Erik Tordenskiold
Gość
Erik Tordenskiold Nie 24 Sty - 17:47
GośćGość
Gość
Gość
Erik Tordenskiold
Blood on our hands
There's no telling what you'll find
In the shadows where we hide
Once you've seen it
There's no going back in time
It's a darkness you can't fight
There's no telling what you'll find
In the shadows where we hide
Once you've seen it
There's no going back in time
It's a darkness you can't fight
Życie naznaczone jest cierpieniem. To jego drugie oblicze, te brzydkie i skrywane po drugiej stronie lustra, którego nie chcemy oglądać, a jednak ukazuje się nam ono często. Wiedział to od pierwszych dni swej egzystencji naznaczonej cieniem niezrozumienia, tak jakby był inny od wszystkich. Zbyt wrażliwy na surowość ojca, zbyt płochliwy na zaczepki brata, zbyt obcy, aby być jednym z nich. Pragnął bliskości i ciepła, lecz nadzieje te okazały się płonne w swych kruchych fundamentach. Nauka tak prosta a jednocześnie tak bolesna, z której wynikało jasno, że jeśli masz miękkie serce, to musisz mieć żelazną dupę. Inaczej twój los jest marny. Niestety okrutną życiową prawdą jest teza, że skurwysyństwo, podłość i oszustwo są głęboko zakorzenione w naturze ludzkiej, a młody Tordenskiold miał się prędko o tym przekonać.
Śmierć przychodziła po każdego; nieprzewidywalna i zdradliwa, był jedynie małym dzieckiem, które nie rozumiało tego, co się wokół niego działo kierowane instynktem, tak naturalnym, że niemal nie odczuł nagłej i niepowetowanej straty, gdy świat jego bliskich legł w gruzach. Kurtyna żałoby i nienaturalnej pustki przesłoniła rodową posiadłość. Czas zwolnił, a przy łóżeczku dziecka czuwała biała puchata kuleczka – prezent od matki, a zarazem jej ostatni przejaw miłości i troski.
Dzika wściekłość jadeitowego spojrzenia mroziła krew w żyłach. W takich chwilach dostrzegał bliźniacze podobieństwo, jakie ich łączyło. I on to widział. Może tylko to ratowało Erika przed jeszcze większym poniżaniem, tak psychicznym jak i fizycznym znęcaniem i karaniem za najdrobniejsze przewiny. Brakowało mu tego gniewu, tej siły i władczości. Zbyt słaby, aby zyskać w jego oczach, chociaż próbował; dziesiątki i setki razy, nigdy nie ujrzał tego, czego tak pragnął, o co z taką determinacją zabiegał. Był inteligentny i owszem, łapał w locie nauki, którymi go raczono, a także samemu sięgał po wiedzę, zagłębiając się w tomiszczach nieraz tak obszernych i ciężkich, że samo dźwiganie ich było wyzwaniem. Nie poddawał się, parł przed siebie, starając się ze wszelkich sił doścignąć wiecznie nieuchwytnych braci.
Mimo ogromu poświęcenia nigdy nie zdobył tej upragnionej, ojcowskiej pochwały – szczerego zachwytu i dumy z trzeciego syna. Wszystkie osiągnięcia blakły w obliczu tego najstarszego, to on stał zawsze na piedestale, on zbierał laury, a także był jego ulubieńcem. Resztę dzieci Karsten Tordenskiold traktował z przymrużeniem oka i obojętnością. Taka postawa nie była jednak gwarantem iluzorycznej swobody i rozpuszczenia uroczej gromadki. Wręcz przeciwnie rygor, dryl i surowa ojcowska ręka zbyt często znajdowały swe uargumentowanie w wychowywaniu. Nienawiść rodziła się powoli. Długo walcząc z szacunkiem i pokorą wobec ojcowskiego autorytetu, lecz tyrania i okrucieństwo, były i zawsze będą, prędzej czy później, zasiewać ziarno buntu. A w tej rodzinie nasiona trafiły na niezwykle żyzną glebę.
Był skrytym dzieckiem. Nieśmiałym, można powiedzieć, zbyt często dusił emocje, aby dać im upust w najmniej odpowiednim momencie. Naiwny w swym postrzeganiu świata. Stanowił łatwy obiekt żartów i kpin, a gdy stawiał opór i próbował odpędzić się za pomocą argumentów słownych, jak i fizycznych od natrętnego i złośliwego brata, kończył marnie. Często poobijany, jakby właśnie zleciał po schodkach do piwnicy, w której akurat bytowały złośliwe karły. Skargi, prośby i błagania były ignorowane przez ojca, który dopatrywał się w nich pragnienia atencji. Mury i ściany przestronnej rezydencji z roku na rok stawały się istnym więzieniem o pysznie bogatym wnętrzu, z którego jednak częściej niż śmiech wypływał zduszony szloch i nieme modlitwy o siłę, której mu brak.
