Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Vigdis Refr

    Gość
    Anonymous


    Vigdis Refr
    Dane postaciSierociniec "Toivoa" / 09.08.1964r. / Nieznane/
    przeciętny / panna / nigdy nie ukończyła szkoły /
    tancerka w "Roztańczonej Huldrze" / Lis / Angelina Michelle

    Nikt.
    Bez nazwiska.
    Bez przeszłości.
    Bez znaczenia.
    Nie wiem kto i kiedy przywlókł mnie do sierocińca Toivoa. Ostatnim aktem miłosierdzia albo namaszczeniem przekleństwem było imię w pośpiechu nakreślone na zmiętej kartce, ciasno wsuniętej w koszyk, w którym zostawiono mnie przed drzwiami. Vigdis. Zapowiedź przyszłych zdarzeń a może nakreślenie przeznaczenia? Imię, które miałam nosić ja, a może imię matki, która bez mrugnięcia okiem zostawiła mnie na wychowanie innym.
    Nie było to istotne. Podobnie jak istotna nie była moja egzystencja. Byłam jedną z wielu porzuconych, niechcianych, zapomnianych. Niczym szmaciana lalka, którą stracono zainteresowanie, którą otulała warstwa kurzu. Jedynie ruda kita, wiecznie kiwająca się to radośnie, to znowu spuszczona w smutku, sprawiała, że wyróżniałam się na szarym tle ponurych twarzy. Podobno moja twarz była niemniej smutna. Jakbym była przekonana o nędzności przyszłości.
    Złośliwość – to ona była mi kompanką w codzienności. Lisia przebiegłość w zdobywaniu tego, czego pragnęłam w swojej dziecięcej niewinności. Czy to była błyszcząca się w moich oczach rzecz współwychowanków sierocińca, czy też kuszący zapachem i wyglądem smakołyk z kuchni? Nieważne. Bo przecież w ostatecznym rozrachunku byłam tylko ja i reszta. Pierwsze wspomnienia naznaczone są piętnem odrębności. Obcości, którą widziałam w odbiciach dziecięcych spojrzeń. Bały się lisiego, puchatego ogona. Unikały wzrokiem, jakbym miała zaledwie jednym spojrzeniem skłonić je do czynów najbardziej niemoralnych. A przecież byłam dzieckiem, zupełnie tak jak oni wszyscy.
    Naiwna radość, złudna nadzieja na przynależność, zrodziły się w głupim sercu, kiedy Munchowie pojawili się w drzwiach sierocińca gotowi do zabrania mnie pod swoje skrzydła. Pamiętam nieśmiałość, z jaką wychyliłam się zza pleców opiekunki, niepewnego uśmiechu, z którym podeszłam do kobiety, którą miałam nadzieję nazwać mamą. Słowem tak obcym i dziwnie brzmiącym w moich ustach, że niemalże czułam mrowienie.
    Spróbowałam jedynie raz.
    Szybko zorientowałam się, że to nie matczyna troska o tych, których świat spisał na starty przyświecała pozornie nieszkodliwemu małżeństwu.

    Obawiasz się ognia?
    Skarbie, podpalę cały ten cyrk i nazwę to relaksującą kąpielą.

