Viljo Vapaavouri
Gość
Viljo Vapaavouri Wto 12 Sty - 23:48
GośćGość
Gość
Gość
Viljo Edvard Vapaavouri
Vilja nie ukrywała nigdy, że jej jedyną miłością jest muzyka.
Miała ogromny żal, że nie dość wcześnie dano jej szansę rozwoju przy instrumencie; wystarczać musiały jej prace teoretyczne, którym oddawała się z ogromną pasją, nierzadko zapominając o jedzeniu czy śnie. Z kpiną wypowiadała się o swoich siostrach, prześcigających się w posiadaniu coraz to bogatszych i wpływowych adoratorów, ziewała, słuchając opowieści braci o pomnażaniu majątku, a machnięciem ręki zbywała pytania o planowane zamążpójście.
Nie miała czasu, nie miała siły, nie miała chęci, by użerać się z jakimś pierwszym lepszym paniczykiem, dla którego byłaby zdrowym wyborem zamiast panny z klanu. Jedyni kandydaci, których sklonna byłaby wziąć pod uwagę, Ahlströmowie, nie cierpieli na nadmiar dziedziców w odpowiednim wieku.
Zatem, jako kobieta niezależna, zaangażowana w ruchy feministyczne, wzięła sprawy w swoje ręce - po odpowiednio długich i licznych wędrówkach w okolice wodospadu Imatrankoski wdała się w burzliwy romans (i równe burzliwą dyskusję o sztuce) z fossegrimem, który zakończył się ciążą oraz zamknięciem na zawsze tematu posiadania męża. Nie zależało jej, na dłuższym utrzymywaniu kontaktu.
Od wczesnego objawienia się talentu magicznego ważniejsza była muzykalność; szczęśliwie, co do żadnego nie można było mieć wątpliwości w przypadku małego Viljo Edvarda (nieprzypadkowo od imienienia Griega, którego matka była znawczynią). Już od najwcześniejszych lat pobierał zarówno gruntowną edukację ogólną, jak i w zakresie sztuki, co uwzględniało również naukę gry na rozmaitych instrumentach. Tym najukochańszym stał się fortepian - i jeszcze przed rozpoczęciem nauki w Akademii Mannaz Viljo rozpoczął swoje życie koncertowe obejmujące niedługo później już nie tylko Finlandię, ale i całą Skandynawię. Rodzina, również dalsza, choć początkowo sceptycznie nastawioną do nieślubnego dziecka, szybko wybaczyła mu posiadanie pokręconej matki i z zaangażowaniem wspierała jego plany, a wraz ze wzrostem prestiżu konkursów, na które się udawał, wzrastała też wysokość nagród dla laureatów, dzięki czemu nie musiał martwić się o kwestie materialne.
W Akademii uchodził za zdolnego, lecz zbyt skupionego na kształceniu muzycznym, by rozwinąć w pełni swoje możliwości. Matka była pod tym względem bardzo wymagająca i nie brała pod uwagę, że Viljo wolałby niekiedy poświęcić czasu na dodatkowe zadania z algebry czy języka. Jedyne wyjątki w ściśle realizowanym harmonogramie zajęć i ćwiczeń obejmowały wyjazdy nad wodę, gdy genetyka dawała o sobie znać, a Viljo marniał w oczach.
Właściwie czas edukacji ponadpodstawowej był już okresem rozwijającej się w oszałamiającym tempie kariery pianistycznej. O Vapaavourim stało się głośno; nazwisko cudownego młodzieńca stało się znane, na ile znane stać się może muzyk klasyczny... Liczne wyjazdy, choć nigdy nie zachwiały drastycznie poziomem przygotowania do zajęć, powodowały niepochlebne opinie części nauczycieli, do których matka regularnie wysyłała uprzejmie liściki, upominki i ciasteczka. Zrezygnowała ze stałej pracy, poświęcając się podróżom z synem i organizowaniu mu koncertów w prestiżowych salach.