Ucieczką był las. Natura przynosiła ukojenie, dawała nadzieję i zachwycała na każdym bez mała kroku. Odkąd pamięta, ogrody i zagajniki leśne wokół rodowej posiadłości eksplorował z białym jak pierwszy śnieg, puchatym psem. Nieodłącznym towarzyszem dziecięcych zabaw i jedynym przyjacielem, któremu na ucho zwierzał się ze swych marzeń i pragnień. Owczarek był cieniem Erika, zawsze u jego boku.
Dialog pomiędzy nimi, tą dziwną, acz dobraną parą przyjaciół zaskakiwał, lecz w świecie magii nie takie rzeczy ludzie widzieli.
Niecodzienny talent do rozmowy ze zwierzętami ujawnił się w bardzo młodym wieku, a towarzyszący mu praktycznie od zawsze pies dodatkowo utrudniał określenie tego przełomowego momentu. Zdolność ta, chociaż dla samego Erika, bezcenna, na ojcu nie robiła wrażenia. Osobą, która przejawiała zainteresowanie jego talentem, była babcia. Miał przeczucie, że rozumie go bez słów. Emocje, które dusił w sobie, gniew kotłujący się w duszy zakamarkach, przy niej cichł. To ona zabierała go w dalsze wycieczki do lasów, by tam w spokoju ducha mógł szlifować swoje umiejętności. Z czasem słowa zwierząt pojmował niemal w locie, lecz bywały i gorsze dni. Nauka ta wymagała czasu oraz doskonalenia.
Czar niewinności prysł pewnego dnia niczym bańka mydlana.
Psikus, dziecięcy wygłup, jaki Erik zafundował w ramach zapewne zemsty najstarszemu z braci, zrodził nienawiść.
Ogród tonął pod dywanem późnojesiennych liści. Delikatny wiatr z północy niósł cichą zapowiedź zbliżającej się zimy, a oni stali naprzeciw siebie. Ten jeden żart był kamyczkiem, który ściągnął lawinę. Słowa Erlinga rzucane w gniewie stały się koszmarem, jaki w dniach kolejnych prześladował Erika na jawie. Ruchem dłoni, tak pozornie niedbałym, gładził białe gęste futro zwierzęcia. To w oczach krył się zapalnik wczesnego szaleństwa. Gdy wargi drgnęły, a z ust Erlinga wydobyło się zaklęcie, powietrze zadrżało, a kudłaty przyjaciel z impetem uderzył o pień jednego z drzew.
Skomlenie, niemal ludzkie westchnienie pełne bólu. Niezrozumienie malujące się w zwierzęcych oczach było ostatnim, co ujrzał. Ciało chłopca nie wiedzieć kiedy znalazło się tuż obok białej zwiniętej w kłębek kulki, teraz tak kruchej i małej, jakby na powrót stał się szczeniakiem. Palce kurczowo zaciśnięte w gęstej sierści przyjaciela trwały w żelaznym uścisku, jakby mając namiastkę nadziei, że uchronią tym samym pupila od okrutnego losu.
Promień jego życia zgasł tak nagle.
Nad ponurą scenerią jesiennego popołudnia unosił się głuchy, bo zdający się dobiegać z czeluści piekielnych, śmiech. Przeszywający aż do kości i budzący odrazę.
Przez Akademię Odala przemknął jak burza. Wybór tak oczywisty, dyktowany rodzinnymi tradycjami, był z góry narzucony. Najmłodszy syn Karstena był dobrym uczniem, a nawet można powiedzieć, że wyróżniał się na tle rówieśników. Zaangażowany od pierwszej minuty wykładu, skrupulatny i aktywny. Zaskakiwał pytaniami oraz dojrzałością, lecz gdy echo zajęć cichło, wracał do swej skorupy. Brakowało mu zadziorności Erlinga i czaru osobowości Terje. W tym okrutnym porównaniu zostawał daleko w tyle. Zapomniany i nijaki.
Posłuszny i zdyscyplinowany, małomówny, lecz nie mrukliwy, był postrzegany przez profesorów jako sympatyczny chłopiec.