    Niebezpieczny uśmiech czai się na pełnych ustach. Czuję na nagiej skórze wygłodniałe spojrzenia mężczyzn. Napawam się nim, moje spojrzenie błyszczy, biodra kołyszą się w rytm leniwej muzyki, a puszysty, rudy ogon wije się zaczepnie. Nie zwracają na to uwagi. Ich wzrok wędruje w inne miejsca na moim ciele. A ja czuję, nie, ja wiem, że mam ich w garści. Wielcy panowanie, królowie świata, na co dzień niezłomni, silni i dominujący, teraz jedliby mi z ręki, gdybym tylko chciała. Wystarczyło jedno skinięcie palca, trzepot rzęs, powłóczyste spojrzenie.
    Teraz było inaczej. Teraz robiłam to na własnych warunkach, dla własnej korzyści. Miałam informacje, kontakty i kontrolę nad własnym życiem.
    Wtedy było inaczej. Wtedy nie miałam wyboru. Chociaż biodra wykonywały ten sam ruch, chociaż skóra mrowiła od intensywności spojrzeń, było inaczej. Niczym niewolnica wiłam się w świetle reflektorów. Z gorzkim rozbawieniem wspominam dumę, jakiej przesłodka melodia pogrywała wśród wiwatów. Wszystko było zachwycające, piękne. Kolorowe. Dopóki nie gasły światła, a widzowie wracali do szarej rzeczywistości. Niemalże jak w prawdziwym teatrze, kurtyna idzie w dół i już nikt nie zastanawia się co dzieje się za kotarą.
    A tam zgnilizna wydobyta z najgłębszych odmętów trawiła serca, dusze i umysły cyrkowców. Żelazna ręka i twarde słowo – cała metoda wychowawcza małżeństwa, które stanowiło rodzinę zastępczą dla wyjątkowych dzieci.
    Kiedyś, moje spojrzenie mogło sprawiać wrażenie prawdziwie niewinnego, potrafiłam płakać, widząc cierpienie w oczach innych. Kiedyś łkałam, gdy wymierzano mi kolejne razy. Podstępne macki wstrętnej manipulacji zaczęły zaciskać się wokół moich myśli.
    Przecież mogłaś uciec.
    Mogłam, każde z nas mogło. Jednakże trwaliśmy w stanie wiecznego strachu. Przekonani o tym, że poza cyrkowym powozem nie ma dla nas miejsca w prawdziwym, normalnym świecie.
    Żyliśmy w świecie iluzji. My byliśmy tą iluzją; pompatycznego piękna i blichtru. Sztuczne, piękne uśmiechy znikały z dziecięcych twarzy, gdy schodziliśmy ze sceny.
    I nigdy nie było wystarczająco dobrze. Uśmiech zbyt krzywy, ruchy zbyt kanciaste, spojrzenie nie dość uwodzicielskie. Na początku jedynie przyciągałam zbłądzonych wędrowców, aby zeszli gdzieś na ubocze, rozczuleni na widok ślicznej, rudowłosej dziewczynki. Roztaczałam swój urok, sprowadzając nieszczęście na biednych, nieświadomych niczego ofiar chciwości Munchów.
    Niczym pijawki żerowali na naiwności i portfelach swoich widzów, przypadkowych, nieświadomych osób.
    Kiedyś się bałam. Drżałam, miotałam się. Chciałam uciec, aby nie musieć po raz kolejny z przerażeniem patrzeć na wygłodniałe spojrzenia starszych mężczyzn. Nienawidziłam puchatego ogona, który w przypływie złości próbowałam – bezskutecznie – odciąć. Kiedyś próbowałam uciec, próbując wymusić pomoc na nieznanym mi z imienia i nazwiska mężczyźnie. Uśmiechałam się, chcąc użyć swego uroku. Chciałam, aby mnie zabrał. Desperacja wydzierała z krystalicznie błękitnych oczu. Jednakże lata spędzone na scenie, kiedy już przestałam być dzieckiem, a moje ciało zaczęło nabierać kobiecych kształtów, sprawiły, że przejrzałam na oczy. Zaczęłam pławić się w oklaskach; w końcu byłam kimś. Na kilka uderzeń serca przestawałam być jedną z wielu. Wijąc się w rytm muzyki, roztaczając swój huldrzy czar czułam się kochana, doceniona. Uwielbiana. Czasem nawet potrafiłam się zachłysnąć tym uczuciem, aby później dusić się nim w zaciszu drewnianego powozu.
    Nienawidziłam ich każdym skrawkiem swojego jestestwa a jednocześnie obdarzyłam ich niewysłowioną wdzięcznością.
    Pamiętam do dzisiaj palący wstyd z powodu swojej odmienności. Zgubne niezrozumienie dla swojej natury. Cyrkowa arena może nie odkryła przede mną tajników huldrzej natury, ale z pewnością pomogła mi zaakceptować swoją odmienność. Oswoić się z nią i zaakceptować jako nieodłączną część mnie, jak coś co sprawia, że błyszczę na tle szarej masy tych, którzy stworzeni zostali od tej samej kalki.
    Nie spodziewałam się wolności – chociaż byłam bliska dorosłości, miałam ją niemalże na wyciągnięcie ręki to w pewnym stopniu pogodziłam się z nieuchronnością swojego losu. Zaakceptowałam to, że do końca swych dni pozostanę zamknięta w klatce.
    Widok zamykanych w klatkach braci i sióstr przestał dziwić. Czasem znudzona leżałam w kącie, otulając się swym ogonem i zapominałam o tym, że oni cierpią tak samo jak ja. Czasem zbierałam w sobie resztki człowieczeństwa i okazywałam serce. Kołysałam w ramionach rozedrgane ciało Pekki, szepcząc żałosne słowa pocieszenia. Pozwalałam się chować za własnymi plecami w niespodziewanych zrywa odwagi.

