Pirkko-Liisa Nykänen
Gość
Pirkko-Liisa Nykänen Sob 30 Sty - 16:56
GośćGość
Gość
Gość
Pirkko-Liisa Nykänen
Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.
Słodkie kołysanki śpiewane przez matkę zawsze uspokajały kwilące dziecię. Dziewczynka, kolejna, ale nazwisko Nykänen zawsze słynęło z dużej ilości rodzących się córek. Pirkko-Liisa miała dwie starsze siostry, kolejną w drodze oraz brata, który pojawi się później, choć zawsze migotał gdzieś w rodzinnych planach. Z lat dziecięcych pamięta głównie przesiąknięty pierwiastkiem kobiecym dom — pełen ciepła, wyzbyty z powojennego, twardego wychowania, które rozlewało się w różnych częściach świata, tak w społecznościach galdrowskich, jak i śniących. Słodkie melodie, które przylgnęły do matki jak przekwitnięta kulka dzikiego ostu do ubrania. Roześmiany ojciec spoglądający na swe szalejące pociechy zza grubych okularowych szkieł i czytanej w spokoju gazety. Dwie starsze siostry ścigające się o pierwszeństwo w skorzystaniu z łazienki. Młodsza siostra śpiąca w spokoju, mimo panującego gwaru, ukryta za cienką zasłonką dziecięcej kołyski.
Była i Pirkko-Liisa, w dużej mierze wciąż nieświadoma tego, że żyje. Wiedziała, że była. Miała rączki, nóżki, pulchne policzki, blond włosy zebrane w sterczącą na środku głowy kitkę. Nieco wytartego, bladoróżowego misia w ręce prawej i drewnianego wieloryba w ręce lewej. Gdy zamykała oczy i witała ciemność, nie było nic. Ale gdy tylko poczuła, że się boi, mogła je otworzyć i znów zobaczyć znajomą scenerię. Śpiewająca mama, skupiony ojciec. Sióstr nie widziała, wystarczyło, że słyszała, jak krzyczą coś o starszeństwie i byciu pierwszym przy drzwiach. Młodsza, utożsamiona tymczasowo wyłącznie z kołyską, też dała o sobie znać, tym razem jedynie piśnięciem jednej z zabawek.
Nie musiała rozumieć wszystkiego. Nie musiała nawet wiedzieć, co znaczą poszczególne słowa. Wiedziała jednak, że dom jest tam, gdzie są wszyscy oni.
Atmosfera w domu Nykänen sprawiła, że wśród sąsiadów uważani byli za niezwykle zgodnych, wręcz modelowych mieszkańców Midgardu. Nie było w tym przesady — dzieci zaopiekowane, umyte, najedzone, robiły wokół siebie hałas naturalny dla dzieci, nie wychodząc poza granice grzeczności. Okoliczne matki zwykły mawiać swym krnąbrnym pociechom o tym, jak to córki Nykänenów zawsze powiedzą "dzień dobry", pomogą przy niesieniu zakupów staruszce czy po prostu zainteresują się kimś w potrzebie. Z Pirkko-Liisą, pieszczotliwie zwaną w sąsiedztwie Piri nie było inaczej. Od małego wystawiona na dobre wzorce chłonęła postawy, które w późniejszym życiu, podczas jednego ze szkoleń zostaną jej przedstawione jako "pożądane społecznie". Naturalnie przyciągała do siebie jednostki, które przez swą wrażliwość wystawione były na znacznie większe trudności niż rozgadana, roześmiana i co ważniejsze śmiała Pirkko. Naturalnie nauczona opieki względem młodszych i słabszych, którą praktykowała na najmłodszej z żeńskich pociech Nykänenów, stawała także w obronie tych, którzy o nią prosili. Gdy nie była w stanie poradzić sobie z problemem samodzielnie, zawsze miała świadomość, że jest ktoś, kogo może poprosić o pomoc. Czy to reszta rodzeństwa, czy rodzice. To poczucie bezpieczeństwa, które towarzyszyło jej w latach dziecięcych będzie później rzeczą, za którą będzie tęsknić najbardziej w latach dorosłych.
Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę w rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot.
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę w rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot.
Nie bała się pójścia do szkoły. O Akademii Laguz słyszała już w opowieściach swych sióstr i to właśnie one zapewniały ją, że nie musi się martwić — nawet jeżeli jej przyjaciółki zostaną posłane do innych akademii, zawsze będzie mogła spotykać się z nimi w czasie wolnym. A jeżeli ktoś postanowi podstawić jej nogę, czy być dla niej niemiły, będzie musiał zmierzyć się ze zbiorowym gniewem sióstr. To zabawne, jak zapewnienia jednego dziecka kierowane do drugiego potrafiły złagodzić wszystkie, nawet wciąż fantomowe troski.
Dopiero pierwsze spotkanie z dziećmi z innych niż sąsiedzkich rodzin pokazało jej, jak wyjątkowa na tle innych jest jej rodzina. Nie wszystkie dzieciaki mogły pochwalić się podobnymi wspomnieniami, co ona. Wiele z nich chowane było w domach bardziej postępowych niż te rysujące się w powszechnych wyobrażeniach o rodzinach jarlów, a jednak wciąż skuci byli łańcuchem tradycji, źle rozumianego obowiązku wychowawczego, w którym dyscyplina zastępowała miłość. Nauczone jednego w domu, w szkole pozwalały sobie na więcej. Znacznie więcej niż to, co jawiło się w czujnych umysłach rodziców. Piri współczuła im, współczuła z całego dziecięcego serca, lecz nie potrafiła być głucha na cudzą krzywdę. Gdy zachowanie tego, czy owego wymykało się spod kontroli, za swój obowiązek uważała zainterweniowanie. Sprawy tego typu nie trafiały jednak często do świadomości grona pedagogicznego — nauczona doświadczeniem po jednej takiej wpadce wiedziała, że podobne akcje przynosiły zagubionym dzieciakom więcej złego ze strony ich rodzicieli niż to, którego doświadczały ich ofiary.
Uczyła się nawet dobrze, choć nigdy nie należała do najwybitniejszych uczniów. Swych wyników nie zawdzięczała talentowi, a godzinom ciężkiej pracy i nauki. Zapał do nauki rozpalił się dopiero po ukończeniu I stopnia wtajemniczenia. Naturalnie wprawiona w rolę opiekuńczo—obrończą Pirkko-Liisa postawiła przed sobą pierwszy poważny cel. Wstąpić w szeregi Kruczej Straży.
Pierwsza dowiedziała się — jak zawsze — rodzina. Piri nie była zbyt pozytywnie nastawiona do reakcji, którą miała otrzymać. Borąc pod uwagę wszystkie czynniki uznała, że nie mogła być ona szczególnie pozytywna, nawet w tak wspierającej rodzinie, jak jej własna. Zaskoczyła się. Gdy przekazała swym najbliższym swe plany na przyszłość, z ich strony czuła głównie dumę. Dumę, która dodała jej skrzydeł, chęci do jeszcze większego przysiądnięcia nad książkami, słodki smak triumfu. Widziała łzy kręcące się w oczach matki, ciężko skrywane zadowolenie malujące się na twarzy ojca, wpatrzone w nią jak w obrazek młodszą siostrę i brata. Tylko dwie starsze siostry wydawały się być niezainteresowane, skupione na przeglądaniu jednego z czasopism dla młodych widzących, pełnego informacji o filmie "Czy ja śnię?" wchodzącym właśnie do kin. Może nie zauważyłaby tego, gdyby nie ojciec, który odłożył swoją gazetę. Wśród wielu wspomnień z dzieciństwa Piri, te, w których gazeta nie znajdowała się w ojcowskich rękach miały zawsze poważne konsekwencje.
Poprosił ją do swego gabinetu.
— Piri, muszę powiedzieć, że jesteśmy z mamą bardzo dumni... — początek wywodu został przerwany przez wtrącenie córki.
— Ale? — po takim wstępie zawsze było ale.
