiat róży, podpierane z każdej strony dumą z własnego pochodzenia. Miał w tym przypadku szczęście, bo gdyby nie ono, jego zeszyty w niewyjaśnionych okolicznościach, powtarzających się z równomierną częstotliwością, lądowałyby w fontannie, bądź gorzej, w toalecie albo za płotem przyszkolnego wybiegu skvaderów, które nie miały litości dla żadnego przedmiotu, nadającego się na pokarm. Nie miał wielu przyjaciół poza siostrą i kuzynostwem, które w pierwszej chwili też traktowało go z dystansem, przyglądając się z nutą zazdrości, jak całą uwagę starszych pochłaniają nic nieznaczące osiągnięcia paro letniego chłopca. Z biegiem czasu naturalna, dziecięca zazdrość zanikała, zastępowana przez wpajaną pośród innych pryncypiów, odpowiedzialność za swoją rodzinę. Uczono ich, że mogą liczyć tylko na siebie nawzajem, ciągle podjudzając spór Hallström kontra reszta świata; nawet jeżeli doszłoby do eskalacji, zawsze będą po tej właściwej stronie, która umorzy konflikt na ich korzyść.
Wokół dębowego stołu stało piętnaście krzeseł; każde z nich symbolizowało jeden z rodów, wchodzących w skład rady. Bez trudu spostrzegł to, na którym zasiadał jarl, jego dziadek; wizytówka dla innych, dystansująca ich od przepychu i bogactw rodzimej siedziby — surowe bryły, pełne prostej elegancji; odzwierciedlające chłodne spojrzenia zza masek magistratu Kolegium, będącym jak jedno olbrzymie, potworne ciało z dziesiątkami głów; spowite światłem pośród wszechogarniającej czerni, tak samo majestatyczne, co przerażające; niedostępne i poza fizycznym zasięgiem, niczym Bogowie. Szkolił się, aby zostać jego częścią, począwszy od zaznajomienia się z prawem magicznym, które jeśli wierzyć archiwom, ustanowili jego przodkowie. Ścieżka zawodowa, którą miał obrać, była odgórnie narzucona; nigdy nie miał na nic wpływu, każda znacząca decyzja dotycząca jego życia została już podjęta, być może nawet jeszcze zanim przyszedł na świat. Wśród studentów Instytutu Tiwaz nie czuł się tak wyjątkowy, jak wcześniej, pomimo usilnego wrażenia, że powinien. Przypominał fantazyjną muszlę, piękną z zewnątrz, ale pustą w środku, odbijającą pogłos wszystkich słów, wypowiedzianych w jej perłowe wnętrze.
Przychodził tu, gdy nie mógł przestać o niej myśleć.
Sala Lennharda była jedną z największych i najbardziej reprezentacyjnych w całym Sanktuarium; zza ogromnych, dwukondygnacyjnych okien rozciągał się najpiękniejszy w całym pałacu widok na aleję róż, królującą pośród nich fontannę i złote dachy świątyń w głębi wyspy. To tutaj urządzano przyjęcia, wystawne uczty i przyjmowano gości, chociaż ostatnich latach jedynym odwiedzającym był on, zarówno na jawie, jak w uporczywie powracających koszmarach sennych, gdzie w kółko i w kółko był świadkiem wydarzeń, które permanentnie zmieniły sposób, w jaki postrzegał świat. Pomimo upływu czasu, atmosfera zepsucia dalej wisiała w powietrzu, wsiąknęła w każdą ścianę i każdy mebel; sprawiała, że czuł się jeszcze bardziej bezsilny w obliczu nieustannej pogoni za ideałem, który umykał gdzieś, jak tylko sprawiał wrażenie bycia tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Więcej. Lepiej. Bardziej. Zaciskał pięści w geście desperacji, gdy ambicja nałożona przez presję zdawała się brać górę nad możliwościami. Nie mógł być rozczarowaniem, które przyniosłoby wstyd rodzinie; nie po tym, co zrobiła Inge, przeskakując cały próg tolerancji błędów, jaki mieli w sobie perfekcjoniści, w postaci ojca i dziadka. Nie potrafił na nią spojrzeć, gdy Krucza Straż odciągała ją od stołu; łatwiej było odwrócić wzrok, niż ujrzeć oblicze ślepca, które jeszcze niedawno było znajomą twarzą siostry, bliźniaczki, dopełnienia jego własnej osoby; tak ją postrzegał, dopóki nie usłyszał maniakalnego śmiechu kobiety, bezgranicznie zatraconej w swoim szaleństwie.