    Wolność przyszła niespodziewanie, wzięła mnie z zaskoczenia.
    Kiedy Mosa opuścił swoją klatkę w pierwszym odruchu byłam skłonna czmychnąć niepostrzeżenie, niczym lis przecisnąć się wśród chaosu i zostawić to wszystko za sobą. Jednakże, gdy w plątaninie barw, bitwie dźwięków odnajduje złote loki i strach w pokrzywdzonym spojrzeniu, zatrzymuję się, moje ciało jest niczym sparaliżowane.
    Ostatni podryg współczującego serca sprawił, że uśmiech wstąpił na bladą twarz. Słowa zaczęły płynąć wartkim potokiem, byle rozproszyć uwagę. Uciekłam, ale nie sama. I chociaż czułam ból ziejący w środku, taki dosięgający trzewi.
    Musiałam go zostawić.
    Nie zaznałby przy mnie spokoju, ni ciepła.
    Złożyłam jednak obietnicę, z której miałam się wywiązać.
    Często pisywałam listy. Pierwsze zarobione pieniądze wydałam na niego.
    I chociaż początkowo chciałam uciec, chciałam zapomnieć o cyrkowej przeszłości, która spłynęła krwią wraz ze śmiercią Munchów, patrząc w lustro wiedziałam, że to niemożliwe. Nie żebym płakała za nimi rzewnymi łzami. Nie jestem nawet pewna czy chociażby marna karykatura smutku zagościła w sercu, zaprzątnęła myśli czy zaniepokoiła duszę.
    Byłam wtedy zagubiona.
    Pytania gnieździły się w mojej głowie.
    Miałam osiemnaście lat i braki w edukacji, których nie sposób było już nadrobić.
    Przeżycie okazało się łatwiejsze niż sądziłam. Wystarczyło zatrzepotać rzęsami, zakręcić biodrem, a zaślepiony przez własne żądze nie wiedział, kiedy stracił mały majątek zawarty w portfelu. Włóczyłam się po magicznej Skandynawii, pozornie nie zmieniając swojego życia.
    Szukałam brakującej części siebie. Tej dawno zagubionej w czeluściach przeszłości, zaklętej w moich żyłach. Odkryłam ją tam, gdzie powinnam zacząć szukać od samego początku. Magia zakazana, nieosiągalna dla wielu, mnie przyszła naturalnie. Poprowadziła mnie ona - tajemnicza galdrka, która stanęła na mojej drodze po niemalże dwóch latach błądzenia po omacku wśród szarości półświatka. Jak sama mówiła, nie byłam pierwszym zagubionym dziecięciem, które potrzebowało mentorskiej rady. Pozwoliłam jej się poprowadzić, skuszona emanującą siłą i pewnością siebie płynącą z jej słów oraz gestów.
    Każde zaklęcie, każda klątwa urok sprawiały, że czułam się jak w domu, jakbym wróciła do miejsca, do którego należę po długim czasie nieobecności. Każdy kolejny oddech sprawiał, że czułam się silniejsza. W końcu mogłam stanąć o własnych siłach, przestając być niczym liść targany przez wiatr.
    I to nic, że ból rozdzierał moje gardło, dotykał każdego skrawka mojego ciała, które wyginało się w agonii. Czerń atakowała moje żyły. A gdzieś między jednym krzykiem, a oddechem przeplatał się śmiech. Paradoksalnie w tym bólu odnajdowałam spokój. Czułam, że żyję, że to miejsce, w którym powinnam się znaleźć.
    W końcu stanowiłam jedną, spójną całość. Naznaczona piętnem ślepców dopełniłam swojego przeznaczenia - wyrzutek, dziwadło, zło konieczne. Przyciągałam wzrok, byłam zgubą dla galdrowskich pokus. Miałam w dłoniach władzę, której nie posiadałam wcześniej. Sama świadomość tego, że mogłabym przynieść zgubę tym, którzy stanęliby na mojej drodze do wolności. Z czasem przestałam potrzebować wskazówek, prowadzona pulsującą w moich żyłach intuicją. Z lisim urokiem roztaczanym bez najmniejszego problemu budowałam swoje miejsce szczególnie wśród marginesu midgardzkiego społeczeństwa. Umiałam być przekonująca, wyciąganie informacji stało się jednym ze sposób zarabiania na codzienność. Chociaż niejedynym. Wszakże podążając za zgrabnym tyłkiem i lisią kitą nie spodziewasz się nieszczęścia. Pozory mylą, prawda?
    Stanowiłam sama o sobie, uciekałam przed zobowiązaniem i odpowiedzialnością. Pojawiałam się tam, gdzie mogłam zwęszyć korzyść dla siebie i znikałam, kiedy przestawało mi się to opłacać. Tak porzuciłam wiele miejsc - jednym z nich była "Śpiąca Wiwerna", która na przestrzeni lat dorobiła się całkiem dobrej renomy, chociaż kiedy wchodziłam na scenę co wieczór otulona papierosowym dymem i materiałem skąpego stroju, był to zaledwie ledwie prosperujący bar. Takich miejsc było wiele, w różnych częściach magicznej Skandynawii.