— Ale chciałbym, żebyś wiedziała, w co się pakujesz. Ja sam prawie zostałem Kruczym Bratem, ale zaraz przed ślubowaniem poznałem Twoją matkę i... Ech, jakie to były piękne, dobre czasy... — rozmarzenie malujące się na rumianej twarzy ojca było jednym z najszczerszych wyrazów miłości do kobiety, która dała mu piątkę dzieci.
— Tato...
— No. W każdym razie, pamiętam jeszcze to i owo z czasów, w których sam się przygotowywałem. Jeżeli chcesz, pomogę ci.
Wyciągnięte ramiona córki miały opleść ojcowską szyję w wyrazie dozgonnej wdzięczności. Nigdy jednak nie dotarły do celu. Ojcowskie dłonie ujęły je za nadgarstki, a obróciwszy córkę wokół jej własnej osi, unieruchomiły ręce na plecach.
Była to pierwsza lekcja, którą miała otrzymać.
— No, już, już. Tylko błagam, nie mów mamie, bo mnie zabije!
I powietrza drżące strugi
jak z anielskiej strzechy dym
zmienię ci w aleje długie,
w brzóz przejrzystych śpiewny płyn,
aż zagrają jak wiolonczel
żal - różowe światła pnącze,
pszczelich skrzydeł hymn.
Po ukończeniu II stopnia wtajemniczenia nie zwlekała ani chwili na podjęcie studiów z zakresu bezpieczeństwa narodowego. Jej Alma Mater został Instytut Tiwaz, do którego dostała się dzięki niemal wybitnym wynikom na zakończenie edukacji w Akademii Laguz. Kolejna zmiana otoczenia podsunęła jej pod nos kolejnych ludzi — tych, których nie znała z wcześniejszych szczebli edukacji, białe karty na społecznej mapie zapełnianej latami doświadczenia. Choć instynkty opiekuńcze wobec rówieśników osłabły, wszyscy byli przecież dorośli i przez to odpowiedzialni za swój los, wciąż trwała przy swym marzeniu. Tężyzny fizycznej nabierała pod okiem swego ojca, kulisów teorii uchylały jej studia. Dzięki piekielnie starannej organizacji znalazła nawet czas na spotkania z innymi, pielęgnując relacje zawarte wcześniej oraz zawierając nowe.
Racje mieli ci, który mówili, że studia są najpiękniejszym czasem w życiu młodego człowieka. Pirkko-Liisie nigdy nie brakowało animuszu czy chęci poznawania nowego. Przy spotkaniu tych pochodzących z bogatszych, konserwatywnych rodzin wyrobiła sobie niezbyt dobrą opinię. Nadęci jak — a to niespodzianka — sekcja dęta Filharmonii Midgardzkiej "szlachcice" rzadko okazywali się dobrymi kompanami do wspólnego życia, lecz gdy pojawiała się okazja na zatrzymanie przy sobie takiego, czy innego jegomościa lub jejmości, Pirrko nigdy z niej nie rezygnowała. Zawsze uważna, skupiona na detalach, szukała w ludziach tego, co najlepsze, jednocześnie nie wzbraniając się przed informacjami, które mogli jej podarować.
Zakończenie studiów pamięta jako czas wielkiej radości i wielkiego smutku. Definitywny koniec lat dziecięcych, konieczność wzięcia odpowiedzialności za swój własny los. Jej starsze siostry już dawno opuściły rodzinny dom i Piri wiedziała, że niedługo przyjdzie kolej także na nią. Najpierw jednak musiała dopiąć swego.
Rozłożyć krucze skrzydła, o których tak bardzo marzyła.
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
Jako oficer-stażysta trafiła najpierw do Wydziału Prewencyjnego. Został jej przydzielony partner, którego na szczęście znała wcześniej. Studiowali razem, choć nie byli ze sobą zżyci. Oczywiście i to musiało się zmienić. Pijani własnymi sukcesami czerpali siłę z każdego dobrze wypełnionego zadania. Skupieni na swej roli postawili sobie za cel najszybsze awanse spośród całej grupy rekturtów. Stawali na głowie, w duecie, by nie ściągnąć drugiego na dno, aż wreszcie przyrzekli, że zawsze będą mieli się nawzajem w umyśle. Że gdyby mieli umrzeć, umrą oboje, z uśmiechem na ustach i świadomością dobrze spełnionego obowiązku.