Ciekawość świata obudzona we wczesnym dzieciństwie była szeptem, którego słuchał przez niemal całe życie. Pragnął wiedzieć, co kryje się za horyzontem, poznawać świat i jego tajemnice. Zdobywać wiedzę o magicznych zwierzętach zamieszkujących najdziksze regiony kuli ziemskiej. Metodą „małych kroczków” powoli i sumiennie zbierał wiedzę, aby kiedyś wykorzystać ją w praktyce.
Szkołę wspomina, o dziwo, dobrze. Była ucieczką spod tyranii ojca, a chociaż nigdy nie brylował w towarzystwie, zdobył sympatię kilku wyjątkowych dla niego osób.
Obwieszczenie przez Erika planów na dalszą edukację i przyszłą karierę, było pierwszym przejawem tak otwartego sprzeciwu wobec woli ojca, który szykował zupełnie inny plan na życie najmłodszego syna. Odmowa wzbudziła gniew, lecz Karsten nie docenił syna. Jego upartości, która zrodzona z pasji, była niezachwiana. Tak otwarty konflikt, był pierwszą próbą sił syna i ojca. Jadeitowe spojrzenia mierzyły się ze wzajemną wrogością, a żaden nie chciał ustąpić. Dopiero interwencja jarla, którego babcia przeciągnęła na stronę wnuka, doprowadziła do ostatecznej decyzji, której ojciec nie mógł podważyć. Erik dostał to, czego pragnął, a zarazem po raz pierwszy w życiu poczuł przyjemny smak zwycięstwa w walce z ojcem. Chociaż nie było to w pełni jego zasługą, jednak cieszyło.
Babcia jako jedna z nielicznych wiedziała o jego miłości do zwierząt, talencie do rozmowy z nimi, pasji rzucającej w nieznane, aby odkrywać świat. I to dzięki niej marzenie stało się faktem.
Smak zwycięstwa psuła jednak świadomość zemsty, która nadejdzie i chociaż odwleczona w czasie, sprowadzi go na ziemię. Była przygnębiająca, ale i motywująca na swój dziwny sposób. Sprawiała, że każda chwila spędzona na tym co kochał, była warta tej gry. Bowiem Karsten Tordenskiold w żadnej mierze nie należał do ludzi, którzy zlekceważą tak otwarte nieposłuszeństwo i bunt przeciw jego woli i osobie.
Słodki smak wolności był tym, czego tak pragnął. Niczym zwierzę wypuszczone po latach niewoli poznawał świat na nowo. Błędy i potknięcia wkalkulowane w cenę, musiały nadejść i sprowadzały, często do parteru, lecz nigdy nie dobiły. Drogowskazem, istną latarnią na tle nagłej swobody życia, był Terje. Podnosił po porażkach, chwalił po wygranych. Niezachwiany, zawsze pomocny, niemal na wyciągnięcie ręki pokazywał uroki życia, uczył i objaśniał, a jadeitowe oczy chłonęły i zapamiętywały. Braterska więź, być może odrobinę specyficzna na tle innych rodzin, lecz jakże klarownie rysująca się nadzieją na lepszą przyszłość.
Śpiąca Wiwerna; nasze pragnienie, dom, oaza wolności, w której mogliśmy, być sobą. Wieczory poświęcone rozmowom na wszelakie tematy, od tych pozornie błahych, po iście akademickie dysputy o życiu, śmierci i przemijaniu, przechodziły nieraz aż do wczesnych godzin porannych. Klimat miejsca sprzyjał tego typu konwersacjom, a wręcz nastrajał ku nim. Zapach dymu po papierosach kuł w nozdrza, mieszał się z wonią perfum i alkoholu. W tle nastrajająca muzyka kołysząca do snu ostatnich klientów. Wszystko to okraszone aurą tajemniczości, a zarazem pewnej swobody. Wyzbycia się w progu lokalu sztywnych ram etykiety i obowiązku.
Malowany szyld Śpiącej Wiwerny przyciągał ludzi, a każdy szukający znajdował w środku coś dla siebie. To magia tego miejsca, domowa aura idąca w parze z poczuciem bezpieczeństwa. Gdy mijałeś próg lokalu, nie liczyło się to, kim byłeś w świecie. Ten drzwi otwarte miał dla wszystkich, oczywiście jeśli miałeś talary.
Zemsta, akt odwetu zmieszany ze szczyptą cierpliwości, skrywany przed światłem dnia w najmroczniejszych zakątkach świadomości. Odruch prymitywnego gniewu zduszony, rozebrany na części, zmodyfikowany, aby zaskoczyć niczym wykwintna potrawa smakoszy. Okraszona spokojem i wyrachowaniem, bezwzględnością i okrucieństwem, które narastało na dnie serca, niczym warstwy mułu, teraz wstrząśnięte i rozwiane, odkryły dawne blizny.