    I teraz jestem tu.
    Tańczę.
    Usta wyginają się w drapieżnym uśmiechu.
    Jedzą mi z ręki. Czekają, aż obdarzę ich łaskawie spojrzeniem.
    A jednocześnie nie wiedzą, że ich sekrety powoli uciekają z ich ust do moich uszu.
    "Roztańczona Huldra" stała się moją przystanią. Wrodzony talent do psot, do siania małego chaosu przekułam w codzienność. Swoje miejsce znalazłam znowu wśród wyrzutków. Wśród ślepców, wśród huldr tańczących pod dachem jednego z najbardziej obleganych klubów. Informacje wyciągałam z nich nazbyt łatwo. Te opuszczały z ich myśli jeszcze szybciej niż pieniądze z portfeli.
    Przestałam być już płochliwa niczym lis. Stałam się drapieżnikiem. Prawdziwą lisicą.
    Przebiegłą, bezwzględna, której serce jest niczym niezdobyta twierdza. Resztki dobroci zarezerwowane są jedynie dla tych, z którymi dzieliłam te najstraszniejsze ze wspomnienia. I krzywię się na przeszłość, która teraz uderza we mnie, wraca wraz ze zniknięciem tej, która dzieliła ze mną pasję do tego, co zakazane.
    Gość
    Anonymous


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 180 cm

    WAGA: 62kg

    KOLOR OCZU: krystaliczny błękit

    KOLOR WŁOSÓW: płomienny rudy

    ZNAKI SZCZEGÓLNE: puchaty, lisi ogon: uwodzicielski, nieco drapieżny uśmiech; zgrabna sylwetka

    GENETYKA: huldra (I pokolenie)

    UMIEJĘTNOŚĆ: -

    STAN ZDROWIA: Brak problemów zdrowotnych.


    STATYSTYKI
    WIEDZA O ŚNIĄCYCH: I

    REPUTACJA: - 30

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 40

    ALCHEMIA: 5

    MAGIA UŻYTKOWA: 5

    MAGIA LECZNICZA: 5

    MAGIA NATURY: 5

    MAGIA RUNICZNA: 10

    MAGIA ZAKAZANA: 20

    MAGIA PRZEMIANY: 5

    MAGIA TWÓRCZA: 5

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 15

    CHARYZMA: 20

    WIEDZA OGÓLNA: 5


    ATUTY
    Odmieniec – postać emanuje aurą, przez którą jest uznawana za niezwykle atrakcyjną; może za pomocą niej wpływać głównie na ludzi przeciwnej płci (wpływa na wszystkich tych, których preferencje obejmują jej płeć). Otrzymuje +10 do rzutu na charyzmę oraz +3 do rzutu na dowolne zaklęcie z dziedziny magii zakazanej. Efekt zanika, jeśli wyrzeknie się swojej natury, zawrze małżeństwo oraz utraci ogon (atut otrzymywany wraz z genetyką: huldra i huldrekall).

    Akrobata (I) – +5 do rzutu kością na dowolne czynności wykorzystujące zwinność postaci (np. unikanie ciosów, taniec, wspinaczka).

    Zaślepiony (II) – +5 do rzutu kością na dowolne zaklęcie z dziedziny magii zakazanej.


    OSIĄGNIĘCIA FABULARNE




    Ekwipunek
    – srebrny medalion z lisem (raz na fabularny miesiąc pozwala ukryć się w tłumie, niweluje efekt aury; +2 do magii użytkowej);


    AKTUALIZACJE


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Nie miałaś łatwego życia, Vígdís. Pozbawiona ostoi matki, byłaś od samego początku właściwie zdana na siebie; wzięta pod skrzydła rodziny zastępczej, za której sprawą cyrkowe życie stało się nieuchronną rutyną, czerpałaś zachłannie lekcje, otrzymane od losu, jaki nie miał w zwyczaju cię zanadto oszczędzać. Wreszcie, z biegiem czasu, odżyłaś, otoczona łańcuszkiem wielu naiwnych mężczyzn, zaślepiona, parająca się zakazaną magią. Wiesz, Vígdís, jestem pewna, że twoi wrogowie nie będą spali spokojnie. Nie będę cię dłużej trzymać, idź i bez żadnych skrupułów baw się już na fabule.


    Prezent

    W prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz ode mnie srebrny medalion z lisem. Został podarowany ci przez jednego z oczarowanych klientów. Jeśli obejmiesz dłonią wizerunek fylgii, uwolnisz na określony czas drzemiącą w przedmiocie moc. Naszyjnik nie pozbawia cię ogona – jesteś zbyt dumna na podobne zabiegi – jednak sprawia, że przestajesz zwracać na siebie uwagę i idealnie wtapiasz się w tłum, co może stać się przydatne w niektórych sytuacjach. Możesz z niego skorzystać raz na fabularny miesiąc. Oprócz tego, zapewnia ci stały bonus +2 do magii użytkowej.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.