Byli zespołem i musieli działać jak zespół. Zatrzeć resztki barier, które sprawiały, że były indywidualistami. Pirkko złapała się kiedyś na tym, że raporty pisane ręką partnera czytała w swej głowie jego głosem. Nie było to dziwne — myślała — skoro spędza się z kimś tyle czasu, normalne jest, że granice się zacierają.
Na komodzie w salonie Nykänenów, w miejscu honorowym stoi portret Pirkko-Liisy. W mundurze inspektora, uśmiechnięta od ucha do ucha zdaje się być dumna z tego, co osiągnęła. Nikt jednak nie jest w stanie patrzeć na to zdjęcie, nie kiedy nad rodziną Nykänen zaszły chmury ostrożnej żałoby.
To miał być dzień jak każdy inny. Wysłali ich, by przejęli transport nielegalnych eliksirów. Cynk od informatora miał dostać partner Piri, a oni sami rozstawieni byli na dwóch rogach ulicy. Ubrana po cywilnemu Pirkko-Liisa spytała czekającą na magibusa staruszkę o godzinę, gdy obok niej przejechał umówiony samochód. Przejechał i nie zatrzymał się.
Coś było nie tak.
Powinni zawołać posiłki. Ruszyć w pościg, tak, ale nie sami. Gdy dopadła swego partnera, krzyknęła do niego, by wezwał pomoc. Stwierdził, że poradzą sobie sami. Zawsze radzili. Lecieli na skrzydłach własnej pychy, pewności w swe umiejętności, czarnych skrzydłach dumnie przynależących do Kruczych Braci. A jednak Pirkko nie mogła strząsnąć z siebie tego okropnego, duszącego przeczucia, że to nie tak. Nie tak powinno być.
Trafili do hangarów o wilgotnych ścianach. Sceneria niezbyt przyjemna, lecz w trakcie służby szło przywyknąć i do tego. Ich wrogowie rzucili się do ucieczki, oni zaś nie odstępowali ich na krok. Do czasu aż jeden z nich, w ostatniej próbie uratowania swej skóry odwrócił się, rzucając zaklęcie, którego nazwa będzie spędzać cień z powiek Pirkko-Liisy Nykänen już na zawsze.
Bein-illr.
Nie powinien trafić. Zaklęcie nie powinno zrobić jej krzywdy, gdyby partner dotrzymał obietnicy, jaką sobie złożyli. Ona, zbyt skupiona na ratowaniu jego nic nie wartego dupska nie zdążyła wystosować kontrzaklęcia, które mogłoby uratować ją samą. Pierwszy pękł piszczel, niemal od razu strasząc bielą kości pomiędzy rozerwaną skórą.
Krzyknęła po raz pierwszy. Upadła.
Później pękały kolejne. Piekielne trzaski ginęły gdzieś pomiędzy jej wrzaskami, umysł konał w bólu.
Ostatnie, co widziała to uśmiech triumfu na twarzy swego partnera, gdy wracał z przechwyconymi eliksirami. Zdrajca. Jebany zdrajca zostawił ją na pewną śmierć.
Obudziła się dopiero trzy miesiące później. Przerażająco słaba, przerażająco obolała, na Oddziale Ratunkowym w Szpitalu im. Alberta Lindgrena. Przy jej łóżku — oczywiście — rodzina. Matka z opuchniętą od płaczu twarzą, ojciec bez gazety, ale za to z okularami zsuniętymi na sam czubek nosa. Siostry i ich mężowie na dalszym planie, nawet brat jeszcze w studenckim mundurku. Chciała wstać, przytulić ich wszystkich, lecz całe jej jestestwo zdefiniowane było przez ból, tak fizyczny, jak i psychiczny. Pierwsze wyroki lekarzy nie były dla niej zbyt przychylne. Najpierw walczono o jej życie — na tym polu odniesiono zwycięstwo. Teraz walczono o to, by w ogóle mogła chodzić, choć szanse były nikłe. Najbardziej ucierpiała jej prawa noga, teraz usztywniona jakimś makabrycznym urządzeniem, które bardziej niż medyczne wsparcie przypominało narzędzie tortur.