Kurtynę mroku przecinały błyskawice, rozświetlając ponurą scenerię wyjętą wprost z najgorszych koszmarów sennych. Deszcz siekł po twarzy, niby drobinki szkła, wbijając się w skórę i znacząc swe ślady karmazynem nici. Któż pojąć może szept wichru, co swym świstem budzi zlęknione dusze? Stali na rozdrożu, które podyktuje, kim są: potworami, czy jeszcze ludźmi?
Słodki smak zemsty był chwilą ulotną, jedynie nagłym przebłyskiem w świadomości, która odpędziła od siebie tę niedorzeczną ulgę i niezrozumiały zachwyt. Obojętność i chłód spojrzenia w jadeitowych oczach. Zgasł ostatni promyczek strachu. Już się nie lękał.
Krew na ich rękach, krew na ich ciele, krew zmieszana ze łzami, a może to tylko deszcz? Odeszli w milczeniu. Zachowując dla siebie sekret, którego nigdy nie pozna świat. Złączeni więzami krwi, nazwiskiem, ale i zbrodnią. Okrutną w oczach bogów, ale i sprawiedliwą?
Był niemym obserwatorem wydarzeń, a jego wkład w zbrodnię sam w sobie, był niewielki, lecz odbił na nim swe piętno. Powracał w sennych majakach i trapił sumienie, by zapomnieć, sięgał często po najprostsze metody znieczulenia. Rodzinna tragedia, w której on sam grał, główną rolę sprawiała, że zarwane noce z powodów wyrzutów sumienia nie należały do najmilszych chwil jego życia, a buntującej się w piersi serce kłóciło się z rozsądkiem. Wydarzenie to uchyliło drzwi, których z własnej woli Erik, nigdy by nie śmiał otwierać.
Majaki senne ustąpiły z czasem, gdy dusza odnalazła pozorny spokój, a logika i chłodna kalkulacja wobec tego wydarzenia stały się tematem zakopanym głęboko w mrocznych odmętach duszy. Spoczywając na jej dnie wraz z pamięcią o najstarszym bracie.
Lata swobody, tak upragnionej wolności, której każdą wolną chwilę poświęcał na pasji, mijały szybko niczym sen. Dusza ciekawa świata i jego tajemnic pchała go wiecznie w nieznane. Odrywał kraje, o których dotychczas jedynie czytał. Pracował w rezerwatach wyjętych wprost z kart baśni. Magia Alp dzikość i pierwotne piękno natury. Oczarowały go od pierwszego wejrzenia. Zakochał się.
Krew i ogień.
Smoki tak inne od tych, które znał ze Skandynawii, tak potężne i majestatyczne, jakby były zwierzchnikami siły bogów na ziemi. Gdy je pierwszy raz ujrzał, miał minę, którą uczeni trafnie określali: niemym zachwytem. Praca z tymi stworzeniami była lekcją pokory, lecz i napełniła pewnością siebie. Ryzyko wkalkulowane w cenę. Robił to, co kochał i o czym marzył całe życie. Poznawanie ich zwyczajów własnymi oczami, było czymś, czego nigdy nie zapomni.
Skrzydlate bestie zachwycały pod wieloma względami, lecz doskonalenie dzięki nim wrodzonych zdolności do pojmowania ich mowy, było niesamowitym doświadczeniem, I chociaż daleko tym rozmowom, było do poziomu filozoficznych debat, o sensie istnienia, to wiedza, którą od nich wyciągał, była cenniejsza niż niejedna skrzynia z klejnotami w rodowym skarbcu.
Czas i poświęcenie nie szły na marne, a zwierzęta przyzwyczajone do jego obecności z czasem zdradzały coraz to więcej. Traktując Erika jako przyjaciela, a nie neutralną osobę, czy nawet wroga. Wszystkie informacje, całą wiedzę zdobywaną podczas swych wypraw i dzięki talentowi do rozmowy ze zwierzętami spisywał w pamiętnikach.
Rozwój miał jednak swoją cenę, a z czasem pragnienie dalszej edukacji, było zbyt silne, aby się mu przeciwstawić. Zostawił więc pełne tajemnic lasy i potężne masywy górskie za sobą, w sercu trzymając tajemnice, którymi został obdarowany.