Głóśne stały się dyskusje, jaki udział w sukcesie ma genetyka, talent i ciężka praca - niektórzy debatowali nad wpływem środowiska na rozwój geniuszu, inni badali opinie ekspertów przy podziale na płeć (Czym naprawdę czaruje Viljo Vapaavouri?). Odpowiadał na pytania pod czujnym okiem matki, zawsze uprzejmy i uduchowiony. Czasami nie wiedział, z kim ma rozmawiać, dokąd ma jechać i gdzie grać - dowiadywał się na miejscu, co zarządziła matka. To było całkiem wygodne; nie musieć decydować, nie babrać się w problemach organizacyjnych, móc skupić się na tym, co wychodziło mu najlepiej.
Niewiele zmieniło się, gdy dostał się do Instytutu Ansuz i rozpoczął studia w dziedzinie sztuki muzycznej.
Zdawać się mogło, że jedynymi aspektami życia, które mu pozostały, był dobór i przekaz repertuaru koncertowego, stan zarostu chroniący przed ciągłym zaniżaniem wieku oraz... relacje miłosne, które nieudolnie (i nieskutecznie) ukrywał przed matką. Archetyp artysty i natura fossegrima dostarczały mu wielu adoratorek, a niekiedy i adoratorów. Na początku zwyczajnie nie umiał odmówić zafascynowanym dziewczętom proszącym choć o chwilę rozmowy, które w jakiś nieodgadniony dla niego sposób kończyły się zazwyczaj w zupełnie inny sposób. Możliwość decydowania o sobie choć w tej jednej kwestii była niezwykle kusząca; zainteresowanie, jakim go darzono wręcz u z a l e ż n i a ł o jak akvevit. Oczywiście były to głównie przelotne znajomości, naznaczone piętnem licznych podróży i tournee koncertowych. (Poza jedną, której wierny był mimo upływu lat, mimo gorzkich słów i niewypowiedzianych żali, tą, dla której gotów był nadszarpnąć swoją reputację i pogrzebać marzenia matki - lecz tego nie zrobił. Dlaczego?)
Nie uwodził z premedytacją. Przynajmniej na początku.
Choć Vilja sama propagowała dość samotniczy tryb życia, oddając się jedynie karierze syna i nielicznym tekstom teoretyczno-krytycznym, które publikowała w znaczących czasopismach artystycznych, nie była zupełną przeciwniczką małżeństw. Precyzyjnie realizowany plan ugruntowania syna jako światowego formatu artysty w pewnym momencie zakładał jednak znalezienie mu odpowiedniej żony. Kulturalnej, z dobrej rodziny, stabilnej i wspierającej, a do tego spokrewnionej ze znaczącymi mecesami sztuki. Czego chcieć więcej?
Nie kochał jej i wątpił, by ona kochała jego, choć tworzyli dość zgodne małżeństwo; on ciągle podróżował i koncertował, zdradzając ją jedynie za granicą i bardzo skrupulatnie to ukrywając, natomiast ona opiekowała się domem i zawsze dobierała spinki jego mankietów do swojej sukienki, gdy chadzali na oficjalne kolacje.
Nie cierpiała za to wody, bała się jej; więc wypoczywał sam, często po prostu spędzając cały urlop na statku i nie schodząc z niego tygodniami - pisali wtedy do siebie śmieszne liściki, litościwie pomijając w nich temat przewijających się wtedy przez ich łóżka kochanków.
Heike miała oczy w kolorze letniego nieba, włosy popielate i uroczy uśmiech. I drzewozrost, o którym nikt nie wiedział.
Vilja zmarła we śnie, w nocy po obronie jego rozprawy doktorskiej.
Nie czuł nic.
Doszukiwał się w sobie jakichkolwiek uczuć i łez, jakiegokolwiek żalu i smutku, ale nie było w nim nic. Nie czuł też ulgi ani strachu, zwątpienia czy złości. Zupełna nicość i pustka, odczuwalna w koncertach, które jeszcze zdążyła zaplanować. A gdy zagrał ostatni, nastała cisza. Nie tylko nie grał, ale i nie wypowiadał żadnych słów, wodząc tylko za żoną oczami i wzruszając ramionami, gdy coraz częściej mówiła, że oszczędności nie topniałyby tak szybko, gdyby nie jego idiotyczne wydatki na stroje, wyjazdy i obrazy. Po kilku miesiącach po prostu oznajmiła mu, że ma iść na staż do Stortingu. Poczuł wtedy ulgę.