Wiedziała, że leży tu nie ze swojej winy. Wiedziała, kto był odpowiedzialny za jej los. Za to, że może nigdy nie wstanie z łóżka, nigdy nie założy swego munduru. Może ktoś będzie miał tyle wyczucia i chociaż pochowa ją w ubiorze formacji do której zawsze chciała należeć? Przeklęta niemoc opanowała ją całkowicie, pochłaniając Pirkko-Liisę jaką znano przed wypadkiem.
Pozostało jej tylko jedno. Zemsta.
Lecz by się zemścić, potrzebowała wrócić do jak największej sprawności. Przykładała się więc do rehabilitacji jak mogła. Nie był to proces w żadnym wypadku prosty — Pirkko zrobiła się bowiem wyjątkowo wrażliwa i kapryśna. Jedno złe słowo, jedno krzywe spojrzenie potrafiło ograbić ją z jakiejkolwiek motywacji na dalsze ćwiczenia. Na całe szczęście trafiła na specjalistów w swoim fachu. Po pewnym czasie rozbudziła się także dyscyplina, której nauczyła się w trakcie służby przygotowawczej, a którą przecież nie tak łatwo było wyrzucić z pamięci.
Wróciła do Kruczej Straży niemal dwa lata po wypadku. Złamane skrzydła, złamana duma. Komendant nie pozwolił jej na powrót w teren, choć wypłacił sowite honorarium na rzecz jej powrotu do zdrowia. Zaproponowano jej pracę w podwydziale dokumentacji Wydziału Administracyjnego. Na kilka miesięcy, aż dojdzie do siebie.
Choć nikt nie wierzył jej zapewnieniom, że była gotowa już teraz.
Mistrz Gry
Re: Pirkko-Liisa Nykänen Sro 3 Lut - 21:42
Karta zaakceptowana
To, co spotkało Cię ze strony Twojego partnera jest, najłagodniej określając, haniebne i nigdy nie powinno mieć miejsca. Wypadek, którego stałaś się ofiarą, nie tylko złamał Twoje skrzydła, których nie zdążyłaś jeszcze w pełni rozwinąć, ale przede wszystkim pogrzebał Twoją wiarę w ludzi – prawdopodobnie też w samą Kruczą Straż, która przecież opiera się przede wszystkim na jedności i solidarności wszystkich kruczych braci i sióstr. Zastanów się tylko, czy zemsta jest w tym przypadku właściwym balsamem na wciąż otwarte rany.
W prezencie otrzymujesz ode mnie wisiorek w kształcie dwóch złączonych dłoni trzymających kulkę hematytu – w niektórych kręgach nazywany jest Błogosławieństwem Eir. Jego niezwykłe właściwości sprawiają, że jeśli dotkniesz nim kogoś, kamień zaabsorbuje siły witalne danej osoby, dzięki czemu przez dwie tury będziesz sprawna, jak dawniej, natomiast osoba, której siły witalne odebrałaś, przez dwie tury będzie miała karę do rzutów na sprawność fizyczną wynoszącą -5. Możesz użyć go raz podczas miesiąca fabularnego. Ponadto wisior dodaje Ci stały bonus +2 do charyzmy.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie otrzymujesz ode mnie wisiorek w kształcie dwóch złączonych dłoni trzymających kulkę hematytu – w niektórych kręgach nazywany jest Błogosławieństwem Eir. Jego niezwykłe właściwości sprawiają, że jeśli dotkniesz nim kogoś, kamień zaabsorbuje siły witalne danej osoby, dzięki czemu przez dwie tury będziesz sprawna, jak dawniej, natomiast osoba, której siły witalne odebrałaś, przez dwie tury będzie miała karę do rzutów na sprawność fizyczną wynoszącą -5. Możesz użyć go raz podczas miesiąca fabularnego. Ponadto wisior dodaje Ci stały bonus +2 do charyzmy.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!