Oślizgłe macki obrzydzenia, które początkowo kierował w jej stronę, zaczęły dosięgać niego samego, gdy zrozumiał, że jest współwinny; wślizgnęły się pod skórę, okrążyły szyję w duszącym objęciu, tłumiąc w gardle gorzki krzyk rozpaczy. Zawiódł ją, w chyba najbardziej bolesny sposób, jaki mógł; nie dopuszczał jej do słowa, uciszał własnymi argumentami, za każdym razem, gdy próbowała przekonać go, żeby spróbował chociaż na chwilę spojrzeć na świat jej oczyma. Nie wie, czy umiałby wybaczyć sobie, gdyby tyle tylko wystarczyło do zmiany jej wyborów. Odwrócił się delikatnie, zdawało mu się, że usłyszał echo głosu Inge; albo umysł płatał mu figle, albo faktycznie część jej aury na zawsze związała się z tym pomieszczeniem.
Przepych można było znaleźć w każdym zakątku rodowej siedziby; ołtarz Odyna w przypałacowej świątyni był najokazalszy ze wszystkich, jak przystało na króla Bogów. Posąg przedstawiający jego oblicze wykonany był z białego kamienia, zdobionego złotem elementów odzienia, do złudzenia przypominającego prawdziwy materiał. Po obu stronach rzeźby, za podestem służącym składaniu ofiar, wił się drobny przesmyk, zasilany rosą, bądź też roztopionym śniegiem, zbierającym się na dachu. Dzięki temu praktycznie zawsze na terenie świątyni dało się usłyszeć cichy, kojący szmer niewielkiego strumienia. Wiara w Dziewięć Światów odżyła w nim niedługo po dramatycznych wydarzeniach, których był świadkiem. Nigdy nie przykładał do niej olbrzymiej wagi; na uroczystości świątynne uczęszczał głównie z powinności, a teraz coraz częściej odwiedzał je, żeby pomyśleć, pomodlić się i odnaleźć wskazówki dotyczące drogi, którą powinien podążać. Najczęściej przystawał przy ołtarzu Tyra, którego uznawał za swojego głównego patrona, odkąd podjął się nauki zawodu sędziego.
Był prawie pewien, że umiejętność śpiewania też była darem od Bogów, albo chichotem losu, który przydzielał ludziom zainteresowania na przekór wszystkiemu, co ich otaczało. Podchwycił ją, musiał doskonalić, ale dzięki temu odnalazł dla siebie pasję, którą okazała się muzyka. Była idealną ucieczką; przymus idealności zelżał na krótką chwilę; oswobodzony ze ścisku presji pozwalał sobie na moment indywidualności, na co dzień tłamszonej przez ciężar, jaki dźwigał na swoich barkach. Ojciec zgodził się na lekcje śpiewu i gry pod milionem warunków; w przypadku nauki tańca musiał prosić matkę, aby wstawiła się za nim przekonując, że to uczyni go atrakcyjniejszym dla kandydatki na przyszłą żonę, z którą zeswatano go wcześniej, niż przewidywał.