Wybrał Mongolię, kraj dziki i koczowniczy serce dawnego imperium, które swymi ramionami sięgało do Pacyfiku, aż po Morze Czarne. Brudno-zielone stepy ciągnące się aż po horyzont, wiar szepczący z dawna zapomniane legendy i nieliczne magiczne osady, będące klejnotami w koronie. Mongolia powitała go z otwartymi ramionami i rogiem wypełnionym po brzegi ajragiem.
Te kilka miesięcy spędzonych wśród dzikich stepów były niezapomniane. Obraz tamtejszej kultury oraz codziennego życia, lecz istotą najważniejszą tej wyprawy, były magiczne stworzenia. I na tym polu się nie zawiódł.
Kajdany obowiązku spadły nagle, jak grom z jasnego nieba uderzając w pozorny spokój i nadzieję, że zapomniał. Jak widać nie. Pamięć o pierwszym buncie odzywała się głuchym jękiem zduszonym przez czas. Stawił się na wezwanie. Nie zignorował ojcowskiego rozkazu. Szanował ród i jego tradycje, oddałby życie w obronie najbliższych, tylko on, cień z dzieciństwa, który miast być ojcem, był koszmarem, stawał ponownie na drodze do szczęścia. Jednak spotkanie w cztery oczy nie odbyło się na jego warunkach. Zbyt pewny, że zastanie zlęknione dziecko, zbyt zadufany w sobie, aby przejrzeć na oczy, zbyt dumny, by zaakceptować i pochwalić. Jego słowa odbiły się echem w czterech ścianach gabinetu. Jedyną odpowiedzią, był kwaśny uśmiech i siła w jadeitowym spojrzeniu.
A jednak przyjął jego rozkaz. Nie ze strachu, a z poczucia obowiązku wobec rodu. Chcąc się odwdzięczyć za możliwość poznawania świata przez tyle lat i nie będąc zmuszanym do innych wyrzeczeń. Ponadto wiedział, jak babci zależało na jego szczęściu, a iluzja małżeństwa miała mu je ofiarować. Współczuł przyszłej żonie, doskonale zdając sobie sprawę, że mogła trafić zdecydowanie lepiej, bowiem nie klasyfikował się w roli idealnego kandydata na męża. Postara się jednak o to, aby mogła zaznać chociaż odrobiny szczęścia.
Śpiąca Wiwerna zawsze czekała na niego, jak żona marynarza, który wrócił po długim rejsie do matczynego portu. W tych czterech ścianach czuł się jak w domu, lecz na jak długo? Nigdy nie martwił się o los lokalu, gdyż pozostawiał pub w dobrych i zaufanych rękach, a także miał świadomość, że w razie jakichkolwiek kłopotów Terje, czy reszta rodzeństwa ratowaliby ten okręt pod jego nieobecność. Była to ich niepisana umowa, zaufanie i zrozumienie, któremu przyświecała troska o wspólne dobro.
We've got secrets
Buried deep inside these walls
But you'll never hear them talk
Buried deep inside these walls
But you'll never hear them talk
Mistrz Gry
Re: Erik Tordenskiold Pon 25 Sty - 17:50
Karta zaakceptowana
Być może rodzina nie doceniała cię wystarczająco, ale ty znasz swoją wartość – umiejętności, które udało ci się kultywować przez lata niewątpliwie przyczyniły się do twego sukcesu za granicą. Zwierzęta ci ufają, drogi Eriku – to już niemałe osiągnięcie, korzystaj z niego mądrze, wszak jeszcze kiedyś może okazać się, że jest ci to potrzebne bardziej, niż kiedykolwiek miałeś śmiałość sądzić.
Na początek rozgrywki w prezencie od Mistrza Gry otrzymujeszjadeitowe oko na ciemnym rzemyku, które podczas podróży do Mongolii podarował ci jeden z właścicieli rezerwatu. Wpierw sądziłeś, że jest to jedynie pamiątkowa biżuteria, która w przyszłości będzie przypominała ci o twojej zagranicznej podróży, szybko okazało się jednak, że przedmiot skrywa w sobie magiczne właściwości. Kiedy przyłożysz płaski dysk okrągłego amuletu do ściany, będziesz w stanie dostrzec to, co się za nią dzieje, wisior ma jednak jedną wadę – umożliwia jedynie obserwację obrazu, wycisza natomiast dźwięki, wobec czego to, co uda ci się zobaczyć, pozostaje zazwyczaj do twojej własnej interpretacji. Dodatkowo, kiedy nosisz amulet na szyi, otrzymujesz bonus +2 do charyzmy.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Na początek rozgrywki w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!