Początkowo zajmował się współpracą z artystami, nad którymi Departament Dziedzictwa roztaczał opiekę; służył wiedzą muzyczną, wysyłali go na spotkania i oględziny historycznych instrumentów. Staż miał w jego wypadku nieco inny charakter - mimo ogromnej wiedzy, początkowo niezbyt odnajdywał się w papierologii, o wiele chyba bardziej intuicynej dla jego młodszych kolegów - dość szybko jednak został pełnoprawnym urzędnikiem, w ramach możliwości wybierając zadania wymagające częstych wyjazdów. Uzupełnienie wykształcenia o dogłębną wiedzę ogólną o kulturze i sztuce zbiegło się z awansem na starszego specjalistę. W domu właściwie nie bywał; początkowa małżeńska sielanka zmieniła się w zmęczenie, przedłużające się milczenie i coraz mniejsze starania, by ukrywać ślady wzajemnych zdrad. Nietrudno było uciec w pracę; znajomość specyfiki pracy artysty, gruntowna wiedza muzyczna, chęć rozwoju ogólnego, a ponadto gotowość do brania niezliczonych nadgodzin i niemal ciągłych wyjazdów służbowych sprawiała, że dość szybko zaczęto kojarzyć go nie tylko z wcześniejszą karierą, ale i ogromnym zaangażowaniem w pracę w Departamencie. W pracy klepali go po ramieniu i chwalili za dobrą robotę, a w domu czekała tylko cisza i żal.
A jednak płakał szczerze, gdy pierwszy atak drzewozrostu okazał się dla Heike jej ostatnim.
Rzucenie się w wir pracy było prawdopodobnie jedynym, choć ułomnym pocieszeniem i poskutkowało ostatecznie awansem na podsekretarza. Mogłoby się zdawać, że po ponad dekadzie pracy było to dość naturalnym przejściem na wyższy stopień wtajemniczenia, ale zmiana zakresu obowiązków i odpowiedzialności, a ponadto coraz silniejsze parcie w stronę upolityczniania wyższych szczebli w Stortingu wprowadziło pewne zamieszanie do jego życia. Sugestie, jakoby kolejne awanse były możliwe jedynie po wejściu na scenę polityczną bywają aż nadto wyraźne.
Mistrz Gry
Re: Viljo Vapaavouri Nie 17 Sty - 0:30
Karta zaakceptowana
Mogłoby się wydawać, że byłeś skazany na sukces – artystyczna rodzina i płynąca w twoich żyłach krew magicznych istot, uznanych za doskonałych muzyków, stawały się dosadnym argumentem w wywodach wielu odbiorców. Nie one jednak, przeciwnie do zgubnych przekonań części twojej publiki, mogły w twym życiu odegrać nadrzędną rolę. Cząstka ciebie, niezależna od dziedzictwa fossegrimów, niespodziewanie odeszła razem ze śmiercią matki. Cząstka, która okazała się fundamentem dla twojej twórczej duszy. Zdaniem wielu, z całą pewnością, marnujesz swój talent, tonąc w dokumentacji Stortingu – jednak sprowadzenie do marnej funkcji pianoli, raczej nie napawałoby cię nigdy satysfakcją, czyż nie, drogi Viljo?
W prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gryzaklęty sygnet – ten elegancki dodatek przykuł twoją uwagę podczas jednej z podróży. Jego magiczne właściwości mają korzystny wpływ na twoje skupienie w pracy i poza nią, gwarantując ci przy tym stały bonus +2 punktów do wiedzy ogólnej. Sygnet ma oprócz tego kolejną, niezwykłą moc – wystarczy, że go przekręcisz 3 razy wokół swojego palca zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a będziesz mógł cieszyć się statusem niemal nierozpoznawalnego; sygnet pozbawia cię aury, co pozwala ci przez chwilę odpocząć od natarczywych spojrzeń. Uważaj jednak, gdyż nie możesz wtedy korzystać z atutu zapewnianego przez genetykę. Z osobliwej mocy przedmiotu możesz skorzystać wyłącznie raz na fabularny miesiąc – w przypadku nadużyć pojawiają się skutki uboczne w postaci poważnych zaburzeń pamięci.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!