BASTIAN AHLSTRÖM
Gość
BASTIAN AHLSTRÖM Czw 25 Mar - 0:09
GośćGość
Gość
Gość
BASTIAN AHLSTRÖM
Gdy na zewnątrz wszyscy — widzący, ślepcy i śniący, dorośli i dzieci, starcy i młodzi, kobiety i mężczyźni — hucznie świętowali nadejście Nowego Roku, młoda Olivia Ahlström zastanawiała się, dlaczego jej mały chłopczyk nie płacze. Jej spocone czoło, do którego przykleiły się ciemne kosmyki włosów, zmarszczyło się, a oczy zaszły mgłą niepokoju. Przecież każde dziecko płacze opuściwszy matczyne łono, sama Olivia nigdy nie słyszała o tym, by było inaczej. Mały Bastian jednak zamiast drzeć się w niebogłosy by przywitać swój nowy świat tak jak i rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy, po prostu wepchnął sobie piąstkę do ust i spojrzał najpierw na pielęgniarkę, a potem tak samo spokojne, kojące spojrzenie posłał swojej matce.
A potem posyłał je każdemu, kogo tylko spotkał.
Edmund już w pierwszym tygodniu życia młodego Bastiana przewidział, że chłopak będzie pianistą. „Ma takie długie palce jak na dzieciątko. Urodzony pianista” mawiał, a błysk w jego oku sprawiał, że Olivia przytulała syna do swojej piersi, zupełnie jakby chciała go chronić i kręciła głową. „Daj mu spokój, to jeszcze dziecko. Sam zdecyduje kim będzie w życiu” odpowiadała. To życie jednak ewidentnie zdecydowało za niego, bo kiedy tylko Bastian nauczył się stawiać pierwsze kroki — nogi same powiodły go do salonu, w którym to stał wielki, czarny, pięknie błyszczący fortepian. I tam właśnie siadał, pod tym fortepianem, tam zanosił swoje wszystkie zabawki, tam urządził sobie swoje miejsce na Ziemi i gdy tylko chłopiec znikał z pola widzenia, nikt nie głowił się nad tym gdzie pierworodny Ahlströmów mógłby się podziewać.
Bastian nigdy nie płakał. Nie złościł się, nie sprzeciwiał, nie tupał nogami — tylko patrzył. Uwagę skupiały jego ogromne orzechowe oczy, w których kryły się chyba wszystkie tajemnice świata. Był dzieckiem idealnym, a przez to i dziwnym. Ukochanym synem swojej matki, która niejednokrotnie zamartwiała się, czy z chłopcem na pewno wszystko jest w porządku. Edmund nigdy jednak nie dostrzegał w nim niczego, co mogłoby wzbudzić niepokój. Z dumą patrzył na Bastiana, który pod okiem nauczyciela, grał swoje pierwsze melodie. Jego ego rosło, gdy ów nauczyciel nie skąpił zachwytów nad talentem chłopaka, którego dłonie troskliwie dotykały przyjemnie chłodnej kości słoniowej, wygrywając co raz to trudniejsze akordy. Etiudy, walce, improwizacje... Nie widział, a może nie chciał widzieć, że ślęczenie nad fortepianem i nutami niekorzystnie wpłynie na jego dzieciństwo. Oczywiście — obecność młodszego brata, a także malutka, psotna Anne-Marie w jakimś stopniu sprawiły, że Bastian nie był odludkiem, jednak wciąż pozostawał zamknięty w sobie. Zamknięty w swoim muzycznym świecie, w którym z początku pragnął być jak ojciec, a potem po prostu pragnął być... najlepszy.
Nie było mu łatwo w Akademii. Był dobrym uczniem, przykładnym, a jednocześnie był „tym Ahlströmem”, jak mawiali jego rówieśnicy. Nawet jego pierwszy miłosny zawód nie był tak do końca normalny — nie rozpaczał, nie cierpiał z powodu odrzucenia, po prostu przyjął do wiadomości iż jego nieśmiałe liściki, uśmiechy, aż wreszcie odważna propozycja spotkania, najzwyczajniej w świecie nie spotkały się z aprobatą jakiej oczekiwał. Przeszedł z tym do porządku dziennego, wzruszył ramionami i następnego dnia opuścił swoją szkolną sypialnię w zwyczajnym, lekko melancholijnym humorze.
Pryszczaty Bastian ze względu na swoje usposobienie nie był zbyt popularny. Akademia, młodość — lata te rządzą się swoimi prawami, które nastolatek po prostu przetrwał, marząc tylko o powrocie do domu, by móc dalej szlifować swoje umiejętności. To z tym wiązał swoją przyszłość, to fortepian dawał mu radość, to właśnie dzięki temu ojciec patrzył na niego przychylnym okiem. Choć z roku na rok zaczął powoli zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka ciążyła na jego pierworodnych barkach, nie spieszyło mu się do znalezienia żony. Musiał najpierw osiągnąć sukces, dopiero potem mógł skupić się na zakładaniu rodziny. Kiedy zaś miało to nastąpić? Sam Odyn prawdopodobnie tego nie wiedział.
Doroślejszy Bastian cieszył się więc, gdy uwaga Edmunda skupiła się na pięknej Anne-Marie. Nie chciał słuchać przytyków rodziny, drobnych sugestii, zaproszeń na obiady, na które, niby przypadkiem, zostawały zapraszane również panny z dobrych domów. Jego serce biło szybciej jedynie przed progiem Filharmonii, lub w czterech ścianach rodzinnego sklepu, gdzie mógł całe dnie spędzać ze swoim ulubionym instrumentem. Wyprowadził się z rodzinnej willi i zamieszkał w niewielkim domu na obrzeżu Malmö — mógł wybrać mieszkanie w centrum, ale umówmy się, żaden z sąsiadów nie wytrzymałby Chopina o trzeciej nad ranem. W swoim błękitnym domu z czarnym dachem Bastian czuł się wolny, jak wolna była jego muzyka. Nie czuł się jeszcze gotowy na zapraszanie do tej wolności kogoś z zewnątrz — kogoś, kto musiałby rozumieć jego dziwactwa. Kogoś, komu nie przeszkadzałby ten trzydniowy zarost, roztrzepane włosy, błagające o fryzjera już po trzech tygodniach od ostatniej wizyty ani wiecznie zaspane spojrzenie. Kogoś, kto akceptowałby jego koncerty, wyjazdy, a już przede wszystkim kogoś, kto przebiłby się przez mur, jaki Bastian w okół siebie stworzył.
Dwadzieścia dziewięć lat. Ile jeszcze potrzeba by móc spełnić swoje ambicje? Być najlepszym? Być rozpoznawalnym w całej Szwecji od Ystad aż po granice z Finlandią? Ile jeszcze potrzeba by być Edmundem Ahlströmem?