Drżą dłonie jego ukochanej, ciepłe w dotyku, napięte w desperackim uścisku. Drżące łzy, cieknące po jej policzkach i drżące spojrzenie pełne rozczarowania i wyparcia tego, w co wpakowali się oboje, pozwalając sobie na miłość z narzuconą datą wygaśnięcia. Drżało całe ciało młodej panny Guildenstern, odziane w drogą, fikuśną suknię, która miała pomóc oczarować Hallströma, demonstrując wszystkie atuty jej urody. W walce o jego względy nie miała żadnych rywalek, a przynajmniej żadnych oczywistych. Decyzja o zaślubinach zapadła niezależnie od niego; mógł tylko przekładać oświadczyny na coraz później i później, pozostając w świadomości, że są nieuniknione.
Posłuszeństwo było walutą, którą wymieniał na zaufanie ojca; czym więcej go było, tym więcej miał swobody, tak długo, jak był posłuszny. Funkcjonował wewnątrz tego błędnego koła od lat, zdobywając dla siebie różne, proste przyjemności, często wynikające z dostępu do obfitych zasobów skarbca. Żadne dobra materialne nie mogły się jednak równać ze słowami, które usłyszał, gdy z wyróżnieniem ukończył kolejny rok stażu w Kolegium.
Jestem dumny, synu.
Mistrz Gry
Re: Ingmar Hallström Wto 27 Kwi - 20:14
Karta zaakceptowana
Powiedz mi, Ingmarze, o czym śnisz teraz? Czy wciąż w majakach przewijają ci się bajeczne kolorowe ogrody? Czy eteryczne światło rozszczepiane jest przez tysiące wirujących ponad twoją głową kryształków, wyznaczając tysiące świetlistych ścieżek, którymi mógłbyś podążyć? Czy nocami nawiedza cię gniewna sylwetka siostry, skutecznie pozbawiając odpoczynku? A może zasypiasz snem sprawiedliwych – jak przystało na Hallströma? Zdradź mi tajemnice, które chowasz pod osłoną nocy.
Ciąży na tobie olbrzymia presja, nie tylko ze względu na bycie dziedzicem Hallströmów, ale również z powodu ścieżki zawodowej, jaką obrałeś. Władza nad cudzym losem, jaką niedługo zyskasz, może zacząć spędzać ci sen z powiek i sprawiać, że wątpliwości dopadać będą cię częściej niż zwykle. Dlatego też otrzymujesz ode mnie rodzinny pierścień z wizerunkiem Tyra, który z pokolenia na pokolenie przekazywany jest w twoim klanie. Pozornie mogłoby się wydawać, że służy jedynie jako ozdoba, na szczęście doskonale zdajesz sobie sprawę z jego specyficznych właściwości – emanuje bowiem wyjątkową aurą, która sprawia, że ludzie, którzy akurat cię otaczają, są bardziej skorzy do słuchania twoich słów, wykonywania powierzonych im przez ciebie zadań czy po prostu zwierzania ci się. Pierścień gwarantuje ci ponadto stały bonus +3 do rzutów związanych z charyzmą.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Ciąży na tobie olbrzymia presja, nie tylko ze względu na bycie dziedzicem Hallströmów, ale również z powodu ścieżki zawodowej, jaką obrałeś. Władza nad cudzym losem, jaką niedługo zyskasz, może zacząć spędzać ci sen z powiek i sprawiać, że wątpliwości dopadać będą cię częściej niż zwykle. Dlatego też otrzymujesz ode mnie rodzinny pierścień z wizerunkiem Tyra, który z pokolenia na pokolenie przekazywany jest w twoim klanie. Pozornie mogłoby się wydawać, że służy jedynie jako ozdoba, na szczęście doskonale zdajesz sobie sprawę z jego specyficznych właściwości – emanuje bowiem wyjątkową aurą, która sprawia, że ludzie, którzy akurat cię otaczają, są bardziej skorzy do słuchania twoich słów, wykonywania powierzonych im przez ciebie zadań czy po prostu zwierzania ci się. Pierścień gwarantuje ci ponadto stały bonus +3 do rzutów związanych z charyzmą.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!